KRS: 0000870180

Cisza, która zapadła po rozdzierającym krzyku dziecka w zimowy wieczór 24 stycznia 1995 roku, trwa do dziś. Sprawa Ani Jałowiczor, dziesięcioletniej dziewczynki z śląskiego Simoradza, to jedna z najbardziej tajemniczych i bolesnych zagadek kryminalnych w Polsce. Choć od jej zaginięcia minęły trzy dekady, wciąż brak odpowiedzi na pytanie: co się z nią stało?

Historia Ani

Ania Jałowiczor urodziła się 9 października 1984 roku w Wadowicach jako pierworodna córka Krystyny i Bolesława Jałowiczorów. Rodzina mieszkała najpierw w Inwałdzie, później w Andrychowie, a w 1994 roku dzieci – Ania i jej młodszy brat Dominik – zostały oddane pod opiekę dziadków w Simoradzu, gdy rodzice wyjechali do Francji, by zarobić na budowę domu.

Simoradz to mała, licząca wówczas około 800 mieszkańców miejscowość. Ania, uczennica czwartej klasy miejscowej szkoły, szybko zdobyła sympatię rówieśników i bez problemów zaadaptowała się w nowym otoczeniu.

Dziewczynka była pogodna, śmiała i pedantyczna. Wszystko zmieniło się w styczniu 1995 roku.

Dzień zaginięcia

24 stycznia 1995 roku w szkole odbywał się bal karnawałowy. Ania miała wrócić do domu pieszo, jak zwykle, lecz nigdy tam nie dotarła. Ostatni raz widział ją kolega Jacek, który odprowadził ją na krótkim odcinku drogi. Chociaż zaproponował towarzystwo na całej trasie, dziewczynka miała odpowiedzieć, że poradzi sobie sama.

Tego wieczoru sołtys miejscowości widziała w pobliżu szkoły jasny samochód, prawdopodobnie fiat 125p lub łada. Słyszała też przeraźliwy krzyk dziecka. Chwilę później widziała, jak zamykają się tylne drzwi i nieznany kierowca odjeżdża z piskiem opon. Kobieta nie podejrzewała wówczas najgorszego. Dopiero później, gdy rozpoczęto poszukiwania, jej zeznania stały się kluczowym śladami w sprawie.

Poszukiwania i śledztwo

Akcja poszukiwawcza była szeroko zakrojona. Udział w niej wzięło ponad 400 osób, w tym policja, strażacy, straż graniczna i wolontariusze. Przeszukiwano lasy, akweny wodne i nieużytki w promieniu kilku kilometrów. Mimo to nie odnaleziono żadnego śladu po Ani.

Kilka dni później w pobliskim stawie odkryto ciało kobiety – siostry jednego z nauczycieli Ani. Kobieta, jak stwierdzono, zginęła w wyniku nieszczęśliwego wypadku, ale jej zaginięcie i śmierć budzą wątpliwości, szczególnie w kontekście dramatycznych wydarzeń w Simoradzu.

Hipotezy

Sprawą Ani zajmowano się przez kilka miesięcy, a następnie śledztwo zostało umorzone. Przyjęto trzy główne hipotezy:

Trzy dekady ciszy

Dominik Jałowiczor, brat Ani, od lat walczy o odkrycie prawdy. W 2022 roku za pomoc w rozwikłaniu sprawy wyznaczono nagrodę w wysokości 100 tysięcy złotych. Sprawę podjęło Katowickie Archiwum X, lecz mimo upływu lat i nowych śladów, wciąż brakuje przełomu.

Współczesne systemy, takie jak Child Alert, mogłyby pomóc szybciej nagłośnić sprawę zaginięcia, ale w 1995 roku technologia i środki operacyjne były znacznie uboższe. Dziś wiemy, jak ważne jest szybkie działanie i nagłaśnianie takich tragedii.

Apel

Każda informacja może mieć znaczenie

Bliscy Ani zasługują na odpowiedzi, które zakończą lata cierpienia i niepewności. Jeśli posiadasz jakąkolwiek wiedzę na temat tamtych wydarzeń, skontaktuj się z odpowiednimi służbami. Pamiętaj, że możesz to zrobić anonimowo. Sprawiedliwość może czekać latami, ale nigdy nie powinna się przedawnić.

Jeśli chcesz przekazać jakieś informacje możesz kontaktować się pod numerem 605272791 lub mailowo find.my.sister.anna@gmail.com

Więcej informacji o sprawie pod linkiem: https://youtu.be/0sgUum1jQ5E?si=GWrHFtcIwIEttPh9

Autorka: Angelika Więcław – wolontariuszka Fundacji Zaginieni, we współpracy z kanałem Zbrodnia Ikara

Zdjęcie: https://wydarzenia.interia.pl/slaskie/news-przelom-w-sprawie-zaginiecia-11-letniej-ani-po-latach-zglosi,nId,6554316

Ta historia zaczyna się w mroźny styczniowy wieczór 2006 roku, od słów, które pani Marianna zapamięta na zawsze.

„Tylko nie patrz w to okno…”

Tymi słowami, w piątek 13 stycznia, około godziny 19:15, Justyna żegna się z matką, zamykając drzwi mieszkania przy ulicy Topolowej w Kamieniu Pomorskim. Wychodząc z bloku, spotyka sąsiadkę. Kobiety wymieniają kilka uprzejmości, ale Justyna szybko ucina rozmowę. Informuje, że spieszy się na autobus do Szczecina, bo ma zjazd na studiach. Sąsiadka przez chwilę odprowadza wzrokiem młodą kobietę, gdy ta pośpiesznie kieruje się w stronę ulicy Szczecińskiej. Nikt wtedy jeszcze nie wie, że Justyna nie widnieje już na liście studentów Akademii Rolniczej, gdzie studiowała zaocznie finanse. Nie kursują również żadne autobusy w kierunku Szczecina.

SOBOTA, 14.01.2006 r.

Następnego dnia młodszy o dwa lata brat Justyny – Mariusz – przebywa na studniówce, gdy około północy otrzymuje wiadomość z numeru telefonu siostry. Choć dziś trudno mu sobie przypomnieć dokładnie treść SMS-a, zapamiętał, że wspominała ona w nim o kłótni z matką i wyjeździe. Wiadomość wywołała w nim niepokój. Próbował się skontaktować z siostrą, lecz jej telefon był nieaktywny. Opuścił studniówkę i podjął próbę odnalezienia siostry. Do szkoły wrócił dopiero po kilku godzinach, gdy jego poszukiwania nie przyniosły żadnych rezultatów.

NIEDZIELA, 15.01.2006 r.

W niedzielę rano do domu państwa Kanickich przychodzi kolega Mariusza – Rafał S. Zjawia się pod pretekstem oddania magazynu motoryzacyjnego. Mężczyzna jest dobrze znany pani Mariannie. Bywał u nich wcześniej, a jego relacja z Justyną była powodem wielu spięć między matką a córką. Pani Kanicka początkowo nie chce go wpuścić do syna, który jeszcze śpi, ale pod wpływem jego nacisków otwiera drzwi. Ta krótka wizyta wzbudza jej podejrzliwość, zwłaszcza, że dotyczy Mariusza, a nie Justyny, jak to miało miejsce wcześniej.

Nieco później do domu Kanickich dzwoni koleżanka Justyny ze Szczecina. Magda, podobnie jak zaginiona, pracowała w banku SKOK. Justyna pracowała w placówce w Kamieniu Pomorskim, a jej koleżanka w oddziale szczecińskim. Poznały się na jednym ze szkoleń dla pracowników. Magda dzwoni, by dowiedzieć się, czy Justyna już wróciła. Dowiaduje się, że Justyna pojechała do Szczecina na uczelnię i zamierza nocować u koleżanki o imieniu Magda. Zgodnie z informacjami przekazanymi przez Justynę przed piątkowym wyjściem z domu, miała wrócić ze Szczecina w niedzielę po zajęciach.

Magda przyjmuje tę wiadomość, ale nie daje jej ona spokoju. Analizuje wcześniejsze rozmowy z Justyną. Nigdzie w nich nie pojawia się wzmianka o innej Magdzie mieszkającej w Szczecinie. Dzwoni ponownie do Kanickich, dzieląc się informacją o nietypowym SMS-ie, jaki otrzymała rano z numeru telefonu Justyny: „WyjezdzamJakNajdalejStad”. Zarówno szczeciniankę, jak i panią Mariannę, zaniepokoiła nie tylko treść wiadomości, ale również jej forma – Justyna zawsze dbała o poprawną pisownię.

Matkę Justyny dręczą coraz gorsze przeczucia. Jak wspomina w rozmowie z nami, „po tym telefonie wiedziała już, że coś złego jej się stało”. Chce zgłosić sprawę na policję, jednak inni członkowie rodziny sugerują, by zachować spokój i jeszcze chwilę poczekać. Kiedy w poniedziałek Justyna nie wraca do domu, pani Marianna stara się dodać sobie otuchy, tłumacząc, że być może córka musiała zostać dłużej w Szczecinie, by pozałatwiać swoje sprawy.

WTOREK, 17.01. - PUNKT ZWROTNY

Na komisariat policji w Kamieniu Pomorskim zgłasza się dyrektor SKOK-u, w którym pracowała Justyna. Informuje, że z sejfu placówki, do którego miała dostęp jedynie Justyna, zniknęło 13 549,18 zł. Jednocześnie wskazuje, że Justyna była pracownicą o nieposzlakowanej opinii – odpowiedzialną, sumienną i uczciwą. Na wieść o tych wydarzeniach pani Marianna nie czeka dłużej i niezwłocznie udaje się na policję, by zgłosić zaginięcie córki.

TOKSYCZNA MIŁOŚĆ JUSTYNY

Rozmawiając z rodziną i znajomymi Justyny, wyłania się obraz spokojnej, otwartej i ufnej dziewczyny. Opisują ją jako serdeczną, uczynną osobę, zawsze chętną do pomocy. Podkreślają jej odpowiedzialność i sumienność. Kochała muzykę i literaturę, pragnęła się rozwijać. Ambitnie podchodziła do kursu nauki jazdy, który przerwało jej nagłe zaginięcie. Jak wiele młodych kobiet w jej wieku, marzyła o miłości na dobre i złe, oraz o założeniu rodziny. To było jedno z jej głównych pragnień.

Miała też swoje kompleksy, ale kto ich nie ma? Justyna nosiła okulary z powodu wady wzroku, a jej prawa noga była o 2 cm krótsza od lewej. Ta ostatnia dolegliwość najbardziej jej doskwierała. Zwierzała się rodzinie, że chciałaby poddać się operacji, która mogłaby zniwelować tę różnicę. Te drobne niedoskonałości, choć dla innych mogłyby być niezauważalne, dla Justyny były źródłem kompleksów i wpływały na jej samoocenę. Bliscy wspominają, że preferowała domowe zacisze, choć nie unikała też dyskotek. Nie miała szerokiego kręgu znajomych – jej bliscy to głównie kilka koleżanek i kuzynki.

Justyna była bardzo związana ze swoim młodszym bratem. To właśnie dzięki niemu poznała Rafała, wielkiego fana motoryzacji, podobnie jak Mariusz. Rafał wyróżniał się na tle mieszkańców Kamienia Pomorskiego początku lat dwutysięcznych. Słynął ze swojego zamiłowania do sportowych samochodów, które sprowadzał z zagranicy i nimi handlował. Lubił szybkie samochody, szybkie życie, kobiety i pieniądze. Był stałym uczestnikiem wyścigów na lotnisku w Śniatowie oraz innych zachodniopomorskich pasach startowych. Jego dostrzegalny na pierwszy rzut oka urok osobisty, nieprzewidywalność i nonszalancja przyciągały kobiety. Również Justynie trudno było się oprzeć temu zwodniczemu czarowi, mimo że mężczyzna nie cieszył się dobrą reputacją.

Ich związek rozwijał się w tajemnicy. Para spotykała się na Cmentarzu Wojennym przy ulicy Szczecińskiej i w zakamarkach uliczki przy piekarni, które trudno było dostrzec z okien domu państwa Kanickich. Czasami Rafał bywał u Justyny, innym razem spędzali czas w mieszkaniu sąsiadki, którym opiekowała się Justyna podczas jej wyjazdów. Rafał nalegał, by ich znajomość utrzymywać w sekrecie. Justynie to nie odpowiadało, ale zgadzała się na to, by tylko utrzymać relację. Zakochana dziewczyna nie wiedziała, że jej wybranek skrywa mroczną stronę.

Rafał miał swoje powody, by trzymać tę znajomość w ukryciu. Oficjalnie był w wieloletnim związku z kobietą, z którą mieszkał. Justyna wiedziała o ich romantycznej przeszłości, ale nie była pewna ich aktualnego statusu. Gdy dopytywała, Rafał zapewniał, że mieszka z byłą partnerką wyłącznie ze względu na łączące ich interesy. Uspokajał ją, twierdząc, że nie ma między nimi żadnej bliższej więzi.

Wszyscy, poza Justyną, zdawali sobie sprawę, że zapewnienia Rafała były kłamstwami. Wiedziała o tym również mama Justyny, która z bólem obserwowała, jak córka zmienia się pod wpływem tej znajomości. Stała się bardziej skryta, coraz częściej brakowało jej pieniędzy. Pani Marianna podejrzewała, że córka oddawała zarobione pieniądze swojemu chłopakowi. To było źródłem wielu napięć między nimi. Jak się okazało, podejrzenia matki były słuszne. Justyna większość swoich pieniędzy przeznaczała na ukochanego; kupowała mu doładowania do telefonu, finansowała części do samochodów, wspierała jego życie i przyjemności. Zaniedbywała własne potrzeby do tego stopnia, że tuż przed zaginięciem nie było jej stać na nowe zimowe buty. Owijała sobie stopy reklamówkami, by izolować je od przemokniętych podeszw.

Rodzina i koleżanki coraz bardziej martwili się o Justynę. Zdaniem wszystkich Rafał manipulował nią dla własnych korzyści, wykorzystując jej łatwowierność. Na krótko przed zaginięciem, w jednej z rozmów, Justyna zwierzyła się koleżance, że Rafał nie pracuje i traktuje ją jak „bankomat” – ciągle pożycza pieniądze, których nie oddaje. Skarżyła się, że ją poddusza, wykręca ręce, mówi, że jest słaba, sprawdza, ile wytrzyma bez powietrza. Justyna rozważała odejście od niego, ale jeszcze w innych rozmowach opowiadała o planach wspólnego zamieszkania, które były przedmiotem dialogu między nimi.

Justyna nie była jedyną ofiarą Rafała, który równocześnie spotykał się z kilkoma kobietami. Nie szczędził kolegom opowieści o swoich seksualnych podbojach w ościennych miejscowościach. Kłamstwa, manipulacje, tajemnice i izolowanie partnerek od innych osób były codziennością związanych z nim kobiet. Mieszkańcy Kamienia Pomorskiego pamiętają go jako osobę powiązaną z podpaleniami, wymuszeniami, kradzieżami i nielegalnymi interesami. Rafał wyłudzał od kobiet mniejsze lub większe sumy pieniędzy pod różnymi pretekstami, na przykład na fikcyjne leczenie onkologiczne czy spłatę długów. Przemoc była na porządku dziennym, a sam Rafał zdawał się nią bawić.

Jedna z kobiet wspominała, jak pewnego razu podczas kłótni padła ofiarą jego napaści fizycznej. Wspominała, że cieszył się z jej strachu, z tego, że ma nad nią władzę. Inna opowiadała, jak po kłótni przyniósł w reklamówce serce jej pupila. To nie był pierwszy pies, którego tak brutalnie się pozbył. Mieszkańcy miasta pamiętają, jak jeszcze jako nastolatek otworzył drzwi znajomym w zakrwawionym fartuchu, w trakcie rozczłonkowywania truchła zwierzęcia. Nie wyglądało na to, by sam fakt przyłapania go na gorącym uczynku w jakikolwiek sposób go speszył. Trudno było dostrzec u niego jakiekolwiek adekwatne emocje w związku z dokonanym czynem. Szerszy „repertuar” swoich agresywnych skłonności Rafał miał jednak dopiero zaprezentować.

5 DNI DO ZAGINIĘCIA JUSTYNY

Na początku stycznia 2006 roku związek Rafała i jego długoletniej partnerki osiąga apogeum kryzysu. Po rozmowach z bratem i psychologiem kobieta utwierdza się w przekonaniu, że ich relacja daleka jest od normalności. Przemoc, której doświadcza, zaczyna coraz bardziej na nią oddziaływać. Ma już dość złego traktowania, upokorzeń i ciągłego pożyczania pieniędzy, które rzadko kiedy są jej zwracane. W nocy z 8 na 9 stycznia, podczas kolejnej kłótni, postanawia wyrzucić Rafała z domu i zakończyć związek. Rafał nie zgadza się z jej decyzją. W trakcie eskalującej awantury demonstruje broń, grożąc samobójstwem. Kobieta pozostaje nieugięta i wystawia jego rzeczy za drzwi.

Następnego dnia Rafał zjawia się u swojej znajomej w Dziwnowie. Prosi o możliwość pomieszkania u niej, dopóki nie znajdzie stancji. Kobieta zgadza się. Mimo że zostawia swoje rzeczy u znajomej, nie zostaje tam zbyt długo. Już nazajutrz znika na kilka dni, by wrócić cały przemoczony i z gorączką w sobotni poranek.

Trudno określić, gdzie przebywał przez większość swojej nieobecności w Dziwnowie. Wiemy, że to człowiek „wielu miejsc”, który, mimo stałego lokum u dziewczyny, ma dostęp do innych mieszkań, w których prowadzi podwójne życie. Widać, że wiele jego działań ma na celu odzyskanie byłej partnerki. W desperackich próbach posuwa się do wyrafinowanego stalkingu: dzwoni do niej z różnych numerów, obserwuje ją, pojawia się w pobliżu jej domu.

W tym czasie przejmuje numer komórkowy Justyny, z którego ta kontaktowała się z bliskimi. Teraz również z niego dzwoni do byłej partnerki. Wiemy, że noc z czwartku na piątek spędza w hotelu niedaleko jej domu. Z okien tego hotelu jeszcze wielokrotnie będzie ją obserwował w przyszłości.

W międzyczasie Justyna zaczyna zaciągać zobowiązania finansowe w kilku bankach. Pożycza również pieniądze od brata i mamy, argumentując, że potrzebuje na szkołę.

PIĄTEK, 13.01.2006 r. - DZIEŃ ZAGINIĘCIA

Jak co dzień, Justyna rano je śniadanie z rodzicami. Tego dnia wydaje się bardziej zamyślona, jakby coś ją martwiło. Rozpoczyna rozmowę o pożyczkach klientów banku, dziwiąc się, dlaczego ludzie nie spłacają długów. Ojciec, nie chcąc, by córka zamartwiała się cudzymi problemami, ucina temat. Nikt nie podejrzewa, że kryją się za tym jej własne kłopoty, a nie problemy banku. Po pracy udaje się na lekcje jazdy, a następnie kontaktuje się z budki telefonicznej z numerem, który wcześniej odebrał jej Rafał S.

Około godziny 18:00 centrala ochrony banku odnotowuje sygnał otworzenia drzwi do SKOK-u. Alarm podnosi również pies właścicielki zakładu fryzjerskiego, mieszczącego się na tym samym piętrze co bank. Pies, który znał Justynę i nigdy nie szczekał, gdy przychodziła do pracy, tym razem reaguje inaczej. Wszystko wskazuje na to, że tym razem wchodząc do banku Justyna nie była sama.

Po godzinie 18:00 Justyna pojawia się w lokalnym sklepiku z plikiem banknotów stuzłotowych, które próbuje wymienić na większe nominały. Ekspedientka, nie mając odpowiednich nominałów, odmawia wymiany. Po powrocie do domu Justyna mówi matce, że jedzie na zjazd uczelniany do Szczecina i planuje zatrzymać się u koleżanki, a wróci w niedzielę. Informacja ta zaskakuje matkę, ponieważ zwykle córka wyjeżdżała rano i wracała tego samego dnia. Uwagę pani Marianny zwraca także podejrzanie pusta torba, którą Justyna zwykle zabierała. W pośpiechu pakuje trzy banany i wychodząc, rzuca matce: „tylko nie patrz w to okno…”.

Szacuje się, że wychodząc z domu Justyna miała przy sobie około 32 tysiące złotych, które zdobyła w ostatnich dniach. O godzinie 19:17 wykonuje połączenie z budki telefonicznej przy ul. Szczecińskiej do Rafała. To ostatni ślad, jaki po sobie zostawia.

Krótko po zaginięciu Justyny Rafał pojawia się w mieszkaniu byłej dziewczyny z plikiem blisko 20 tysięcy złotych. Błaga, by do niego wróciła, obiecując, że zajmie się nią. Kobieta odrzuca jego propozycję, co w kolejnych miesiącach sprowokuje nasilenie przemocy. Rafał rozwiesza ogłoszenia matrymonialne z jej numerem, śledzi ją, obserwuje jej dom z okien hotelowych, a nawet próbuje ją wciągnąć do samochodu. Ostatecznie podpala jej samochód. Mimo zgłoszeń na policję, sprawy są umarzane.

Ponad pół roku później, brat Rafała, Sebastian, podczas rozmowy z kolegą przyznaje, że Rafał kontaktował się z nim, prosząc o pożyczenie łopaty, twierdząc, że zakopał się samochodem. Początkowo zaprzecza, by taka rozmowa miała miejsce, ale później przyznaje, że mogło się to wydarzyć, choć nie pamięta szczegółów. To ten sam Sebastian, który podczas kłótni mówi do swojej konkubiny: „zginiesz jak Kanicka na Cygańskich Stawkach”. Cygańskie Stawki to rozległy obszar borowinowy, dobrze znany Rafałowi, gdzie często przebywał, pomagając koledze.

19-LECIE NIEWYDOLNOŚCI SYSTEMU SPRAWIEDLIWOŚCI

Zaginięcie Justyny zostało od razu zakwalifikowane przez śledczych jako ucieczka. Uznali, że dziewczyna dobrowolnie zerwała więzi rodzinne, a skradzione pieniądze miały jej pomóc w rozpoczęciu nowego życia. Śledczy zignorowali inne możliwe scenariusze. W początkowej fazie poszukiwań zablokowano rodzinie możliwość nagłaśniania sprawy, a wnioski o wydanie bilingów złożono z opóźnieniem i niekompletnie. W rezultacie, wielu połączeń z feralnego weekendu nie dało się już odzyskać. Nie przeprowadzono także podstawowych działań, takich jak rozpytanie świadków. Wszelkie prośby rodziny o przesłuchanie chłopaka Justyny, czy zabezpieczenie jego samochodu, były odrzucane jako bezpodstawne.

Po dwóch latach pani Kanicka podjęła walkę o zmianę kwalifikacji sprawy i zgłosiła zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa. Kamieński prokurator odrzucił ten wniosek, ale matka Justyny nie ustawała w walce. Zwróciła się o pomoc do Rzecznika Praw Obywatelskich, Prokuratury Generalnej, Zbigniewa Ziobro oraz ówczesnego Prezydenta, Lecha Kaczyńskiego. To właśnie Prezydent Kaczyński interweniował, a w 2010 roku sprawę przejęła szczecińska jednostka Archiwum X pod nadzorem tamtejszej prokuratury. Śledztwo zostało przekwalifikowane na sprawę bezprawnego pozbawienia wolności i nabrało tempa. Rozpoczęły się przesłuchania świadków, udało się dotrzeć do sprzedanego samochodu Rafała, którym poruszał się w okresie zaginięcia Justyny. Analiza kryminalistyczna wykazała obecność ludzkiej krwi w aucie, ale niestety materiał dowodowy nie pozwalał jednoznacznie ustalić jej pochodzenia.

Śledczy odtworzyli także historię telefonu Rafała, który kontaktował się z numerem należącym do Justyny. Wciąż jednak rodzina czeka na odpowiedzi, jak kolega Rafała S., wszedł w posiadanie jej telefonu. Rafał S. nie przyznaje się do bliskiej znajomości z Justyną ani do jakiegokolwiek związku z jej zaginięciem. Podczas dwóch przesłuchań konsekwentnie zaprzeczał, odmawiając także badania wariografem. Badania poligrafem za to poddali się brat Justyny, Mariusz, oraz jeden z kolegów Rafała, co wykluczyło ich z kręgu podejrzanych.

Nowi świadkowie ujawnili luki w alibi Rafała. Jego znajomi potwierdzili, że styl, w jakim napisano wiadomość do Magdy ze Szczecina, odpowiadał sposobowi pisania Rafała. Informacje od dziewczyn o jego zachowaniu jednoznacznie wskazywały, że jest osobą zdolną do przemocy i wyrachowanego, strategicznego okrucieństwa.

Szczecińscy policjanci wytypowali kilka miejsc jako potencjalne miejsca ukrycia ciała Justyny. Niestety, ich przeszukiwania nie przyniosły dotąd żadnych rezultatów.

„Dopóki nie zamknę oczu, nie odpuszczę” – mówi Marianna, która już 19 lat walczy o sprawiedliwość dla swojej ukochanej córki. Nie liczy już na to, że Justyna zapuka pewnego dnia do domu i rozweseli go swoim śmiechem. Jedyne, o czym marzy, to godny pochówek dla córki i miejsce, gdzie mogłaby ukoić swój matczyny ból.

Czas nie leczy ran, lecz roznieca je na nowo. W tej ciszy, która zapadła po Justynie, kryje się głos, który wciąż czeka na sprawiedliwość. Prawda jest ukryta głęboko, ale matczyna miłość nigdy nie ustaje w jej poszukiwaniach.

W wymiarze sprawiedliwości nie ma miejsca na obojętność, bo to w tej obojętności kryją się kolejne tragedie. Każda niewyjaśniona historia jest jak otwarta rana społeczeństwa, które nie może spojrzeć sobie w oczy. I choć sprawiedliwość czasem się spóźnia, są ludzie, którzy nie spoczną w walce o nią aż do momentu, kiedy wreszcie nadejdzie.

W trakcie trwania Świąt Bożego Narodzenia i zbliżającego się wielkimi krokami Nowego Roku aż ciężko napisać artykuł o jakiejś tragicznej opowieści, brutalnym morderstwie. Chociaż pewnie w momencie w którym to czytasz, mamy już 2025 😉

Dzisiejszy tytuł to jeden wielki spoiler, ale prawda jest taka, że właśnie takie historie pokazują, że nic nie jest nigdy do końca stracone. Motywacja, nadzieja, uważność i aktywne działanie absolutnie nie są naiwnością, wręcz przeciwnie! Nadają sens. Dlatego zajmiemy się dwiema sprawami zaginięć, które wybrałam nie bez powodu. Rozegrały się na zupełnie przeciwnych krańcach Stanów Zjednoczonych, jedna z nich ciągnęła się aż 18 lat a druga zaledwie 1 dzień, obie zaczęły się praktycznie w ten sam sposób, i zarówno jedna, jak i druga zakończyły się najlepszym możliwym skutkiem.

JAYCEE DUGARD cz. 1

I didn't want to give one more minute to Phillip and Nancy … they took 18 years of my life, I would like to see them in jail for the rest of their lives. … I don't really believe in the death penalty. It's just hard knowing that you're paying, being a taxpayer now, knowing that you're paying for his meals three times a day.

-Jaycee Dugard

Zachodnie wybrzeże Stanów Zjednoczonych, Meyers w stanie Kalifornia. Przenosimy się w przeszłość do 1991 roku, a na kalendarzu widnieje data 10 czerwca. 11-letnia Jaycee podąża chodnikiem w kierunku przystanku autobusowego, aby dostać się, jak co dzień, do szkoły. W pewnym momencie przy dziewczynce zatrzymuje się szare auto. Kierowca używa paralizatora na dziecku, a pasażerka nieprzytomną ofiarę wciąga do wnętrza pojazdu. W trójkę odjeżdżają z piskiem w podróż, która trwa aż 3 godziny.

Auto wkrótce zatrzymuje się w Antioch, w tym samym amerykańskim stanie. Dziewczynka jest tutaj przetrzymywana w dźwiękoszczelnej szopie przez pierwszy tydzień uprowadzenia - po prawie 2 miesiącach zostaje przeniesiona do większego pokoju. Ma dostęp do telewizora, ale bez wiadomości – nieświadoma jest więc toczących się gorączkowych poszukiwań. Mimo dużej liczby świadków porwania, ślad po dziewczynce zaginął i bardzo trudno było odnaleźć cokolwiek. Jaycee w międzyczasie jest regularnie parę razy w tygodniu molestowana seksualnie i gwałcona przez mężczyznę, który sam siebie uważa za wybrańca Boga. Sprawcą jest kierowca, Phillip Garrido, uzależniony od narkotyków i skazywany już kiedyś za przestępstwa na tle seksualnym. Był na zwolnieniu warunkowym za gwałt, którego dopuścił się w 1976 roku, przez co czasem były przeprowadzane kontrole przez służby – a dokładniej tylko odwiedziny przez próg… Niestety.

Przez następne prawie 8 miesięcy Jaycee ani razu nie wychodzi na zewnątrz, a jej porywacze zakazują jej używać swojego prawdziwego imienia, nawet w pamiętniku, jaki dziewczynka prowadzi. Ma wyrwać wszystkie kartki, gdzie w ogóle wspomina o swojej tożsamości. Tak też robi. A gdy po raz pierwszy wychodzi na zewnątrz, oczywiście pod okiem Garrido, i ma kontakt z sąsiadem, przedstawiając się swoim prawdziwym imieniem, Phillip buduje wokół domu ponad 2-metrowe ogrodzenie.

Dopiero po 3 latach od zniewolenia, czyli około 1994 roku, Jaycee dostaje pozwolenie na chodzenie bez kajdanek w określonych ramach czasowych, a z okazji Świąt Wielkanocnych po raz pierwszy dostaje gotowane jedzenie - wcześniej dostawała jedynie fast foody… Okazjonalnie. W latach 1994-1997 dziewczynka rodzi swojemu oprawcy dwie córki, wychowując je na podstawie tego, co widzi w telewizji. Jednak Phillip wkrótce każe jej mówić, że to Nancy Garrido, druga porywaczka, jest matką córek. Sama Jaycee ma być dla nich tylko starszą siostrą.

Garrido od jakiegoś czasu prowadzi drukarnię, w której Jaycee działa jako graficzka, mając dostęp do telefonu służbowego i konta e-mail. Jednak nigdy nie wspomina o uprowadzeniu ani o swojej prawdziwej tożsamości. Świadkowie twierdzą, że dziewczynka była widziana w domu Garrido i czasami otwierała drzwi wejściowe, aby porozmawiać z ludźmi, ale nigdy nie wspomniała, że jest jakiś problem, nie próbowała też uciec. Podczas gdy „rodzina” trzymała się z dala od siebie, Jaycee z córkami były czasami widywane bawiące się na podwórku za domem, gdzie uważa się, że znajdowały się pomieszczenia mieszkalne uprowadzonej teraz już 17/18-latki.

ERICA PRATT

Pracuję w policji od 21 lat i nigdy nie widziałem tak heroicznego aktu odwagi popełnionego przez 7-latka.

-William Colarulo, inspektor policji w Filadelfii

Północno-wschodnie wybrzeże Stanów Zjednoczonych, Filadelfia. Mamy 22 maja 2002 roku. Po chodniku chodzą dwie małe dziewczynki w wieku odpowiednio 7 i 6 lat, Erica Pratt i Rani Byrd. Nagle obok dzieci zatrzymuje się białe auto z tajemniczo zaciemnionymi szybami. W pojeździe siedzi dwóch mężczyzn, nawołujących starszą z koleżanek, aby wsiadła do pojazdu. Ta odmawia.

Zaledwie kilka sekund później Rani leży na ziemi, zapłakana, po tym, jak została chwilę temu powalona przez jednego z mężczyzn. Białe auto już odjechało z miejsca zdarzenia, a razem z nim zniknęła także 7-letnia Erica. Rani, nie tracąc czasu, od razu udaje się do babci starszej koleżanki, relacjonując, co się stało. Kobieta powiadamia służby, a w międzyczasie rozpoczynają się gorączkowe poszukiwania dziecka przez jej najbliższych.

Przez ulice Filadelfii pędzi rozpędzone białe auto, a w jego środku rozgrywa się scena niczym z horroru. Porwana 7-latka walczy o życie krzycząc o pomoc i próbując uciec z poruszającego się pojazdu. Erica zostaje pozbawiona możliwości ruchu rąk i nóg przez taśmę klejącą, a wkrótce przestaje też cokolwiek widzieć przez tajemniczy materiał zasłaniający jej pole widzenia.

Przez następne 24 godziny Erica jest przetrzymywana w opuszczonym domu. Jej kończyny są ciągle zaklejone, przez co dziewczynka na ten moment nie ma praktycznie żadnych możliwości aby się uratować… ale czy aby napewno?

Rodzina państwa Pratt dostaje tajemniczy telefon. Jak to w większości przypadków takich nagłych uprowadzeń sprzed domu ofiary, główny motyw, jaki podejrzewa policja, właśnie się potwierdza - okup. Kwota, jaka ma być dostarczona w zamian za żywą 7-latkę, wynosi aż 150 tys. dolarów. Jednak jej bliscy jeszcze nie wiedzą, że młoda Erica jest o krok od ucieczki.

Sprytna dziewczynka, gryząc taśmę na nadgarstkach, zyskuje bardzo cenny czas. Jednak przede wszystkim udaje jej się uwolnić – najpierw z zacisku na rękach, a dzięki temu o wiele łatwiej idzie z unieruchomionymi nogami. Rozbija okno, przechodzi przez nie na zewnątrz i ile sił w płucach zaczyna krzyczeć o pomoc. Dzieci bawiące się w okolicy, zaniepokojone tymi dźwiękami, dzwonią na policję. Tym właśnie sposobem Erica zostaje znaleziona zaledwie dzień po porwaniu.

Już trzy dni po porwaniu aresztowani zostają Edward Johnson i James Burns. Jaki podają powód porwania? Była nim plotka o tym, że rodzina Pratt otrzymała ubezpieczenie na życie, zatem mieli pieniądze na okup. Ciekawym jest również fakt, że jeden z oskarżonych przed uprowadzeniem miał do czynienia z bliskimi Eriki – mianowicie pośród akt sądowych użytych w sprawie znalazł się akt oskarżenia wobec Jamesa, który został oskarżony o próbę zastrzelenia wujka dziewczynki. Natomiast Johnson został zidentyfikowany przez Erikę. Mężczyzna przyznał się do winy w maju 2003 roku, a Burns został skazany miesiąc później.

Można powiedzieć, niestety, że rok 2002 zapisał się nieco w kryminalnej historii Stanów Zjednoczonych. Latem tego roku doszło do szeregu głośnych uprowadzeń dzieci. Dodatkiem były szerokie relacje medialne dotyczące wybranych przypadków, a był to bardzo „dobry” sposób na wywołanie ogólnokrajowej paniki. Mimo wszystko, skupienie się na uprowadzeniach dzieci skłoniło rząd do podjęcia działań. Wiele stanów wprowadziło systemy tzw. Amber Alerts.

Amber Alert, najprościej mówiąc, jest wiadomością rozpowszechnioną przez specjalny system do całego społeczeństwa, w celu zwróceniu większej uwagi na potencjalne zauważenie poszukiwanego dziecka. Cały proces rozpoczął się w USA, jednak dziś jest już rozpowszechniony na dużą część świata, nawet w Polsce – pod tą samą nazwą lub zwykłym Child Alert.

Jest to bardzo ciekawy temat, więc może kiedyś doczekasz się o nim artykułu spod mojej ręki. Wróćmy jednak do przeciwległej do Filadelfii Kalifornii i tego, co w międzyczasie dzieje się z Jaycee.

JAYCEE DUGARD cz. 2

W czerwcu 2002 roku straż pożarna w Antiochii odpowiada na zgłoszenie pewnej nieletniej osoby z urazem barku. Do incydentu miało dojść w basenie na terenie należącym do państwa Garrido. Informacja ta jednak nie jest przekazana dalej, gdyż w rejestrze nie widnieje żadna informacja o nieletnim – lub nawet basenie – pod adresem domu rodziny Garrido.

W 2006 roku jeden z sąsiadów Garrido dzwoni pod 911, aby poinformować, że na podwórku znajdują się tajemnicze namioty, w których mieszkają dzieci. Zastępca szeryfa przyjeżdża na miejsce i rozmawia z Phillipem przed domem przez około 30 minut. Jednak i z tej interwencji nic nie wynika - policjant odchodzi, jedynie informując, że naruszeniem prawa jest „mieszkanie” poza domem na terenie własnej posesji.

4 listopada 2009 roku kalifornijskie Biuro Inspektora Generalnego wydaje raport, według którego Phillip Garrido jest nieprawidłowo sklasyfikowany jako wymagający jedynie niskiego poziomu nadzoru. W dokumencie opisany jest przypadek z przeszłości, około 1992 roku, gdzie agent do spraw zwolnień warunkowych spotkał w domu dwunastoletnią dziewczynkę, ale przyjął wyjaśnienie Garrido, że dziecko było córką jego brata.

Brat Garrido potwierdził potem telefonicznie, że nie ma dzieci.

Takich policyjnych pomyłek było więcej – z perspektywy osoby zbierającej informacje o tej sprawie, praktycznie karygodnych oraz pozbawionych logicznego myślenia; myślę, że ty również to widzisz.

24 sierpnia 2009 roku Garrido odwiedza biuro Federalnego Biura Śledczego w San Francisco, gdzie zostawia esej zawierający jego poglądy na temat religii i seksualności – pisze w nim, w jaki sposób wyleczył swoje dewiacyjne zachowanie, a także jak te informacje mogą być wykorzystane w leczeniu innych seksualnych przestępców. Tego samego dnia Phillip razem ze swoimi dwiema córkami (dziećmi jego i Jaycee) przychodzi na teren Uniwersytetu Kalifornijskiego w Berkeley. Miasto to znajduje się około 40 minut autem od Antioch. Na miejscu, w biurze policji kampusu, mężczyzna prosi o pozwolenie na zorganizowanie wydarzenia, które ma być częścią autorskiego programu “God’s Desire”. Przez swoje dziwne zachowanie jest poproszony o pojawienie się następnego dnia, a przy okazji pobrane zostają jego dane osobowe.

Właśnie wtedy pracownicy biura zyskują cenny czas na dogłębne sprawdzenie, kim w ogóle jest Phillip Garrido - w rejestrach ciągle przecież widnieje jako zwolniony warunkowo przestępca na tle seksualnym. Oczywistym jest, że ta informacja od razu budzi w pracownikach biura policji ogromny niepokój. Związek z tym mają też dwie małe dziewczynki, które wyglądały podejrzanie blado…

25 sierpnia 2009 roku Garrido ponownie zjawia się w biurze, razem z córkami, aby ponowić prośbę. Oprócz swojego ekscentrycznego sposobu bycia, pracownikom kampusu rzuca się w oczy bardzo podejrzane uległe zachowanie dzieci. To, wraz z kilkukrotnym naruszeniem warunków swojego zwolnienia, daje podstawę do pełnoprawnego umożliwienia zatrzymania Phillipa. Jednak ani on, ani dziewczynki nie wracają do swojego domu.

Do biura ds. zwolnień warunkowych przychodzi wiadomość głosowa od jednej z oficerek na terenie kampusu. Po jej wysłuchaniu dwóch agentów jedzie do domu Phillipa jeszcze tego samego dnia. Po przybyciu na miejsce Garrido zostaje skuty, ale przeszukanie domu nie przynosi oczekiwanych efektów – nie udaje się odnaleźć dziewczynek, jedynie Nancy i jej własną mamę. Tłumaczone jest to tym, że dziewczynki są tak naprawdę córkami krewnego, a przestępca dostał pozwolenie od ich rodziców, aby się nimi opiekować.

Po zapoznaniu się z aktami, Garrido zostaje odwieziony do domu, ale następnego dnia ma ponownie zgłosić się do biura w celu omówienia jego wizyty w Berkeley, a także podejrzeń co do dziewczynek, które mu wówczas towarzyszyły.

Właśnie w ten sposób, 26 sierpnia 2009 roku, w Concord, również w Kalifornii, Garrido wchodzi do biura zwolnień warunkowych w towarzystwie Nancy, dwóch dziewczynek i Jaycee. Ta ostatnia na miejscu przedstawiana jest jednak jako Allissa. Oficer oddziela wszystkie trzy dziewczynki od ich “opiekunów”, aby móc porozmawiać z nimi na osobności. Jaycee przyznaje, że te dwie młodsze są jej córkami. Broni także Garrido w odniesieniu do jego przestępstw na tle seksualnym, uznając, że jest wspaniałym i dobrym dla dzieci człowiekiem. Dwie dziewczynki również potwierdzają tą wersję.

Jednak lód zaczyna się kruszyć gdy oficer kładzie nacisk na szczegóły dotyczące tożsamości “Allissy”. Jaycee natychmiast przyjmuje postawę obronną, denerwując się i twierdząc, że rodzina Garrido pomaga jej ukrywać się przed przemocowym mężem z Minnesoty.

Brzmi to trochę jak syndrom sztokholmski, nie sądzisz?

Gdy na miejscu w końcu pojawia się sama policja, Garrido przyznaje się do porwania i zgwałcenia “Allissy”, która właśnie zostaje zidentyfikowana jako zaginiona od 18 lat Jaycee Dugard.

The phrase Stockholm Syndrome implies that hostages cracked by terror and abuse become affectionate towards their captors... Well, it's, really, it's degrading, you know, having my family believe that I was in love with this captor and wanted to stay with him. I mean, that is so far from the truth that it makes me want to throw up... I adapted to survive my circumstance.

-Jaycee Dugard 7 lat po wyzwoleniu

Już 27 sierpnia 2009 roku Jaycee zostaje ponownie połączona ze swoją mamą, zachowując przy okazji pieczę rodzicielską nad swoimi dwiema córeczkami.

28 kwietnia 2011 roku para Garrido przyznaje się do porwania i gwałtu z użyciem siły. 2 czerwca tego samego roku Phillip zostaje skazany na 431 lat do dożywocia. Nancy zostaje skazana na 36 lat do dożywocia, co oznacza, że w sierpniu 2029 roku będzie kwalifikować się do zwolnienia warunkowego.

WSPÓŁCZESNOŚĆ

Co dzieje się z obiema kobietami na stan dzisiejszy?

Niestety na temat Eriki nie jestem w stanie znaleźć rzetelnie potwierdzonych informacji - trzeba też przyznać, że sprawa jej porwania nie odbiła się aż tak dużym echem, jak sprawa Jaycee, dlatego na jej temat w sieci jest znacznie mniej wiadomości. To, czego można być pewnym, jest to, że Erica ma dzisiaj około 30 lat. Warto pamiętać jednak o heroicznym zachowaniu tej zaledwie 7-letniej (w chwili porwania) dziewczynki, jako przykład przede wszystkim ogromnej odwagi!

Jaycee natomiast dość aktywnie udziela się w świecie mediów, dzieląc się swoją historią. W 2011 wydała książkę “A Stolen Life: A Memoir”, w której opisuje 18 lat niewoli, m.in. jak radziła sobie w traumatycznych sytuacjach. 5 lat później ukazała się kolejna książka jej autorstwa “Freedom: My Book of Firsts”, gdzie pisze o swoim życiu po wyzwoleniu.

źródło
źródło

Jaycee ma obecnie 44 lata, a w internecie można znaleźć mnóstwo wywiadów z jej udziałem. W traumie i połączeniu się na nowo ze swoją biologiczną rodziną pomagała jej np. terapia z udziałem koni, o czym również głośno mówi. Ba, ma nawet własną fundację, dzięki której niesie pomoc rodzinom doświadczającym poważnych kryzysów, wyzwań lub konfliktów. Głównym mottem organizacji jest “Just Ask Yourself To Care”.

Ciężko zmieścić 18 lat historii na paru stronach, i na pewno ten artykuł mógłby być o wiele dłuższy, jednak nie chciałam się skupiać na tych brutalniejszych aspektach aż tak szczegółowo. Ten materiał ma bowiem pokazać, jak bardzo różnić mogą się od siebie zaginięcia, jak bardzo ważne jest skrupulatne i aktywne działanie, jak bardzo ważna, np. w procesie śledczym, jest uważność i wrażliwość na subtelne – i nie tylko – zmiany.

Co by się stało, gdyby Erica nie uwolniła się z taśmy klejącej na jej nadgarstkach? Lub gdyby nie udało jej się wybić okna?

Co by się stało gdyby Jaycee powiedziała spotkanemu na początku sąsiadowi prawdę? Lub gdyby Garrido nie zjawił się ze swoim planem wydarzenia w Berkeley?

Na te pytania nie będziemy już nigdy znać odpowiedzi, możemy jedynie spekulować. Mimo to warto przypomnieć sobie historie szczęśliwych zakończeń i zreflektować, jak bardzo różnie mogły się one potoczyć…

Autorka: Julia Skrzypiec, wolontariuszka Fundacji Zaginieni

Zdjęcie: People.com, Wikipedia, Medium.com

Zbrodnia połaniecka, zwana jest także sprawą połaniecką, to jedna z najgłośniejszych spraw kryminalnych jaka miała miejsce w okresie PRL-u. Wysoki status społeczny i majątkowy, miał zapewnić sprawcy bezkarność…

Tło wydarzeń i miejsce zbrodni

Województwo tarnobrzeskie, aktualnie świętokrzyskie. Mieszkańcy Zrębina udają się na Pasterkę do Połańca, jeszcze nieświadomi tego co się wydarzy, nieświadomi piętna jakie odciśnie to na nich, nieświadomi tego, że dzień ten zostanie wpisany w kryminalistyczne karty historii. Zrębin to wieś oddalona około 3 km od Połańca. Wieś tworzy kilkadziesiąt domów, sklep i remiza. W roku 2009 tworzyła ją niespełna 400 osób. To co wydarzyło się 24 grudnia 1996 roku, obiega tę wieś po dziś dzień.

Przebieg wigilijnej tragedii

Wszystko wyglądało zwyczajnie. Pasterka, jakich wcześniej wiele. Alkohol, tłok ludzi, duszno od parujących palt po śnieżnej zadymce, w tle zapach kadzidła. Do Krystyny, która zjawiła się na pasterce wraz z mężem i bratem podchodzi kobieta - Zośka i szepcze jej na ucho – „Krycha, twój ojciec rozrabia w domu po pijaku, wracajcie szybko do chałupy”. Po niedługiej chwili cała trójka opuszcza kościół.

Pierwsze dochodzenie

Jak podają niektóre źródła dwie godziny później, Piotr Zając zgłasza kradzież Autosana na posterunku Milicji Obywatelskiej w Połańcu. Krzyczał do okienka dyżurki: „ktoś ukradł mi sprzed kościoła samochód i w tej ćmie przejechał troje pieszych idących w kierunku Zrębiny!”.

Natomiast inną, bardziej prawdopodobną wersją opisywaną przez media było to, że gdy pasterka się zakończyła, mieszkańcy Zrębina chcieli wrócić do domu autobusami, którymi przyjechali do Połańca, jednak, gdy dotarli na miejsce postojowe, okazało się, że jednego autobusu brakuje. Kierowca zaczął nerwowo poszukiwać samochodu i stwierdził, że w ramach głupiego żartu ktoś musiał zabrać Autosana. Pogoda nie dopisywała, było śnieżno i mroźno, więc mieszkańcy postanowili upchnąć się w jeden autobus i wrócić do wsi. Gdy pokonywali trasę, na ulicy Zrębińskiej w rowie dostrzegli zaginiony autobus, a tuż obok niego znajdowały się trzy ciała. Kierowca zatrzymał autobus i wyprosił pasażerów, a sam ruszył do Połańca, aby zawiadomić milicję.

Chaos

Około godziny 1:30 milicjanci znaleźli się na miejscu wypadku. Tam zastali niebieski autobus marki SAN, a za nim częściowo obnażone ciało młodej kobiety. Na poboczu została odnaleziona torebka, a wewnątrz niej dowód osobisty Krystyny Łukaszek, zdjęcie ślubne oraz czekoladki. Milicjanci zauważyli, że w okolicy środkowej części autobusu widoczne są czyjeś nogi, a przed pojazdem dostrzegli zmasakrowane ciało nastoletniego chłopca z poważnymi ranami głowy. Wewnątrz pojazdu została znaleziona butelka po wódce, jednak milicjanci jej nie zabezpieczyli. Znaleziono również odcisk buta na siedzeniu kierowcy, który został skrupulatnie zabezpieczony. Na miejscu nie pojawił się prokurator, wstępnie wszyscy mieli kierować się wypadkiem samochodowym. Biało-niebieski SAN został odholowany na Milicyjny parking w Połańcu, gdzie niezabezpieczony stał przez 3 dni, po upływie kolejnych 7 dniach samochód został oddany do kasacji, mimo że pojazd nadal był technicznie sprawny.

Niektóre źródła donoszą, że jeszcze w dniu ujawnienia zwłok, Jan Sojda miał pojawić się na posterunku MO i zaproponować osobom prowadzącym sprawę łapówkę w zamian za prowadzenie jej jako wypadek samochodowy, a nie morderstwo. Milicjanci skupili się na poszukiwaniach osoby, która miała wziąć pojazd, a następnie potrącić troje młodych ludzi.

Kierowca autobusu został sprawdzony, jednak posiadał twarde alibi – był widziany przez ludzi na pasterce. Józef Adaś – inny z kierowców pracujący dla PKS, jego alibi potwierdzały jedynie żona i córka, według których Pan Józef miał spędzić całą Wigilię z nimi w domu.

Wacław Kalita o śmierci dzieci dowiedział się pierwszego dnia świąt, gdyż spędzał je u siostry nieopodal Pacanowa. Szwagier i brat Kality przywieźli go do szpitala w Staszowie, aby zidentyfikował ciała swoich bliskich.

Sekcja zwłok i wstępne wnioski

Drugiego dnia świąt w Staszowie miało dość do oględzin zwłok w obecności prokuratora. Lekarz nie przeprowadził wszystkich potrzebnych badań, gdyż jak się okazało nie zdał on egzaminu, który uprawniał go do przeprowadzenia takowej sekcji. Z jego opinii końcowej wynika, że Krystyna mogła zostać rozebrana w wyniku wyciągania jej spod autobusu, a cała trójka zmarła w wyniku nieszczęśliwego wypadku. W raporcie zostają także zanotowane niewłaściwe obrażenia, a odzież ofiar trafia do wspólnego worka na śmieci.

Zdzisława Kalita

Kilka dni później odbyła się ceremonia pogrzebowa całej trójki, na której zebrali się wszyscy mieszkańcy Zrębina. Jan Sojda zaangażował się nawet w niesienie trumny Krysi. Zdzisława Kalita tego dnia, nad grobem tragicznie zmarłych bliskich przysięgała sobie, że znajdzie osobę, odpowiedzialną za to co się stało. Kobieta nie wierzyła w tezę rozpowszechnianą przez milicję i prokuratora. Nie sądziła, że możliwym jest, aby na tyle osób jadących na pasterkę nie znalazłby się ani jeden świadek zdarzenia czy uprowadzenia autobusu.

Walka o sprawiedliwość

Kobieta pomimo upływu czasu nie odpuszczała, często udawała się na posterunek Milicji i dopytywała o postępy w sprawie. Prosiła również księdza, aby z ambony nawoływał wiernych do składania zeznań, lecz niestety nie przynosiło to żadnych efektów.

Anonimy i groźby

Zdzisława otrzymała anonim o treści „Zgoda buduje, a niezgoda rujnuje, tak zrujnowała Was, cóż Wam pozostało? Jak twierdzą, Wasze dzieci same podeszły pod pekaes, a teraz macie kwaskiem wyparzać mu oczy? Pan Bóg miłosierny, dlatego i Wy nie bądźcie niemiłosierni. Bądźcie dobrzy.”

Wsparcie lokalnej społeczności

Trzy lata później dochodzi do rozprawy sądowej, na której pani Zdzisława skarży się na to, że żaden prokurator nie zajął się sprawą należycie, wspomina również o tym, że złożyła skargę do Komitetu Centralnego. Kobieta podkreśla, także niewłaściwe zachowanie prokuratora, który akurat znajduje się na owej rozprawie, gdy to w czasie jednej z ich rozmów miała usłyszeć, że jej dzieci już nikt jej nie zwróci, więc co jej zależy na tym czy sprawca odnajdzie się czy też nie, czy dostanie dwa lata czy dwadzieścia pięć.

Gdyby nie uczciwość najbiedniejszej rodziny w Zrębinie, być może sprawcy uszłoby wszystko na sucho…

26 grudnia 1976 roku, czyli w drugi dzień świąt. Kolega Miecia – Staś wykrzyczał pod domem Józefa Adasia „bandyto! Zamordowałeś tyle ludzi i mojego kolegę!”. Dwunastolatek opowiedział swojej matce o tym, że w noc tragedii włóczył się po Połańcu. Również próbowali wejść do SAN-a zaraz po rodzinie Kalitów, ale tak jak i oni nie zostali wpuszczeni do środka. Zatem wybrali się w pieszą wędrówkę, po drodze minął ich owy biało-niebieski SAN. Gdy chłopcy zbliżali się do Zrębina zauważyli autobus w rowie, a wokół niego kręcił się wyłącznie jeden człowiek – Józef Adaś.

Zmowa milczenia

Rodzina Sojdów, gdy dowiedziała się, że Staś zna prawdę postanowiła przeciągnąć go na swoją stronę. Zapraszali go do siebie, karmili dobrym jedzeniem, dawali mu pieniądze, papierosy – mimo, że to jeszcze dziecko, a nawet i zwierzynę. W przyszłości Sojda nawet własną córkę mu za żonę obiecał. Któregoś razu kazali mu przed obrazem przysiąc, że feralnej nocy za kierownicą widział Piotra Zająca, a nie Józefa Adasia, a wymuszone zeznanie zostało uwiecznione na taśmie. Mieli nadzieję nawet, że uda im się przekupić panią Strzępek, która mimo swojej wręcz tragicznej sytuacji finansowej, niczego od nich nie wzięła. Dla niej prawda była ważniejsza od pieniędzy.

Aresztowania i zwrot w śledztwie

16 lutego 1977 roku ojciec Stasia złożył zeznania, dzięki którym już dwa dni później Józef Adaś trafił do aresztu jako sprawca śmiertelnego wypadku. Sprawa trafiła do Prokuratury Wojewódzkiej. Sojda wiedząc, że sprawa może wyjść na jaw zaczął odgrażać się mieszkańcom Zrębina, że jeśli coś powiedzą to spotka ich podobny los co „dzieci Kalitów”. Przekupywał ich także pieniędzmi. Starał się o to, by również pozostać w dobrym świetle, więc zamówił osobiście mszę na Jasnej Górze w intencji odnalezienia prawdziwego sprawcy tej okrutnej zbrodni. Z Częstochowy przywiózł, także książeczki do nabożeństwa, różańce, łańcuszki oraz medaliki.

Świadkowie

Kilka tygodni później, mały Staś Strzępek wyznał im, że dostrzegł przy zepchniętym do rowu pekaesie Szymonika, który na jego widok najpierw się schował za kołem, a potem uciekł w pole. – „Jak żeś poznał, to musisz powiedzieć prokuratorowi w Staszowie, bo to nie o krowę chodzi, tylko o Kalitowe dzieci – zdecydował ojciec Stasia”. I we troje poszli na autobus. – „A dlaczego nie powiedziałeś o tym wcześniej?” – zapytał chłopca prokurator. – „Bo mi było żal pana Szymonika. Chodziłem do nich na telewizję”.

Sojda zorganizował spotkanie w domu swego wuja. Zapaliwszy świecę na stole, wziął do ręki krzyż i wymuszał na mieszkańcach przysięgi milczenia, wręczając im kolejne sumy pieniędzy oraz medaliki i łańcuszki z Jasnej Góry.

Oficjalnie nawet matka Zdzisława Kality nie chciała obarczać Sojdy winą, a wręcz odradzała tego swojemu synowi, dlatego że ten miał udzielać jej pomocy przy cielącej się krowie. Tłumaczyła mu nawet, że dzieciom życia już to nie zwróci. W uzasadnieniu wyroku sądu zostało również ujęte zachowanie kobiety jako niemieszczące się w kategorii normalnego człowieka.

Wiosną 1977 roku, a dokładnie 25-go marca Jan Sojda zostaje aresztowany pod zarzutem utrudniania śledztwa oraz nakłaniania innych do składania fałszywych zeznań, a miesiąc później zostaje oskarżony za uczestnictwo w zabójstwie.

26 maja 1977 roku dokonano ekshumacji zwłok Krystyny i Stanisława Łukaszek oraz Mieczysława Kality w Zakładzie Medycyny Sądowej w Akademii Medycznej w Krakowie. Badanie jednoznacznie wykazało, że cała trójka została brutalnie zamordowana. W 100% wykluczono wersję dotyczącą wypadku samochodowego. Obrażenia zostały zadane długim i tępym przedmiotem.

Nowe dowody

16 czerwca 1977 roku Prokuratura postawiła zarzuty o zabójstwo pierwszym osobom, mianowicie Józefowi Adasiowi i Janowi Sojdzie. Niedługo później do aresztu trafili również Stanisław K., Jerzy S. i Henryk W.

Kobieca część rodzin aresztowanych postanowiła nie próżnować. Broniąc ich honoru, uporczywie rozpowiadały po wsi, że mężczyźni zaraz zostaną wypuszczeni z aresztu, przez wzgląd na swój statut społeczno-majątkowy. Sąsiedzi przyjęli do wiadomości, iż „Król Zrębina” wraz z resztą chłopów wyjdzie niebawem na wolność i co gorsza będzie chciał się zemścić na tych, którzy odważyli się mu przeciwstawić. Mieszkańcy Zrębina brali kolejne pieniądze od Sojdów w zamian za zmianę zeznań lub ich odwołanie na korzyść sprawców.

Zgodnie z wyliczeniami sądu na tamte czasy Jan Sojda rozdał około 400 tysięcy złotych, celem uciszenia mieszkańców wsi. W sprawie łącznie przesłuchano 232 osoby, a jedna z nich była przesłuchiwana łącznie 14 razy, wśród przesłuchanych, 38 osób odwołało swoje zeznania, a 18 z nich zostało aresztowanych za składanie fałszywych zeznań. Wśród przesłuchiwanych był Leszek Brzdękiewicz jako jedyny z przesłuchiwanych przez cały czas nie zmienił zeznań, ani ich nie odwołał. Mężczyzna ten od początku twierdził, że małżeństwo Łukaszek i mały Miecio zostali zamordowani.

Gdy Jan Sojda spędzał czas w areszcie starał się dostarczać grypsy do swojej rodziny, celem uniknięcia kary. Jeden z nich brzmiał: „Niech mamusia w sądzie zmieni zeznania i podtrzyma to, że byłem w domu podczas pasterki, i to koniecznie”.

Wiosną 1978 roku znaleziono zwłoki Brzdękiewicza leżące twarzą w rzece, która miała w tym miejscu zaledwie kilka centymetrów głębokości. W adnotacjach medycznych z wydarzenia można wyczytać, że mężczyzna zmarł w wyniku nieszczęśliwego wypadku, a mianowicie utopił się w bardzo płytkiej rzece w momencie upojenia alkoholowego. Jednakże śledczy przypuszczali, że w pozbyciu się niewygodnego świadka mogli brać udział dalsi krewni Jana Sojdy. Oficer śledczy zajmujący się tą sprawą dotarł nawet do listy osób, które król Zrębina napiętnował śmiercią. Było to bezwzględne działanie, celem zatuszowania swojej winy, a jednocześnie strach pozostałych mieszkańców o własne życie gwarantował mu brak innych oskarżeń.

Mimo wszystkich starań Sojdy i jego krewniaków, prawda zaczęła powoli wypływać na światło dzienne.

Zdarzenia z nocy wigilijnej 1976 roku miały swoje korzenie już kilkanaście, jak nie kilkadziesiąt lat wcześniej. Wtedy też Sojda wdał się w konflikt z Janem Roją, dziadkiem Krysi i Miecia. Roj był wyznawcą nowej władzy, porządny i prawilny, zatem nikogo nie zdziwił fakt, że gdy Sojda za młodu zgwałcił kobietę w polu, w czasie prac, to właśnie Roj był tym, który pomógł milicji doprowadzić go do aresztu. Sojda spędził w więzieniu kilka miesięcy, już wtedy wiedział, że musi się zemścić za stracony czas. Ich konflikt, nienawiść wobec siebie, każdego dnia rosły na sile…

Kilka lat po opuszczeniu przez Sojdę więzienia, syn Roja – Marian, został zastrzelony na terenie obejścia Sojdy, z rąk jego znajomego. Oczywistym jest, że zostało to uznane za wypadek. Znajomy Sojdy niedługo po tym również umarł w wypadku samochodowym, znów przypadek. Sojda był coraz bardziej bezkarny.

Kilka miesięcy przed wigilijną tragedią, siostra Sojdy – Zosia Szymoniczka, pomagała przy organizacji wesela Łukaszków, wtedy kobieta miała zostać oskarżona o wynoszenie jedzenia. Król Zrębina poczuł się tym mocno urażony i już wtedy miał zacząć odgrażać się młodym.

24 grudnia 1976 roku mieszkańcy Zrębina udali się do Połańca na pasterkę, wśród nich była 18-letnia Krystyna Łukaszek wraz ze swoim mężem 25-letnim Stanisławem, był z nimi także jej młodszy 12-letni brat Mieczysław. Krysia była już w piątym miesiącu ciąży, więc brzuch zaczynał być widoczny.

W czasie nabożeństwa do Krysi podeszła kobieta, która powiedziała jej, że pijany ojciec rozrabia w domu. Cała trójka zebrała się do wyjścia. Postanowili pieszo udać się do Zrębina, poboczem drogi. Chwilę później spod kościoła ruszyły autobusy, pełne mieszkańców Zrębina, którzy chwile wcześniej urządzali sobie w jednym z nich libację alkoholową. Za sterami Autosana siedział Maciej Wysocki, którego Sojda zmusił groźbami do jazdy, a za kierownicą drugiego Józef Adaś. Kality pokonali jakieś 4 km, gdy dostrzegli światła nadjeżdżającego pojazdu, był to fiat 125p – ówczesna taksówka, którą prowadził Socha – zięć Sojdy.

Osobówka uderzyła w Miecia z impetem. Chłopiec upadł, a Krystyna z mężem pobiegli w jego stronę by udzielić mu pomocy. Stanisław został zaatakowany metalowym prętem oraz ważącym około dwa i pół kilograma kluczem do kół autobusowych. Kobieta widząc to próbowała się ratować i uciec w pole, ale ją zatrzymano. Nad Krystyną również zaczęto się pastwić fizycznie. Błagała swego oprawcę o litość słowami „Wujku, nie zabijaj mnie. Zabiliście mi męża, zostawcie chociaż mnie matce". Jednak litości się nie doczekała, została zakatowana tym samym kluczem co mąż.

Mietek płakał, błagał, krzyczał próbując to zatrzymać resztkami sił, ze względu na złamanie jakiego doznał w wyniku potrącenia, nie miał najmniejszej szansy na ucieczkę. Sprawcy przenieśli go na sam środek jezdni, Sojda ustawił się przed nim i zaczął nakierowywać taksówkę na głowę dziecka. Koło samochodu zmiażdżyło głowę chłopca. W czasie rozprawy zostało ustalone, że w tym czasie w pojeździe znajdowały się również dwie kobiety – żona Kulpińskiego i żona Sochy.

Świadkowie zdarzenia z początku próbowali opuścić autokar, może celem pomocy, może ucieczki, jednak szybko zostali zatrzymani przez zięcia Sojdy – Stanisława Kulpińskiego. Groził ludziom tym, że jeśli wyjdą to podzielą los tej trójki. Trzech mężczyzn jednak opuściło SAN-a – wśród nich był Henryk Witek, zaciekawiony oglądał miejsce zbrodni, przyświecając sobie latarką, a półtorej roku później zasilił ławę oskarżonych.

Po całym zdarzeniu autobus przejechał jeszcze po ciałach, aby wszystko wyglądało jak najbardziej na wypadek drogowy. Krystynę natomiast ułożono obok autobusu, częściowo obnażając jej ciało – podwinięty kożuch, rajstopy i majtki zdarte, aby wskazywało to na napaść seksualną. SAN został porzucony, a jego pasażerowie przesiedli się do drugiego autobusu – Autosana i odjechali z powrotem na pasterkę.

Sojda zorganizował w autosanie przysięgę, by nadal pozostać bezkarnym. Kazał wszystkim uklęknąć i przyrzekać, że nikomu nie powiedzą o tym, co widzieli. Każdemu dawał krzyżyk do całowania, następnie nakłuwał palec agrafką, aby każdy świadek zostawił ślad własną krwią na kartce papieru. Groził im, że jeśli złamią przysięgę to spotka ich los „Kalitowych dzieci”.

Sojda nie zapomniał również o tym, żeby zapewnić sobie oraz pozostałym uczestnikom zdarzenia alibi. Nakazał im, aby weszli do kościoła po cichu, lecz tak aby inni ludzie zauważyli ich pobyt w kościele. Henryk Witek oraz jeszcze jeden uczestnik zostali odwiezieni taksówką pod kościół w Beszowej, aby nawet nie zostali powiązani z tym, że mogli być tej nowy w Połańcu.

Po mszy kierowca SAN-a, zgodnie z wytycznymi Sojdy udawał zaskoczenie i panikę zniknięciem autobusu. W toku śledztwa ustalono, iż dokładnie wiedział co stało się z pojazdem oraz kto go prowadził w momencie dokonywania zbrodni. Ludzie wspólnie zadecydowali się wracać do domów. Upchnęli się do jednego autobusu i ruszyli w stronę Zrębina. Autosan kierowany przez Macieja Wysockiego zatrzymał się przy SAN-ie stojącym w rowie, kilkaset metrów od Zrębina, a zaciekawieni ludzie wybiegli na zewnątrz. Ktoś dostrzegł nogi wystające spod samochodu. Na miejsce wezwano milicję.

Ich adnotacja z miejsca zdarzenia brzmiała następująco: „Ustalono dane osobowe śmiertelnych ofiar wypadku drogowego w nocy z 24 na 25 grudnia 1976 r. Są to Krystyna Łukaszek, z domu Kalita, jej mąż Stanisław Łukaszek i brat Krystyny Mieczysław Kalita. Wszyscy ze Zrębiny.”

Po krótkich oględzinach zdarzenie zostało uznane za wypadek. Bez zbadania śladów, śledztwo też prowadzone z licznymi błędami. Przekazano do kasacji autobus, zanim zbadano pozostawione na nim ślady. Ciała zmarłych pochowano po niezbyt dokładnej sekcji zwłok wykonanej przez lekarza bez uprawnień, który w dodatku wpisał do raportu nieprawdziwe informacje. Ponoć za tymi wszystkimi niedogodnościami i sprzecznościami stała rodzina Sojdy, która starała się przekupić wszystkie osoby zaangażowane w sprawę.

Milicjant prowadzący sprawę – wówczas 26- letni nadkom. Janusz Ragan, w toku czynności operacyjnych ustalił, że w autobusie świadkom zdarzenia grożono bronią, którą później dostarczył milicjantowi ORMOwiec będący świadkiem makabry. Posiadanie pistoletu tłumaczył tym, że ktoś podrzucił mu ją na podwórze. W jednym z wywiadów Regan podaje informację o tym, że przeglądając trzeci tom akt, w którym to znajdują się zdjęcia z drugiej sekcji zwłok można jednoznacznie stwierdzić, że dziura powstała w czaszce jednej z ofiar, jest wynikiem uderzenia kolbą – kluczem do kół.

Nadkomisarz zaznaczał także, że największym błędem milicji w tej sprawie był brak kontrolowania sytuacji we wsi między momentem ujęcia sprawców, a przed rozpoczęciem procesu. Skończyły się wtedy wizyty milicji, a rodziny oskarżonych wszczęli historię o tym, że mężczyźni lada dzień wrócą na wolność, a tym samym dokonają zemsty za złamanie przysięgi.

Proces, wyroki i apelacje

W listopadzie 1978 roku zaczął się proces, którym żyła cała Polska. Sąd w Sandomierzu pękał w szwach od dziennikarzy, świadków, oskarżonych, na zewnątrz pełno gapiów i obserwatorów. Sala sądowa przypominała teatr – recytację wyuczonych zeznań, improwizacje, próby porozumienia, przechwytywane grypsy, oskarżenia wobec Milicji o wymuszanie zeznań.

Zmowa milczenia pęka

Zaraz po pierwszej rozprawie ze wsi ruszyła delegacja ludzi, ze skargą na sąd wprost do Warszawy, jednak to nic nie wniosło. Sąd wybronił się sam – taśmy były spójne, nie stopowane, nikt nie wchodził w głos zeznającym. Za złożenie fałszywych zeznań przed sądem, ukaranych zostało 18 świadków. Większość z nich spędziła za kratkami kilka lat, jak choćby wspomniany wcześniej Maciej Wysocki czy Henryk Witek. Ale byli też tacy, którzy po odsiedzeniu kilku dni przychodzili po rozum do głowy i składali wniosek o ponowne przesłuchanie. Powiedzieli prawdę i wrócili do domów. Zmowa milczenia została przerwana.

Mniej więcej rok po pierwszym procesie odbyła się wizja lokalna, którą obstawiało, aż 98 milicjantów, dlatego że na miejscu pojawiło się ponad 5 tysięcy widzów. Oblężone były wszystkie płoty, drzewa, dachy, a nawet słupy. Część z gapiów krzyczała, by oddać winnych w ręce chłopów, a Ci wezmą ich na widły. Inni szydzili z pracy prokuratury, policji i sądu. Wizja jednak dała prowadzącym sprawę jasno do zrozumienia, że wypadek w grę nie wchodził totalnie, a wersja, którą powoli z zeznań układają w całość staje się najbardziej prawdopodobna.

Ostateczne wyroki i kontrowersje

Dopiero pod koniec 1979 roku zapadł wyrok, żaden ze sprawców nie mógł liczyć na jakiekolwiek, nawet minimalne złagodzenie. Sąd Wojewódzki w Tarnobrzegu z siedzibą w Sandomierzu wydał wyrok: 51-letni Jan Sojda - kara śmierci, 37-letni Józef Adaś - kara śmierci, 30-letni Jerzy Socha - kara śmierci, 31-letni Stanisław Kulpiński - kara śmierci. Henryka Witka skazano na pięć lat więzienia. Wyrok nie był jednak prawomocny, a obrońcy oskarżonych nie mieli zamiaru pozwolić na wysłanie ich klientów na śmierć poprzez powieszenie. Warto także wspomnieć, że obrońcami Sojdy, Adasia, Sochy i Kulpińskiego byli już wówczas bardzo cenieni i skuteczni adwokaci, między innymi Zbigniew Dyka (późniejszy minister sprawiedliwości), czy nieżyjący już znany obrońca w procesach politycznych, mecenas Władysław Siła – Nowicki. Wtedy obrońcy skazanych otrzymali uzasadnienie wyroku, które liczy 646 stron maszynopisu, złożyli rewizję do Izby Karnej Sądu Najwyższego. To była wówczas druga instancja, rolę, której spełniają obecnie Sądy Apelacyjne.

W czasie pierwszej rozprawy sąd także postanowił, że nie wszystkie przesłuchania będą jawne, aby uniknąć mataczenia. W tym wypadku rodziny przesłuchiwanych nie miały opcji dopasowywania swoich zeznań do tych, które akurat składano.

Między rozprawami Jan Sojda, próbując ratować własną skórę, miał napisać do żony gryps. Karteczkę przechwycono. Są tacy, którzy twierdzą, że gryps został spreparowali milicjanci: "(...) nie lituj się nad szwagrem Adasiem, jak rzeźnik nie lituje się nad świnią, gdy ją przerabia na kiełbasy".

Adwokaci w apelacji na 100 stron opisali błędy prokuratorów, milicji i sędziom szereg błędów. Przede wszystkim to wymuszanie od świadków zeznań siłą i pod groźbą aresztowania, niedopuszczanie przed oblicze sądu świadków mogących wskazać nowe okoliczności oraz fakt prowadzenia wizji lokalnej zbyt długi czas.

W lutym 1982 roku w Sądzie Najwyższym zapadł wyrok ostateczny. Wobec Jana Sojdy i Józefa Adasia utrzymane zostały kary śmierci, skazanym Jerzemu Sosze i Stanisławowi Kulpińskiemu sąd zamienił "kaesy" (tak w nomenklaturze sądowej określana jest kara śmierci) na odpowiednio 25 i 15 lat pozbawienia wolności. Wyrok dla Henryka Witka został utrzymany. Egzekucję wykonano w 1982 r., w krakowskim areszcie śledczym w obecności lekarza, naczelnika więzienia i prokuratora Franciszka Bełczowskiego. Zdaniem anonimowego informatora Onetu przed egzekucją miało też miejsce coś dziwnego, ale nikt otwarcie o tym mówić dziś nie chce, jednak miało to świadczyć o ich winie. Zdaniem Regana pierwszy wyrok powinien zostać podtrzymany i wykonane powinny zostać wszystkie cztery wyroki śmierci.

Mieszkańcy po latach

Całkiem niedawno jeden z reporterów udał się do Zrębina by przeprowadzić tam wywiad z mieszkańcami. 

Udało mu się porozmawiać z Henrykiem Witkiem, który po dziś dzień przekonuje wszystkich, że to był wypadek, a nie morderstwo. „Panie..., było minęło. Milicjanci bili świadków, kazali mówić, tak jak oni chcieli. No to mówiłem bzdury. A jak w sądzie człowiek prawdę powiedział, to zamknęli do aresztu, że niby fałszywie się świadczy. Siedziałem niewinnie” wyznaje.

Maciej Wysocki również nie pozostawił sprawy bez komentarza. Utrzymuje, że samej zbrodni nie widział, lecz podkreśla, że nie wie, czy jej nie było. – „Gdy dojechałem autobusem na miejsce, w rowie stał SAN. Dopiero potem ktoś zobaczył nogi wystające spod auta. Śledczy bili, zmuszali świadków do potwierdzenia zeznań takich, jakie oni sobie wymyślili”.

Kobiety skazanych również opowiadają o tym, że wyrok nie był sprawiedliwy, a chłopy zostały stracone za niewinność. Sojdowa nadal utrzymuje, że jej mąż wigilijną noc spędził w domu w łóżku wraz z nią. Stanisław Kulpiński, nie chciał rozmawiać z reporterem, stwierdza, że i tak do wiadomości publicznej i tak zostaną podane tylko te informację zawarte w aktach oraz takie jakie ludzie będą chcieli usłyszeć, lecz nadmienia krótko, że odsiadywał wyrok za niewinność - jedenaście i pół roku, a jego szwagier Socha siedział trzy lata dłużej. Teraz w Krakowie mieszka.

Zbrodnia połaniecka w kulturze

Wydarzenia feralnej nocy stały się główną inspiracją dla kilku twórców kultury. Na tej podstawie powstała książka Wiesława Łuki, reportażysty tygodnika "Prawo i Życie" pt. "Nie oświadczam się". Roman Bratny napisał na motywach tej sprawy powieść "Wśród nocnej ciszy". Powstał film pt. "Zmowa" w reżyserii Janusza Petelskiego. Sprawa została przedstawiona także w serialu dokumentalnym "Paragraf 48 - kara śmierci". Odniesienia do morderstwa w Zrębinie pojawiają się również w innych utworach literackich i muzycznych.

Bibliografia:

Autorka: Angelika Więcław, wolontariuszka Fundacji Zaginieni

Zdjęcie: https://forsal.pl/gospodarka/prawo/artykuly/8047734,zbrodnia-polaniecka-rodzinna-wendetta-i-zmowa-milczenia.html

Piła to miasto położone w województwie wielkopolskim. Położone na pograniczu Pojezierza Wałeckiego i Pojezierza Krajeńskiego, nad Gwdą, około 11 km powyżej jej ujścia do Noteci. Obecnie Piłę zamieszkuje około 72 tysiące mieszkańców. Na dzień, o którym tu będzie mowa to było blisko 76 tyś ludzi. Osób, na których to wydarzenie odciśnie mniejsze lub większe piętno.

Daria Młynarczyk

Daria to 14-letnia mieszkanka Piły. Mierzyła około 165 cm wzrostu, oczy miała piwne, pieprzyk na lewym policzku oraz 3 pieprzyki na plecach. Mieszkała przy ul. Poznańskiej wraz z rodzicami i rok starszym bratem – Dawidem. Dziewczyna nie miała zbyt wielu koleżanek, była bardzo spokojna, a od szwendania się po mieście wolała naukę.  Była skryta, raczej typ domownika. Lubiła spędzać czas z rodziną, zarówno w domu jak i na wycieczkach. Lubiła się uczyć, chodziła na lekcje recytatorskie. Bardzo chciała uczyć się języka angielskiego. Jej pierwsze lekcje językowe miały rozpocząć się z początkiem listopada 1995 roku. Była tym mocno podekscytowana. Nie stwarzała problemów wychowawczych, poza tym, że kilka razy wdała się z bratem w potyczki słowne. W szkole utrzymywała bardzo dobre wyniki.

Zaginięcie

Nikt nie był gotowy na to, że 9 listopada 1995 roku życie rodziny Młynarczyk ponownie zostanie zaburzone. Państwo Młynarczyk bowiem w życiu doświadczyli już tragedii jaką jest strata dziecka. Gdy najmłodsze z ich dzieci miało 3 lata, doznało porażenia prądem, które skończyło się tragicznie.

Tego dnia Daria miała udać się do księgarni po podręcznik do języka angielskiego, dzięki któremu w końcu spełniłaby swoje marzenie, jakim było przyswajanie tego języka. W momencie, gdy dziewczyna opuszczała dom, jej rodzice byli w pracy. Dziewczyna dotarła do najbliższego przystanku autobusowego w rejonie ul. Polnej, gdzie zauważyć ją miała sąsiadka. Owy przystanek mieścił się jakieś 20 metrów od jej domu.

Następnie jedne źródła donoszą, że dziewczyna wsiadła do autobusu, pokonała dwa przystanki, które dzieliły ją od Placu Konstytucji 3-go Maja, gdzie znajdowała się księgarnia i znika. W innych tabloidach podają, że niewiadomym jest czy dziewczyna w ogóle weszła do jakiegokolwiek autobusu. Mniej więcej w tym samym czasie, na tym przystanku pojawić się miały trzy autobusy, jeden po drugim, każdy z nich był na tyle pełen ludzi, że nikt nie zwracał zbyt wielkiej uwagi już na wchodzących i wychodzących ludzi. Zatem finalnie nikt nie był w stanie potwierdzić tego, że Daria weszła do autobusu, a tym bardziej wyznaczyć numeru linii.

Daria po dokonaniu zakupu miała udać się na spotkanie z matką, która akurat kończyła pracę. Umówiły się, że wspólnie wrócą autobusem do domu, jednak, gdy nastolatka się nie stawiła w umówionym miejscu, kobieta starała się logicznie wytłumaczyć sobie jej nieobecność tym, że może wróciła wcześniejszym autobusem lub spotkała koleżanki i postanowiła się przejść. Jednak, gdy mama Darii wróciła do domu i jej tam nie zastała, postanowiła wraz z mężem poczekać do czasu przyjazdu ostatniego autobusu, który miał miejsce o 22:30. Dziewczyna jednak do tego czasu się nie pojawiła. Postanowili udać się na policję i złożyli oficjalne zawiadomienie o zaginięciu dziewczyny.

Policja

Wtedy właśnie na Policji mieli usłyszeć, że od zaginięcia nie minęło jeszcze 48h, że to jest ich czas proceduralny. Zasugerowali jednak, że córka Państwa Młynarczyk jest „na gigancie”, co oznacza, że dobrowolnie uciekła z domu. Zdaniem policjanta nastolatka miała sama wrócić. Policjant niechętnie przyjął zgłoszenie.

Rodzice Darii jednak nie zamierzali po prostu czekać, niezwłocznie sprawdzili wszystkie szpitale w okolicy. Rozważali co mogło się wydarzyć, że Daria nie wróciła. Wypadek? Napaść? Jednak w żadnym ze szpitali jej nie znaleźli. Kolejnego dnia policja podjęła działania na szeroką skalę, które miały na celu odnalezienie Darii, jednak nie znaleziono zupełnie nic, żadnych tropów, śladów czy świadków. Obrali jednak dwa kierunki działań, pierwszy z nich sugerował porwanie Darii za granicę do Hamburga, drugi natomiast prowadził do granicy Niemiec i Austrii, gdzie Daria miała znaleźć się w wyniku utraty pamięci. Śledztwo przybrało wtedy skalę międzynarodową. Również wtedy nie znaleziono nic, co potwierdziłoby którąś z tych tez.

Śledczy mieli również rozważać to czy Daria przed zaginięciem nie wpadła w złe towarzystwo lub czy nie zaprzyjaźniła się z kimś kto w takowym przebywał. Także i w tym przypadku nic nie znaleźli, nie było ani potwierdzenia, ani wykluczenia. W toku sprawy przesłuchano setki osób, sprawdzono także teren przystanku z pomocą psów tropiących.

Jasnowidz

Niedługo później do sprawy włączył się znany jasnowidz – Krzysztof Jackowski.

Wizja jasnowidza ukazała mu dziewczynę na rowerze, był pewien, że to obraz z przeszłości. Na początku tej wizji obrazy były bardzo niespójne, niewyraźne. Widział Darię, która szła, nie był pewien czy posiadała ona rower. Dziewczyna w jego wizji wracała do domu jednorodzinnego, jednak jasnowidz nie potrafił doprecyzować, czy to jej dom. Zdawało mu się, że była to końcówka tygodnia.

Jackowski wspomniał o tym, że dziewczyna nie żyje. Jego dalsza wizja dotycząca nastolatki mówiła o tym, że ta miała wsiąść do czerwonego busa, który był oklejony napisami, prawdopodobnie reklamowymi. W środku pojazdu miał znajdować się mężczyzna, którego Daria bardzo dobrze znała. Zwracać się miała do niego „wujku” lub traktować go jak wujka. Z rysopisu Jackowskiego wynikało, że mężczyzna miał mieć około 40 lat, nosić wąsa. Jasnowidz osobiście określał, że ta osoba mogła być bliskim znajomym rodziny, czy też sąsiadem. „Wujek” miał pracować na budowie, gdzie miał zabrać dziewczynę. Po drodze mieli pokonać wzniesienie typu wiadukt lub mostek. Na miejscu zgodnie z wizją jasnowidza, nikogo nie było, co sugerowałoby także, że w samochodzie nie przebywał nikt poza wspomnianą dwójką. Mężczyzna miał wyrządzić tam krzywdę Darii, ostatecznie miała ponieść śmierć, a jej ciało zostać gdzieś na tej budowie. Najprawdopodobniej w fundamentach budynku.

Jackowski wskazał także niszczejący budynek, który miał znajdować się w lesie lub miejscu zalesionym w kształcie trójkąta, niedaleko tego miejsca miało mieć miejsce składowanie śmieci, lecz w ilości niewielkiej. Jackowski twierdził, że zwłoki dziewczyny mogły się znajdować w torbie turystycznej. Policja jednak nie zdołała powiązać tych opisów z miejscem rzeczywistym.

Dalsze śledztwo

Policja w Pile postanowiła mimo wszystko zbadać ten trop, jednak jego wyniki nie są znane, gdyż nie zostały podane do wiadomości publicznej. W czasie trwania śledztwa dot., Darii Młynarczyk Policja z Piły zaopatrzyła się w nowoczesne, jak na te czasy sprzęty poszukiwawcze np. georadary. Udało im się je wypożyczyć od innej jednostki policji, jednak mimo zaangażowania funkcjonariuszy oraz użycia nowoczesnych technologii sprawa nie została zakończona.

Z nieoficjalnych źródeł wynika, że wizja Pana Krzysztofa jest w dużej mierze trafna. Jeden z sąsiadów Darii miał posiadać samochód odpowiadający rysopisowi. Mężczyzna oczywiście w toku postępowania był przesłuchany przez policję, jednak na badanie wariografem już zgody nie wyraził.

Rodzice Darii także sprawdzali okolice wskazywane przez jasnowidza na własną rękę. Między innymi podjęli się przeszukania okolic Śmiłowa pod Piłą. Przeczesali las, wynik jednak był ciągle taki sam. Brak najmniejszych dowodów, tropów czy też wskazówek.

Brat

Dawid – brat Darii, w wyniku wydarzeń związanych z zaginięciem siostry, coraz częściej zostawał pod opieką babci, dlatego że jego rodzice starali się sprawdzać każdy jeden wątek związany z ich córką. Każda jedna teza czy poszlaka musiała zostać przez nich sprawdzona. Objeżdżali całą Polskę w poszukiwaniu córki, jednak ich podejście do syna również zostało odmienione, stali się bardzo opiekuńczy, wręcz zanadto. Dzwonili do niego notorycznie z zapytaniem czy dotarł w dane miejsce, czy wszystko jest w porządku, co robi, co ma w planach itp.

W nastoletnim życiu, wśród rówieśników nie pozostało to niezauważone. Dawid starał się być wobec tego wyrozumiały, jednak jego znajomym to zaczęło przeszkadzać, do tego stopnia, że się od niego odsunęli. Na Dawidzie także w dużym stopniu odbiła się samotność, dotychczas mimo wszystko sporo czasu spędzał z siostrą. Zdarzały im się drobne sprzeczki, ale z reguły żyli w zgodzie. Z upływem czasu chłopak skończył szkołę gastronomiczną, Poznał dziewczynę. Bardzo żałował, że nie ma możliwości podzielenia się sukcesami z siostrą.

Owe wydarzenia odbiły się nie tylko na Dawidzie, ale także na sąsiadach, bliskich i znajomych rodziny Młynarczyk. Rodzice zaczęli w większej mierze kontrolować swoje dzieci, pojawił się społeczny lęk przed nieznanym. Bowiem do dziś nie wiadomo co stało się z 14-latką.

Nowe poszlaki

W czasie prowadzonego śledztwa pojawiły się informacje, że Daria była widziana, a nawet zaczepiona przez osobę, która wiedziała o jej zaginięciu. Osoba ta, która pozostaje anonimowa dla nas, miała wtedy zapytać Darii, dlaczego nie kontaktuje się z rodziną, na co nastolatka miała odpowiedzieć z oburzeniem, że nie chce takich kontaktów i żeby ją zostawili w spokoju. Jednakże państwo Młynarczyk, mimo że Daria była małomówna i nie zwierzała się nikomu z własnych problemów i odczuć, od razu odrzucili w poszukiwaniach córki motyw ucieczki, ponieważ była dzieckiem bardzo rodzinnym, wręcz ciężko było ją namówić na to by wyszła gdzieś z koleżankami. Najzwyczajniej w świecie lubiła spędzać czas w domu, wśród bliskich. Nigdzie sama nie wyjeżdżała.

Maria Włodarczyk – matka Darii, w jednym z wywiadów wspomniała, że około dwa tygodnie przed zaginięciem córki, oglądały wspólnie telewizję. W programie podano komunikat o zaginięciu jakiejś dziewczyny. Pani Maria miała wtedy uprzedzać córkę odnośnie do kontaktów z obcymi, wsiadaniu do nieznanych jej pojazdów itp. Kobieta wspomniała również o swoim nietypowym śnie. Ukazać miał się jej wtedy dziadek Darii, a jej ojciec, który powiedział „moja wnuczka żyje”. W momencie, gdy zapytała „gdzie jest?”, sceneria snu zmieniła się w nadmorski poranek. Sen ten zaszczepił w kobiecie iskrę nadziei. Zdaniem pani Marii „ranne sny się sprawdzają”.

Archiwum X

Sprawą zaginięcia Darii Młynarczyk po latach ponownie zajęło się Poznańskie Archiwum X. Akta zostaną szczegółowo przeanalizowane raz jeszcze, a ślady sprawdzone używając nowoczesnych sprzętów i technik, które nie były dostępne na dzień zaginięcia dziewczyny. Młodszy Aspirant Andrzej Borowiak z KWP w Poznaniu w czasie wywiadu oznajmuje, że policjanci zakładają, że 14-latka została zamordowana, a jej ciało ukryte. Komendant Wojewódzki Policji w Poznaniu wyznaczył nagrodę 10 tysięcy złotych dla osoby, która pomoże rozwikłać zagadkę tego zaginięcia.

Bibliografia:

Autorka: Angelika Więcław, wolontariuszka Fundacji Zaginieni

Zdjęcie: https://tvn24.pl/poznan/pila-daria-mlynarczyk-zaginela-w-1995-roku-sprawa-zajmuja-sie-policjanci-z-archiwum-x-st5190840

Już na wstępie chciałabym zwrócić się bezpośrednio do Ciebie, czytelniku. 

Jeśli miałeś/-aś okazję czytać moje poprzednie artykuły, to po pierwsze – bardzo się cieszę, że znowu się widzimy! Po drugie – pewnie zauważalne jest, że ich tematyka głównie obraca się wokół morderców dopuszczających się okropnych zbrodni.

W tym przypadku nie będzie inaczej. Jednak sprawa, którą dotkniemy jest na tyle delikatna, że przed rozpoczęciem wolę Cię powiadomić o tym, co może na Ciebie czekać.

Peter Scully jest, między innymi, człowiekiem, który rozprowadzał materiały pornograficzne z udziałem dzieci na skalę światową. Filmy te charakteryzowała ogromna brutalność i brak jakiegokolwiek pohamowania. Najpopularniejszy – Daisy’s Destruction – był nazywany przez samych policjantów najgorszym, z jakim mieli do czynienia podczas kampanii przeciwko pornografii dziecięcej. Dotyczył on głównie bowiem zaledwie 18-miesięcznej dziewczynki.

“Come see a child’s mental ruin… her innocence lost…”

~ fragment napisów rozpoczynający “Daisy’s Destruction”

W tym artykule nie będę opisywać tego co się działo w żadnym z filmów. Natomiast siłą rzeczy pojawią się wzmianki i tylko bardzo ogólne charakterystyki – do tego będzie przeznaczony konkretny podrozdział, który będzie można ominąć. Chciałabym abyśmy skupili się na samej osobie Peter’a oraz na pewnych bardzo niepokojących zjawiskach.

Jeśli już teraz czujesz, że ten temat nie jest dla Ciebie, serdecznie zapraszam Cię do przeczytania innych artykułów z naszej grupy! Jeśli jednak zostajesz ze mną, zaczynajmy…

Niebiańskie Filipiny

Jak pewnie wiesz, same Filipiny cieszą się ogromnym zainteresowaniem wśród turystów, nic dziwnego. Ciepły klimat, przepiękne lasy, przezroczysta i krystaliczna woda, zapierające dech w piersiach wyspy. Ludzie przylatują tutaj odpocząć, pozwiedzać, a czasem uciec od problemów… dosłownie… i to dość dużych problemów.

Mindanao to druga co do wielkości wyspa należąca do Filipin. To na nią w 2011 roku przybył Peter Scully, uciekając przed australijską policją. Urodzony w Melbourne mężczyzna nabawił się 117 zarzutów jak i długu w wysokości prawie 3 milionów dolarów za przekręty związane z nieruchomościami. Jego biznes miał polegać na tym, że oferował klientom atrakcyjną ofertę płacenia czynszu, gdzie pewien procent szedł na konto oszczędnościowe. Dzięki tym przechowywanym na boku środkom chętni mieli mieć możliwość kupienia domu lub mieszkania w przyszłości. Jak możesz się domyślić, Scully dobierał się do tych kont, a oszustwa wkrótce wyszły na światło dzienne, tak samo jak jego niepokojące dewiacje.

Współpracownicy Petera twierdzili, że miał on obrzydliwe historie erotyczne i uczestniczył w brutalnych sex-eventach. Nie ukrywał się również z faktem, że po porzuceniu swojej własnej rodziny wszedł w związek z nastoletnią Malezyjką Ling. Dziewczynę miał wykorzystywać do zarabiania pieniędzy na australijskiej stronie internetowej służącej do zamawiania “pań do towarzystwa” gotowych zrobić dosłownie wszystko, oczywiście za odpowiednią opłatą.

“I’ve gotta say, she was quite a bit more attractive than I expected, but not as nearly passionate, lively, intimate or playful as her profile and the reviews had me believe.”

~ opinia jednego z klientów Ling

Pewnego dnia dziewczyna miała zostać wyrzucona z domu, w którym mieszkała razem z oprawcą. Całkiem naga została przygarnięta do pobliskiego biurowca. Jednak nielegalne przygody Petera o charakterze pedofilskim nie skończyły się tutaj, a dopiero zaczęły.

Wracamy na Filipiny. Tutaj wiek świadomej zgody na stan z 2011 roku wynosił zaledwie 12, a pełnoletność osiąga się w wieku 18 lat. Właśnie tyle miała Liezyl Margallo-Castaña, gdy jej drogi skrzyżowały się z 48-letnim Australijczykiem. Dziewczyna udzielała usług seksualnych zagranicznym turystom za dodatkową dopłatą. Umożliwiały jej to praca jako przewodniczka i bardzo dobra znajomość angielskiego. Pomysłodawcą rozkręcenia pornograficznego biznesu był oczywiście Peter, sugerując tworzenie brutalnych filmów z udziałem dzieci. 

Ciemna strona raju

To co widoczne dla rodowitych mieszkańców nie zawsze jest widoczne dla turystów. 

Czynniki takie jak turystyka seksualna i ubóstwo są głównymi powodami tego, że dzisiaj patrzymy na tak przerażające statystyki. Skrajna bieda nakłania rodziców na tak niezrozumiałe decyzje jak sprzedawanie własnych dzieci prosto w ręce potworów, tylko po to, aby zarobić. Nawet same młode ofiary oddają się ‘dobrowolnie’ żeby przeżyć i uzyskać parę przysłowiowych groszy na jedzenie.

Dlatego gdy na Filipinach nagle znika jakieś dziecko, nikogo to nie obchodzi…

Carmen Ann Alvarez była jedną z pierwszych ofiar jakie do swojego chorego biznesu zaciągnęli Scully i Liezyl. Widzieli w niej same plusy – młoda, ładna, doświadczona. Dodatkowo miała łatwy dostęp do innych dzieci, wzbudzała w nich zaufanie. Dziewczynka regularnie sprzedawała swoje ciało na ulicy, a Peter po jej wykorzystaniu zaoferował bycie drugą wspólniczką, obok Liezyl, w swoim bestialskim biznesie. Korzyści dla Carmen były ogromne – zapewnione miejsce do spania, jedzenie, a przede wszystkim pieniądze. W zamian miała dostarczać Peterowi ofiar do swoich filmów. Nastolatka nie mogła nie skorzystać z tej propozycji, gdy walczyła o przetrwanie na ulicach miasta.

No Limits Fun

**W tym podrozdziale pojawiają się drastyczniejsze treści dotyczące produkcji filmów!**

Działalność Carmen, która posługiwała się od teraz pseudonimem ‘Angel’, polegała na zwabianiu dziewczynek do domu predatora. Pamiętasz jaki był wiek zgody uznawany na Filipinach w czasach, gdy grasował tam Scully? Tak, było to 12 lat. I właśnie takie ofiary oraz młodsze były na jego celowniku.

Dzieci trafiające dzięki Carmen za próg drzwi domu Petera były zastraszane i poddawane nieludzkim torturom w ramach kręcenia filmów pornograficznych z ich udziałem. Zamaskowanymi oprawcami na filmach były 3 osoby – Peter, ‘Angel’ i ‘Lovely’ – taki pseudonim przybrała Liezyl.

Filmy trafiały następnie na stronę o nazwie “No Limits Fun”. Normalny człowiek nie miał do niej dostępu. Scully prawdopodobnie tworzył filmy na specjalne zamówienia lub udostępniał swoje ‘dzieła’ do darknetu i na strony pedofilskie. Materiały udostępniane przez wytwórnie “No Limits Fun” odróżniały się od pozostałych dostępnych na rynku swoją obrzydliwością i drastycznością. Przekraczały jakiekolwiek granice dostępne dla ludzkiego, zdrowego, umysłu, jeśli już teraz weźmiemy na bok fakt, że na nagraniach i tak występowały dzieci.

Ale jak wiadomo, im większy popyt, tym lepsza była podaż…

Klient korzystający z usług NLF, po opłacie, mógł wybierać takie rzeczy jak wiek ofiary, typ przemocy przez jaki dziecko miało przejść podczas aktów seksualnych. Następnie każda osoba, zaangażowana w działalność wytwórni jako widz, dostawała niezależnie od wysokości wpłaty zwiastun pornograficznych materiałów. Aby odblokować całość, chętni musieli dopłacić po raz kolejny.

Peter Scully swoją pracę brał bardzo na poważnie. Jego filmy były specjalnie montowane, aby ukazać najlepsze kadry, na taśmie zawsze był widoczny znak wodny NLF, a goście mogli nawet uzyskać spersonalizowaną wiadomość powitalną na początku odtwarzania swojego zamówienia. 

Największą sławę biznesowi Petera przyniósł film zatytułowany "Daisy’s Destruction", w którym główną ofiarą, oprócz dwóch kilkuletnich dziewczynek, było około 1,5-letnie dziecko o imieniu właśnie Daisy.

Takie materiały typu hurtcore były wręcz idealne dla mniejszości najbardziej skrzywionych jednostek, prawda?

Niby tak, ale zdecydowanie nie była i nie jest to mniejszość naszego społeczeństwa, a sam Scully nie miał zamiaru zatrzymywać się na pojedynczych jednostkach, gdy tempo jego kariery tak szybko się rozwijało nie tylko na terenie Filipin…

H2TC, czyli Hurt To The Core

“Daisy’s Destruction” w pewnym momencie trafiło na platformę internetową o nazwie “Hurt To The Core”. Była to swego czasu jedna z najpopularniejszych platform do udostępniania treści nie tylko pornograficznych dotyczących dzieci, ale również dorosłych. Zawierała opcję dołączenia do wirtualnych pokoi tortur, gdzie na żywo można było oglądać szczególne okrucieństwo wobec dzieci. 

Nie do końca wiadomo w jaki sposób film Scully’ego znalazł się w zasięgu jeszcze potężniejszej platformy niż jego własna “No Limits Fun”, natomiast jego biznes ucieszył się jeszcze większym zainteresowaniem. Odnotował znaczny wzrost klientów zainteresowanych jego materiałami, uzyskując kolejne stałe źródła przychodu od zainteresowanych z Brazylii, Wielkiej Brytanii i Niemiec. W tym samym czasie H2TC nieco traciła na swoich zarobkach, co było dość nieprzewidziane przez guru tego przedsięwzięcia.

Lux

Podejrzewa się, że to właściciel H2TC, Lux, skontaktował się z Peterem, aby zakupić u niego dodatkowe atrakcje dla swoich klientów. Myślał, że tak drastyczny i drogi materiał sprawi, że zyska w swoich szeregach kolejnych spragnionych mocnych wrażeń ludzi. W końcu dostęp do “Daisy’s Destruction” wyceniany był na aż 10 000 dolarów. Dużo, nie sądzisz? Pewnie za tym całym internetowym imperium pedofilskim, pod tajemniczym pseudonimem Lux, musiał stać jakiś starszy milioner.

W pewnym momencie Lux zaczął zachowywać się dziwnie, a przynajmniej tak sądzili regularni klienci. Wstawił nawet post pożegnalny, w którym pisał o odejściu, upadku jego pedoempire, swoich problemach osobistych. Dodatkowo zasugerował, aby szukać nowego źródła drastycznych treści, co wywołało dość duży niepokój wśród społeczności. Czy Lux miał zamiar usunąć wszystkie materiały? A może coś jeszcze gorszego, czy wszyscy byli na celowniku policji? 

Rodzina państwa Graham mieszkała na przedmieściach Melbourne. Z długotrwałych obserwacji policji wynikało, że to z ich domu ktoś musiał kierować internetowymi, nielegalnymi aktywnościami związanymi z pedoempire. Jednego dnia służby zjawiły się na miejscu, aby przeprowadzić kontrolę, jednak w domu zastali tylko 21-letniego syna rodziny. Mimo wszystko poprosili go o dostęp do jego laptopa, ten odmówił. W zamian podał z chęcią do przeszukania swój telefon. Gdyby Matthew był bardziej spostrzegawczy niż do tej pory, policja nie znalazłaby w jego pobranych plikach 3 zdjęcia przedstawiające martwe dzieci. 

Po aresztowaniu Matthew Davida Grahama, które odbyło się w sierpniu 2014 roku, FBI potwierdziło, że chłopak to Lux. Młody Graham oczywiście nie chciał w żaden sposób współpracować, jednak pod presją obciążających go dowodów w końcu ugiął się. Gdy podał policji hasło do dokumentacji zawierającej tony informacji o jego działalności na “Hurt To The Core”i nie tylko, w końcu można było stworzyć ogromną sieć powiązań…

”Daisy’s Destruction”

Po uzyskaniu dostępu do dokumentacji Luxa, ten materiał widniał w bazie policyjnej jako sprawa priorytetowa do rozwiązania. Skala brutalności przerażała najbardziej doświadczonych policjantów, a w skali COPINE była oceniana jako 10, czyli najwyżej. Jest ona systemem oceny stworzonym do kategoryzowania wagi obrazów przedstawiających seksualne wykorzystywanie dzieci, a jeszcze konkretniej, do rozróżniania erotyki dziecięcej od pornografii dziecięcej.

Tutaj zaznaczę, że najniższy szczebel skali – 1 – jest określany jako kategoria orientacyjna. Oznacza w dużym skrócie normalne zdjęcia dzieci w np. kostiumach kąpielowych na plaży, które używane są w niestosownych celach. Najwyższy szczebel natomiast – 10 – jest nazywany sadyzmem i bestialstwem. Jeśli ciekawi Cię, co konkretnie kryje się pod tą liczbą, zapraszam do linku z Wikipedii, który został podany w źródłach. 

Dalsze śledztwo

Dla biznesowego trio na Filipinach biznes dalej kręcił się w najlepsze. Carmen dostała kolejne zlecenie aby znaleźć nowych aktorów do chorych filmów, a udało jej się to bardzo szybko. Natrafiła na kuzynki, jedna 12-letnia a druga 9-letnia, które zachęciła tą samą historyjką o ciepłym posiłku. Dziewczynki jak najbardziej się zgodziły, ciesząc się z możliwości pożegnania choć na jakiś czas filipińskich ulic. Tymczasem po wejściu do domu Petera najpierw zrobiono im rozbierane zdjęcia, kręcono nieingerujące filmy, ale następnego dnia kamera uchwyciła coraz gorsze rzeczy.

W trakcie kolejnych paru dni fizycznego i emocjonalnego torturowania rany na psychice dziewczynek były praktycznie nie do naprawy. Oprócz dosłownego kopania własnych grobów w ogródku, były traktowane jak zwierzęta. Peter miał założyć im obroże i przykuć do podłogi. Jednak zdarzyło się wtedy coś zupełnie niespodziewanego.

Gdy Carmen została sama z kuzynkami, odpięła ich łańcuchy, pozwalając im uciec. Miało zrobić jej się żal gdy patrzyła na ich cierpienie, ale ile było w tym prawdy? 

Dzielne dziewczynki od razu pobiegły ile sił w nogach na najbliższy posterunek policji, zeznając to, co przeżyły. Raport trafił do bazy policyjnej, a reszta sprawy poszła gładko. Służby odkąd były w posiadaniu materiałów Luxa, miały również dostęp do “Daisy’s Destruction”. Wiedza władz ograniczała się do tego, że film należał do wytwórni “No Limits Fun” i że był kręcony na Filipinach, lecz w międzyczasie kontrolowano wpływające do bazy danych doniesienia o wykorzystywaniu dzieci. Właśnie wtedy zainteresowano się zeznaniami dwóch przerażonych dziewczynek z obrożami na szyi. Zeznania dziewczynek bardzo pomogły policji w ustaleniu do kogo tak naprawdę należało “No Limits Fun”. Aresztowana została Carmen, a ta powiedziała policji to czego mogli się spodziewać, a nawet więcej. Zeznała, że Peter jedną ze swoich ofiar miał zamordować.

W trakcie śledztwa znaleziono dom, w którym nakręcono “Daisy’s Destruction”. Okna, sufit, haki, obrazki na ścianach wpasowywały się w kadry analizowane przez śledczych od bardzo długiego czasu. Wszystko zaczynało się układać, a dowody stawały się coraz klarowniejsze i niepodważalne.

Aresztowanie

20 lutego 2015 roku, z postawionymi 6 zarzutami, policja wtargnęła do wynajmowanego przez Petera domu. Australijczyk został oficjalnie aresztowany, chociaż sam z tego że został złapany nie robił sobie prawie nic. Wręcz przeciwnie, kpił sobie i żartował z zaistniałej sytuacji. W niedługim czasie Liezyl również została pojmana, przyznała się do współpracy ze Scullym oraz potwierdziła, że odebranie życia jednej z ofiar miało miejsce. Podała nawet miejsce ukrycia zwłok – podłoga w kuchni jednego z wynajmowanych domów. Niestety, okazało się to prawdą. A dodatkowo Liezyl z powodu braku wystarczających dowodów na jej winę została wypuszczona na wolność, jednak w niedalekiej przyszłości i tak została ponownie aresztowana za inne przekręty, również takie na tle handlu dziećmi.

Filipińscy policjanci odkrywali dalej co odbywało się za drzwiami wynajmowanych posiadłości. Czasem odnajdywali jeszcze żywe, wychudzone dziewczynki, a niektóre z ofiar zgodziły się udzielić wywiadów do mediów. Dzięki temu wiemy, że Daisy przeżyła. Natomiast konsekwencje tego czego doświadczyła zostaną z nią do końca życia. Doznała takich obrażeń, że nie jest do końca sprawna. Nigdy nie będzie mogła mieć dzieci. Ataki histerii są dla niej codziennością.

Proces

Scully utrzymywał, mimo jednoznacznych dowodów wskazujących jego winę, że nie brał aktywnego udziału w drastycznych materiałach video. Miał rzekomo mieć frajdę z przebywania w areszcie, żądać wentylacji w swojej celi, a nawet utrzymywać kontakt ze światem zewnętrznym, a konkretnie Liezyl, poprzez dostęp do mediów. Podczas gdy Peter czekał na swoje procesy, dziewczyna kontynuowała biznes “No Limits Fun”. 

Oprócz tego ekscentryczna osobowość pedofila tak bardzo wdawała się we znaki, że nawet obrońca Petera odmówił dłuższej pracy dla mężczyzny. Po 3 próbach znalezienia kogoś na jego miejsce, stanęło na Alejandro Jose Pallugne, który jak miało się okazać później, w interesach pedofilskich miał swoje za uszami.

Pierwszy proces odbył się w czerwcu. Scully nie przyznawał się do 6 stawianych mu zarzutów. Ich liczba w trakcie aresztowania, 5 miesięcy wcześniej, wynosiła właśnie 6. W trakcie pierwszego procesu – 75 zarzutów – dotyczących molestowania, wykorzystywania 14 dziewczynek. Mimo tego Peter miał szansę wyjścia na wolność. Dlaczego? 

W sali, w której przetrzymywano materiały obciążające takie jak kasety i dyski twarde, wybuchł pożar. Oświadczono, że ogień pojawił się bez udziału osób trzecich, jednak kto wie. Spaliła się większa część dowodów, również te wskazujące na zarzut morderstwa. Prawo w takich sprawach uznaje wyłącznie oryginały materiałów. Kluczowe zatem były zeznania wspólniczek Petera, a także toczące się dalej śledztwo. W jego trakcie aresztowano dziesiątki innych osób związanych z działalnością Petera, od taksówkarza, po lekarza i aż do pracownika Departamentu Ochrony Narodowej Stanów Zjednoczonych. Zarzuty natomiast wahały się od posiadania pornografii dziecięcej, przez wykorzystywanie seksualne nieletnich, po handel ludźmi.

Wyrok

W czerwcu 2018 roku 55-letni Peter Scully otrzymał wyrok w wysokości 129 lat pozbawienia wolności. W akcie oskarżenia widniały takie pozycje jak usiłowanie handlu ludźmi, znęcanie się nad dziećmi, gwałt i podglądactwo. Liezyl otrzymała wyrok 126 lat. 

Ostateczny wyrok zapadł dopiero w listopadzie 2022 roku. Wtedy ten duet dostał dodatkowe 129 lat, stricte za obrzydlistwa jakie dokonali wobec 18-miesięcznej Daisy. Niestety wyroku Carmen nie byłam w stanie odnaleźć.

Podsumowanie

Skala tego co działo się na terenie jednego państwa, Filipin, była wręcz nie do pojęcia. Trzeba szerzyć świadomość wokół tego, co bieda i ubóstwo może powodować wśród rodzin. Mamy wystarczająco dużo przesłanek i dowodów, aby stwierdzić, że takie pedofilskie organizacje i ich głowy specjalnie ustawiają swoje siedziby w takich miejscach. Nie jestem sobie w stanie nawet wyobrazić realnej skali problemu dziecięcej pornografii. Tym bardziej desperacji jaką czują rodzice dziecka, oddając je w ręce takich ludzi tylko po to, aby otrzymać pieniądze. Jest to po prostu przerażające.

Hurtcore to nazwa nadana szczególnie ekstremalnej formie pornografii dziecięcej, zwykle obejmującej poniżającą przemoc, uszkodzenia ciała i tortury związane z wykorzystywaniem seksualnym. Sprawa Petera Scully’ego i jego zbrodnie były tak nieludzkie, że filipiński sąd zastanawiał się nad ponownym wprowadzeniem kary śmierci. Sam prezydent Filipin był do tego otwarcie przychylny.

Mimo tej całej wiedzy, którą posiadamy, statystyki dotyczące wykorzystywania seksualnego dzieci oraz obiegu pornografii dziecięcej ciągle rosną. Imperium tworzone przez Scully’ego i Grahama bazowało na tym, że w miejsce jednego zaraz wchodziło drugie. Tak było przed nimi i tak jest po nich. Klientów o takich zainteresowaniach jest miliony. Jedni są czynni, a inni bierni, jednak obydwa typy przyczyniają się do nakręcania tego chorego biznesu.

Ciężko mi to pisać, natomiast jestem pewna, że działalność taka jak “No Limits Fun” funkcjonuje prężnie właśnie w tym momencie, w momencie, w którym to czytasz. 

Bibliografia:

Autorka: Julia Skrzypiec, wolontariuszka Fundacji Zaginieni

Zdjęcie: https://www.9news.com.au/national/peter-scully-true-crime-60-minutes-podcasts-australia/c8f894eb-8c1f-4d96-91de-1a601817eb9a

Rakowiska to mała miejscowość położona na północy województwa lubelskiego w gminie Biała Podlaska. Stanowiąca zaplecze sypialniane Białej Podlaski. Posiadająca blisko 1,5 tyś mieszkańców. To właśnie stąd pochodzi Zuzanna M. i Kamil N.

Zuzanna

Zuzanna M., w oczach nauczycieli była bardzo utalentowaną i zdolną dziewczyną. Wśród rówieśników uchodziła za miłą i koleżeńską. Matka wychowywała ją samotnie, jednak większość czasu spędzała z dziadkami, ze względu na studia matki.  Zamieszkały razem dopiero, gdy Zuzanna była w szóstej klasie szkoły podstawowej.  Jej pasją było pisanie wierszy, używała pseudonimu artystycznego – Maria Goniewicz.

Na 18 urodziny mama sprezentowała Zuzannie wydanie tomiku poezji z twórczością córki. Prowadziła dwa profile w mediach społecznościowym – na Facebooku i Instagramie, promujące jej poezję. Można tam znaleźć zdjęcia, jej twórczość, a także kadry ulubionych filmów. Fragmenty jej utworów poetyckich mówią między innymi, że dziewczyna może „wyjść do ludzi, bo na ludzi już nigdy nie wyjdzie” czy „że wszystko ma swój koniec, tylko ludzie są nieskończenie głupi”. Jej autorytetem świata poetyckiego był Witkacy. Startem w poetycki świat była dla niej ogromna strata – śmierć jej ojca, dlatego swój pierwszy wiersz zatytułowała „Tęsknoty”.

W Białej Podlaskiej bardzo dobrze znano ten pseudonim. Dziewczyna sama też miała o sobie nieskromne zdanie: „bezczelnie młoda, bezczelnie zdolna”. W maju 2014 roku Zuzanna M., wydaje swój tomik poezji zatytułowany „33”. Miała dziewczynę, z którą planowała wspólną przyszłość. Nagle dziewczyna zaczęła się drastycznie zmieniać. Zuzanna zaczęła palić marihuanę, stała się niemiła, wręcz chamska wobec kolegów z klasy.

W 2015 roku usłyszała wyrok 2 lat pozbawienia wolności za seks z osobą poniżej 15. roku życia i częstowanie marihuaną nieletnich.

Kamil

Kamil N., był zamkniętym w sobie, przeciętnym chłopakiem. Nie sprawiał kłopotów ani w szkole, ani w życiu. Jego zdaniem rodzice go nie rozumieli. Miał dziewczynę. Jego rodzice wśród sąsiadów cieszyli się dobrą opinią, mówiono o nich w samych superlatywach. Byli porządni, życzliwi, poukładani. Mieli stałą pracę, zadbany dom i ogród. Kamil był ich jedynym synem. Pokładali w nim duże nadzieje. Zamieszkiwali dom w Rakowiskach zaledwie od paru miesięcy.

Związek

Kamil i Zuzanna poznali się już w gimnazjum, oboje uczęszczali do katolickiego gimnazjum w Białej Podlaskiej. Oboje aktywnie uprawiali sport. Ona stała na bramce w piłce nożnej, on był koszykarzem. Niedługo potem ich drogi na pewien czas się rozeszły. Wybrali różne licea, lecz w trzeciej klasie ich drogi się ponownie zeszły, zaczęli razem spędzać czas. Od tego czasu chłopak zaczął się inaczej zachowywać, rozstał się z ówczesną dziewczyną, przestał się uczyć, wagarował. Zuzanna wywierała na nim coraz większy wpływ. W niedługim czasie zostali parą. Zmiany w zachowaniu Kamila nie uszły uwadze jego rodzicom, stał się arogancki. Bardzo szybko wykazali jawny sprzeciw przeciwko związkowi nastolatków. Obarczali winą Zuzannę za naganne zachowania syna, uważali, że go demoralizuje. Utrudniali i zabraniali mu kontaktu z dziewczyną, lecz on się do tego nie stosował.

Para lubiła spędzać czas na oglądaniu amerykańskich filmów tj. filmy Quentina Tarantino, Davida Lyncha, ale szczególnie spodobało się im "American Psycho" z Christianem Bale'em. Główny bohater – biznesmen – dla zabicia nudy i wyjścia poza rutynę codzienności brutalnie morduje prostytutki i włóczęgów. Mieli wtedy żartować sobie z tego, że mogliby w ten sposób pozbyć się problemu z rodzicami Kamila.

Zbrodnia

13 grudnia 2014 roku w godzinach porannych policja otrzymuje zgłoszenie od sąsiada rodziców Kamila, który w nocy miał słyszeć krzyki. Sąsiad Państwa N., zeznaje, że w momencie, gdy je usłyszał nie był do końca przekonany czy to wydarzyło się na jawie czy we śnie, jednak po przebudzeniu o świcie zauważa uchylone drzwi do domu rodziny N., oraz brunatne plamy. Jego pierwszą myślą było to, że doszło do włamania. Szybko jednak na jaw wychodzi jak bardzo się mylił.

W niedługim czasie na miejscu zdarzenia zjawia się policja.  Zauważają wyraźnie ślady krwi na elewacji i drzwiach wejściowych. Tuż obok nich ujawniają pierwsze ciało – 42-letniej Agnieszki N., – nauczycielki i tłumacza przysięgłego. Drugie ciało zostaje ujawnione w sypialni, jest to 48-letni Jerzy N., – pułkownik Straży Granicznej.  Uwagę śledczych przykuwają ślady na rękach, pochodzące od cięcia tępym nożem. Brunatne plamy znajdowały się praktycznie wszędzie – na podłodze, firankach, ścianach i w ogrodzie.

Jeden ze śledczych wyznaje w wywiadzie, że odkąd pracuje nigdy nie widział niczego podobnego w ciągu swojej 30-letniej kariery. „Dom spłynął we krwi. Sceneria gorsza niż w horrorach gore” – powiedział.

Już na pierwszy rzut oka widać było, że morderstwo było wyjątkowo brutalne. Oględziny miejsca i zabezpieczenia śladów przez prokuratora razem z funkcjonariuszami Komendy Wojewódzkiej Policji w Lublinie trwają ponad 12 godzin.

„Nie spotkałam się z taką sprawą do tej pory w mojej pracy” – przyznała dziennikarzom Beata Syk-Jankowska, rzeczniczka Prokuratury Okręgowej w Lublinie. Dodaje także, że do popełnienia tej zbrodni wykorzystano trzy noże, którymi zadano kilkanaście ciosów oraz że denatów zaatakowano podczas snu. Dla matki Kamila śmiertelną raną było przecięcie tętnicy ramiennej, dla ojca zaś liczne obrażenia brzucha, co poskutkowało krwotokiem wewnętrznym.

Reakcja

Już chwilę po ujawnieniu zwłok rodziców Kamila w Rakowiskach zawrzało od plotek. Wiele osób uważało, że to właśnie Kamil ze swoją dziewczyną mogliby dopuścić się tej okropnej zbrodni. Dość powszechną informacją było to, że jego rodzice stali im na przeszkodzie, nie akceptując ich związku, jednocześnie wiele osób samodzielnie zauważyło jaki Zuzanna ma wpływ na ich syna. Wiadomym było, że już kilka rodzin miało z nią styczność, i to dziewczyna sprowadziła ogromne problemy. To były rodziny majętne – ocenił jeden z sąsiadów.

Policja wszczęła poszukiwanie syna zamordowanych, jednak nie zastając go w domu babci, postanawiają namierzyć sygnał jego telefonu. Wtedy właśnie skierowali swoje podejrzenia ku chłopakowi i jego dziewczynie. Miejsce ich pobytu zostaje szybko ustalone. Para zostaje zatrzymana w Krakowie. Dwoje 18-latków zostaje przewiezionych do Białej Podlaskiej. Przyznają się do makabrycznej zbrodni już na pierwszym przesłuchaniu. Zostają poddani badaniu krwi, z którego wynika, że w dniu dokonania morderstwa mogli zażywać marihuanę, lecz nie byli pod wpływem alkoholu, ani amfetaminy.

Kraków

Wróćmy do tego jak owa para znajduje się w Krakowie.

Już dzień po dokonaniu zbrodni Zuzanna M., pisze na swoim profilu w mediach społecznościowych o tym, że można się z nią umówić w sprawie odbioru jej tomiku poezji w Krakowie, dlatego że datę w której dokonali podwójnego morderstwa wybrali nie przypadkowo. Doskonale wiedzieli, że dnia następnego mieli być w Krakowie, gdzie dziewczyna miała mieć swój wieczór autorski. Planowali utrzymywać, że w momencie zabójstwa byli w Krakowie, dokąd zabrać ich miała poznana na festiwalu w Gdyni para studentów – 19-letni Marcin S., oraz 19-letnia Linda M. Dziewczyna obiecała im za ten kurs i milczenie, aż 10 tysięcy złotych. W czasie drogi, dokładniej 50 kilometrów od Krakowa dziewczyna poprosiła kierowcę, by ten zawrócił i zatrzymał się z dala od domu Kamila. Tłumaczyła to tym, że zapomniała laptopa, na którym posiadała zapisane wiersze i który jest jej niezbędny do uczestnictwa w wieczorku autorskim. Godzinę później wrócili do samochodu i pojechali do Krakowa.

Proces

W czerwcu 2015 roku Prokuratura Okręgowa w Lublinie skierowała do Sądu Okręgowego w Lublinie akt oskarżenia przeciwko Zuzannie M., Kamilowi N., a także kilku osobom, które im pomagały – para studentów.

Proces młodych ruszył w sierpniu 2015 roku. W czasie rozprawy zostały odkryte wszystkie szczegóły tej sprawy. Wychodzi na to, że 18-latkowie szczegółowo zaplanowali zabójstwo rodziców Kamila. Mieli przygotowane ubrania na zmianę, wcześniej zakupili lateksowe rękawiczki, zapewnili sobie alibi. Ich plan miał okazać się ich nowym początkiem. Kamil miał odziedziczyć nieruchomość, którą następnie planowali sprzedać, aby wieść spokojne życie.

Zeznania Zuzanny

Dziewczyna podczas przyznania się do winy nie wykazała skruchy, beznamiętnie opowiadała o tym  co się stało i jak do tego doszło.  Zaczęła od tego, że w dniu morderstwa Kamil zadzwonił do Mariusza S., i umówił się z nim na późniejszy przejazd. Później skierowali się pociągiem w stronę Warszawy, aby zrobić zakupy potrzebne im do wykonania zamierzonego zadania. Szukali płaszczy z foli, kupili lateksowe rękawiczki. Chwilę później wrócili na dworzec centralny w Warszawie, gdzie miała przyjechać para studentów.

Przygotowania

Zuzanna wspomniała o tym, że około północy, gdy przyjechali do Rakowisk wraz z parą studentów, pod pretekstem wzięcia laptopa, przebrali się w krzakach w inne ubrania. Do domu jako pierwszy wszedł Kamil, ściągnął buty, by zmniejszyć ryzyko tego, że zostanie złapany. Wypuścił psa do ogrodu, po czym skierowali się do sypialni jego rodziców, po drodze Kamil niechcący zapalił światło. Stanęli naprzeciwko siebie i odliczyli do trzech, następnie zaatakowali.

Przebieg zbrodni

Rodzice Kamila otrzymali wiele ciosów nożem, jednak nie były one śmiertelne. Ojciec chłopaka pod wpływem adrenaliny starał się wyrwać dziewczynie nóż, ta niewiele myśląc postanowiła ugryźć go w rękę. Wtedy chłopak pomagając wyjść z opresji Zuzannie zadał ojcu cios w plecy.

Wytworzone zamieszanie próbowała wykorzystać matka 18-latka wybiegając na resztkach sił z budynku. Syn jednak szybko ją dogonił, po czym dwukrotnie podciął jej gardło. Zuzanna wraz z Kamilem wciągnęli ciało zamordowanej kobiety z powrotem do środka. Para szybko zdała sobie sprawę, że przez ugryzienie jakie Zuzanna zostawiła na ręku ojca Kamila, mogą zostać szybko znalezieni. Postanowili odciąć rękę. Na ich nieszczęście noże jakie mieli „pod ręką” były zbyt tępe. Kamil w miejsce ugryzienia wylał cały flakon perfum, zostawiając na butelce krwawy odcisk palca. Mieli nadzieję, że to wystarczy, by zatrzeć ślad genetyczny.

Po wszystkim pamiętali o tym by utrzymać pozory, więc zabrali laptopa i wrócili do samochodu pary studentów. Nie zauważyli natomiast tego, że w holu Kamil zostawił swoją zakrwawioną skarpetkę. Zuzanna, biegnąc z Kamilem w stronę auta studentów, zadzwoniła do Mariusza S., aby odpalił auto. Pojechali w kierunku Krakowa, po drodze zatrzymując się u znajomej, której od początku wizyty mieli wmawiać, że zostali napadnięci. Według późniejszej relacji ich znajomej, miało to miejsce około 9-10 rano. Weszli do jej mieszkania cali brudni i bez butów, co dziewczynie wydało się mocno podejrzane. Wkrótce potem otrzymała wiadomość o tym, że rodzice Kamila nie żyją, na tę wieść miała wybuchnąć płaczem jednak szybko się opanowała i poprosiła znajomego o wezwanie policji. Do tego czasu starała się zachować spokój.

Dziewczyna zaznaczyła, że podczas zadawania ciosów była wręcz zadowolona z siebie i podniecona wykonaną robotą. W czasie opowiadania zajścia była arogancka, niczym aktorka patrzyła wprost w obiektyw kamery. Jej zeznania idealnie pokrywały się z zeznaniami pozostałych świadków oraz zebranym materiałem dowodowym.

Zeznania Marcina

Dwa dni później, w czasie przesłuchania Marcina S., na jaw wyszło, że w czasie drogi z Rakowisk do Krakowa para studentów dowiedziała się o tym co zaszło podczas pobytu Kamila i Zuzanny w domu chłopaka.

Lidia M. wspominała w czasie postoju swojemu chłopakowi – Marcinowi, że ma bardzo złe przeczucia co do podwożonej dwójki, jednak ten miał kłopoty finansowe, więc mimo wszystko postanowił na nich czekać. Zuzanna pochwaliła się przed Marcinem, że niedługo wyda kolejny tomik poezji, za który ma otrzymać 120 tysięcy złotych, dlatego ten uznał, że dziewczyna jest majętna. Wpływ na to zapewne miał też fakt, że Zuzanna zaproponowała mu 10 tysięcy złotych za transport na wieczór poetycki.  Dziewczyna miała tłumaczyć swój i Kamila długi pobyt w domu tym, że pokłócili się z jego rodzicami. Trasę do Krakowa spędzili w milczeniu, w akompaniamencie muzyki.

Nad ranem zrobili postój, by rozprostować się po przejechanym długim odcinku. W tym czasie Kamil i Lidka spali, więc tylko Marcin z Zuzanną opuścili pojazd, wyszli na leśny parking. Wtedy 18-latka miała wyznać Marcinowi co się stało, po tym jak zaczął dopytywać, do czego doszło w Rakowiskach. Po tym co usłyszał zażądał od dziewczyny większej kwoty, mianowicie 100 tysięcy złotych, w zamian za milczenie. Chwilę później wrócili do samochodu, a następnie dotarli do Krakowa, gdzie zatrzymali się pod blokiem jej koleżanki. Zuzanna przed wyjściem z samochodu poinformowała Marcina, żeby był „pod” telefonem oraz kazała mu wyrzucić gdzieś plecak, w którym ukryli zakrwawione noże, rękawiczki oraz elementy ubioru.

Zeznania dziewczyny z Krakowa

Dziewczyna, u której zatrzymali się w okolicy Krakowa zeznała przed sądem, że Kamil z Zuzanną na wejściu opowiedzieli jej o tym, że ktoś ich napadł na dworcu. Planowali się doprowadzić do porządku w jej mieszkaniu i przeczekać do wieczorku autorskiego Zuzanny.

Uwagę dziewczyny miało przykuć dziwne zachowanie Zuzanny, która zaczęła myć swoje buty, a także dziwny fakt, że Kamil nie posiadał na nogach skarpetek, mimo że był grudzień. Kolejną bardzo podejrzaną rzeczą, było to, że buty Kamila zniknęły zaraz po tym, gdy ten wziął prysznic. Dziewczyna zapewniała, że w tym czasie Zuzia opuściła jej lokum na kilka minut. Ubrania pary były brudne od śladów brunatnej substancji, nie przesiąknięte, a jedynie poplamione. Po pewnym czasie dziewczyna dostała wiadomość od swojego znajomego, zawierała ona link. Po wejściu w niego dowiedziała się, że rodzice Kamila nie żyją, po tej wiadomości poprosiła kolegę by ten zadzwonił na Policję lub po służby mundurowe. Niedługo później zjawili się w jej lokum policjanci, po cywilnemu, lecz w kominiarkach na głowie i krzyczeli „Policja, na ziemię!”. Mordercza para została zatrzymana.

Zeznania Kamila

W czasie składania zeznań przed prokuraturą, dopiero po kilku miesiącach od zbrodni, Kamil N. był wręcz zagubiony, poruszony, trzęsły mu się ręce. Mówił, że bardzo żałuje tego co zrobił. Natomiast Zuzanna zakrywała twarz rękoma, jakoby miała wybuchnąć płaczem, często poprawiała włosy.  

Finał sprawy

Nastolatków objęto obserwacją psychiatryczną. Trwała ona kilka tygodni, w przypadku Kamila osiem. Finalnie oboje uznani zostali za poczytalnych i świadomych swoich czynów.

Wszystko zostało szczegółowo odtworzone w wizji lokalnej.

W momencie wykonywania sekcji zwłok lekarze sądowi zamieścili w swoich adnotacjach, także mimikę twarzy zamordowanych. Zmieszanie, niedowierzanie, szok i przerażenie, to ostatnie emocje jakie okazali rodzice Kamila.

Skrucha i refleksja pojawiły się dopiero na sali sądowej. Miłość została wyparta przez realizm i walkę o przetrwanie. Adwokaci młodych wraz z samymi oskarżonymi na sali sądowej zaczęli wzajemnie zrzucać winę na siebie.

Obrońca Zuzanny M. zapewniał, że dziewczyna była do tego stopnia zakochana w Kamilu, że zrobiłaby dla niego wszystko, tak się miało stać feralnego dnia, że pod wpływem Kamila i ogromnej miłości do niego, dziewczyna zgodziła się na ten radykalny krok.

Natomiast adwokat Kamila trzymał się wersji, że to właśnie pod wpływem dziewczyny Kamil stał się mordercą, gdyż przed jej pojawieniem się w ich życiu panował ład i porządek.

Ostatecznie dla sądu nie miało to żadnego znaczenia, nikt nie był bardziej czy mniej winni. Oboje szli tam z świadomym zamiarem, oboje zadawali ciosy, ostatecznie oboje zabili. 4 grudnia 2015 roku para usłyszała wyrok, każde otrzymało 25 lat więzienia, mimo że prokuratura domagała się dożywocia. W 2017 roku została oddalona kasacja Prokuratora Generalnego Zbigniewa Ziobry, który domagał się dla obojga kary dożywocia.

Podczas jednej z pierwszych rozpraw, znajomi z klasy Kamila, mówili, że toksyczność tego związku widział chyba każdy, od kolegów szkolnych, po nauczycieli, kończąc na rodzicach. Stał się zupełnie inną osobą. Odciął się także od innych ludzi, spędzał czas wyłącznie ze swoją dziewczyną. Niektórzy twierdzili, że Kamil stał się wręcz jej kopią. Za to ona manipulowała nim jak tylko chciała, jak każdym kto mógł jej przynieść korzyści.  

Marcin i Lidia

Tuż po zapadnięciu wyroku pary morderców, została wszczęta sprawa przeciwko dwójce studentów, którzy pomogli im się dostać do Rakowisk, a następnie do Krakowa. Kierowca samochodu oraz jego dziewczyna oskarżeni zostali o tzw. poplecznictwo, czyli utrudnianie postępowania karnego, pomaganie sprawcom zabójstwa uniknięcia odpowiedzialności karnej i zacieranie śladów. Marcin S., i Lidia nie przyznali się do zarzucanych im czynów, choć wraz z partnerką potwierdzili, że podróżowali do Krakowa z Kamilem N., i Zuzanną M. Zebrany materiał dowodowy nie był wystarczający by skazać studentów. Mimo, iż prawo ustanawia karę pozbawienia wolności do lat 5 za poplecznictwo, sąd skazał ich na karę więzienia w zawieszeniu.

Pokłosie

Prokuratura na prośbę babci Kamila skierowała wniosek do sądu o uznanie Kamila niegodnego do dziedziczenia po swoich rodzicach. Zgodnie z prawem spadkobierca może być uznany przez sąd za niegodnego dziedziczenia, jeżeli dopuścił się umyślnie ciężkiego przestępstwa przeciwko spadkodawcy.

Już latem 2016 roku, dom, w którym doszło do owych wydarzeń, wystawiono na sprzedaż. Piękny budynek, lub jak to niektórzy nawet nazywali willa, posiadająca aż 186 metrów kwadratowych nie cieszyła się zbyt wielkim zainteresowaniem, mimo że ogłoszeniodawca ani przez moment nie wspominał o wydarzeniach, które miały tam miejsce. Cena ulegała stopniowemu zmniejszaniu, jednak to długi czas nie poprawiało zainteresowania. Po pewnym czasie znalazł się kupiec i jeśli wierzyć informacją z mediów – dom jest zamieszkany po dziś dzień.

– Wcześniej w Rakowiskach takie rzeczy nie miały miejsca. Jak wyszło na jaw, że to syn i jego dziewczyna zabili, byliśmy w szoku. Nie mogliśmy zrozumieć, jak syn mógł zabić własnych rodziców – przyznaje miejscowy. Śledztwo potwierdziło wcześniejsze domysły.

– Znam wartość swojej twórczości, więc nie przejmuję się opinią kilku jednostek, które nie rozumieją, "co autor miał na myśli". Podzielam tu zdanie Witkiewicza. Ja również "mam wstręt taki do hołoty umysłowej, że rzygam". (...) Wszystko [co napisałam-red.] powstało pod wpływem impulsu, a nie przymusu czy też, co gorsza, po prostu chęci zostania poetą, bo to teraz modne. Nie. Uważam wrażliwość za swoją największą wadę czy może nawet zgubę, dlatego staram się jej pozbyć, pisząc wiersze – mówiła w jednym z wywiadów.

Źródła:

https://wiadomosci.onet.pl/kraj/morderstwo-w-rakowiskach-cieszyli-sie-z-wykonanej-roboty-ona-zalowala-tylko-plaszcza/vgpt1tc

https://kurierlubelski.pl/makabryczna-zbrodnia-w-rakowiskach-ojciec-i-matka-zgineli-z-rak-wlasnego-syna-i-jego-kolezanki-mieli-po-kilkanascie-ran-cietych/ar/c1-15237483

https://www.rmf24.pl/fakty/polska/news-proces-mordercow-z-rakowisk-nie-wiedzialam-ze-tyle-godzin-by,nId,1871456#crp_state=1

https://tvn24.pl/raporty/morderstwo-malzenstwa-w-rakowiskach-rr930-2589601

https://www.youtube.com/watch?v=fPB3Pt1Qs2E

https://www.youtube.com/watch?v=56PEhr1E8mM&t=1207s

Autorka: Angelika Więcław, wolontariuszka Fundacji Zaginieni

Zdjęcie: KMP Biała Podlaska [za:] https://lublin.wyborcza.pl/lublin/7,48724,17145172,zabojstwo-w-rakowiskach-zuzanna-m-i-kamil-n-w-celach-z-monitoringiem.html

27 kwietnia 2020 r., polskie media obiegła straszna wieść, zaginął 3,5-roczny chłopczyk – Kacperek z Nowogrodźca. W chwili zaginięcia dziecko było ubrane w czarne spodnie bojówki, koszulkę w biało-czerwone paski z rysunkiem Myszki Miki i szare buty sportowe. Chłopiec miał mieć przy sobie rowerek biegowy.

Tego dnia był na ogródkach działkowych pod opieką swojego ojca – Rafała B. Z matką rozstali się 15 min wcześniej, po wspólnym obiedzie. Gdy mężczyzna zauważył zniknięcie chłopca, niezwłocznie skontaktował się z jego matką. W jego głosie było mocno słyszalne roztrzęsienie i strach. Kobieta natychmiast złożyła zawiadomienie o zaginięciu na policję, a następnie udała się na miejsce zdarzenia. Ojciec wraz z mieszkańcami Nowogrodźca niezwłocznie rozpoczęli poszukiwania na własną rękę. Przeczesywali okoliczne działki, a także tereny przyrzeczne. Policja wraz z wyspecjalizowanymi jednostkami dotarła na miejsce około godziny 18:00. Od razu zabrali się za przeszukiwanie rzeki, jednakże nie przyniosło to żadnych efektów.

Pierwsze poszlaki

Już chwilę po złożeniu zawiadomienia o zaginięcia chłopca, policjantom ukazuję się informacja, że jego ojciec jest poszukiwany w związku z wyrokiem za kradzieże. Dodatkowo w dniu zaginięcia Kacpra miał w organizmie 0,7 promila alkoholu. Mężczyznę przewieziono do aresztu. Usłyszał zarzut narażenia na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia lub zdrowia osoby, nad którą miał obowiązek opieki, czyli art. 160 KK. Tą sprawą zajęła się Prokuratura Rejonowa w Bolesławcu. Jedną z pierwszych wersji była taka, że chłopiec oddalił się na rowerku biegowym. W mediach pojawiła się również informacja o tym, że chłopiec mógł mieć przy sobie zabawkę, jednak zatrzymanie Rafała B., sprawiło, że nie potwierdzono tej informacji.

Ojciec dziecka – Rafał B. – wspomina, że przed zaginięciem Kacperka otrzymywał pogróżki.

Jakiś czas później mama Kacperka wyznaje, że jadąc w kierunku działek widziała nieznany jej samochód i dwóch mężczyzn. Miejsce to było oddalone jakieś 8 km od działek. Mężczyźni na jej widok mieli wsiąść do auta i szybko podjechać po ojca Kacperka, by wziąć udział w poszukiwaniach małoletniego.

Wznowienie poszukiwań

01.05.2020 r. wznowiono poszukiwania Kacperka. Policyjni nurkowie wraz ze strażakami i wojskiem przeczesywali kolejne tereny. Asp. szt. Anna Kublik-Rościszewska z bolesławieckiej policji podaje do informacji publicznej, że w poszukiwaniach bierze udział mniejsza ilość osób niż dotychczas, jednakże zostali sprowadzeni płetwonurkowie z oddziałów antyterrorystycznych.

Tego dnia przeszukano koryto rzeki Kwisy oraz brzegi na kilkukilometrowym odcinku między Parzycami i Osiecznicą pod Nowogrodźcem.

Policja równocześnie sprawdza wszystkie napływające informacje, które mogą przyczynić się do odnalezienia chłopca. Niestety najprawdopodobniej dziecko utonęło w Kwisie. Poza korytem Kwisy, sprawdzono wszystkie miejsca w okolicy działki – pozostałe działki, tereny kolejowe, lasy i pola. Wykorzystano do tego (poza zasobami ludzkimi), także śmigłowiec policyjny oraz drona.

Joanna Wacyk – matka chłopca – w rozmowie z ''Super Expressem'' powiedziała 2-go maja (sobota), że ojciec Kacperka miał przed jego zaginięciem dostawać pogróżki.

Detektyw Rutkowski

Tego też dnia do akcji poszukiwawczej dołącza detektyw Rutkowski wraz ze swoim biurem. W jednym z wywiadów z góry zaznacza, że pomoc jaką oferuje rodzinie jest darmowa. Staje on w obronie rodziców Kacperka, tłumacząc to chwilą nieuwagi, która może przytrafić się każdemu. Uwagę Rutkowskiego od razu przykuwa rzeka, wyklucza on wątki kryminalne tj. np., porwanie. Medialny detektyw wraz z rodziną dziecka wyznaczają nagrodę finansową za udzielenie informacji o zaginionym chłopcu, jednakże nie przyniosło to żadnego efektu. Krzysztof Rutkowski precyzuje także w wywiadzie, iż wyrok nałożony na Rafała B. – ojca Kacperka jest wynikiem jedynie nieodbycia wcześniejszych prac społecznych, co zostało zmienione na karę 180 dni więzienia.

4.05.2020 roku Kamil Rynkiewicz p.o. rzecznika Komendy Wojewódzkiej Policji we Wrocławiu podczas wywiadu wyznaje, że działania podjęte tego dnia będą skupiały się na lądzie. Sprawdzane mają być zarośla, zakrzaczenia, tereny otwarte i leśne. Dodaje także, że są sprawdzane inne wątki, lecz mają charakter niejawny, zatem śledztwo jest prowadzone wielotorowo.

Dalsze poszukiwania

5 maja (wtorek), przeprowadzono poszukiwania z użyciem specjalnie szkolonych psów poszukiwawczych z Saksonii, które miały potwierdzić dotychczasową tezę policji o tym, że dziecka należy szukać nad rzeką lub w jej nurcie.

Prokurator Tomasz Czułkowski – rzecznik Prokuratury Okręgowej w Jeleniej Górze – podaje do wiadomości publicznej, że dla nich najbardziej prawdopodobną wersją jest to, że chłopiec, który przebywał razem z ojcem i jego znajomym na terenie ogródka działkowego, w wyniku nieuwagi rodzica oddalił się i doszło do wypadku, wskutek którego chłopiec wpadł do rzeki. Na ten trop wskazywały m.in., psy tropiące, które pomagały służbom w poszukiwaniach.

7 maja przeprowadzono akcję poszukiwawczą z pomocą łodzi oraz płetwonurków. Sprawdzono rzekę od Nowogrodźca w stronę Parzyc.

8 maja – dwunasty dzień poszukiwań Kacperka. W ciągu tych dni zostało przeszukane kilkaset hektarów terenu, w tym m.in. ogródki działkowe i tereny kolejowe, oraz znaczny odcinek Kwisy. Przeszukano tamę i brzegi rzeki z obu stron. W akcję poszukiwawczą włączyli się też dolnośląscy quadowcy i Krzysztof Rutkowski.

Tragiczny finał poszukiwań

9 maja 2020 r., znaleziono ciało dziecka, wszystko świadczy o tym, że to 3,5 letni Kacperek. Ciało wyłowiono z rzeki około 1,5 km od miejsca zaginięcia. Znajdowało się ono w zakolu rzecznym, miejscu bardzo trudno dostępnym.

Miejsce to wskazał pomagający w akcji poszukiwawczej Marcel Korkuś z Żar. To płetwonurek ekstremalny, nurkujący w jaskiniach i jeziorach położonych na szczytach wulkanów.

Wstępna opinia orzekła, że zgon nastąpił wskutek utonięcia. Rutkowski z góry zakładał, że weekend najprawdopodobniej będzie czasem przełomowym w śledztwie. Dwa tygodnie to czas, w którym przy takich warunkach atmosferycznych, przy takiej temperaturze zewnętrznej, jak również wody wypływa ciało ludzkie. W związku z tym brano pod uwagę sobotę, niedzielę i poniedziałek. Gdyby temperatura była wyższa, zbiornik byłby zamknięty, ciało jest w stanie wypłynąć nawet po trzech dniach od momentu utonięcia – powiedział w jednym z wywiadów.

Narkotyki

W trakcie prowadzonego śledztwa na jaw wychodzi, że ojciec chłopca nie tylko sam był pod wpływem narkotyków. Zostawił je także w miejscu dostępnym dla dziecka. Mały Kacperek spożył dawkę metamfetaminy, co wykazała jego sekcja zwłok. Substancja była w jego żołądku, ale nie zdołała się jeszcze rozprzestrzenić do krwioobiegu, by dziecko całkowicie odurzyć. Co świadczy o tym, że nie było to bezpośrednią przyczyną zgonu. Jako pierwszy informacje o tym udostępnił Polski Serwis Pożarniczy Remiza.pl. Komunikat nadano po godzinie 11. Brzmiał on następująco:

"Ciało 3,5-letniego chłopca Kacpra, zostało znalezione w rzece Kwisa w Nowogrodźcu".

Na swoim profilu odniósł się do tego także detektyw biorący udział w poszukiwaniach:

"Zgodnie z naszymi założeniami i naszą hipotezą, że dziecko jest w wodzie, przewidując, że po około dwóch tygodniach ciało dziecka zostanie odnalezione – też tak się stało. Około godziny 9 rano, ciało dziecka zostało odnalezione w okolicach mostu kolejowego w Nowogrodźcu. Dalsze informacje przekażemy Wam za godzinę".

Sekcja zwłok dziecka wykazała takie same ustalenia jak początkowe. Metamfetamina mogła spowodować wpływ na reakcje ruchowo-myśleniowe Kacperka, jednak nie została całkowicie rozprzestrzeniona po organizmie chłopca. Przyczyną zgonu było utonięcie, narkotyk mógł mieć na to wpływ pośredni, jednakże sam w sobie nie spowodował zgonu.

Matka Kacperka

Mimo tragicznych zdarzeń Pani Joanna, matka chłopca, nie żywiła jawnych pretensji i złości w kierunku Rafała B., wręcz przeciwnie. Stawała w jego obronie nawet na forum medialnym. W jego obronie staje też detektyw Rutkowski. Zaznacza, że zebrany materiał dowodowy nie obciąża ojca w 100%, a jego pracownicy szukali śladów mogących zmniejszyć wyrok za narażenie życia lub/i zdrowia dziecka. Robi to, bo z całych sił wspiera rodzinę, która mimo wszystko stara się razem przetrwać trudny czas.

Pani Joanna w pewnym wywiadzie wspomina o pomocy psychologicznej, zapewnionej przez policję. Otrzymała ją zaraz po zaginięciu Kacperka, we wtorek rano. Pani psycholog spędziła z matką Kacperka cały dzień oraz pomogła wytłumaczyć dzieciom zaistniałą sytuację.

Proces

8 lutego 2021 roku w Sądzie Rejonowym w Bolesławcu rozpoczął się proces Rafała B. Akt oskarżenia w tej sprawie trafił do sądu w sierpniu 2020 r. Mężczyźnie grozi do pięciu lat więzienia.

W czasie rozprawy ojciec dziecka mówi o swojej szczególnej relacji z Kacperkiem, o tym, że bardzo często zabierał go ze sobą w różne miejsca. Zaznacza, że nigdy nie doszło do podobnej sytuacji i bardzo żałuje tego, co się stało. Niestety feralnego dnia na chwilę spuścił 3-latka z oczu i skończyło się to tragicznie.

Pogrzeb

14-go maja 2020 roku o godzinie 13:00 w kościele parafialnym św. Mikołaja w Nowogrodźcu rozpoczął się pogrzeb tragicznie zmarłego chłopca. Mimo że najbliżsi dziecka prosili, by ze względu na ich trudne położenie w pogrzebie uczestniczyli wyłącznie spokrewnieni i najbliżsi znajomi, na pogrzeb przybyły tłumy mieszkańców. Padła także prośba ze strony rodziny Kacperka, by żałobnicy tego dnia nie przychodzili ubrani na czarno. Joanna Wacyk – matka Kacperka – bardzo mocno przeżywała ostatnie pożegnanie dziecka. Ciało chłopca spoczęło na cmentarzu parafialnym w Ołdrzychowie.

Autorka: Angelika Więcław, wolontariuszka Fundacji Zaginieni

Zdjęcie: KPP Bolesławiec [za:] https://www.polsatnews.pl/wiadomosc/2020-04-27/zaginal-35-letni-kacperek-poszukiwania-trwaja-m-in-w-rzece/

Źródła:

  1. ttps://www.polsatnews.pl/wiadomosc/2021-06-07/proces-ojca-35-letniego-kacperka-ktory-utonal-w-rzece-zeznawali-ostatni-swiadkowie/
  2. https://www.polsatnews.pl/wiadomosc/2020-05-11/sekcja-zwlok-35-letniego-kacperka-prokuratura-bada-przyczyne-smerci-dziecka/?ref=powiazane
  3. https://www.polsatnews.pl/wiadomosc/2020-08-21/smierc-35-letniego-kacperka-chlopiec-i-ojciec-byli-pod-wplywem-narkotykow/
  4. https://wroclaw.naszemiasto.pl/kacperek-nie-zyje-cialo-zaginionego-dziecka-z-nowogrodzca/ar/c1-7695225
  5. https://wroclaw.naszemiasto.pl/dolny-slask-wznowiono-poszukiwania-kacperka-czterolatek/ar/c1-7682047
  6. https://wiadomosci.radiozet.pl/Polska/Kacperek-z-Nowogrodzca-zaginiony.-Rutkowski-zaangazowany-w-poszukiwania
  7. https://www.zinfo.pl/artykuly/31865
  8. https://www.fakt.pl/wydarzenia/polska/wroclaw/nowogrodziec-pogrzeb-3-letniego-kacperka/vekyzyw

Wybitny. Inteligentny. Niezwykły. Utalentowany. Geniusz. Tak najczęściej przedstawiany jest Michał.

I.

Michał Jakub Łysek Przyszedł na świat 1 marca 1973 roku w Krakowie. Nie miał rodzeństwa. Chociaż Michał na pierwszy rzut oka zdawał się być mało przystępny, zdystansowany, zawsze z poważną miną, jednak w swoim niewielkim gronie bliskich przyjaciół zmieniał się nie do poznania.

Serdeczny, uśmiechnięty, z burzą gęstych długich włosów i ogromnym poczuciem humoru. Wrażliwy, dusza romantyka. Zawsze chętny do pomocy. Miał wiele pasji. Był spragniony świata. Pisał wiersze. Kochał podróżować, uwielbiał muzykę, pochłaniał tony książek. Potrafił przejechać pół Europy na rowerze. Pasjonowała go fotografia. Z każdej wycieczki przywoził mnóstwo zdjęć i ciekawych historii do opowiedzenia, których jego znajomi zawsze chętnie wysłuchiwali.

Podczas jednej z takich zagranicznych rowerowych wycieczek Michał poznał we Francji dziewczynę, młodą studentkę Akademii Sztuk Pięknych. Wielkanoc 1997 roku planowali spędzić razem.

Michał nie opuścił ani jednego koncertu swojego ukochanego, holendersko-angielskiego zespołu rockowego The Legendary Pink Dots – teksty ich piosenek tłumaczył i publikował w Internecie. Nie rozstawał się ze swoją ulubioną książką, którą był „Kubuś Puchatek”. Podziwiał piękno przyrody i zwierząt, a najbardziej kochał delfiny, które uważał za niezwykle inteligentne. Próbował przekonywać swoich znajomych, by nie jedli tuńczyków – podczas połowów tych ryb delfiny umierają w męczarniach, zaplątując się w wielkie sieci.

Michał odnalazł miłość swojego życia jeszcze w dzieciństwie. Była nią matematyka – królowa wszystkich nauk i królowa jego serca. Jego uzdolniony ścisły umysł pozwalał mu na branie udziału w licznych konkursach matematycznych. W 1992 roku Michał wygrał licealne Międzynarodowe Zawody Matematyczne w kategorii klas IV o profilu matematyczno-fizycznym. Takie osiągnięcie umożliwiało wybranie dowolnej uczelni wyższej bez obowiązku zdawania egzaminów wstępnych.

Ale Michał nie należał do osób, które spoczywają na laurach. Zdecydował się na wybór jedynej uczelni, której nie obejmował przywilej otrzymany w konkursie. Niedługo później więc Michał przystąpił do egzaminów wstępnych na kierunek Matematyka na Uniwersytecie Jagiellońskim.

II.

Na studiach szło mu doskonale. Na III roku wybrał sekcję teoretyczną – jedną z najciekawszych, ale i najtrudniejszych na tym kierunku. Interesowały go układy dynamiczne i fizyka matematyczna. Michał został dwukrotnie stypendystą Ministra Edukacji Narodowej, a na V roku udał się na Uniwersytet Oksfordzki dzięki otrzymanemu stypendium Fundacji Stefana Batorego. Pisał pracę magisterską na temat teorii chaosu. Po obronie Michał planował rozpocząć studia doktoranckie oraz prowadzić ćwiczenia z układów dynamicznych.

Zabrakło mu czasu.

III.

14 marca 1997 roku. Michał umówiony był z kolegą. Rozmawiali, słuchając hitów The Legendary Pink Dots, potem wybrali się na spacer, który jednocześnie miał być odprowadzką kolegi. Michał zabrał ze sobą rower – zdecydował, że w drodze powrotnej wsiądzie na niego i tak wróci do domu.

Mniej więcej w tym samym czasie dwoje uczniów krakowskiego technikum zastanawiało się, jak spędzić to piątkowe popołudnie. Zaczynał się weekend, fajnie by było jakoś się rozerwać, jednak ani Pawłowi T., ani Wojciechowi K., żaden kreatywny pomysł nie przychodził do głowy. Uznali, że kilka orzeźwiających piw ich zainspiruje. Inspiracja przyszła – ale nie taka, jakiej można by się spodziewać po nastolatkach.

Nastolatkowie lubią piłkę, lubią czytać komiksy, grać w gry komputerowe, może zrobić zabawnego psikusa sąsiadom. Na pewno nie zabijać. A to właśnie ten pomysł Wojciech i Paweł uznali za doskonały sposób rozrywki. No dobrze, pomysł jest, ale jak go zrealizować? Znajomy ma kij bejsbolowy. Gruby, drewniany, ciężki.  Taki raz dwa może pozbawić życia. Gdzie zapolować? Ulica Do Wilgi jest w sam raz. A kto będzie ofiarą? Zobaczą, kto akurat im się nawinie. Wtedy wybiorą.

Może kobieta? Skręciła za wcześnie.

Mężczyzna? Ale było ich dwóch. Nie daliby im rady, nie są tak silni.

Wtem nadjechał chłopak na rowerze. Niewiele starszy od nich. A co najważniejsze, sam. 

IV.

W momencie, gdy Michał znalazł się na ulicy Do Wilgi, nieoczekiwanie ktoś strącił go z roweru, a on sam otrzymał kilka potężnych ciosów w głowę. Po tym ataku oprawcy zbiegli. Michał, ledwo przytomny, zdołał jeszcze o własnych siłach wrócić do mieszkania przy ul. Brożka. "Tatuś, otwórz, napadli mnie" - te słowa usłyszał ojciec, który otworzył mu drzwi.

Michał zdążył wejść do mieszkania, pójść do łazienki, żeby zmyć krew, a po chwili stracił przytomność.

Państwo Łysek przez 20 minut próbowali dodzwonić się na pogotowie – i bynajmniej nie dlatego, że linia była zajęta. Kiedy już się dodzwonili, dyspozytorka, zamiast wysłać karetkę, zaczęła zadawać mnóstwo zbędnych pytań.

Zanim pogotowie w końcu przyjechało pod wskazany adres, minęła godzina. Michał w końcu został zabrany do szpitala. Wciąż był nieprzytomny. I tej przytomności nie odzyskał już nigdy. Obrażenia były tak rozległe, że zmarł w szpitalu 16 marca 1997 roku.

Pomimo tragedii, rodzice Michała podjęli niezwykle trudną i szlachetną decyzję o oddaniu organów swojego jedynego dziecka do przeszczepu. Wiedzieli, że Michał, który zawsze był gotów do pomocy innym, tego by chciał. Jego twardówki, nerki, serce trafiły do potrzebujących i dały innym życie, które Michałowi zostało w tak okrutny sposób odebrane.

Pogrzeb Michała odbył się 21 marca 1997 roku. Około tysiąc osób żegnało uzdolnionego młodego człowieka. W południe zawyły syreny, wstrzymano ruch uliczny na minutę. Wieczorem mieszkańcy Krakowa symbolicznie zapalili w oknach znicze. Został zorganizowany również Marsz Milczenia przeciwko przemocy, w którym wzięło udział przeszło kilkadziesiąt tysięcy osób.

V.

Szybko wszczęto poszukiwania sprawców napadu. Została wyznaczona nagroda za wskazanie zabójców Michała przez ministra sprawiedliwości. Tymczasem Paweł i Wojciech uznali swój wyczyn za godny uwagi na tyle, by chwalić się wśród swoich kolegów ze szkoły, że „pobili jakiegoś długowłosego”. Nie spodziewali się jednak, że napadnięty przez nich młody człowiek nie przeżył ataku.

Wkrótce chłopcy zostali zatrzymani. Przyznali się do winy, nigdy jednak nie okazali skruchy ani nie przeprosili rodziców Michała. Mimo że popełnili zbrodnię jak dorośli, zostali osądzeni jako nieletni. Zgodnie z wyrokiem Sądu Rodzinnego i dla Nieletnich w Krakowie – Podgórzu, 30 stycznia 1998 roku Wojciech K. i Paweł T. zostali umieszczeni w zakładach poprawczych (Paweł w Barczewie, Wojciech w Pszczynie) do ukończenia 21. roku życia.

Poprawczak. Za odebranie życia. Dla rozrywki. Wyrok przyjęto z niedowierzaniem i oburzeniem, zarówno przez społeczeństwo, jak i rodziców Michała. Niestety, wówczas była to najsurowsza kara przewidziana dla nieletnich. Dopiero tragedia Michała przyczyniła się do nowelizacji kodeksu karnego.

VI.

W 2002 roku zabójcy Michała wyszli na wolność po 5 latach odsiedzenia kary. Skończyli 21 lat. Wojciech w maju, Paweł 5 miesięcy później.

W trakcie odbywania wyroku Paweł próbował skrócić okres przebywania w zakładzie poprawczym za wszelką cenę. W 2000 roku nie stawił się w zakładzie po dwutygodniowej przepustce, przyznanej w ramach leczenia ręki. Zamiast tego ciągle dosyłał zwolnienia lekarskie. Sąd jednak nakazał natychmiastowe stawienie się Pawła z powrotem w miejscu odbywania kary.

Później Paweł otrzymał miesięczny urlop, ale i z niego nie miał zamiaru wracać. Wydano za nim wówczas list gończy. Został zatrzymany, ale nie pociągnięto go do odpowiedzialności za samowolne przedłużenie urlopu, nie uznano tego bowiem za przestępstwo.

Rodzice Pawła starali się o wcześniejsze zwolnienie syna, składając wniosek do sądu o jego wcześniejsze zwolnienie. Sąd jednak nie wyraził zgody, uzasadniając swoją decyzję względami społecznymi. Natomiast resocjalizacja Wojciecha przyniosła pozytywne efekty, a wychowawcy przyznali mu bardzo dobrą opinię. Opuścił poprawczak zgodnie z ustalonym przez sąd terminem, chociaż i jemu zdarzyło się nie wrócić z przepustki. Musiał być doprowadzony do zakładu.

VII.

Michał Łysek nie został zapomniany. Uczelnia, na której studiował, postanowiła uhonorować swojego wybitnego studenta w piękny sposób. Uniwersytet Jagielloński corocznie funduje stypendium im. Michała Jakuba Łyska dla najzdolniejszych matematyków, o które mogą się ubiegać studenci, doktoranci oraz pracownicy naukowi Instytutu Matematyki. Stypendium jest przyznawane każdego roku w marcu, w rocznicę śmierci Michała.

Michał żyje, dopóki będzie się o nim mówić. Można poznać go bliżej, słuchając The Legendary Pink Dots, czytając Kubusia Puchatka czy zagłębiając się w teorię chaosu. Można również Michała odwiedzić – jego grób znajduje się na Cmentarzu Batowickim w Krakowie.

Dziś Michał miałby 51 lat. Może założyłby własną rodzinę… Na pewno posiadałby imponujący dorobek naukowy.

Non omnis moriar.

*Cytat w tytule artykułu pochodzi z przetłumaczonego tekstu piosenki Legendary Pink Dots, ulubionego zespołu Michała.

Źródła:

  • https://gazetakrakowska.pl/minelo-15-lat-od-brutalnego-zabojstwa-michala-lyska/ar/531997
  • https://www.se.pl/krakow/wyszli-na-miasto-zapolowac-i-zatlukli-genialnego-studenta-matematyki-w-tym-roku-minelo-25-lat-od-smierci-michala-aa-pqzS-S2UV-i2EE.html
  • https://wiadomosci.onet.pl/krakow/po-smierci-michala-plakal-caly-krakow-zatlukli-go-dla-zabawy-kijem-bejsbolowym/2yzg01p
  • https://wiadomosci.wp.pl/krakow/jeden-z-zabojcow-michala-lyska-odzyskuje-wolnosc-6108991300420737a
  • https://matinf.uj.edu.pl/aktualnosci/-/journal_content/56_INSTANCE_SaA7HRzna0dW/41633/150319273
  • https://im.uj.edu.pl/studia/sin/stypendium-im-michala-jakuba-lyska
  • https://www.uj.edu.pl/wiadomosci/-/journal_content/56_INSTANCE_d82lKZvhit4m/10172/151726855
  • https://wiadomosci.onet.pl/na-tropie/zabili-dla-rozrywki/v7lw2
  • https://dziennikpolski24.pl/zabojca-lyska-na-przepustce/ar/2280640
  • https://krakow.wyborcza.pl/krakow/7,44425,840571.html
  • https://krknews.pl/kartka-z-kalendarza-14-marca-ta-zbrodnia-wstrzasnela-krakowem/

Autorka: Martyna Gregorczuk, wolontariuszka Fundacji Zaginieni

Zdjęcie: Gazeta Krakowska

20 sierpnia 1989 roku w jednej z luksusowych rezydencji w Beverly Hills doszło do brutalnego zastrzelenia pewnego małżeństwa. Oba ciała zostały znalezione jeszcze tego samego dnia w jednym z pokoi willi. W tle ciągle grał telewizor, który para oglądała przed swoją śmiercią.

Na policję zadzwonił starszy z synów pary, a funkcjonariusze po przyjechaniu na miejsce zbrodni spotkali drugiego z braci, panicznie płaczącego na trawniku przed domem. W tamtym momencie pierwsze podejrzenia co do motywu zbrodni padły na porachunki mafijne, zemstę, bądź kradzież majątku znanej i szanowanej rodziny Menendez. 

Wątpliwości służb co do tych wniosków zaczęły się pojawiać w momencie, w którym obaj bracia, zamiast przeżywać żałobę, upajali się w fortunie brutalnie zamordowanych rodziców, wydając ogromne sumy pieniędzy na… praktycznie wszystko.

Droga do bogactwa

José Enrique Menendez urodził się 6 maja 1944 roku. Wychowywał się w uroczej Hawanie, stolicy Kuby, lecz w wieku 16 lat przeprowadził się do Stanów Zjednoczonych. Na Uniwersytecie Południowego Illinois w Carbondale otrzymał stypendium pływackie, a dodatkowo poznał tam swoją przyszłą żonę, starszą o 3 lata Mary Louise Andersen. Kobieta posługiwała się wśród znajomych i rodziny ksywką ‘Kitty’.

W 1963 roku młodzi pobrali się, w konsekwencji przeprowadzając się razem na wschód Stanów. Tam José kontynuował naukę, będąc znany ze swoich wysokich ambicji i chęci do bycia jak najlepszym. Dzięki takim charakterystykom szybko zdobywał zaufanie pracodawców oraz zapewniał sobie posady na wysokich stanowiskach w prestiżowych firmach. W pewnym etapie swojej dynamicznej kariery zawodowej Menendez, pracując w wytwórni płytowej, kończył zarabiał aż 500 000 dolarów rocznie.

Po podjęciu decyzji o zmianie pracy Menendez szybko został zatrudniony przez Carolco Pictures, która zyskała znaczącą reputację dzięki filmom Sylvestra Stallone'a - serii „Rambo”. W 1986 roku Menendez zabrał ze sobą swoją rodzinę do Kalifornii, gdzie jego misją było ożywienie upadającej spółki zależnej, International Video Entertainment. Oczywiście, udało mu się to, a przeprowadzka przyniosła nowy poziom dochodów – wynosiły one 1 milion dolarów rocznie. Z pewnego powodu, o którym dowiesz się niedługo, w październiku 1988 roku José zdecydował się jednak opuścić tę okolicę. Kupił dla swojej rodziny dom o powierzchni prawie 840 metrów kwadratowych w Beverly Hills, który posiadał basen i kort tenisowy. Nikt nie spodziewał się, że w posiadłości rodziny Menendez, w której przed kupnem przebywali od czasu do czasu sami Michael Jackson i Elton John, dojdzie do tak krwawego morderstwa.

Rygorystyczne dzieciństwo

W międzyczasie, podczas tej całej drogi, na świat przyszli w odstępie dwóch lat od siebie Lyle i Erik Menendez. Pierwszy, Lyle, urodził się 10 stycznia 1968 roku w Nowym Jorku, natomiast Erik 27 listopada 1970 roku w New Jersey. Gdy chłopcy byli dziećmi, ich rodzice żyli na poziomie amerykańskiej klasy średniej. Bliscy i tak zeznawali, że „bracia nigdy nie dowiedzieli się czym jest bieda”.

Erik, José i Lyle Menendez

Kiedy chłopcy byli młodzi, sport był nieodłącznym elementem ich życia. Mimo to niektórzy postronni obserwatorzy pamiętają, że bracia nie wydawali się dobrze przy nim bawić. Według byłego trenera pływania, Lyle i Erik pośród grupy rówieśników wyróżniali się niechęcią i spędzali większość czasu sami ze sobą. Lyle był psotny i często wdawał się w drobne sprzeczki, a Erik wydawał się do bólu nieśmiały.

Kiedy José zdecydował, że jego młodzi synowie powinni się doskonalić, dał im wybór między piłką nożną a tenisem. Chłopcy wybrali tenis, a José wniósł swoją ogromną determinację na twardy kort. Godzina po godzinie sąsiedzi z New Jersey słyszeli dźwięki piłek tenisowych uderzanych tam i z powrotem. Podobno już o 6:30 rano Erik i Lyle wychodzili na chłodne powietrze, żeby po chwili posłusznie wykonywać wykrzykiwane przez ojca instrukcje.

Erik z kolei był dobrym pływakiem w klubowej drużynie pływackiej. Natomiast po jednym z wyścigów, podczas gdy inni rodzice chwalili dzieci, które ukończyły tor daleko za Erikiem, José wyciągnął syna z wody i ubrał, upokarzając go przed rówieśnikami. Podczas gdy to się działo, Kitty zwyczajnie stała w pobliżu.

Zainteresowanie José doskonałością Lyle'a też wykraczało poza „normalne”. Według większości zeznań José chciał, aby Lyle był najlepszy w historii we wszystkim. Z czasem temperament Lyle'a dawał o sobie znać i wybuchał podczas gry na korcie. Zamiast słuchać i pracować nad potknięciami z trenerem, uderzał w piłki kilka razy z rzędu tak mocno jak tylko mógł, a jego gra z przeciwnikami stawała się coraz bardziej agresywna. Codzienne życie już od najmłodszych lat pod presją bycia idealnym pozostawiało coraz większe, może umyślnie niezauważane, rany na psychice Lyle’a i Erika. Piętno „porażek”, jak to ojciec chłopców postrzegał ich odbiegające od perfekcji wyniki na różnych płaszczyznach, stawało się niemal nie do zniesienia dla obu braci. 

Pod przykrywką perfekcyjności

Prawdziwym powodem przeprowadzki z Kalifornii do Beverly Hills wcale nie była prestiżowa okolica, a załamująca się reputacja rodziny po pewnym incydencie.

Calabasas w stanie Kalifornia do dzisiaj uchodzi za jedno z najbogatszych miast w Stanach Zjednoczonych. Mieszkając tam, Lyle i Erik wpadli w towarzystwo błyskotliwych i przystojnych młodych mężczyzn. W takim otoczeniu łatwo było ugiąć się, aby jak najlepiej dopasować swój styl bycia i być w końcu akceptowanym. Przykładem tego okazał się Erik, stając się coraz bardziej pewny siebie i zbuntowany.

Latem 1988 roku na terenie Calabasas dochodziło do włamań. Celem były pieniądze, biżuteria, nawet sejfy. Śledztwo doprowadziło właśnie do grupy, do której należeli bracia, a konkretniej – do samego Erika. Abstrakcją było to, że żaden z członków tejże grupy nie potrzebował pieniędzy. Kierowała nimi chęć poczucia adrenaliny. W czasie, gdy sprawa włamań została rozwiązana, José był wściekły, natomiast, co ciekawe, nie obwiniał za to, co się stało, młodszego syna, a jego kolegów. Tę część swojej rodzinnej historii José i Kitty chcieli zachować wyłącznie dla siebie. Właśnie dlatego przeprowadzili się do Beverly Hills: aby napisać kolejny, a zarazem – czego nie mogli jeszcze wówczas wiedzieć – ostatni rozdział ich historii.

Przyjaciele

Jeszcze w Calabasas Erik poznał niejakiego Craiga. Razem, jako bliscy znajomi, napisali niepokojący scenariusz zatytułowany „Przyjaciele”. 62 strony tekstu opowiadały historię egocentrycznego syna bogatej pary, Hamiltona, który znajduje testament rodzinny i odkrywa, że ma odziedziczyć 157 milionów dolarów. Popełnia pięć morderstw, zaczynając od własnych rodziców…

A gloved hand is seen gripping the doorknob and turning it gently. The door opens, exposing the luxurious suite of Mr. and Mrs. Cromwell lying in bed. Their faces are of questioning horror as Hamilton closes the door behind gently, saying . . .
 
“Good evening, mother. Good evening, father . “ (His voice is of attempted compassion but the hatred completely overwhelms it). All light is extinguished, and the camera slides down the stairs as screams are heard behind.

fragment scenariusza

Scenariusz mógłby nie stanowić żadnego dowodu, gdyby nie to, co wydarzyło się w sierpniu 1989 roku. Jednak do szczegółów przejdziemy niedługo, obiecuję. 

W tym samym czasie Lyle był na pierwszym roku studiów w Princeton. Po jednym semestrze, jesienią 1987 roku, został oskarżony o plagiat pracy na zajęcia z psychologii. Chłopaka zawieszono na rok. Na początku 1989 roku Lyle wznowił studia, a jego narzeczona również osiedliła się w Princeton, pracując jako kelnerka. Tam poznała innego kelnera, Donovana Jay Goodreau, którego zapoznała ze starszym z braci.

Goodreau stał się najlepszym przyjacielem Lyle’a. Kilka tygodni po tym, jak się poznali, Lyle zabrał Donovana na grób ojca José w północnym New Jersey. Przez trzy godziny, w zimnie, obaj stali na cmentarzu, podczas gdy Lyle zwierzał się z ciężaru naśladowania jego ojca. 

W kwietniu Lyle przedstawił Donovana swoim bliskim krewnym, nawet przywiózł go do domu w Beverly Hills. Goodreau mówił, że było to wyjątkowe doświadczenie. Kolacja była jak sesja podsumowująca. Lyle wiedział, że José będzie go wypytywał o wszystko.

Wiosna 1989 roku przyniosła kolejne problemy, głównie z zachowaniem Lyle'a. Jednego dnia zabrał on Goodreau na przejażdżkę zmotoryzowanym wózkiem golfowym po pofałdowanych i zadbanych wzgórzach pola. José, łagodnie rzecz ujmując, nie był zbytnio zadowolony. Dlaczego? Ponieważ przez ten wybryk przywileje golfowe rodziny Menendez zostały zawieszone na rok. Pomimo ciągłych kłopotów, rodzina pozostała zżyta. Erik zaczął rywalizować w serii turniejów tenisowych w całym kraju. Jeden z nich odbywał się w uciążliwym upale pod koniec lipca. Mimo tego José trenował z synem od rana. Gdy wymęczony Erik wlókł się z powrotem do swojego pokoju hotelowego po dniu intensywnej rywalizacji, ojciec towarzyszył mu, aby dać swojemu synowi masaż i w ten sposób pomóc mu się zrelaksować.

Wielki dzień i jego skutki

20 sierpnia 1989 roku, pod wieczór, na terenie posiadłości rodziny Menendez rozległy się odgłosy strzałów. José został postrzelony ze skutkiem śmiertelnym – sześć razy w tył głowy. W kierunku Kitty zostało oddanych łącznie aż dziesięć strzałów. Starała się uciec, czołgając się po podłodze, jednak w jej przypadku śmiertelny okazał się strzał w policzek. Ostatnim, co zobaczyli przed śmiercią, był widok ich własnych dzieci z dwiema strzelbami wycelowanymi prosto w nich.

Rezydencja w Beverly Hills
José i Kitty Menendez
Zdjęcie z miejsca zbrodni

Obaj bracia przez jakiś czas pozostali w domu, myśląc, że któryś z sąsiadów, słysząc strzały, zadzwoni na policję. Gdy tak się nie stało, pozbyli się swoich ubrań, które były poplamione krwią, a następnie zakopali strzelby gdzieś wzdłuż ulicy Mulholland Drive. Musieli jednak zapewnić sobie jakieś alibi, i w tym celu udali się do kina. Wszystko poszłoby zgodnie z planem, gdyby nie to, że na bilecie była widoczna godzina seansu. Porzucając swój pierwotny plan pojechali w zamian na festiwal „Taste of L.A.” w Santa Monica.

Po powrocie do domu, na miejscu dalej nie było policji. Trzeba było podjąć kolejny krok. Właśnie wtedy Lyle zadzwonił pod numer 911, aby zgłosić, że jego rodzice zostali zabici przez nieznanych sprawców. Policji zeznali, że wyszli tego wieczoru obejrzeć film, ale musieli się wrócić po dowód osobisty Erika. To właśnie wtedy mieli odkryć zmasakrowane ciała swoich rodziców. Ze względu na brutalność, jaką zastały służby na miejscu zbrodni, zaczęto od razu wypuszczać hipotezy o prawdopodobnym udziale mafii. Samych braci nawet nie poproszono o testy na pozostałości prochu po wystrzale, a te pomogłyby ustalić, czy niedawno strzelali z broni palnej…

W następnych miesiącach żaden z braci Menendez nie zachowywał się jak syn, który niedawno znalazł oboje swoich rodziców martwych w brutalnej, krwawej scenie morderstwa. 

Lyle kupił Rolexa, Porsche, mnóstwo ubrań i restaurację w Princeton. Erik zafundował sobie Jeepa Wranglera i osobistego trenera tenisa, dzięki któremu mógł dalej grać na korcie w meczach na skalę światową. Bracia opuścili też rezydencję w Beverly Hills, przeprowadzając się do równie drogiej Marina del Rey. Wyjeżdżali na Karaiby i do Londynu, jednak inni członkowie rodziny nie uważali tego szału zakupów za coś dziwnego. W ciągu sześciu miesięcy bracia wydali około 700 000 dolarów z fortuny własnego ojca, którego wartość w chwili śmierci szacowano na około 14 milionów dolarów. Podejrzane?

W trakcie śledztwa zaczęto w końcu podejrzewać, że bracia byli najbardziej prawdopodobnymi sprawcami - zauważono oczywisty motyw finansowy i ich wygórowane wydatki po zabójstwach. Poniekąd sprawę ułatwił im Erik, ponieważ przyznał się do morderstw swojemu psychologowi, Jerome'owi Ozielowi, łamiąc tym samym braterski pakt milczenia. Z kolei Oziel wyjawił tą wiadomość swojej kochance. Gdy z nią zerwał, ta w przypływie wściekłości powiedziała policji o zaangażowaniu braci w morderstwo, puszczając skradzione taśmy ze spotkań z psychologiem.

Na tej podstawie Lyle został aresztowany 8 marca 1990 roku, a Erik zgłosił się sam trzy dni później po powrocie do Los Angeles. Zostali osadzeni osobno.

Proces sądowy i wyrok

Po aresztowaniu braci, w latach 1991-1992 debatowano na temat tego, czy nagrania wykonane przez Oziela mogą zostać wykorzystane w sądzie. Sąd Apelacyjny w Kalifornii orzekł, że nagrania nie były chronione. Stwierdził, że dyskusje między psychologiem a braćmi odbywały się podczas sesji, które nie miały na celu terapii. Dodatkowo podawano argument uznania braci za „niebezpiecznych pacjentów”, co dawało możliwość legalnego dopuszczenia taśm jako materiałów dowodowych w procesie sądowym. Jednak, co ciekawe, nagranie w którym Erik przyznaje się do morderstw zostało uznane za uprzywilejowaną komunikację, w związku z tym nie stanowiło dowodu w procesie.

Procesy rozpoczęły się w 1993 roku, z osobnymi ławami przysięgłych dla każdego z braci. Transmitowane było dosłownie wszystko, od samych procesów po relacje zdawane przez prawników i adwokatów bezpośrednio przed i po wizycie w sądzie. Wzmagało to narodową obsesję na punkcie sprawy, która wyglądała jak rodem z jakiegoś serialu - dwaj przystojni bracia, morderstwo, tajemnice bogatej rodziny.

Lyle i Erik w sądzie, 13 marca 1990 roku

Pewnie na tym etapie czytania zadajesz sobie jedno pytanie.

Ale dlaczego bracia zastrzelili swoich rodziców? 

Pozwól, że Ci odpowiem… Chociaż w sumie nie ja, a sami bracia i ich kontrowersyjne zeznania.  

Pod opieką swoich obrończyń, Leslie Abramson i Pam Bozanich, bracia zeznali, że zabili swoich rodziców ze strachu o swoje życie. Ich matka została opisana jako samolubna, niestabilna psychicznie alkoholiczka i narkomanka, która stosowała przemoc wobec braci. Natomiast ojciec dopuszczał się na nich molestowania seksualnego. Pamiętasz fragment, w którym napisałam o ojcowskim masażu po jednym z meczy tenisa Erik’a? José, jak twierdzili chłopcy, molestował ich przez lata - Lyle'a w wieku od 6 do 8 lat, a Erika od 6 do 18 lat - a masaże polegały na przestymulowaniu genitaliów synów. Oprócz tego pojawiały się wzmianki o brutalnych gwałtach, zmuszaniu do seksu oralnego, używaniu narzędzi takich jak szczoteczka do zębów do penetracji. Bracia nawet zeznawali, że stosowali cynamon oraz cytrynę w daniach ojca aby móc zmienić smak jego spermy.

Ze względu na dość drażliwy temat, dla zainteresowanych dalszymi szczegółami zamieściłam w źródłach linki do materiałów na Youtube przedstawiających dokładne zeznania braci dotyczące molestowania.

Erik zeznał, że kilka tygodni przed 20 sierpnia powiedział starszemu bratu o molestowaniu seksualnym, którego doświadczał ze strony ojca. Od tamtej pory doszło do paru kłótni, w których José miał grozić dzieciom śmiercią, jeśli nie utrzymają molestowania w tajemnicy. Ostatnia konfrontacja miała miejsce 20 sierpnia 1989 roku. Bracia stwierdzili, że ojciec zamknął się w jednym z pokoi z Kitty, a nigdy do tej pory tak się nie działo. Paranoicznie bojąc się, że zaraz zostaną zabici przez własnych rodziców, Lyle i Erik wyszli na zewnątrz, aby załadować zakupione i przygotowane już wcześniej strzelby.

Pierwszy proces sądowy trwał sześć miesięcy. Zakończył się zawieszeniem przysięgłych, którzy nie byli w stanie uzgodnić, czy Lyle i Erik byli winni morderstwa, czy też działali w samoobronie. Natychmiast ogłoszono, że będą oni ponownie sądzeni razem. Drugi proces odbył się w 1995 roku i był znacznie mniej medialny, bowiem zakazano wnoszenia kamer do sądu. Sędzia orzekł, że nie ma wystarczających dowodów na to, że José znęcał się nad swoimi synami, co było kluczowe dla stwierdzenia samoobrony braci. 

2 lipca 1996 r. bracia zostali ostatecznie skazani za dwa morderstwa pierwszego stopnia i spisek w celu zabójstwa. Karą było dożywocie bez możliwości zwolnienia warunkowego – ze względu na brak wcześniejszej karalności Lyle i Erik uniknęli kary śmierci. Obaj po dziś dzień odbywają wyrok w Richard J. Donovan Correctional Facility w San Diego w stanie Kalifornia.

Krótka recenzja netflixowej ekranizacji

W tym roku na platformie Netflix pojawiło się 9 odcinków opowiadających historię braci Menendez - Monsters: The Lyle and Erik Menendez Story. Jest to drugi sezon serii „Monster” produkcji Ryana Murphy’ego. Pierwszy sezon ukazał się w 2022 roku i opowiadał historię seryjnego mordercy Jeffrey’a Dahmera, który dopuścił się 17 morderstw na innych mężczyznach w latach 1978-1991. 

Miałam przyjemność obejrzeć zarówno pierwszy, jak i drugi sezon tej serii. Piszę „przyjemność”, ponieważ obie produkcje były zrealizowane na naprawdę wysokim poziomie. Uważam, że odcinki były nakręcone w dynamiczny i naprawdę wciągający sposób. Pamiętam, że w przypadku historii Dahmer’a nie miałam praktycznie zastrzeżeń - Evan Peters w roli głównej spisał się znakomicie, odwzorowanie mieszkania mordercy było łudząco podobne, dobór i gra aktorska pozostałych bohaterów także były na bardzo wysokim poziomie. 

Podobnie mogę się wypowiedzieć na temat ekranizacji historii braci Menendez - aktorzy, gra aktorska, odwzorowanie miejsc - wszystko się zgadzało. Jednak tutaj poczułam w paru momentach, że producenci podkręcali poszczególne fragmenty aby zdobyć większą oglądalność lub wzbudzić nieco kontrowersji. Mam tutaj na myśli serialowy wątek z rzekomą relacją romantyczną między braćmi, a nawet poczucie seksualizacji głównych bohaterów w poszczególnych scenach, bądź dodawanie lub przekręcanie niektórych faktów. Muszę przyznać, że czułam się w związku z tym chwilami nieswojo i niezręcznie. Starałam się równolegle pisać artykuł oraz oglądać serial, by mieć większy ogląd. 

Do tego właśnie sprowadza się główna kwestia kontrowersyjna takich adaptacji - czy etycznym jest tworzenie serialowych ekranizacji tak brutalnych historii? Zawsze należy pamiętać oglądając takie produkcje, że opowiadana historia miała miejsce w rzeczywistości. Sądzę, że należy znać autentyczne fakty o danej sprawie zanim obejrzy się taki serial. W przypadku 1 sezonu, rodziny ofiar Dahmera głośno wyrażały swoje niezadowolenie z tego, że jego historia w ogóle została przedstawiona w formacie serialowym. Taka sytuacja również miała miejsce w wypadku sezonu 2, tym razem ze strony samego Erika.

Wypowiedź Erika o serialu, udostępniona przez jego żonę

W sprawie braci Menendez istnieją dwa obozy. Jeden uznaje braci za ofiary systemu, drugi za bezwzględnych, żądnych pieniędzy morderców. Wątpliwości oraz pytań jest wiele. 

Prawdę co do tej sprawy znają tylko 4 osoby - dwie z nich nie żyją, dwie z nich trzymają się swojej wersji po dziś dzień.

W którym obozie jesteś Ty, drogi czytelniku?

Źródła:

Autorka: Julia Skrzypiec, wolontariuszka Fundacji Zaginieni

Zdjęcie: abcnews.go.com

Fundacja ZAGINIENI
chevron-down