W czasie II Wojny Światowej służył w Armii Andersa, później przesiadywał w niewoli. Wiele lat spędził poza domem, do którego wrócił całkowicie odmieniony. Cierpiał na PTSD (zespół stresu pourazowego), jednak nigdy nie skorzystał ze specjalistycznej pomocy. Sięgnął za to po alkohol. Trójka z jego czterech synów bardzo szybko wzięła z niego przykład.
Kradł babce pieniądze, bił, przepijał wypłaty, uciekał z odwyków. W trakcie ucieczki potrafił przejść 30 kilometrów. Problemy z alkoholem sprawiły, że na horyzoncie pojawił się komornik. Gdy wszedł do mieszkania, żeby zająć wartościowe rzeczy, dziadek postanowił wyrzucić przy nim telewizor przez okno. Z czwartego piętra. Tych historii zapewne było dużo więcej, ale wolałam ich nie poznawać.
Kolejne pokolenie DDA, które nie umiało inaczej żyć. Syn dziadka – mój wujek, również jest alkoholikiem. Przez wiele lat budował życie od nowa, po czym burzył je i tak wielokrotnie. Znajdował kobietę, najczęściej z dzieckiem, wprowadzał się do niej, pracował, a jakiś czas później znów zaczynał pić, przez co wszystko, co dotychczas budował, legło w gruzach. Pamiętam z dzieciństwa, że często błagał moich rodziców o możliwość przenocowania przez klika dni, do czasu, aż znajdzie nowe lokum. Finalnie poznał kogoś borykającego się z podobnymi problemami.
Jedno jest pewne - nie przerwała pokoleniowego łańcucha problemów.
Zawsze punktualny, zaradny, na wysokich stanowiskach. Jest postawnym mężczyzną. Ma trójkę rodzeństwa. Jego siostra ojca cierpi na epilepsję alkoholową. Podczas pewnej libacji wbiła swojemu kompanowi nóż lub widelec w rękę. Straciła też prawa rodzicielskie do piątki dzieci, ponieważ najstarszy z braci podczas jednej z awantur domowych był na tyle silny, że zareagował i wezwał MOPS.
Miał być syn, jest córka. Cóż za rozczarowanie. Rodzice zapisali mnie do żłobka. Oboje pracowali. Gdy miałam 3 lata, na świecie pojawił się mój brat. Z tamtego okresu mam pierwsze wspomnienia. O tym jak często nas podrzucano innym ludziom: sąsiadce, jednej, drugiej babci. Matka ojca była surowa, często krzyczała i nas straszyła, ale jego ojciec był bardzo ciepłym, inteligentnym człowiekiem. Zawsze umiał wszystko naprawić, stworzyć coś z niczego. Posiadał wyższe wykształcenie, co na tamte czasy było rzadko spotykane. Niestety, po latach przegrał walkę z nowotworem.
Dziadek pił. Zdarzało nam się uciekać do sąsiadów, żeby nie oglądać tego, jak bije babcię. Pamiętam, jak bardzo się bałam. Nie potrafiłam zrozumieć, dlaczego to robi. Często płakałam, błagałam, szłam po pomoc, a babcia wiecznie kłamała. „Uderzyłam się”, „Spadłam ze schodów” – nie mogłam pojąć, dlaczego nie mówi prawdy. Zmarła, gdy miałam 9 lat. Tętniak mózgu – najprawdopodobniej w wyniku uderzenia. Pewnie domyślacie się, kto mógł być za to odpowiedzialny.
Rodzice wysłali mnie na obóz z siostrami zakonnymi, gdzie w nieskończoność trzeba się modlić. Bardzo nie chciałam jechać, a jedynym pocieszeniem było to, że był ze mną kuzyn. Świetnie dogadywaliśmy się w dzieciństwie. Stworzyliśmy w trakcie tego wyjazdu tandem, który nieźle dał się opiekunkom we znaki. Z pełną świadomością mojej choroby lokomocyjnej, kuzyn ukrył Aviomarin. A że jedna z zakonnic nie spuszczała z nas oka, co chwila ku mojemu zadowoleniu podsuwał mi colę i chipsy. Efekt? Zwymiotowałam na strój zakonnicy. Bardzo nas to rozbawiło, do czasu, gdy przez trzy godziny musieliśmy odmawiać różaniec.
Spojrzałam na matkę. Zobaczyłam rany na jej twarzy. Nie potrafię sobie przypomnieć, czy to była „tylko” rozcięta warga, czy oko również miała podbite. Wybuchłam płaczem. Bałam się. Nigdy nie potrafiłam pojąć, dlaczego nas krzywdzi i czy faktycznie tak wygląda rodzicielska miłość.
Tak samo wyszło. Przypadek. Sprowokowała go. Wybełkotałam, że nie chcę takiego życia… czy ojca. Kto by to tak dokładnie pamiętał? Coś, co wtedy usłyszałam, zostało we mnie na zawsze. „Szkoda, że Cię wtedy nie usunęli…” – pomijając przekleństwa. Mówił jak bardzo żałuje, że się urodziłam i jak mocno zniszczyłam życie własnym rodzicom. Zaznaczał przy tym, że sytuacja, którą zastałam w domu jest moją winą. Właśnie wtedy zostałam „uśmiercona” po raz pierwszy. Później stało się to normą.
W domu co weekend jest impreza, nawet z początku wesoła – tańce, jedzonko, śpiew. Mam 6-7 lat, staram się coraz lepiej zajmować młodszym rodzeństwem. Rodzice nie pozwalają nam przebywać w tym samym pokoju co oni. Prawie przy każdej imprezie był ten przełomowy moment, w którym było słychać krzyki. Najpierw ojca, następnie bitej matki. Czasem pchniętą na ścianę, czasem na szybę w drzwiach, która się tłukła, a czasem o podłogę. Coraz częściej się modliłam, lecz nie tak jak uczyli mnie dziadkowie. Modliłam się o to, by w drodze do pracy mojego ojca potrącił tir, by wreszcie umarł, byśmy mogli normalnie żyć. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że to nie było najgorsze.
Nie piła, grała z nami w gry komputerowe, razem sprzątaliśmy, zawsze obiecywała, że tym razem się z nim rozwiedzie i zaczniemy życie na nowo. Na Mazurach, bo z tych rejonów wywodzi się mamy rodzina. Pierwsze razy jej nawet wierzyłam, lecz z czasem jej gadanie bez pokrycia doprowadzało mnie do szału. Nigdy nie zrozumiem, jak można tak kurczowo trzymać się swojego oprawcy.
Pierwszym problemem był mój brak podręczników. Za co je kupić, skoro wszystkie pieniądze wydawane są na alkohol? Uzyskanie pomocy MOPS-u trwa trochę czasu, dlatego zaczęłam szkołę bez odpowiedniego wyposażenia. Dostawałam pisemne uwagi, a w moją stronę nauczyciele kierowali pretensje. Gdyby tego było mało, nie potrafiłam się z nikim zaprzyjaźnić. Miałam wrażenie, że nie jestem dość „fajna”, że ludzie mnie wręcz unikają. Tylko dlaczego? Razem ze mną w klasie była moja kuzynka. Miała wszystko, czego wtedy chciałam – koleżanki, zainteresowanie rodziców, mogła wychodzić na dwór, a mama kupowała jej ubrania z Niemiec. Złościło mnie to. Wyładowywałam na niej swoje frustracje. Raz nawet zamknęłam ją w szkolnej szafce, biłam ją, robiłam na złość. Po czasie mocno tego żałuję, na szczęście zdążyłyśmy już to przegadać i sobie wybaczyć (ja także wybaczyłam jej przewinienia, których nie brakowało). Najczęściej to ciocia pokazywała się w szkole, żeby nas tłumaczyć. Moim rodzicom się nie chciało.
Jak dostałam zbyt niską ocenę (czyli między 1, a 4), w domu dostawałam serię batów. Skórzany gruby pas na nagim ciele dziecka. Początkowo w konkretne miejsca, później nie miało to już najmniejszego znaczenia. Rodzice uważali, że strach przed karą będzie nas motywował do pracy.
Pewnego razu miałam wytrzymać 20 uderzeń, lecz nie już skórzanym pasem, a klamrą. Nie pamiętam, ile ich przyjęłam, pamiętam, że przed biciem zdążyłam zamknąć rodzeństwo w pokoju, dla ich bezpieczeństwa. Coraz mniej martwiłam się swoim losem, grunt by im się nic nie stało. Mocno zaciskałam zęby - nie chciałam, żeby słyszeli. Byłam bliska omdlenia. Nawet nie zdawałam sobie sprawy, że tracę panowanie nad ciałem. Zaczęłam drzeć się w niebogłosy, a dzieci krzyczały ze strachu. Moja matka w końcu postanowiła zareagować, jednak oberwała w twarz, a ja wykorzystałam ten moment i uciekłam do innego pokoju. Następnego dnia w szkole byłam tylko ciałem, duchem byłam nieobecna. Co chwilę wybuchałam płaczem. Zauważyła to sąsiadka, która akurat przyszła po swojego syna. Nie wytrzymałam, powiedziałam jej wszystko. Pamiętam, że przy końcu powtarzałam już tylko, że tata chce zabić mamę. W odpowiedzi usłyszałam, że postara się pomóc.
W 2005 roku moja matka znów urodziła. Miałam kolejnego brata, ale już nie patrzyłam na to z tym samym szczęściem i zrozumieniem. Coraz bardziej panikowałam. To był rok, który bardzo wiele zmienił. Coraz rzadziej jeździliśmy do rodziców matki, bo było nas za dużo, a i dziadek pił. Babcia dawała nam wszystko co miała. Nigdy nie zapominała o urodzinach, świętach i o nas. Była moją jedyną oazą. Zmarła w lutym. Nadal za nią tęsknię i nigdy nie zapomnę, że była moim jedynym schronieniem, mimo że wcale nie miała łatwiej.
Nie ćwiczyłam na WF-ie jakieś dwa tygodnie. Jak się później okazało, wszystko dlatego, że nie kupiłam ojcu losu Lotto. To był okres, gdy wchodziła w życie ustawa o grach hazardowych i ekspedientka nie sprzedała mi kuponu. Innym razem, pobił mnie, bo nie zjadłam obiadu, a także wtedy, gdy zjadłam go za dużo. Raz nawet miałam szyty nos, gdy ojciec rzucił mną o drewniany stelaż piętrowego łóżka, chociaż matce powiedział, że sama po nim skakałam i upadłam.
Przegrał z nowotworem, przerzuty zajęły większość jego ciała. Jeśli babcia mówiła prawdę, to ostatnie jego życzenie było takie, by mu pokazała zdjęcia wnuków. Musiał nas bardzo kochać. Niestety nie potrafiłam go opłakiwać tak jak babci. Dziadkowie od strony taty od dłuższego czasu mieszkali za granicą i przez rozłąkę nasza więź była osłabiona. Dodatkowo miałam do niego wyrzuty, bo nie mogłam uwierzyć, że nie widział tego, co się u nas dzieje.
Weekendowe imprezy w domu przeobraziły się w codzienne picie. Awantury były coraz częstsze. Każdego dnia razem z rodzeństwem baliśmy się o swoje bezpieczeństwo i życie. Dziadek ze strony mamy stoczył się po śmierci babci.
Natomiast matka mojego ojca raz próbowała ratować swoje dzieci, innym razem zaś chodziła ze swoją córką na libacje. Święta zazwyczaj spędzaliśmy w szpitalu, bo pijana matka nieświadomie podtruwała nas jadem kiełbasianym. Najgorsze jednak były wakacje. Znajomi jeździli na wycieczki, a my modliliśmy się o przeżycie.
Coraz częściej nie było w domu żadnych pieniędzy, bo wszystko szło na alkohol. Pewnego dnia było tak źle, że otworzyłam skarbonkę, w której z rodzeństwem trzymaliśmy 1,2,5 groszówki i poszłam za to kupić jedzenie. Naszą skrytkę na drobne przyuważyli to rodzice, po czym wszystko wydali na alkohol. Mijały lata, podczas których wraz z bratem nauczyliśmy się pokątnego zarabiania na życie. Zakupy dla starszych pań, zbieranie złomu, a nawet drobne kradzieże. Wszystko, byle przeżyć.
Chciałam iść w adidasach, ale coś mnie tknęło i postanowiłam założyć kozaki z firmy „Lasocki”, które dostałam na ostatnie Święta ze Szlachetnej Paczki. Swoją drogą dziękuję, drodzy wolontariusze Szlachetnej Paczki za to, co robicie. Te prezenty były wówczas najlepszym, co przytrafiło mi się od dawna. Na sankach było wspaniale. Do czasu, aż ojciec z premedytacją rozkazał mi jechać z największej góry w okolicy, wprost na zalesioną stronę. Złamana, zmiażdżona noga.
Niestety pamiętam ten okres dość dobrze, mimo że staram się do niego nie wracać. Ojciec kupił matce kwiaty i tym razem postanowili zacząć pić jeszcze wcześniej. Znów się pokłócili, mimo wszystko tym razem o dziwo bez rękoczynów, lecz ojciec zaczął dziwnie się zachowywać. Odprowadził matkę do mojego i siostry pokoju. Ta niemal natychmiast zasnęła. Była godzina 17, może 18, a on kazał wszystkim iść do łóżek, z tym że wiadomym było, że ja, siostra i matka, nie zmieścimy się na jednym. Zasugerował, że mam spać z nim, bo w końcu to nic dziwnego, że córka i ojciec śpią obok siebie. Kazał mi najpierw wziąć prysznic. Wydało mi się to dziwne, bo dotychczas można było to robić tylko dwa razy w tygodniu, jednak zrobiłam to.
Po chwili wróciłam i położyłam się do łóżka. Ojca nie było w pokoju. W ciągu kilku sekund wyszedł z łazienki, naskoczył na mnie swoim całym ciałem, okrył kołdrą i zaczął mnie dotykać. Próbowałam się wyrwać, lecz złamana noga mi w tym przeszkodziła. Wołałam matkę, lecz była tak pijana, że nie reagowała. Wołałam brata, lecz bał się opuścić pokój. Ojciec powtarzał, że nie będzie bolało, to tylko palec, że tylko przez chwilę będzie dyskomfort, że mi pokaże co to prawdziwy seks. Panikowałam, nie miałam drogi ucieczki. Zaczął zdejmować mi majtki. Wyrwałam się pod wpływem emocji i pobiegłam do drugiego pokoju. Szarpałam matkę, lecz ta tylko wybełkotała, że mam jej nie kołysać, bo zwymiotuje. Odwróciłam się i zobaczyłam, że ojciec stoi za mną. Krzyknął, że mi się coś przyśniło i że jestem pojebana. Postanowiłam iść do kuchni, gdzie siedziałam i płakałam.
Jednak gdy zaczęłam dyżurnemu opowiadać co się stało, usłyszałam, że to poważne zarzuty i czy mam jakieś dowody. Krzyknęłam coś o tym, że akurat wtedy nie myślałam o nagrywaniu, trzasnęłam drzwiami i wyszłam. Miałam wtedy trzynaście lat. Odrzucona przez wszystkich i wszystko. Zaczęłam palić papierosy, wagarować, a moje rodzeństwo zaczęło brać ze mnie przykład.
Z upływem czasu coraz mniej się z tym krył. Przechodząc obok chwytał mnie za pośladki albo za piersi. Wtedy przychodziły do głowy najczarniejsze scenariusze. Zaczęłam się notorycznie ciąć, nie ograniczałam się już nawet do samych rąk. Czasami popalałam marihuanę, bo ona pozwalała nic nie czuć. Zdarzał się też alkohol, na który pozwalano mi w domu. Miałam przecież już 13-14 lat. Ojciec nawet nakazał ekspedientce ze sklepu, żeby wszystko mi sprzedawała.
Niedługo po tym zdarzeniu moja siostra zaczęła ze strachu moczyć łóżko. Miałam coraz mniej siły na to by ich bronić, jak to było dotychczas, gdy starałam się całą tą ojca agresję przyjmować na siebie.
Rok później zaczęłam chodzić na „melinę”, gdzie piłam ze starszymi kolegami. Pewnego dnia zobaczyli moje fioletowo-czarne, pobite ręce. Nastraszyli ojca tak, że przez dłuższy czas nas nie uderzył.
Gdy miałam 16 lat, rodzice wysłali mnie z rodzeństwem do sanatorium. Było mi tam bardzo źle. Bogate panienki z dobrych rodzin, wspólne zajęcia z młodszymi grupami i zajęcia z psychologiem. Właśnie wtedy po raz pierwszy ktoś zasugerował, że mam depresję.
Byłam na nich wściekła. Jak mogli zrobić kolejne dziecko, skoro nie radzą sobie z tymi, które już mają? Jednak z czasem i jemu starałam się zastąpić matkę. Chodziłam po szkole do pracy, żeby móc kupować najpotrzebniejsze rzeczy, dokładając się także do opłat. Rodzice coraz bardziej się zadłużali i kombinowali, jak przeżyć do 10-go. Ojciec niejednokrotnie dopuszczał się rękoczynów już nie tylko wobec nas, a także wobec komorników. Pewnego dnia, awanturę domową usłyszała nasza sąsiadka, która jest mecenasem. Chciała zawiadomić policję, jednak ojciec obarczył winą nas. Uwierzyła w to, a ojciec ze strachu na pewien czas się uspokoił.
Był weekend, a rodzice jak zwykle byli pijani. Matka poszła spać, a ojciec siedział w pokoju. Kazał mi obrać ziemniaki, ale w pokoju braci. Zazwyczaj robiłam to w kuchni lub w pokoju rodziców. Bez pytań przeniosłam się tam ze swoim zadaniem. W końcu im dalej od nich tym lepiej. Nagle z drugiego pokoju dobiegły mnie jęki. Jeden z braci stwierdził, że „znowu ją bierze na śpiocha”. Nie zważaliśmy na to, każdy wrócił do swoich zajęć. Wtem ojciec wparował do pokoju i ejakulował na moją twarz, kwitując, że „to był dobry pornol”. Bracia wybuchnęli śmiechem, a ja płaczem. Nigdy nie zostałam tak upokorzona.
Bardzo się starał, był ostrożny w każdym ruchu. Zaczęliśmy się spotykać. Oczywiście mojemu ojcu bardzo się to nie spodobało, więc postanowił niszczyć mnie tak długo, aż sama się nie poddam. Zaczął mnie rozliczać z każdej minuty na trasie szkoła – dom, wszystkie jego i matki obowiązki zrzucał na mnie, kazał mi się zajmować „moim” dzieckiem, które przebierałam, zabierałam na spacerki, karmiłam i niejednokrotnie zarywałam noce, poświęcając się opiece nad nim.
Do tego pracowałam na nocki w salonie gier i uczyłam się do matury. Ojciec, widząc, że mimo natłoku obowiązków daję radę, zaczął mnie niszczyć psychicznie, nazywając dziwką, ku*wą, szm*tą ect., a gdy to nie pomagało, znów mnie bił.
Kiedyś kazał mi zadzwonić do mojego chłopaka, w momencie, w którym okładał mnie pięściami i powiedzieć mu, że to koniec, że go nie kocham, i że nie jest dla mnie. Przecież kazano mi wyjść za kogoś z wyższych sfer. Zrobiłam to, a następnie wybiegłam, żeby skontaktować się z nim ponownie i wyznać prawdę. Nasz związek tego nie przetrwał.
W międzyczasie moja rodzicielka miała dwukrotnie złamany nos, a innych obrażeń już nie zliczę. Mój trzy lata młodszy brat często uciekał z domu. Za każdym razem go szukałam i zawsze odnajdywałam.
Z zebranych oszczędności kupiłam mu samochód z okazji zbliżającego się dnia ojca. Zapytacie dlaczego? Po tym co mi zrobił? To wbrew pozorom logiczne. Nie mógłby pić, bo byłby kierowcą. Prawo jazdy miał już długo. Zatem wraz z kolegami pojechaliśmy do szpitala wręczyć mu „prezent”. W tym momencie, ku mojemu zaskoczeniu, ojciec zamiast podziękować, zaczął mnie publicznie wyzywać. Zaczynając od tego, że mogłam mu dać gotówkę, kończąc na tym, że mam dać mu pieniądze na naprawy i że jestem głupia i naiwna. Może nie był to luksusowy samochód, ale tani w utrzymaniu, eksploatacji i naprawach, których wiele nie wymagał. Nie spodziewałam się tego, że zostanę zmieszana z błotem. Uciekłam ze łzami w oczach.
Nie zawsze taki był. Gdy ojciec nas bił, często kazał nam się śmiać lub uśmiechać. Mimo bólu i łez, zawsze musieliśmy mieć zadowolone miny, cieszyć się z tego, co się właśnie działo. Tak właśnie mój naturalny śmiech, przybrał postać histerycznego.
Kogoś z charyzmą, odpowiedzialnego, pracującego. Wyprowadziłam się z domu po 3 miesiącach i zaczęłam wszystko od nowa. Parę dni temu od tej decyzji minęło 6 lat. Nauczyłam się żyć od nowa, mimo początkowych koszmarów sennych, budzenia się z krzykiem i strachu przed dotykiem.
Przestali używać przemocy, ale nadal piją, a ja nie potrafię im wybaczyć i chyba nigdy, przenigdy nie odpowiem na ich „kocham”. Ojcu nie wybaczę tego, czego się dopuścił, a matce, że nie potrafiła go zatrzymać. Równie ciężko mi wybaczyć wszystkim naocznym świadkom, którzy „woleli się nie wtrącać”, bo przecież „to nie ich sprawa”, tym którzy widzieli mojego ojca idącego całym chodnikiem z dziećmi, a chwile później tłukącego matkę pod kościołem. Nauczycielom, którzy nie pytali. Lecz najbardziej sobie, że wolałam to kontynuować, a nawet zginąć, niż pozwolić dzieciom trafić do nowych rodzin. Chociaż i tu duży wpływ pewnie odegrał aspekt ciągłego straszenia nas tymi miejscami i groźby, że jak ktoś się czegoś dowie, to nas zabiją lub skrzywdzą.
Okazało się, że poza tym, że w jej domu również często gościł alkohol, to mój ojciec także próbował się do niej dobierać, lecz jej rodzice w porę zareagowali. Próbował tego także na koleżankach, które chodziły z nami do podstawówki.
Dlatego apeluję, jeśli jesteś świadkiem przemocy, lub podejrzewasz, że w Twoim otoczeniu ktoś jej doświadcza – reaguj. Możesz uratować czyjeś zdrowie lub życie. Wiele bym dała, gdyby ktoś, gdy doświadczałam nieludzkiej przemocy, wykazał się taką odwagą.
Autor: Anonimowa wolontariuszka Fundacji Zaginieni
Zdjęcie: unsplash.com
Od kiedy pamiętam w moim domu zawsze była przemoc, alkoholizm, pełno nieznanych mi pijanych ludzi. Nie wiem, czy miałam wtedy choć jeden szczęśliwy dzień, zawsze brakowało mi miłości, nigdy nie widziałam rodziców przytulających się, zawsze była szarpanina, pobicia.
Zacznijmy od początku. Od pierwszego do piątego roku życia nie jestem w stanie przypomnieć sobie jakichkolwiek wydarzeń, natomiast wiem, że od urodzenia była u mnie patologia.
Tęskniłam za nim i cieszyłam się jednocześnie, że go nie ma i nie skrzywdzi mamy. Kiedy był w domu jedyne co dało się wyczuć w powietrzu to totalne przerażenie. Siedziałam przy mamie wiedząc, że za chwilę tata pobije ją kolejny raz do nieprzytomności, że znowu będę musiała błagać go, aby przestał, bo ją zabije, płakać, krzyczeć, straszyć, że zrobię sobie albo jemu krzywdę. Psychicznie byłam wrakiem, 6-7 letnią dziewczynką, która wszystkie obowiązki przejęła po to, aby mamie było lżej, aby tata był zadowolony, że jest czysto, mimo że sam robił z naszego mieszkania melinę. Bałam się każdego dnia, nie wiedziałam co tym razem stanie się z mamą, czy będziemy miały coś do jedzenia, czy przeżyje.
Nie mogłam nic zrobić. Widok krwi nie jest mi obcy, to była moja codzienność, dodatkowo dochodził strach o moje rodzeństwo, wszystkim musiałam się zająć. Rodziców często nie było w domu, jak byli to pijani i wtedy zaczynały się awantury, które kończyły się pobiciem mojej rodzicielki do takiego stopnia, że na ścianę pryskała krew.
Nie wiem tak właściwie kim był ten człowiek, jakiś kolejny kolega od kieliszka mojego taty. Leżałam na łóżku, na podłodze spało kilkoro pijanych osób. Udawałam, że śpię, chciałam zniknąć. Nagle pod piżamą poczułam dużą, męską, ohydną rękę, usłyszałam głośne, dziwne oddechy. Kiedy otworzyłam oczy, żeby to przerwać zobaczyłam pijanego faceta, który robił sobie dobrze. Miałam dość. Czułam się okropnie. Po raz kolejny chciałam zniknąć. Mój tata wszedł akurat do pokoju i zobaczył co się dzieje, pobił faceta i wyrzucił go z domu, nie pamiętam jednak co było dalej. Nikomu o tym nie mówiłam, tata również później milczał.
Nikt inny nie pomógł, nikt nie chciał widzieć cierpienia mojego rodzeństwa, mojego oraz mamy. Sąsiedzi wiedzieli co u nas się dzieje, jednak bali się taty. Kiedy kurator przychodził do domu wszystko było zawsze odpicowane, mama robiła porządki, w lodówce było jedzenie. Na co dzień byłam sama ze swoim młodszym rodzeństwem, w brudzie i bez jedzenia. Jednak kurator nie dał się zwieść, wiedział, że dzieje się u nas źle. Nie wiem, czy ktoś zna tak dobrze jak ja uczucie nienawiści i miłości do swoich rodziców, zawsze martwiłam się o mamę, mogłabym oddać za nią, mimo wszystko, życie.
Posłuchaliśmy jej, natomiast policjanci nie mieli problemu, aby nas ściągnąć z szafy czy wyciągnąć z pod stołu. Byłam oszołomiona, słyszałam krzyk mamy, wyrywałam się, aby zobaczyć co jej robią, bałam się, że już nigdy jej nie zobaczę. Pierwsze co usłyszeliśmy, to że zawiozą nas do babci, po zamknięciu drzwi w radiowozie powiedzieli, że jedziemy do domu dziecka. Płakałam, nie z powodu, że nas zabierają, na tamtą chwilę nie wiedziałam czym jest dom dziecka, ale ze strachu co będzie z mamą, że zostawiają ją samą z tatą, że nie będzie miał kto jej ochronić. Wszystko działo się tak szybko.
Przez pierwsze miesiące w domu dziecka płakaliśmy wraz z moim rodzeństwem, pytaliśmy o mamę, kiedy nas zabierze, jednak to nigdy nie nastąpiło. Z biegiem czasu myślę, że to dobrze natomiast jako mała dziewczynka nie bardzo rozumiałam, że mogę zostać tam bez mamy, cierpiałam, bo wiedziałam, że nie będzie w stanie wygrać z alkoholizmem, strachem przed tatą.
Z biegiem czasu przyzwyczaiłam się do życia w domu dziecka, miałam tam bardzo dużo wsparcia w wychowawcach, miłości, czułam się bezpiecznie. Mama odwiedzała nas tyle na ile mogła, tata odwiedził nas raz, dwa razy max. Najbardziej bolały mnie momenty, kiedy mieliśmy jechać do domu na przepustkę a mama nie przyjeżdżała po nas, mimo że było ustalone to dwa tygodnie wcześniej. Wtedy siedziałam wraz z rodzeństwem na parapecie z przyklejoną głową do okna i płakałam, że nas zostawiła, że nie możemy się z nią zobaczyć. Takich sytuacji było wiele, mama od zawsze traktowała mnie bardziej jako przyjaciółkę, aniżeli córkę, więc z każdym problemem dzwoniła do mnie, każdy swój smutek, ból przelewała na mnie. Wtedy myślałam, że to normalne. Patrzyłam na jej cierpienie, nie mogąc nic zrobić.
Moja mama związała się z innym mężczyzną po jakimś czasie od rozwodu z tatą, ten również okazał się być alkoholikiem, doczekała się z nim dzieci. Pamiętam, że wtedy byłam bardzo zła, bałam się, że te dzieci również trafią do domu dziecka.
Pewnego dnia, kiedy siedziałam w swoim pokoju w domu dziecka, zadzwonił do mnie wujek. Powiedział, że nie mogą znaleźć mamy i mojego najmłodszego brata, że zabrała go i gdzieś wyszła nic nie mówiąc. Na początku byłam w szoku, później się rozpłakałam, chciałam jechać do miasta, w którym mieszkała moja mama, żeby ją szukać, ale nie mogłam, byłam za mała. Przez cały czas byłam w kontakcie z wujkiem, szukali jej wraz z facetem, z którym się związała. Cały czas siedziałam na telefonie czekając na jakąkolwiek informacje. W głowie miałam najgorsze myśli, że ktoś ją porwał, zabił a brata sprzedał na czarnym rynku. Nie mam pojęcia skąd przyszło mi to do głowy. Dzień w dzień czekałam na informację czy mamę znaleźli, jednak mijały 2 miesiące. Przez ten czas płakałam codziennie, zadręczałam się, ponownie zaczęłam myśleć, że już nigdy nie zobaczę jej oraz mojego kilkumiesięcznego brata.
Okazało się, że przez ten czas piła codziennie, była w ciągu alkoholowym. Ta sytuacja była dla mnie na tyle traumatyczna, że kiedy tylko wracała do nałogu ja panikowałam, błagałam ją, żeby poszła na leczenie, za każdym razem płakałam, wpadałam w histerię.
Po tej sytuacji czułam się jak robot, wszystko robiłam automatycznie. Myślami byłam przy mamie, jednak już wtedy nie łudziłam się, że nas zabierze z domu dziecka. Wtedy dziękowałam Bogu, że nas zabrali, dziękowałam za to, że w końcu jestem bezpieczna, nie brakuje mi schronienia, jedzenia, dziękowałam za to, że nie muszę się już bać. Nikt natomiast nie rozumiał mojej tęsknoty i strachu o życiu mamy.
Nie jest dla mnie obce to, jaką krzywdę są w stanie wyrządzić sobie ludzie. Sytuacji było o wiele więcej, jednak ten list byłby zbyt długi gdybym miała wszystko opisać.
Zaczęło się od rozdrażnienia, upijania się a skończyło na próbach samobójczych. Tak bardzo chciałam wtedy umrzeć. Każdy dzień był katorgą. Chciałam tylko spać, nic nie czuć. Przy każdej kłótni z partnerem szantażowałam go, że coś sobie zrobię. Nie radząc sobie z emocjami krzywdziłam się, drapałam ręce do krwi, gryzłam się, nacinałam skórę nożyczkami, każdym ostrym przedmiotem, przynosiło mi to ulgę. Nie wiedziałam jak inaczej mam poradzić sobie z natłokiem myśli, z emocjami. Kiedy byłam zła stawałam się kimś innym, jakimś potworem.
Nadszedł dzień, kiedy po kłótni z partnerem zaczęłam sobie ciąć ręce. Szantażowałam go, że się zabije, tak bardzo chciałam wtedy czuć się zaopiekowana. I wiecie co? Nie wytrzymał i zadzwonił na 112.
Byłam w ogromnym szoku, dla mnie to było tylko straszenie, a tu nagle miałam jechać do szpitala psychiatrycznego. Kiedy przyjechał medyk zapytał mnie czy pójdę sama czy mają zastosować środki przymusu, zapiąć w pasy. Mój partner był w takim samym szoku jak ja. Nie wiedział, że będą chcieli zabrać mnie do szpitala, na zewnątrz byłam twarda, ale wewnątrz cała się trzęsłam. Zapytał medyka czy może ze mną jechać, żeby przy mnie być. Mógł pojechać za nami.
Przyjechałam do szpitala, weszłam do gabinetu, porozmawiałam z psychiatrą. Pokazałam jej ręce. Zapytała mnie czy chce zostać w szpitalu na obserwacji. Nie wyobrażałam sobie jak mogę pozostawić nagle studia, nie zgodziłam się. Na drugi dzień po tej akcji udałam się do psychiatry. Tam dowiedziałam się, że cierpię na depresję utajoną. Zostały mi przepisane leki. Przez 2 miesiące dochodziłam do siebie i w końcu poczułam, że wróciłam prawdziwa ja, spokojna, wrażliwa, empatyczna.
Myślę, że jako dziecko wiele rzeczy, sytuacji wyparłam, ale ogromna miłość do mamy, pomimo tego całego zła, pozwoliła mi wierzyć, że kiedyś to się skończy. Miałam nadzieję na lepsze jutro. Biorąc na siebie obowiązki rodziców czułam się w jakimś stopniu ważna. Byłam potrzebna mojemu rodzeństwu. Myśl o nich sprawiała, iż wiedziałam, że nie mogę się poddać i muszę walczyć o nasze życie, szczęście.
Depresja próbowała zaćmić moje myślenie o przyszłości, natomiast dla mnie było na tyle ważne, że zawsze widziałam malutkie światełko, nadzieję na to, że musi być lepiej. Być może nauczyłam się tego już jako dziecko i z tego też powodu było mi łatwiej to światełko zauważyć. Poza tym kochałam i kocham życie – to najcenniejszy dar od Boga.
Autor: Magdalena, wolontariuszka Fundacji Zaginieni
Zdjęcie: unsplash.com
Jeżeli wasze dziecko jest już na tyle samodzielne oraz gotowe, żeby samemu udać się w drogę do szkoły, warto upewnić się, że w razie zagrożenia będzie wiedziało co robić. Choć to rodzicie podejmują ostateczną decyzję o momencie, w którym ich pociecha może zacząć sama się przemieszczać, podejmując ją, powinni pamiętać, aby uzgodnić ją z dzieckiem, posiłkując się jego zdaniem. Bezwzględnie jednak należy wziąć pod uwagę przepisy prawa, traktujące o samotnych podróżach małoletnich.
Samodzielny powrót ze szkoły naszego dziecka zależny jest od kilku czynników. Prawo o ruchu drogowym regulujące wiek dziecka mogącego samodzielnie poruszać się po drodze lub chodniku, zgodnie z artykułem 43 ust. 1 i 3 jasno wskazuje, że dziecko w wieku do lat 7 może korzystać z drogi wyłącznie pod opieką osoby od lat 10. Drugim, równie ważnym elementem, są wewnętrzne regulaminy szkół, które mogą określać, że np. dziecko do 10 roku życia musi zostać odebrane przez opiekuna i nie może samodzielnie opuścić placówki.
Przyjrzyjmy się temu, jak przygotować nasze dziecko na pierwszy krok w trudną dorosłość, a więc na powrót ze szkoły bez opiekuna.
Wyznacz bezpieczną trasę
Zanim dziecko zacznie samo wracać ze szkoły ,zastanów się jaka trasa będzie dla niego najbezpieczniejsza. Im rzadziej dziecko będzie musiało przekraczać ruchliwą drogę, tym lepiej. Kilkukrotnie przejdź daną trasę razem ze swoją pociechą. Musi ją poznać i czuć się pewnie, żeby nie doszło do zagubienia, będącego źródłem ogromnego stresu, zarówno dla dziecka jak i jego opiekunów. Jeżeli jest kilka alternatywnych tras powrotu do domu, a niektóre z nich są niebezpieczne, zaznacz z których może korzystać, a które są zabronione.
Naucz swoje dziecko podstaw o ruchu drogowym
Dziecko powinno znać podstawowe znaki drogowe, które towarzyszą mu na trasie ze szkoły do domu. Musi pamiętać także o tym, że jeżeli konieczne jest przekroczenie drogi w miejscu dozwolonym (na pasach), powinno zawsze, niezależnie od tego, czy pasy posiadają światła czy też nie, rozejrzeć się i upewnić, że może bezpiecznie przejść na drugą stronę.
Bądźcie w stałym kontakcie
Żyjemy w erze smartfonów. Ma to swoje plusy i minusy, ale czasami warto skupić się na zaletach. Szczególnie, gdy okazują się pomocne w dbaniu o bezpieczeństwo. Dziecko, które samo się przemieszcza, powinno mieć swój telefon i informować Cię, że wychodzi ze szkoły, a jeżeli w mieszkaniu nikogo nie ma, powinno także dać Ci znać, że do niego dotarło. Nie zmienia to jednak faktu, że dziecko musi wiedzieć, że podczas podróży do domu skupianie uwagi na telefonie, a nie na otoczeniu jest surowo zabronione, ponieważ może doprowadzić do wypadku.
Wspólne powroty
Warto zorientować się, czy inne dzieci z sąsiedztwa nie wracają do domu o tej samej porze. Powrót do domu w większej grupie zawsze jest bezpieczniejszy. Warto być także w kontakcie z innymi rodzicami, którzy w razie czego odbiorą nasze dziecko gdyby np. nagle zepsuła się pogoda.
Porozmawiaj z dzieckiem o zagrożeniach
Nie należy straszyć swojego dziecka zagrożeniami, które może napotkać podczas powrotu do domu. Warto jednak zbudować w dziecku świadomość różnego rodzaju zagrożeń. Pierwsze, najczęstsze to oczywiście ruch drogowy i brak odpowiedzialności niektórych kierowców. Dziecko musi wiedzieć, że nawet będąc przed pasami, nie może na nie wchodzić póki nie jest pewne, że nadjeżdżający samochód na pewno się zatrzymał. Nigdy nie powinno też przechodzić w jakichkolwiek miejscach niedozwolonych. Drugim, najczęstszym zagrożeniem są obce osoby. Dziecko musi wiedzieć jak zachowywać się wobec ludzi, którzy np. chcą je podwieźć lub czymś poczęstować. Zazwyczaj najlepszą i najszybszą reakcją obronną jest krzyk i ucieczka z danego miejsca oraz szybkie poinformowanie o sytuacji swojego opiekuna. Do zadań rodzica należy także wytypowanie zagrożeń znajdujących się w danej okolicy. Może to być groźny pies przy rozpadającym się ogrodzeniu lub niezwykle ruchliwa droga.
Pamiętaj!
Nic na siłę. Może się tak zdarzyć, że dziecko, które osiągnęło wiek uprawniający do samodzielnego powrotu, nie jest jeszcze na to gotowe. Nie można dziecka do tego zmuszać. Należy poczekać do momentu, w którym samo nam powie, że chce podjąć próbę samotnej podróży. Jak wspomniałem, ważna jest nie tylko ocena rodzica ale i wsłuchanie się w potrzeby naszej pociechy. Musimy pamiętać, że każde dziecko rozwija się indywidualnie. Jestem pewien, że tak szybko, jak zamarzycie o tym, żeby wasze dziecko samo wracało ze szkoły, zatęsknicie za czasami, gdy chciało podróżować z wami, trzymając was za rękę. Bądźcie bezpieczni!