Agresja jest zjawiskiem obecnie tak powszechnym, że nie da się jej nie doświadczyć. Mamy z nią do czynienia choćby jako widzowie czy użytkownicy internetu. Świat, zarówno rzeczywisty, jak i wykreowany w książkach czy filmach, podsuwa nam bardziej lub mniej wymyślne przejawy agresji, przedstawionej w lepszym lub gorszym świetle. Warto więc zadać sobie pytanie: „jak to jest z jej przedstawianiem?” i „czy te obrazy wpływają na nasze codzienne funkcjonowanie?”.
Na początek warto zdefiniować, co właściwie uważamy za agresję. Powołując się na definicję przytoczoną przez psychologa społecznego – Bogdana Wojciszke, jest to zachowanie ukierunkowane na zadanie cierpienia innemu człowiekowi, który z kolei stara się tegoż cierpienia uniknąć. Czy możemy więc powiedzieć, że wyrywanie ósemek przez dentystę jest aktem agresji? Oczywiście, że nie. Choć dentysta celowo zadaje nam cierpienie, my świadomie się na ten proces godzimy. Czy można zaś mówić o agresji, kiedy chłopiec chciał uderzyć swoją koleżankę, ale ta zdążyła mu uciec? Tak – bowiem mówimy tu o samym zachowaniu ukierunkowanym na zadanie cierpienia. Nikomu nie musiała stać się krzywda, nie zmienia to jednak faktu, że samo zachowanie miało miejsce.
Aby rozstrzygnąć, czy agresja jest lub kiedykolwiek była sposobem przystosowania ludzi do środowiska, najlepiej sięgnąć do psychologii ewolucyjnej. Współczesne jej podejście przyjmuje, że agresja faktycznie jest wykształconą adaptacją, która dawniej podnosiła szansę przeżycia i reprodukcji. Szczególne znaczenie ma ta druga.
O ile sytuacji polowania na mamuta w celu zdobycia pożywienia nie da się tak łatwo odnieść do agresji wobec drugiego człowieka, o tyle zakorzeniona w ludzkiej naturze chęć przekazania dalej swoich genów, rzuca nieco więcej światła na całą sprawę. Psychologia ewolucyjna zaznacza, że kobiety są selektywne w doborze partnerów. Co za tym idzie – mężczyźni muszą silniej konkurować między sobą o ich względy. To właśnie ma rzekomo być przyczyną przejawianej przez nich agresji.
Poparciem tej teorii mają być badania, ukazujące że mężczyźni są statystycznie bardziej agresywni od kobiet. Poziom ten zazwyczaj spada w momencie, gdy znajdą stałą partnerkę. Co więcej, zależność tę obserwuje się tylko u młodych mężczyzn tj. w wieku 15 – 29 lat.
Czy teoria ta jest trafna? Trudno stwierdzić – na pewno stanowi ona jedną z wielu prób wyjaśnienia, skąd właściwie bierze się agresja. Czy jednak w takim układzie można przymrużyć oko na agresywne zachowania młodych mężczyzn (w końcu oni tylko się adaptują)? Oczywiście takie myślenie byłoby bzdurą. Żyjąc w rozwiniętych społeczeństwach, w których nie musimy już polować na mamuty, istnieją inne sposoby na zdobycie partnerki, niż pobicie potencjalnego konkurenta. Co więcej, rozwiązania siłowe nie zyskują obecnie aprobaty społecznej, nie mówiąc już o tym, że wykraczają poza granice prawa. Nie jest jednak tajemnicą, że niektórzy dalej się do nich uciekają. Nie tylko w celu rozstrzygnięcia osobistych konfliktów, ale też w celu zdobycia tego, czego chcą.
Badania prowadzone na statystykach z ostatnich stuleci pokazują, że jest wręcz przeciwne – agresja stopniowo zanika.
Dla przykładu, w Polsce ostatniej dekady XX wieku odnotowywano ponad 1000 zabójstw rocznie, a w 2008 liczba ta wyniosła 759. Ponadto warto zauważyć, że współcześnie nie stosuje się już powszechnie tortur, a znęcanie się nad zwierzętami jest uważane za czyn naganny, a nie, jak to miało miejsce w wielu krajach XVI i XVII-wiecznej Europy, za rozrywkę. Pomimo tego wszystkiego, ludzie wciąż uważają agresję za zjawisko bardzo powszechne. Często można usłyszeć hasła, że współczesny świat to „cywilizacja śmierci”. Dzieje się tak dlatego, że agresja stała się czymś nie tylko codziennym ale i… dobrze się sprzedającym.
Media w pogoni za widownią z wielkim upodobaniem pokazują przemoc. Mowa tutaj nie tylko o kanałach informacyjnych, z zapałem przekazujących wiadomości o zabójstwach i konfliktach zbrojnych, ale również serialach i filmach, w nierealistyczny sposób pokazujących rzeczywistość. Aby zilustrować, jak duża jest to różnica, warto odwołać się do faktu, że praktycznie w każdym odcinku seriali kryminalnych policjanci i przestępcy strzelają z broni palnej. Według danych zaś, przeciętny policjant z Chicago strzela raz na 27 lat.
W kontekście tego rodzi się więc pytanie, czy to, że rzeczywistość jest nam przedstawiana jako bardziej brutalna niż jest na prawdę, ma wpływ na nasze zachowanie i codzienne funkcjonowanie.
Zapewne każdy choć raz w życiu usłyszał że „komputery i gry powodują przemoc”. Ujmując te słowa bardziej naukowym aparatem – media wpływają na nasze zachowanie wywołując w nas agresywne zachowania.
Co ciekawe, w latach 60 XX wieku, wierzono że jest wręcz przeciwnie. Agresywnym osobom zalecano oglądać przemoc, aby w ten sposób mogły niejako sobie „ulżyć”.
Wraz z współpracownikami przeprowadził eksperyment. Wprowadzono dwie grupy dorosłych do pokoju z zabawkami, wśród których był między innymi duży dmuchany pajac Bobo.
Pierwsza grupa dorosłych została poinstruowana, aby zachowywali się oni agresywnie wobec pajaca (kopali go, atakowali, okładali pięściami). Drugiej grupie polecono bawić się spokojnie innymi zabawkami. Następnie dwóm grupom dzieci pokazano pierwsze lub drugie nagranie, po czym wpuszczono je do owego pokoju z zabawkami.
Jak można się domyślić, dzieci które obejrzały agresywnego dorosłego, również zachowywały się agresywnie wobec Bobo. Dzieci, którym pokazano drugi film, spokojnie bawiły się zabawkami. Eksperyment ten dał początek badaniom nad zjawiskiem modelowania, czyli uczenia się na podstawie cudzych doświadczeń. Co również istotne, badanie Bandury po pewnym czasie rozszerzono. Oprócz dorosłego, zachowującego się agresywnie wobec pajaca, pokazano też jakie były skutki działań tegoż dorosłego, tj. czy otrzymał on karę czy nagrodę za swoje zachowanie. Okazało się bowiem, że dzieci, które widziały dorosłego bijącego lalkę, a następnie otrzymującego karę za swoje zachowanie, nie powielały jego zachowania.
Nie. Otóż obok listy wielu innych czynników w modelowaniu odgrywa rolę również to, czy obserwując modela czujemy, że jesteśmy w stanie powtórzyć wykonane przez niego czynności i czy przyniosą one wówczas taki sam skutek. Wątłej postury chłopak, który zobaczy w filmie mistrza kung-fu, pokonującego w ciemnej uliczce sześciu przeciwników, może faktycznie poczuć przypływ odwagi. Mając jednak świadomość, że nie posiada on filmowych umiejętności, raczej nie pokusi się na tak ryzykowne działanie. Sprawa jest oczywiście o wiele bardziej niebezpieczna w przypadku dzieci. Mogą one nie zdawać sobie jeszcze z sprawy ze swoich możliwości i ograniczeń.
W tym wszystkim nie da się jednak ukryć jeszcze jednego aspektu. Im więcej mamy do czynienia z treściami, dotyczącymi przemocy i agresji, tym bardziej się do nich przyzwyczajamy, stają się dla nas bardziej obojętne. Mówiąc językiem psychologii, zachodzi zjawisko habituacji. Co ciekawe, efekty odroczone (długofalowe, stwierdzone w dłuższych badaniach) są silniejsze u dzieci niż u dorosłych. Efekty natychmiastowe (zaobserwowane zaraz po obejrzeniu agresywnej treści) są za to silniejsze u dorosłych niż u dzieci.
Początkowo wykazywały one związek między wyższym poziomem agresji, a oglądaniem filmów, w których występuje przemoc, ale był to związek korelacyjny. Oznacza to, że tak naprawdę nie wiadomo było, czy to filmy powodują agresję u widzów, czy może to agresywni widzowie wybierają filmy ukazujące przemoc.
Światło na tę sprawę rzuciło dopiero badanie przeprowadzone w 2009 roku. Uczestników podzielono na dwie grupy, z których jedna miała przez 15 minut grać w grę Mortal Kombat, zaś druga w grę niezawierającą przemocy. Następnie z pomocą zaaranżowanej sytuacji sprawdzano w jakim stopniu dana osoba jest w stanie sprawić ból drugiemu człowiekowi. Nie będzie raczej niczym zaskakującym, że wyniki pokazały, że osoby grające w grę zawierającą przemoc, były do tego bardziej skłonne. Równoległe badanie wykazało, że im bardziej realistyczne jest pokazanie przemocy, tym silniejsze są agresywne odczucia i pobudzenie. Niestety więc dla wszystkich młodszych użytkowników Internetu, należy przyznać tutaj rację dorosłym, nalegającym na ograniczenie czasu grania w gry wideo.
Skoro jej oglądanie może być dla nas szkodliwe, dlaczego z taką chęcią się ją ogląda? Według statystyk sprzed dwóch lat, filmy kryminalne cieszą się ponad 80% oglądalnością.
Odpowiedź brzmi: „nie wiadomo”. Być może ma to związek z tym, że zło zawsze przyciąga swoją tajemniczą naturą osoby poszukujących wrażeń.
Nie można oczekiwać od mediów, że będą całkowicie wolne od agresji czy brutalności. Nie można też jednak powiedzieć, że zawsze zachowują one do niej negatywny stosunek. Można go raczej podsumować jako niejednoznaczny, przypominający coś w rodzaju mieszanki pogardy z fascynacją. Sposób pokazywania sprawców przestępstw nie zawsze jest bowiem potępiający. Co więcej coraz częściej pojawiają się głosy mówiące o romantyzowaniu zachowań agresywnych.
Półki w księgarniach uginają się pod przykładami historii, w których główny bohater przejawia zachowania agresywne, lecz to właśnie czyni jego postać interesującą – szczególnie jeśli porównać go do bohaterki, która raczej takowych zachowań nie przejawia.
Przy okazji tego przykładu warto poruszyć temat zjawiska jakim jest hybristofilia. Jest to rodzaj parafilii, w której romantyczne zainteresowania danej osoby zależą od świadomości popełnienia przez partnera (bądź partnerkę) czynów uważanych za niemoralne (np. zdrada) lub bestialskie (np. zabójstwo).
Wyróżniamy tutaj dwie formy tego zaburzenia. Pasywną, polegającą na zaprzeczaniu zbrodniom kochanych osób oraz aktywną, gdy dana osoba bierze udział w zbrodniach popełnianych przez partnera. Hybristofilię nazwano zespołem Bonnie i Clyde’a, na cześć amerykańskiej pary kochanków, dokonującej morderstw. Mówiąc w dużym skrócie, jest to po prostu pociąg do osób, które dopuściły się przestępstw lub czynów niemoralnych. Naturalnie, zainteresowanie wcześniej wspomnianym typem romansów nie jest czymś niezdrowym – niektóre osoby mogą w ten sposób poszukiwać niecodziennych wrażeń. Warto jednak zdawać sobie sprawę z istnienia takiego rodzaju parafilii. Dzięki temu być może prościej będzie nie ulegać zachwytowi nad zachowaniem niektórych bohaterów lektur.
Mówimy tu więc o agresji instrumentalnej, czyli będącej instrumentem do osiągnięcia jakiegoś celu. Taka agresja jest często zaplanowana, a czasem nawet akt agresji (zabójstwo) jest skrzętnie przygotowywany. W filmach i książkach pełno jest przykładów płatnych zabójców, na których patrzymy z podziwem, jak dokładnie i skrupulatnie wykonują swoją pracę. Często jednak w tych utworach pomijany jest fakt, że pracując poza granicami prawa, w pewnym momencie mogą zostać złapani, a następnie dostać najsurowszy wymiar kary.
Warto się zastanowić, dlaczego więc romantyzujemy agresywnych ludzi i ich działania? Jak się okazuje, jedną z przyczyn może być… bunt. Podczas kiedy osoba agresywna postrzegana jest jako „zła”, osoba pozostająca z nią w związku jest postrzegana jako buntownicza, przełamująca społeczne tabu i wykraczająca poza schemat. Takie działanie może wydać się szczególnie kuszące osobom młodym, chcącym pokazać swój nonkonformizm. Nie bez znaczenia pozostaje tutaj również efekt aureoli. Jest to psychologiczne zjawisko, polegające na przypisywaniu osobom bardziej urodziwym pozytywnych cech. W każdej grupie, nawet seryjnych zabójców, znajdą się osoby urodziwe, którym za sprawą tego efektu można przypisać pozytywne cechy. Co więcej, ich agresja może być momentami nietrafnie brana za siłę i oznakę niezależności. W końcu z jej pomocą mogą wywalczyć sobie to czego chcą. Oba te stwierdzenia mają niewiele wspólnego z rzeczywistością. Są to pewne automatyzmy, mogące mieć wpływ na nasze postrzeganie agresji, czy ludzi, którzy się jej dopuścili.
Nie da się zmusić mediów, aby zaprzestały publikowania treści o przemocy. Jak więc skutecznie zniechęcić ludzi do podejmowania prób agresywnego zachowania? Od wieków w tym celu stosuje się różnorakie kary, co oczywiście ma swoje uzasadnienie.
Sytuacja jest tu jednak bardzo delikatna. Jeśli kara będzie nieadekwatnie duża w stosunku do przewinienia, karany odczuje ją jako agresję ze strony karzącego. To z kolei dostarczy mu dalszych wzorców agresji na przyszłość.
Okazuje się jednak, że prócz faktycznych kar, bardzo dobrze działa samo informowanie o wykonaniu kary za przewinienie. Tutaj również zachodzi wspomniane wcześniej zjawisko modelowania – osoba widzi, że ktoś został ukarany za swoje zachowanie, więc go nie powiela. Na przykład statystyki pokazują, że po podaniu w mediach informacji o wykonanej karze śmierci, wskaźnik przestępczości na pewien czas spada. Czynnikiem decydującym tutaj nie jest jednak wysokości kary, ale jej nieuchronność. Generalna opinia psychologów i kryminologów jest taka, że o zwalczaniu przestępczości decyduje raczej procent jej wykrywalności i karalności niż surowość. W skrócie, ktoś może zlekceważyć nawet potencjalną karę 5 lat pozbawienia wolności, jeśli nie wierzy że zostanie złapany.
Reasumując, warto więc pamiętać, że choć agresja jest czymś powszechnie spotykanym w książkach, filmach i serialach, to jeśli dotyka kogoś w rzeczywistości – nie jest to wcale normą. Prawo karze wszelkie jej przejawy i choć współczesna kultura może niejako usprawiedliwiać działania agresywne. Nie znaczy absolutnie że na nie przyzwala.
Bibliografia:
Autor: Klaudia Sak, wolontariuszka Fundacji Zaginieni
Zdjęcie: unsplash.com
Zaginięcie Oli Bielewskiej po dziś dzień jest jedną z tych spraw, która nie doczekała się rozwiązania. Nie przyniosła ulgi strapionym rodzicom, którzy nieustannie wierzyli, że ich córka żyje, gdzieś w innym mieście, a nawet kraju. Prawda okazała się jednak bardzo bolesna i zszokowała wszystkich, którzy śledzili tę sprawę od samego początku. Ola nadal figuruje w policyjnej bazie danych jako osoba zaginiona, gdyż do teraz nie udało się odnaleźć jej ciała.
Ta zmiana nie podobała się Oli, ponieważ nie chciała opuszczać szkoły, do której uczęszczała.
Biadaszki to mała wieś, gdzie wszyscy się znają. Nic więc nie stało na przeszkodzie, aby dziewczynka ukończyła ostatnią klasę razem z rówieśnikami, rodzice zgodzili się. Aleksandra zatrzymywała się u znajomych państwa Bielewskich, gdzie jadła obiad i czekała na autobus powrotny do domu. Tego dnia jednak do niego nie dotarła.
Zaniepokojeni rodzice pojechali do Biedaszek i udali się do znajomych, u których miała przebywać dziewczynka. Gdy okazało się, że u nich także jej nie ma, zgłosili sprawę na policję. Wiele osób było zaangażowanych w szukanie dziecka, chcąc je odnaleźć. Jedynie ojciec Oli nie brał udziału w poszukiwaniach. Niedługo później został oskarżony o uprowadzenie córki i znęcanie się nad rodziną. Było to spowodowane nadużywaniem alkoholu oraz opinią wśród ludzi – miał uchodzić za awanturnika.
Mężczyzna był kierowcą ciężarówki i jeździł po świecie. Ostatecznie nie znaleziono na niego żadnych dowodów i został wypuszczony. Matka dziewczynki korzystała z pomocy jasnowidzów, mając nadzieję, że jej córka żyje. Kilku z nich podtrzymało tę wiarę i nadzieję, że kiedyś wróci do domu.
Matka zapewniała od samego początku, że podejrzany angażował się w poszukiwanie dziecka. Pytał o postępy w sprawie, więc gdy podejrzenia zostały skierowane w jego stronę, uwierzyła, że nie mógł skrzywdzić Oli.
Ostatecznie podejrzanego przebadano wykrywaczem kłamstw, co okazało się przełomem w sprawie, a mężczyznę po kilku miesiącach od zaginięcia zatrzymano.
Na samym początku pojawiła się informacja, że dziewczynka zarzuciła plecak na płot i poszła na rower. Następnie, że poszła do lasu zbierać jagody, co zostało przez funkcjonariuszy zweryfikowane. W końcu wyznał, że Ola nie żyje – i tutaj także zmieniał wersje dotyczące jej śmierci.
Pierwsza wersja dotyczyła upuszczenia 50-kilogramowego worka z paszą na dziewczynkę. Miał wystraszyć się z powodu żniw i tego, że ktoś może odnaleźć ciało dziecka. Rozkładające się zwłoki zapakował w worek, oblał kwasem i próbował podpalić. Okazało się to jednak nieskuteczne, więc na następny dzień położył na nie gumę, w celu zamaskowania zapachu palonych kości. Wkrótce potem znaleziono jutowy worek i ciemnoblond włosy.
Kolejnym wariantem było uderzenie dziecka w tułów, powodując jego upadek, co miało spowodować śmierć ośmiolatki. Trzecie zeznanie zawierało informacje o tym, jak Robert przycisnął swoją rękę do ust oraz nosa Oli, tym samym doprowadzając do jej śmierci. Następnie miał spalić jej ciało w parniku. Podczas badania wariografem mężczyzna wyznał, że spalone ciało zaginionej rzucił świniom. Jak sam stwierdził „świnie zjedzą wszystko".
Znaleziono kłąb włosów i kokardę, która została rozpoznana przez mamę zaginionego dziecka. Wykonano badania DNA, ale nie potwierdziły one w stu procentach, że należą do zaginionego dziecka. Ostatecznie w październiku 2004 roku sąd uznał Roberta B. za winnego i postawił zarzut nieumyślnego spowodowania śmierci Oli Bielewskiej, biorąc pod uwagę upuszczenie worka z paszą na przechodzące dziecko, powodując upadek, co skutkowało obrażeniami ciała, w których następstwie poniosła śmierć.
Sąd skazał Roberta na pięć lat pozbawienia wolności. W lipcu 2002 roku mężczyzna za to, że znieważył zwłoki Oli Bielewskiej, paląc je w parowniku dodatkowo poniósł karę pozbawienia wolności na dwa lata.
W styczniu 2006 roku osadzony ponownie stanął przed sądem. Po raz kolejny uznano go za winnego działania w zamiarze pozbawienia życia Oli Bielewskiej poprzez przyciśnięcie ręki do jej ust i nosa, przez co doprowadził do śmierci małoletniej. Następnie, chcąc uniknąć odpowiedzialności za swój czyn, spalił ciało w parniku. Wcześniej jednak próbował spalić je na taczce. Mężczyzna został skazany na 25 lat pozbawienia wolności.
Po raz trzeci Robert B. w czerwcu 2007 roku został uznany za winnego nieumyślnego spowodowania śmierci Oli Bielewskiej, w ten sposób, że zadał dziewczynce cios w tułów, po czym dziecko upadło i poniosło śmierć. Podjęto także decyzję, że włosy razem z kokardą zostaną przekazane matce dziewczynki, aby było możliwe dokonanie pochówku. Sąd był przekonany, że kłąb włosów z kokardą należą do Oli Bielewskiej.
W filmie zatytułowanym „Przyszedł człowiek i wziął” uznał, że lata spędzone w więzieniu może wymazać z pamięci, tak jak można usunąć piosenkę z magnetofonu i nagrać inną. Robert B. opuścił więzienie w 2010 roku. Mieszkańcy na kilka dni przed opuszczeniem zakładu obawiali się o życie swoje i swoich dzieci. Nie chcieli zabójcy w swojej wsi. Rodzina skazanego Roberta B. była także tego świadoma, gdyż namawiali go do wyjazdu za granicę, do siostry. Do dziś jego losy pozostają nieznane.
Bibliografia:
Autor: Jagoda Wiśniewska, wolontariuszka Fundacji Zaginieni
Zdjęcie: Klatka z filmu "Przyszedł człowiek i wziął"
W kolejnym artykule z serii "Sukcesy Archiwum X" przyjrzymy się sprawom tajemniczych morderstw dwóch chłopców: Marcina Skotarka i Sebastiana Talarka.
2 września 2002 roku w miejscowości Lisew Malborski, tuż przy drodze numer 128, między Starą Wisłą a Lisewem, odnaleziono ciało chłopca, na oko 10/12 lat. Na wyjeździe, na polu uprawnym, leżał składak koloru bordowego z białymi błotnikami. 30 metrów dalej, w głębi pola, leżały zwłoki chłopca, ubranego w czerwoną koszulkę oraz niebieskie spodenki, a wokół niego krew. Bardzo dużo krwi.
Z początku Policja była przekonana, że zdarzenie to było potrąceniem, a sprawca zbiegł z miejsca wypadku, przez co Policja wydała oświadczenie o poszukiwaniu potencjalnego sprawy.
Długo jednak nie trzeba było czekać, aby dowiedzieć się, że tak naprawdę chłopiec nie zginął pod kołami auta, a został brutalnie zamordowany. Informacja ta obiegła Polskę dwa dni od tragicznej informacji o śmierci chłopca. Dlaczego więc z początku mówiono tutaj o wypadku drogowym, a nie zabójstwie?
W tej sprawie zabrała głos Gabriela Sikora z Komendy Wojewódzkiej Policji w Gdańsku, mówiąc: „Wszystko na to wskazywało. Rower obok ciała na drodze”. Po szczegółowych oględzinach miejsca zbrodni, funkcjonariusze stwierdzili, iż na ciele chłopca znajdywało się 12 ran kłutych, które prawdopodobnie zostały zadane nożem.
Pomoc przy identyfikacji policjanci otrzymali od okolicznych mieszkańców. Kto był ofiarą tej makabrycznej zbrodni?
Był to 11-letni Marcin Skotarek, mieszkaniec Lisewa. A co tak naprawdę chłopiec robił sam, na polnej drodze? Głos zabrała babcia zamordowanego – Stefania Skotarek, która zamieszkiwała sąsiednią wioskę Stara Wisła: „Marcin bawił się pod domem, nie widziałam, aby rozmawiał z obcymi osobami. Pożegnał się jak zawsze. Powiedział: »babciu, jadę do domu«. I odjechał. Był to jeden z moich najgrzeczniejszych wnuków”.
Kolega Marcina wyraził się o nim w następujący sposób: „Zbierał puszki i wszystkie wrzucał do komórki. Raz w miesiącu jeździł z ojcem do Tczewa, by je sprzedać. Słuchał rodziców. O 21.00 szedł z festynu do domu, bo mama go wołała. Inne dzieci wracały o 1.00 w nocy”.
Sam ojciec opisywał Marcina jako dobrego dzieciaka. Pracowity, ciekawy świata. W szkole też szło mu dobrze, był dobrym uczniem.
Z początku było dość trudne. Mieszkańcy zapamiętują podejrzanego mężczyznę, który kręcił się po wsi. Oto fragmenty zeznań kilku świadków:
Dagmara M., z Lisewa: „Wielokrotnie widziałam mężczyznę w wieku 25–30 lat, wzrost około 185 centymetrów, o szczupłej sylwetce, w bluzie lub koszulce ciemnego koloru, spodnie za kolana z kieszeniami. Jechał rowerem, włosy długie, spięte w kitkę, czasem zarost na twarzy, srebrne okulary, dość przystojny. Na szyi nosił łańcuszek, srebrny, z krzyżykiem. Często był widziany w drodze do Lisewa między 15.00 a 17.00 i jak wracał – koło godziny 20.00. Wygląd z twarzy głupkowaty, delikatny szyderczy uśmiech”.
Zeznania innej kobiety, która widziała podejrzaną postać: „13 lipca około 11.00 na drodze do Starej Wisły zauważyłam rodzinę Skotarek: Krzysztofa, Lidię, Martę i Marcina. W odległości 20–30 metrów jechał za nimi na rowerze mężczyzna. Cechą charakterystyczną były jego włosy: związane w kitek, lekko falowane. I broda. Miał górala z kierownicą w kształcie rogów, zagiętych do wewnątrz”.
Sprawą z początku zajmowała się prokurator Mariola Bartkowiak. Ustalenie, kto tak naprawdę jest zabójcą, zajęło śledczym nieco ponad tydzień.
11 września 2002 roku, jak podał aspirant sztabowy Mirosław Kamiński „W trakcie wykonywania czynności służbowych dokonano ustalenia, że osobą odpowiadającą rysopisem mężczyźnie z portretu pamięciowego jest Tomasz Kułaczewski”.
Tomasz K. był wówczas 24-letnim chłopakiem, urodzonym 21 września. Z zawodu był ogrodnikiem. Leczył się w Poradni Zdrowia Psychicznego z powodu nerwicy, otrzymywał także rentę w wysokości 400 złotych miesięcznie.
Dalsze działania jakie podejmuje policja to przewiezienie podejrzanego na miejsce zbrodni. W obecności prokuratora, Tomasz K., poproszony jest o relację w jaki sposób zabił młodego chłopca. Tomasz w swoich zeznaniach powiedział: „Trzech chłopaków zaczepiło mnie o papierosa… Potem zaczęli wyzywać mnie od brudasów i śmieciarzy. Dwóch uciekło, a chłopak od Skotarków został. Dałem mu w twarz. Pobiegł w pole, ja za nim. Przewrócił się, a obok leżał nóż, który miał na rękojeści biały sznurek. Jak leciał w pole, to jeszcze do mnie wrzeszczał: – Śmieciarzu! Betonie! Tak, tak... Rozpoznałem ten nóż, że to mój. Dwa lata wstecz skradziono mi go z ogródka”.
Z jego relacji wynikało, że uderzył chłopca nożem w brodę i rękę.
Nie chciał jednak zrobić mu krzywdy: „Była krew na nożu, ale nie pamiętam, czy moja, czy Marcina. Walnąłem go rękojeścią. Nigdy nie uderzyłem nożem w brzuch ani w szyję. Chciałem tylko postraszyć. O śmierci Marcina dowiedziałem się z telewizji".
Sam stwierdza, że popełniono tu dużo błędów, samo postepowanie przygotowawcze, a później sądowe to czysta farsa, za którą prokurator prowadząca sprawę, powinna ponieść konsekwencje.
28 października 2002 roku, badania biologiczne oraz badania DNA wykluczają obecność krwi Marcina na ubraniach podejrzanego Tomasza K., porównanie włókien z ubrań również nie dawało żadnego rezultatu. Wyglądało to tak, jakby oskarżony nigdy chłopca nie dotknął.
W listopadzie 2003 roku zapadł wyrok w sprawie Tomasza K., sąd skazał go na 15 lat pozbawienia wolności, za zabójstwo 11-letniego Marcina S. W lutym 2004 roku do Sądu apelacyjnego wpływa wniosek, w którym prokurator żąda, aby podniesiono karę do 25 lat, jednak sąd ten wniosek odrzuca.
Skazany siedząc w więzieniu, pisał listy do swojego adwokata, w których tłumaczył, że przyznał się do zbrodni, ponieważ policja obiecała mu spodnie moro, a także leczenie psychiatryczne w szpitalu i uniknięcie skazania, w momencie, w którym się przyzna, więc po prostu to zrobił.
Sebastian T., wraz ze swoimi kolegami łowił ryby, nad rzeką Kłodawka w Łęgowie, zbliżył się do nich nieznany mężczyzna, który skłonił chłopca do rozmowy, po chwili oboje oddalili się od miejsca, w którym przebywał z kolegami. Mężczyzna wydawał się miły, więc chłopiec utrzymywał z nim rozmowę. W oddali sprawca zobaczył szopę na narzędzia, więc pod pretekstem „zobaczenia jak rosną pieczarki”, zwabił chłopca do środka, gdzie później pozbawił go życia. Chłopiec został odnaleziony martwy 30 września 2005 roku, w niewielkiej wsi Łegowo. Sprawca udusił Sebastiana, a także zadał mu kilka ciosów nożem w obojczyk, ramię i szyję.
Na szczęście ta sprawa rozwijała się bardzo szybko. Rolnik zauważył uciekającego przez pola mężczyznę, ruszył swoim traktorem do bunkru, z którego wybiegł długowłosy mężczyzna. Po ujawnieniu zwłok Sebastiana, wezwał policję. Został sporządzony rysopis podejrzanego: „długie czarne włosy, kucyk, spodnie moro, okulary.”, a policjanci, którzy pojechali na dworzec PKP w Tczewie około godziny 15:30 zauważyli mężczyznę, który odpowiadał rysopisowi. Tą osobą okazał się Piotr Trojak, mieszkaniec Tczewa, urodzony w 1977 roku. W chwili zatrzymania mężczyzna miał w swoim plecaku dwa noże, jeden wojskowy z ostrzem około 20 centymetrów, a drugi to nóż kuchenny siedmiocentymetrowy. Dodatkowo posiadał w plecaku rzeczy, które miały pomóc mu doprowadzić się do porządku po zabójstwie.
Przyznał się do winy, mówiąc następujące słowa „Noże zabrałem z domu z zamiarem zabójstwa przypadkowej osoby. Było mi bez różnicy, czy to będzie kobieta, mężczyzna czy dziecko. Jestem biseksualny. Zabójstwa chciałem dokonać na tle seksualnym”. Policjant zadał Piotrowi pytanie, czy było to jego pierwsze zabójstwo. Mężczyzna odpowiedział, "Chciałbym dobrowolnie powiedzieć, że to nie było moje pierwsze zabójstwo. Był 2002 rok. Jeździłem wówczas rowerem, czerwonym Rometem, miałem bojówki w kolorze wyblakłej zieleni, koszulkę z logo Dimmu Borgir...”, dla policjantów był to szok, ponieważ podejrzany opisał dokładnie całą zbrodnię z 2002 roku, a w systemach policyjnych widniała informacja, że sprawca tamtego zabójstwa, został ujęty.
Zaczęto badać Piotra T. Psychologowie podejrzewali, że oskarżony ma osobowość dyssocjalną i psychopatyczną. Na pytanie co odczuwał podczas zabijania, odpowiedział krótko: „Odczuwam swoją siłę. Podnieca mnie poddanie się kogoś.” Z jego relacji wynikało również, że człowiek to tylko mięso i kości. W związku z tym nie relacjonował nigdy emocji oraz uczuć ofiar, tylko ich zachowania.
Ponadto, na komputerze Piotra znaleziono dziecięcą pornografię. Plik ten nazywał się: „Ach te dzieci”.
Jednakże seksuolog profesor Zbigniew Lew-Starowicz, miał wątpliwości czy Piotr T. mógł być pedofilem. Jego zdaniem oskarżony nie czuł pożądania. Rozebrał chłopca, ponieważ chciał go obejrzeć. Zabił, ponieważ zrobił coś niewłaściwego, „zaczepił chłopca”. A pornografia, którą znaleźli w jego komputerze, była tam tylko z ciekawości.
Drugą sprawę odroczono do września 2006 roku, ponieważ nie było opancerzonej furgonetki.
Powołano nowych biegłych z Zakładu Seksuologii Sądowej Instytutu Seksuologii Polskiego Towarzystwa Seksuologicznego – oddział w Koszalinie. Biegli stwierdzili, iż oskarżony jest seryjnym zabójcą niezorganizowanym i istnieje duże prawdopodobieństwo, iż czyny tego typu będą przez niego powtarzane.
W 2008 roku adwokat Piotra T. wniósł apelację, jednak Sąd Apelacyjny potrzymał wyrok.
Jednocześnie w 2006 roku, uchylono wówczas prawomocny wyrok Tomasza K. Uniewinniono go w sprawie zabicia 10-letniego Marcina z Lisewa. Po niecałych 4 latach opuścił mury więzienne jako osoba niewinna zarzucanych mu czynów. W 2010 roku, otrzymał on zadośćuczynienie w wysokości 300 tysięcy złotych.
W sierpniu 2012 roku, Prokurator Okręgowy w Gdańsku, V Wydział Śledczy, na nowo podjął umorzone postepowanie.
Sprawę tą prowadzili Paweł Mrozowski oraz Jacek Gilewski.
Mężczyźni zaczęli od przesłuchania wszystkich policjantów, którzy mieli cokolwiek wspólnego z nożem, którym zabito 11-latka. Jeden z policjantów powiedział o białych drobinach, a Trojak sam przyznał, że nóż owijał białą linką z tarasu.
Oczywiście znaleźli poszukiwany przedmiot oraz zabezpieczyli go.
Policja przeprowadziła rozmowę ze współosadzonymi Piotra T., którzy mówili o nim w następujący sposób:
Policjanci, idąc dalej tropem popełnianych przed laty błędów, przesłuchali na nowo wszystkich świadków, w tym kolegów Trojaka. Jeden z kolegów od razu rozpoznał na portrecie pamięciowym podejrzanego.
Dopiero 12 września 2012 roku, Piotr Trojak przyznał się do zabójstwa Marcina S. Stwierdził: „Powodem tego, że chcę złożyć wyjaśnienia, jest chęć skrócenia cierpienia rodziny ofiary. Nie wiem, czemu to zrobiłem. Przepraszam. Bardzo tego żałuję”.
20 stycznia 2014 roku, sąd skazał Piotra T. na dożywotnie pozbawienie wolności.
Adwokat skazanego chciał lżejszego wyroku. Sąd był jednak nieugięty, uważając, że w tej sprawie nie ma żadnych podstaw do złagodzenia kary, poprzez charakter czynu, którego się dopuścił. Piotra T. pozbawiono praw obywatelskich na okres 10 lat.
Źródła:
Autor: Paulina Jabłońska, wolontariuszka Fundacji Zaginieni
Zdjęcie: unsplash.com
Zjawisko zaginięć osób w dalszym ciągu jest bardzo powszechne na całym świecie. W samej Polsce każdego roku giną tysiące ludzi. Według statystyk Komendy Głównej Policji, w roku 2022 odnotowano 12 881 zgłoszeń zaginięć, z czego 2 161 to małoletni. Wiele z nich udaje się odnaleźć, a szczególnie pomocny jest w tym Child Alert. Jednak czym on konkretnie jest?
Child Alert to system wsparcia poszukiwań uprowadzonych i zaginionych osób małoletnich. Polega na natychmiastowym poinformowaniu jak największej liczby osób o prowadzonych przez Policję poszukiwaniach, za pośrednictwem mediów oraz innych środków masowego przekazu. Child Alert ma na celu szybsze i skuteczniejsze poszukiwania.
Powodem powstania alarmu było porwanie oraz morderstwo 9-letniej Amber Hagerman w 1996r. w stanie Teksas. Polski system alarmowy funkcjonuje od 20 listopada 2013r., a dotychczas uruchomiono go łącznie 6 razy: dwukrotnie w roku 2015 oraz jednokrotnie w 2019, 2020 i 2022. W bieżącym roku (2023) procedurę uruchomiono jednokrotnie. Zaginione osoby zostały odnalezione, co dowodzi temu, iż system ten jest niezwykle skuteczny.
O uruchomieniu Child Alert decyduje policja i może się ono odbyć na każdym etapie poszukiwań. Za uruchomienie systemu odpowiedzialni są eksperci z Centrum Poszukiwań Osób Zaginionych Komendy Głównej Policji. Przygotowują oni komunikat z wizerunkiem, informacjami o dziecku i okolicznościach zaginięcia. Child Alert trwa przez 12 godzin, liczonych od momentu rozesłania komunikatu do mediów. Wtedy również otwiera się telefoniczna linia alarmowa pod numerem 995, gdzie odbierane są wszelkie informacje o zaginionej osobie.
Warto mieć na uwadze to, że nie każde zaginięcie dziecka kwalifikuje się do uruchomienia alarmu jakim jest Child Alert. Aby tak się stało muszą zostać spełnione ku temu przesłanki, które zawarto w Zarządzeniu nr 48 Komendanta Głównego Policji z dnia 28 czerwca 2018r. w sprawie prowadzenia przez Policję poszukiwania osoby zaginionej oraz postępowania w przypadku ujawnienia osoby o nieustalonej tożsamości lub znalezienia nieznanych zwłok oraz szczątków ludzkich:
W przypadkach zaginięć dzieci, swoją pomoc oferują:
Źródła:
Autor: Sandra Sobczak, wolontariuszka Fundacji Zaginieni
Zdjęcie: unsplash.com
To, co dzieje się obecnie, nie jest wymysłem naszych czasów. To wszystko działo się już w każdej wcześniejszej epoce. Może nie na taką skalę, a może wówczas sprawy po prostu nie były nagłaśniane przez ograniczony dostęp do mediów. Wiele informacji zostało również zatajonych, prowadząc do idealizowania przeszłości – gdyż z czasem wypiera się pewne fakty.
Cofnijmy się na chwilę do XIX i XX wieku. Dawniej sytuacja panny, która urodziła dziecko, spotykała się z ostracyzmem społecznym. Ojciec dziecka zazwyczaj nie chciał poślubić jego matki ze względu na różnice społeczne. Zrozpaczone kobiety wolały widzieć dzieci w trumnach niż w kołyskach. Nie było antykoncepcji, było za to wiele przemocowych rodzin, gdzie mężczyzna uważał, że jego powinnością jest wybudować dom i spłodzić syna. Nieszczęśliwie rodziły się córki, które w niewyjaśnionych okolicznościach znikały…
Na przykładzie, być może najbardziej medialnym, zniknięcia małej Madzi z Sosnowca, zobaczmy, jak jest teraz. Informacje o zaginionym dziecku pojawiły się we wtorek 24 stycznia 2012 roku. Matka Madzi utrzymywała, że wracając ze spaceru została uderzona w tył głowy, wskutek czego straciła przytomność, a kiedy się ocknęła, jej półrocznej córeczki nie było już w wózku. Akcja poszukiwawcza trwała 10 dni. Internet huczał.
2 lutego Katarzyna Waśniewska, matka Madzi, wyznała, że jej córka nie została porwana, ale zginęła w wyniku nieszczęśliwego wypadku. Madzia miała upaść na podłogę i uderzyć główką o próg, po tym, jak wyślizgnęła się z kocyka. Wówczas prokuratura przedstawiła Waśniewskiej zarzut nieumyślnego spowodowania śmierci.
W lipcu 2012 roku przez specjalistów z zakresu medycyny sądowej została wydana opinia, że dziecko zmarło na skutek gwałtownego uduszenia. Waśniewska zaczęła się ukrywać, wydano za nią list gończy. 21 listopada została odnaleziona przez policjantów we wsi Turośl, gdzie spełniała swoje pasje, jeżdżąc w bikini na koniu.
Waśniewska została skazana na 25 lat pozbawienia wolności. Jeśli odsiedzi cały wyrok, wyjdzie na wolność w 2037 r. Będzie miała wtedy 47 lat.
Historia małej Madzi przypomina bulwersującą sprawę, którą żyła cała Ameryka – sprawę zniknięcia 3-letniej Caylee Anthony.
16 czerwca 2008 roku 25-letnia Casey Anthony opuściła dom rodzinny na przedmieściach Orlando ze swoją trzyletnią córeczką. Dziadkowie małej Caylee nie wiedzieli, co się dzieje z ich wnuczką, ponieważ Casey, utrzymująca z nimi kontakt jedynie telefoniczny, zapewniała, że wszystko ma pod kontrolą. Wielokrotnie chcieli porozmawiać z wnuczką, jednak Casey tłumaczyła, że ciężko pracuje, a mała Caylee jest w tym momencie pod opieką niani. Dziadkowie mieli przeczucie, że coś złego mogło przydarzyć się ich wnuczce, dlatego zgłosili jej zaginięcie.
13 lipca ojciec Casey, George Anthony, otrzymał wiadomość z posterunku o zlokalizowaniu samochodu jego córki. Po odebraniu auta zauważył, że z bagażnika wydobywa się smród porównywalny do rozkładającego się ciała. Te podejrzenia jednak się nie potwierdziły, a w bagażniku znaleziono jedynie stertę śmieci.
Matka dziewczynki została wkrótce zatrzymana i przesłuchana. Casey przyznała, że nie ma pojęcia, gdzie jest jej dziecko. Zarzekała się, że dziewczynka została porwana przez Zanaidę - rzekomą nianię, a ponieważ obawiała się podejrzliwości policji, próbowała szukać córki na własną rękę. Nikt jednak nie uwierzył w jej zeznania. Szybko ustalono, że kobieta o takich personaliach jak niania naprawdę istnieje, ale nigdy nie miała żadnej styczności z zaginioną dziewczynką. Przy okazji wyszło na jaw, że kobieta, która utrzymywała, że ciężko pracuje, w ostatnim czasie tak naprawdę bawiła się w najlepsze. Zrobiła sobie nawet tatuaż "Bella Vita" - "Życie jest piękne". Została oskarżona o składanie fałszywych zeznań. Wszyscy podejrzewali także, że Casey zabiła swoją córeczkę - sąd był jednak sceptyczny. Po wpłaceniu kaucji w wysokości 500 tys. dolarów Casey opuściła areszt.
W grudniu 2008 roku na zalesionym obszarze nieopodal domu Casey policja odnalazła plastikowy worek na śmieci, a w nim ciało dziewczynki owinięte w koc. Przypadek ten został uznano za zabójstwo, choć dokładna przyczyna śmierci pozostała niejasna. Casey oskarżono o morderstwo, co wywołało kolejny proces sądowy. Prokurator twierdził, że Casey zamordowała swoją córkę, ponieważ stała na przeszkodzie wobec preferowanego przez nią trybu życia. W trakcie procesu przedstawiono wiele dowodów, w tym worki na śmieci znalezione w domu Casey, które były identyczne z tym, w którym znajdowało się ciało dziecka. Eksperci ujawnili również, że Casey wyszukiwała w internecie podejrzane słowa, takie jak "chloroform", "uraz szyi", "łopata". W bagażniku jej samochodu odkryto ślady chloroformu i substancje chemiczne wydzielające się podczas rozkładu ciała. Odkryto tam również włosy należące do Caylee, których cebulki wykazywały ciemne obwódki, jakie powstają po śmierci.
Casey groziła kara śmierci, a sprawę śledziły miliony ludzi na całym świecie. Casey została okrzyknięta "najgorszą matką Ameryki", a opinia publiczna była zdecydowanie przeciwko niej. Podczas procesu Casey stwierdziła jednak, że razem z ojcem upozorowała morderstwo podczas jednej z kłótni, a w rzeczywistości Caylee utopiła się w basenie na ich posesji. Twierdziła, że bała się wyznać prawdę i, że miała problemy psychiczne, dlatego po "zaginięciu" Caylee wciąż prowadziła rozrywkowy tryb życia. Jej ojciec, George, który był byłym policjantem, zeznawał przeciwko córce.
Kiedy wydawało się, że sprawa jest przegrana dla Casey, nagle pojawiły się wątpliwości co do dowodów i procedur śledczych. Cindy, matka Casey, zeznała natomiast, że to ona szukała tych podejrzanych słów na komputerze córki, tłumacząc to działaniem na rzecz swojej przyjaciółki, która wcześniej uległa wypadkowi. W swoim przemówieniu końcowym prokurator Jeff Ashton oskarżył Casey Anthony o uduszenie córki, a następnie ukrycie jej ciała w lesie. Podczas tej części procesu Casey tylko się uśmiechała i nie składała już dalszych zeznań.
Kolejny przełom w tej sprawie miał miejsce w lipcu 2011 roku, kiedy Casey została uznana za niewinną i skazano ją jedynie na trzy lata więzienia za składanie fałszywych zeznań. Reakcją opinii publicznej było oburzenie, a w mediach pojawiły się materiały sugerujące jej winę jako morderczyni. Wiosną 2017 roku Anthony udzieliła serii ekskluzywnych wywiadów dla The Associated Press, w których twierdziła, że do dziś nie wie, jak zmarła Caylee. Dodała także: "Nie obchodzi mnie, co ktoś o mnie myśli; nigdy nie będzie. Nic mi nie jest. W nocy sypiam dobrze". Anthony obecnie mieszka i pracuje z Patrickiem McKenną – prywatnym detektywem, który prowadził śledztwo dla jej zespołu obrony.
Źródła:
Autor: Monika Kaleta-Saidi, wolontariuszka Fundacji Zaginieni
Zdjęcie: unsplash.com
Trzy młode kobiety oraz partner jednej z nich zostali zamordowani we własnym domu, w miasteczku uniwersyteckim w Moscow w stanie Idaho.
Sprawa budzi do dziś ogromne zainteresowanie opinii publicznej, co z pewnością wiąże się z brakiem możliwości wypowiedzi na jej temat osób zainteresowanych. Sąd zakazał stronom postępowania tj. prokuraturze, policji, obronie i rodzinom ofiar publicznego mówienia o szczegółach sprawy.
Pytania, które z całą pewnością najbardziej nurtują opinie publiczną, to: czy wszystkie zamordowane osoby były celem i dlaczego jedna z mieszkanek domu, widząc w nim intruza i słysząc niepokojące odgłosy, czekała kilka godzin, nim wezwała policję?
Zamieszkane jest przez ponad 25 tysięcy osób. Znajdują się tam trzy szkoły wyższe, 35% mieszkańców miasta stanowią studenci, ludzie w wieku 19-24 lata.
Dom przy King Road 1122 był wynajmowany początkowo przez sześć studentek. Z biegiem czasu ich liczba się zmieniła i 12 listopada 2022 roku na stałe mieszkały tam cztery młode kobiety: Dylan i Bethany (19 lat), Madison (21 lat) oraz Xana (20 lat).
Na weekend z 12 na 13 listopada do byłych współlokatorek przyjechała Kaylee, która wyprowadziła się z domu kilka tygodni wcześniej. Kaylee zakończyła naukę w semestrze zimowym i wróciła w rodzinne strony. Kaylee i Madison przyjaźniły się od podstawówki, były bratnimi duszami. Nikogo więc nie zdziwił fakt, że Kaylee przyjechała do przyjaciółki – nie widziały się długo, miały wiele tematów do omówienia, Kaylee chciała również pochwalić się nowo zakupionym samochodem.
Zdjęcie opublikowane w dniu poprzedzającym noc zbrodni ukazuje pięć młodych, uśmiechniętych kobiet, cieszących się życiem. Jest na nim również Ethan, chłopak Xany, który wraz z trzema kobietami straci życie nocą z 11 na 12 listopada.
Medy i Kaylee spędzały czas razem w lokalnym pubie, następnie przemierzały ulice miasteczka. Na około dwie godziny przed śmiercią były widziane przy food trucku, którego właściciel robił transmisje na żywo na platformie Twitch.
Xana, Ethan, Dylan i Bethany byli w domu jednego z bractw studenckich, gdzie bawili się w towarzystwie znajomych i rodzeństwa Ethana. Młody mężczyzna był jednym z trojaczków.
Przed drugą w nocy domownicy zaczęli wracać na King Road. Pierwsze w domu zjawiły się Dylan i Bethany następnie Xana, która zaprosiła na noc swojego chłopaka. Ostatnie wróciły Kaylee i Madison. Zdaniem Dylan parę minut po drugiej w nocy wszyscy byli już w swoich pokojach. Na parterze domu, gdzie znajdowało się główne wejście, jeden z dwóch pokoi zajmowała Bethany. Na pierwszym piętrze, gdzie również znajdowały się dwie sypialnie, spała Xana z Ethanem, a w drugim pokoju Dylan. Jej sypialnia znajdowała się obok schodów prowadzących na drugie piętro. Po drugiej stronie schodów znajdowała się kuchnia, gdzie były przesuwane drzwi prowadzące na taras domu (powyżej tarasu znajdował się parking publiczny). Na drugim piętrze, gdzie spały Medy i Kaylee, również są dwie sypialnie, ale młode kobiety spały razem.
Był to Hyundai Elantra w kolorze białym. 21 minut później pod dom numer 1122 podjechał dostawca z jedzeniem. Zamawiającą osobą była Xana. Zaledwie 4 minuty po dostawcy kamery ponownie zarejestrowały Elantrę, która próbowała zaparkować na ulicy przed domem studentów. Auto jednak ostatecznie odjechało. Śledczym udało się ustalić, że o godzinie 4:12 Xana korzystała z aplikacji Tik Tok.
Funkcjonariusze po dotarciu na miejsce zastali kilkoro studentów przed domem. Fragmenty zeznań ujrzały światło dzienne, dzięki temu możemy wyciągnąć wnioski na temat przebiegu tej nocy.
Kobieta zeznała, że około 4 rano obudziły ją odgłosy dochodzące z drugiego piętra. Dylan sądziła, iż Kaylee bawi się ze swoim psem Murphym. Chwilę później usłyszała: “ktoś tu jest “lub “kto tu jest”. Młoda kobieta sądzi, że osobą wypowiadającą te słowa była Kaylee, jednak pojawiają się opinie, iż mogła być to Xana, która zamówiła posiłek i korzystała z Tik Toka. Dylan, słysząc te słowa, podeszła do drzwi i wyjrzała na korytarz. Nic nie wzbudziło jej podejrzeń. Dziewczyna zamknęła drzwi.
Chwilę później Dylan ponownie podeszła do drzwi, słysząc płacz dochodzący z pokoju Xana i Ethan. Stojąc w drzwiach swojej sypialni, usłyszała męski głos: “wszystko w porządku, pomogę ci”. Dylan ponownie wróciła do siebie, jednak po chwili, zaniepokojona dochodzącymi odgłosami, otworzyła drzwi kolejny raz. Drzwi sypialni Dylan otwierały się do środka.
Szczupły, o atletycznej budowie ciała, mierzył około 177 cm. Ubrany na czarno, jego twarz, poza oczami, była zakryta. Intruz minął ją, najprawdopodobniej nie zdając sobie sprawy, że pozostawił przy życiu świadka.
W salonie na ścianie wisiał neon z napisem “good vibrations”, który być może pozwolił Dylan zobaczyć oczy mordercy. Młoda kobieta zeznała, że miał wydatne brwi. To, co 19 latce prawdopodobnie pozwoliło zobaczyć ten szczegół, mordercy zapewne ograniczyło widoczność. Nieznajomy zniknął w kuchni, opuścił dom tarasowym drzwiami.
Dylan zeznała, że stała zamrożona, była w szoku, po czym wróciła do swojego pokoju.
Był hejt, oskarżenia i brak zrozumienia względem pozostałych dwóch pozostałych przy życiu młodych kobiet. O ile względem Bethany ludzie byli bardziej łaskawi, tak Dylan doświadczyła olbrzymiej krytyki. Wiele osób nie było w stanie zrozumieć postawy dziewczyny, sugerowano, że gdyby jej reakcja była odpowiednia, ktoś z czwórki zaatakowanych mógłby przeżyć.
Materiały dostępne w Internecie mogą pomóc nam zrozumieć nieco sytuację.
W domu przy King Road 1122 często bywała policja. Były to głównie zgłoszenia sąsiadów, którzy skarżyli się na głośną muzykę i organizowane w domu imprezy.
Młoda kobieta mogła podejrzewać, że zwyczajne do któregoś z domowników ktoś przyszedł. Owszem, zaniepokoiły ją odgłosy dochodzące z domu, ale nie na tyle, by sądzić, iż dzieje się coś złego. W tej sytuacji wydaje się być całkiem naturalne, że wróciła do łóżka i spała do południa.
Należy zastanowić się, jak nasz organizm radzi sobie ze stresującymi i traumatycznymi przeżyciami.
Nim przejdziemy do mechanizmów obronnych i tego, jak na nas wpływają, trzeba jasno i wyraźnie powiedzieć, że nie mamy na nie wpływu. Służą one do obrony naszej psychiki, naszego ego, pozwalają w najlepszy dla nas sposób poradzić sobie z traumą.
My jednak wiemy, że Dylan ta reakcja nie dotyczy. Chociaż pewnie wiele osób mogłoby tak zareagować, lecz czy w tej sytuacji takie zachowanie byłoby odpowiednie? Nie.
Napastnik z całą pewnością był wyczerpany. Specjaliści są przekonani, że zabójstwo czterech osób za pomocą noża i zadaniu nim kilkudziesięciu, jak nie więcej, ciosów, jest olbrzymim wysiłkiem. Jednak adrenalina, która towarzyszyła mordercy z całą pewnością pozwoliłaby zaatakować raz jeszcze. Jesteśmy w stanie przewidzieć, jak zakończyłoby się takie starcie.
To również nie dotyczy Dylan, a jej następstwa z całą pewnością miałyby taki sam rezultat i skutek jak atak. Młoda kobieta nie miała dokąd uciec, nawet jeśli by próbowała, napastnik miał nóż i szedł w jej stronę.
To co najlepsze w tamtym momencie było dla tej młodej kobiety, to zamrożenie, brak reakcji, bierność. Dzięki temu przeżyła, stała się niewidoczna.
Najprościej mówiąc, tłumaczenie i umniejszanie faktycznemu stanowi. Dylan mogła zastosować tego typu mechanizm obronny, lecz nie musiała. Mógł pojawił się u dziewczyny tok myślenia, że osoba, którą widziała “to był brat Ethana, miał na twarzy maseczkę”, “może tylko mi się wydawało, że miał nóż, przecież mógł być to telefon”, “to nie był płacz” itd. Zaprzeczenie pojawia się bardzo często, czasem nie trzeba przechodzić traumy, wystarczy mały strach.
Zdarza się, że kobiety wracają późno. Ktoś podąża tuż za nami, słyszą wyraźnie, że ta osoba się zbliża i mimo, że nie doznały żadnej traum, potrzebują logicznego, uspokajającego wyjaśnienia. Zatem myślą sobie, że ta osoba mieszka gdzieś w pobliżu, za chwilę przejdzie obok, wyprzedzi itp. Jest to najprostsze, najbardziej banalne porównanie, ale my jako istoty społeczne, robimy wszystko, aby czuć się bezpiecznie, racjonalnie, tłumacząc sobie zaistniałą, niewygodną dla nas sytuację.
Na tę chwilę, opinia publiczna nie zna motywu ataku. Nie wiadomo, czy ofiary znały napastnika, a jeśli tak, to jaka była ich relacja.
Hipotez jest wiele. Internauci i dziennikarze prześcigają się w domysłach. Mimo licznych wniosków przedstawicieli telewizji i gazet o dostęp do informacji, sędzia nie zgadza się na udostępnienie materiału sprawy. Głównym powodem jest zapewnienie oskarżonemu uczciwego, bezstronnego procesu z ławą przysięgłych, która nie będzie się sugerować innymi informacjami niż te przedstawione podczas procesu.
W toku śledztwa ustalono, że samochód ten kilkanaście razy pojawił się w okolicy domu studentek w przeciągu kilku miesięcy przed zdarzeniem. Ostatni raz auto widziano w miasteczku między 9:12 a 9:21, czyli już po morderstwach, a jeszcze przed wezwaniem policji.
Osobą oskarżoną o te zbrodnie jest Bryan Kohberger, 28 letni doktorant kryminologii na Washington State University, mieszkaniec Pullman, położonego zaledwie 9 kilometrów od Moscow. Oskarżonemu, zgodnie z prawem Idaho, grozi kara śmierci.
Źródła:
Autor: Marcelina Biała, wolontariuszka Fundacji Zaginieni
Zdjęcie: news.sky.com
Grażyna Ż., wywodziła się z dobrego domu. Matka nauczycielka (w późniejszym czasie dyrektorka szkoły). Grażyna w wieku 19 lat przygotowywała się do matury, jednak – podobnie jak i o dwa lata starszy, chodzący do innej szkoły, Sławomir – miała problemy z matematyką. Oboje uczęszczali w związku z tym na korepetycje. Od momentu poznania darzyli się sympatią, zaczęli się spotykać, wkrótce zostali parą.
Na początku państwo młodzi zamieszkali w domu rodziców Sławomira. W lokalu tym mieszkała również siostra mężczyzny wraz ze swoją rodziną. Przed maturą Grażyna podjęła pracę jako spedytor, gdzie była chwalona za swoją sumienność oraz zaangażowanie. Sławomir również miał stabilne zatrudnienie. Mama mężczyzny była właścicielką kiosków Ruchu i właśnie w tym zawodzie zatrudniała swojego syna, zajmował się on dostawą towaru. W pierwszym okresie małżeństwa, niczego im nie brakowało, byli szczęśliwi. Wkrótce małżonkom urodził się syn – Grzegorz. Wtedy też Grażyna pracowała mniej, aby móc sprawować opiekę nad dzieckiem. W późniejszym etapie zrezygnowała całkowicie z pracy.
Siostra Sławomira przeprowadziła się do jednego z lokali, a Sławomir i Grażyna otrzymali dom znajdujący się W Rumii, zostali jego właścicielami.
Gdy syn małżonków uczęszczał do IV klasy podstawowej, zdecydowali oni, iż kobieta założy własną działalność gospodarczą. Tak też się stało, natomiast z nieznanego powodu zarejestrowali oni firmę na nazwisko matki Sławomira. Kobieta prowadziła wówczas firmę spedycyjną, którą ostatecznie zamknęła. Warto również wspomnieć, iż od momentu zamieszkania w Rumii, zarówno Grażyna, jak i Sławomir, zaczęli nadużywać alkoholu. Według znajomych kobieta o wiele gorzej radziła sobie z nałogiem, nie potrafiła funkcjonować bez trunku. Sławomir niejednokrotnie miał zachęcać żonę do terapii, zawoził ją dwukrotnie na odwyk do szpitala w Starogardzie Gdańskim, tzw. Kocborowa. Grażyna jednak opuszczała placówkę na żądanie, obiecując Sławomirowi, że jeśli ją odbierze, przestanie pić – tak też się działo, lecz nie na długo.
W najgorszym okresie swojego życia, Grażyna nie była w stanie wstać choćby z łóżka, z racji swojego nałogu oraz depresji. Wtedy też synem i domem miał zajmować się Sławomir. W ekstremalnych sytuacjach małżonek miał wzywać psychiatrę do Grażyny, wówczas pojawiała się u nich pielęgniarka, której zadaniem było podłączanie kroplówek na wzmocnienie. Nadszedł czas, gdy matka mężczyzny doradzała mu, aby rozwiódł się z Grażyną, Sławomir przyznawał rodzicielce rację, jednakże nic nie robił w tej sprawie, zdecydowanie jednak małżeństwo nie było już ze sobą szczęśliwe. W domu coraz częściej dochodziło do awantur, bijatyk. Sławomir miał grozić żonie rozwodem, jeśli ta nie przestanie pić. Ostatecznie do tego nie doszło.
Odebrał jej wnuk, mówiąc, że mama nie może rozmawiać, ponieważ jest na górze z tatą i rozmawiają. Kobieta zadzwoniła więc po półtorej godziny. O 14:30 ponownie odebrał wnuk. Poinformował babcię, że mama kilka chwil temu wyszła do sklepu. Mama Grażyny zadzwoniła do niej na komórkę, w dalszym ciągu jednak nie odbierała. Kilkukrotnie też dzwoniła zarówno na numer komórkowy jak i stacjonarny. Kobieta miała napisać do córki SMS o treści: „Gdzie jesteś? Odezwij się”. Następnie o 8:24 napisała „Jak się nie odezwiesz, dzwonię na policję”.
Po braku odpowiedzi skontaktowała się ze Sławomirem, mówiąc, że nie może dodzwonić się do Grażyny oraz że się martwi. Mężczyzna miał powiedzieć jej, że Grażyna zostawiła telefon w domu, ponieważ się ładuje. Matka Grażyny była jednak przestraszona, że córka tak długo nie daje znaku życia. Wkrótce kobieta pojawiła się w domu małżonków. Zapytała zięcia, czy zgłosił on zaginięcie. On natomiast odparł, że nie ma takiej potrzeby, gdyż to nie jest pierwsza taka sytuacja, że przepadła na całą noc. Uspokajał mamę Grażyny, mówiąc, że na pewno w niedługim czasie się pojawi.
Jednak ona nie dawała za wygraną. Obdzwaniała koleżanki i znajomych Grażyny oraz szpitale. Po kobiecie jednak nie było śladu. Brat Grażyny poszedł do sklepu, do którego miała się udać. Ekspedientki potwierdziły, że była ona w sklepie zeszłego popołudnia. Kupowała alkohol, jednak nie były w stanie przypomnieć sobie o której godzinie dokładnie przebywała w lokalu. Pomocny, jednakże, był zapis z monitoringu, na którym zauważono, że Grażyna pojawiła się ok. godziny 14:30. Po wyjściu ze sklepu ślad po niej zaginął.
Sławomir Ż., 49-letni mąż Grażyny Ż., dwa dni po „zaginięciu” pojawił się na Komisariacie Policji i zawiadomił o zaginięciu żony (18 czerwca). Zdaniem matki Grażyny mężczyzna poszedł tam niechętnie, pod presją. Policjant przyjmujący zgłoszenie miał dociekać, dlaczego Sławomir postanowił zgłosić zaginięcie po dwóch dniach. Mężczyzna wyjaśniał, że żonie zdarzało się znikać już wcześniej, a więc myślał, że, tak jak zawsze, prędzej czy później, pojawi się w domu. Zgłosił on także zaginięcie w Fundacji Itaka.
Rodzina kobiety zauważyła jednak, że Sławomir nie angażuje się w poszukiwania, tak jak powinien angażować się zmartwiony mąż. Mama Grażyny 5-krotnie spotykała się z Krzysztofem Jackowskim, aby dowiedzieć się coś więcej na temat losów córki. Każdą wersję jasnowidza policja weryfikowała, sprawdzane były miejsca wytypowane przez Jackowskiego, organizowano poszukiwania, w których udział brał również Sławomir. Kiedy po raz trzeci przeszukiwano teren, Sławomir odmówił pomocy w kolejnych pooszukiwaniach, gdy Krzysztof Jackowski chciał wejść do domu małżonków, Sławomir również odmówił. Mężczyzna odmówił także wydania ubrań żony, twierdząc, że wszystkie wyprał. To zachowanie dało do myślenia funkcjonariuszom policji.
Sławomir, wraz z synem Grzegorzem przez cały czas mieszkał w domu w Rumii, przez lata z nikim się nie związał tłumacząc, że cały czas czeka na swoją ukochaną żonę.
Przez lata zastanawiano się, co stało się z Grażyną Ż. Policja badała różne hipotezy, przesłuchano również wiele osób, które oznajmiały, że niemożliwe jest, aby kobieta spontanicznie opuściła dom i rodzinę.
Rodzice przedstawiali wątki, które uważali, że trzeba sprawdzić, twierdzili, że to zięć przyczynił się do zaginięcia Grażyny. Zaczęto ponownie zapoznawać się z aktami sprawy. Pewne szczegóły, które były tam umieszczone zainteresowały funkcjonariuszy. Stwierdzono, że warto byłoby to ponownie zbadać. Na telefon Sławomira założono również podsłuch, przeprowadzane rozmowy sugerowały, że jego żona nie żyje.
Na początku września 2016r., w obecności biegłego i przy wykorzystaniu georadaru, sprawdzano stan ziemi w ogrodzie. Policja w tym czasie przeszukiwała dom oraz ogród małżonków. W pewnej chwili w georadarze wystąpiły zakłócenia, które wskazywały, że coś znajduje się pod ziemią. Powierzchnię oznaczono i ogrodzono. Zaczęto w tym miejscu kopać. Dokopano się do betonowej płyty, którą następnie odsunięto. Pod płytą była cienka betonowa wylewka, kolejno warstwa ziemi. Gdy wszystko wykopano i odsłonięto, ukazała się kość, mająca ok. 30 cm długości. Zaprzestano dalszych czynności i wezwano na miejsce patomorfologa, który stwierdził, że kość zdecydowanie należy do człowieka. Po tym znalezisku ponowiono dalsze działania i ujawniono szkielet ludzki. Czaszka jednak była w foliowym worku. Szczątki zabrano, w celu ich zbadania. Budowa szkieletu uwidaczniała, że należał on do kobiety, następnie ustalono tożsamość denatki. Była to bez wątpienia Grażyna Ż.
Ustalono, że Sławomir Ż. od kilku lat znęcał się nad żoną fizycznie i psychicznie. 16 czerwca 2009 roku zabił swoją małżonkę, zakładając jej foliowy worek na głowę, co doprowadziło do uduszenia. Po tym wydarzeniu mężczyzna postanowił pozbyć się zwłok, wykopał dół i wrzucił tam ciało, następnie przykrył je wapnem, płytami betonowymi, a także ziemią. Po odnalezieniu szczątek okazało się, że były one zakopane na głębokości kilkudziesięciu centymetrów.
Śledczy zgromadzili, bardzo obciążające Sławomira Ż., dowody – ślady biologiczne i genetyczne. Kilka dni przed morderstwem mężczyzna przeszukiwał Internet w celu znalezienia informacji na temat skutecznych metod pozbawienia kogoś życia. Mimo to, nie przyznał się on do popełnienia zbrodni, a tylko i wyłącznie do posiadania nielegalnej amunicji.
Komenda Wojewódzka Policji w Gdańsku przekazała do mediów oficjalny komunikat:
Z zebranych wówczas materiałów wynikało, że 41-latka wyszła do sklepu i już nie wróciła. Przez wiele lat nie udało się tej wersji wykluczyć. W ostatnim czasie policjanci z zespołu ds. przestępstw niewykrytych oraz funkcjonariusze sekcji poszukiwań i identyfikacji osób KWP w Gdańsku dotarli do informacji, które pozwoliły im na wytypowanie prawdopodobnego miejsca ukrycia zwłok kobiety. Prokuratura podzieliła zdanie policji, wydając stosowne postanowienie o przeszukaniu wskazanej posesji w powiecie wejherowskim. W czynnościach brał udział prokurator, kilkudziesięciu policjantów z komendy wojewódzkiej, technicy kryminalistyki z Wejherowa oraz biegli z zakresu badań terenowych i medycyny sądowej – relacjonuje podkom. Sienkiewicz[2].
Na przesłuchaniu mężczyzny poruszono również kwestię znęcania się nad małżonką. Sławomir zaprzeczył, aby takie działania miały miejsce. Śledczy posiadali informację, że najprawdopodobniej mężczyzna uwiązywał Grażynę przy grzejniku, temu również zaprzeczył.
Sławomir o swojej żonie wypowiadał się pozytywnie, zachwalał ją, mówił, że ją kocha i nigdy nie wyrządziłby jej krzywdy. O sobie mówił, że zawsze był wsparciem dla Grażyny i troszczył się o nią, interesował się jej stanem zdrowia i nałogiem. Odnosząc się do tego co znaleziono na jego komputerze powiedział, że strony lustrował w latach 2012-2013, kilka lat po śmierci małżonki, ponieważ kolega mówił mu, iż odurza się chloroformem i czuję się po tym fenomenalnie, sam chciał tego wypróbować, zobaczyć, jak to jest. Twierdził również, że w strony o duszeniu wszedł przypadkiem.
Do tej sprawy został zatrzymany mężczyzna, któremu przedstawiono już w Prokuraturze Rejonowej w Wejherowie zarzuty nieumyślnego spowodowania śmierci. Decyzją sądu został tymczasowo aresztowany na okres trzech miesięcy. Zarzuty przedstawione zatrzymanemu mogą ulec zmianie po przeprowadzeniu badań oraz uzupełnieniu materiału dowodowego – dodaje podkom. Sienkiewicz[3].
1 czerwca 2017 roku rozpoczęło się postępowanie sądowe przeciwko Sławomirowi Ż. W tym dniu przyznał się do posiadania nielegalnej broni oraz amunicji i opowiedział pierwszy raz o tym co pamięta z dnia 16 czerwca 2019 roku. Nie przyznawał się jednak w dalszym ciągu do zbrodni.
Zaciekawiony co robi sama na górze, udał się do niej, tam zobaczył szklankę do drinków i wywiązała się kłótnia. Następnie chciał zobaczyć, czy Grażyna schowała alkohol pod łóżko, ona jednak zagrodziła mu drogę. W trakcie awantury pomiędzy małżonkami miało dojść do szarpaniny. Grażyna miała stracić na chwilę równowagę i podeprzeć się o stół, następnie objąć brzuch mówiąc „ała”. Sławomir bez pytania co się stało, zdenerwowany wyszedł, położył się przed telewizorem, po czym zasnął. Obudził się kilka godzin później, w środku nocy, wyłączył telewizor i poszedł na górę do swojego pokoju. Przechodząc obok sypialni Grażyny, ujrzał, iż leży w ubraniu. Podszedł, aby ją obudzić, lecz nie było żadnej reakcji z jej strony. Spróbował ponownie, jednak i ta próba nie przyniosła efektów.
Zdał sobie sprawę, że Grażyna nie żyje, mimo to reanimował ją – bez rezultatów. Tłumacząc, dlaczego nie wezwał służb, mówił, że nie chciał, aby ktoś ją zabrał. Z tej właśnie przyczyny pochował ją w ogrodzie, nie miał jednak żadnych materiałów, aby zrobić dla niej trumnę. Ciało owinął więc w ręcznik kuchenny a na głowę założył foliowy worek. Płacząc nad ciałem żony zakopał ją. W trakcie przesłuchania tłumaczył, że był w szoku i działał w amoku. Na pytanie co mogło być przyczyną śmierci żony, odpowiedział, że pewnie zmieszała alkohol z lekami, zatruła się, co doprowadziło do zgonu.
Grzegorz zeznał, iż 16 czerwca 2009 roku, w dniu, gdy miała zaginąć jego mama, ojciec podjął się poszukiwań na własną rękę w godzinach wieczornych. Po zmierzchu, w ich domu pojawili się dziadkowie, gdyż Sławomir poprosił ich aby zaopiekowali się synem, kiedy ten będzie prowadził poszukiwania. Niewykluczone, że w tym jednak czasie mężczyzna zakopywał zwłoki.
Na sali sądowej pojawiła się również siostra Sławomira, która od kilku lat nie utrzymywała z nim kontaktu, dlatego też miała być najbardziej obiektywna. Kobieta twierdziła, że bardzo dobrze zna niedoskonałości swojego brata, a jego małżeństwo nie było szczęśliwe, nie kochali się, a do samego poślubienia Grażyny, Sławomir miał być nakłoniony przez matkę. Siostra Sławomira zwróciła również uwagę na nadmierne spożywanie alkoholu przez jej brata.
Koleżanki zeznały, że niejednokrotnie widziały, że Grażyna ma siniaki pod oczami, na rękach. Wiele osób miało wspomnieć również, że było świadkami upokarzania Grażyny przez jej męża, miał mówić do niej: „syfiaro, gnojówko, pijaczko”.
Kobieta miała nie wiedzieć nic na temat śmierci synowej, a o zaginięciu dowiedziała się 17 czerwca 2009 roku. Według Grzegorza babcia miała spędzić u nich noc z 16 na 17 czerwca. Wnioskowano, że kobieta miała być świadoma tego, że Grażyna nie żyje. Miało to wynikać z rozmowy telefonicznej ze Sławomirem, podczas której powiedział, że będzie musiał przenieść zwłoki. Konwersacja ta została nagrana 29 lipca 2016 roku.
Mężczyzna zapierał się, aby miał tego dokonać, twierdził, że głowa musiała oderwać się w trakcie rozkładu ciała bądź nieudolnego wyciągania szczątek, biegli jednak nie zgodzili się z tą wersją, gdyż głowa Grażyny była ciasno obwiązana foliowym workiem, poza tym dopatrzono się, że brakuje drugiego kręgu szyjnego, który zdaniem specjalisty mógł zostać zgruchotany podczas ścięcia głowy.
Wersja prokuratury wygląda następująco.
Sąd Okręgowy w Gdańsku wyrokiem z dnia 23.10.2018 r. skazał Sławomira Ż. za zabójstwo na karę 25 lat pozbawienia wolności oraz za posiadanie amunicji bez zezwolenia na karę 6 miesięcy pozbawienia wolności. Sąd wymierzył karę łączną 25 lat pozbawienia wolności[4] – mówi sędzia Tomasz Adamski, rzecznik Sądu Okręgowego w Gdańsku.
Mężczyzna został także pozbawiony praw publicznych na 8 lat.
W opinii składu sędziowskiego zabójstwo zostało dokonane z niskich pobudek, zamierzeniem było pozbycie się żony ze swojego życia.
30 czerwca 2020 roku Sąd apelacyjny w Gdańsku skrócił karę Sławomirowi Ż., a więc ostatecznie został skazany na karę 15 lat pozbawienia wolności, a więc koniec kary wypada w 2031 roku.
W sprawę zaangażowani byli funkcjonariusze Zespołu Przestępstw Niewykrytych i funkcjonariusze Wydz. Kryminalnego, którzy wspomagali naszą pracę - w zależności od potrzeb i rodzaju zadań jak również policjanci z innych wydziałów.
W toku prowadzonych czynności wykonywano standardowe czynności procesowe oparte głównie na przesłuchaniu jak największej liczby osób w charakterze świadka, łącznie z rodziną p. Grażyny i p. Sławomira Ż. Przeprowadzano też liczne rozpytania i rozmowy mające na celu uzyskanie jak największej liczby informacji na temat p. Grażyny, jej otoczenia i relacji z osobami z jej kręgu. Prowadzono również czynności operacyjne w stosunku do osób wstępnie wytypowanych jako mogące mieć związek z zaginięciem p. Grażyny. Na końcowym etapie przed zatrzymaniem i postawieniem zarzutów wykorzystano biegłego w celu weryfikacji wyznaczonego obszaru terenu działania w celu ewentualnego ustalenia miejsca ukrycia zwłok - badania georadarowe.
Po analizie materiałów ze sprawy poszukiwawczej oraz wstępnych czynnościach – rozmowach z kręgiem znajomych p. Grażyny – jako najbardziej prawdopodobną hipotezę przyjęto, iż sprawcą (naówczas jeszcze "najprawdopodobniej") zabójstwa może być mąż pani Grażyny.
Pozostałe hipotezy dosyć szybko zweryfikowano jako nie mające racji bytu. Miały to być m. in. uprowadzenie czy wyjazd za granicę bez jakichkolwiek dokumentów czy środków do życia.
Zebrany podczas rozmów materiał dowodowy w postaci przesłuchań świadków, analiza tego, co wydarzyło się w rodzinie Ż. przed, i co działo się po zaginięciu p. Grażyny, a także zachowanie Sławomira Ż., który wydawał się kompletnie niezainteresowany czynnościami Policji, a mimo to przejawiał irracjonalne zachowanie podczas przesłuchania, jedynie potwierdzało coraz mocniej nasze przypuszczenia co do tego, co mogło stać się z p. Grażyną i kto ponosi za to odpowiedzialność. Ujawnienia zwłok p. Grażyny całkowicie potwierdziło słuszność naszych przypuszczeń.
Czasami potrzebne jest inne spojrzenie, dogłębna analiza, która pozwoli na wysnucie wniosków dobitniej uprawdopodabniających pewne zakładane tezy.
Źródła:
[1] „Archiwum X to specjalny wydział Komendy Wojewódzkiej Policji w Gdańsku, zajmujący się przestępstwami niewykrytymi. Utworzono go w 2005 roku w Wydziale Dochodzeniowo-Śledczym KWP w Gdańsku. W skład zespołu wchodzą doświadczeni funkcjonariusze z tego wydziału, w jego pracę angażowani są również policjanci z Wydziału Kryminalnego KWP w Gdańsku”. Def. za: Dziennik Bałtycki, [https://dziennikbaltycki.pl/rozwiklano-sprawe-zaginionej-sprzed-lat-grazyny-z-sa-zarzuty-wideo-zdjecia/ar/10612334]
[2] Cyt. za: trojmiasto.pl, [https://www.trojmiasto.pl/wiadomosci/Odnaleziono-szczatki-kobiety-zaginionej-siedem-lat-temu-n100416.html].
[3] Tamże.
[4] Cyt. za: Dziennik Bałtycki, [https://dziennikbaltycki.pl/final-sprawy-z-archiwum-x-mial-zabic-zone-a-jej-zwloki-ukryc-zapadl-nieprawomocny-wyrok-25-lat-wiezienia-za-zabojstwo-w-rumi/ar/13616292].
Autor: Magdalena Wychowska, wolontariuszka Fundacji Zaginieni
Zdjęcie: unsplash.com
Współczesny świat, wypełniony wyzwaniami i możliwościami, stawia przed nami wiele zagadnień, które wymagają szczególnej uwagi i zaangażowania. Jednym z najbardziej palących i wstrząsających problemów społecznych jest temat samobójstw wśród dzieci i młodzieży. Odniesienia do tej niezwykle trudnej rzeczywistości są bolesne, lecz istotne, ponieważ ukazują ogrom wyzwań, przed jakimi stoimy jako społeczeństwo oraz potrzebę skoncentrowanych działań w celu zapobiegania tragediom.
Omawianie problemu samobójstw wśród dzieci i młodzieży wzbudza skomplikowane uczucia, od smutku i zaniepokojenia po potrzebę zrozumienia i działania. Cel niniejszego artykułu jest dwukierunkowy: po pierwsze, zwracamy uwagę na doniosłość problemu i konieczność otwartego dyskutowania o nim, a po drugie, podkreślamy znaczenie zjednoczonego wysiłku w zapobieganiu tym tragicznym zdarzeniom.
Dane Policji z 2021 i 2022 roku ukazują nam niepokojącą rzeczywistość, która dotyczy młodych umysłów i serc. Wzrost liczby zachowań samobójczych wśród dzieci i młodzieży odbija się szerokim echem, stanowiąc alarmujący sygnał dla całego społeczeństwa. Spośród tych danych wynika jedno przerażające przesłanie: potrzebujemy pilnych działań, aby zrozumieć, wspierać i chronić te pokolenia przed tragediami, które niosą ze sobą te czyny.
Co bardziej przerażające, 127 z tych prób okazało się tragicznie skuteczna. W porównaniu do roku 2020, wzrost tych zachowań wyniósł aż 77%, a liczba zgonów związanych z samobójstwami wzrosła o 19%. To wstrząsające dane, które nie pozostawiają wątpliwości, że mamy do czynienia z kryzysem zdrowia psychicznego młodych osób.
Wzrost prób samobójczych wśród dziewcząt w roku 2021, który sięgnął 101%, jest dźwięcznym alarmem, który trudno zignorować. To wyraźnie pokazuje, że kwestia samobójstw wśród dzieci i młodzieży to nie tylko problem ogólny, lecz także dotkliwie dotyczący jednej z grup wiekowych.
Patrząc na te statystyki w szerszym kontekście, możemy dostrzec jeszcze bardziej zaognioną sytuację. Policja prowadziła postępowania w sprawie 1181 śmierci samobójczych dzieci i młodzieży w ciągu ostatnich 10 lat, a próby odebrania sobie życia były jeszcze liczniejsze – 5658. Dane te pokazują, że niestety, jedna na sześć prób samobójczych w tej grupie wiekowej kończy się tragicznie.
Kolejna, szokująca liczba zamachów samobójczych w 2022 roku stanowi kolejny sygnał ostrzegawczy. Te liczby nie są tylko statystykami. To życia, marzenia i przyszłości, które zostały przerwane zbyt wcześnie. Oczywiste jest, że współpraca i świadomość to klucz do zmiany tego stanu rzeczy. Wyzwanie jest ogromne, ale tak samo wielka jest potrzeba działania, zrozumienia i dostarczania pomocy tam, gdzie jest ona najbardziej potrzebna. To jest nasza wspólna odpowiedzialność wobec młodszych pokoleń, którym musimy zagwarantować oparcie, wsparcie i nadzieję na lepszą przyszłość.
W dzisiejszym społeczeństwie coraz bardziej zwracamy uwagę na kwestie zdrowia psychicznego, zwłaszcza w kontekście dzieci i młodzieży. Wielu specjalistów w dziedzinie kryminologii i psychologii podkreśla wzrost liczby samobójstw w tej grupie wiekowej. Nasz artykuł ma na celu ukazanie szerszej perspektywy tego alarmującego zjawiska. Skupiamy się przede wszystkim na analizie czynników osobistych, społecznych i rodzinnych, które mogą przyczynić się do narastania tego problemu. Dzięki tej analizie możemy pomóc Wam lepiej zrozumieć kontekst i działać w kierunku zapobiegania tym tragicznym zdarzeniom.
Wewnętrzne stany emocjonalne i zdrowie psychiczne odgrywają kluczową rolę w procesie kształtowania zachowań i reakcji młodych ludzi. Depresja, lęki i zaburzenia psychiczne to czynniki, które mogą znacząco zwiększyć ryzyko samobójstwa. Młodzież często nie potrafi właściwie radzić sobie z tymi stanami emocjonalnymi, co może prowadzić do desperacji i w skrajnych przypadkach do decyzji o zakończeniu życia.
Wśród czynników osobistych możemy wyróżnić takie stany jak:
W dobie powszechnego dostępu do mediów społecznościowych i Internetu, młodzież staje się narażona na nowe rodzaje presji i ryzyka. Presja rówieśnicza może wywierać ogromną siłę na psychikę młodych ludzi, prowadząc do uczucia niskiej samooceny i odrzucenia społecznego.
To kolejny czynnik, który może powodować traumatyczne doświadczenia, negatywnie wpływając na zdrowie psychiczne młodzieży.
Wśród czynników społecznych najczęściej spotykamy się z następującymi stanami wśród dzieci i młodzieży:
Stanowią fundament rozwoju emocjonalnego i psychologicznego dziecka. Konflikty rodzinne, brak wsparcia emocjonalnego oraz niezdolność do komunikacji mogą wywoływać ogromny stres u młodych ludzi. Jeśli młodzież nie ma odpowiedniego wsparcia w domu, może odczuwać się osamotniona i niezrozumiana, co może przyczynić się do pogorszenia stanu emocjonalnego i ryzyka samobójstwa. Czynniki rodzinne możemy podzielić na:
Przyczyny samobójstw wśród dzieci i młodzieży są wielowymiarowe i związane z różnymi aspektami życia. Analiza czynników osobistych, społecznych i rodzinnych pozwala nam lepiej zrozumieć, dlaczego niektórzy młodzi ludzie podejmują tak tragiczne decyzje. Ważne jest, aby społeczeństwo, rodzice, nauczyciele i specjaliści z różnych dziedzin współpracowali nad zapobieganiem temu zjawisku poprzez wczesne wykrywanie objawów, tworzenie bezpiecznych przestrzeni dla rozmów oraz dostarczanie wsparcia emocjonalnego i profesjonalnej pomocy psychologicznej.
Podkreślenie tych czynników pomaga zrozumieć złożony kontekst, w jakim podejmowane są decyzje o samobójstwie przez dzieci i młodzież. Działania zapobiegawcze powinny skupiać się na edukacji, wsparciu psychologicznym, tworzeniu bezpiecznych przestrzeni i wzmocnieniu zdolności radzenia sobie z emocjami i trudnościami życiowymi.
Samobójstwa wśród dzieci i młodzieży to nie tylko statystyki, to życia przerwane w kwiecie wieku, to nieodwracalne straty dla rodzin i społeczeństwa. Istotność tego problemu manifestuje się w kilku kluczowych aspektach:
Przyjrzenie się tematowi samobójstw wśród dzieci i młodzieży to trudne zadanie, ale jednocześnie moralny i społeczny obowiązek. Tylko poprzez otwartą rozmowę, edukację i działania prewencyjne możemy mieć nadzieję na zmniejszenie liczby tych tragedii. W duchu solidarności i troski o przyszłość młodszych pokoleń, wchodzimy w dyskusję na temat samobójstw wśród dzieci i młodzieży, wierząc, że razem możemy zdziałać pozytywną zmianę.
Media społecznościowe, mimo że mogą być platformą do komunikacji i dzielenia się informacjami, mogą także wywierać negatywny wpływ na samopoczucie i zdrowie psychiczne młodych ludzi. Wirtualne porównywanie się do idealizowanych wizerunków może prowadzić do poczucia niskiej samooceny, niezadowolenia z własnego życia i osamotnienia. Dodatkowo, nadmierna ekspozycja na treści związane z przemocą, depresją czy samobójstwami może powodować kontaminację myśli i wzmacniać negatywne emocje.
Młodzi użytkownicy Internetu są narażeni na ryzyko cyberprzemocy i hejtu, które mogą prowadzić do znacznego pogorszenia stanu emocjonalnego. Zastraszanie, poniżanie czy obrażanie online może prowadzić do utraty poczucia własnej wartości i wywoływać uczucie bezradności. W skrajnych przypadkach, stała ekspozycja na hejt może wpłynąć na postrzeganie siebie jako obiekt niechęci i wzmocnić myśli samobójcze.
Media społecznościowe i Internet, pomimo pozytywnych aspektów, niosą ze sobą pewne ryzyka dla zdrowia psychicznego dzieci i młodzieży. Stosowna edukacja medialna, która koncentruje się na rozwijaniu krytycznego myślenia, umiejętności radzenia sobie z cyberprzemocą i rozpoznawania treści szkodliwych, może pełnić kluczową rolę w zapewnieniu młodym użytkownikom bezpiecznego i zdrowego środowiska online. Jednakże, ważne jest, aby działać w szerokim kontekście. Należy łączyć edukację z odpowiednim wsparciem emocjonalnym oraz współpracując z rodzinami, szkołami i specjalistami, aby skutecznie przeciwdziałać negatywnym skutkom mediów społecznościowych i Internetu na zdrowie psychiczne młodzieży.
Działania profilaktyczne i wsparcie odgrywają fundamentalną rolę w zapobieganiu samobójstwom wśród dzieci i młodzieży. Poprzez edukację, dostęp do wsparcia emocjonalnego oraz budowanie zdrowych relacji z rodziną i bliskimi, możemy stworzyć środowisko, w którym młodzi ludzie czują się bezpieczni, zrozumiani i wspierani w radzeniu sobie z trudnościami emocjonalnymi.
Edukacja dotycząca zdrowia psychicznego stanowi kluczowy element działań profilaktycznych. Szkoły mogą wprowadzać programy edukacyjne, które uczą uczniów rozpoznawania oznak trudności emocjonalnych u siebie i innych. Kształtują również umiejętności radzenia sobie ze stresem oraz promują otwartą rozmowę na temat zdrowia psychicznego. Poprzez edukację dzieci i młodzież mogą lepiej zrozumieć swoje emocje, nauczyć się rozwiązywania problemów i wcześniej reagować na sytuacje kryzysowe.
Programy te mają na celu zapewnienie wsparcia emocjonalnego i psychologicznego dla uczniów, którzy mogą przeżywać trudności emocjonalne lub psychiczne. W szkołach i społecznościach mogą działać psycholodzy szkolni, doradcy, a także organizacje pozarządowe. Te osoby i instytucje oferują wsparcie w formie indywidualnych sesji terapeutycznych, grup wsparcia, warsztatów z umiejętności radzenia sobie czy relaksacyjnych technik.
Rodzina odgrywa niezwykle ważną rolę w życiu dziecka i młodzieży. Tworzenie otwartego i wspierającego środowiska, w którym dzieci mogą wyrażać swoje emocje i obawy, jest niezwykle istotne. Regularna komunikacja, wyrażanie miłości i zrozumienia oraz budowanie zdrowych relacji są kluczowe w zapobieganiu samobójstwom. Rodzice i bliscy mogą być wyczuleni na zmiany w zachowaniu dziecka. Powinni wiedzieć, jak reagować w przypadku wykazywania oznak trudności psychicznych.
Rozpoznawanie oznak problemów emocjonalnych, udzielanie wsparcia w trudnych chwilach oraz tworzenie otwartej i akceptującej atmosfery w domu są kluczowe dla budowania zdrowych relacji, radzenia sobie z trudnościami emocjonalnymi i przeciwdziałania potencjalnym problemom psychicznym u młodych ludzi.
Rozpoznawanie oznak problemów emocjonalnych u dzieci i młodzieży jest kluczowe dla zapewnienia im odpowiedniego wsparcia. Rodzice i opiekunowie powinni być świadomi pewnych sygnałów, jak na przykład:
Słuchanie, okazywanie zainteresowania i wyrozumiałości, a także unikanie oceniania czy bagatelizowania ich uczuć, są ważne. Udostępnianie zasobów, takich jak linie wsparcia, może dostarczyć dodatkowej pomocy w momencie kryzysu.
Tworzenie otwartego i akceptującego środowiska, w którym młodzi ludzie czują się komfortowo wyrażać swoje emocje, jest istotne. Rodzice i opiekunowie mogą:
Wspólna praca na rzecz zapobiegania samobójstwom wśród dzieci i młodzieży wymaga długofalowego zaangażowania i skoordynowanego wysiłku społecznego. Cele te opierają się na budowaniu świadomości, zwiększaniu dostępności do wsparcia, edukacji i badaniach, a także promowaniu wspólnej odpowiedzialności za zdrowie psychiczne najmłodszych członków społeczeństwa.
Jednym z nich jest problem samobójstw wśród dzieci i młodzieży – trudny, ale niezbędny do poruszenia. Zrozumienie, że depresja, lęki czy presja społeczna mogą prowadzić do tragedii, jest kluczowe. Wpływ mediów społecznościowych na zdrowie psychiczne młodzieży i ryzyko cyberprzemocy także wzbudzają niepokój. Ciągły rozwój technologiczny wzmaga jego wpływ na dzieci i młodzież w naszym otoczeniu. Rola rodziców, szkół i społeczności w tej sprawie jest nieoceniona. Rozpoznawanie oznak problemów emocjonalnych, tworzenie otwartych atmosfer oraz wspieranie młodych ludzi w trudnych chwilach to wyznaczniki, które mogą pomóc zapobiec tragediom. Jednak to nie tylko wyzwanie, ale również wspólna odpowiedzialność.
Dlatego zachęcamy do wspierania działań edukacyjnych, podnoszenia świadomości społecznej oraz tworzenia bezpiecznych przestrzeni, w których młodzi ludzie będą mogli wyrażać swoje emocje i otrzymywać wsparcie od osób sobie najbliższych.
tel. 116 111
(czynny 7 dni w tygodniu, 24 h na dobę)
tel. 19288
(poniedziałek-piątek od 15:00- 19:00)
tel. 800 080 222
(czynne całodobowo)
tel. 800 190 590
(poniedziałek- piątek od 8:00 do 20:00)
tel. 800 12 12 12
(poniedziałek-piątek od 8.15 do 20.00)
tel. 22 27 61 72
(poniedziałek-piątek od 15:00 do 18:00)
Źródła:
https://zwjr.pl/artykuly/raport-dotyczacy-zachowan-samobojczych-mlodziezy
https://forumprzeciwdepresji.pl/wazne-telefony-antydepresyjne
https://statystyka.policja.pl/
https://www.primopsyche.pl/pl/samobojstwa-wsrod-mlodziezy/
Autor: Magdalena Fit, wolontariuszka Fundacji Zaginieni
Zdjęcie: unsplash.com
Coraz częściej można zaobserwować rozrastające się zjawisko, w którym to dostrzegamy młodych ludzi, tzw. “dzieci ulicy”, aktywnie uczestniczących w naturalnym funkcjonowaniu miasta, przestrzeni publicznej. Problem ten obecny jest w wielu krajach, jednak najwięcej takich dzieci jest w Azji i w Ameryce Łacińskiej.
Na ulicy zaspokajają swoje potrzeby, budują poczucie tożsamości, jedności z grupą, co skutkuje łamaniem prawa, przepisów i norm społecznych. Dzieje się tak ze względu na fakt, iż konstruują swoja tożsamość poprzez proces socjalizacyjny. Uznaje się, że takie dzieci te spędzają znaczną ilość czasu poza domem, na ulicy, na podwórkach, osiedlach i na innych niekontrolowanych czynnościach, ponieważ ich rodzice nie są w stanie pełnić podstawowych ról opiekuńczo-wychowawczych. Ulica staje się dla nich źródło wiedzy o życiu. Zachodzą tam podstawowe procesy społeczne. Spędzając tam znaczna część swojego wolnego czasu doświadczają wielu często niezrozumiałych dla nich zjawisk.
Niekiedy już od najmłodszych lat mają do czynienia z alkoholem, środkami odurzającymi lub są świadkiem wydarzeń, które znacząco wpływają na ich przyszłe postrzeganie rzeczywistości. Uważają, że to co dzieje się na ulicy jest czymś normalnym. Wśród dzieci ulicy powszechna jest prostytucja i kradzieże, które stanowią źródło utrzymania. Jest to spowodowane zróżnicowanymi przyczynami. Większość dzieci i młodzieży decyduje się na taki tryb życia ze względu na swoją sytuację materialną.
Ciężej im ubiegać się o pracę, pojawia się tutaj zjawisko dziedziczenia biedy i ubóstwa. Skutkuje to rozwojem patologii społecznej. Dotyka to również dzieci, które poprzez swój status materialny są stygmatyzowane i wyśmiewane, przez co obserwowalne jest tutaj zjawisko wagarowania i rezygnacji z edukacji szkolnej. Nie otrzymują podstawowych potrzeb, które powinni im zapewniać rodzice, następuje brak poczucia akceptacji i bezpieczeństwa. Zaburzone zostają role rodzinne, co decyduje o tym, iż dzieci zaczynają się czuć bezpieczniej na ulicy niż we własnym domu.
Częstym doświadczeniem wśród badanych dzieci było negatywne postrzeganie siebie, zarówno siebie, jak i ludzi w ogóle. Uważają instytucje, które mają pomóc im w codziennym funkcjonowaniu za potencjalnych wrogów. Czując się przymuszane do spełniania określonych oczekiwań, rezygnują z oferowanej im pomocy i wybierają prostsze wyjście z sytuacji.
Większość z nich wybiera takie rozwiązania uważając jako tymczasowe i przejściowe, jednak zdecydowana ilość młodzieży pozostaje przy ryzykownym trybie życia.
Zjawisko dzieci ulicy było obecne od zawsze, jednak zapobieganie temu nie było zawsze priorytetowe. Wychodzenie poza pracę w instytucjach społecznych jest mało popularnym rozwiązaniem, jednak stanowi brakujący element w stosowaniu pomocy społecznej.
Taką osobą nazywamy pedagogiem/wychowawcą, który działa zapobiegawczo, profilaktycznie. Jego miejscem pracy jest podwórko, ulica, osiedle, czyli miejsca naturalnej socjalizacji dzieci i młodzieży.
Działania streetworkera polegają na poznawaniu środowiska, w którym znajduje się dana grupa społeczna, nawiązaniu kontaktu z jej członkami oraz regularnym spotkaniu się i spędzaniu czasu z osobami do niej należącymi. Poprzez takie działanie pedagog ulicy zyskuje zaufanie, co daje mu większe możliwości do wpłynięcia na życie osób mieszkających lub przebywających na ulicach.
Pedagogiem ulicy może zostać każdy, kto zainteresowany jest troską o dobro dziecka. Tacy ludzie pomagają zagospodarować dzieciom czas, aby zapobiec szerzeniu się zachowań ryzykownych, niekontrolowanym pomysłom.
Działania pedagogiki ulicy adresowane są głównie do dzieci i młodzieży pochodzącej ze środowisk niewydolnych pod względem wychowawczym, spędzającej większość czasu w przestrzeni miejskiej, nie korzystającej z adresowanych do nich placówek wsparcia dziennego.
Głównym założeniem podejmowanych działań jest bezpośrednia praca z dzieckiem w „jego środowisku życia”, by poprzez zajęcia animacyjne, profilaktyczne, wychowawcze i edukacyjne pobudzić i zachęcić je do konstruktywnego działania oraz alternatywnego do „bycia na ulicy” spędzania czasu wolnego. Działania te adresowane są do grupy dzieci i młodzieży, która nie chce korzystać bądź ma duże trudności z dostosowaniem się do zasad panujących w placówkach wsparcia dziennego.
Rzadko spotykanym zjawiskiem jest to, iż pedagog/wychowawca swoją pracę przekłada na teren i rzeczywiście przebywa z osobami w ich naturalnych warunkach stwarzając im różne opcje do spędzania czasu.
To zaufanie toruje drogę do innego wymiaru pracy pedagogów ulicznych. Pozwala im działać w różnych obszarach kryzysu i deprywacji dzieci i ich rodzin. Pedagodzy uliczni kontaktują się i współpracują ze szkołami, kuratorami sądowymi, wychowawcami, psychologami i innymi instytucjami i organizacjami, które mają wpływ na ich losy lub udzielają szczególnej pomocy dzieciom i rodzinom.
W ramach pracy z grupą streetworkerzy pracują także nad własnymi kreatywnymi projektami z dziećmi. Projekty dziecięce są czynnikiem zwiększającym poczucie własnej wartości, satysfakcji i poczucia spełnienia, rozwijają kreatywność, wyobraźnię i uczą się nowych rzeczy.
Dzięki swoim działaniom dzieci i młodzież mają szansę na wyrwanie się z przebywania w patologicznym środowisku. Pedagog ulicy wspomaga proces resocjalizacji młodych osób i przyczynia się do ich samodzielnego funkcjonowania w społeczeństwie. Dzięki udzielonemu wsparciu i pomocy przyczynia się do znacznego zmniejszenia się marginalizacji społeczności.
Wychodząc poza ramy instytucji jest w stanie zdziałać o wiele więcej niż stosowanie się do wytyczonych zasad wedle, których postępują konkretne ośrodki. Można stwierdzić, że jest to działanie niekonwencjonalne, lecz skuteczność owych poczynań jest niezastąpiona. Streetworking ma działanie kompensacyjne, wspierające i wręcz jest niezbędny patrząc na elementy pomocy socjalnej.
Bibliografia:
Autor: Aleksandra Bieganik, wolontariuszka Fundacji Zaginieni
Zdjęcie: pexels.com
Policja co roku odnotowuje około 9 tys. ucieczek dzieci i młodzieży. Przypadki te nasilają się w okresie wakacyjnym, jednak niewielu nastolatków “uciekinierów” zdaje sobie sprawę z niebezpieczeństwa, jakie przed nim staje. Przeczytaj ten artykuł i przekonaj się sam, że to nie jest najlepszy pomysł!
Uciekając z domu, prawdopodobnie myślisz, że Twoje problemy samoistnie się rozwiążą. Jednak jest to tylko pozorne wyjście z trudnej sytuacji. Takim sposobem możesz sobie dołożyć więcej kłopotów.
Z tego względu najprawdopodobniej ktoś z Twoich bliskich zgłosił Twoje zaginięcie i z powodu wieku jesteś poszukiwany w trybie priorytetowym.
W przypadku, gdy masz problemy, które Cię przytłaczają, z którymi czujesz, że sobie nie radzisz, przeanalizuj czy nie masz wokół siebie ludzi, którym możesz zaufać. Może to być każda osoba dorosła, która uważasz, że jest godna zaufania, przy której czujesz się bezpiecznie. W momencie, gdy dojdziesz do tego, że nie ma w Twoim środowisku takiej osoby zgłoś się na policję. W obowiązkach funkcjonariusza policji jest wysłuchanie Cię i zareagowanie w odpowiedni sposób. Nie zwlekaj z wołaniem o pomoc.
Co robić jak wiesz, że twój kolega, koleżanka czy znajomy chce uciec? Jesteś dojrzały i świadomy, że ucieczka to nie przygoda tylko nieodpowiedzialna zabawa i nie wiesz jak odradzić znajomym niebezpiecznego pomysłu? A może ktoś z twoich kolegów nie radzi sobie z narastającymi trudnościami i chce uciec od problemów i nie wiesz jak pomóc? Najważniejsze, to zachowaj spokój, emocje, które Ci teraz towarzyszą nie pomogą.
Spotkałeś się pewnie z dylematem, czy powiedzieć komuś o tym, że ktoś planuje ucieczkę. Borykasz się z decyzją czy na pewno to nie będzie zdrada sekretu, utraty zaufania z przyjacielem bo przecież nie chcesz stracić swojej bliskiej osoby, rozumiem. Ta osoba jest dla Ciebie ważna i nie chcesz jej stracić, zdradzając komuś jego tajemnicę, którą powierzył Ci w zaufaniu. Pamiętaj o tym, że bezpieczeństwo jest priorytetem.
Autor: Klaudia Markiewicz, wolontariuszka Fundacji Zaginieni
Zdjęcie: unsplash.com