Agresja jest zjawiskiem obecnie tak powszechnym, że nie da się jej nie doświadczyć. Mamy z nią do czynienia choćby jako widzowie czy użytkownicy internetu. Świat, zarówno rzeczywisty, jak i wykreowany w książkach czy filmach, podsuwa nam bardziej lub mniej wymyślne przejawy agresji, przedstawionej w lepszym lub gorszym świetle. Warto więc zadać sobie pytanie: „jak to jest z jej przedstawianiem?” i „czy te obrazy wpływają na nasze codzienne funkcjonowanie?”.
Na początek warto zdefiniować, co właściwie uważamy za agresję. Powołując się na definicję przytoczoną przez psychologa społecznego – Bogdana Wojciszke, jest to zachowanie ukierunkowane na zadanie cierpienia innemu człowiekowi, który z kolei stara się tegoż cierpienia uniknąć. Czy możemy więc powiedzieć, że wyrywanie ósemek przez dentystę jest aktem agresji? Oczywiście, że nie. Choć dentysta celowo zadaje nam cierpienie, my świadomie się na ten proces godzimy. Czy można zaś mówić o agresji, kiedy chłopiec chciał uderzyć swoją koleżankę, ale ta zdążyła mu uciec? Tak – bowiem mówimy tu o samym zachowaniu ukierunkowanym na zadanie cierpienia. Nikomu nie musiała stać się krzywda, nie zmienia to jednak faktu, że samo zachowanie miało miejsce.
Aby rozstrzygnąć, czy agresja jest lub kiedykolwiek była sposobem przystosowania ludzi do środowiska, najlepiej sięgnąć do psychologii ewolucyjnej. Współczesne jej podejście przyjmuje, że agresja faktycznie jest wykształconą adaptacją, która dawniej podnosiła szansę przeżycia i reprodukcji. Szczególne znaczenie ma ta druga.
O ile sytuacji polowania na mamuta w celu zdobycia pożywienia nie da się tak łatwo odnieść do agresji wobec drugiego człowieka, o tyle zakorzeniona w ludzkiej naturze chęć przekazania dalej swoich genów, rzuca nieco więcej światła na całą sprawę. Psychologia ewolucyjna zaznacza, że kobiety są selektywne w doborze partnerów. Co za tym idzie – mężczyźni muszą silniej konkurować między sobą o ich względy. To właśnie ma rzekomo być przyczyną przejawianej przez nich agresji.
Poparciem tej teorii mają być badania, ukazujące że mężczyźni są statystycznie bardziej agresywni od kobiet. Poziom ten zazwyczaj spada w momencie, gdy znajdą stałą partnerkę. Co więcej, zależność tę obserwuje się tylko u młodych mężczyzn tj. w wieku 15 – 29 lat.
Czy teoria ta jest trafna? Trudno stwierdzić – na pewno stanowi ona jedną z wielu prób wyjaśnienia, skąd właściwie bierze się agresja. Czy jednak w takim układzie można przymrużyć oko na agresywne zachowania młodych mężczyzn (w końcu oni tylko się adaptują)? Oczywiście takie myślenie byłoby bzdurą. Żyjąc w rozwiniętych społeczeństwach, w których nie musimy już polować na mamuty, istnieją inne sposoby na zdobycie partnerki, niż pobicie potencjalnego konkurenta. Co więcej, rozwiązania siłowe nie zyskują obecnie aprobaty społecznej, nie mówiąc już o tym, że wykraczają poza granice prawa. Nie jest jednak tajemnicą, że niektórzy dalej się do nich uciekają. Nie tylko w celu rozstrzygnięcia osobistych konfliktów, ale też w celu zdobycia tego, czego chcą.
Badania prowadzone na statystykach z ostatnich stuleci pokazują, że jest wręcz przeciwne – agresja stopniowo zanika.
Dla przykładu, w Polsce ostatniej dekady XX wieku odnotowywano ponad 1000 zabójstw rocznie, a w 2008 liczba ta wyniosła 759. Ponadto warto zauważyć, że współcześnie nie stosuje się już powszechnie tortur, a znęcanie się nad zwierzętami jest uważane za czyn naganny, a nie, jak to miało miejsce w wielu krajach XVI i XVII-wiecznej Europy, za rozrywkę. Pomimo tego wszystkiego, ludzie wciąż uważają agresję za zjawisko bardzo powszechne. Często można usłyszeć hasła, że współczesny świat to „cywilizacja śmierci”. Dzieje się tak dlatego, że agresja stała się czymś nie tylko codziennym ale i… dobrze się sprzedającym.
Media w pogoni za widownią z wielkim upodobaniem pokazują przemoc. Mowa tutaj nie tylko o kanałach informacyjnych, z zapałem przekazujących wiadomości o zabójstwach i konfliktach zbrojnych, ale również serialach i filmach, w nierealistyczny sposób pokazujących rzeczywistość. Aby zilustrować, jak duża jest to różnica, warto odwołać się do faktu, że praktycznie w każdym odcinku seriali kryminalnych policjanci i przestępcy strzelają z broni palnej. Według danych zaś, przeciętny policjant z Chicago strzela raz na 27 lat.
W kontekście tego rodzi się więc pytanie, czy to, że rzeczywistość jest nam przedstawiana jako bardziej brutalna niż jest na prawdę, ma wpływ na nasze zachowanie i codzienne funkcjonowanie.
Zapewne każdy choć raz w życiu usłyszał że „komputery i gry powodują przemoc”. Ujmując te słowa bardziej naukowym aparatem – media wpływają na nasze zachowanie wywołując w nas agresywne zachowania.
Co ciekawe, w latach 60 XX wieku, wierzono że jest wręcz przeciwnie. Agresywnym osobom zalecano oglądać przemoc, aby w ten sposób mogły niejako sobie „ulżyć”.
Wraz z współpracownikami przeprowadził eksperyment. Wprowadzono dwie grupy dorosłych do pokoju z zabawkami, wśród których był między innymi duży dmuchany pajac Bobo.
Pierwsza grupa dorosłych została poinstruowana, aby zachowywali się oni agresywnie wobec pajaca (kopali go, atakowali, okładali pięściami). Drugiej grupie polecono bawić się spokojnie innymi zabawkami. Następnie dwóm grupom dzieci pokazano pierwsze lub drugie nagranie, po czym wpuszczono je do owego pokoju z zabawkami.
Jak można się domyślić, dzieci które obejrzały agresywnego dorosłego, również zachowywały się agresywnie wobec Bobo. Dzieci, którym pokazano drugi film, spokojnie bawiły się zabawkami. Eksperyment ten dał początek badaniom nad zjawiskiem modelowania, czyli uczenia się na podstawie cudzych doświadczeń. Co również istotne, badanie Bandury po pewnym czasie rozszerzono. Oprócz dorosłego, zachowującego się agresywnie wobec pajaca, pokazano też jakie były skutki działań tegoż dorosłego, tj. czy otrzymał on karę czy nagrodę za swoje zachowanie. Okazało się bowiem, że dzieci, które widziały dorosłego bijącego lalkę, a następnie otrzymującego karę za swoje zachowanie, nie powielały jego zachowania.
Nie. Otóż obok listy wielu innych czynników w modelowaniu odgrywa rolę również to, czy obserwując modela czujemy, że jesteśmy w stanie powtórzyć wykonane przez niego czynności i czy przyniosą one wówczas taki sam skutek. Wątłej postury chłopak, który zobaczy w filmie mistrza kung-fu, pokonującego w ciemnej uliczce sześciu przeciwników, może faktycznie poczuć przypływ odwagi. Mając jednak świadomość, że nie posiada on filmowych umiejętności, raczej nie pokusi się na tak ryzykowne działanie. Sprawa jest oczywiście o wiele bardziej niebezpieczna w przypadku dzieci. Mogą one nie zdawać sobie jeszcze z sprawy ze swoich możliwości i ograniczeń.
W tym wszystkim nie da się jednak ukryć jeszcze jednego aspektu. Im więcej mamy do czynienia z treściami, dotyczącymi przemocy i agresji, tym bardziej się do nich przyzwyczajamy, stają się dla nas bardziej obojętne. Mówiąc językiem psychologii, zachodzi zjawisko habituacji. Co ciekawe, efekty odroczone (długofalowe, stwierdzone w dłuższych badaniach) są silniejsze u dzieci niż u dorosłych. Efekty natychmiastowe (zaobserwowane zaraz po obejrzeniu agresywnej treści) są za to silniejsze u dorosłych niż u dzieci.
Początkowo wykazywały one związek między wyższym poziomem agresji, a oglądaniem filmów, w których występuje przemoc, ale był to związek korelacyjny. Oznacza to, że tak naprawdę nie wiadomo było, czy to filmy powodują agresję u widzów, czy może to agresywni widzowie wybierają filmy ukazujące przemoc.
Światło na tę sprawę rzuciło dopiero badanie przeprowadzone w 2009 roku. Uczestników podzielono na dwie grupy, z których jedna miała przez 15 minut grać w grę Mortal Kombat, zaś druga w grę niezawierającą przemocy. Następnie z pomocą zaaranżowanej sytuacji sprawdzano w jakim stopniu dana osoba jest w stanie sprawić ból drugiemu człowiekowi. Nie będzie raczej niczym zaskakującym, że wyniki pokazały, że osoby grające w grę zawierającą przemoc, były do tego bardziej skłonne. Równoległe badanie wykazało, że im bardziej realistyczne jest pokazanie przemocy, tym silniejsze są agresywne odczucia i pobudzenie. Niestety więc dla wszystkich młodszych użytkowników Internetu, należy przyznać tutaj rację dorosłym, nalegającym na ograniczenie czasu grania w gry wideo.
Skoro jej oglądanie może być dla nas szkodliwe, dlaczego z taką chęcią się ją ogląda? Według statystyk sprzed dwóch lat, filmy kryminalne cieszą się ponad 80% oglądalnością.
Odpowiedź brzmi: „nie wiadomo”. Być może ma to związek z tym, że zło zawsze przyciąga swoją tajemniczą naturą osoby poszukujących wrażeń.
Nie można oczekiwać od mediów, że będą całkowicie wolne od agresji czy brutalności. Nie można też jednak powiedzieć, że zawsze zachowują one do niej negatywny stosunek. Można go raczej podsumować jako niejednoznaczny, przypominający coś w rodzaju mieszanki pogardy z fascynacją. Sposób pokazywania sprawców przestępstw nie zawsze jest bowiem potępiający. Co więcej coraz częściej pojawiają się głosy mówiące o romantyzowaniu zachowań agresywnych.
Półki w księgarniach uginają się pod przykładami historii, w których główny bohater przejawia zachowania agresywne, lecz to właśnie czyni jego postać interesującą – szczególnie jeśli porównać go do bohaterki, która raczej takowych zachowań nie przejawia.
Przy okazji tego przykładu warto poruszyć temat zjawiska jakim jest hybristofilia. Jest to rodzaj parafilii, w której romantyczne zainteresowania danej osoby zależą od świadomości popełnienia przez partnera (bądź partnerkę) czynów uważanych za niemoralne (np. zdrada) lub bestialskie (np. zabójstwo).
Wyróżniamy tutaj dwie formy tego zaburzenia. Pasywną, polegającą na zaprzeczaniu zbrodniom kochanych osób oraz aktywną, gdy dana osoba bierze udział w zbrodniach popełnianych przez partnera. Hybristofilię nazwano zespołem Bonnie i Clyde’a, na cześć amerykańskiej pary kochanków, dokonującej morderstw. Mówiąc w dużym skrócie, jest to po prostu pociąg do osób, które dopuściły się przestępstw lub czynów niemoralnych. Naturalnie, zainteresowanie wcześniej wspomnianym typem romansów nie jest czymś niezdrowym – niektóre osoby mogą w ten sposób poszukiwać niecodziennych wrażeń. Warto jednak zdawać sobie sprawę z istnienia takiego rodzaju parafilii. Dzięki temu być może prościej będzie nie ulegać zachwytowi nad zachowaniem niektórych bohaterów lektur.
Mówimy tu więc o agresji instrumentalnej, czyli będącej instrumentem do osiągnięcia jakiegoś celu. Taka agresja jest często zaplanowana, a czasem nawet akt agresji (zabójstwo) jest skrzętnie przygotowywany. W filmach i książkach pełno jest przykładów płatnych zabójców, na których patrzymy z podziwem, jak dokładnie i skrupulatnie wykonują swoją pracę. Często jednak w tych utworach pomijany jest fakt, że pracując poza granicami prawa, w pewnym momencie mogą zostać złapani, a następnie dostać najsurowszy wymiar kary.
Warto się zastanowić, dlaczego więc romantyzujemy agresywnych ludzi i ich działania? Jak się okazuje, jedną z przyczyn może być… bunt. Podczas kiedy osoba agresywna postrzegana jest jako „zła”, osoba pozostająca z nią w związku jest postrzegana jako buntownicza, przełamująca społeczne tabu i wykraczająca poza schemat. Takie działanie może wydać się szczególnie kuszące osobom młodym, chcącym pokazać swój nonkonformizm. Nie bez znaczenia pozostaje tutaj również efekt aureoli. Jest to psychologiczne zjawisko, polegające na przypisywaniu osobom bardziej urodziwym pozytywnych cech. W każdej grupie, nawet seryjnych zabójców, znajdą się osoby urodziwe, którym za sprawą tego efektu można przypisać pozytywne cechy. Co więcej, ich agresja może być momentami nietrafnie brana za siłę i oznakę niezależności. W końcu z jej pomocą mogą wywalczyć sobie to czego chcą. Oba te stwierdzenia mają niewiele wspólnego z rzeczywistością. Są to pewne automatyzmy, mogące mieć wpływ na nasze postrzeganie agresji, czy ludzi, którzy się jej dopuścili.
Nie da się zmusić mediów, aby zaprzestały publikowania treści o przemocy. Jak więc skutecznie zniechęcić ludzi do podejmowania prób agresywnego zachowania? Od wieków w tym celu stosuje się różnorakie kary, co oczywiście ma swoje uzasadnienie.
Sytuacja jest tu jednak bardzo delikatna. Jeśli kara będzie nieadekwatnie duża w stosunku do przewinienia, karany odczuje ją jako agresję ze strony karzącego. To z kolei dostarczy mu dalszych wzorców agresji na przyszłość.
Okazuje się jednak, że prócz faktycznych kar, bardzo dobrze działa samo informowanie o wykonaniu kary za przewinienie. Tutaj również zachodzi wspomniane wcześniej zjawisko modelowania – osoba widzi, że ktoś został ukarany za swoje zachowanie, więc go nie powiela. Na przykład statystyki pokazują, że po podaniu w mediach informacji o wykonanej karze śmierci, wskaźnik przestępczości na pewien czas spada. Czynnikiem decydującym tutaj nie jest jednak wysokości kary, ale jej nieuchronność. Generalna opinia psychologów i kryminologów jest taka, że o zwalczaniu przestępczości decyduje raczej procent jej wykrywalności i karalności niż surowość. W skrócie, ktoś może zlekceważyć nawet potencjalną karę 5 lat pozbawienia wolności, jeśli nie wierzy że zostanie złapany.
Reasumując, warto więc pamiętać, że choć agresja jest czymś powszechnie spotykanym w książkach, filmach i serialach, to jeśli dotyka kogoś w rzeczywistości – nie jest to wcale normą. Prawo karze wszelkie jej przejawy i choć współczesna kultura może niejako usprawiedliwiać działania agresywne. Nie znaczy absolutnie że na nie przyzwala.
Bibliografia:
Autor: Klaudia Sak, wolontariuszka Fundacji Zaginieni
Zdjęcie: unsplash.com
Kobietobójstwo, czyli morderstwo kobiet ze względu na ich płeć, to skrajna forma przemocy wobec kobiet, której skala znacznie przewyższa społeczne i kulturowe wyobrażenia. Wbrew powszechnym przekonaniom kobietobójstwa stanowią wysoki odsetek zabójstw, których ofiarami są kobiety i wydarzają się wszędzie na świecie.
Pojęcie kobietobójstwa odnosi się do zabijania kobiet lub dziewcząt ze względu na płeć, jednak dotychczas ani wśród państw członkowskich UE, ani w skali światowej nie uzgodniono standardowej definicji kobietobójstwa. W deklaracji wiedeńskiej ONZ w sprawie kobietobójstwa po raz pierwszy określono jego różne rodzaje, w tym:
Choć kobietobójstwo często kojarzy się przede wszystkim z odległymi nam zjawiskami takimi jak tzw. honor killings, zabijanie kobiet w kontekście wojen czy zabijanie noworodków płci żeńskiej, najczęściej zabójcami są partnerzy — w 2021 roku aż 56% kobiet zabitych na świecie padło ofiarą zabójstw dokonywanych przez partnerów lub członków rodziny.
Standardowo 79% wszystkich ofiar zabójstw na całym świecie to mężczyźni, a 21% to kobiety. A jaki jest stosunek sprawców zabójstw? Aż 95% wszystkich sprawców zabójstw to mężczyźni, a 5% to kobiety. Taki stosunek utrzymuje się na zasadniczo stałym poziomie niezależnie od typu zabójstwa czy użytej broni.
Tylko w 2021 roku na całym świecie około 81 100 kobiet i dziewcząt padło ofiarami kobietobójstwa. Według badań przeprowadzonych przez UNODC i UN Women, w 2021 roku 56% kobiet zabitych na świecie padło ofiarą zabójstw dokonywanych przez partnerów lub członków rodziny, podczas gdy tylko 11% mężczyzn było ofiarami podobnych przestępstw. W skali Europy, w 2017 roku 24% wszystkich zabójstw bez względu na płeć ofiary miało za sprawcę partnera lub członka rodziny, a w skali globalnej było to 18%. Raport Eurostatu z 2023 roku wykazuje, że w Unii Europejskiej, choć wskaźniki zgonów z powodu zabójstw spadły zarówno u mężczyzn, jak i u kobiet, pozostają one około dwukrotnie wyższe u mężczyzn. Niemniej jednak, choć mężczyźni ogólnie mają wyższe ryzyko, że będą ofiarą zabójstwa to kobiety mają znacznie wyższe ryzyko, że będą zabite przez swoich partnerów lub członków rodziny.
Porównywanie statystyk dotyczących kobietobójstwa na arenie międzynarodowej jest bardzo trudne. Powodem są różne definicje prawne dotyczące sprawców i ofiar, różne poziomy efektywności policyjnej oraz stygmatyzacje związaną z ujawnianiem przypadków przemocy wobec kobiet. Jak jest w Polsce? W kodeksie karnym nie ma definicji kobietobójstwa, sprawca może jednak odpowiadać za zabójstwo, nieumyślne spowodowanie śmierci, lub ciężki uszczerbek na zdrowiu. EIGE zebrał dane dotyczące kobietobójstwa w wyniku przemocy partnera w Polsce od 2016 roku. Według danych policji w 2016 ofiar kobietobójstwa ze strony partnera było 71, w 2017 liczba ta wyniosła 192, a w 2018 — 168. Oficjalne statystyki dotyczące kobietobójstwa w Polsce nie oddają w pełni skali problemu. Obserwatorium ds. Kobietobójstwa szacuje, że w Polsce rocznie ginie aż 400-500 kobiet w wyniku przemocy domowej — liczba ta, oprócz zabójstw, uwzględnia też pobicia ze skutkiem śmiertelnym i samobójstwa, których przyczyną jest przemoc ze strony partnera/członka rodziny. Obserwatorium przy Centrum Praw Kobiet jest częścią globalnej inicjatywy „Femicide Watch” mającej na celu monitorowanie i analizowanie danych dotyczących kobietobójstwa na świecie, a także wypracowanie rozwiązań legislacyjnych, instytucjonalnych i społecznych, które pozwolą chronić kobiety i dziewczynki przed przemocą.
Walka z kobietobójstwem wymaga kompleksowego podejścia, które obejmie edukację społeczeństwa, zmiany legislacyjne, instytucjonalne i społeczne oraz skuteczne interwencje. Kobiety, które doświadczają przemocy, często spotykają się z brakiem wsparcia ze strony społeczeństwa i instytucji. Wielu sprawcom udaje się uniknąć odpowiedzialności, a ofiary doświadczają wtórnej wiktymizacji ze strony pracowników instytucji, takich jak policja czy sądy. To sprawia, że wiele kobiet boi się zgłaszać przemoc i szukać pomocy. Konieczne jest promowanie równości płci, szkolenie społeczeństwa w zakresie przeciwdziałania przemocy oraz wprowadzenie surowszych kar dla sprawców przemocy. Ważne jest również inwestowanie w rozwój instytucji i programów, które zapewnią wsparcie ofiarom przemocy, takie jak ośrodki pomocy, linie telefoniczne i schroniska. Warto zwrócić uwagę na fakt, że morderstwa kobiet często są poprzedzone wielokrotnymi aktami przemocy z rąk partnera lub byłego partnera — zabójstwa nie dzieją się w próżni, dlatego konieczne jest wprowadzenie zmian mających na celu skuteczne przeciwdziałanie przemocy domowej i seksualnej.
Platforma https://femicide-watch.org/ zbiera i udostępnia publikacje dotyczące kobietobójstwa na świecie — są to zarówno raporty organizacji pozarządowych, zbiory danych statystycznych, jak i analizy oraz propozycje rozwiązań mających na celu zwalczanie kobietobójstwa. W Polsce istnieje Obserwatorium ds. Kobietobójstwa, gdzie znajdują się praktyczne informacje i artykuły dotyczące kobietobójstwa po polsku. Na https://cpk.org.pl/obserwatorium-kobietobojstwo/ można wypełnić formularz karty zagrożenia, która może pomóc w uświadomieniu sobie czy spotyka nas przemoc domowa.
Potrzebujesz pomocy psychologicznej? Napisz na psycholog@fundacjazaginieni.pl i umów się na bezpłatną konsultację.
Źródła:
Autorka: Zu, Wolontariuszka Fundacji Zaginieni
Historie seryjnych morderców często wzbudzają przerażenie i zainteresowanie jednocześnie. Jednym niezwykle niepokojącym przypadkiem jest historia Larry’ego Halla, który prócz przydomku "człowieka żyjącego pod ziemią" zdobył sławę seryjnego mordercy. Kim tak naprawdę był Larry Hall?
Larry Dewayne Hall urodził się 14 grudnia 1949 roku w Wabash, w stanie Indiana, USA. Od najmłodszych lat jego życie obrosło tajemnicą i kontrowersjami. Należał do rodziny o nieco ekscentrycznym stylu życia, a jego osobowość już w młodym wieku zaczęła budzić niepokój otoczenia. Larry Hall uchodził za specyficznego i mało inteligentnego, ale nieszkodliwego chłopaka. Już w szkole Larry zaznał przemocy, rówieśnicy znęcali się nad nim, śmiali się z niego. Brat bliźniak Larrego natomiast był szkolną gwiazdą, z którą każdy chciał się przyjaźnić.
Larry po ukończeniu szkoły również nie miał lekko. Jego ojciec był grabarzem i zmuszał syna do pomocy w kopaniu grobów. Po pogrzebach często odwiedzali cmentarze raz jeszcze i odkopywali trumny, żeby ukraść biżuterię zmarłych. Badacze, którzy po latach analizowali profil psychologiczny Larry’ego, twierdzą, że wydarzenia z dzieciństwa miały w tym przypadku duże znaczenie. Po pierwsze mężczyzna doskonale wiedział, jak szybko wykopać grób. Po drugie, był oswojony z widokiem ludzkich zwłok. Jego obsesyjna fascynacja zaginionymi dziewczynami z regionu, w którym mieszkał, była jednym z pierwszych sygnałów, że coś jest nie tak. Jednak prawdziwą sławę jako seryjny morderca zdobył w latach 90.
Jedną z ofiar Larrego była 15-letnia Jessica Roach, która zaginęła w 1993 roku. Choć Hall nigdy oficjalnie nie przyznał się do tej zbrodni, jego zachowanie i wiele dowodów wskazuje na to, że to on był sprawcą. Podobne przypadki zaczęły pojawiać się w jego życiorysie, a wiele dziewcząt z regionu nadal pozostaje zaginionych do dzisiaj.
W końcu doszło do zeznań, Hall powiedział policji, że związał dziewczynę, ale nie pamięta, czego użył (według CNN). Następnie powiedział, że zdjął jej ubranie, zgwałcił i udusił pasem o drzewo. Hall podał także niejasne opisy innych młodych dziewcząt, które molestował: „Podrywałem kilka dziewcząt w innych okolicach, ale nie pamiętam, które skrzywdziłem” – powiedział policji.
Najbardziej przerażające aspekty działalności Larry'ego Halla to jego sposoby działania. Często podszywał się pod pracownika cyrku i używał zwierząt, by przyciągnąć uwagę swoich ofiar. Następnie porywał je i przetrzymywał przez pewien czas, dokonując na nich okrutnych czynów. To brutalność i chłód w działaniu budziły największy strach w społeczeństwie.
Jednak to, co jeszcze bardziej szokuje w historii Larry'ego Halla, to jego niezwykła zdolność do unikania schwytania przez prawo. Często udawało mu się omijać pułapki wymiaru sprawiedliwości, co sprawiło, że wielu ludzi uważa, że działał z pewną formą wsparcia lub związku z władzami.
FBI uważa, że Hall zaczął zabijać na początku lat 80. W ciągu następnej dekady odkryto wiele zwłok kobiet, niektórych młodych i niezidentyfikowanych, które później przypisano Hallowi; umierały z powodu uduszenia i okaleczenia seksualnego. Hall odwiedzał miejsca rekonstrukcji historycznych w całych Stanach Zjednoczonych i wybierał ofiary z pobliskich miast. Porywał swoje ofiary, którymi były głównie, choć nie wyłącznie, młode białe dziewczyny i dorosłe kobiety, często, choć nie zawsze, gwałcił je i torturował, a następnie dźgał lub dusił na śmierć. Zwykle pośmiertnie rozczłonkowywał ich ciała i dopuszczał się czynności seksualnych z ich zwłokami.
Bustle donosi, że Halla skazano na dożywocie, bez możliwości zwolnienia warunkowego. Policja uważała, że Hall był zdolny do zbrodni przeciwko wielu innym kobietom, jednak nie udało się tego udowodnić. W tym momencie śledczy pozyskali innego więźnia, Jamesa „Jimmy’ego” Keene’a, który właśnie otrzymał wyrok 10 lat więzienia bez możliwości zwolnienia warunkowego (za pośrednictwem Newsweeka). Keene przebywał w więzieniu zaledwie od kilku miesięcy za zarzuty związane z narkotykami, prokurator amerykański zapytał go, czy chce spróbować uzyskać informacje na temat Halla w zamian za wolność. Keene zgodził się zostać informatorem. Pewnego dnia w więziennym warsztacie Keene zauważył, że Hall rzeźbił kilka sokołów i umieszczał je na mapie oznaczonej czerwonymi kropkami. Gdy zapytał go po co to robi, mężczyzna rzekomo powiedział, że ptaki mają „czuwać nad zmarłymi”.
James Keene natychmiast przekazał FBI nowe informacje, strażnicy więzienni umieścili go w izolatce, podczas gdy Larry Hall pozostał w zwykłym więzieniu. Zanim Keene wyszedł, nie znaleziono żadnej mapy ani drewnianych sokołów, a Hall do dziś kwestionuje swoje wcześniejsze zeznania. Keene'a po czasie zwolniono z więzienia. Opowieść o jego czasie spędzonym z Hallem została w 2022 roku przekształcona w miniserial Apple TV +, zatytułowany „Black Bird”.
Pomimo licznych zaprzeczeń, zeznanie, którego Hall nie odwołał, dotyczyło zaginięcia Laurie Depies. Dostarczył policji informacje na jej temat, które nigdy nie zostały upublicznione, po czym rozpoczęto ponowne dochodzenie w sprawie jej zaginięcia z 1992 roku. Według The Cinemaholic, pomimo wielu poszlak znalezionych w jego domu i przekazanych policji podczas przesłuchań, Larry'ego Halla nigdy nie oskarżono o żadne przestępstwo poza porwaniem Jessiki Roach.
Bliscy Jessiki Roach uczcili jej pamięć w poprzednich latach, a w 2015 roku utworzyli stypendium jej imienia (wg Jessie Roach Memorial na Facebooku). Na stronie udostępniono także zdjęcia nagrobka Roacha, na którym wygrawerowano wizerunek samolotu.
Po zakończeniu historii Larry'ego Halla w serialu „Black Bird", jego prawdziwy odpowiednik został uznany za winnego i skazany na dożywocie, bez możliwości zwolnienia warunkowego. Nie został jednak skazany za morderstwo, a jedynie za porwanie. Fakt, że porwanie doprowadziło do śmierci, jest jedynym powodem, dla którego Larry Hall został skazany na dożywocie bez możliwości wcześniejszego zwolnienia.
Ostatecznie Halla oskarżono o porwania i dwa zabójstwa. Przypisuje się mu jednak aż 35 więcej. Choć uznano go za seryjnego mordercę, przez wielu śledczych i psychologów kryminalnych, wiele jego zbrodni pozostaje niewyjaśnionych.
Historia Larry'ego Halla to jedna z tych, które wciąż budzą zainteresowanie i przerażenie. To opowieść o mrocznej stronie ludzkiej natury, o tym, jak niewielka granica oddziela pozornie zwyczajnego człowieka od potwora. Jego zbrodnie przypominają nam, że zło może skrywać się w najmniej spodziewanych miejscach, a tajemnice nie zawsze zostają rozwiązane.
Bibliografia:
https://www.bnd.com/latest-news/article170837087.html
https://ew.com/tv/black-bird-finale-fact-fiction-dennis-lehane-interview/
https://www.filmaffinity.com/us/film512779.html
https://www.abc57.com/news/looking-for-lindas-killer-two-suspects-1
https://www.grunge.com/988250/the-tragic-1993-murder-of-jessica-roach/
https://www.youtube.com/watch?app=desktop&v=oZF6uXZaEg4
Autor: Zuzia Jucha, wolontariuszka Fundacji Zaginieni
Zdjęcie: https://thecinemaholic.com/larry-hall-now/
W dzisiejszych czasach Internet dla nas wszystkich stał się oknem na świat, a dla niektórych również centrum życia towarzyskiego i przestrzenią do poszukiwania miłości. Poznawanie ludzi na grupach Facebookowych, Instagramie czy aplikacjach randkowych stało się już codziennością. Codziennością, niestety, niepozbawioną wad i zagrożeń.
Co jakiś czas można usłyszeć historię o kobietach oszukanych “na amerykańskiego żołnierza” czy “na pracownika platformy wiertniczej”. Kobiety omamione wizją wielkiej miłości, której przecież tak bardzo pragną, przesyłają swoim “partnerom” pieniądze, aby im pomóc lub umożliwić przyjazd do siebie. W rezultacie nigdy do tego nie dochodzi.
Znane jest nam również zjawisko “catfishu”, czyli podszywania się pod kogoś innego w sieci i nawiązywania kontaktów pod tą fałszywą tożsamością. Słyszymy też o spotkaniach aranżowanych w ustronnych miejscach. Dziwnie zachowujących się mężczyznach i kobietach, którym w porę udało się wyjść z takich “randek”. Zaginięciach bezpośrednio po umówionych spotkaniach z nieznajomymi z Internetu.
Czy po “przetrwaniu” pierwszego spotkania już jesteśmy bezpieczni? Skąd wiadomo, że możemy komuś zaufać?
Edyta poznała Arkadiusza na portalu sympatia.pl w sierpniu 2005 roku. Przedstawił się jej jako Arkadiusz Bareja, syn “tego” sławnego reżysera, Stanisława Barei. “Romantyczny i poszukujący szczęścia” mężczyzna opowiadał Edycie, że studiuje w Warszawie i nie może narzekać na finanse - prowadzi z kolegami firmę, która montuje sieci teletechniczne. Kiedyś był żołnierzem stacjonującym w Chorwacji. Jego rodzina po sprzedaży domu w Warszawie, wyprowadziła się do Trabucco we Włoszech. Edyta była dobrze zarabiającą w austriackiej firmie księgową, z własnym mieszkaniem w Ząbkach i samochodem, do szczęścia potrzebowała jedynie miłości. I w Arkadiuszu zobaczyła na nią szansę.
Mężczyzna co prawda rzadko miał czas na spotkania, jednak dość szybko padły z jego strony wyznania miłości. Prosił jednak, aby ich związek Edyta utrzymywała w tajemnicy, uzasadniając to tym, że musi przygotować się do poznania jej rodziny, zrobienia dobrego wrażenia. Po niespełna miesiącu znajomości Arkadiusz oświadczył się Edycie. Miał nawet zarezerwować termin w urzędzie stanu cywilnego na grudzień.
W niedługim czasie Arkadiusz zaczął opowiadać Edycie o swoich interesach. Mówił jej o brakującej kwocie na sfinalizowanie zakupu komputerów z Niemiec. Namawiał ją na pożyczkę pieniędzy, jednak kobieta nie miała, aż takiej kwoty, mimo swojej dobrej sytuacji materialnej. Wizja większego mieszkania i wesela, którą roztaczał nad nią Arkadiusz, sprawiła jednak, że kobieta wzięła pożyczkę z kilku banków. Zapożyczyła się też u rodziny i znajomych. W sumie kwota pożyczona Arkadiuszowi wyniosła ponad 70 tysięcy złotych.
Arkadiusz miał dobijać targu w Szczecinie, a kilka dni później, 10 listopada, świętować z Edytą sukces romantyczną kolacją w mieszkaniu Arkadiusza. Tego dnia Edyta prosto po pracy udała się do ukochanego. Wtedy była widziana po raz ostatni.
Nie odbierała też telefonów, co bardzo niepokoiło rodzinę, która zgłosiła jej zaginięcie na policję. Po przeszukaniu jej mieszkania okazało się, że zaginął również jej komputer oraz kosztowności. Podejrzenia padają na Arkadiusza. Mężczyzna zeznał, że to Edyta pożyczyła od niego 70 tysięcy i teraz zapewne uciekła gdzieś, porzucając go. Jednak zeznania świadków zaprzeczyły jego słowom. Arkadiusz zaprzeczył również, aby miało dojść do jakiegokolwiek ślubu.
W toku policyjnego dochodzenia, okazało się, że jedyną prawdziwą rzeczą jaką Arkadiusz o sobie powiedział, było jego imię i nazwisko. Jego rodzina nie wyjechała do Trabucco we Włoszech (które tak de facto nie istnieje). Matka żyła w Warszawie, co więcej – Arkadiusz mieszkał u niej i żył na jej koszt, ponieważ nie miał żadnej firmy. Był przemocowym mężem i po rozwodzie musiał zamieszkać u matki. W mieszkaniu znaleziono nóż, książki dot. kryminologii oraz umowę najmu mieszkania Arkadiusza, zawartą miesiąc przed ostatnią kolacją pary. Z relacji kobiety, od której wynajął mieszkanie, wynikało, że bardzo śpieszyło mu się z wynajmem i nie targował się.
Podczas rzekomego “finalizowania transakcji” w Szczecinie, Arkadiusz bawił się w Warszawie z inną kobietą. A kiedy Edyta zbierała dla niego pieniądze, on podszył się pod swoją byłą partnerkę i wysłał do Edyty wiadomość, że to ona go uszczęśliwi tymi pieniędzmi i to z nią Arkadiusz będzie, nie z Edytą.
Podczas przeszukania mieszkania, które wynajmował Arkadiusz, nic nie znaleziono. Jednak po miesiącu właścicielka zgłosiła na policji, że fugi są zabrudzone, a z rozliczenia rachunków wynika zużycie 700 litrów wody. Policja rozkręciła kabinę prysznicową, gdzie znaleziono brunatną ciecz i włosy – należące do Edyty. Z relacji sąsiadów wynikało, że w listopadzie przez dwa dni Arkadiusz wietrzył mieszkanie, a którejś ze swoich kobiet pisał, że tam, gdzie mieszka “śmierdzi trupem”.
Arkadiusz w pierwszej kolejności został skazany jedynie za oszustwo finansowe. Po 9 latach procesu i licznych odwołaniach, sąd w 2014 roku skazał go na dożywocie za zabójstwo Edyty Wieczorek. Ciała kobiety nigdy nie odnaleziono.
Edyta, tak bardzo oczarowana i spragniona uczucia, nigdy nie sprawdziła, czy jej ukochany mówił prawdę o sobie i swoich przedsięwzięciach. Zapłaciła za swoją ufność i pragnienie miłości najwyższą cenę.
Bibliografia:
https://detektywonline.pl/zabojstwo-edyty-wieczorek-ciala-nigdy-nie-znaleziono/
https://newsbook.pl/2019/01/12/sprawa-edyty-wieczorek-tragiczny-final-randki/
https://www.ofeminin.pl/czas-wolny/najpierw-ja-uwiodl-potem-okradl-i-zamordowal-policja-do-dzis-nie-odnalazla-jej-zwlok/f06c6c0
Podcast Olgi Herring – Narzeczony z Internetu, [online:] https://www.youtube.com/watch?v=0pOIAWQRzr4
Autor: Karolina Seremet, wolontariuszka Fundacji Zaginieni
Zdjęcie: unsplash.com
Czy zastanawiałaś/eś się kiedykolwiek, jak rozkłada się ciało człowieka w różnych środowiskach, warunkach? Jakie są etapy i fazy rozkładu ciała człowieka?
Przeważnie, na co dzień nie zastanawiamy się nad tym, co dzieje się z człowiekiem po śmierci. Gdy umiera człowiek ustają wszystkie funkcje życiowe, wówczas ciało, narządy zaczynają się rozkładać.
Uwidacznia się ona już chwilę po śmierci. Dzieję się tak, ponieważ serce przestaje bić, ustępuje krążenie, a krew w wyniku grawitacji spływa do najniżej umiejscowionych organów. Bladość pośmiertna może być wskazówką dla biegłych z medycyny sądowej, ponieważ jeśli zgon jest rezultatem gwałtownego, intensywnego zatrucia tlenkiem węgla (czad), ciało za wyjątkiem plam opadowych nie blednie lecz ma różowe zabarwienie.
Zgodnie z zasadą stygnięcia według Newtona, temperatura ciała sukcesywnie dostosowuje się do temperatury otoczenia. Temperatura u denata spada około 1°C na godzinę (od 0,5 do 1,5) w 6 godzin po zgonie. Ciało zmarłego wyziębia się definitywnie po około 5 godzinach, a odsłonięte części ciała o wiele szybciej, bowiem już po 2 godzinach od zgonu. Na oziębianie się zwłok mają wpływ takie czynniki jak:
Oznacza to, że kilka godzin po śmierci następuje faza kurczenia się mięśni, do 5 godzin od zgonu kurczą się drobne mięśnie, natomiast 12 do 24 godzin następuje całkowite stężenie. Ekspert od zgonów informuje, iż stężenie pośmiertne może, także wystąpić o wiele wcześniej, bądź nie wystąpić w ogóle w sytuacji gdy ktoś utonął w zimnej wodzie. Stężenie pośmiertne może nie wystąpić również u osób starszych ze względu na zanik mięśni, ale także u małych dzieci, ponieważ mięśnie jescze się nie wykształciły. Gdy przed śmiercią występowała duża aktwyność fizyczna lub silne emocje występuje natychmiast, tzw. stężenie kataleptyczne, które utrwala pozycje zmarłego. Jest to charakterystyczny rodzaj skurczu mięśni i trwa do chwili wyewoluowania się stężenia pośmiertnego, z tego też powodu bardzo często stężenie kataleptyczne jest mylone ze stężeniem pośmiertnym. Temperatura przy stężeniu pośmiertnym również ogdrywa swoją rolę, gdy jest ona wysoka stężenie następuje o wiele szybciej, ale też prędzej ono ustępuje. Gdy temperatura jest niższa niż 5 °C stężenie prawdopodobnie nie ustanie przez kilka tygodni.
Powstają one na skutek przemieszczania się krwi do najniżej położonych części ciała, mogą utworzyć się nawet po 20-30 minutach od zgonu, nie mniej jednak do całkowitego wykształcenia się potrzebują 4-6 godzin. Plamy mogą być koloru ciemnoczerwonego po sine, uwidaczniają się na całym ciele. W chwili gdy serce przestaje bić, nie pompuje już tlenu. Zatrzymuje się również krążenie a krwinki czerwone przemieszczają się do najniżej położonych części ciała. Jeśli denat leży na plecach, plamy pojawiają się na plecach, na udach oraz na łydkach. Plamy opadowe, nie pojawiają się jednak w miejscu ucisku. Oznacza to, że zmarły leżący na plecach nie będzie miał plam opadowych w tych miejscach, w których plecy dociskały do podłoża, ale też nie będzie ich na łydkach czy też udach, gdyż te części ciała dociśnięte są w takiej pozycji do podłoża. Plamy opadowe mogą się także przemieszczać, np. przy zmianie pozycji denata. Po 6 godzinach od śmierci plamy opadowe mogą się przemieszczać już tylko częściowo, natomiast po 10 -12 h lub więcej, plamy utrwalają się.
Przyczyną gnicia ciała są wszelkie kwasy, płyny ustrojowe występujące u człowieka, komórki zaczynają się rozpadać. W ciele zmarłego człowieka kumulują się gazy, na wskutek czego denat puchnie. Jednocześnie wytwarza się tzw. trupi jad oraz skatol, czyli substancja o silnym, odrażającym zapachu (fekaliów), co zwabia owady np. muchy.
Według antropologa Daniela Wescotta, standardowo ciało, które pochowane zostało w trumnie rozkłada się w ciągu roku, zupełny rozkład może trwać nawet dziesięć lat. Wtedy pozostaje tylko i wyłącznie szkielet ludzki.
Zdaniem Nicholasa Passalacqua zwłoki, które zostały pochowane bez trumny, nie są w żaden sposób zabezpieczone przed insektami zazwyczaj rozkładają się w przeciągu 5 lat. Do szybszego rozkładu ciała przyczynia się, także kwaśna gleba.
Badaniami nad rozkładem zwłok zajmują się naukowcy w największej placówce na całym świecie w Knoxville. Ośrodek ten należy do University of Tennessee, potocznie nazywany jest trupią farmą. Farma ta została założona w roku 1971 przez patologa sądowego Billa Bassa, który zauważył brak wiedzy w tejże tematyce. Mężczyzna swoje badania rozpoczął mając fragment ziemi i jedno ciało. Obecnie jest w posiadaniu całego hektaru, a ponad 200 osób zaobowiązało się do przeznaczenia swojego ciała po śmierci do jego dyspozycji.
Antropolodzy sądowi badają, jak rozkładają się w różnych środowiskach zwłoki. W związku z tym zakopują je, pozostawiają na nawierzchni, w wodzie, we wrakach itd., uwzględniając warunki atmosferyczne, odmianę gleby, wilgoć.
Ciało umieszczono w starym baraku, tam pozostawiano zwłoki do samodzielnego rozkładu, proces ten obserwowano. Oględziny rozkładu zwłok głównie mają na celu zbadanie faz, etapów, czasu rozkładu oraz działanie owadów i konsekwencji ich aktywności na zwłokach. Tego typu placówek powstało wiele, w USA, Zachodniej Karolinie, Teksasie (dwie lokalizacje), Południowym Illinois, Kolorado i Południowej Florydzie. Okoliczni mieszkańcy nie są jednak zadowoleni z działalności ośrodków, ze względu na fetor, potencjalne zakażenie wody gruntowej, a także widok rozkładających się ciał. Trupie farmy w znacznym stopniu przyczyniły się do szczegółowego określenia czasu zgonu, istotności warunków atmosferycznych, odzieży, obecności wody, na rozkładające się zwłoki.
Naukowcy spostrzegli, że ciała pozostawione na terenie otwartym, z dostępem do powietrza "poruszają się", nie dlatego, że powróciły funkcje życiowe, człowiek ożył – jak kiedyś myślano – lecz na wskutek aktywności zwierząt. Zwłoki rozkładające się na ziemi sprawiają, że otaczająca ją roślinność niknie, pojawia się ciemny ślad, jednakże po czasie wyrasta ponownie i jest zdecydowanie bardziej rozrośnięta.
Trupie farmy pomocne są również w dociekaniu tożsamości odnalezionych ciał. Opierając się na szczątkach osób umiejscowionych na trupich farmach tworzy się rekonstrukcje twarzy zgodnie z czaszką denata, co może być pomocne w identyfikacji tychże zwłok.
Ciała, które docierały do antropologa z Kansas znacznie różniły się od tych z Tennessee, a mianowicie zwłoki z Kansas zazwyczaj były czyste, poblakłe od słońca, natomiast te z Tennessee były zgniłe, a w nich wylęgało się wszelkiego rodzaju robactwo. Dzieje się tak ze względu na położenie terenu oraz populację. Kansas ma dwukrotnie większy obszar, aniżeli Tennessee, bo aż ponad 212 000 kilometrów kwadratowych. Mimo to prawdopodobieństwo odnalezienia świeżych zwłok w Kansas są czterokrotnie mniejsze niż w Tennessee. W Kansas ze względu na nader suche warunki atmosferyczne, ciała bardzo często są zmumifikowane, oznacza to, że ciało obkurcza się, a następnie ulega przesuszeniu. W Tennessee panuje wilgotny klimat, zwłoki rozkładają się a to są warunki, które sprzyjają robactwu – wilgoć i gnijące ciało.
Pierwsze obserwacje na "Trupich farmach" ukazały, że leżące, rozkładające się zwłoki i krew zwabiają bardzo szybko chmarę much tzw. plujek. Owady zasiadają na zwłokach, poszukują pożywienia oraz składają jaja. W ciepłe dni rozkład zachodzi o wiele szybciej, a więc owady równie szybko zagnieżdżają się w ciele. Do złożenia jednocześnie setek jaj potrzebna jest jedna samica, w przeciągu kilku godzin wykluwa się tysiące larw. Robactwo jednak nie lubi słońca, a więc gdy zwłoki znajdują się np. w lesie, parku - ukrywają się pod skórą zmarłego.
Opisy badanych przypadków w książce pt. Trupia Farma są dosyć drastyczne, dlatego też zamieszczam ogólne informacje, książkę tę oczywiście serdecznie polecam.
Wyniki badań ukazują również, że zwłoki, które zostały pochowane głęboko, rozkładały się ośmiokrotnie dłużej aniżeli te, które spoczywały na powierzchni. Ciała otyłe przeistaczały się w szkielety o wiele żwawiej, ponieważ ich masa była pożywieniem dla wszelkiego rodzaju robactwa. Antropolodzy analizowali również każdego dnia utratę wagi, u niezwykle otyłego mężczyzny zarejestrowano utratę aż 18 kg w przeciągu 24h.
Rozkład zwłok na otwartej powierzchni następuje szybko z powodu pojawiających się insektów, które są zwabiane "trupim jadem". Muchy składają na ciele jaja, aby larwy mogły żywić się martwym ciałem. Insekty te potrafią w przeciągu miesiąca pozbawić tkanek miękkich zmarłego. Bardzo często zdarza się też tak, że zwłoki są nadjedzone przez zwierzęta, najczęściej odrywają one dłonie i stopy, gdyż jest to o wiele łatwiejsze do przegryzienia i zabrania ze sobą, bądź odłożenia na bok.
W środowisku suchym, ciało denata przesusza się przed rozkładem, a w następnej kolejności mumifikuje się, oznacza to, że ciało człowieka podlega pełnemu strupieszeniu szacunkowo po roku od śmierci, natomiast tkanki łączne np. chrząstki, więzadła, części ścięgien od 2 do 4 lat. Szybciej przeistaczają się jednak zwłoki dzieci ze względu na na małą powierzchnię ciała.
Ciało nie ulega, także całkowitemu rozkładowi na terenach, gdzie temperatura jest bardzo niska. Wtedy po prostu się zamraża, rozkład więc jest bardzo opóźniony.
W środowisku wilgotnym, w miejscach gdzie jest słaby dostęp do tlenu, może dojść do przeobrażenia tłuszczowo-woskowego. Dzieje się tak w momencie gdy tłuszcze przeobrażają się w woski. Polega to na przekształceniu się tkanki tłuszczowej w żółto-brunatne substancje tłuszczowo-woskowe. Zwłoki po takiej przemianie pozostawiają zazwyczaj dostatecznie dobre kształty, dostrzegalne są rysy twarzy. Skóra w przypadku przemiany tłuszczowo-woskowej jest koloru szaro-białego lub brudno-żółtego, a wysychając staje się krucha.
Zwłoki znajdujące się w torfowiskach, po części się konserwują, mogą zachować się w stanie bardzo dobrym bądź pozostać może sama skóra. W torfowiskach występują kwaśne wody, niskie temperatury oraz brak dostępu do powietrza. Dzięki temu ciało może pozostać niezmienione, jednakże to również przyczynia się do znacznego pociemnienia skóry. Zazwyczaj kości, w porównaniu do skóry, są w bardzo złym stanie. Dzieje się tak, ponieważ kwasy znajdujące się w bagnach rozpuszczają fosforan wapnia, występujący w kościach ludzkich. Torfowiska wysokie konserwują zwłoki, natomiast torfowiska niskie, przejściowe przez dłuższy czas konserwują tkanki twarde, czyli kości.
Śmierć w następstwie utonięcia następuje szacunkowo po 3-5 minut. Na zmiany w budowie komórek, tkanek i narządów ma wpływ temperatura wody, a także czas pobytu ciała pod wodą. Wyższa temperatura wody sprawia, że zwłoki rozkładają się szybciej, aniżeli w niskiej temperaturze. U osób przebywających w wodzie już po 2-3 godzinach występuje tzw. skóra praczek. Na jej rozwój mają wpływ takie czynniki, jak stopień nawilżenia skóry i jej grubość.
Zwłoki przebywające w wodzie, szczególnie w niskich temperaturach, rozkładają się zdecydowanie wolniej. Po wyciągnięciu zwłok z wody, rozkład następuje dwukrotnie szybciej, aniżeli normalnie. Zwłoki znajdujące się w m. in. w środowisku wodnym są w stanie utrwalić się na bardzo długi czas w dobrym stanie, ponieważ ciało te nie jest wyeksponowane na działanie destrukcyjnych czynników zewnętrznych, tj. wiatr czy też temperatura.
Zwłoki, które sytuują się w w wodzie bardzo często przyjmują charakterystyczną pozycję. Najczęściej głowa skierowana jest w stronę dna akwenu wodnego (ponieważ jest ona ciężka), pośladki zwrócone są ku górze a kończyny zwisają. Jeśli zwłoki nie przetransportują się nigdzie w akwenie, plamy opadowe mogą być widoczne na czole, łokciach bądź. Może być też tak, że ciało znajduje się w zbiorniku wodnym, w którym są silne prądy, konsekwencją tego jest przemieszczanie się zwłok na olbrzymie odległości, to natomiast prowadzi do tego, że kończyny oraz głowa mogą ponownie ulec pośmiertnym obrażeniom.
Jeśli temperatura wody jest niska plamy opadowe są w koloru malinowego, jasno czerwonego.
Sekcja zwłok ukazuje, że u osób, które utonęły występuje tzw. rozedma wodna płuc, która sprawia, że płuca zdecydowanie powiększają się. Jeśli przekrój płuc jest suchy oznacza to, że osoba utopiła się w wodzie słodkiej, a w momencie wytworzenia się w przekroju pienistej substancji – można domniemywać, iż osoba utonęła wodzie morskiej.
Aby ciało ludzkie uległo spaleniu potrzebna jest olbrzymia temperatura. Ciało płonie nadzwyczajnie dobrze i szybko, ponieważ w naszym organizmie zawarte są węgle oraz tłuszcz. Palący się człowiek przeobraża się w postawę tzw. bokserską. To znaczy, że w następstwie wysokiej temperatury woda wyparowuje a mięśnie, wraz ze ścięgnami, zmniejszają się, dłonie układają się w pięść, natomiast ręce układają się jak do gardy. Nogi zginają się stopniowo w kolanach, a plecy układają w łuk. Jeśli znalezione ciało nie jest takie jak opisałam wyżej, może oznaczać, że w czasie zgonu osoba była spętana. W przypadku gdy temperatura jest bardzo wysoka, kości ludzkie pękają, zostają odłamki.
Bibliografia:
Bass B., Jefferson J., Trupia Farma. Jak dzięki zmarłym naukowcy rozwiązują kryminalne zagadki?, tłum. J. Ochab, Kraków: 2021.
http://www.amsik.pl/archiwum/4_2008/4_08e.pdf
https://ciekawostkihistoryczne.pl/2022/05/13/czym-sa-trupie-farmy/
https://pl.wikipedia.org/wiki/Cia%C5%82a_z_bagien
https://pl.wikipedia.org/wiki/Przeobra%C5%BCenie_t%C5%82uszczowo-woskowe
https://przystaneknauka.us.edu.pl/artykul/jak-dlugo-rozklada-sie-cialo
https://www.focus.pl/artykul/m10-booker-amerykanski-czolg-przyszlosci
https://www.kastelnik.pl/blog/na-czym-polega-proces-rozkladu-zwlok-7-faz-posmiertnych/
https://www.zesmiercianaty.pl/smierc/procesy-zachodzace-w-ciele-po-smierci-czesc-4/
Autor: Magdalena Wychowska, wolontariuszka Fundacji Zaginieni
Zdjęcie: unsplash.com
Zaginięcie Oli Bielewskiej po dziś dzień jest jedną z tych spraw, która nie doczekała się rozwiązania. Nie przyniosła ulgi strapionym rodzicom, którzy nieustannie wierzyli, że ich córka żyje, gdzieś w innym mieście, a nawet kraju. Prawda okazała się jednak bardzo bolesna i zszokowała wszystkich, którzy śledzili tę sprawę od samego początku. Ola nadal figuruje w policyjnej bazie danych jako osoba zaginiona, gdyż do teraz nie udało się odnaleźć jej ciała.
Ta zmiana nie podobała się Oli, ponieważ nie chciała opuszczać szkoły, do której uczęszczała.
Biadaszki to mała wieś, gdzie wszyscy się znają. Nic więc nie stało na przeszkodzie, aby dziewczynka ukończyła ostatnią klasę razem z rówieśnikami, rodzice zgodzili się. Aleksandra zatrzymywała się u znajomych państwa Bielewskich, gdzie jadła obiad i czekała na autobus powrotny do domu. Tego dnia jednak do niego nie dotarła.
Zaniepokojeni rodzice pojechali do Biedaszek i udali się do znajomych, u których miała przebywać dziewczynka. Gdy okazało się, że u nich także jej nie ma, zgłosili sprawę na policję. Wiele osób było zaangażowanych w szukanie dziecka, chcąc je odnaleźć. Jedynie ojciec Oli nie brał udziału w poszukiwaniach. Niedługo później został oskarżony o uprowadzenie córki i znęcanie się nad rodziną. Było to spowodowane nadużywaniem alkoholu oraz opinią wśród ludzi – miał uchodzić za awanturnika.
Mężczyzna był kierowcą ciężarówki i jeździł po świecie. Ostatecznie nie znaleziono na niego żadnych dowodów i został wypuszczony. Matka dziewczynki korzystała z pomocy jasnowidzów, mając nadzieję, że jej córka żyje. Kilku z nich podtrzymało tę wiarę i nadzieję, że kiedyś wróci do domu.
Matka zapewniała od samego początku, że podejrzany angażował się w poszukiwanie dziecka. Pytał o postępy w sprawie, więc gdy podejrzenia zostały skierowane w jego stronę, uwierzyła, że nie mógł skrzywdzić Oli.
Ostatecznie podejrzanego przebadano wykrywaczem kłamstw, co okazało się przełomem w sprawie, a mężczyznę po kilku miesiącach od zaginięcia zatrzymano.
Na samym początku pojawiła się informacja, że dziewczynka zarzuciła plecak na płot i poszła na rower. Następnie, że poszła do lasu zbierać jagody, co zostało przez funkcjonariuszy zweryfikowane. W końcu wyznał, że Ola nie żyje – i tutaj także zmieniał wersje dotyczące jej śmierci.
Pierwsza wersja dotyczyła upuszczenia 50-kilogramowego worka z paszą na dziewczynkę. Miał wystraszyć się z powodu żniw i tego, że ktoś może odnaleźć ciało dziecka. Rozkładające się zwłoki zapakował w worek, oblał kwasem i próbował podpalić. Okazało się to jednak nieskuteczne, więc na następny dzień położył na nie gumę, w celu zamaskowania zapachu palonych kości. Wkrótce potem znaleziono jutowy worek i ciemnoblond włosy.
Kolejnym wariantem było uderzenie dziecka w tułów, powodując jego upadek, co miało spowodować śmierć ośmiolatki. Trzecie zeznanie zawierało informacje o tym, jak Robert przycisnął swoją rękę do ust oraz nosa Oli, tym samym doprowadzając do jej śmierci. Następnie miał spalić jej ciało w parniku. Podczas badania wariografem mężczyzna wyznał, że spalone ciało zaginionej rzucił świniom. Jak sam stwierdził „świnie zjedzą wszystko".
Znaleziono kłąb włosów i kokardę, która została rozpoznana przez mamę zaginionego dziecka. Wykonano badania DNA, ale nie potwierdziły one w stu procentach, że należą do zaginionego dziecka. Ostatecznie w październiku 2004 roku sąd uznał Roberta B. za winnego i postawił zarzut nieumyślnego spowodowania śmierci Oli Bielewskiej, biorąc pod uwagę upuszczenie worka z paszą na przechodzące dziecko, powodując upadek, co skutkowało obrażeniami ciała, w których następstwie poniosła śmierć.
Sąd skazał Roberta na pięć lat pozbawienia wolności. W lipcu 2002 roku mężczyzna za to, że znieważył zwłoki Oli Bielewskiej, paląc je w parowniku dodatkowo poniósł karę pozbawienia wolności na dwa lata.
W styczniu 2006 roku osadzony ponownie stanął przed sądem. Po raz kolejny uznano go za winnego działania w zamiarze pozbawienia życia Oli Bielewskiej poprzez przyciśnięcie ręki do jej ust i nosa, przez co doprowadził do śmierci małoletniej. Następnie, chcąc uniknąć odpowiedzialności za swój czyn, spalił ciało w parniku. Wcześniej jednak próbował spalić je na taczce. Mężczyzna został skazany na 25 lat pozbawienia wolności.
Po raz trzeci Robert B. w czerwcu 2007 roku został uznany za winnego nieumyślnego spowodowania śmierci Oli Bielewskiej, w ten sposób, że zadał dziewczynce cios w tułów, po czym dziecko upadło i poniosło śmierć. Podjęto także decyzję, że włosy razem z kokardą zostaną przekazane matce dziewczynki, aby było możliwe dokonanie pochówku. Sąd był przekonany, że kłąb włosów z kokardą należą do Oli Bielewskiej.
W filmie zatytułowanym „Przyszedł człowiek i wziął” uznał, że lata spędzone w więzieniu może wymazać z pamięci, tak jak można usunąć piosenkę z magnetofonu i nagrać inną. Robert B. opuścił więzienie w 2010 roku. Mieszkańcy na kilka dni przed opuszczeniem zakładu obawiali się o życie swoje i swoich dzieci. Nie chcieli zabójcy w swojej wsi. Rodzina skazanego Roberta B. była także tego świadoma, gdyż namawiali go do wyjazdu za granicę, do siostry. Do dziś jego losy pozostają nieznane.
Bibliografia:
Autor: Jagoda Wiśniewska, wolontariuszka Fundacji Zaginieni
Zdjęcie: Klatka z filmu "Przyszedł człowiek i wziął"
W kolejnym artykule z serii "Sukcesy Archiwum X" przyjrzymy się sprawom tajemniczych morderstw dwóch chłopców: Marcina Skotarka i Sebastiana Talarka.
2 września 2002 roku w miejscowości Lisew Malborski, tuż przy drodze numer 128, między Starą Wisłą a Lisewem, odnaleziono ciało chłopca, na oko 10/12 lat. Na wyjeździe, na polu uprawnym, leżał składak koloru bordowego z białymi błotnikami. 30 metrów dalej, w głębi pola, leżały zwłoki chłopca, ubranego w czerwoną koszulkę oraz niebieskie spodenki, a wokół niego krew. Bardzo dużo krwi.
Z początku Policja była przekonana, że zdarzenie to było potrąceniem, a sprawca zbiegł z miejsca wypadku, przez co Policja wydała oświadczenie o poszukiwaniu potencjalnego sprawy.
Długo jednak nie trzeba było czekać, aby dowiedzieć się, że tak naprawdę chłopiec nie zginął pod kołami auta, a został brutalnie zamordowany. Informacja ta obiegła Polskę dwa dni od tragicznej informacji o śmierci chłopca. Dlaczego więc z początku mówiono tutaj o wypadku drogowym, a nie zabójstwie?
W tej sprawie zabrała głos Gabriela Sikora z Komendy Wojewódzkiej Policji w Gdańsku, mówiąc: „Wszystko na to wskazywało. Rower obok ciała na drodze”. Po szczegółowych oględzinach miejsca zbrodni, funkcjonariusze stwierdzili, iż na ciele chłopca znajdywało się 12 ran kłutych, które prawdopodobnie zostały zadane nożem.
Pomoc przy identyfikacji policjanci otrzymali od okolicznych mieszkańców. Kto był ofiarą tej makabrycznej zbrodni?
Był to 11-letni Marcin Skotarek, mieszkaniec Lisewa. A co tak naprawdę chłopiec robił sam, na polnej drodze? Głos zabrała babcia zamordowanego – Stefania Skotarek, która zamieszkiwała sąsiednią wioskę Stara Wisła: „Marcin bawił się pod domem, nie widziałam, aby rozmawiał z obcymi osobami. Pożegnał się jak zawsze. Powiedział: »babciu, jadę do domu«. I odjechał. Był to jeden z moich najgrzeczniejszych wnuków”.
Kolega Marcina wyraził się o nim w następujący sposób: „Zbierał puszki i wszystkie wrzucał do komórki. Raz w miesiącu jeździł z ojcem do Tczewa, by je sprzedać. Słuchał rodziców. O 21.00 szedł z festynu do domu, bo mama go wołała. Inne dzieci wracały o 1.00 w nocy”.
Sam ojciec opisywał Marcina jako dobrego dzieciaka. Pracowity, ciekawy świata. W szkole też szło mu dobrze, był dobrym uczniem.
Z początku było dość trudne. Mieszkańcy zapamiętują podejrzanego mężczyznę, który kręcił się po wsi. Oto fragmenty zeznań kilku świadków:
Dagmara M., z Lisewa: „Wielokrotnie widziałam mężczyznę w wieku 25–30 lat, wzrost około 185 centymetrów, o szczupłej sylwetce, w bluzie lub koszulce ciemnego koloru, spodnie za kolana z kieszeniami. Jechał rowerem, włosy długie, spięte w kitkę, czasem zarost na twarzy, srebrne okulary, dość przystojny. Na szyi nosił łańcuszek, srebrny, z krzyżykiem. Często był widziany w drodze do Lisewa między 15.00 a 17.00 i jak wracał – koło godziny 20.00. Wygląd z twarzy głupkowaty, delikatny szyderczy uśmiech”.
Zeznania innej kobiety, która widziała podejrzaną postać: „13 lipca około 11.00 na drodze do Starej Wisły zauważyłam rodzinę Skotarek: Krzysztofa, Lidię, Martę i Marcina. W odległości 20–30 metrów jechał za nimi na rowerze mężczyzna. Cechą charakterystyczną były jego włosy: związane w kitek, lekko falowane. I broda. Miał górala z kierownicą w kształcie rogów, zagiętych do wewnątrz”.
Sprawą z początku zajmowała się prokurator Mariola Bartkowiak. Ustalenie, kto tak naprawdę jest zabójcą, zajęło śledczym nieco ponad tydzień.
11 września 2002 roku, jak podał aspirant sztabowy Mirosław Kamiński „W trakcie wykonywania czynności służbowych dokonano ustalenia, że osobą odpowiadającą rysopisem mężczyźnie z portretu pamięciowego jest Tomasz Kułaczewski”.
Tomasz K. był wówczas 24-letnim chłopakiem, urodzonym 21 września. Z zawodu był ogrodnikiem. Leczył się w Poradni Zdrowia Psychicznego z powodu nerwicy, otrzymywał także rentę w wysokości 400 złotych miesięcznie.
Dalsze działania jakie podejmuje policja to przewiezienie podejrzanego na miejsce zbrodni. W obecności prokuratora, Tomasz K., poproszony jest o relację w jaki sposób zabił młodego chłopca. Tomasz w swoich zeznaniach powiedział: „Trzech chłopaków zaczepiło mnie o papierosa… Potem zaczęli wyzywać mnie od brudasów i śmieciarzy. Dwóch uciekło, a chłopak od Skotarków został. Dałem mu w twarz. Pobiegł w pole, ja za nim. Przewrócił się, a obok leżał nóż, który miał na rękojeści biały sznurek. Jak leciał w pole, to jeszcze do mnie wrzeszczał: – Śmieciarzu! Betonie! Tak, tak... Rozpoznałem ten nóż, że to mój. Dwa lata wstecz skradziono mi go z ogródka”.
Z jego relacji wynikało, że uderzył chłopca nożem w brodę i rękę.
Nie chciał jednak zrobić mu krzywdy: „Była krew na nożu, ale nie pamiętam, czy moja, czy Marcina. Walnąłem go rękojeścią. Nigdy nie uderzyłem nożem w brzuch ani w szyję. Chciałem tylko postraszyć. O śmierci Marcina dowiedziałem się z telewizji".
Sam stwierdza, że popełniono tu dużo błędów, samo postepowanie przygotowawcze, a później sądowe to czysta farsa, za którą prokurator prowadząca sprawę, powinna ponieść konsekwencje.
28 października 2002 roku, badania biologiczne oraz badania DNA wykluczają obecność krwi Marcina na ubraniach podejrzanego Tomasza K., porównanie włókien z ubrań również nie dawało żadnego rezultatu. Wyglądało to tak, jakby oskarżony nigdy chłopca nie dotknął.
W listopadzie 2003 roku zapadł wyrok w sprawie Tomasza K., sąd skazał go na 15 lat pozbawienia wolności, za zabójstwo 11-letniego Marcina S. W lutym 2004 roku do Sądu apelacyjnego wpływa wniosek, w którym prokurator żąda, aby podniesiono karę do 25 lat, jednak sąd ten wniosek odrzuca.
Skazany siedząc w więzieniu, pisał listy do swojego adwokata, w których tłumaczył, że przyznał się do zbrodni, ponieważ policja obiecała mu spodnie moro, a także leczenie psychiatryczne w szpitalu i uniknięcie skazania, w momencie, w którym się przyzna, więc po prostu to zrobił.
Sebastian T., wraz ze swoimi kolegami łowił ryby, nad rzeką Kłodawka w Łęgowie, zbliżył się do nich nieznany mężczyzna, który skłonił chłopca do rozmowy, po chwili oboje oddalili się od miejsca, w którym przebywał z kolegami. Mężczyzna wydawał się miły, więc chłopiec utrzymywał z nim rozmowę. W oddali sprawca zobaczył szopę na narzędzia, więc pod pretekstem „zobaczenia jak rosną pieczarki”, zwabił chłopca do środka, gdzie później pozbawił go życia. Chłopiec został odnaleziony martwy 30 września 2005 roku, w niewielkiej wsi Łegowo. Sprawca udusił Sebastiana, a także zadał mu kilka ciosów nożem w obojczyk, ramię i szyję.
Na szczęście ta sprawa rozwijała się bardzo szybko. Rolnik zauważył uciekającego przez pola mężczyznę, ruszył swoim traktorem do bunkru, z którego wybiegł długowłosy mężczyzna. Po ujawnieniu zwłok Sebastiana, wezwał policję. Został sporządzony rysopis podejrzanego: „długie czarne włosy, kucyk, spodnie moro, okulary.”, a policjanci, którzy pojechali na dworzec PKP w Tczewie około godziny 15:30 zauważyli mężczyznę, który odpowiadał rysopisowi. Tą osobą okazał się Piotr Trojak, mieszkaniec Tczewa, urodzony w 1977 roku. W chwili zatrzymania mężczyzna miał w swoim plecaku dwa noże, jeden wojskowy z ostrzem około 20 centymetrów, a drugi to nóż kuchenny siedmiocentymetrowy. Dodatkowo posiadał w plecaku rzeczy, które miały pomóc mu doprowadzić się do porządku po zabójstwie.
Przyznał się do winy, mówiąc następujące słowa „Noże zabrałem z domu z zamiarem zabójstwa przypadkowej osoby. Było mi bez różnicy, czy to będzie kobieta, mężczyzna czy dziecko. Jestem biseksualny. Zabójstwa chciałem dokonać na tle seksualnym”. Policjant zadał Piotrowi pytanie, czy było to jego pierwsze zabójstwo. Mężczyzna odpowiedział, "Chciałbym dobrowolnie powiedzieć, że to nie było moje pierwsze zabójstwo. Był 2002 rok. Jeździłem wówczas rowerem, czerwonym Rometem, miałem bojówki w kolorze wyblakłej zieleni, koszulkę z logo Dimmu Borgir...”, dla policjantów był to szok, ponieważ podejrzany opisał dokładnie całą zbrodnię z 2002 roku, a w systemach policyjnych widniała informacja, że sprawca tamtego zabójstwa, został ujęty.
Zaczęto badać Piotra T. Psychologowie podejrzewali, że oskarżony ma osobowość dyssocjalną i psychopatyczną. Na pytanie co odczuwał podczas zabijania, odpowiedział krótko: „Odczuwam swoją siłę. Podnieca mnie poddanie się kogoś.” Z jego relacji wynikało również, że człowiek to tylko mięso i kości. W związku z tym nie relacjonował nigdy emocji oraz uczuć ofiar, tylko ich zachowania.
Ponadto, na komputerze Piotra znaleziono dziecięcą pornografię. Plik ten nazywał się: „Ach te dzieci”.
Jednakże seksuolog profesor Zbigniew Lew-Starowicz, miał wątpliwości czy Piotr T. mógł być pedofilem. Jego zdaniem oskarżony nie czuł pożądania. Rozebrał chłopca, ponieważ chciał go obejrzeć. Zabił, ponieważ zrobił coś niewłaściwego, „zaczepił chłopca”. A pornografia, którą znaleźli w jego komputerze, była tam tylko z ciekawości.
Drugą sprawę odroczono do września 2006 roku, ponieważ nie było opancerzonej furgonetki.
Powołano nowych biegłych z Zakładu Seksuologii Sądowej Instytutu Seksuologii Polskiego Towarzystwa Seksuologicznego – oddział w Koszalinie. Biegli stwierdzili, iż oskarżony jest seryjnym zabójcą niezorganizowanym i istnieje duże prawdopodobieństwo, iż czyny tego typu będą przez niego powtarzane.
W 2008 roku adwokat Piotra T. wniósł apelację, jednak Sąd Apelacyjny potrzymał wyrok.
Jednocześnie w 2006 roku, uchylono wówczas prawomocny wyrok Tomasza K. Uniewinniono go w sprawie zabicia 10-letniego Marcina z Lisewa. Po niecałych 4 latach opuścił mury więzienne jako osoba niewinna zarzucanych mu czynów. W 2010 roku, otrzymał on zadośćuczynienie w wysokości 300 tysięcy złotych.
W sierpniu 2012 roku, Prokurator Okręgowy w Gdańsku, V Wydział Śledczy, na nowo podjął umorzone postepowanie.
Sprawę tą prowadzili Paweł Mrozowski oraz Jacek Gilewski.
Mężczyźni zaczęli od przesłuchania wszystkich policjantów, którzy mieli cokolwiek wspólnego z nożem, którym zabito 11-latka. Jeden z policjantów powiedział o białych drobinach, a Trojak sam przyznał, że nóż owijał białą linką z tarasu.
Oczywiście znaleźli poszukiwany przedmiot oraz zabezpieczyli go.
Policja przeprowadziła rozmowę ze współosadzonymi Piotra T., którzy mówili o nim w następujący sposób:
Policjanci, idąc dalej tropem popełnianych przed laty błędów, przesłuchali na nowo wszystkich świadków, w tym kolegów Trojaka. Jeden z kolegów od razu rozpoznał na portrecie pamięciowym podejrzanego.
Dopiero 12 września 2012 roku, Piotr Trojak przyznał się do zabójstwa Marcina S. Stwierdził: „Powodem tego, że chcę złożyć wyjaśnienia, jest chęć skrócenia cierpienia rodziny ofiary. Nie wiem, czemu to zrobiłem. Przepraszam. Bardzo tego żałuję”.
20 stycznia 2014 roku, sąd skazał Piotra T. na dożywotnie pozbawienie wolności.
Adwokat skazanego chciał lżejszego wyroku. Sąd był jednak nieugięty, uważając, że w tej sprawie nie ma żadnych podstaw do złagodzenia kary, poprzez charakter czynu, którego się dopuścił. Piotra T. pozbawiono praw obywatelskich na okres 10 lat.
Źródła:
Autor: Paulina Jabłońska, wolontariuszka Fundacji Zaginieni
Zdjęcie: unsplash.com
Rodzina zaginionego zmaga się z wieloma negatywnymi emocjami, które są trudne do zaakceptowania i wiążą się z wieloma przykrymi skutkami. Mowa tu uczuciach lęku, strachu, które doprowadzają do wielowymiarowego cierpienia, czego skutkiem może być utrata sensu życia. Naprzeciw temu bólu wychodzi koncepcja Viktora Frankla w postaci Logoterapii, która pomaga odnaleźć odpowiednią postawę wobec cierpienia oraz odnalezienie sensu w tej trudnej sytuacji.
Logoterapia jako nurt psychoterapii egzystencjalnej zajmuje się leczeniem poprzez pomoc w odnalezieniu sensu życia, który stanowi najsilniejszy rodzaj motywacji, nawet w najtrudniejszych chwilach. Logoterapia to praca z wartościami i celami w życiu. Jej twórcą jest Viktor Emil Frankl, austriacki psychiatra i psychoterapeuta pochodzenia żydowskiego, więzień obozów koncentracyjnych, m.in. Auschwitz. Frankl wywodzi nazwę swojej koncepcji psychoterapii od: logos(słowo, sens, wyjaśnienie) + therapeo(troszczę się, leczę, dbam) miało wyrazić istotę tej terapii jako: dbanie o sens i wyjaśnianie życia oraz leczenie poprzez pomoc w odnalezieniu sensu, czyli logoterapia.
Pojęcie kryzysu egzystencjalnego odnosi się do konfliktów i lęków towarzyszących problemom wpływającym na jakość naszego życia, głownie wymiaru duchowego, należy do niego również cierpienie towarzyszące podczas utraty kogoś bliskiego. Taki kryzys wiąże się z poczuciem nieodwracalnej zmiany, utraty czasu, możliwości oraz niespełnienia jakiejś ważnej potrzeby związanej z osobą zaginioną np. ważnej rozmowy. Pojawiają się pytania typu: Po co żyć? Jak teraz żyć? Co dalej ze mną będzie? Jaki to ma sens?
Kiedy człowiek nie rozumie tego, co dzieje się w jego życiu, nie zgadza się z tym, może to oznaczać, że osoba doświadcza kryzysu egzystencjalnego. Cierpienie związane z zaginięciem kogoś bliskiego może wiązać się również z nerwicą noogenną. Jest to zaburzenie, którego źródłem są problemy w sferze duchowej (wyparcie, deprywacja potrzeby sensu życia).
Termin „nerwica noogenna” odnosi się do zaburzeń nerwicowych, w których dominującym czynnikiem patogenetycznym jest problem ze sfery duchowej. Za główną przyczynę danej nerwicy uważa się frustrację egzystencjalną, czyli stan związany z niezrealizowaniem potrzeb duchowych, przede wszystkim zablokowaniem dążenia do sensu. Osoba bliska dla zaginionego może doświadczać również frustracji egzystencjalnej. Jest to cierpienie psychiczne, które nie pozwala „być sobą”. Szukanie satysfakcji, żeby oderwać się od cierpienia.
Sytuacja, w której znajduję się bliski osoby zaginionej staje się wydarzeniem traumatycznym, „krzywdą”. Następstwem tego wydarzenia jest przetwarzanie doświadczeń urazowych, które przeradza się w poczucie krzywdy. Trwałe poczucie krzywdy (psychicznego cierpienia) można traktować jako skutek nieudanego przetwarzania emocji, myśli, obrazów, ocen związanych z wydarzeniem traumatycznym.
Reakcją na krzywdę może być: manifestacja krzywdy – doświadczenie krzywdzenia sprawia, że przy wspomnieniach często pojawiają się łzy, zaciska się gardło, trudno komuś mówić i panować nad emocjami (ujawnianie się poczucia krzywdy) oraz wyparcie krzywdy, czyli siła reakcji obronnych sprawia, że niektórzy nie chcą przeżywać i odcinają się od tego, co się wydarzyło.
Konsekwencją może być utrwalenie cierpienia i sposobu myślenia z nim związany. Zbierają się niewypłakane łzy, niewypowiedziane słowa, rozgoryczenie, gniew, żal, lęk- poczucie krzywdy. Powstrzymywanie starych emocji, podobnie jak ich ciągłe przeżywanie, pochłania ogromną ilość energii. Z czasem osoby skrzywdzone stają się zmęczone i przestają mieć ochotę na cokolwiek. Jeśli przy tym często towarzyszą im niepowodzenia zaczynają wątpić w wartość i sens życia, pojawia się poczucie beznadziejności i bezradności.
Trauma nie musi nas niszczyć, jeśli odpowiednio do niej podejdziemy. Najważniejszym elementem jest spojrzenie naszemu lękowi w oczy, zmierzenie się z tym co się wydarzyło, nie uciekamy od cierpienia tylko go urealniamy. Ważne jest podjęcie świadomej decyzji, wyboru wynikającego z wolnej woli. Ogromnym wsparciem będą bogate zasoby zewnętrzne, czyli czerpanie z różnych systemów wsparcia np. rozmowa z psychologiem lub z kimś bliskim. Wpływ na przepracowanie traumy mają również zasoby wewnętrzne, czyli silny system nerwowy, silne ego i dojrzałość, nad którymi możemy pracować. Wsparcie możemy odnaleźć również w zasobach transcendentnych rozumianej jako wiarę w Boga lub Siły Wyższe. Zaginięcie kogoś bliskiego wiąże się z ogromnym, niewyobrażalnym cierpieniem, które silnie obciąża psychikę człowieka i doprowadza do utraty sensu życia, jednak traumę, cierpienie, z którym przyszło nam się zmierzyć jesteśmy w stanie przeżyć i koncepcja Logoterapii nam to umożliwia.
Źródła:
Autor: Klaudia Markiewicz, wolontariuszka Fundacji Zaginieni
Zdjęcie: unsplash.com
Zjawisko zaginięć osób w dalszym ciągu jest bardzo powszechne na całym świecie. W samej Polsce każdego roku giną tysiące ludzi. Według statystyk Komendy Głównej Policji, w roku 2022 odnotowano 12 881 zgłoszeń zaginięć, z czego 2 161 to małoletni. Wiele z nich udaje się odnaleźć, a szczególnie pomocny jest w tym Child Alert. Jednak czym on konkretnie jest?
Child Alert to system wsparcia poszukiwań uprowadzonych i zaginionych osób małoletnich. Polega na natychmiastowym poinformowaniu jak największej liczby osób o prowadzonych przez Policję poszukiwaniach, za pośrednictwem mediów oraz innych środków masowego przekazu. Child Alert ma na celu szybsze i skuteczniejsze poszukiwania.
Powodem powstania alarmu było porwanie oraz morderstwo 9-letniej Amber Hagerman w 1996r. w stanie Teksas. Polski system alarmowy funkcjonuje od 20 listopada 2013r., a dotychczas uruchomiono go łącznie 6 razy: dwukrotnie w roku 2015 oraz jednokrotnie w 2019, 2020 i 2022. W bieżącym roku (2023) procedurę uruchomiono jednokrotnie. Zaginione osoby zostały odnalezione, co dowodzi temu, iż system ten jest niezwykle skuteczny.
O uruchomieniu Child Alert decyduje policja i może się ono odbyć na każdym etapie poszukiwań. Za uruchomienie systemu odpowiedzialni są eksperci z Centrum Poszukiwań Osób Zaginionych Komendy Głównej Policji. Przygotowują oni komunikat z wizerunkiem, informacjami o dziecku i okolicznościach zaginięcia. Child Alert trwa przez 12 godzin, liczonych od momentu rozesłania komunikatu do mediów. Wtedy również otwiera się telefoniczna linia alarmowa pod numerem 995, gdzie odbierane są wszelkie informacje o zaginionej osobie.
Warto mieć na uwadze to, że nie każde zaginięcie dziecka kwalifikuje się do uruchomienia alarmu jakim jest Child Alert. Aby tak się stało muszą zostać spełnione ku temu przesłanki, które zawarto w Zarządzeniu nr 48 Komendanta Głównego Policji z dnia 28 czerwca 2018r. w sprawie prowadzenia przez Policję poszukiwania osoby zaginionej oraz postępowania w przypadku ujawnienia osoby o nieustalonej tożsamości lub znalezienia nieznanych zwłok oraz szczątków ludzkich:
W przypadkach zaginięć dzieci, swoją pomoc oferują:
Źródła:
Autor: Sandra Sobczak, wolontariuszka Fundacji Zaginieni
Zdjęcie: unsplash.com
To, co dzieje się obecnie, nie jest wymysłem naszych czasów. To wszystko działo się już w każdej wcześniejszej epoce. Może nie na taką skalę, a może wówczas sprawy po prostu nie były nagłaśniane przez ograniczony dostęp do mediów. Wiele informacji zostało również zatajonych, prowadząc do idealizowania przeszłości – gdyż z czasem wypiera się pewne fakty.
Cofnijmy się na chwilę do XIX i XX wieku. Dawniej sytuacja panny, która urodziła dziecko, spotykała się z ostracyzmem społecznym. Ojciec dziecka zazwyczaj nie chciał poślubić jego matki ze względu na różnice społeczne. Zrozpaczone kobiety wolały widzieć dzieci w trumnach niż w kołyskach. Nie było antykoncepcji, było za to wiele przemocowych rodzin, gdzie mężczyzna uważał, że jego powinnością jest wybudować dom i spłodzić syna. Nieszczęśliwie rodziły się córki, które w niewyjaśnionych okolicznościach znikały…
Na przykładzie, być może najbardziej medialnym, zniknięcia małej Madzi z Sosnowca, zobaczmy, jak jest teraz. Informacje o zaginionym dziecku pojawiły się we wtorek 24 stycznia 2012 roku. Matka Madzi utrzymywała, że wracając ze spaceru została uderzona w tył głowy, wskutek czego straciła przytomność, a kiedy się ocknęła, jej półrocznej córeczki nie było już w wózku. Akcja poszukiwawcza trwała 10 dni. Internet huczał.
2 lutego Katarzyna Waśniewska, matka Madzi, wyznała, że jej córka nie została porwana, ale zginęła w wyniku nieszczęśliwego wypadku. Madzia miała upaść na podłogę i uderzyć główką o próg, po tym, jak wyślizgnęła się z kocyka. Wówczas prokuratura przedstawiła Waśniewskiej zarzut nieumyślnego spowodowania śmierci.
W lipcu 2012 roku przez specjalistów z zakresu medycyny sądowej została wydana opinia, że dziecko zmarło na skutek gwałtownego uduszenia. Waśniewska zaczęła się ukrywać, wydano za nią list gończy. 21 listopada została odnaleziona przez policjantów we wsi Turośl, gdzie spełniała swoje pasje, jeżdżąc w bikini na koniu.
Waśniewska została skazana na 25 lat pozbawienia wolności. Jeśli odsiedzi cały wyrok, wyjdzie na wolność w 2037 r. Będzie miała wtedy 47 lat.
Historia małej Madzi przypomina bulwersującą sprawę, którą żyła cała Ameryka – sprawę zniknięcia 3-letniej Caylee Anthony.
16 czerwca 2008 roku 25-letnia Casey Anthony opuściła dom rodzinny na przedmieściach Orlando ze swoją trzyletnią córeczką. Dziadkowie małej Caylee nie wiedzieli, co się dzieje z ich wnuczką, ponieważ Casey, utrzymująca z nimi kontakt jedynie telefoniczny, zapewniała, że wszystko ma pod kontrolą. Wielokrotnie chcieli porozmawiać z wnuczką, jednak Casey tłumaczyła, że ciężko pracuje, a mała Caylee jest w tym momencie pod opieką niani. Dziadkowie mieli przeczucie, że coś złego mogło przydarzyć się ich wnuczce, dlatego zgłosili jej zaginięcie.
13 lipca ojciec Casey, George Anthony, otrzymał wiadomość z posterunku o zlokalizowaniu samochodu jego córki. Po odebraniu auta zauważył, że z bagażnika wydobywa się smród porównywalny do rozkładającego się ciała. Te podejrzenia jednak się nie potwierdziły, a w bagażniku znaleziono jedynie stertę śmieci.
Matka dziewczynki została wkrótce zatrzymana i przesłuchana. Casey przyznała, że nie ma pojęcia, gdzie jest jej dziecko. Zarzekała się, że dziewczynka została porwana przez Zanaidę - rzekomą nianię, a ponieważ obawiała się podejrzliwości policji, próbowała szukać córki na własną rękę. Nikt jednak nie uwierzył w jej zeznania. Szybko ustalono, że kobieta o takich personaliach jak niania naprawdę istnieje, ale nigdy nie miała żadnej styczności z zaginioną dziewczynką. Przy okazji wyszło na jaw, że kobieta, która utrzymywała, że ciężko pracuje, w ostatnim czasie tak naprawdę bawiła się w najlepsze. Zrobiła sobie nawet tatuaż "Bella Vita" - "Życie jest piękne". Została oskarżona o składanie fałszywych zeznań. Wszyscy podejrzewali także, że Casey zabiła swoją córeczkę - sąd był jednak sceptyczny. Po wpłaceniu kaucji w wysokości 500 tys. dolarów Casey opuściła areszt.
W grudniu 2008 roku na zalesionym obszarze nieopodal domu Casey policja odnalazła plastikowy worek na śmieci, a w nim ciało dziewczynki owinięte w koc. Przypadek ten został uznano za zabójstwo, choć dokładna przyczyna śmierci pozostała niejasna. Casey oskarżono o morderstwo, co wywołało kolejny proces sądowy. Prokurator twierdził, że Casey zamordowała swoją córkę, ponieważ stała na przeszkodzie wobec preferowanego przez nią trybu życia. W trakcie procesu przedstawiono wiele dowodów, w tym worki na śmieci znalezione w domu Casey, które były identyczne z tym, w którym znajdowało się ciało dziecka. Eksperci ujawnili również, że Casey wyszukiwała w internecie podejrzane słowa, takie jak "chloroform", "uraz szyi", "łopata". W bagażniku jej samochodu odkryto ślady chloroformu i substancje chemiczne wydzielające się podczas rozkładu ciała. Odkryto tam również włosy należące do Caylee, których cebulki wykazywały ciemne obwódki, jakie powstają po śmierci.
Casey groziła kara śmierci, a sprawę śledziły miliony ludzi na całym świecie. Casey została okrzyknięta "najgorszą matką Ameryki", a opinia publiczna była zdecydowanie przeciwko niej. Podczas procesu Casey stwierdziła jednak, że razem z ojcem upozorowała morderstwo podczas jednej z kłótni, a w rzeczywistości Caylee utopiła się w basenie na ich posesji. Twierdziła, że bała się wyznać prawdę i, że miała problemy psychiczne, dlatego po "zaginięciu" Caylee wciąż prowadziła rozrywkowy tryb życia. Jej ojciec, George, który był byłym policjantem, zeznawał przeciwko córce.
Kiedy wydawało się, że sprawa jest przegrana dla Casey, nagle pojawiły się wątpliwości co do dowodów i procedur śledczych. Cindy, matka Casey, zeznała natomiast, że to ona szukała tych podejrzanych słów na komputerze córki, tłumacząc to działaniem na rzecz swojej przyjaciółki, która wcześniej uległa wypadkowi. W swoim przemówieniu końcowym prokurator Jeff Ashton oskarżył Casey Anthony o uduszenie córki, a następnie ukrycie jej ciała w lesie. Podczas tej części procesu Casey tylko się uśmiechała i nie składała już dalszych zeznań.
Kolejny przełom w tej sprawie miał miejsce w lipcu 2011 roku, kiedy Casey została uznana za niewinną i skazano ją jedynie na trzy lata więzienia za składanie fałszywych zeznań. Reakcją opinii publicznej było oburzenie, a w mediach pojawiły się materiały sugerujące jej winę jako morderczyni. Wiosną 2017 roku Anthony udzieliła serii ekskluzywnych wywiadów dla The Associated Press, w których twierdziła, że do dziś nie wie, jak zmarła Caylee. Dodała także: "Nie obchodzi mnie, co ktoś o mnie myśli; nigdy nie będzie. Nic mi nie jest. W nocy sypiam dobrze". Anthony obecnie mieszka i pracuje z Patrickiem McKenną – prywatnym detektywem, który prowadził śledztwo dla jej zespołu obrony.
Źródła:
Autor: Monika Kaleta-Saidi, wolontariuszka Fundacji Zaginieni
Zdjęcie: unsplash.com