KRS: 0000870180

W grudniu 2014 roku Jakub Kazała odwiedził w Białej Rawskiej swoją dziewczynę, a następnie razem wybrali się na imprezę. Wówczas nie wiedział, że już nie wróci do domu. Jego zwłoki znaleziono na pobliskich bagnach.

Historia w tle

Świdrygały to miejscowość położona około 100 km od Warszawy. To właśnie tu, wraz ze swoimi rodzicami – mamą Renatą i tatą Sylwestrem, a także rodzeństwem, mieszkał Jakub Kazała. Był zwykłym chłopakiem – szczupłym, wysokim, o pociągłej twarzy. Uchodził za duszę towarzystwa; postrzegano go jako dobrze wychowanego, spokojnego, sympatycznego, rodzinnego i wygadanego, a także ambitnego, chcącego czerpać z życia pełnymi garściami. Kuba miał różne zdolności, jednak jego pasją była głównie informatyka. Lubił poświęcać czas na majsterkowanie przy sprzęcie. W tym kierunku chciał się rozwijać. Aby móc to realizować, postanowił uczyć się w pobliskiej Białej Rawskiej. W szkole Kuba poznał Olę.

Czas nauki minął szybko, a Jakub już snuł plany dalszego kształcenia. Swoje kroki skierował do stolicy. Ku zdziwieniu rodziny i znajomych nie zdecydował się na ścieżkę kariery opartą na swojej pasji do informatyki, lecz wybrał budownictwo. Szybko okazało się, że decyzja była słuszna – kierunek bardzo mu się spodobał. Choć był dopiero na początku studiów, już zamierzał silnie związać swoją przyszłość z tym kierunkiem. Interesowało go założenie działalności gospodarczej.

Plany na przyszłość

Jakub Kazała studiował zaocznie, miał więc czas, by na co dzień pomagać w pracy swojemu ojcu, prowadzącemu działalność w branży instalacji i serwisu urządzeń chłodniczych. Pracy w firmie raz było więcej, a raz mniej – zwłaszcza poza sezonem, dlatego Kuba, wiedziony chęcią odciążenia budżetu domowego i uzyskania niezależności finansowej, postanowił zatrudnić się na etacie. Szybko uśmiechnęło się do niego szczęście – pobliskie przedsiębiorstwo ogłosiło rekrutację. Jednym z elementów wpływających na dobrą opinię o kandydacie była umiejętność swobodnego porozumiewania się w języku angielskim, co dla Kuby nie stanowiło problemu. Chłopak sprawdził się – został przyjęty. Pracę miał rozpocząć od 2015 roku. Wtedy jeszcze nie wiedział, że nie dojdzie to do skutku.

Życie Jakuba, poza studiami i pracą w firmie ojca, mniej więcej od połowy 2014 roku wypełniały sprawy sercowe. Kuba miał dziewczynę – starszą od siebie Olę, z którą znali się jeszcze z czasów technikum. Wtedy jednak była w związku z Sebastianem. Dziewczyna podobała się Kubie od dawna i gdy tylko dowiedział się, że jest wolna, postanowił spróbować swoich sił, by z Olą się związać – i tak też się stało. Był w niej szaleńczo zakochany. Niewiele przed końcem roku Olę poznali także członkowie rodziny chłopaka. Podczas spotkania Jakub wydawał się być szczęśliwy – przytulał dziewczynę i próbował zagadywać. Ta jednak, jak oznajmiła rodzina Kuby, choć sprawiała dobre wrażenie, nie mówiła za dużo. Patrząc na parę, można było mieć poczucie, że świetnie się rozumieją, jednak prawda odbiegała od tego sielskiego obrazka.

Domówka

26 grudnia 2014 roku nie wyróżniał się spośród innych dni. Wieczorem Kuba pojechał do niezbyt odległej od Świdrygałów Białej Rawskiej, by spotkać się tam z Olą, a następnie także z jej znajomymi. Aleksandra i Jakub planowali, że będą pić na imprezie. Ustalili, że po zabawie chłopak przenocuje u niej – z tego względu auto pozostawił pod jej domem. Do miejsca, w którym organizowano domówkę, podobno zawiozła ich koleżanka. Rzekomo miała ich także odebrać. Tak się jednak nie stało.

Przyjęcie było kameralne. Brały w nim udział zaledwie cztery osoby – Jakub Kazała z Olą oraz gospodarz imprezy wraz ze swoją partnerką. Młodzi bawili się raczej nieźle. Choć chłopak przyjaciółki Oli nie przepadał za nią, dobrze dogadywał się z Jakubem, który opowiadał o studiach i swoich planach. Chłopcy wymienili się nawet numerami telefonów. Według późniejszych zeznań, dziewczyna Jakuba zachowywała się co najmniej dziwnie. Po zaledwie dwóch łykach alkoholu (podczas imprezy podobno wypito 0,7 litra wódki i nieco nalewki) stwierdziła, że źle się czuje. Postanowiła więcej nie pić. Później zaś co chwilę chodziła do toalety – i dość nietypowo wybierała tę zlokalizowaną na parterze, chociaż młodzi na czas zabawy mieli do swojej dyspozycji łazienkę na piętrze.

Wielokrotne schodzenie po schodach powodowało niechęć zwłaszcza ze strony matki gospodarza przyjęcia, gdyż było już późno, a kobieta chciała się wyspać. Najpierw upomniała imprezowiczów, natomiast potem, zniecierpliwiona, weszła do pokoju i powiedziała, że chyba czas zakończyć spotkanie. Kuba i Ola zaczęli zbierać swoje rzeczy. Tuż przed wyjściem Jakub przeprosił matkę chłopaka, u którego odbyła się zabawa, za zachowanie swojej towarzyszki.

W oczekiwaniu na taksówkę

Było po północy, a koleżanka, która deklarowała, że odbierze Olę i Kubę, nie pojawiła się pod wskazanym adresem. Stwierdziła, że całość zbytnio się przeciągnęła, dlatego zamiast na nich czekać, postanowiła zająć się załatwianiem swoich spraw. Młodzi zdecydowali się zadzwonić po taksówkę. Aleksandra tłumaczyła później, że choć miała swój telefon, poprosiła, by komórkę pożyczył jej Kuba. Podobno konto w jej aparacie zostało zablokowane. Jak twierdziła, oczekiwanie na transport trochę się przeciągało. Wraz z Kubą wyszła na dwór. Skierowali się w stronę centrum miejscowości. W wolnej chwili ponownie zadzwoniła do kierowcy, by powiedzieć, że będą czekać na niego koło lokalnego przystanku. Szli we wspomnianym kierunku. Wkrótce okazało się jednak, że Kuba… zniknął.

Gdy zamówiona taksówka dotarła na miejsce, Ola miała wsiąść do samochodu, a następnie wraz z kierowcą krążyć w poszukiwaniu Jakuba. Przypuszczała, że chłopak na pewno kręci się gdzieś po okolicy. Po Jakubie jednak nigdzie nie było śladu. Taksówkarz rzekomo zostawił Olę przy działkach. Ponoć tam też szukała Jakuba. Według przedstawionej relacji, mniej więcej pół godziny później Ola kolejny raz zadzwoniła po taksówkę. Tym razem poprosiła, by zawieziono ją w okolice przystanku autobusowego. Sądziła, że Kuba być może tam będzie na nią czekał. Domysły znów okazały się nietrafione. Zaniepokojona skontaktowała się z kolegą 20-latka – Kamilem.

Pomimo że było późno, Kamil odebrał. Ku jego zdziwieniu w telefonie nie usłyszał głosu Kuby. Ola spytała chłopaka, czy Jakuba nie ma u niego. Kamil zaprzeczył. Później dowiedział się, że jego przyjaciel „zaginął”. Kamil skontaktował się z Wojtkiem, swoim znajomym. Nakreślił mu sytuację i zapytał, czy ten nie pomógłby w poszukiwaniach. Wojtek przystał na tę prośbę i wraz z Kamilem udał się do Białej Rawskiej. Gdy przybyli na miejsce, Ola opowiedziała im raz jeszcze, co się stało. Po wysłuchaniu jej wersji natychmiast ruszyli, by odnaleźć kolegę.

Olę podobno odwieźli do domu – to przecież u niej miał nocować Kuba, więc istniało duże prawdopodobieństwo, że właśnie tam poszedł. Mieli nadzieję, że poszukiwania ułatwi im pogoda – wszędzie zalegał śnieg, który przestał padać około 22. To oznaczało, że ślady butów, zwłaszcza te prowadzące w rejony słabo uczęszczanych ścieżek, powinny być dobrze widoczne. Mimo że młodzi ludzie lustrowali nie tylko tereny przy ulicach, ale także ścieżki prowadzące na pola czy w stronę sadów, używając przy tym źródła światła, i nawoływali „zaginionego” po imieniu, po chłopaku zdawało się nie być śladu. Poszukiwania Kuby przerwali dopiero nad ranem.

Zaginiony

W nocy z telefonu Kuby wykonano również połączenie do siostry chłopaka. Ta powiadomienie zobaczyła dopiero rano. Natychmiast oddzwoniła. Komórki jednak nikt nie odebrał. Przed południem do domu Kuby, w towarzystwie Aleksandry, przyjechał Kamil. Spytał, czy zastał kolegę. Gdy wyszedł, pani Renata zaczęła się mocno niepokoić. Telefon syna nadal uporczywie milczał. Po wykonaniu wielu sygnałów komórkę odebrał jednak… Kamil. Tłumaczył, że wraz z dziewczyną Kuby są na miejscowym komisariacie, bo nigdzie nie mogą go znaleźć. Komórka Jakuba w rękach jego dobrego kolegi znalazła się dość przypadkowo. Ola przekazała mu ją, gdy wraz z Wojtkiem spotkali się w celu prowadzenia wspólnych poszukiwań 20-latka.

Oficjalne zawiadomienie o zaginięciu Jakuba Kazały złożył jego ojciec. Lokalna policja uspokajała go, twierdząc, że chłopak z pewnością szybko się znajdzie. Mimo to rodzice 20-latka bardzo się niepokoili. Kuba, gdy miał się spóźnić, zawsze dzwonił. Gdy rozładował mu się telefon, pożyczał od kogoś, aby skontaktować się z bliskimi i powiedzieć, że u niego wszystko w porządku.

Rodzice chłopaka wkrótce po tym, jak zgłoszono jego zaginięcie, udali się do Białej Rawskiej, a konkretnie do domu, w którym wieczorem odbyła się impreza. Tam dowiedzieli się, że po zabawie Ola wraz z Kubą zamówili taksówkę. Zidentyfikowanie przewoźnika nie było trudne, gdyż w Białej Rawskiej usługi tego typu świadczyła tylko jedna osoba. Mężczyzna, do którego rodzice dotarli jeszcze przed służbami, potwierdził, że rzeczywiście jeździł z dziewczyną po mieście w poszukiwaniu chłopaka. Później taksówkarza przesłuchano, jednak jego zeznania nie zgadzały się z wersją Oli. Ponadto paragon, który wystawił klientce i na którym uwzględniono liczbę kilometrów pokonanych w ramach kursu oraz należną kwotę, opiewał na 14 zł za przebyte 2,4 km.

Jak zauważono, a następnie przekazano policji, trasa, którą ponoć wraz z Aleksandrą pokonał taksówkarz, powinna wynosić sporo więcej niż tylko nieco ponad 2 km. To spostrzeżenie po pewnym czasie zainicjowało przeprowadzenie eksperymentu. Wziął w nim udział kierowca taksówki. Metodą prób i błędów udało się wreszcie osiągnąć wspomniany wynik. Kierowca stwierdził, że wcześniej musiał się pomylić, gdyż razem z Aleksandrą jeździł różnymi trasami.

Na jaw wyszła jednak jeszcze jedna rażąca nieścisłość: paragon wystawiony przez taksówkarza, oprócz wspomnianych danych, zawierał także godzinę rozpoczęcia kursu (było to 45 minut po północy) oraz jego zakończenia (51 minut po północy). Analiza bilingów Kuby (jego telefonem dysponowała wtedy Ola) wykazała zaś, że feralnej nocy, 48 minut po północy, także odbyło się połączenie z taksówkarzem i trwało ono 10 sekund. To dziwne, gdyż z rzeczonych danych płynął wniosek, że wówczas trwał kurs, a jak na zwykłą pomyłkę w wybieraniu numeru połączenie było dość długie.

Warto dodać, że „podróż” Oli i Kuby została zarejestrowana przez kamery. Na dostępnych zapisach z monitoringu można zauważyć, że Ola szturchała Kubę, wymachiwała rękoma; ten zaś nie reagował na zaczepki. Na drugiej kamerze widać już wyłącznie dziewczynę. Na nagraniu można było dostrzec także „kręcący się” w pobliżu samochód, jednak jakość obrazu była zbyt słaba, by dało się ustalić więcej szczegółów dotyczących pojazdu.

Czy Jakub i Ola się pokłócili?

Najpierw Ola przekonywała, że nie kłóciła się z Kubą, potem jednak przyznała, że między nią a chłopakiem doszło do sprzeczki. Powodem konfliktu miało być to, że Kuba za dużo wypił na imprezie. Zmianę zeznań tłumaczyła prosto: tamtej nocy dużo wypiła (chociaż jej znajomi twierdzili inaczej).

– Szliśmy razem, jednak tak zajęłam się rozmową z taksówkarzem, że w pewnym momencie, kiedy się odwróciłam, zobaczyłam, że Jakub jest dużo dalej za mną i idzie w przeciwnym kierunku – zeznała.

W innej z rozmów mówiła:

– Słyszałam od różnych osób, nawet mówiłam pani Renacie (mamie Kuby), że gdy Kuba uczestniczył wcześniej w innych imprezach, np. przy ognisku, i nie tylko, gdy wypił z kolegami, podobno odchodził, oddalał się, nie odbierał telefonu. Słyszałam to od któregoś z chłopaków. Nie wiem, czy to prawda. Mówiłam o tym pani Renacie. Natomiast na pewno raz na weselu, na którym byliśmy razem, zachował się tak, że odszedł.

Poszukiwania Kuby trwały, jednak patrząc na Olę, dało się odnieść wrażenie, że niezbyt mocno zależało jej na rozwiązaniu sprawy zaginięcia chłopaka. Podobno już 28 grudnia spędziła noc ze swoim byłym partnerem – Sebastianem.

Światło dzienne ujrzały też inne kwestie: chociaż dziewczyna na pierwszy rzut oka wydawała się sympatyczna, a Jakub był nią mocno zauroczony, ich związkowi dużo brakowało do ideału. O tym rodzice chłopaka dowiedzieli się po zalogowaniu się na profil facebookowy syna. Treści, które można tam było znaleźć, nie napawały optymizmem. Wynikało z nich, że Ola była apodyktyczna w stosunku do Kuby. Około dwóch tygodni przed pechową nocą dziewczyna wymieniła z chłopakiem kilka SMS-ów. Pisała, że bardzo go kocha, ale zrobiła coś strasznego, i chce, by jej wybaczył. Pomimo że Kuba drążył temat, jako odpowiedź otrzymał tylko wzmiankę, by się nie martwił – na pewno go nie zdradziła (choć innym razem oznajmiła, że tak właśnie zrobiła, po czym niedługo wszystko odwołała), ale boi się, że ją zostawi, jeśli się o tym dowie.

Według relacji mamy Kuby inne wiadomości brzmiały mniej więcej tak: „Czekam na kasę do niedzieli”. Odpowiedź Kuby: „Ale może spuść z tonu”. I kolejna wiadomość: „No może trochę za ostro, ale myślę, że to nie zburzy naszej namiętnej przyjaźni”. Żeby tego było mało, po śmierci Kuby wyszło na jaw, że na początku grudnia starał się o kredyt. Nie wiadomo na jaką kwotę, pełnomocnik rodziny będzie wnioskował o to, żeby dokładnie to sprawdzić. Jest to o tyle dziwne, że nikomu o tym nie powiedział, a pieniądze na wyjazdy, czy inne wydatki zawsze dostawał od rodziców i nie było z tym problemu.

Zdecydowano się przesłuchać Sebastiana, który mieszkał w miejscowych blokach. Chłopak zeznał, że w nocy z 26 na 27 grudnia przebywał w domu. Taką wersję potwierdziła jego matka. Później z kolei, jak twierdził, przypomniał sobie, że wybrał się wtedy do sklepu monopolowego. Na dodatek ktoś widział go, gdy ten jeździł po mieście. Rzekomo Sebastian nie był osobą bez skazy. Wśród plotek, które krążyły w przestrzeni publicznej, dało się usłyszeć także takie, że z lokalną policją łączyły go układy, a przy tym handlował narkotykami. Miał grozić Kubie. Podobno kiedyś nie dawał parze spokoju, wydzwaniając zarówno do chłopaka, jak i swojej byłej dziewczyny. Ponoć mówił chłopakowi Oli, że się z nim policzy, jeżeli ten nie zostawi Aleksandry. Dodał, że będzie lepiej dla Jakuba, by nie odwiedzał Białej Rawskiej. W innym wypadku może stać mu się krzywda.

Ola podczas składania zeznań również opisywała swoje relacje z Sebastianem. Mówiła, że pomimo faktu, że był jej byłym, wydzwaniał do niej i przychodził (robił nawet remont tam, gdzie mieszkała, z czego Kuba, delikatnie mówiąc, nie był zadowolony). Sebastian chciał, by rozstała się z chłopakiem. Dodatkowo w nerwach potrafił powiedzieć, że może mu coś zrobić.

– Ale u niego to było normalne – skwitowała dziewczyna.

Bliscy Kuby w toku prywatnego śledztwa dotarli do innego byłego chłopaka Oli. Też miał zatargi z Sebastianem. Otrzymywał od niego groźby. Widząc, z jakim typem człowieka ma do czynienia, odpuścił.

W przypadku kwestii zaangażowania w poszukiwania, Ola mówiła, że dziwi ją stanowisko znajomych czy rodziny Kuby, traktujące o tym, iż nie pomagała znaleźć swojego chłopaka. Twierdziła, że trudno jest współpracować, gdy druga strona ją straszy, grozi jej (choć owa „druga strona” oznajmiła, że nic takiego nie miało miejsca). Podobno o wszystkim Aleksandra opowiedziała funkcjonariuszom, a ci poradzili, by odsunęła się od poszukiwań, aby nie doszło do gorszych sytuacji. Ola Kuby szukała, jak przekonywała, na własną rękę.

Jakub Kazała jest na terenie podmokłym

Na początku Jakuba szukało kilka osób, później liczba ta wzrosła. W działania, oprócz rodziny, zaangażowano znaczną część służb, w tym rzeszę przedstawicieli policji, psy tropiące, straż pożarną i ochotników. Kawałek po kawałku przeczesywano podmokłe tereny Białej Rawskiej. Z czasem ciała Kuby zaczęto szukać w okolicznych stawach, a 29 grudnia po raz pierwszy do akcji włączono helikopter. Widoczność była dobra, gdyż poszukujący mogli dostrzec z góry nawet niewielkie rzeczy.

Dodatkowo na Facebooku powstała grupa o nazwie „Zaginął Jakub Kazała”. Pojawiło się jeszcze więcej informacji i plakatów. Sprawą zaczęły interesować się media, a na dodatek co jakiś czas odzywały się osoby, które udzielały bądź próbowały udzielać wskazówek mających na celu pomoc w odnalezieniu chłopaka. Niestety „ślady” raczej nie prowadziły do niczego konkretnego. Jedną z pomocniczek była jednak Maja Danilewicz. Wysłała zdjęcie satelitarne z widocznym domem. Danilewicz dodała, że Kuba jest na podmokłym terenie w pobliżu tego zabudowania. Nie myliła się. Zgodnie z tym, co mówiła ciotka Jakuba, w toku sprawy korzystano też z usług innego znanego w Polsce jasnowidza. Ten przyznał, że Kuba nie żyje, jednak, według relacji kobiety, inne elementy wersji, jaką zaprezentował jasnowidz, nie pokryły się z rzeczywistością.

Mimo przedsięwzięcia zakrojonego na szeroką skalę, na zwrot w sprawie trzeba było trochę poczekać. 14 stycznia 2015 roku na terenach podmokłych znaleziono but (leżał obok opuszczonego domu, w niewielkim bagnie, podeszwą do góry). Co ciekawe, but był mokry, ale czysty. Znaleziono także kluczyki do samochodu, którym jeździł Jakub Kazała. Może nie było to wiele, jednak owe ślady należały do wartościowych chociażby z uwagi na fakt, że mogły stanowić jakikolwiek przejaw obecności Kuby w tym miejscu (zakładając, że rzeczy nie podrzucono).

Według relacji rodziny zaginionego, ślady nie zostały jednak zabezpieczone prawidłowo. Policjantka uczestnicząca w akcji, prawdopodobnie myśląc, że kluczyki zgubił ktoś z poszukujących, miała bez namysłu podnieść je z ziemi, uprzednio nie założywszy rękawiczek.

– Jeśli chodzi o but, to też nie jestem przekonana co do odpowiedniego zabezpieczenia. Policja twierdzi, że znaleźli go w zbiorniku wodnym, jednak zdjęcie buta jest zrobione na trawie. Chyba powinni udokumentować zdjęciem to miejsce, w którym but leżał…? – takie pytanie padło z ust pani Eweliny Majewskiej, ciotki Jakuba, w rozmowie z Anną Ruszczyk, dziennikarką „Gazety Śledczej”.

Ciało Jakuba znaleziono 20 stycznia. Ojciec chłopaka, który zidentyfikował zwłoki, oznajmił, że ich stan zupełnie nie wskazywał na to, żeby przez tak długi czas przebywały w trudnych warunkach atmosferycznych. Kuba leżał na plecach, był częściowo rozebrany (jego spodnie były opuszczone mniej więcej na wysokość kolan/ud, mimo że pasek był zapięty; miały zepsuty zamek). Na nosie Jakuba było zadrapanie, nogi były zgięte w kolanach. Okazało się, że pod kolanami znajdowała się czerwona pręga (według policji mogła ona powstać w wyniku zagięcia spodni). Lewą rękę, lekko uniesioną, „trzymał” na piersi. Prawa była wyprostowana, leżała wzdłuż ciała. Chłopak miał otwarte oczy i usta.

Portfel oraz dokumenty, jak mówiła ciotka Kuby, były w jego kurtce. Wśród wielu osób zdziwienie wzbudzał jeszcze jeden aspekt: teren, na którym znaleziono zwłoki Kuby, to obszar bagnisty, położony pośród lasów zamieszkałych przez dziką zwierzynę. Gdyby chłopak „spacerował” tam dłużej, z pewnością wielokrotnie zapadłby się, przewracał w grząskim gruncie, a na dodatek asekurował rękoma. Jednak zgodnie z tym, co zawarto w materiałach traktujących o sprawie, ręce oraz ubrania 20-latka były czyste.

Jak to możliwe, że tak wielu ludzi szukających Jakuba (plus helikopter) nie zauważyło zwłok wcześniej? Tym bardziej, że jest to miejsce, w którym korony drzew, zgodnie z tym, co szeroko twierdzono, raczej nie zasłaniają widoku.

Rozmowa z przewodniczką

Pani Renata, jak uważała, dobrze zapamiętała, o czym podczas akcji poszukiwawczej rozmawiała z przewodniczką psa tropiącego. Twierdziła, że poprosiła kobietę, by ta sprawdziła teren, na którym później znaleziono zwłoki Jakuba. Wcześniej chciała pójść tam sama, jednak miała krótkie buty i zapadała się w błocie. Przewodniczka miała odpowiedzieć, że pies najpierw musi napić się wody i trochę odpocząć, a potem ruszą, by przeszukać wskazany obszar. Kiedy zwłoki już odnaleziono, mama Jakuba poprosiła, by przewodniczkę przesłuchano, a nawet zadeklarowała chęć uczestniczenia w rozmowie. Kobietę przesłuchano, lecz nie odbyło się to przy udziale matki Jakuba.

Przewodniczka twierdziła, że tamtego dnia rzeczywiście rozmawiała z osobą, która przedstawiła się jej jako matka zaginionego, i chciała uzyskać informacje na temat działań prowadzonych na miejscu. Wtedy miała polecić kobiecie, by udała się do osoby odpowiedzialnej za koordynowanie akcji poszukiwawczej, a jako taką wskazała bodajże komendanta miejscowego komisariatu. Kobieta spytała, czy może pogłaskać psa – przewodniczka pozwoliła, po czym rozmówczyni odeszła. Przesłuchiwana tłumaczyła, że wykonywała polecenia dowódcy akcji, a szczegóły działań, jakie prowadziła, zostały opisane w notatce służbowej. Stwierdziła, że nie przypomina sobie, by rozmówczyni prosiła ją o sprawdzenie jakiegoś dodatkowego obszaru.

Wkrótce po tym rodzina Jakuba dotarła do zapisów z monitoringu umieszczonego przy ul. Mickiewicza. Na nagraniach widać, że przewodniczka idzie w okolice miejsca, gdzie za jakiś czas ujawniono ciało. Później zaś, już po odnalezieniu chłopaka, bez problemu można dostrzec, jak jego zwłoki na noszach są stamtąd zabierane. Po interwencji rodziny nagrania zabezpieczono.

Jak można przeczytać w reportażu Marty Bilskiej: „Od miejsca ujawnienia zwłok do głównej, ul. Mickiewicza, jest dokładnie 56 metrów. Czy z takiej odległości, po 3 tygodniach, pies do wykrywania zwłok ludzkich nie wyczułby ciała leżącego na powierzchni ziemi? Pani przewodnik zeznaje też, że szła z psem wzdłuż rzeki od początku do końca. Od rzeki do miejsca odnalezienia ciała jest około 10 metrów w linii prostej. Czy z takiej odległości pies też nie podjąłby tropu?”.

Rodzice Kuby poprosili o wgląd do zdjęć wykonanych z pokładu śmigłowca. W odpowiedzi usłyszeli, że akcja zwiadu realizowana za pomocą helikoptera nie była oficjalnie rejestrowana, więc takich fotografii po prostu nie ma. Po pewnym czasie najbliżsi chłopaka dowiedzieli się, że zdjęcia z powietrza są dostępne na profilu facebookowym pewnego funkcjonariusza, który brał udział w akcji poszukiwawczej. Bliscy złożyli skargę. W ramach jej rozpatrzenia akta zostały wzbogacone o rzeczone fotografie.

Prokuratura tłumaczyła przy tym, że zdjęcia były robione prywatnym telefonem policjanta. Co więcej, w zasadzie to, że je udostępnił, było wyłącznie przejawem jego dobrej woli. Rodzina analizowała fotografie bardzo dokładnie. Stwierdziła, że pewnych zdjęć może brakować – chodziło o te, które po połączeniu ich z poprzedzającymi i następnymi wskazywałyby, że zostały zrobione właśnie tam, gdzie za jakiś czas znaleziono ciało. Bliscy Jakuba skierowali wniosek dotyczący możliwości sprawdzenia telefonu policjanta oraz przekazania niedołączonych zdjęć. Prokuratura natomiast nie widziała powodu, by uważać, że nie wszystkie zdjęcia zostały udostępnione.

Nadto, według twierdzeń ciotki Jakuba, oprócz 29 grudnia, helikopter przeszukiwał okoliczne tereny jeszcze 30 grudnia i 12 stycznia. Policja zapewniała, że nad tym miejscem, gdzie później odnaleziono Kubę, nie latano. Rodzina dotarła jednak do świadka, który 12 stycznia nagrał helikopter znajdujący się praktycznie dokładnie nad tym fragmentem terenu, na którym niedługo potem stwierdzono obecność zwłok. Na dodatek, jak przekonywała matka Kuby, od momentu zgłoszenia zaginięcia syna do 7 stycznia nie przydzielono im konkretnej osoby, która poprowadziłaby poszukiwania. Skutkowało to tym, że każdego następnego dnia rodzina musiała od nowa tłumaczyć kolejnemu policjantowi, co się stało – i co ustalił ten, który już zakończył zmianę.

Ewelina Majewska ujawniła, że całą sprawą, oprócz służb, bliskich Jakuba i ochotników, zajmował się także detektyw z Łodzi, lecz jego działania ograniczyły się do rozwieszenia kilku plakatów na terenie Białej Rawskiej i (za dodatkową opłatą) przeprowadzenia badania wariograficznego. Swoją pracę oszacował na kilka tysięcy złotych, a na dodatek w kilku kwestiach podobno okłamał rodzinę Jakuba, dlatego zrezygnowali z jego usług.

Wyniki sekcji

Podczas sekcji, którą przeprowadzono 23 stycznia 2015 roku w Zakładzie Medycyny Sądowej w Łodzi, stwierdzono, że u chłopaka wystąpiły obrzęk oraz przekrwienie mózgu, płuc i innych narządów wewnętrznych. Żołądek Kuby był praktycznie pusty. W przełyku nie znaleziono resztek jedzenia, co dowodziło, że chłopak nie wymiotował. Z przodu, pod kolanami, dało się zauważyć czerwoną pręgę. Ustalono, że do śmierci młodego mężczyzny doszło najprawdopodobniej tej nocy, której zaginął. Orzeczono, że na podstawie przeprowadzonej sekcji i wyników badań dodatkowych, nie można w sposób pewny określić przyczyny zgonu Jakuba Kazały. Uwzględniając jednak okoliczności jego zaginięcia oraz ujawnienia ciała, można przyjąć, że chłopak najprawdopodobniej zmarł w wyniku niedomogi krążeniowo-oddechowej występującej w przebiegu hipotermii.

Sekcyjnie nie stwierdzono obrażeń mogących wskazywać na udział osób trzecich, a kwestia częściowego rozebrania zwłok, jak informowano, mogła być związana z głębokimi zaburzeniami orientacji i odczuwania bodźców termicznych w przypadku osób doświadczających głębokiego wychłodzenia (ściągających ubrania z powodu fałszywego uczucia gorąca). Pozostawała kwestia alkoholu bądź innych substancji odurzających. Znajomi wszakże wspominali, że Jakub Kazała pił na imprezie. Badanie rzeczywiście wykazało, że miał w organizmie alkohol, jednak dokładne określenie jego zawartości z racji zmian pośmiertnych było niemożliwe. Nie wykryto obecności środków odurzających.

Niepokojący w sprawie pozostawał również inny temat: do miejsca, w którym znaleziono ciało Jakuba, można dojść z różnych stron. Jednym z nich jest wąska ścieżka. Na tej nie było jednak żadnych śladów na śniegu w noc zaginięcia. Kuba musiałby więc przyjść z drugiej strony, na co wskazywały odnalezione kluczyki oraz but. Problem w tym, że wówczas, mimo ciemności i na mrozie, będąc w jednym bucie (chyba że zgubił go na przykład podczas hipotetycznego cofnięcia się), miałby do pokonania niezwykle nieprzyjazną, bagnistą okolicę, co wydawało się niezwykle trudne, a na dodatek nielogiczne.

Na zdjęciach z sekcji, według tego, co mówiła ciotka chłopaka, uwieczniono obie stopy i obie wyglądały identycznie. „Jak to jest możliwe, że przeszedł ok. 70 metrów po zmrożonej ziemi, pełnej gałęzi i patyków, bez buta, i nie pokaleczył stopy…?! Odpowiedzi nam nie udzielono” – stwierdziła kobieta w pewnym wywiadzie.

Jeden z przyjaciół Kuby zdecydował się nawet na wzięcie udziału w eksperymencie. Doświadczenie było bardzo proste: kolega po uwzględnieniu warunków atmosferycznych zdecydował się przejść drogę podobną do tej, jaką najprawdopodobniej musiałby pokonać Jakub. Wyniki były jasne: mimo asekuracji, którą dysponował, brodzenie w grząskim terenie należało do zadań wyjątkowo trudnych, a po wszystkim jego buty były niezwykle brudne.

Czy Jakub Kazała został uduszony?

Chociaż podczas sekcji pobrano materiał spod paznokci Jakuba, próbki nie przebadano od razu – zrobiono to dopiero na wniosek jego rodziców. I tu wynik okazał się dość tajemniczy: przebadana substancja nie zgadzała się z DNA Kuby, jednak podobno było jej zbyt mało, by dało się mówić o szerszej analizie. Co ciekawe, w opinii uzupełniającej biegłego zwrócono uwagę na fakt, że objawy, które wystąpiły u Jakuba, mogły świadczyć o duszeniu, lecz ze względu na brak widocznych obrażeń na ciele tę teorię wykluczono.

„20 stycznia 2015 godzina 13:30 stwierdzono zgon mężczyzny lat około 20. Na lewej nodze brak buta, na prawej but typu sportowego. Czarna kurtka z kapturem. Spodnie typu jeans zsunięte do połowy kości udowej. Pozycja zwłok na wznak, nogi podgięte w kolanach. Przyczyna zgonu nieznana” – jest to fragment z oględzin miejsca znalezienia ciała Jakuba Kazały. Jak wykazała późniejsza sekcja zwłok, nie można w sposób pewny określić przyczyny zgonu. Uwzględniając jednak okoliczności jego zaginięcia i okoliczności ujawnienia zwłok, można przyjąć, że Kuba najprawdopodobniej zmarł w wyniku niedomogi krążeniowo-oddechowej na skutek hipotermii, czyli wychłodzenia.

Nie mniej tajemnicze były bilingi, do których dotarła rodzina zmarłego. Wynikało z nich, że były chłopak Aleksandry rozmawiał przez telefon z policjantem z Komendy Powiatowej Policji w Rawie Mazowieckiej, a jedna z rozmów miała miejsce podobno w dniu, w którym wystawiono pismo o wszczęciu dochodzenia w sprawie zaginięcia chłopaka. Na dodatek rozmowy były prowadzone z innego numeru Sebastiana niż ten, który został podany przy przesłuchaniu. Sytuacja z Aleksandrą również nie napawała optymizmem: postanowiono przesłuchać ją za pomocą wariografu. Miało to przynajmniej częściowo rozwiać wątpliwości. Niestety dziewczyna na badanie dojechała pod wpływem niedozwolonych substancji, a na kolejne nie chciała się zgodzić. Miała do tego prawo. Badaniu wariografem za sprawą wynajętego detektywa poddała się za to druga z dziewczyn, która była na imprezie. Wynik optował za tym, że mówiła prawdę.

– My jej nie obwinialiśmy, tłumaczyłam sobie, że jeśli go kochała, to może jest w szoku i dlatego nie chciała brać udziału w poszukiwaniach. Nawet jej mówiłam: „No Ola, idź na ten wariograf, przecież się oczyścisz z zarzutów, to nawet lepiej dla Ciebie”. „Nie. Nigdzie nie pójdę. Na żaden wariograf” – odpowiedziała – relacjonuje pani Justyna, matka Kuby.

Rodzina Kuby poprosiła biegłego sądowego, aby na ich koszt przeprowadził eksperyment procesowy: działanie polegało na ułożeniu młodego mężczyzny o posturze podobnej do 20-latka i zbieżnie ubranego, w takiej samej pozycji i w tym samym miejscu, gdzie odnaleziono Kubę. Od strony, którą rzekomo miał udać się Kuba, wysłano człowieka, który pierwszy raz był w Białej Rawskiej. W celu zarejestrowania obrazu zamontowano mu kamerę. Wskazana osoba w kilkanaście minut dotarła do miejsca, w którym leżała postać.

Wyniki przeprowadzonych działań optowały za stanowiskiem, że ciało Jakuba podrzucono. Jednak z drugiej strony policja zapewniała, iż wszelkie czynności przeprowadziła zgodnie ze sztuką, a to, co stało się z chłopakiem, było po prostu wynikiem nieszczęśliwego wypadku. Byt lokalnej społeczności zdawał się powracać do normalności. Również Ola zaczęła układać sobie życie.

Sprawę umorzono

Jakiś czas temu do rodziny Kuby zgłosił się nowy świadek. Oznajmił, że słyszał intrygującą rozmowę. Wynikało z niej, że w śmierć chłopaka ktoś jest zamieszany. Człowiek ten zadeklarował, że może to zeznać, jednak pod warunkiem, że postępowanie zostanie przeniesione do innej prokuratury. Wyznał, że boi się z uwagi na układy, które tu panują. By uczcić pamięć 20-latka i pomagać innym, zawiązano nawet Stowarzyszenie im. Jakuba Kazały – Iskierkę.

Choć sprawę umorzono 30 czerwca 2017 roku, wiele osób nadal uważa, że to, co stało się z Kubą, nie było tylko zwykłym wypadkiem. Do Ministerstwa Sprawiedliwości w 2016 trafił raport informujący o szeregu nieprawidłowości, jakie były wykonywane podczas śledztwa. Zawarta jest w nim także prośba o skontrolowanie pracy rawskich policjantów i prokuratorów pracujących przy sprawie.

Źródła:

  • https://detektywonline.pl/jakub-kazala-tajemnicza-smierc-mlodego-chlopaka/
  • https://crime.com.pl/11499/w-bagnie-watpliwosci/
  • https://www.youtube.com/watch?v=h16CR8b4MLY
  • https://rawamazowiecka.naszemiasto.pl/sprawa-smierci-jakuba-kazaly-w-ministerstwie/ar/c1-3653802
  • https://polskatimes.pl/jakub-kazala-nie-zyje-znaleziono-zwloki-20latka-zaginionego-w-bialej-rawskiej/ga/3721864/zd/4778368

Autorka: Angelika Więcław, wolontariuszka Fundacji Zaginieni

Zdjęcie: https://tygodnikits.pl/

Mikuszewo to mała wieś leżąca w województwie wielkopolskim, w gminie Miłosław, licząca zaledwie około 300 mieszkańców. To właśnie tu mieści się dom rodzinny Zyty Michalskiej, do którego dziewczyna przyjechała na święta wielkanocne w 1994 roku. Nic nie zapowiadało wtedy tragedii, do której miało dojść w Niedzielę Wielkanocną.

O Zycie słów kilka

Zyta Michalska po skończeniu liceum ogólnokształcącego postanowiła wstrzymać się z pójściem na studia, ponieważ nie do końca jeszcze wiedziała, który kierunek będzie dla niej najbardziej satysfakcjonujący. W przerwie od nauki zdecydowała się zamieszkać u swojej ciotki na poznańskim Łazarzu i jednocześnie zapisać się na kurs języka angielskiego. W Poznaniu studiował również jej chłopak, Maciej, dzięki czemu młodzi mogli o wiele częściej się widywać.

Chwile poprzedzające tragedię

Na kilka dni przed świętami wielkanocnymi, dwudziestoletnia już wtedy Zyta przyjeżdża do Mikuszewa. Niedzielę Wielkanocną, która wypadała wówczas 3 kwietnia, rodzina Michalskich spędza więc w komplecie, a po mszy świętej i obiedzie każdy z domowników udaje się w swoją stronę. Siostra Zyty – Justyna – wraz z mamą udają się na drzemkę, zaś pan Waldemar – ojciec dziewczyn – idzie podlać sadzonki.

Zyta natomiast udaje się do swojego pokoju, by rozwiązywać krzyżówki. Dwa dni wcześniej umówiła się również z Maciejem, że spotkają się w niedzielę o godzinie 17:00.

Zniknięcie i poszukiwania

Punktualnie o umówionej godzinie Maciej zjawia się w domu Zyty. Drzwi otwiera mu Justyna i prowadzi chłopaka do pokoju siostry. Okazuje się jednak, że ani tu, ani w innych pomieszczeniach nie ma dwudziestolatki. Nie ma również butów dziewczyny, więc oboje są przekonani, że poszła na spacer. Znają doskonale trasę jej spacerów, która przebiega przez las, więc postanawiają wyjść jej naprzeciw. Niestety, nie spotykają Zyty na swojej drodze.

Na zewnątrz robi się coraz chłodniej i ciemniej, dlatego postanawiają wrócić do domu, z nadzieją, że dziewczyna już tam będzie. I tym razem spotyka ich zaskoczenie, ponieważ dwudziestolatki nadal nie ma. Zaalarmowani rodzice natychmiast udają się na poszukiwanie córki. Od jednego z sąsiadów uzyskują informację, że widział Zytę tego dnia i, że kierowała się wówczas w stronę lasu. Poszukiwania dziewczyny trwają do drugiej w nocy. Niestety, nie przynoszą żadnych rezultatów.

Następnego dnia, gdy losy dziewczyny nadal pozostają nieznane, pan Waldemar zgłasza zaginięcie córki na policję. Funkcjonariusze zjawiają się w Mikuszewie i zarządzają  zorganizowane poszukiwania w terenie – dzięki obecności większości mieszkańców Mikuszewa, którzy odpowiedzieli na apel policji, stworzona zostaje tyraliera, a poszukiwania zostają skierowane na teren pobliskiego lasu.

Finał poszukiwań i wstępne ustalenia

Na ciało dwudziestolatki natyka się jej matka, pani Irena. Zwłoki dziewczyny zostały ukryte w sposób prowizoryczny, poprzez przykrycie ich ściółką leśną. Na głowie Zyty znajdują się obrażenia wskazujące na uderzanie ciężkim przedmiotem, na szyi widnieje zaś sina bruzda, świadcząca o tym, iż przed śmiercią dziewczyna mogła być duszona. Stan jej ubioru wskazuje, że napaści dokonano najprawdopodobniej na tyle seksualnym.

Sekcja zwłok oraz oględziny miejsca zdarzenia wykluczają jednak motyw seksualny zbrodni – nie zostają nigdzie odnalezione ślady nasienia. Udaje się za to ustalić, iż Zyta była ciągnięta twarzą po ziemi – w tym celu sprawca najprawdopodobniej chwycił ją za kaptur kurtki, co spowodowało obrażenia widoczne na szyi dziewczyny. Wyniki sekcji zwłok wykazują, że bezpośrednią przyczyną zgonu było uduszenie, które nastąpiło poprzez dostanie się ściółki leśnej do dróg oddechowych wskutek ciągnięcia twarzą po ziemi.

Przebieg śledztwa

Śledztwo wszczęte w sprawie morderstwa Zyty Michalskiej już na początkowym etapie wyklucza z kręgu podejrzanych jej rodzinę oraz jej chłopaka, Macieja. Sprawa jest wyjątkowo trudna, ponieważ funkcjonariusze nie mają żadnego punktu zaczepienia – motyw zbrodni wciąż pozostaje nieznany. Pomimo podjętych na szeroką skalę działań operacyjnych, morderca pozostaje nieuchwytny. W związku z tym, po dziesięciu miesiącach śledztwa, które nie przyniosło żadnego rezultatu, prokurator podejmuje decyzję o umorzeniu sprawy.

Śledczy dysponują jednak naprawdę mocnym dowodem – pod paznokciami dziewczyny ujawniono bowiem krew mordercy. Niestety, w 1994 roku badania laboratoryjne w zakresie wyodrębniania DNA z materiału dowodowego są na niskim poziomie i istnieje ryzyko, iż dowód może zostać uszkodzony w trakcie wykonywania badań. Zostaje ostatecznie podjęta decyzja, by zachować materiał spod paznokci dziewczyny, i poczekać aż rozwój nauki pozwoli na bezpieczne przeprowadzenie badań, dzięki którym będzie można ustalić, kto jest sprawcą tego brutalnego pozbawienia życia młodej kobiety.

24 lata później...

Jest rok 2018. Przy komendzie wojewódzkiej w Poznaniu powołany zostaje specjalny zespół zajmujący się sprawami niewyjaśnionymi – Archiwum X. Bardzo szybko zajmuje się on powrotem do sprawy Zyty Michalskiej. Jedną z pierwszych czynności podjętych przez śledczych jest zwrócenie się do biegłych z prośbą o ustalenie profilu psychologicznego sprawcy.

Sporządzona opinia wskazuje między innymi, iż z dużym prawdopodobieństwem należy przyjąć, że morderca mieszkał w okolicy i być może był nawet przesłuchiwany podczas pierwszego dochodzenia w tej sprawie. Ponadto niezwłocznie wysłany do badań zostaje materiał dowodowy spod paznokci ofiary, w celu wyodrębnienia DNA i ustalenia profilu genetycznego sprawcy morderstwa.

Uzyskany profil genetyczny zostaje wprowadzony do bazy DNA, nie przynosi to jednak przełomu w sprawie, ponieważ sprawca nie popełnił żadnego przestępstwa od 1994 roku i w związku z tym jego DNA nie figuruje w bazie. W żaden sposób nie zniechęca to śledczych z Archiwum X. Dzięki swojej determinacji i doświadczeniu typują 92 mężczyzn, którzy mogą teoretycznie stać za morderstwem Zyty Michalskiej. Jednocześnie policjanci z wielkopolski publikują na swoich stronach internetowych informację o poszukiwaniu osób, które mogą posiadać wiedzę na temat morderstwa z 3 kwietnia 1994 roku, i apelują, aby takie osoby się zgłaszały. Informację podchwycają media i na komendach rozdzwaniają się telefony. Jeden z tych telefonów kieruje podejrzenia na Waldemara B., który w czasie zabójstwa Zyty mieszkał w sąsiedniej wsi, i który był przesłuchiwany w tej sprawie we wrześniu 1994 roku.

Policjantom udaje się pozyskać niedopałki papierosów należące do podejrzanego i wysyłają je do badań porównawczych. Wykazują one zgodność. Do zatrzymania podejrzanego o morderstwo Zyty Michalskiej dochodzi 14 grudnia 2020 roku. Od Waldemara B. pobrany zostaje materiał biologiczny – ten jest ponownie wysłany do badań, które oficjalnie potwierdzają jego związek ze sprawą. Proces przeciwko Waldemarowi B. rusza w 2021 roku.

Co wydarzyło się 3 kwietnia 1994 roku?

Z akt sądowych możemy się dowiedzieć, że tego feralnego dnia, po kłótni z rodziną, Waldemar B. udał się do lasu na rowerze. Na jednej z leśnych ścieżek doszło do spotkania ofiary z mordercą – Zyta Michalska weszła pod rower oskarżonego, a ten przewrócił się. Wywiązała się pomiędzy nimi kłótnia, podczas której dziewczyna uderzyła w twarz Waldemara B. Mężczyzna nie pozostał jej dłużny. W wyniku szamotaniny sprawca został następnie podrapany po twarzy.

W tym miejscu należy wspomnieć o jednej, zaskakującej kwestii – zadrapania na twarzy Waldemara B. zauważyła jego matka, która po tym, jak dowiedziała się, iż w okolicy zamordowano młodą kobietę, od razu domyśliła się całej prawdy. Nie została jednak przesłuchana w sprawie, sama zaś nie zdecydowała się złożyć obciążających jej syna zeznań.

Waldemar B. przed sądem zeznał ponadto, iż uderzył pięciokrotnie kamieniem w głowę leżącą na ziemi Zytę. Był przekonany, że dziewczyna nie żyje, dlatego też zaciągnął ją w głąb lasu i tam postanowił upozorować gwałt.

Po rozpoznaniu sprawy Sąd Okręgowy uznał winę oskarżonego i wymierzył mu karę 25 lat pozbawienia wolności – czyli maksymalny wymiar kary, który obowiązywał w Polsce w 1994 roku. Apelację od wyroku wniósł adwokat oskarżonego, jednakże w styczniu 2022 roku Sąd Apelacyjny podtrzymał orzeczenie Sądu I instancji.

Wyrok jest prawomocny.

Źródła:

  1. Podcast kryminalny na kanale Tropiciele Zbrodni
  2. https://www.nowiny.pl/wiadomosci/182540-zdesperowany-mieszkaniec-powiatu-wodzislawskiego-wjechal-samochodem-do-wody-uratowali-go-policjanci-z-krzyzanowic.html

Autor: Monika Danielska, wolontariuszka Fundacji Zaginieni

Serdecznie zachęcamy do lektury poprzednich artykułów z serii "Sukcesy Archiwum X":

  1. SUKCESY ARCHIWUM X: Sprawa Grażyny Ż., 41-letniej kobiety z Gdyni
  2. SUKCESY ARCHIWUM X: Zbrodnia sprzed lat - zabójstwo pielęgniarki Agnieszki D. w Białymstoku
  3. SUKCESY ARCHIWUM X: Sprawy zamordowanych chłopców – Marcina S. i Sebastiana T.
  4. SUKCESY ARCHIWUM X: Mieczysław K. z Krakowa. Zaginięcie, które okazało się być zabójczą intrygą
  5. SUKCESY ARCHIWUM X: Ewa Pilarska ze Zbylutowa i tragiczny finał jej zaginięcia
  6. SUKCESY ARCHIWUM X: Sprawa zaginięcia 39-letniej Małgorzaty B.
  7. SUKCESY ARCHIWUM X: Bieszczadzka zmowa milczenia
  8. SUKCESY ARCHIWUM X: Na pozór nieszczęśliwy wypadek okazał się zabójstwem 34-latki w Roszkowie

Katowice, Dąbrówka Mała, 8 listopada 1964 r., około 7 rano.

Na komendzie policji rozbrzmiewa telefon - niedaleko torów kolejowych prowadzących do kopalni Gottwald, przypadkowi przechodnie odnajdują zwłoki starszej kobiety.

Otarcia na szyi.

Siniaki na nadgarstkach.

7 ran na głowie zadanych twardym narzędziem.

Ale zacznijmy od samego początku...

Pierwsze sygnały

18 października 1927 roku w Dąbrowie Górniczej na świat przyszedł Zdzisław Marchwicki. Miał on trójkę rodzeństwa - starszą siostrę Halinę i dwóch młodszych braci, Jana i przyrodniego Henryka. Matka Zdzisława zmarła po urodzeniu Jana, nie wychowywał go jednak jego biologiczny ojciec, Józef, a dalsza rodzina. Z drugiego małżeństwa Józefa urodził się Henryk, następnie wchodził on jeszcze w 3 kolejne związki małżeńskie, te już bezdzietne.

Zdzisław miał w szkole podstawowej problemy z nauką i chodził na wagary. Był to też moment, w którym pojawiały się pierwsze niepokojące sygnały. Nie dogadywał się z rówieśnikami, miał być wobec nich złośliwy. Przyznawał w swoim pamiętniku, że podczas gdy inni chłopcy z jego klasy uznawali za karę siedzenie obok dziewczynek, Zdzisław, kiedy dostawał takową „karę”, nie mógł się skupiać na lekcjach. Uwagę poświęcał dziewczynce, z którą siedział, a na przerwach często chodził do ubikacji, aby się masturbować.

Dodatkowo znęcał się nad zwierzętami. Z zapisków z jego pamiętnika wynika, że 2 razy odbył stosunek seksualny z krową i planował jeden z kurą, do którego finalnie nie doszło. Miało się to zdarzyć, gdy miał około 17 lat. Pracował wtedy w którymś już z kolei gospodarstwie rolnym – z poprzednich albo zostawał przeniesiony, albo uciekał. Po drugim zoofilskim incydencie z krową, na którym został nakryty przez gospodynię, został zgłoszony na policję i skazany na miesiąc pozbawienia wolności.

W tym czasie z Niemiec wróciła jego siostra Halina. Z resztą braci utworzyła grupę przestępczą dokonującą kradzieży. W działalności grupy brał udział także Zdzisław. Był znany w Katowicach jako handlarz obcą walutą. Został za to skazany na dwa miesiące aresztu.

Gdy jego żonaty z Marią brat, Henryk, siedział rok w więzieniu za kradzież, Zdzisław wprowadził się do Marii. W 1956 roku Henryk rozwiódł się z kobietą, a ta związała się formalnie ze Zdzisławem. Ich małżeństwo opiewało w awantury, przemoc, brutalność, a nawet gwałty.

We wrześniu 1964 roku Maria opuściła Zdzisława.

Dziwne zbiegi okoliczności

Już miesiąc później, w listopadzie, przypadkowi przechodnie znaleźli ciało 58-letniej kobiety w pobliżu torów prowadzących do kopalni Gottwald. W przeciągu kolejnego, 1965 roku, na terenie Będzina, Czeladzi, Sławkowa i Sosnowca, doszło do kolejnych 11 napadów na kobiety, z czego 8 zakończyło się śmiercią ofiary.

W 1966 roku na terenie Gródkowa i ponownie Będzina oraz Sosnowca zaatakowano 5 kobiet, spośród których to ataków 3 były śmiertelne. Ostatni z nich miał miejsce w październiku. Pod koniec 1966 roku Maria i Zdzisław znów zaczęli się spotykać, a raczej pisać do siebie listy. Wiadomo z nich, że Zdzisław błagał żonę o powrót, jednak Maria miała już dzieci z innym mężczyzną.

1967 rok, czerwiec i październik – kolejne dwa ataki śmiertelne w Będzinie i Wojkowicach.

W grudniu 1967 roku Maria wróciła do Zdzisława, aby po mniej niż roku, w 1968, znów odejść.

W październiku 1968 roku, znów na Śląsku, znaleziono zamordowaną kobietę, a w 1970 roku kolejną – ostatnią – którą przypisano Wampirowi z Zagłębia.

Modus Operandi zagłębiowskiego Wampira

Same ofiary nie miały dużo cech wspólnych. Wszystkie były kobietami, a ich wzrost nie przekraczał 170 cm. Najmłodsza z nich miała 16 lat, a najstarsza 58 lat. Atakowane były zarówno samotne kobiety, jak i żony, matki, gospodynie, pracownice fizyczne oraz umysłowe. Morderca zatem czekał na okazję i nie szukał specjalnie konkretnych cech, ofiarą po prostu musiała być kobieta.

Natomiast gdyby przyjrzeć się okolicznościom, w jakich dochodziło do morderstw, i rodzajom obrażeń ofiar, można stwierdzić, że układały się one w tak zwany modus operandi. Są to charakterystyczne dla danych sprawców powtarzające się zachowania dotyczące wyboru ofiary, sposobu działania, miejsca, czasu, okoliczności, w których dochodzi do popełnienia przestępstwa. Dotyczyć on może również określonych okaleczeń/śladów zostawianych na ciałach/miejscach zbrodni, a także użytych narzędzi. Kluczem jest po prostu powtarzalność.

Modus operandi Wampira z Zagłębia był następujący.

Źródło

W toku analizy śladów potwierdzono hipotezę o podłożu seksualnym motywu dokonywanych zbrodni oraz sadystyczne skłonności sprawcy, zwracając uwagę na jego brutalność obchodzenia się z atakowanymi kobietami.

Śledztwo

Anna M. Pierwsza ofiara, śmiertelna. 7 listopada 1964 r.

Sprawa trafiła na policję, ale została potraktowana jako pojedynczy przypadek. Podejrzewany był mąż. Wyszedł z więzienia po 3 miesiącach.

Ewa P. Druga ofiara, śmiertelna. 20 stycznia 1965 r. (istnieją jednak wątpliwości)

Lidia N. Trzecia ofiara, śmiertelna. 17 marca 1965 r.

Irena S. Niedoszła czwarta ofiara, przeżyła. 14 maja 1965 r.

Irena została zaatakowana niespełna dwa miesiące po śmierci Lidii. Atak przebiegł w taki sam sposób jak w przypadku Lidii oraz poprzednich ofiar. Usiłowano zabić ją uderzeniem tępym narzędziem w tył głowy.

Jadwiga Z. Piąta ofiara, śmiertelna. 22 lipca 1965 r.

Modus operandi z pierwszego morderstwa powtórzył się już 5 razy. W przypadku Jadwigi podejrzewano przez jakiś czas przyjaciela ofiary, ale miał mocne alibi.

Policja dopiero po piątym ataku, a jednocześnie czwartym morderstwie, doszła do wniosku, że mają do czynienia z seryjnym mordercą. W Komendzie Wojewódzkiej Milicji Obywatelskiej w Katowicach powołano specjalną grupę śledczą o nazwie „Zagłębie”, której zadaniem było złapanie przestępcy. Zmieniono jednak jej nazwę na „Anna”, od imienia pierwszej ofiary. Naczelnikiem grupy został kapitan Jerzy Gruba.

Na ulice Sosnowca, Będzina, Czeladzi i Dąbrowy Górniczej wyszło kilkuset funkcjonariuszy.

Rozpoczęły się gorączkowe poszukiwania sprawcy.

Eleonora G. Niedoszła szósta ofiara, przeżyła. 26 lipca 1965 r.

Zofia W. Niedoszła siódma ofiara, przeżyła. 4 sierpnia 1965 r.

Maria B. Ósma ofiara, śmiertelna. 15 sierpnia 1965 r.

Genowefa Ł. Dziewiąta ofiara, śmiertelna. 25 sierpnia 1965 r.

Poszukiwania wciąż trwały. Deszcz zmywał poszlaki. Psy śledcze gubiły ślady, doprowadzały policjantów do przystanków autobusowych, a powszechnie stosowane metody wykrywania zabójstw zawodziły. Dochodziło do kolejnych morderstw, a panika społeczeństwa rosła.

Teresa T. Dziesiąta ofiara, śmiertelna. 25 października 1965 r.

Alicja D. Jedenasta ofiara, śmiertelna. 28 października 1965 r.

Irena S. Dwunasta ofiara, śmiertelna. 12 grudnia 1965 r.

Pośród ludzi szerzyły się teorie spiskowe, jak ta, że celem Wampira było zabicie tysiąca kobiet na tysiąclecie państwa polskiego. Miała to być swego rodzaju odpowiedź na nieudolność władz w schwytaniu mordercy. Służby wystawiały nawet wyszkolone milicjantki w odludne miejsca, mając nadzieję, że Wampir się „złapie”, tak jednak się nie stało.

Stanisława S. Niedoszła trzynasta ofiara, przeżyła. 19 lutego 1966 r.

Genowefa B. Czternasta ofiara, śmiertelna. 11 maja 1966 r.

Maria G. Piętnasta ofiara, śmiertelna. 15 czerwca 1966 r.

Julianna K. Niedoszła szesnasta ofiara, przeżyła. 15 czerwca 1966 r.

Jolanta G. Siedemnasta ofiara, śmiertelna. 11 października 1966 r.

Ciało Jolanty wyłowiono z Przemszy. Była ona 18-letnią bratanicą sławnego w tamtych czasach polityka, Edwarda Gierka. Wywołało to dość duże poruszenie społeczeństwa, a także Milicji. Zaczęto przypuszczać, iż przestępca, oprócz motywu seksualnego, drwi sobie z działań policjantów. Został uznany za wroga publicznego niemal od razu.

Zofia K. Osiemnasta ofiara, śmiertelna. 15 czerwca 1967 r.

Zofia G. Dziewiętnasta ofiara, śmiertelna. 3 października 1967 r.

Jadwiga S. Dwudziesta ofiara, śmiertelna. 3 października 1968 r.

Tego samego roku wydano specjalny apel do społeczeństwa. Wyznaczono nagrodę w wysokości 1 miliona złotych dla tego, kto wskaże zabójcę. Uruchomiono również specjalny numer telefonu 22 555, na który można było zgłaszać podejrzane zachowania. Dzwonił niemal bez przerwy. Milicja zasypywana była donosami, które czasami bywały żartami.

Warto pamiętać, że milicjanci dodatkowo musieli analizować każde dotychczasowe morderstwo z dwóch perspektyw. Mogło ono bowiem być tylko próbą odtworzenia „dzieła” pierwotnego zabójcy (tzw. morderstwo pozorowane) przez jakiegoś fanatyka, bądź też faktycznym efektem działania Wampira, którym zajmowała się grupa pod kryptonimem “Anna”. Jedno ze źródeł mówi, że takich pozorowanych morderstw było aż 6.

Stworzono model hipotetyczny, zawierający aż 483 cechy fizyczne, jak i psychiczne, które miał posiadać Wampir. Ustalono jeszcze, że jego miejscem zamieszkania lub trwałego związku jest Dąbrowa Górnicza. Wytypowano ponad 250 podejrzanych, a wśród nich na miejscu 4. znajdował się Zdzisław Marchwicki. Jego 56 cech osobowościowych zgadzało się z przygotowanym profilem oraz miał trwały związek z Dąbrową Górniczą…

Jadwiga K. Dwudziesta pierwsza ofiara, śmiertelna. 4 marca 1970 r.

Dr Jadwiga K. nauczała literatury na Uniwersytecie Śląskim w Katowicach. Co do jej sprawy było podejrzenie udziału osób trzecich. Ostatecznie powiązano ją z Wampirem, więc automatycznie stała się jednym z elementów układanki, nad którą pracowała grupa “Anna”. Istnieją jednak teorie, że miało być to morderstwo upozorowane na te popełnione przez autentycznego Wampira.

Źródło: Feluś, A. (2002), Czy Zdzisław Marchwicki był sprawcą zabójstw seryjnych o podłożu seksualnym?, „Problemy Współczesnej Kryminalistyki”, t. V.

"Szukacie Wampira? A to mój mąż."

Komenda Miejska MO w Siemianowicach, listopad 1971 r.

Na posterunek wpłynęło podanie z prośbą o ukaranie Zdzisława Marchwickiego. Napisała je jego żona. Dokument został podpisany przez prokuratora pracującego nad sprawą Wampira.

Dom małżeństwa Marchwickich, grudzień 1971 r.

Jeden z inspektorów grupy operacyjnej „Anna” rozmawiał z żoną Zdzisława. Podczas tej rozmowy miała zostać sporządzona notatka na 6 stron, dotycząca prawdziwej strony ich małżeństwa.

Zdzisław miał nadużywać alkoholu i wymuszać na żonie zbliżenia nawet 15 razy dziennie. Gdy ta się sprzeciwiała, była bita do momentu, w którym oddawała się mężowi. Mężczyźnie dużą satysfakcję przynosić miał stosunek oralny podczas menstruacji. Zdarzało się, że specjalnie wywoływał ogromne awantury, aby wywołać u żony napady padaczki. Po omdleniu kobieta była wykorzystywana seksualnie. Budziła się z dziurawymi ubraniami, ranami i śladami nasienia na ciele. W pewnym momencie zapytała Zdzisława, czy takie stosunki, gdzie „leży jak trup”, naprawdę sprawiają mu przyjemność.

Zdzisław miał odpowiedzieć: „Grunt, że jesteś ciepła”.

W trakcie śledztwa żona Zdzisława dostarczała informacji dotyczących tego, że z jakiegoś powodu nosił damski zegarek. Dodatkowo po zabójstwie dr Jadwigi K. milicja przeprowadziła kontrolę domu małżeństwa, Marchwicki był bowiem jednym z podejrzanych. Żona zeznała, że gdy dowiedział się o wizycie, spalił swoje gumowe buty, a potem był bardzo zdenerwowany przez jakiś czas. W międzyczasie przechwalał się też, że kradnie z kolegami materiały budowlane.

Zeznania żony Marchwickiego wpisywały się bardzo dobrze w profil poszukiwanego Wampira.

Aresztowanie

Siemianowice Śląskie, 6 stycznia 1972 r.

Zdzisław Marchwicki został oficjalnie aresztowany.

Otrzymał dwa zarzuty na sam początek - znęcanie się nad rodziną i zniesławienie milicjanta. Do obu się nie przyznawał. Gdy zaczęto go pytać o Annę M. i jej morderstwo, również twierdził, że nie wie, kim jest kobieta.

Żona Marchwickiego miała zjawić się dzień po jego aresztowaniu na komisariacie, aby spytać, gdzie jest jej mąż. Gdy policjant jej odpowiedział, że raczej to ona powinna to wiedzieć, kobieta zwróciła się do swojego syna słowami: „Widzisz? Twój ojciec jest mordercą”.

Laboratorium Ośrodka Techniki Operacyjnej, 31 stycznia 1972 r.

Zdzisław Marchwicki został poddany badaniom na poligrafie, urządzeniu do wykrywania kłamstw. Podczas badania reagował na sprawę wyłowienia ciała kobiety z Przemszy, a śledczy nie pytali dotąd o żadną inną ofiarę oprócz Anny M.

Już 2 tygodnie później Zdzisław Marchwicki usłyszał zarzuty działania z zamiarem pozbawienia życia na ofiarach, którymi zajmowali się śledczy z grupy “Anna” - jednoznacznie oznaczało to oskarżenie go o bycie Wampirem. Mężczyzna po raz kolejny się nie przyznawał.

Śledztwo doprowadziło do aresztowania również rodzeństwa Zdzisława. W maju aresztowani zostali bracia Zdzisława: Jan i Henryk. Ich siostra, Halina, została aresztowana w lipcu, a jej syn Zdzisław w listopadzie. Ostatniego aresztowania dokonano w grudniu, był to kochanek Jana - Józef Klimczak.

Wykazano, że Jan, który w tamtym czasie pracował w dziale administracji Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach, nakłonił Zdzisława do zamordowania Jadwigi K., ponieważ był z nią skłócony. Bracia nie przyznawali się do morderstwa, jednak zeznania przyjaciela Jana były zbyt obciążające dla nich. Za dodatkowy dowód na winę braci powołano się na zapiski z pamiętnika Zdzisława, który pisał podczas pobytu w areszcie.

W ciągu śledztwa zgromadzono rzekomo około 150 tomów akt głównych, 500 tomów akt kontrolnych i kilkadziesiąt tysięcy teczek z materiałami operacyjnymi. Śledztwo w sprawie Wampira z Zagłębia zamknięto. 

Akt oskarżenia

Katowice, Sąd Wojewódzki, 29 czerwca 1974 r.

Do sądu wpłynął akt oskarżenia przeciwko Zdzisławowi Marchwickiemu, Janowi Marchwickiemu, Henrykowi Marchwickiemu, Józefowi Klimczak, Halinie Flak i Zdzisławowi Flak. Akt miał 258 stron, a łącznie postawiono 40 zarzutów.

23 z nich były skierowane wobec Zdzisława Marchwickiego:

Janowi Marchwickiemu postawiono zarzuty o:

Henryk Marchwicki miał odpowiadać za:

Podobne zarzuty miał kochanek Jana, Józef Klimczak.

Halinie Flak zarzucono:

Syn Haliny, Zdzisław Flak miał odpowiadać za:

Dzisiaj dokument znajduje się w Archiwum Instytutu Pamięci Narodowej w Warszawie.

Proces sądowy

Katowice, Klub Fabryczny Zakładów Cynkowych „Silesia”, 18 września 1974 r.

Rozprawę prowadził sędzia Władysław Ochman, a oprócz niego w skład orzekający wchodzili sędzia Andrzej Rembisz i ławnicy. Oskarżycielami byli: prokurator generalny Józef Gurgul, który nadzorował postępowanie przygotowawcze, i zastępca prokuratora wojewódzkiego Zenon Kopiński. Obrońcami Marchwickiego zostali mecenas Bolesław Andrysiak oraz mecenas Mieczysław Frelich.

Wstęp na salę miały osoby tylko ze specjalną przepustką, jednak sam proces miał być jawny. Dziennikarze z radia, telewizji, prasy, oraz naukowcy z najróżniejszych dziedzin uczestniczyli w rozprawie.

Punktualnie o 9 rano dowódca konwoju nakazał wprowadzenie oskarżonych na salę sądową. Rozpoczął się proces seryjnego mordercy kobiet, a główny oskarżony milczał…

Katowice, 21 listopada 1974 r.

Zdzisław w końcu przemówił.

Zaprzeczał jednak, aby to on miał zamordować te kobiety, mimo że w trakcie śledztwa przyznawał się do zarzucanych mu czynów i dodatkowo podpisywał protokoły. Tłumaczył się tym, że słabo czyta, oraz że ma oczopląs. Gdy sędzia Ochman poprosił, aby opowiedział wszystko własnymi słowami, Zdzisław zaczął opowiadać o swoim życiu.

Szczegółową wiedzę na temat morderstw tłumaczył tym, że każdy o nich mówił. Jednak prokurator Gurgul na każdy argument Marchwickiego miał jakiś dowód rzeczowy bądź przytoczone zeznania świadków.

Wyrok

Podczas całego procesu sądowego Marchwicki przyznawał się do części zbrodni, potem przyznawał się do wszystkich 14 morderstw i 6 usiłowań zabójstwa, następnie zaprzeczał, czasem milczał, i tak na zmianę. W pewnym momencie powiedział nawet o 6 dodatkowych morderstwach, na które śledczy nie mieli wystarczająco dowodów aby włączyć je do sprawy Wampira.

24 i 25 lipca, 1975 r.

Sędzia Władysław Ochman poprosił Zdzisława, aby ustosunkował się do zarzucanych mu czynów. Usłyszał słowa:

„Moje życie ułożyło się tak, że wiele zawiniłem, ale cóż teraz naprawię. Sąd wie najlepiej, co zrobiłem. Żałuję, że tak postąpiłem. Obecnie nie ma to jednak żadnego znaczenia.”

Następnego dnia, zapytany, czy wczorajsze słowa mają znaczyć przyznanie się do winy, Zdzisław odpowiedział:

„Czuję się winny, boję się tego, co mnie czeka, chciałbym, ażeby jak najszybciej posłano mnie tam, dokąd mam pójść.”

28 lipca, 1975 r., 12:00

Finalnie jednak, po prawie roku tego zawiłego procesu, zebraniu mnóstwa materiału dowodowego i tomów zeznań oraz relacji świadków, Sąd ogłosił wyrok.

Areszt Śledczy w Katowicach, 26 lub 29 kwietnia 1977 r.

Zdzisława Marchwickiego powieszono w garażu Aresztu Śledczego.

Spekulacje

Jednym z podejrzanych w toku śledztwa był Piotr Olszowy, rzemieślnik z Sosnowca. Wiadomo było wszystkim, że z jego stanem psychicznym nie było najlepiej. Miał również znęcać się nad rodziną. Podczas przesłuchania po znalezieniu ciała dr Jadwigi K. mężczyzna przyznawał się do bycia Wampirem, ostatecznie został jednak wypuszczony z powodu niewystarczającej ilości dowodów. Na posterunku pracownicy mieli nawet nie pobrać od przesłuchiwanego Olszowego odcisków palców. Parę dni później milicja dostała anonim, w którym nadawca napisał, że więcej ofiar nie będzie.

Z nocy z 14 na 15 marca 1970 roku Olszowy zabił swoją żonę i dzieci, a następnie sam popełnił samobójstwo. Rodzinę miał zabić młotkiem a samego siebie podpalić. Ciało było jednak na tyle zwęglone, że pobranie odcisków palców było praktycznie niemożliwe, przez co nie można było ich porównać z tymi znalezionymi na miejscach zbrodni.

Do dzisiaj, niemal pół wieku po tych wydarzeniach, nie ustają spekulacje i kontrowersje dotyczące morderstw dokonanych na Śląsku w latach 1964-1970. Mówi się o manipulacjach dowodami, nieszczerych intencjach sądu, związkach z polityką, oraz o przymusie jak najszybszego ujęcia byle kogo, aby tylko zaspokoić opinię publiczną. Jednak i tak nadal duża część badaczy, dziennikarzy, pisarzy oraz pasjonatów kryminalistyki zadaje sobie to jedno pytanie:

Czy Wampirem z Zagłębia rzeczywiście był Zdzisław Marchwicki?

“Opisałem całe zwoje życie i wydaje mi się że i wszystkie przeztępstwa. drudno mi było opisywać to ale jakoś sobie poradziłem i natym pragne zakończyć takimi oto słowami i wszyscy ci kturzy będą czytali ten pamiętnik niech wiedzą że nie warto jest zabijać te cierpienia które ja przechodze uniknie jedynie ten kto będzie przestrzegał piątego przykazania Bożego.
Marchwicki Zdzisław wampir Zagłębia”

fragment z pamiętnika Zdzisława Marchwickiego

Źródła:

  • Gurgul, J. (2018) Problemy prawdy i zmyślenia (w tle spraw z wielkim rezonansem społecznym)
  • Feluś, A. (2002) Czy Zdzisław Marchwicki był sprawcą zabójstw seryjnych o podłożu seksualnym?, „Problemy Współczesnej Kryminalistyki”, t. V.
  • Semczuk, P. (2016) Wampir z Zagłębia
  • Zawartka, J. (2014) Modus operandi seryjnego zabójcy na przykładzie Zdzisława Marchwickiego pseudonim „Wampir z Zagłębia” Security, Economy & Law Nr 4, (80–96)
  • https://pl.wikipedia.org/wiki/Zdzis%C5%82aw_Marchwicki_(1927%E2%80%931977)
  • https://pl.wikipedia.org/wiki/Modus_operandi
  • https://inwentarz.ipn.gov.pl/node/4141106
  • https://gazeta.policja.pl/997/archiwum-1/2008/numer-37-042008/28555,quotNie-warto-jest-zabijacquot.html
  • https://www.fakt.pl/hobby/historia/53-lata-temu-wampir-z-zaglebia-zabil-po-raz-ostatni-kim-byl-marchwicki/lwbzjg6
  • https://www.polskieradio.pl/39/156/Artykul/1980915,Wampir-z-Zaglebia-Zbrodnie-ktore-wstrzasnely-Polska
  • https://kwartalnikradcaprawny.kirp.pl/2024/03/20/czy-poligraf-moze-byc-narzedziem-wspierajacym-obroncow-w-procesie-karnym/
  • https://weekend.gazeta.pl/weekend/7,177333,27016906,byl-potrzebny-ktos-kto-zostanie-publicznie-skazany-wladza.html
  • https://killer.radom.net/~sermord/New/zbrodnia.php-dzial=mordercy&dane=MarchwickiZdzislaw.htm
  • http://ligas.atspace.com/mordercy/marchwicki.html
  • http://web.archive.org/web/20170731203900/http://www.tvp.info/1232217/aresztowanie-wampira-z-zaglebia
  • https://historia.rp.pl/historia/art9367251-wampir-z-zaglebia-historia-zbrodni

Autorka: Julia Skrzypiec, wolontariuszka Fundacji Zaginieni

Zdjęcie: historia.wprost.pl

Edmund Kemper, znany jest również jako "Co-Ed Killer" (Zabójca studentek), jest jednym z najbardziej znanych seryjnych morderców w Stanach Zjednoczonych. Jego przestępstwa, które miały miejsce na początku lat 70., wstrząsnęły społeczeństwem i wywołały wiele pytań dotyczących psychologii zbrodni.

W niniejszym artykule przyjrzymy się życiu Kempera, jego zbrodniom, a także profilowi psychologicznemu.

Dzieciństwo Kempera

Edmund urodził się 18 grudnia 1948 roku w Burbank w Kalifornii. Już jako noworodek wyróżniał się swoją wagą, a także wzrostem – przy narodzinach ważył prawie 6kg, jako czteroletnie dziecko był wyższy od swoich rówieśników o głowę. Wówczas wykazywał się inteligencją, ale i sadyzmem w stosunku do zwierząt. W wieku 10 lat spalił kota żywcem, następnie obciął mu głowę i przytwierdził ją z powrotem na gwoździu. Edmund wychowywał się w domu pełnym przemocy i emocjonalnego zaniedbania.

Jego zachowania były co raz bardziej niepokojące, zabierał siostrze lalki, a następnie odcinał im głowę oraz ręce. Podczas wywiadów Kemper przyznał się, że zabierał z domu bagnet ojca, zapuszczał się pod dom swojej nauczycielki i ją podglądał. Twierdził również, że lubił bawić się ze swoją siostrą w komorę gazową i krzesło elektryczne. Zabawa miała polegać na tym, że siostra go związywała, naciskała wymyślony przez niego przycisk a on spadał z krzesła, trząsł się lub tarzał na podłodze udając, że umiera. Edmund jako dziecko przeżył też pewnego rodzaju traumę, w związku z wepchnięciem go pod pociąg przez starszą siostrę, kolejnym razem wrzuciła go do głębokiego basenu, gdzie niemalże utonął.

Rozwód rodziców

Rodzice Kempera rozwiedli się, gdy miał 9 lat, to zdecydowanie pogłębiło jego problemy emocjonalne. Jego matka, Clarnell Strandberg, była apodyktyczna i często upokarzała swojego syna, co przyczyniło się do jego rosnącej nienawiści do niej i kobiet w ogóle. Matka notorycznie znęcała się nad chłopcem, np. kazała mu spać w piwnicy, wyśmiewała go, nazywała „dziwadłem”, mówiła, że nigdy żadna kobieta go nie pokocha, nie przytulała, wykazywała się chłodem emocjonalnym.

Edmund mając 15 lat uciekł z domu, chciał zamieszkać ze swoim ojcem, lecz gdy dojechał dowiedział się, że ojciec ma nową rodzinę, ożenił się z kobietą, która miała dziecko. Po niedługim czasie musiał wyjechać do swoich dziadków, jednak tak również nie zaznał miłości i spokoju. Babka Edmunda tak jak i jego matka poniżała go.

Pierwsze morderstwo

Kemper po raz pierwszy zabił mając 15 lat. 27 sierpnia 1964 roku pomiędzy nastolatkiem a jego babcią wywiązała się kłótnia, w pewnej chwili Edmund wybiegł, wziął strzelbę, wrócił do kuchni i strzelił babci w głowę, następnie dwukrotnie w plecy. W tym czasie z zakupów wrócił dziadek. 15 latek bojąc się tego co mężczyzna zastanie postrzelił go na podjeździe. Po tym wydarzeniu, przestraszony zadzwonił do swojej matki, nie wiedział co robić. Kobieta zażądała, aby zadzwonił do lokalnego komisariatu, tak też zrobił. Na pytanie funkcjonariuszy, dlaczego zamordował swoich dziadków odpowiedział, że zabił ich, aby "zobaczyć, jak to jest”. Po tych morderstwach został umieszczony w szpitalu psychiatrycznym dla nieletnich w Atascadero, gdzie zdiagnozowano u niego schizofrenię paranoidalną.

Pobyt w szpitalu psychiatrycznym

Kemper został poddany obserwacji, jednak pojawiły się pewne wątpliwości co do diagnozy postawionej przez psychiatrów sądowych, opisano, iż „umysł mężczyzny jest pozbawiony gonitw myśli, halucynacji, bez odstępstw od normy”. Zaznaczono również, że jest osobą bardzo inteligentną – miał 136 IQ. Podczas kolejnej diagnozy zauważono, iż ma zaburzenie osobowości, a mianowicie osobowość pasywno-agresywną. Kilka lat później ponownie wykonano Edmundowi test na inteligencję, tym razem wynik wynosił 145 punktów. Po kilku latach, dzięki dobremu zachowaniu i manipulowaniu personelem szpitalnym, Kemper został warunkowo zwolniony w wieku 21 lat. Zamieszkał ponownie z matką, co tylko pogorszyło jego stan psychiczny. Kemper opisując kłótnie z matką, stwierdził:

„Toczyliśmy z matką okropne bitwy, pełne przemocy i zła. Nigdy dotąd nie kłóciłem się z nikim w tak potworny sposób. W innych okolicznościach w ruch poszłyby pięści, ale to wciąż była moja matka i nie byłem w stanie pobić jej, jak pobiłbym innego mężczyznę. Matka prowokowała mnie nieustannie. Pamiętam gigantyczną awanturę jaką rozpętała na temat mycia zębów.”

Przez cały czas młody Edmund nie mógł uwolnić się od swojej matki, nawet po jego wyprowadzce nadchodziła go i wydzwaniała.

Kemper zakupił z odszkodowania po wypadku Forda Galaxie. Jeżdżąc tym samochodem po okolicy dostrzegł, że mnóstwo młodych kobiet korzysta z autostopu, wtedy też zaczął wozić ze sobą plastikowe torby, noże, koce i kajdanki. Z początku mężczyzna wyłącznie podwoził kobiety, lecz później „uaktywniły się jego zbrodnicze popędy”, potrzebę zabijania nazwał „małym ukłuciem”.

Seria zabójstw

W latach 1972-1973 Kemper zabił osiem młodych kobiet, głównie autostopowiczek, oraz własną matkę i jej przyjaciółkę. Jego modus operandi obejmował podwożenie ofiar, zabijanie ich poprzez uduszenie, postrzelenie lub zadawanie ran kłutych nożem, ciała okaleczał. Bardzo często Edmund przewoził ciała swoich ofiar do domu, tam pozbawiał je głów i uprawiał seks oralny. Z ciałami odbywał stosunki nekrofilne, a po wszystkim rozczłonkowywał je. Jego ostatnimi ofiarami były jego matka i jej przyjaciółka, co wskazuje na ostateczne wyładowanie jego długotrwałej nienawiści.

Ofiary Edmunda Kempera

1. Maude Matilda Hughey Kemper

Data zabójstwa: 27 sierpnia 1964 roku

Opis: Babcia Edmunda, którą zabił, gdy miał 15 lat. Została postrzelona w kuchni domu swoich dziadków w North Fork, Kalifornia. Kemper później stwierdził, że chciał zobaczyć, jak to jest zabić.

2. Edmund Emil Kemper Sr.

Data zabójstwa: 27 sierpnia 1964 roku

Opis: Dziadek Edmunda, którego zabił, wracającego do domu z zakupów. Po zabiciu babci Edmund postanowił zabić dziadka, aby oszczędzić mu bólu związanego z odkryciem śmierci żony.

3. Mary Ann Pesce

Data zabójstwa: 7 maja 1972 roku

Opis: Jedna z pierwszych studentek zamordowanych przez Kempera po jego zwolnieniu ze szpitala psychiatrycznego. Podwiózł ją, zabił przez uduszenie, a następnie zabrał ciało do swojego domu, gdzie je okaleczył.

4. Anita Luchessa

Data zabójstwa: 7 maja 1972 roku

Opis: Koleżanka Mary Ann Pesce, która została zamordowana tego samego dnia co ona. Po zabójstwie obie ofiary Kemper okaleczył i ukrył ich ciała w różnych miejscach.

5. Aiko Koo

Data zabójstwa: 14 września 1972 roku

Opis: Piętnastoletnia tancerka, którą Kemper podwiózł po tym, jak ominął autobus. Zamordował ją przez uduszenie, a następnie zabrał ciało do swojego domu, gdzie je okaleczył i pozbył się zwłok.

6. Cindy Schall

Data zabójstwa: 7 stycznia 1973 roku

Opis: Studentka, którą Kemper podwiózł, zastrzelił i przewiózł do domu matki. Tam okaleczył ciało i ukrył fragmenty w plastikowych workach, które później wyrzucił w okolicach gór Santa Cruz.

7. Rosalind Thorpe

Data zabójstwa: 5 lutego 1973 roku

Opis: Studentka z University of California w Santa Cruz, którą Kemper podwiózł i zastrzelił. Jej ciało Kemper przewiózł do domu, gdzie je okaleczył.

8. Alice Liu

Data zabójstwa: 5 lutego 1973 roku

Opis: Koleżanka Rosalind Thorpe, która została zamordowana tego samego dnia co ona. Ciało zostało okaleczone i ukryte podobnie jak w przypadku innych ofiar.

9. Clarnell Strandberg

Data zabójstwa: 20 kwietnia 1973 roku

Opis: Matka Edmunda, której zabójstwo było kulminacją jego nienawiści do niej. Zabił ją, gdy spała, a następnie okaleczył jej ciało i umieścił głowę na półce, na którą często patrzyła z pogardą na Edmunda. Edmund zmasakrował matkę młotkiem ciesielskim, poderżnął jej gardło, odciętą głowę użył jako tarczy strzelniczej, rzucał w nią lotkami, wyciął jej język, krtań wyrzucił do młynka do opadów.

10. Sara Hallett

Data zabójstwa: 21 kwietnia 1973 roku

Opis: Przyjaciółka matki Kempera, którą zabił dzień po zamordowaniu matki. Kemper zaprosił ją do domu, zabił, a następnie próbował upozorować, że obie kobiety wyjechały na wakacje.

Kiedy pytano Kempera, dlaczego obcinał ofiarom głowy przed aktem seksualnym, wyjaśnił: „Głowy były trochę jak trofea. Wiecie, w głowie jest wszystko: mózg, oczy, usta. Głowa to osoba. Kiedy byłem mały, powiedziano mi: odetniesz głowę, umiera ciało. Bez głowy ciało jest niczym... Cóż, może to nie do końca prawda, w ciele dziewczyny bez głowy zostaje całkiem dużo.”

Przyznanie się do zabójstw

Edmund był zły, że media nie głoszą o popełnianych przez niego morderstwa, wtedy postanowił, że zadzwoni z budki telefonicznej i się przyzna, nie wzięto jednak tej informacji na poważnie. Po kilku godzinach Kemper zadzwonił ponownie, poprosił do telefonu znajomego funkcjonariusza, po czym przyznał się mu do zabójstw, po przyznaniu się czekał na policję. Kiedy zapytano go, dlaczego zdecydował się oddać w ręce policji, odparł: „Najważniejszy cel został osiągnięty. Moje działania nie miały żadnego innego celu. Tylko marnowałem czas. Nie zniósłbym tego dłużej. W punkcie, w którym teraz się znalazłem, dociera do mnie szaleństwo całej sytuacji. W chwili niemal całkowitego wyczerpania nie pozostało mi nic innego, jak stwierdzić – do diabła z tym i przyznać się”.

Proces

7 maja 1973 roku Kemper został oskarżony o dokonanie ośmiu morderstw pierwszego stopnia.

1 listopada Kemper zeznał przed sądem, że zabijał swoje ofiary, by zyskać nad nimi władzę i zdobyć je jak przedmioty. Edmund przyjął pewną linię obrony, a mianowicie chciał zostać uznany za osobę niepoczytalną, próbował przekonać sędziów, że w trakcie popełniania zbrodni cierpiał na zaburzenia umysłowe. Twierdził, że w jego ciele żyją dwie świadomości, a kiedy osobowość zabójcy dochodzi do głosu, następuje u niego „coś w rodzaju zamroczenia”.

Biegli uznali Kempera za poczytalnego w chwili popełniania morderstw. Edmund poprosił o wymierzenie mu kary śmierci poprzez tortury, jednak w tym czasie obowiązywało moratorium na karę śmierci. Ostatecznie został skazany na siedmiokrotne dożywocie w więzieniu California Medical Facility w Vacaville. 

Źródła:

Autor: Magdalena Wychowska, wolontariuszka Fundacji Zaginieni

Zdjęcie: http://criminalmind.pl/serial-killers-edmund-kemper/

Serdecznie zachęcamy do lektury poprzednich artykułów z serii:

  1. A jak Alcala Rodney
  2. B jak Bogdan Arnold
  3. C jak Carranza Estibaliz
  4. D jak Dahmer Jeffrey.

Początkowo wydawało się, że był to tragiczny wypadek, w którym zginęła kobieta, pozostawiając na brzegu zrozpaczonego partnera. Jednak gdy śledczy zagłębili się w szczegóły sprawy, okazało się, że za pozornym nieszczęśliwym zbiegiem okoliczności kryje się morderstwo z zimną krwią. Co tak naprawdę wydarzyło się tamtej nocy i jak przebiegało dochodzenie, które doprowadziło do odkrycia przerażającej prawdy o śmierci 34-latki?

Nieszczęśliwy wypadek

W nocy z 10 na 11 lipca 2021 roku w Roszkowie, pow. raciborskim, Andrzej J. wraz z Anetą H.-M. siedzieli w samochodzie nad zbiornikiem wodnym. Spożywali razem alkohol. Po godzinie 4 nad ranem rozległ się alarm – samochód osobowy stoczył się do zbiornika wodnego.

Andrzej J. poinformował, że samochód, w którym znajduje się jego partnerka, Aneta H.-M., znalazł się w wodzie. Tłumaczył, że oboje byli w samochodzie, gdy ten stoczył się do zbiornika wodnego. Mężczyzna twierdził, że obudził się, gdy auto znajdowało się już w wodzie. Wówczas on wydostał się z samochodu o własnych siłach, jednak nie zdołał już wyciągnąć z niego swojej partnerki.

Źródło: archiwum/OSP Roszków

Na miejscu pojawiła się zaalarmowana straż pożarna. Przybyły aż trzy zastępy Państwowej Straży Pożarnej dysponujące łodzią motorową, dwie najbliższe jednostki Ochotniczej Straży Pożarnej oraz grupa ratownictwa wodno-nurkowego z Bytomia. Niestety, po wyłowieniu kobiety ratownikom nie udało się przywrócić czynności życiowych i stwierdzono zgon.

Wszystkim wydawało się, że był to tragiczny wypadek, a Aneta H.-M. nieszczęśliwie utonęła na oczach kochającego partnera. Nikt nie przypuszczał, że prawda jest jednak zupełnie inna.

Niespodziewany zwrot akcji

13 lipca 2021 r. Prokuratura Rejonowa w Raciborzu wszczęła postępowanie przeciwko Andrzejowi J. o czyn z art. 155 Kodeksu Karnego, tj. nieumyślne spowodowanie śmierci Anety H.-M., za które grozi kara od 3 miesięcy do 5 lat więzienia. Śledztwo zostało umorzone 31 grudnia 2021 r. Nie był to jednak koniec tej sprawy, bowiem Prokuratura Okręgowa w Gliwicach zdecydowała się na przeprowadzenie badań aktowych, które ukazały, że śledztwo zostało umorzone przedwcześnie.

22 lutego 2022 roku postanowiono wznowić śledztwo i wydano dyspozycję o przejęciu sprawy przez Prokuraturę Okręgową w Gliwicach.

Gdy policja rozpoczynała dochodzenie w sprawie brutalnego morderstwa, nikt nie spodziewał się, że przybierze ona tak dramatyczny obrót. Wstrząsające szczegóły zbrodni wychodziły na jaw jeden po drugim, a w międzyczasie morderca, osaczony przez własne czyny i wyrzuty sumienia, podjął desperacką próbę samobójstwa. Czy ten akt rozpaczy był próbą ucieczki przed wymiarem sprawiedliwości, czy może ostatnim wołaniem o pomoc?

Andrzej J. 30 sierpnia 2021 roku poinformował swoich znajomych w mediach społecznościowych o swoich zamiarach, a ci zaalarmowali o tym odpowiednie służby. Andrzej J. wjechał samochodem do tego samego zbiornika wodnego w którym zginęła Aneta H.-M., jednak został uratowany. Okazało się, że był pod wpływem alkoholu. Przewieziono go do szpitala psychiatrycznego dla osób nerwowo i psychicznie chorych w Rybniku.

Sprawa, która wciąż trwa

Sprawą zajęło się katowickie “Archiwum X”. Polskie Archiwum X to specjalna jednostka policyjna, zajmująca się rozwiązywaniem najtrudniejszych i najstarszych spraw kryminalnych w Polsce. Archiwum X skupia się na niewyjaśnionych zbrodniach, które często pozostawały nierozwikłane przez wiele lat. Funkcjonariusze tej jednostki, korzystając z nowoczesnych technik śledczych, analizy DNA, zaawansowanej kryminalistyki oraz współczesnych narzędzi informatycznych, podejmują próby rozwikłania spraw, które wydawały się beznadziejne.

Opinie biegłych w dziedzinie eksperymentów wodnych oraz ruchu drogowego, uzyskane w sprawie, podważyły wersję wydarzeń przedstawioną przez Andrzeja J. To rzuciło nowe światło na sprawę, która przestała być już postrzegana jako nieszczęśliwy wypadek, a stała się zabójstwem z zimną krwią.

Stwierdzono, że po śmierci ofiary Andrzej J. używał jej karty bankomatowej, za pomocą której wypłacał gotówkę i opłacał zakupy, w tym znicz, który zapalił na miejscu jej śmierci.

18 stycznia 2024 r. Sąd Rejonowy w Gliwicach na wniosek prokuratora zastosował wobec podejrzanego środek zapobiegawczy w postaci tymczasowego aresztu na okres 3 miesięcy.

Za zbrodnię przypisywaną podejrzanemu obecnie grozi mu kara pozbawienia wolności od 10 lat do dożywocia. Motyw działania Andrzeja J. na ten moment nie jest znany opinii publicznej. Możliwe jednak, że nowe informacje w tej sprawie przyniesie opinia sądowo-psychiatryczna oskarżonego.

Źródła:

  1. https://www.nowiny.pl/wiadomosci/227230-przelom-w-sprawie-tragedii-w-roszkowie-wedlug-sledczych-to-nie-byl-wypadek-tylko-zabojstwo.html
  2. https://www.nowiny.pl/wiadomosci/182540-zdesperowany-mieszkaniec-powiatu-wodzislawskiego-wjechal-samochodem-do-wody-uratowali-go-policjanci-z-krzyzanowic.html
  3. https://www.pap.pl/aktualnosci/policjanci-z-archiwum-x-rozwiazali-sprawe-zabojstwa-kobiety-utopionej-w-samochodzie

Autor: Marta Piasecka, wolontariuszka Fundacji Zaginieni

Zdjęcie: shutterstock.com

Serdecznie zachęcamy do lektury poprzednich artykułów z serii "Sukcesy Archiwum X":

  1. SUKCESY ARCHIWUM X: Sprawa Grażyny Ż., 41-letniej kobiety z Gdyni
  2. SUKCESY ARCHIWUM X: Zbrodnia sprzed lat - zabójstwo pielęgniarki Agnieszki D. w Białymstoku
  3. SUKCESY ARCHIWUM X: Sprawy zamordowanych chłopców – Marcina S. i Sebastiana T.
  4. SUKCESY ARCHIWUM X: Mieczysław K. z Krakowa. Zaginięcie, które okazało się być zabójczą intrygą
  5. SUKCESY ARCHIWUM X: Ewa Pilarska ze Zbylutowa i tragiczny finał jej zaginięcia
  6. SUKCESY ARCHIWUM X: Sprawa zaginięcia 39-letniej Małgorzaty B.
  7. SUKCESY ARCHIWUM X: Bieszczadzka zmowa milczenia

"Naprawdę nienawidzę ludzi i zabiłabym znowu" - napisała w liście do Sądu Najwyższego na Florydzie. Czy takich słów używa osoba, która jednocześnie twierdzi, że zabijała w obronie własnej?

Seryjna zabójczyni pozbawiła życia siedmiu nieznajomych mężczyzn w przeciągu roku, jednego z ciał nigdy nie odnaleziono.

Traumatyczne dzieciństwo

Aileen Wuornos urodziła się 29 lutego 1956 roku, w roku przestępnym, w stanie Michigan. Pomimo tego, że jej rodzice byli jeszcze nastolatkami, miała już starsze rodzeństwo. Nigdy nie poznała swojego ojca – zostawił jej matkę, Diane, kiedy była w ciąży, a ostatecznie został także skazany za molestowanie seksualne nieletnich i gwałt. Kiedy Lee miała piętnaście lat, powiesił się w celi więziennej.

Samotne macierzyństwo nie było łatwe dla jej matki. Kiedy Lee skończyła sześć miesięcy, Diane porzuciła dzieci. Trafiły one pod opiekę dziadka, Lauriego Wuornosa, i jego żony – Britty. Nie wyjawili jednak dzieciom, że tak naprawdę nie są ich rodzicami. Wydawać by się mogło, że Lee i jej brat, Keith, trafili do kochającego domu. Rzeczywistość okazała się jednak inna – jak okazało się po latach, brutalna. Wuornosowie żyli samotnie, nie integrowali się z sąsiadami, nie brali udziału w lokalnych wydarzeniach, wręcz żądali, aby nikt nie wtrącał się w ich życie. Laurie Wuornos nadużywał alkoholu, często wszczynał awantury oraz bił Lee kowbojskim skórzanym pasem z mosiężną klamrą. Kilkuletnia Lee na rozkaz dziadka musiała czyścić pas, którym była bita. Dziadek zmuszał ją, żeby rozbierała się do naga i opierała o kuchenny stół, po czym znęcał się nad nią przy użyciu pasa, który wcześniej czyściła. Zdarzało się także, że musiała kłaść się naga na swoim łóżku - na brzuchu, z rozłożonymi rękami i nogami - a następnie była brutalnie bita, molestowana i obrzucana wyzwiskami. Laurie mówił wtedy:

"Nie jesteś warta nawet powietrza, którym oddychasz!"

Dziadek stosował wobec wnuczki także inne, osobliwe kary. Pewnego razu zmusił ją, żeby patrzyła, jak topi jej kota. Zdarzało się też, że musiała jeść jedzenie znalezione w śmietniku.

Piekło, przez jakie przeszła, pozostawiło ślady w jej psychice na zawsze. Lee poznała prawdę o swoich rodzicach, kiedy miała około jedenastu lat. Była buntowniczą nastolatką, co tylko pogarszało relację z dziadkiem. Jako dziesięcioletnia dziewczynka podjęła pierwsze czynności seksualne. Z wiekiem zaczęła uprawiać seks z okolicznymi chłopcami w zamian za pieniądze i papierosy. Otrzymała nawet przezwisko „papierosowa świnka”. Wiadomo również, że zażywała narkotyki, czego konsekwencją było to, że okradała sklepy.

Kiedy w wieku 14 lat zaszła w ciążę, dziadkowie zadecydowali o odesłaniu jej do ośrodka dla samotnych matek, gdzie urodziła dziecko i przekazała je do adopcji. W 1971 roku babcia Lee, Britta Wuornos, zmarła, co doprowadziło do odnowienia kontaktu z biologiczną matką. Diane chciała zamieszkać razem z dziećmi w Texasie, jednak rodzeństwo nie wyraziło na to zgody. Lee rzuciła szkołę, zaczęła podróżować po Stanach i została pracownicą seksualną.

Życie uczuciowe

W 1976 roku Lee wyszła za mąż za multimilionera, który miał wówczas 69 lat. Lewis Gratz Fell próbował skłonić żonę do prowadzenia spokojniejszego trybu życia, jednak na próżno. Był przez nią bity, dlatego też udało mu się uzyskać nakaz sądowy ograniczający jej prawa, a następnie rozwód. Kobieta po rozwodzie powróciła do przestępczego trybu życia. Po śmierci brata otrzymała pieniądze z ubezpieczenia, jednak szybko je roztrwoniła.

W 1986 roku, w barze, w którym miały miejsce spotkania lesbijek, poznała Tyrię Jolene Moore. Między kobietami zrodziło się uczucie i wkrótce rozpoczęły wspólne życie, z którego obie były zadowolone. Lee twierdziła wręcz, że w końcu spotkało ją coś dobrego. Zarabiała jako pracownica seksualna, co było jedynym źródłem utrzymania kobiet. W wyniku problemów finansowych zmuszone były jednak do tułaczki. Kobiety miały na siebie bardzo duży wpływ. Z miłości do Tyrii, Lee była skłonna do wielu poświęceń.

Siedem tajemniczych zabójstw

Na Florydzie, na przełomie lat 1989-1990, zastrzelono siedmiu mężczyzn w średnim wieku. Ciała pozostawiane były przy autostradach, a ich samochody porzucane w oddalonych od miejsca zbrodni miejscach. Sprawczynią tych zabójstw była Aileen Wuornos. Kobieta przez wiele lat podróżowała autostopem i przyznała, że czasem z powodu braku pieniędzy poruszała temat seksu w trakcie jazdy. Utrzymywała, że każda z ofiar próbowała wykorzystać ją za darmo lub też zgwałcić, co doprowadzało ją ostateczności. Lee zabijała strzałem z broni palnej, którą nosiła w torebce.

Pierwszą ofiarą był Richard Mallory - zginął 30 listopada 1989 roku w wieku 51 lat. Lee nie była świadoma tego, że podróżuje z mężczyzną karanym za napaści seksualne na kobiety. Lee po dokonanej zbrodni przykryła mu twarz pobliskimi śmieciami i odjechała jego samochodem, który porzuciła kilka dni później. Z zeznań wynika, że Lee długo dochodziła do siebie po tym, co zrobiła. To pierwsze morderstwo wspominała słowami:

„Był podłym sukinsynem, gadał sprośne rzeczy. Upił się i dobierał się do mnie, więc go puknęłam i patrzyłam, jak zdycha.”

Pół roku później, w maju 1990 roku, znaleziono porzuconego kremowego pikapa. Jego oględziny wykazały, że samochodem poruszała się kobieta. Fotel kierowcy przysunięty był bardzo blisko kierownicy, na której znaleziono długi jasny włos. Na podłodze zauważono otwarte opakowanie prezerwatyw. Po dziesięciu dniach obok wysypiska śmieci przy autostradzie odkryto nagie ciało w stanie zaawansowanego rozkładu oraz sześć pocisków. Badane szczątki ważyły zaledwie osiemnaście kilogramów, przy czym za życia ofiara ważyła osiemdziesiąt osiem. Zwłoki należały do Davida Spearsa. W dniu śmierci miał 48 lat.

6 czerwca 1990 roku w pobliżu innej autostrady znaleziono ciało kolejnego mężczyzny, tym razem trafione aż dziewięcioma pociskami. Było ono nagie, przykryte liśćmi, trawą i kocem elektrycznym. Dzień później zauważono porzucony samochód. Jego właścicielem był czterdziestoletni Charles Carskaddon, którego zaginięcie zdążyła już wcześniej zgłosić jego matka.

4 lipca 1990 roku miał miejsce wypadek samochodowy, którego świadkiem była kobieta mieszkająca w pobliżu, Rhonda Bailey. Zgodnie z jej zeznaniami, pojazd opuściły dwie kobiety, które dziwnie się zachowywały, zabierając ze sobą chłodziarkę do piwa. Rhonda zapytała, czy potrzebują pomocy, jednak prosiły, aby ta nie powiadamiała policji, po czym wróciły i odjechały uszkodzonym samochodem. Niedługo później zostawiły samochód i zostały zauważone przez jadącego mężczyznę, który zadzwonił po straż pożarną, informując o zranionej kobiecie, którą była Lee Wuornos. Udało się jej jednak spławić służbę i uciec. Samochód, którym przemieszczały się Lee i Tyria, został odnaleziony. Należał do Petera Siemsa, którego ciała nigdy nie odnaleziono.

Troy Burress był kolejną ofiarą Lee. W dniu śmierci wyjechał w sprawach służbowych, i kiedy nie dawał znaku życia, jego żona zgłosiła sprawę na policję. Nocą odnaleziono jego furgonetkę, która była pusta. Po pięciu dniach na jego ciało natrafiła przypadkowa rodzina wybierająca się na piknik. Z rekonstrukcji wydarzeń wynika, że Lee oddała dwa strzały – jeden w pierś, drugi w plecy, po czym zabrała pieniądze firmowe Troya i uciekła. Troy Burress zginął 30 lipca 1990 roku mając 50 lat.

Szóstą ofiarą był Charles Richard Humphrers, były policjant.  Zaginął 11 września 1990 roku, mając 57 lat. Następnego dnia odnaleziono nagie ciało Charlesa z siedmioma ranami postrzałowymi. Lee po raz kolejny zabrała pieniądze i oddaliła się jego samochodem. Według zeznań świadkini, w pojeździe znajdowały się dwie kobiety, można zatem wnioskować, że morderczyni podróżowała razem ze swoją partnerką.

Siódmą, ostatnią ofiarą, był mający 62 lata Walter Giano Antonio. Jego prawie nagie ciało (miał na sobie jedynie podkolanówki) z czterema pociskami odnaleziono w pobliżu autostrady 18 listopada 1990 roku. Należące do niego dokumenty oraz ubranie znaleziono ponad 60 kilometrów od porzuconego ciała.

Źródło: https://criminalminds.fandom.com/

„Powiem, jak było. Zawsze gdzieś jechałam i łapałam okazję. Podwoziły mnie tysiące mężczyzn i kobiet, wszystko było w porządku. Nie dobierali się do mnie. W głębi serca jestem dobra, ale kiedy się upiję bywa różnie. Po prostu […] kiedy się upiję, lepiej ze mną nie zadzierać, rozumie pan. Taka jest prawda. Nie mam nic do stracenia. Taka jest prawda.”

Aresztowanie

Aileen Wuornos została aresztowana 9 stycznia 1991 roku. Rok po zabójstwie Richarda Mallory’ego opublikowano portrety pamięciowe dwóch kobiet. Policja otrzymała setki telefonów i wiele tropów. W międzyczasie odnaleziono aparat fotograficzny Richarda Mallory’ego oraz rachunek z lombardu z odciskiem kciuka - bardzo szybko okazało się, że odcisk należy do Lee.

Jeden z policjantów, Mike Joyner, postanowił zastawić na nią pułapkę. Razem ze swoim partnerem przebrali się odpowiednio do swoich ról i odwiedzili bar, w którym mogła przebywać kobieta – po kilku dniach ta rzeczywiście się pojawiła. Mike nawiązał z nią koleżeński kontakt. Trzy dni później, pod wpływem alkoholu, Lee zwierzyła się mężczyźnie.

Mówiła, że śpi w samochodzie, kończą jej się pieniądze, a jej koleżanka wyjechała. Mike starał się działać ostrożnie, ponieważ wiedział, że może być kolejną potencjalną ofiarą. Strach przed tym, że seryjna zabójczyni może w każdej chwili zniknąć, doprowadził jednak do decyzji o jej aresztowaniu pod pretekstem nielegalnego posiadania broni. Dla niepoznaki, Mike również został aresztowany, ponieważ grupa operacyjna doszła do wniosku, że relacja Mike’a i Lee może być jeszcze przydatna w śledztwie.

Lee nie zdawała sobie sprawy, o co tak naprawdę jest podejrzewana. W trakcie jednej z rozmów przyznała się Mike’owi, że posiada skrytkę, w której przechowuje swoje rzeczy. Po jej przejrzeniu okazało się, że rzeczy, które tam się znajdowały, wiązały Lee z ofiarami.

Kluczowa okazała się współpraca Tyrii z policją. Kobieta żyła w strachu przed swoją partnerką i z racji tego, że nie brała bezpośredniego udziału w zbrodniach, istniała szansa oczyszczenia z zarzutów. Decydująca miała być rozmowa telefoniczna, w trakcie której Tyria miała naprowadzić Lee na temat zabójstw, których dokonała. Wuornos domyśliła się, że telefon może być na podsłuchu, przez co unikała rozmowy na ten temat. Skuteczna okazała się jednak groźba, że Tyria w wyniku podejrzeń zostanie aresztowana. Lee przyznała się do popełnionych zbrodni.

16 stycznia 1992 roku została skazana na karę śmierci za pomocą krzesła elektrycznego. Wyrok wykonano 9 października 2002 roku poprzez śmiertelny zastrzyk.

Źródła:

  1. Ch. Berry-Dee, Rozmowy z seryjnymi morderczyniami, wyd. Czarna Owca, 2018.
  2. http://ligas.atspace.com/mordercy/wuornos.html
  3. http://criminalmind.pl/

Autorka: Ewa Prusicka, wolontariuszka Fundacji Zaginieni

Zdjęcie: Wikipedia

Jeffrey Dahmer znany jest jako „kanibal z Milwaukee”, „potwór z Milwaukee”. Urodził się on 21 maja 1960 roku w Milwaukee, zmarł 28 listopada 1994 roku. Dahmer był amerykańskim seryjnym mordercą oraz przestępcą seksualnym. Zamordował i rozkawałkował 17 mężczyzn, a także chłopców, zbrodnie te popełnił w latach 1978-1991.

Dzieciństwo Jeffreya Dahmera

Dahmer już od dziecka ekscytował się martwymi zwierzętami. Zainteresowanie to rozwinęło się u niego w wieku już 4 lat, miał nawet swoje tajemnicze miejsce, w którym schował czaszkę psa. Jeffrey był zaabsorbowany oglądaniem rozkładu zwierząt. Od najmłodszych lat był zdemoralizowany, będąc nastolatkiem bardzo często pił alkohol, konsekwencją czego było wyrzucenie ze szkoły, a w późniejszym czasie z wojska.

Dahmer niejednokrotnie wykazywał bardzo dziwne zachowania. W 1984 roku zatrzymano go za ekshibicjonizm. W 1988 roku za masturbowanie się w obecności małoletnich chłopców – po tym wydarzeniu umieszczono go na rok w zakładzie karnym. Następnie za molestowanie seksualne 13-letniego chłopca dostał rok prac społecznych, a także wpisano go do rejestru sprawców przestępstw seksualnych. Jeffreyowi udało się jednak wyperswadować umieszczenie go w zakładzie psychiatrycznym, sąd skierował go na 5 lat otwartego leczenia. Nie zważając natomiast na jego stan psychiczny, zdiagnozowane zaburzenie osobowości borderline, osobowości schizotypowej uznano go ostatecznie na osobę prawnie zdrową.

Jeffrey Dahmer – Ofiary

Skupmy się jednak na ofiarach Dahmera, jakie było jego modus operandi?

Pierwszego morderstwa mężczyzna dokonał w 1978 roku, mając 18 lat. Ofiarą był Steven Hicks – 18 latek, którego po raz ostatni widziano w autobusie, jadącego na koncert rockowy w Ohio. Jeffrey zatłukł chłopaka hantlem, następnie go udusił i rozkawałkował. Szczątki spalił i rozrzucił w lesie.

Drugą ofiarą był Steven Tuomi – 25 letni mężczyzna, którego zamordowano 20 listopada 1987 roku w wynajętym pokoju hotelowym „Ambassador” w Milwaukee. Przy tym zabójstwie Dahmer tłumaczył się niepamięcią, nie wiedział w jaki sposób zabił ofiarę, stwierdził, że prawdopodobnie pobił go na śmierć, jego ciało rozkawałkował w piwnicy swojej babci, a szczątki wyrzucił do śmieci.

Kolejną ofiarą Dahmera był 14 letni James Doxtator. Został zamordowany 16 stycznia 1988 roku. Chłopiec natknął się na Jeffrey’a przed barem dla osób homoseksualnych w Wisconsin. Mężczyzna obiecując mu zapłatę w kwocie 50 dolarów za sfotografowanie się nago zachęcił go do pójścia z nim do swojego domu. Tam udusił swoją ofiarę, ciało przez najbliższy tydzień przetrzymywał w piwnicy, następnie je rozkawałkował i wyrzucił do śmieci. Jego szczątków nigdy nie odnaleziono.

4 ofiarą był 22 letni Richard Guerrero, którego zamordowano dwa miesiące po zabójstwie 14 latka. Dahmer na początku odurzył go, następnie udusił, rozkawałkował zwłoki, rozpuścił je w kwasie, a kości wyrzucił do śmieci. Czaszkę jednak dokładnie oczyścił i schował dla siebie na kilka miesięcy.

Rok później zamordowano Anthony'ego Searsa, 24 letniego mężczyznę. Był on ostatnią ofiarą, która została zamordowana w mieszkaniu babci Jeffrey’a. Anthony tak jak i Richard został odurzony, a następnie uduszony. Po zbrodni Dahmer zatrzymał czaszkę oraz genitalia ofiary. Szczątki te odnaleziono już po zatrzymaniu mężczyzny w szafie na dokumenty.

6 ofiarą był 32 letni mężczyzna – Raymond Smith. Zabito go 20 maja 1990 roku. Był pierwszą ofiarą, która utraciła życie w domu Dahmera. Jeffrey nasypał Raymondowi środki nasenne do drinka, gdy ten usnął, udusił go, jego czaszkę pomalował sprayem i schował.

Następna ofiara to znajomy Jeffrey’a – Edward Smith, który po raz ostatni był widziany z nim na imprezie. Szkielet Edwarda oblał kwasem, czaszkę zaś wypalał w piecu, konsekwencją czego było jej zniszczenie. Edward został zamordowany 14 czerwca 1990 roku.

8 ofiara to 22 letni Ernest Miller, który był studentem tańca. Został zamordowany trzy miesiące po zabójstwie Edwarda. Dahmer przeciął mu tętnicę szyjną, następnie rozczłonkował. Cały szkielet mężczyzny Jeffrey przetrzymywał w swojej szufladzie na dokumenty, serce, biceps, część nóg zamroził mając plan ich zjedzenia w późniejszym czasie.

22 dni po zabójstwie Ernesta, Dahmer zamordował 22 letniego Davida Thomasa, którego zwabił do swojego mieszkania podobnie jak 14 letniego Jamesa, jemu również obiecał zapłatę za pozowanie do zdjęć w negliżu. Mężczyznę udusił, zrobił mu zdjęcia polaroidem rozczłonkowując jego ciało, szczątków nigdy nie odnaleziono.

18 lutego 1991 roku Dahmer zamordował 17 letniego Curtisa Straughtera. Modus operandi seryjnego zabójcy powtarza się. Zwabia ofiarę do domu, odurza, dusi a ciało rozczłonkowuje. Jeffrey zostawił sobie jego czaszkę, genitalia oraz ręce.

11 ofiara to 19 letni Errol Lindsey zamordowany 7 kwietnia 1991 roku. Był on pierwszą ofiarą eksperymentów Dahmera, które nazywał „technikami wiercenia”. Na czym to polegało ? Jeffrey wywiercał w czaszce ofiary dziurę a następnie do mózgu wstrzykiwał kwas solny. Dahmer zeznając opowiedział, że podczas tego procederu ofiara ocknęła się i musiał ponownie go odurzyć. Po tych czynnościach udusił go, czaszka została znaleziona już po aresztowaniu seryjnego zabójcy.

12 ofiara to 31 letni Tony Hughes, który został zamordowany 24 maja 1991 roku. Mężczyznę również pod pretekstem zrobienia zdjęć nago zwabił do swojego mieszkania. Tony był osobą niesłyszącą, a więc porozumiewał się ze swoim oprawcą pisząc. Jeffrey udusił go, jego ciało pozostawił na 3 dni na podłodze, później je rozczłonkował. Tożsamość zamordowanego mężczyzny ustalono po odnalezionej w domu Dahmera czaszce.

3 dni po zabójstwie Tonyego Dahmer dopuścił się kolejnej zbrodni, tym razem ofiarą był 14 letni Konerak Sinthasomphone. Jeffrey na początku odurzył chłopca i wstrzyknął mu kwas solny do mózgu. Odurzonego Koneraka zostawił w domu, po czym poszedł po piwo. W tym czasie chłopiec oprzytomniał i uciekł z mieszkania oprawcy. Dahmer zobaczył go na dworze wraz z kobietami, które próbowały udzielić mu pomocy. Została wezwana policja, jednak Dahmer zmanipulował ich, mówiąc, że jest to jego kochanek, że jest odurzony i „wygaduje głupoty”. Policja odjechała a Dahmer ponowił swój proceder – wstrzyknął ofierze kwas solny do mózgu, po czym Koneraka zmarł. Głowę chłopca Dahmer włożył do zamrażarki, ciało zaś rozczłonkował.

14 ofiara to 20 letni Max Turner, który został zamordowany 30 czerwca 1991 roku. Dahmer spotkał Maxa na przystanku autobusowym. Po krótkiej rozmowie Max zgodził się pojechać do Milwaukee na sesję zdjęciową z Jeffreyem. Mężczyzna został odurzony i uduszony. Po zbrodni Jeffrey rozczłonkował go, głowę oraz organy wewnętrzne umieścił w zamrażarce a tors w 57 galonowej beczce.

15 ofiara Dahmera to 23 letni Jeremiah Weinberger, który został zamordowany 5 lipca 1991 roku. Mężczyzna zapoznał Jeffreya w barze dla osób homoseksualnych w Chicago, zgodził się on, aby przyjechać na weekend do nowo poznanego mężczyzny. Gdy dotarli do domu Dahmer zaatakował Jeremiego, wywiercił dziurę w mózgu, a następnie do środka wstrzyknął wrzątek. Dla Dahmera śmierć tej ofiary była szczególna, ponieważ jako pierwszy zmarł z otwartymi oczyma. Jego ciało, tak jak w przypadku poprzedniej ofiary rozczłonkował, tors umieścił w beczce.

Kolejną ofiarą był 24 letni Oliver Lacy, który został zamordowany 10 dni po Maxie. Jeffrey zwabił mężczyznę do swojego domu, tam odurzył i udusił skórzanym paskiem. Ciało rozkawałkował, głowę oraz serce umieścił w lodówce.  Szkielet 24 latka Dahmer zachował, aby ozdobić jedną stronę prywatnego sanktuarium czaszek i kości.

Ostatnią ofiarą był 25 letni Joseph Bradeholt. Mężczyzna poszukiwał pracy w Milwaukee, w nieznanych okolicznościach zapoznał się z Dahmerem. Został zamordowany 19 lipca 1991 roku. Jeffrey porzucił ciało Josepha na dwa dni, po powrocie zdekapitował go, głowę umieścił w lodówce, tors zaś w beczce. Joseph osierocił trójkę dzieci.

Aresztowanie Dahmera

Aresztowanie Jeffreya Dahmera miało miejsce 22 lipca 1991 roku i rozpoczęło się od ucieczki jednej z jego potencjalnych ofiar, Tracy'ego Edwardsa. Edwards udał się do policji, która przybyła do mieszkania Dahmera pod pretekstem przeprowadzenia śledztwa. Gdy funkcjonariusze weszli do mieszkania, zauważyli niepokojące elementy, takie jak zdjęcia rozczłonkowanych ciał i ludzkie szczątki. Znaleźli również narzędzia chirurgiczne, chemikalia oraz zbiorniki z kwasem.

W trakcie przeszukania mieszkania policjanci odkryli ludzkie głowy w lodówce i zamrażarce oraz inne makabryczne dowody, które świadczyły o brutalnych morderstwach. Dahmer został natychmiast aresztowany i przewieziony na komisariat, gdzie przyznał się do licznych zabójstw, nekrofilii oraz kanibalizmu. Jego aresztowanie zakończyło przerażającą serię morderstw i wywołało ogromny szok oraz medialne zainteresowanie na całym świecie.

Proces

Proces Jeffreya Dahmera rozpoczął się 30 stycznia 1992 roku w Milwaukee w stanie Wisconsin. Dahmer przyznał się do winy w 15 przypadkach morderstwa, lecz jego obrona opierała się na argumentacji, że był on niepoczytalny w momencie popełniania tych czynów. Podczas procesu przesłuchano wielu ekspertów z dziedziny psychiatrii i psychologii. Specjaliści próbowali ocenić stan psychiczny Dahmera oraz to, czy jego działania były wynikiem choroby psychicznej. Opinie były podzielone; niektórzy biegli twierdzili, że Dahmer cierpiał na poważne zaburzenia psychiczne, podczas gdy inni uznali, że był świadomy swoich czynów.

17 lutego 1992 roku ława przysięgłych uznała Dahmera za poczytalnego i w pełni odpowiedzialnego za swoje czyny. Został skazany na 15 kolejnych wyroków dożywocia, bez możliwości ubiegania się o zwolnienie warunkowe. W sumie jego kara wynosiła 957 lat więzienia.

Jeffrey Dahmer i jego śmierć

Jeffrey Dahmer zginął 28 listopada 1994 roku w Columbia Correctional Institution w Portage, Wisconsin. Przyczyną jego śmierci było brutalne pobicie przez współwięźnia Christophera Scarvera. Tego dnia Dahmera, Scarvera i innego więźnia, Jessego Andersona, przydzielono do sprzątania pomieszczeń więziennych. W pewnym momencie, gdy pozostali bez nadzoru strażników, Scarver zaatakował Dahmera metalowym prętem z wózka do czyszczenia.

Scarver później zeznał, że uderzył Dahmera kilkakrotnie w głowę, powodując poważne obrażenia, które doprowadziły do śmierci. Następnie zaatakował Andersona, który również zmarł w wyniku odniesionych obrażeń. Dahmer został znaleziony przez strażników jeszcze żywy, ale zmarł w drodze do szpitala od rozległych obrażeń głowy. Scarver twierdził, że sprowokowali go Dahmer i Andersona, ale też zasugerował, że atak był motywowany przeszłością Dahmera, w tym jego zbrodniami oraz postawą w więzieniu, gdzie miał podobno prowokować innych więźniów. Scarver został skazany na dodatkowe wyroki dożywocia za morderstwa Dahmera i Andersona.

Źródła:

Autor: Magdalena Wychowska, wolontariuszka Fundacji Zaginieni

Zdjęcie: https://swiatseriali.interia.pl/newsy/seriale/dahmer-potwor-historia-jeffreya-dahmera-1625/news-jeffrey-dahmer-kim-byl-seryjny-morderca-z-milwaukee,nId,6381739

Serdecznie zachęcamy do lektury poprzednich artykułów z serii:

  1. A jak Alcala Rodney
  2. B jak Bogdan Arnold
  3. C jak Carranza Estibaliz.

20 napaści, 9 ofiar śmiertelnych. Ocalałe kobiety nigdy nie odzyskały pełnej sprawności. Paraliżujący strach towarzyszył mieszkańcom Pomorza przez bardzo długi czas. Wszechobecne poczucie niebezpieczeństwa wykluczało samotne spacery. Na kobiety wracające do miejsca zamieszkania pociągami i autobusami czekali ojcowie, mężowie i bracia, bo nie wiadomo było, kiedy i gdzie nastąpi kolejny atak oraz kto będzie następną ofiarą. Kim był Paweł Tuchlin i dlaczego przez wiele lat bezkarnie krzywdził niewinne kobiety? Oto historia jednego z najgroźniejszych seryjnych zabójców w Polsce.

Źródło: Dziennik Bałtycki

Dzieciństwo i młodość

Paweł Tuchlin urodził się 28 kwietnia 1946 roku w pomorskiej miejscowości Góra. Miał dziesięcioro rodzeństwa, z którym dobrze się dogadywał. Dzieciństwo Tuchlina nie należało jednak do najłatwiejszych, ze względu na agresywne metody wychowawcze, jakie stosował jego ojciec, oraz fakt, iż nadużywał on alkoholu, czego wynikiem były awantury, w trakcie których znęcał się nad swoją żoną. W odniesieniu do późniejszych wydarzeń istotne jest to, że zdarzało się mu używać do tych czynności młotka. Paweł Tuchlin także doświadczył przykrości i przemocy ze strony ojca. Powodem było to, że przez wiele lat moczył się do łóżka. Opisał on swoją przypadłość w pamiętniku.

Moja choroba polegała na tym, że moczyłem się w nocy podczas snu. A jedynym wtedy dostępnym „lekarstwem” dla mnie w domu była pyda, splot rzemieni. Gdy się rano wstawało, to matka albo ojciec sprawdzali moje łóżko. Kiedy było mokre, to dostawało się porcję „lekarstwa" pydą. Następnego dnia scena ta się powtarzała, bo ojciec był zdania, że ja leję w łóżko złośliwie lub też z lenistwa.”

Z tego też powodu był obiektem kpin. Co więcej, cierpiał on również na epilepsję i starał się mówić wolno, żeby się nie jąkać. Wszystko to trwało do 16 roku życia.

W technikum, w momencie rozpoznania jego problemu, skierowano go na badania i rozpoczęto leczenie, jednak nie odniosło ono natychmiastowego skutku. Wynikiem tego było skreślenie go z listy mieszkańców internatu, co wiązało się z porzuceniem szkoły z uwagi na utrudniony dojazd z rodzinnej miejscowości. Po powrocie do domu leczenie nie było kontynuowane. Nie wytrzymał tam długo i po latach przemocy i upokorzeń, jako już dorosły osiemnastoletni człowiek, podjął decyzję o ucieczce z domu.

Pomimo opisanych trudności życiowych nie sprawiał on problemów wychowawczych. Uzyskiwał dobre oceny, chętnie brał udział w grach i przedstawieniach, miał poczucie humoru i był lubiany w towarzystwie. Z powodu swojej wstydliwej przypadłości nie miał jednak powodzenia u kobiet, dlatego też uważnie je obserwował i podglądał zakochane pary. Najbardziej ciekawiły go żeńskie narządy płciowe – interesowała go płeć przeciwna, a w wieku 13 lat zaczął się onanizować. Obecność kobiet przestała go krępować dopiero wtedy, kiedy zaczął z nimi więcej przebywać. Stało się to po podjęciu pracy na budowie i zamieszkaniu w hotelu robotniczym. Atmosfera tamtego miejsca sprawiła, że zaakceptował obecność alkoholu, od którego niegdyś stronił, a pojawiające się tam kobiety „lekkich obyczajów” pomogły mu przełamać wewnętrzny strach m.in. poprzez kontakt cielesny.

Kilka lat później ożenił się, jednak małżeństwo nie trwało długo z uwagi na jego niestałość w uczuciach. Niedługo po rozwodzie zawarł kolejny związek małżeński.

Przeszłość kryminalna

W 1966 roku Tuchlina przyjęto do wojska, jednak podczas ćwiczeń ze strzelania jego słuch uległ uszkodzeniu, w wyniku czego został zwolniony i wrócił do rodzinnej miejscowości. Nie wyszło mu to na dobre, ponieważ, jak się okazało, wówczas rozpoczął swoją karierę złodzieja. Za kradzież samochodu skazano go na karę dwóch lat pozbawienia wolności, jednak został wcześniej zwolniony warunkowo. Po wyjściu z zakładu karnego podjął pracę jako kierowca, ale niedługo potem stracił prawo jazdy, ponieważ prowadził samochód w stanie nietrzeźwości.

Z karty karalności Centralnego Rejestru Skazanych Ministerstwa Sprawiedliwości wynika, że od 1967 roku Tuchlin był tam notowany siedmiokrotnie. W latach 1970-1972 ponownie odbywał karę więzienia, również z powodu kradzieży. Podczas pobytu w zakładzie karnym został przyłapany na posiadaniu noża w celi oraz na wysyłaniu korespondencji nielegalną drogą. W latach 1976-1979 Paweł Tuchlin odbył kolejną karę pozbawienia wolności.

Sposób działania

Tuchlinowi początkowo wystarczały praktyki ekshibicjonistyczne. Po jakimś czasie zapragnął jednak bardziej wyrazistych doznań. Akty ekshibicjonizmu przerodziły się w ataki na tle seksualnym.

Przeanalizowanie sposobu dokonywania zarzucanych mu czynów pozwoliło wywnioskować, że sposób jego działania ewoluował. Początkowo działał gwałtownie, w wyniku towarzyszącego mu napięcia. Wykorzystywał nadarzające się okazje, a jego ofiarami były kobiety spotkane przypadkowo – ich wiek mieścił się w przedziale 19-54, co wskazuje na to, że ten czynnik nie miał dla niego znaczenia. Często obserwował je w pociągu bądź autobusie, po czym wysiadał razem z nimi. Następnie w rejonie pozbawionym potencjalnych świadków obezwładniał je ciosami – w tym celu używał młotka lub metalowego pręta. Narzędzie nosił ze sobą, co wskazuje na to, że zawsze był przygotowany na taką okoliczność.

Z biegiem czasu jego czyny nabrały opanowania i „dojrzałości”. Tuchlin zazwyczaj atakował od tyłu, posługując się przedmiotem do obezwładnienia zawsze w ten sam sposób – zadawał kilka (zazwyczaj około siedmiu) ciosów w głowę. Jeżeli ofiara przejawiała opór lub próbowała uciekać, liczba uderzeń ulegała zwiększeniu – przyznał, że jedną z kobiet dobijał młotkiem przez około pół godziny. Następnie swoją ofiarę przemieszczał w bardziej ustronne miejsce i ją okradał. Jego zdaniem był to najprostszy i najbardziej skuteczny pod kątem technicznym sposób. Podkreślał, że czyny, jakich się dopuszczał, nie wynikały z chęci pozbawienia życia tych kobiet, tylko z potrzeby zaspokojenia popędu seksualnego. Co istotne, z żadną ze swoich ofiar nie odbył stosunku seksualnego.

„Nie wiem dokładnie, kiedy przyszedł mi do głowy pomysł napadania na kobiety i ogłuszania ich młotkiem. Pamiętałem jednak, że w ten sposób głuszy się świnie przed ubojem. Nie myślałem nigdy o jakichś bardziej bezpiecznych sposobach. Sądziłem, że nie zabijałem tych kobiet, bo zawsze słyszałem ich oddech, ruszały się i kiedy odchodziłem były żywe. Po osiągnięciu wytrysku ubierałem się, przeglądałem torebkę kobiety i zabierałem pieniądze, biżuterię, jedzenie. Przedmioty te miałem w domu, bawiłem się nimi albo dawałem żonie. Kiedy taka kobieta doszła do siebie i stwierdziła ich brak, to na pewno się martwiła. Ta myśl cieszyła mnie, ale nie wiem dlaczego.”

Poczynania Tuchlina w późniejszym okresie jego działalności zaczęły zakrawać na swoistą nonszalancję. Nie miała dla niego znaczenia pora dnia czy niesprzyjające okoliczności, przez co zaczął popełniać błędy. Istotnym tropem wydawał się być młotek, który odnaleziono na miejscu jednej ze zbrodni, jednak mimo tego mężczyzna w dalszym ciągu pozostawał na wolności.

Trudno ocenić, ilu kobietom udało się wymknąć z jego rąk, ponieważ ze swoich planów rezygnował np. w momencie spłoszenia przez pojawiające się światło czy też zbliżających się ludzi. Z każdą kolejną zbrodnią mieszkańców Pomorza ogarniał coraz większy strach. Starali się oni poruszać w grupach i wracać do domu przed zmrokiem.

Kobiety, które przeżyły ataki Tuchlina, doznały wielu urazów – niektóre z nich w ich wyniku straciły części kości czaszki, możliwość poruszania się, słuch, pamięć, czy też mowę, nie mówiąc o bliznach czy występujących tikach, które nigdy nie ustały. Ich rekonwalescencje trwały bardzo dugi czas, a głębokie urazy psychiczne z pewnością pozostały na całe życie.

Seryjny zabójca aresztowany

W 1983 roku powołana została specjalna grupa dochodzeniowo-śledcza pod kryptonimem „Skorpion”. Nazwa ta wzięła się od sposobu działania sprawcy, który atakował niespodziewanie, bezwzględnie, skutecznie, ze skutkiem tragicznym – tak jak skorpion.

Do ostatecznego rozwikłania sprawy przyczyniły się wydarzenia z wiosny 1983 roku. Tuchlin dokonał kradzieży świń, a następnie podczas napadu na kolejną kobietę zostawił wyraźny ślad obuwia, który pozwolił zawęzić krąg podejrzanych. Nie poszukiwano kogoś całkowicie anonimowego, dlatego „Skorpiona” bardzo szybko powiązano z rysopisem seryjnego zabójcy. Niedługo później został zatrzymany, a w jego domu znaleziono rzeczy należące do ofiar, co tylko potwierdziło podejrzenia śledczych.

Podczas przesłuchania przyznał się do zarzucanych mu czynów i z każdą godziną informował o kolejnych ofiarach. Prowadzący przesłuchanie momentami wątpili, czy tak chętny do współpracy i na pozór zrównoważony człowiek może być zabójcą. Tuchlin odbierany był przez społeczeństwo jako osoba spokojna, raczej skryta, ale wesoła, nieokazująca zdenerwowania i niemająca nałogów. Podczas 19 wizji lokalnych opowiadał szczegółowo o przebiegu zdarzeń, wyjaśniając wiele niewiadomych, np. to, dlaczego młotek owijał bandażem. Okazało się, że robił to ze względu na swoją wygodę, ponieważ nosząc młotek za pasem metalowa część oziębiała jego brzuch.

W trakcie wizji lokalnych Tuchlin był podniecony rekonstrukcją wydarzeń, bardzo precyzyjnie odtwarzał swoje zbrodnie, jakby cieszył się, że przeżywa wszystko na nowo.

(…) przeżywałem tam na miejscu wszystko jeszcze raz, ale to nie to samo, nie było tej atmosfery, co wtedy.”

Źródło: Dziennik Bałtycki

Mężczyzna przyznał, że gdyby nie został zatrzymany, działałby dalej, ponieważ było to silniejsze od niego. Łącznie przesłuchano 1614 świadków i skorzystano z opinii 26 biegłych różnych specjalności. Szczególnie ważna okazała się ocena biegłych z zakresu psychiatrii.

W którymś momencie Tuchlin zwrócił się do władz więziennych o zgodę na przejście korekty płci, a potem próbował popełnić samobójstwo. Pomimo współpracy, w sądzie odwołał wszystkie zeznania, twierdząc, że były one wynikiem rzekomego układu, jaki miał mieć z funkcjonariuszem.

5 sierpnia 1985 roku został ostatecznie ogłoszony wyrok – Paweł Tuchlin został skazany na karę śmierci. Sąd uzasadnił swoje stanowisko w następujący sposób:

„Podstawowym celem kary jest oddziaływanie wychowawcze. W przypadku jednak Pawła Tuchlina nie może być mowy o tym celu kary, a kara może mieć jedynie charakter eliminacyjny. Wymierzenie kary wyjątkowej w tym przypadku czyni zadość poczuciu sprawiedliwości i oczekiwaniom społecznym.”

Paweł Tuchlin został powieszony 25 maja 1987 roku. Była to przedostatnia kara śmierci wykonana w Polsce.

Źródło: Dziennik Bałtycki

Źródła:

  1. J. Stukan, Seryjni mordercy, Wydawnictwo Aktywa Frampol 2017,
  2. M. Pruski, Z. Żukowski Czas Skorpiona, Krajowa Agencja Wydawnicza 1988,
  3. https://dziennikbaltycki.pl/

Autorka: Ewa Prusicka, wolontariuszka Fundacji Zaginieni

Zdjęcie: Onet.pl

Na jednej z Zabrzańskich ulic, 22 października 2022 roku doszło do niecodziennej sytuacji. Funkcjonariusze policji zatrzymali 63-letniego mężczyznę.

Osobą zatrzymaną był Tadeusz P., były zastępca komendanta w Lesku.

Praca policjantów z Archiwum X z całą pewnością nie należy do najłatwiejszych. Lwia część spraw zaczyna się od akt, notatek służbowych, wielu stron dokumentów, które ktoś kiedyś napisał. Czytasz protokół przesłuchania i czekasz na to jedno pytanie, które chciałbyś zadać, a okazuje się, że nigdy nie padło.

Akta, które trafiają pod skrzydła Archiwum X, to nie są proste sprawy, z jakiegoś powodu nie zostały rozwiązane.
Bieszczadzka zmowa milczenia to sprawa niezwykle trudna, mataczenie, ukrywanie dowodów, zastraszanie świadków, morderstwa.

Dla oskarżonego cenniejsze niż ludzkie życie okazało się kilkanaście lat na wolności…

Początek tych tragicznych zdarzeń ma miejsce 21 listopada 1985 roku.

Tadeusz P. zastępca komendanta w Lesku, jego ojciec oraz ówczesny zastępca komendanta rejonowego urzędu spraw wewnętrznych jadą do Lesku. Panowie nim wsiedli do auta, spędzili wspólnie wolny czas, racząc się trunkami.

W okolicy zajazdu Pod Gruszą w Łączkach na drogę wybiegł im nietrzeźwy mężczyzna, wypadek okazał się śmiertelny dla pieszego. Osobą prowadzącą pojazd był Franciszek P. ojciec zastępcy komendanta i jedyny trzeźwy w samochodzie. Jak twierdził Franciszek P., nie miał pola manewru, pieszy pojawił się na jezdni nagle.

Świadków zdarzenia było kilkoro, kucharka z zajazdu, kolega denata, taksówkarz, który jechał z naprzeciwka oraz młody milicjant Krzysztof Pyka. Ten ostatni widząc, co się stało, miał niezwłocznie udać się do domu innego funkcjonariusza milicji, który mieszkał nieopodal, to właśnie od niego jechała wyżej wymieniona czwórka.

W domu Józefa B. telefon miał być popsuty. Obaj milicjanci tj. Krzysztof Pyka oraz Józef B., udają się na miejsce zdarzenia.

12 grudnia Krzysztof Pyka po służbie nie wrócił do domu, było to niepokojące dla jego żony. Młody milicjant nie należał do osób, które tak postępują. Sumienny, godny zaufania, cieszył się szacunkiem wśród ludzi mimo iż był obcy, przyjezdny.

Krzysztof Pyka urodził i wychował się w Częstochowie, ciągnęło go jednak w góry, ukochał sobie Bieszczady.

Po ukończeniu szkoły podjął pracę w milicji, początkowo służył w Polańczyku. Funkcjonariusze pełniący tam służbę mieli również obowiązek patrolować jezioro Solińskie, Krzysztof nie najlepiej czuł się w okolicach wody, bał się żywiołu. Nie do końca jest jasne czy to z tego powodu został przeniesiony do Leska, gdzie pełnił służbę w wydziale kryminalnym.

Kiedy mężczyzna zaginął, koledzy po fachu starali się podążać wielotorowo, ucieczka od żony i problemów, wyjazd z kochanką, wyjazd za granice, samobójstwo. Wszystkim tym teoriom zaprzeczali bliscy zaginionego. Ruszyły poszukiwania terenowe, ale nim te się na dobre rozpoczęły, do funkcjonariuszy i ochotników dotarła wieść, że poszukiwanego ktoś widział w Szczytnie. Poszukiwania zakończono.

Wszyscy, którzy znali funkcjonariusza Pyka zdawali sobie sprawę, że jest to podejrzana sprawa.

Nim Krzysztof zaginął, zdążył podzielić się z kilkoma osobami swoimi obawami. Wypadek, który się wydarzył 21 listopada 1985 roku, nie wyglądał tak, jak oficjalnie go przedstawiano.

Prawda mogła ujrzeć światło dzienne dużo wcześniej, wymagało to jednak odwagi, na którą najprawdopodobniej był gotów jedynie Krzysztof Pyka.

Dziś wszystko wydaje się klarowne, spójne, mimo że wyrok jeszcze nie zapadł.

Wieczorem 21.11.1985 roku za kierownicą małego fiata siedział Tadeusz P., funkcjonariusz był pod wpływem alkoholu.

Mężczyzna najprawdopodobniej stracił panowanie nad kierownicą i zjechał na przeciwległy pas, a następnie na pobocze. Na pasie zieleni znajdował się 37-letni Edward Krajnik, który po kilku głębszych i kłótni z kolegą biegnąc, oddalił się od zajazdu Pod Gruszą. 37-latek chwilę później znalazł się na masce samochodu prowadzonego przez Tadeusza P.

Naocznym świadkiem zdarzenia była kucharka, gdy zobaczyła, co się dzieje, wydała z siebie głośny okrzyk, który zwrócił uwagę kolegi Edwarda. Mężczyzna odwrócił się w stronę szosy i zobaczył, że bezwładne ciało kompana upada na jezdnię. Z naprzeciwka nadjechała taksówka, kierowca się zatrzymał na widok zaistniałej sytuacji, kilka sekund później zatrzymał się również autobus, którym jechał Krzysztof Pyka.

Młody milicjant chciał pomóc, w zamian za dobre chęci, od mężczyzny w okularach usłyszał, że ma wsiąść z powrotem do autokaru i „wypier..”. Kierowca taksówki usłyszał rozmowę między Tadeuszem P., a Lucjanem P., (ten drugi był zastępcą komendanta rejonowego urzędu spraw wewnętrznych i nosił okulary) „nie bój się, nic z tego nie będzie”. Możemy jedynie wnioskować, jaki był dalszy przebieg zdarzeń, nieco rozjaśniają sytuację zeznania byłej żony Tadeusza P. Kobieta twierdzi, że mąż przyjechał po ojca i zabrał go na miejsce zdarzenia. Dalsze kroki Tadeusza P., zmierzały do wyciszenia sprawy.

Krzysztof Pyka został uwzględniony w protokole z miejsca zdarzenia, mimo iż kazano mu wsiąść do autobusu i odjechać. W dokumencie napisano, że udał się do domu Józefa B., by wykonać telefon. Józef podpisał się pod tym dokumentem, natomiast Krzysztof miał wątpliwości.

Bliska przyjaciółka Krzysztofa oraz jego żony, pamięta jak mężczyzna opowiadał jej o naciskach, zastraszaniu i groźbach, był zaskoczony, że w tak małej społeczności, jego społeczności dochodzi do nieuczciwości.

Pani Maria tak wspomina, to co powiedział jej funkcjonariusz Pyka:

– Krzysiek chciał pomóc, ale podszedł do niego Lucjan P., wziął pod ramię i powiedział: ty stąd wypier… Ciebie tutaj nie było i nic nie widziałeś.

Wiedział, że nic nie wskóra. Wsiadł do autobusu i odjechał.

Pani Maria nie jest jedyną osobą, której Krzysztof coś wspomniał o feralnym wieczorze. Ewidentnie go to gryzło, nie wiedział, co ma z tym zrobić, jak się zachować.

W dniu, w którym zaginął, dyżurnemu na komisariacie zostawił pieniądze i znaczki (Krzysztof Pyka był skarbnikiem).

– Panie Staszku, oddaję w pana ręce – powiedział.

– Krzysiu, ale co się stało? – odpowiedział zdziwiony C.
Pan Staszek nie doczekał się odpowiedzi.

Pyka po pracy poszedł z kolegą się napić, po wypadku przy zajeździe nie chadzał sam wieczorami.

Feralnego wieczoru towarzyszył mu Zbigniew L., poszli do domu wczasowego Jawor, tam jednak było wielu funkcjonariuszy, a Krzysztof niekoniecznie miał ochotę na ich towarzystwo. Panowie kupili to na co mieli ochotę, po czym zeszli do kotłowni. Niedługo później w owym miejscu zjawił się Wiesław M., milicjant. Zaproponował, że odprowadzi Krzysztofa do domu, przeciwny temu był jego kolega, z którym to przyszedł się napić. Wiesław opuścił kotłownie, ale chwilę później wrócił. Krzysztof Pyka opuścił kotłownię z Wiesławem.

Palacza, który przez cały czas był obecny w pomieszczeniu, tak wspomina tę sytuację:

– Wiesiek i Krzysiek z kotłowni wyszli razem ok. 20.30. Zbigniew L. wyszedł później. Nie wiem, w którą stronę poszli. Otworzyłem drzwi, podaliśmy sobie ręce i powiedzieliśmy sobie cześć. Krzysiek chciał iść do domu. Kurtkę mu podali. On wychodząc zawołał jeszcze do mnie: Mieciu, jeszcze dwa egzaminy i będę mieć z głowy.

Zbigniew L., złożył wyjaśnienia w prokuraturze, na tę chwilę nie jest wiadome co powiedział. Wiesław M., natomiast początkowo twierdził, że odprowadził Krzysztofa pod dom, później te zeznania się zmieniały, czegoś tam nie pamiętał, był pijany itp. Wiesław poddał się nawet hipnozie… (prawdziwej wersji zdarzeń nie znamy).

Jeden z ówczesnych funkcjonariuszy wspomina rozmowę z Wiesławem:

– Tuż po zaginięciu Pyki, Wiesiek dopytywał mnie, dlaczego Jezioro Solińskie nie zamarza. Byłem zaskoczony tym pytaniem. Zaczęliśmy też rozmawiać o zaginięciu Krzyśka. Wyrwało mu się, że tamtego wieczoru „musiał się go nadźwigać".

Wszystkie te, niby drobne, niedopowiedzenia, sugestie, zeznania, układają się w całość.

Wiesław M., pełnił dyżur w noc wypadku pod zajazdem, to również on miał powiadomić grupę poszukiwawczą, że Krzysztof był widziany w Szczytnie.

3 lutego 1986 roku w jeziorze Solińskim zauważono zwłoki, jeden z kolegów Krzysztofa wyciągał je z wody, do dziś pamięta twarz kolegi, w co był ubrany, ranę na czole denata, zaciśnięte dłonie a w nich trawę.

Sprawę śmierci Krzysztofa umorzono. Prowadził ją ten sam prokurator co sprawę wypadku pod zajazdem.

Cóż za przypadek…

Tata Krzysztofa Pyki nie dał się zwieść, na klepsydrze syna poprosił o napisanie "Zamordowany przez kolegów w Bieszczadach", taki też druk widniał na nekrologu.

Mimo chęci, nadziei i wiary, rodzinie Krzysztofa nie udało się dojść do prawdy.

Kilkanaście lat później ambitny młody dziennikarz sięga po skrzynkę Pandory. Robactwo, jakie wyjdzie i ujrzy światło dzienne, nigdy nie powinno mieć miejsca.

Mali ludzie, bez zasad, kręgosłupa moralnego w imię czego popełniali te czyny?

Większość w ówczesnym czasie może czerpała z tego jakieś profity, po latach zapomniani stróże na parkingach, sprzedawcy odzieży używanej…

Żadna praca nie hańbi, ale postępowanie już tak. Królowie życia i śmierci… Ci, którzy pisali scenariusze, decydowali o tym, jak kończył się czyjś los, królewsko nie skończyli.

Marek Pomykała od zawsze marzył o karierze dziennikarskiej, do gazet zaczął pisać już na studiach.

Ostatnim miejscem pracy Pomykały była Gazeta Bieszczadzka. Dziennikarz pochodził z Sanoka oddalonego od Leska o ponad 120 km. Tata Marka Pomykały podejrzewa, że o sprawie sierżanta Krzysztofa Pyki i wypadku pod zajazdem ktoś Markowi musiał opowiedzieć. Wspomina również, że o matactwach w tych sprawach było dość głośno. Mężczyzna twierdzi, że gdyby wiedział, na jaki temat syn pisze artykuł, poradziłby odpuścić temat.

30 kwietnia 1997 roku żona Pomykały wszczęła alarm, Marek nie wrócił na noc do domu. Dla rodziców mężczyzny zachowanie synowej było zaskakujące, Pomykałowie wiedzieli, że synowi zdarzało się nie nocować w domu a i jego relacja z żoną nie była najlepsza. Rodzice dziennikarza jeszcze tego samego dnia decydują się na zgłoszenie zaginięcia. Marek jest dorosłym mężczyzną, zdrowym - jego zaginięcie nie jest traktowane priorytetowo.

Dwa dni później czyli 2 maja, na zaporze wodnej w Solinie policja odnajduje auto dziennikarza. Na miejsce przyjeżdża tata zaginionego, mały fiat jest zamknięty. Marek nie miał w zwyczaju zamykać drzwi na kluczyk, bak pojazdu jest pusty. Jednym z obecnych funkcjonariuszy na zaporze jest Wiesław M., o nim wspominałam już wcześniej…

Policja sprawdziła hotele i pensjonaty, nigdzie nie znaleziono śladu po dziennikarzu, nikt o takim nazwisku nie wynajął pokoju w tamtym czasie, w tamtej okolicy.

Zaczęły pojawiać się głosy, że Pomykała mógł popełnić samobójstwo. Mówiono o nieszczęśliwej miłości, nadużywaniu alkoholu, dwóch próbach samobójczych. Oczywiście sprawdzono jezioro, badali je nurkowie, pływano łodziami - nie udało się znaleźć śladu po Pomykale.

Policja odpuściła sprawę, ale nie rodzice zaginionego.

Ci próbowali wszystkiego łącznie z jasnowidzami, na krótką chwilę udaje się wznowić śledztwo, ale to po miesiącu ponownie zostaje umorzone.

Jak wspomina w swoim artykule dla INTERIA Wydarzenia, Dawid Serafin, w dokumentach ze śledztwa pojawia się informacja, że w wieczór kiedy zaginął Pomykała z jego domowego telefonu nikt nie wykonywał i nie odbierał połączeń. Jest to niezgodne z prawdą, tata Marka pobrał wykaz połączeń.

29.04.1997 r.
21:53
Ktoś z domu Pomykały łączy się z dyżurnym policji, rozmowa trwa ponad minutę.
21:59 Połączenie wychodzące z domu Pomykały, odbiorcą połączenia jest siostra byłego komendanta wojewódzkiego w Krośnie. Rozmowa trwa 115 sekund.

Chwilę później ponowne połączenie wychodzące z domu dziennikarza, tym razem do wyżej wspomnianego byłego komendanta. Połączenie trwa niespełna minutę.
22:05 Kolejne wychodzące połączenie do wojewódzkiego komendanta policji w Krośnie. Czas połączenia 222 sekundy.
22:18 połączenie przychodzące z baru Beerland, Pomykała rozmawia przez 112 sekund.
Ponowne przychodzące połączenie z baru trwało 33 sekundy i miało miejsce o 22:33

Po wielu latach do policji trafiają informacje, że Pomykała mógł zostać zamordowany.

Kobieta, która opowiada śledczym o zbrodni jest koleżanką byłej partnerki Tadeusza P. Kobieta twierdzi, że o zbrodni opowiedziała jej właśnie Wioletta Z.

W 2012 roku przesłuchano Wiolettę Z. Była partnerka Tadeusza P., zeznała, że mężczyzna opowiedział jej o tym co zdarzyło się pod zajazdem oraz o morderstwie Krzysztofa Pyki, niebyło to jednak wszystko co miała do przekazania. Wioletta Z., twierdzi również, że Pomykała chciał porozmawiać z P., o wypadku, w związku z pisanym przez niego artykułem. Tadeusz P., powiedział kobiecie, że zaprosił dziennikarza do swojego domku w Wołkowie gdzie go udusił.

Kolejną osobą, z którą chcą rozmawiać śledczy jest była żona Tadeusza.

Kobieta w komputerze męża znalazła zapiski, które miały się znaleźć ponoć w książce byłego komendanta. Był tam fragment opisujący wypadek, w którym zginął Edward Krajnik. Kobiecie przypomniały się również słowa męża, którymi skwitował jej zapytanie o to jak może żyć ze świadomością, że zabił dwie osoby “mylisz się, nie dwóch, a trzech, bo trzeciego zakopałem”.

Do wydawnictwa Ruthenus w 2016 roku dociera mail, to jego fragment:

"Jestem emerytowanym oficerem policji. Pracowałem w Bieszczadach. Historia tych spraw jest do dziś żywa i bulwersująca w tym regionie. Nastąpiło przedawnienie, więc może ujrzeć światło dzienne (…). Właśnie z uwagi na przedawnienie dzisiaj bez obaw o pociągnięcie do odpowiedzialności można opowiedzieć i zrzucić z siebie jarzmo tych czynów i 30 lat jarzma życia w oczekiwaniu na karę lub przedawnienie. Mogę bez obaw podać nazwiska wszystkich osób związanych i żyjących do dziś".

Autorem wiadomości jest Tadeusz P.

Wyżej wspomniane wydawnictwo nie podjęło się napisania książki, ale Tadeusz P., koniecznie chciał wydać swoją historię. Mężczyzna zgłosił się do lokalnego dziennikarza z propozycją współpracy. Książka co prawda nie powstała, ale Tadeusz P., opowiedział dziennikarzowi jeszcze jedną historię o zbrodni.

Kolega Edwarda Krajana był świadkiem wypadku, aby go uciszyć następnego dnia aresztowano Czesława pod zarzutem kradzieży. P., miał powiedzieć dziennikarzowi, że z pijanym Czesławem wsiadł do łódki i wypłynął na jezioro, gdzie wyrzucił mężczyznę za burtę. Na obecną chwilę nie ma śladów po Czesławie, nie wiadomo czy żyje i gdzie przebywa.

W 2020 roku sprawą zajęła się krakowska prokuratura oraz krakowskie Archiwum X. Dwa lata później aresztowano Tadeusza P. Byłemu funkcjonariuszowi wymiaru sprawiedliwości postawiono cztery zarzuty m.in.,. zabójstwa Krzysztofa Pyki, Marka Pomykały oraz usiłowania zabójstwa byłej żony.

Akt oskarżenia zostanie przedstawiony najprawdopodobniej w najbliższym czasie.

Źródła:

  1. https://tvn24.pl/rzeszow/archiwum-x-byly-milicjant-podejrzany-o-dwa-zabojstwa-w-1985-i-1997-roku-prawdopodobnie-sadzil-ze-te-zbrodnie-juz-sie-przedawnily-st6236793
  2. https://www.youtube.com/watch?v=3e8g8uYkvXY
  3. https://lifeinkrakow.pl/w-miescie/5658,zamordowal-trzy-osoby-prawie-40-lat-unikal-kary-krakowskie-archiwum-x-rozwiklalo-kolejna-zagadke
  4. https://nowiny24.pl/byly-policjant-podejrzany-o-zabojstwo-sanockiego-dziennikarza-spedzi-kolejne-miesiace-w-areszcie/ar/c1-18134627
  5. https://wydarzenia.interia.pl/podkarpackie/news-trzy-zbrodnie-i-tajemniczy-list-peka-bieszczadzka-zmowa-milc,nId,6456012

Autor: Marcelina Biała, wolontariuszka Fundacji Zaginieni

Zdjęcie: unsplash.com

Serdecznie zachęcamy do lektury poprzednich artykułów z serii "Sukcesy Archiwum X":

  1. SUKCESY ARCHIWUM X: Sprawa Grażyny Ż., 41-letniej kobiety z Gdyni
  2. SUKCESY ARCHIWUM X: Zbrodnia sprzed lat - zabójstwo pielęgniarki Agnieszki D. w Białymstoku
  3. SUKCESY ARCHIWUM X: Sprawy zamordowanych chłopców – Marcina S. i Sebastiana T.
  4. SUKCESY ARCHIWUM X: Mieczysław K. z Krakowa. Zaginięcie, które okazało się być zabójczą intrygą
  5. SUKCESY ARCHIWUM X: Ewa Pilarska ze Zbylutowa i tragiczny finał jej zaginięcia
  6. SUKCESY ARCHIWUM X: Sprawa zaginięcia 39-letniej Małgorzaty B.

Estibaliz Carranza – (ur. 6 września 1978 w Meksyku) – hiszpańsko-meksykańska bizneswoman i podwójna morderczyni.

Kim była Estibaliz Carranza?

Goidsargi Estibaliz Carranza Zabala, wcześniej znana jako Goidsargi Estibaliz Holz w latach 2002–2008, jest skazaną na dożywocie austriacką przestępczynią, która wstrząsnęła opinią publiczną swoimi makabrycznymi zbrodniami. W 2008 roku zamordowała swojego męża, a w 2010 roku swojego partnera. Ciała ofiar zostały rozczłonkowane, a ich szczątki ukryte w zamurowanej zamrażarce pod lodziarnią w Meidling w Wiedniu. Odkrycie tych makabrycznych szczegółów podczas prac remontowych w czerwcu 2011 roku wywołało szok w społeczeństwie.

Po odkryciu zbrodni Carranza uciekła z Wiednia i została schwytana przez włoską policję. W prasie została nazwana „Lodową damą” i stała się jedną z najbardziej znanych postaci w austriackiej historii kryminalnej. Obecnie odbywa karę dożywocia w więzieniu Asten, położonym w mieście o tej samej nazwie w Górnej Austrii. Carranza jako pierwsza kobieta została przeniesiona do więzienia dla mężczyzn, stwierdzono, że jest ona osobą szczególnie niebezpieczną dla otoczenia.

Historia życia Carranzy stała się przedmiotem zainteresowania mediów, co zaowocowało wydaniem dwóch książek na temat jej życia i zbrodni.

Już w dzieciństwie Estibaliz mierzyła się z tyrańskim zachowaniem ojca, co prowadziło do budowania przez nią mrożących krew w żyłach fantazji o morderstwie. Pomimo tego, na prośbę ojca, podjęła studia ekonomiczne na Uniwersytecie w Barcelonie.

Narzeczeństwo

Przez pięć lat Estibaliz Carranza była w związku ze swoim pierwszym narzeczonym. Z jej relacji wynika, że był on nadmiernie zaborczy i traktował ją w sposób przemocowy. Po ukończeniu studiów chłopak zakończył z nią związek, nie podzielając jej chęci na poważny związek. Fantazje o zbrodni skierowano teraz przeciwko niemu. Carranza nawet rozważała manipulowanie przewodami hamulcowymi w jego samochodzie.

Ślub

Estibaliz Carranza poznała swojego pierwszego męża, Holgera Holza, który był członkiem wspólnoty religijnej Hare Kryszna. Holz był od niej o czternaście lat starszy i pracował jako sprzedawca lodówek, gdy spotkał Carranzę. Już kilka tygodni po ich pierwszym spotkaniu, oświadczył się jej. W 2002 roku Carranza i Holz pobrali się i przeprowadzili się do Berlina, miasta rodzinnego Holza. Krótko po ślubie mężczyzna zaczął się zmieniać, „pokazał swoje prawdziwe oblicze”. Początkowo odebrał małżonce wszystkie pieniądze, które zarobiła jako kelnerka, a gdy próbowała go opuścić i wrócić do Hiszpanii, zabrał jej dokumenty, uniemożliwiając podróż. Mężczyzna miał się również znęcać nad nią psychicznie, fizycznie. W 2005 roku Carranza i Holz przenieśli się do Wiednia, tam otworzyli lodziarnię. Wkrótce po przybyciu do Wiednia, Carranza poznała Manfreda Hinterbergera, sprzedawcę maszyn do lodów. Dwa lata później podjęła z nim współpracę, a także zdecydowała się na rozwód z Holgerem Holzem. Mimo rozstania nadal dzielili niewielkie mieszkanie.

Zabójstwo męża

27 kwietnia 2008 roku przelała się czara goryczy. Carranza wróciła z pracy. Mąż zaczął ją obrażać i zastraszać. Po kilku godzinach kobieta zdecydowała, że musi zakończyć takie traktowanie ze strony małżonka. Strzeliła do niego trzy razy z pistoletu Beretta kalibru 22 od tyłu, gdy ten grał na komputerze. Pociski trafiły go dwukrotnie w tył głowy i raz w skroń. Mężczyzna zmarł.

Po zbrodni Estibaliz Carranza wyszła, zostawiając Holza.

Po kilu dniach postanowiła pozbyć się zwłok, próbowała je spalić, lecz się nie udało. Minęły kolejne dni. Kobieta stwierdziła, że potnie zwłoki piłą łańcuchową, zakupiła ją i przystąpiła do rozczłonkowywania. Fragmenty włożyła do czarnych plastikowych toreb i zamroziła. W 2009 roku Estibaliz musiała opuścić mieszkanie, nie mogła więc pozwolić na to aby ktokolwiek dowiedział się o zbrodni, a więc zabetonowała torby, z częściami ciała swojego małżonka. Pojawił się jednak problem – głowa Holza przymarzła do dna zamrażarki, więc ją również zabetonowała. Opakowania te schowała w piwnicy przynależnej do lodziarni. Osobom, które pytały o Holza, kobieta mówiła, że dołączył on do sekty w Indiach, dlatego nie zgłosiła jego zaginięcia.

Druga ofiara - Manfred Hinterberger

Wkrótce Estibaliz poznała Manfreda, zamieszkała z nim, jednakże ich radość nie utrzymała się na długo, Hinterberger często zdradzała Esti. Kobieta mimo to pragnęła potomstwa. Manfred jednak miał już swoje dzieci i nie chciał mieć kolejnych. Carranza postanowiła go zabić. Do tego morderstwa przygotowała się, wykupiła lekcje na strzelnicy, a przed samym aktem morderstwa rozłożyła plastikową folię, aby później łatwiej było pozbyć się dowodów. W nocy z 21 na 22 listopada 2010 roku kobieta dokonała swojego planu. Zamordowała Manfreda strzelając mu cztery razy w tył głowy z bliskiej odległości, podczas snu. Z ciałem postąpiła tak jak w przypadku męża. Zniknięciem mężczyzny zainteresowali się bliscy, w związku z tym Carranza zgłosiła jego zaginięcie po czterech dniach. Krótko po tych morderstwach, bo już w grudniu 2010 roku nawiązała romans z Rolandem R., z którym zaszła w ciążę tuż przed aresztowaniem.

Odkrycie zbrodni

Mieszkanie i lodziarnia Carranzy znajdowały się w tym samym budynku co inne sklepy. Po czasie zaszła konieczność przeprowadzenia prac remontowych w piwnicy, w związku z tym 6 czerwca 2011 roku lokator wyważył drzwi nr 6, które były zamknięte na kłódkę. Odnaleziono tam broń, trzy chłodnie zalane betonem. Z jednego z pojemników prawdopodobnie wystawała ludzka noga. Mieszkaniec wezwał policję, która ujawniła różne części ciał zabitych mężczyzn. Udało się odnaleźć tylko czaszkę Holza.

7 czerwca 2011 roku Estibaliz Carranza wyciągnęła ze swojego konta wszystkie pieniądze, skrytkę bankową, zabrała paszport, książeczkę oszczędnościową i pojechała na lotnisko.

Pomimo tego, że kobieta zarezerwowała bilet do Paryża, ze strachu przed zaaresztowaniem nie wsiadła do samolotu, stwierdziła, że uda się do Włoch. W tym czasie poszukiwali ją już funkcjonariusze. Esti przespała się w pensjonacie zmieniając swoją tożsamość, kolejnego dnia udała się do innego miasta. Tam spotkała artystę ulicznego, który zgodził się ją przenocować, jednak wzbudziła w nim podejrzenia i wezwał policję.

Areszt

6 czerwca 2011 roku około godziny 7:30 Carranza została zatrzymana w Udine, przygotowano wniosek o ekstradycję. W międzyczasie została ustalona tożsamość jednej z ofiar, był to Manfred Hintberger. Podczas przesłuchania okazało się, że kobieta jest w drugim miesiącu ciąży, natychmiast przyznała się do zabójstwa i pozbycia się ciał obu mężczyzn. 24 czerwca 2011 roku Esti trafiła do aresztu pod zarzutem dokonania dwóch morderstw. 1 stycznia 2012 roku urodziła syna, który został przekazany ojcu.

W marcu 2012 roku oboje wzięli ślub w strefie przesłuchań więzienia Josefstadt w Wiedniu.

Opinia psychiatryczna, proces

Opinia psychiatryczna z początku lipca 2012 roku wykazała, że kobieta jest szczególnie niebezpieczna, a podczas dokonywania swoich czynów miała zdolność do rozpoznawania ich. Psychiatra sądowy Adelheid Kastner zdiagnozował u Carranzy poważne zaburzenie osobowości i wyraził obawę, że może ponownie dopuścić się poważnych przestępstw na wolności. Proces zakończył się wyrokiem skazującym na dożywocie za podwójne zabójstwo oraz nakazem umieszczenia w zakładzie psychiatrycznym dla przestępców.

Esti nie wyraziła żadnej skruchy, wyjaśniała to zażywaniem leków uspokajających oraz niechęcią wzbudzenia sympatii.

Carranza jako pierwsza kobieta została przeniesiona do więzienia dla mężczyzn, sędzia stwierdził, że jest ona osobą szczególnie niebezpieczną dla otoczenia.

Źródła:

Autor: Magdalena Wychowska, wolontariuszka Fundacji Zaginieni

Zdjęcie: https://nypost.com/2017/01/17/dangerous-ice-cream-killer-being-moved-to-mens-prison/

Serdecznie zachęcamy do lektury poprzednich artykułów z serii:

  1. A jak Alcala Rodney
  2. B jak Bogdan Arnold.
Fundacja ZAGINIENI
chevron-down