W dzisiejszych czasach Internet dla nas wszystkich stał się oknem na świat, a dla niektórych również centrum życia towarzyskiego i przestrzenią do poszukiwania miłości. Poznawanie ludzi na grupach Facebookowych, Instagramie czy aplikacjach randkowych stało się już codziennością. Codziennością, niestety, niepozbawioną wad i zagrożeń.
Co jakiś czas można usłyszeć historię o kobietach oszukanych “na amerykańskiego żołnierza” czy “na pracownika platformy wiertniczej”. Kobiety omamione wizją wielkiej miłości, której przecież tak bardzo pragną, przesyłają swoim “partnerom” pieniądze, aby im pomóc lub umożliwić przyjazd do siebie. W rezultacie nigdy do tego nie dochodzi.
Znane jest nam również zjawisko “catfishu”, czyli podszywania się pod kogoś innego w sieci i nawiązywania kontaktów pod tą fałszywą tożsamością. Słyszymy też o spotkaniach aranżowanych w ustronnych miejscach. Dziwnie zachowujących się mężczyznach i kobietach, którym w porę udało się wyjść z takich “randek”. Zaginięciach bezpośrednio po umówionych spotkaniach z nieznajomymi z Internetu.
Czy po “przetrwaniu” pierwszego spotkania już jesteśmy bezpieczni? Skąd wiadomo, że możemy komuś zaufać?
Edyta poznała Arkadiusza na portalu sympatia.pl w sierpniu 2005 roku. Przedstawił się jej jako Arkadiusz Bareja, syn “tego” sławnego reżysera, Stanisława Barei. “Romantyczny i poszukujący szczęścia” mężczyzna opowiadał Edycie, że studiuje w Warszawie i nie może narzekać na finanse - prowadzi z kolegami firmę, która montuje sieci teletechniczne. Kiedyś był żołnierzem stacjonującym w Chorwacji. Jego rodzina po sprzedaży domu w Warszawie, wyprowadziła się do Trabucco we Włoszech. Edyta była dobrze zarabiającą w austriackiej firmie księgową, z własnym mieszkaniem w Ząbkach i samochodem, do szczęścia potrzebowała jedynie miłości. I w Arkadiuszu zobaczyła na nią szansę.
Mężczyzna co prawda rzadko miał czas na spotkania, jednak dość szybko padły z jego strony wyznania miłości. Prosił jednak, aby ich związek Edyta utrzymywała w tajemnicy, uzasadniając to tym, że musi przygotować się do poznania jej rodziny, zrobienia dobrego wrażenia. Po niespełna miesiącu znajomości Arkadiusz oświadczył się Edycie. Miał nawet zarezerwować termin w urzędzie stanu cywilnego na grudzień.
W niedługim czasie Arkadiusz zaczął opowiadać Edycie o swoich interesach. Mówił jej o brakującej kwocie na sfinalizowanie zakupu komputerów z Niemiec. Namawiał ją na pożyczkę pieniędzy, jednak kobieta nie miała, aż takiej kwoty, mimo swojej dobrej sytuacji materialnej. Wizja większego mieszkania i wesela, którą roztaczał nad nią Arkadiusz, sprawiła jednak, że kobieta wzięła pożyczkę z kilku banków. Zapożyczyła się też u rodziny i znajomych. W sumie kwota pożyczona Arkadiuszowi wyniosła ponad 70 tysięcy złotych.
Arkadiusz miał dobijać targu w Szczecinie, a kilka dni później, 10 listopada, świętować z Edytą sukces romantyczną kolacją w mieszkaniu Arkadiusza. Tego dnia Edyta prosto po pracy udała się do ukochanego. Wtedy była widziana po raz ostatni.
Nie odbierała też telefonów, co bardzo niepokoiło rodzinę, która zgłosiła jej zaginięcie na policję. Po przeszukaniu jej mieszkania okazało się, że zaginął również jej komputer oraz kosztowności. Podejrzenia padają na Arkadiusza. Mężczyzna zeznał, że to Edyta pożyczyła od niego 70 tysięcy i teraz zapewne uciekła gdzieś, porzucając go. Jednak zeznania świadków zaprzeczyły jego słowom. Arkadiusz zaprzeczył również, aby miało dojść do jakiegokolwiek ślubu.
W toku policyjnego dochodzenia, okazało się, że jedyną prawdziwą rzeczą jaką Arkadiusz o sobie powiedział, było jego imię i nazwisko. Jego rodzina nie wyjechała do Trabucco we Włoszech (które tak de facto nie istnieje). Matka żyła w Warszawie, co więcej – Arkadiusz mieszkał u niej i żył na jej koszt, ponieważ nie miał żadnej firmy. Był przemocowym mężem i po rozwodzie musiał zamieszkać u matki. W mieszkaniu znaleziono nóż, książki dot. kryminologii oraz umowę najmu mieszkania Arkadiusza, zawartą miesiąc przed ostatnią kolacją pary. Z relacji kobiety, od której wynajął mieszkanie, wynikało, że bardzo śpieszyło mu się z wynajmem i nie targował się.
Podczas rzekomego “finalizowania transakcji” w Szczecinie, Arkadiusz bawił się w Warszawie z inną kobietą. A kiedy Edyta zbierała dla niego pieniądze, on podszył się pod swoją byłą partnerkę i wysłał do Edyty wiadomość, że to ona go uszczęśliwi tymi pieniędzmi i to z nią Arkadiusz będzie, nie z Edytą.
Podczas przeszukania mieszkania, które wynajmował Arkadiusz, nic nie znaleziono. Jednak po miesiącu właścicielka zgłosiła na policji, że fugi są zabrudzone, a z rozliczenia rachunków wynika zużycie 700 litrów wody. Policja rozkręciła kabinę prysznicową, gdzie znaleziono brunatną ciecz i włosy – należące do Edyty. Z relacji sąsiadów wynikało, że w listopadzie przez dwa dni Arkadiusz wietrzył mieszkanie, a którejś ze swoich kobiet pisał, że tam, gdzie mieszka “śmierdzi trupem”.
Arkadiusz w pierwszej kolejności został skazany jedynie za oszustwo finansowe. Po 9 latach procesu i licznych odwołaniach, sąd w 2014 roku skazał go na dożywocie za zabójstwo Edyty Wieczorek. Ciała kobiety nigdy nie odnaleziono.
Edyta, tak bardzo oczarowana i spragniona uczucia, nigdy nie sprawdziła, czy jej ukochany mówił prawdę o sobie i swoich przedsięwzięciach. Zapłaciła za swoją ufność i pragnienie miłości najwyższą cenę.
Bibliografia:
https://detektywonline.pl/zabojstwo-edyty-wieczorek-ciala-nigdy-nie-znaleziono/
https://newsbook.pl/2019/01/12/sprawa-edyty-wieczorek-tragiczny-final-randki/
https://www.ofeminin.pl/czas-wolny/najpierw-ja-uwiodl-potem-okradl-i-zamordowal-policja-do-dzis-nie-odnalazla-jej-zwlok/f06c6c0
Podcast Olgi Herring – Narzeczony z Internetu, [online:] https://www.youtube.com/watch?v=0pOIAWQRzr4
Autor: Karolina Seremet, wolontariuszka Fundacji Zaginieni
Zdjęcie: unsplash.com
Czy zastanawiałaś/eś się kiedykolwiek, jak rozkłada się ciało człowieka w różnych środowiskach, warunkach? Jakie są etapy i fazy rozkładu ciała człowieka?
Przeważnie, na co dzień nie zastanawiamy się nad tym, co dzieje się z człowiekiem po śmierci. Gdy umiera człowiek ustają wszystkie funkcje życiowe, wówczas ciało, narządy zaczynają się rozkładać.
Uwidacznia się ona już chwilę po śmierci. Dzieję się tak, ponieważ serce przestaje bić, ustępuje krążenie, a krew w wyniku grawitacji spływa do najniżej umiejscowionych organów. Bladość pośmiertna może być wskazówką dla biegłych z medycyny sądowej, ponieważ jeśli zgon jest rezultatem gwałtownego, intensywnego zatrucia tlenkiem węgla (czad), ciało za wyjątkiem plam opadowych nie blednie lecz ma różowe zabarwienie.
Zgodnie z zasadą stygnięcia według Newtona, temperatura ciała sukcesywnie dostosowuje się do temperatury otoczenia. Temperatura u denata spada około 1°C na godzinę (od 0,5 do 1,5) w 6 godzin po zgonie. Ciało zmarłego wyziębia się definitywnie po około 5 godzinach, a odsłonięte części ciała o wiele szybciej, bowiem już po 2 godzinach od zgonu. Na oziębianie się zwłok mają wpływ takie czynniki jak:
Oznacza to, że kilka godzin po śmierci następuje faza kurczenia się mięśni, do 5 godzin od zgonu kurczą się drobne mięśnie, natomiast 12 do 24 godzin następuje całkowite stężenie. Ekspert od zgonów informuje, iż stężenie pośmiertne może, także wystąpić o wiele wcześniej, bądź nie wystąpić w ogóle w sytuacji gdy ktoś utonął w zimnej wodzie. Stężenie pośmiertne może nie wystąpić również u osób starszych ze względu na zanik mięśni, ale także u małych dzieci, ponieważ mięśnie jescze się nie wykształciły. Gdy przed śmiercią występowała duża aktwyność fizyczna lub silne emocje występuje natychmiast, tzw. stężenie kataleptyczne, które utrwala pozycje zmarłego. Jest to charakterystyczny rodzaj skurczu mięśni i trwa do chwili wyewoluowania się stężenia pośmiertnego, z tego też powodu bardzo często stężenie kataleptyczne jest mylone ze stężeniem pośmiertnym. Temperatura przy stężeniu pośmiertnym również ogdrywa swoją rolę, gdy jest ona wysoka stężenie następuje o wiele szybciej, ale też prędzej ono ustępuje. Gdy temperatura jest niższa niż 5 °C stężenie prawdopodobnie nie ustanie przez kilka tygodni.
Powstają one na skutek przemieszczania się krwi do najniżej położonych części ciała, mogą utworzyć się nawet po 20-30 minutach od zgonu, nie mniej jednak do całkowitego wykształcenia się potrzebują 4-6 godzin. Plamy mogą być koloru ciemnoczerwonego po sine, uwidaczniają się na całym ciele. W chwili gdy serce przestaje bić, nie pompuje już tlenu. Zatrzymuje się również krążenie a krwinki czerwone przemieszczają się do najniżej położonych części ciała. Jeśli denat leży na plecach, plamy pojawiają się na plecach, na udach oraz na łydkach. Plamy opadowe, nie pojawiają się jednak w miejscu ucisku. Oznacza to, że zmarły leżący na plecach nie będzie miał plam opadowych w tych miejscach, w których plecy dociskały do podłoża, ale też nie będzie ich na łydkach czy też udach, gdyż te części ciała dociśnięte są w takiej pozycji do podłoża. Plamy opadowe mogą się także przemieszczać, np. przy zmianie pozycji denata. Po 6 godzinach od śmierci plamy opadowe mogą się przemieszczać już tylko częściowo, natomiast po 10 -12 h lub więcej, plamy utrwalają się.
Przyczyną gnicia ciała są wszelkie kwasy, płyny ustrojowe występujące u człowieka, komórki zaczynają się rozpadać. W ciele zmarłego człowieka kumulują się gazy, na wskutek czego denat puchnie. Jednocześnie wytwarza się tzw. trupi jad oraz skatol, czyli substancja o silnym, odrażającym zapachu (fekaliów), co zwabia owady np. muchy.
Według antropologa Daniela Wescotta, standardowo ciało, które pochowane zostało w trumnie rozkłada się w ciągu roku, zupełny rozkład może trwać nawet dziesięć lat. Wtedy pozostaje tylko i wyłącznie szkielet ludzki.
Zdaniem Nicholasa Passalacqua zwłoki, które zostały pochowane bez trumny, nie są w żaden sposób zabezpieczone przed insektami zazwyczaj rozkładają się w przeciągu 5 lat. Do szybszego rozkładu ciała przyczynia się, także kwaśna gleba.
Badaniami nad rozkładem zwłok zajmują się naukowcy w największej placówce na całym świecie w Knoxville. Ośrodek ten należy do University of Tennessee, potocznie nazywany jest trupią farmą. Farma ta została założona w roku 1971 przez patologa sądowego Billa Bassa, który zauważył brak wiedzy w tejże tematyce. Mężczyzna swoje badania rozpoczął mając fragment ziemi i jedno ciało. Obecnie jest w posiadaniu całego hektaru, a ponad 200 osób zaobowiązało się do przeznaczenia swojego ciała po śmierci do jego dyspozycji.
Antropolodzy sądowi badają, jak rozkładają się w różnych środowiskach zwłoki. W związku z tym zakopują je, pozostawiają na nawierzchni, w wodzie, we wrakach itd., uwzględniając warunki atmosferyczne, odmianę gleby, wilgoć.
Ciało umieszczono w starym baraku, tam pozostawiano zwłoki do samodzielnego rozkładu, proces ten obserwowano. Oględziny rozkładu zwłok głównie mają na celu zbadanie faz, etapów, czasu rozkładu oraz działanie owadów i konsekwencji ich aktywności na zwłokach. Tego typu placówek powstało wiele, w USA, Zachodniej Karolinie, Teksasie (dwie lokalizacje), Południowym Illinois, Kolorado i Południowej Florydzie. Okoliczni mieszkańcy nie są jednak zadowoleni z działalności ośrodków, ze względu na fetor, potencjalne zakażenie wody gruntowej, a także widok rozkładających się ciał. Trupie farmy w znacznym stopniu przyczyniły się do szczegółowego określenia czasu zgonu, istotności warunków atmosferycznych, odzieży, obecności wody, na rozkładające się zwłoki.
Naukowcy spostrzegli, że ciała pozostawione na terenie otwartym, z dostępem do powietrza "poruszają się", nie dlatego, że powróciły funkcje życiowe, człowiek ożył – jak kiedyś myślano – lecz na wskutek aktywności zwierząt. Zwłoki rozkładające się na ziemi sprawiają, że otaczająca ją roślinność niknie, pojawia się ciemny ślad, jednakże po czasie wyrasta ponownie i jest zdecydowanie bardziej rozrośnięta.
Trupie farmy pomocne są również w dociekaniu tożsamości odnalezionych ciał. Opierając się na szczątkach osób umiejscowionych na trupich farmach tworzy się rekonstrukcje twarzy zgodnie z czaszką denata, co może być pomocne w identyfikacji tychże zwłok.
Ciała, które docierały do antropologa z Kansas znacznie różniły się od tych z Tennessee, a mianowicie zwłoki z Kansas zazwyczaj były czyste, poblakłe od słońca, natomiast te z Tennessee były zgniłe, a w nich wylęgało się wszelkiego rodzaju robactwo. Dzieje się tak ze względu na położenie terenu oraz populację. Kansas ma dwukrotnie większy obszar, aniżeli Tennessee, bo aż ponad 212 000 kilometrów kwadratowych. Mimo to prawdopodobieństwo odnalezienia świeżych zwłok w Kansas są czterokrotnie mniejsze niż w Tennessee. W Kansas ze względu na nader suche warunki atmosferyczne, ciała bardzo często są zmumifikowane, oznacza to, że ciało obkurcza się, a następnie ulega przesuszeniu. W Tennessee panuje wilgotny klimat, zwłoki rozkładają się a to są warunki, które sprzyjają robactwu – wilgoć i gnijące ciało.
Pierwsze obserwacje na "Trupich farmach" ukazały, że leżące, rozkładające się zwłoki i krew zwabiają bardzo szybko chmarę much tzw. plujek. Owady zasiadają na zwłokach, poszukują pożywienia oraz składają jaja. W ciepłe dni rozkład zachodzi o wiele szybciej, a więc owady równie szybko zagnieżdżają się w ciele. Do złożenia jednocześnie setek jaj potrzebna jest jedna samica, w przeciągu kilku godzin wykluwa się tysiące larw. Robactwo jednak nie lubi słońca, a więc gdy zwłoki znajdują się np. w lesie, parku - ukrywają się pod skórą zmarłego.
Opisy badanych przypadków w książce pt. Trupia Farma są dosyć drastyczne, dlatego też zamieszczam ogólne informacje, książkę tę oczywiście serdecznie polecam.
Wyniki badań ukazują również, że zwłoki, które zostały pochowane głęboko, rozkładały się ośmiokrotnie dłużej aniżeli te, które spoczywały na powierzchni. Ciała otyłe przeistaczały się w szkielety o wiele żwawiej, ponieważ ich masa była pożywieniem dla wszelkiego rodzaju robactwa. Antropolodzy analizowali również każdego dnia utratę wagi, u niezwykle otyłego mężczyzny zarejestrowano utratę aż 18 kg w przeciągu 24h.
Rozkład zwłok na otwartej powierzchni następuje szybko z powodu pojawiających się insektów, które są zwabiane "trupim jadem". Muchy składają na ciele jaja, aby larwy mogły żywić się martwym ciałem. Insekty te potrafią w przeciągu miesiąca pozbawić tkanek miękkich zmarłego. Bardzo często zdarza się też tak, że zwłoki są nadjedzone przez zwierzęta, najczęściej odrywają one dłonie i stopy, gdyż jest to o wiele łatwiejsze do przegryzienia i zabrania ze sobą, bądź odłożenia na bok.
W środowisku suchym, ciało denata przesusza się przed rozkładem, a w następnej kolejności mumifikuje się, oznacza to, że ciało człowieka podlega pełnemu strupieszeniu szacunkowo po roku od śmierci, natomiast tkanki łączne np. chrząstki, więzadła, części ścięgien od 2 do 4 lat. Szybciej przeistaczają się jednak zwłoki dzieci ze względu na na małą powierzchnię ciała.
Ciało nie ulega, także całkowitemu rozkładowi na terenach, gdzie temperatura jest bardzo niska. Wtedy po prostu się zamraża, rozkład więc jest bardzo opóźniony.
W środowisku wilgotnym, w miejscach gdzie jest słaby dostęp do tlenu, może dojść do przeobrażenia tłuszczowo-woskowego. Dzieje się tak w momencie gdy tłuszcze przeobrażają się w woski. Polega to na przekształceniu się tkanki tłuszczowej w żółto-brunatne substancje tłuszczowo-woskowe. Zwłoki po takiej przemianie pozostawiają zazwyczaj dostatecznie dobre kształty, dostrzegalne są rysy twarzy. Skóra w przypadku przemiany tłuszczowo-woskowej jest koloru szaro-białego lub brudno-żółtego, a wysychając staje się krucha.
Zwłoki znajdujące się w torfowiskach, po części się konserwują, mogą zachować się w stanie bardzo dobrym bądź pozostać może sama skóra. W torfowiskach występują kwaśne wody, niskie temperatury oraz brak dostępu do powietrza. Dzięki temu ciało może pozostać niezmienione, jednakże to również przyczynia się do znacznego pociemnienia skóry. Zazwyczaj kości, w porównaniu do skóry, są w bardzo złym stanie. Dzieje się tak, ponieważ kwasy znajdujące się w bagnach rozpuszczają fosforan wapnia, występujący w kościach ludzkich. Torfowiska wysokie konserwują zwłoki, natomiast torfowiska niskie, przejściowe przez dłuższy czas konserwują tkanki twarde, czyli kości.
Śmierć w następstwie utonięcia następuje szacunkowo po 3-5 minut. Na zmiany w budowie komórek, tkanek i narządów ma wpływ temperatura wody, a także czas pobytu ciała pod wodą. Wyższa temperatura wody sprawia, że zwłoki rozkładają się szybciej, aniżeli w niskiej temperaturze. U osób przebywających w wodzie już po 2-3 godzinach występuje tzw. skóra praczek. Na jej rozwój mają wpływ takie czynniki, jak stopień nawilżenia skóry i jej grubość.
Zwłoki przebywające w wodzie, szczególnie w niskich temperaturach, rozkładają się zdecydowanie wolniej. Po wyciągnięciu zwłok z wody, rozkład następuje dwukrotnie szybciej, aniżeli normalnie. Zwłoki znajdujące się w m. in. w środowisku wodnym są w stanie utrwalić się na bardzo długi czas w dobrym stanie, ponieważ ciało te nie jest wyeksponowane na działanie destrukcyjnych czynników zewnętrznych, tj. wiatr czy też temperatura.
Zwłoki, które sytuują się w w wodzie bardzo często przyjmują charakterystyczną pozycję. Najczęściej głowa skierowana jest w stronę dna akwenu wodnego (ponieważ jest ona ciężka), pośladki zwrócone są ku górze a kończyny zwisają. Jeśli zwłoki nie przetransportują się nigdzie w akwenie, plamy opadowe mogą być widoczne na czole, łokciach bądź. Może być też tak, że ciało znajduje się w zbiorniku wodnym, w którym są silne prądy, konsekwencją tego jest przemieszczanie się zwłok na olbrzymie odległości, to natomiast prowadzi do tego, że kończyny oraz głowa mogą ponownie ulec pośmiertnym obrażeniom.
Jeśli temperatura wody jest niska plamy opadowe są w koloru malinowego, jasno czerwonego.
Sekcja zwłok ukazuje, że u osób, które utonęły występuje tzw. rozedma wodna płuc, która sprawia, że płuca zdecydowanie powiększają się. Jeśli przekrój płuc jest suchy oznacza to, że osoba utopiła się w wodzie słodkiej, a w momencie wytworzenia się w przekroju pienistej substancji – można domniemywać, iż osoba utonęła wodzie morskiej.
Aby ciało ludzkie uległo spaleniu potrzebna jest olbrzymia temperatura. Ciało płonie nadzwyczajnie dobrze i szybko, ponieważ w naszym organizmie zawarte są węgle oraz tłuszcz. Palący się człowiek przeobraża się w postawę tzw. bokserską. To znaczy, że w następstwie wysokiej temperatury woda wyparowuje a mięśnie, wraz ze ścięgnami, zmniejszają się, dłonie układają się w pięść, natomiast ręce układają się jak do gardy. Nogi zginają się stopniowo w kolanach, a plecy układają w łuk. Jeśli znalezione ciało nie jest takie jak opisałam wyżej, może oznaczać, że w czasie zgonu osoba była spętana. W przypadku gdy temperatura jest bardzo wysoka, kości ludzkie pękają, zostają odłamki.
Bibliografia:
Bass B., Jefferson J., Trupia Farma. Jak dzięki zmarłym naukowcy rozwiązują kryminalne zagadki?, tłum. J. Ochab, Kraków: 2021.
http://www.amsik.pl/archiwum/4_2008/4_08e.pdf
https://ciekawostkihistoryczne.pl/2022/05/13/czym-sa-trupie-farmy/
https://pl.wikipedia.org/wiki/Cia%C5%82a_z_bagien
https://pl.wikipedia.org/wiki/Przeobra%C5%BCenie_t%C5%82uszczowo-woskowe
https://przystaneknauka.us.edu.pl/artykul/jak-dlugo-rozklada-sie-cialo
https://www.focus.pl/artykul/m10-booker-amerykanski-czolg-przyszlosci
https://www.kastelnik.pl/blog/na-czym-polega-proces-rozkladu-zwlok-7-faz-posmiertnych/
https://www.zesmiercianaty.pl/smierc/procesy-zachodzace-w-ciele-po-smierci-czesc-4/
Autor: Magdalena Wychowska, wolontariuszka Fundacji Zaginieni
Zdjęcie: unsplash.com
To słowa Alberta Bandury, który w latach sześćdziesiątych przeprowadził eksperyment pokazujący, że dzieci są w stanie naśladować osoby dorosłe, które biły lalkę Bobo. Małe dzieci robiły to samo, co kobieta, którą obserwowały – uderzały młotkiem w zabawkę. Czy były one złe? A może ich poziom agresji był ponad przeciętny?
W istocie nie chodzi o agresję, a o władzę, autorytet i konformizm. Dzieci biły lalkę dlatego, że wydawało im się, iż jest to dozwolone. Uważały, że skoro podstawiona kobieta może tak robić, nie występują żadne przeciwwskazania, że tak nie wolno. Dzieci miały od 37 do 69 miesięcy. Idąc za teorią moralności Kohlberga prawdopodobnie część z nich, gdyby była świadoma kary za ich zachowanie, nie biłaby lalki. Jest możliwe zrozumienie, że małe dzieci, niemające jeszcze sześciu lat, naśladowały dorosłą kobietę, skoro ich rozwój moralny był w powijakach, nie mieli dobrze rozwiniętej empatii i poznawczo nie potrafili postawić się w miejscu drugiej osoby, byli po prostu dziećmi.
O sprawie zrobiło się głośno, gdy odkryto zdjęcie, na których dobitnie były pokazane tortury i niemoralne zachowanie Amerykanów. Prawdopodobnie, gdyby nie zdjęcia, to sprawa nie wyszłaby na jaw. Podobne słowa wypowiedziała po latach jedna z żołnierek, skazana za torturowanie Irańczyków w więzieniu Abu Ghraib. Zapewne miała rację, bo przecież nie ma się w tym przypadku czymkolwiek chwalić. Dlaczego jednak żołnierze robili zdjęcia? Tak naprawdę oni sami nie wiedzą, czemu. Jednak zrobili je i stały się one dowodem na zbrodnię, która nigdy nie powinna mieć miejsca.
A w dniu, gdy Amerykanie przyjechali do Iraku na wojnę. Na początku rozmyślania nad przyczynami Abu Ghraib zwróćmy uwagę na czynniki środowiskowe. Po pierwsze, Irak to obcy kraj, nieznane miejsce, w którym żołnierze nie wiedzieli, jak się zachować. Obca ziemia, gdzie temperatury w lecie sięgają prawie 44 stopni. Samo więzienie było budynkiem, w którym warunki były skrajne: brud, zapach uryny, w ścianach ślady po bombardowaniu. Dodajmy do tego jeszcze strach przed więźniami, potencjalnymi terrorystami, mordercami, którzy mogą zrobić nam krzywdę. I po trzecie, brak zasad. Jeden z żołnierzy po latach zaznaczał, że gdy po raz pierwszy przyjechał do Iraku i siedząc na ciężarówce miał wypatrywać wroga, zapytał swoich kolegów, do kogo dokładnie ma strzelać, odpowiedziano mu, że do każdego, ponieważ każdy jest potencjalnym terrorystą. Nie ważne było, jak wygląda.
Warto pamiętać, że część osadzonych w więzieniu w Abu Ghraib to byli niewinni ludzie, którzy znaleźli się po prostu w złym miejscu i o złej porze. Jednak, dlaczego te czynniki mogły przyczynić się do późniejszych wydarzeń?
Frustracja to zespół przykrych emocji związanych z niemożliwością realizacji potrzeby lub osiągnięcia określonego celu. Złe warunki życia, niemożność osiągnięcia celu, jakim było przyznanie się więźniów do terroryzmu, wywoływały frustrację u żołnierzy. Zgodnie z teorią, mogły przyczynić się do zachowań agresywnych. Jednakże niejedynie z frustracją mamy do czynienia, próbując zrozumieć Abu Ghraib. Zgodnie z późniejszymi pracami Leonarda Berkowitza, nie tylko frustracja powoduje agresję, musi pojawić się także dostrzeżenie w sytuacji, sygnałów wywołujących zachowania agresywne. Czyli bodźce skojarzone z czynnikami wzbudzającymi gniew aktualnie lub w przeszłości. Własność takiego sygnału mogą mieć też obiekty mające jakiś związek z agresją w ogólności.
Amerykanie żyli w przeświadczeniu, że są oni bardzo niebezpieczni i mieli w pamięci wcześniejsze ataki terrorystyczne, takie jak na przykład jedenasty września. Jednakże tak samo ważne wydaje się samo zrozumienie, kim dokładniej dla żołnierzy mogli być więźniowie Abu Ghraib.
Otóż autor przyjął, że krzywdzenie innych osób jest spowodowane tym, że oprawca przestaje postrzegać go, jako człowieka, czyli go dehumanizuje (proces zanegowania człowieczeństwa drugiej osoby, czyli zmiany stosunków interpersonalnych, w wyniku, którego zaczyna się postrzegać drugiego człowieka, jako zwierzę lub przedmiot pozbawiony jakichkolwiek uczuć, afektów i emocji).
Sam ten proces występuje wraz z erozją empatii. Oznacza to, że zwykle, kiedy widzimy krzywdę drugiej osoby jesteśmy wstanie postawić się na jego miejscu, zrozumieć, co czuje, właśnie dzięki empatii, czyli zdolności człowieka do rozpoznawania myśli lub uczuć innej osoby oraz reagowania na jej uczucia odpowiednią emocją. U żołnierzy doszło do erozji empatii, przestali oni widzieć w więźniach ludzi, a zaczęli postrzegać ich jako przedmioty, środek do celu. Dla Amerykanów nie byli oni na tym samym poziomie, byli gorsi, niebezpieczni, nie godni traktowania, jak normalny człowiek, a przynajmniej tak się wydaje. Tortury, jakimi byli poddawani Irańczycy były haniebne i wiązały się ze złamaniem ich psychiki i nikt nigdy nie powinien być tak traktowany. Co więcej ciężko nam wyobrazić sobie, że można w taki sposób postępować z drugim człowiekiem.
Do erozji empatii dochodzi bardzo często, a nawet wiele osób nie zauważa, kiedy przestaje postrzegać drugiego człowieka jako równego sobie. Jednakże proces ten u Amerykanów pojawił się także w związku z tym, że opierali się oni na przyzwoleniu na takie zachowania. Pamiętajmy, że nikt z wyżej postawionych dowódców nie oponował, a wręcz zachęcali oni do tak okrutnych praktyk.
Żołnierz musi być posłuszny swoim przełożonym. W Polsce było to określone nawet w Dekrecie z dnia 26 czerwca 1945 roku, czyli w wojskowych przepisach dyscyplinarnych. Możemy z niego przytoczyć: Żołnierz polski winien być sprawiedliwy, wymagający, dbały o podwładnych, posłuszny wobec przełożonych, szanujący starszych i współobywateli, koleżeński dla równych sobie, rycerski wobec wroga. To tylko przykład tego jak bardzo posłuszeństwo jest wpisane w żołnierza. Mając na uwadze ten aspekt nie powinno dziwić to jak ważne jest spojrzenie przez ten pryzmat na Abu Ghraib.
W 1963, gdy opublikowano wyniki eksperymentu, który miał przejść do historii i przerazić część społeczeństwa. Stanley Miligram w swoim badaniu pokazał, że zwykły szary człowiek pod wpływem autorytetu, jakim w przypadku jego badania był Eksperymentator (aktor w kitlu lekarskim) będzie wstanie razić prądem drugiego człowieka. W przypadku Abu Grahib tym autorytetem byli dowódcy.
Biorąc to pod uwagę, trudno oczekiwać, że żołnierze mieliby oponować, wręcz przeciwnie – można nawet stwierdzić, że nie byliby wstanie. Wielu sprawców po latach przyznawało, że ze względów etycznych nie chcieli torturować więźniów, wiedzieli, że to, co robią jest moralnie złe, ale mieli nad sobą rozkazy, więc je wykonywali.
Dzięki nim jesteśmy wstanie pojąć, że pod wpływem autorytetu zwykły człowiek jest wstanie dopuścić się strasznych rzeczy. Dlatego można zrozumieć żołnierzy, którzy wykonywali rozkazy swojego dowódcy, autorytetu i nie potrafili się mu sprzeciwić. Należy pamiętać, że w wojsku panują zasady i dyscyplina, a na żołnierza nieprzestrzegającego ich można nałożyć karę. Może oni także obawiali się tego, że jeśli sprzeciwią się dowódcy, to zostaną w jakiś sposób ukarani? Tego niestety nie wiem, ale za to jesteśmy wstanie zauważyć, że ciężko wyjść przed szereg i powiedzieć otwarcie, iż coś jest złe, gdy wszyscy twoi koledzy tak nie uważają.
Sprawia to, iż ciężko jest spojrzeć na nich przychylniej, zwłaszcza gdy spostrzeżemy, że ostatecznie oskarżono 17 żołnierzy i oficerów, a jedenastu żołnierzy zostało oskarżonych o zaniedbanie obowiązków, maltretowanie, kwalifikowaną napaść i pobicie. Daje to nam dość dużą grupę ludzi, mężczyzn i kobiet.
Konformizm to zmiana zachowania na skutek rzeczywistego bądź wyobrażonego wpływu innych ludzi. Podporządkowanie się wartościom, poglądom, zasadom i normom postępowania obowiązującym w danej grupie społecznej. Można zgodzić się, że mając na uwadze definicję, żołnierze amerykańscy podlegali konformizmowi. Pamiętając warunki, jakie panowały w Iraku, specyficzność grupy, jaką są żołnierze, to wszystko mogło spotęgować zaistnienie konformizmu. Dodajmy do tego też relacje, jakie wytworzyły się w tej grupie osób mających wspólny cel, pochodzących z tego samego miejsca. Reasumując, możemy sobie wyobrażać, jak mało prawdopodobne było sprzeciwienie się torturom czy robieniu zdjęć, gdy jest to traktowane jako coś normatywnego, a wręcz potrzebnego. Co więcej z samym konformizmem spotykamy się, na co dzień.
Pod wpływem tego, że kilka osób odwróciło się w jedną stronę, reszta robiła to samo. Dlatego z perspektywy konformizmu do przewidzenia było, że żołnierze nie będą się sprzeciwiać, zwłaszcza gdy dodamy też posłuszeństwo autorytetowi-dowódcy, frustrację i nietraktowanie więźnia, jako człowieka. To wszystko daje nam pewien obraz żołnierza z Abu Ghraib, ale jednocześnie ważne wydaje się poruszenie jeszcze jednego zjawiska, jakiemu mogli podlegać Amerykanie.
Dysonans poznawczy to stan nieprzyjemnego napięcia psychicznego, pojawiający się u danej osoby wtedy, gdy jednocześnie występują dwa elementy poznawcze (np. myśli i sądy), które są niezgodne ze sobą. To właśnie tym zjawiskiem możemy tłumaczyć fakt tego, że żołnierze amerykańscy po latach podkreślali, że byli świadomi, że to, co robią jest nieetyczne i złe, a mimo tego i tak je wykonywali. Jednocześnie u tych młodych ludzi pojawiały się dwie siły, jedna była związana z ich moralnością, etyką, prawami i ta część mówiła im, że tortury są złe. Druga zaś mówiła o posłuszeństwie wobec dowódcy, dehumanizacji więźnia, ta część przyzwalała na tortury.
Poprzez przeformułowanie jednego z elementów, które są ze sobą w niezgodzie. Idąc tym tokiem można domniemywać, że żołnierze amerykańscy stwierdzili, iż torturowanie Irańczyków nie jest złe, ponieważ są oni terrorystami i są bardzo niebezpieczni, a nie tak, jak zwykli osadzeni, na przykład w Amerykańskich więzieniach.
Drugą możliwością jest zmiana jednego z elementów, będących ze sobą w kolizji. W tym przypadku żołnierze amerykańscy mogli po prostu odrzucić to, że tortury są złe i o tym nie myśleć.
Istnieje jeszcze trzecia możliwość, jaką jest dodanie nowego elementu poznawczego, którego zadaniem jest zredukowanie sprzeczności między dotychczasowymi elementami. Wydaje mi się, że tu mogło pojawić się stwierdzenie, iż tortury nie są złe, ponieważ dzięki nim możemy nie dopuścić do możliwego zamachu terrorystycznego, którego autorami byliby osadzeni. Dlatego jest to sytuacja w pewnym stopniu wyjątkowa. Tak naprawdę jakakolwiek droga, została wybrana w celu zredukowania dysonansu poznawczego, jak się potem okazało przyzwalała na tortury Irańczyków.
Czy jednak pomaga to nam w pewien sposób zrozumieć żołnierzy? Dalej nie usprawiedliwia to ich zachowań, a jedynie pozwala nam mieć nadzieję, że w przyszłości, jeśli ktoś znajdzie się w podobnym dysonansie poznawczym, to skłoni się w stronę etyki i moralności.
Wręcz przeciwnie – to jedna z wielu takich samych sytuacji. Mieliśmy drugą wojnę światową, Wietnam, Guantanamo, i mimo tego wszystkiego, nie udało się nam przewidzieć tego, do czego mogło dojść w Abu Ghraib.
Na Uniwersytecie Stanfordzkim Philippa Zimbardo przeprowadził bardzo kontrowersyjny eksperyment, któremu można zarzucić wiele błędów metodologicznych. Jednak samo badanie, zwłaszcza w kontekście Abu Ghraib wydaje się bardzo wartościowe.
Sama koncepcja eksperymentu była prosta: w piwnicy uniwersytetu Stanford zbudowano prowizoryczne więzienie, w którym to przez sześć dni dwadzieścia cztery osoby udawały strażników i więźniów. Szybko zaczęło jednak dochodzić do niepokojących sytuacji. Już drugiego dnia pojawił się bunt, a jeden z więźniów przeszedł coś na kształt załamania nerwowego. Strażnicy zaczęli znęcać się psychicznie nad więźniami. Późniejsze wnioski wyciągnięte przez Zimbardo były następujące: po pierwsze ludzie zdrowi psychicznie w specyficznych warunkach mogą się wcielać się w role oprawców i ofiar. Może być to spowodowane wpływem otoczenia na jednostkę. Drugim wnioskiem było to, że odgrywanie ról społecznych może wpływać na osobowości jednostki, a zwłaszcza w sytuacji, gdy nie może ona wyjść z tego schematu lub ta rola nie pozwala na margines swobody postępowania.
Co więcej, stwierdził on, że powody, przez które do nich doszło są następujące:
Zjawisko, które było jedynym z występujących w badaniu naukowym Zimbardo to dezindywiduacja czyli proces psychologiczno-społeczny, który prowadzi do utraty osobowości oraz zdolności rozpoznawania swoich cech jednostkowych, zanik tożsamości jednostkowej, anonimowość, identyfikacja z tłumem. Powoduje zastępowanie własnej tożsamości tożsamością grupy społecznej.
Wydaje mi się, że w pewnym stopniu tak, ponieważ pozwala nam to między innymi wyjaśnić, dlaczego żołnierze tak szybko porzucili swój kodeks moralny, a osadzeni w żaden sposób nie próbowali się buntować.
Jednak w momencie, gdy zaczniemy interpretować te wydarzenie, patrząc na to wszystko z perspektywy psychologii społecznej, to okazuje się, że wcale nie jest ciężko odnaleźć teorię, która tłumaczy zachowania żołnierzy. Tak naprawdę, jakkolwiek na te wydarzenie spojrzymy, czy to z perspektywy eksperymentu Miligrama, czy dysonansu poznawczego w Abu Ghraib doszło do wydarzeń, do których nigdy nie powinno dojść. Mając dostęp do ogromu teorii i potwierdzających je badań/eksperymentów można było domniemywać, że to nie skończy się dobrze. Mimo tego historia nam pokazała, że tragedie, do których dochodziło w więzieniu Iraku się wydarzyły i miały przerażające konsekwencje dla osadzonych. Co więcej kary, jakie otrzymali żołnierze Amerykańscy wydają się marne w porównaniu do tortur, jakich się oni dopuszczali.
Co więcej należy pamiętać, że ci młodzi ludzie nie byli potworami, czy psychopatami, byli zwykłymi ludźmi, którzy ze względu na wpływające na nich czynniki i wybory, dopuścili się haniebnych rzeczy. Dzięki spojrzeniu na żołnierzy Amerykańskich z właśnie takiej perspektywy łatwiej nam wytłumaczyć, dlaczego w cywilizowanych czasach dochodzi do tak przerażających wydarzeń.
Nie ma wytłumaczenia dla zachowań żołnierzy z etycznego punktu widzenia, ale z perspektywy psychologicznej już możemy próbować to zrozumieć samą przyczynę. Dla mnie Abu Ghraib to namacalny przykład wielu koncepcji czy eksperymentów o jakich usłyszałam na psychologii społecznej. To żywy obraz, który możemy przytaczać i nie może zostać skrytykowany, jak Stanfordzki eksperyment czy eksperyment Miligrama, ponieważ wydarzył się naprawdę.
Wydaje mi się, że pamięć o wydarzeniach z Abu Ghraib pomoże nam nie dopuścić do podobnych sytuacji w przyszłości albo, chociaż możemy próbować im zapobiec. I może kiedyś okaże się, że tortury z więzienia Abu Ghraib są jednymi z ostatnich tak przerażających wydarzeń, a jednocześnie tak dobrze obrazujących to, że Albert Bandura miał rację.
Autor: Martyna Tokarczyk
Zdjęcie: https://www.tvp.info/9453476/standardowa-procedura-operacyjna-o-abu-ghraib
Bibliografia:
https://www.youtube.com/watch?v=FGpaOp6_I7M – The Ghost of Abu Grahib 2007
https://www.youtube.com/watch?v=rdrKCilEhC0 – The Miligram Experiment 1962
https://www.youtube.com/watch?v=L0AwTFJQb3s – Cicha furia – Stanfordzki eksperyment więzienny
https://www.prawo.pl/akty/dz-u-1951-6-55,16781411.html
Baron-Cohen, S. The science of evil: On empathy and the origins of cruelty, New York City, 2012.
Wojciszke, B., Psychologia społeczna, Warszawa 2022.
Zimbardo, P., The Lucifer effect: How good people turn evil, New York City 2008.
Ur. 19 maja 1870, zm. 16 stycznia 1936. Był amerykańskim wielokrotnym mordercą, kanibalem, bestią, masochistą i pedofilem, podejrzanym o mord na przynajmniej pięciorgu dzieci, a także o katowanie małoletnich ofiar.
Mężczyzna urodził się w Waszyngtonie. Gdy jego ojciec zmarł, matka nie była w stanie poradzić sobie z wychowaniem czwórki dzieci. Najmłodszego z potomków oddała do Sierocińca Świętego Jana w Waszyngtonie. Tak się składa, że najmłodszy był Albert Fish. W Sierocińcu panowały rygorystyczne zasady. Dzieci bito, chłostano i to właśnie w tym miejscu rozwinął się masochizm Alberta. W 1879 roku matka mogła opiekować się już chłopcem, dzięki czemu opuścił on sierociniec.
Albert podglądał również w łaźniach publicznych nagich chłopców. Mężczyzna przyznał, że około 1890 roku zgwałcił kilku młodocianych. W 1898 roku Hamilton pobrał się z 9 lat młodszą kobietą, z którą doczekał się sześcioro dzieci. Od roku 1898 Albert przyznał, że w tym okresie zgwałcił około setkę dzieci, z reguły byli to chłopcy poniżej szóstego roku życia. W tym też czasie Fish w Muzeum Figur Woskowych był oczarowany przekrojem męskich narządów płciowych, co zdecydowanie wzmożyło zainteresowanie Fisha kastracją.
Fish uważał, że oboje zgodzili się na nawiązanie sadomasochistycznej relacji, natomiast nie wiadomo czy 19-latek jak się okazało z niepełnosprawnością intelektualną nie był zmuszany do różnych czynności seksualnych. Po kilku dniach Fish namówił Thomasa na kolejne spotkanie, na którym zaczął go torturować. Fish znęcał się nad Thomasem ponad dwa tygodnie, dążył do tego, aby wykastrować Keddena, gdyż związał mężczyznę i odciął mu połowę penisa.
Robił to poprzez nakłuwanie swojego ciała igłą (prześwietlenie wykazało przynajmniej 29 igieł osadzonych w miednicy), wielokrotne uderzanie się wiosłem, które miało wbite gwoździe, umieszczanie w odbycie wacika, który był namoczony benzyną do zapalniczek i podpalanie go. Po tych wszystkich wydarzeniach Fish zaczął interesować się kanibalizmem.
W 1919 roku Albert Fish zabił w Waszyngtonie chorego psychicznie chłopca, natomiast 11 lipca 1924 roku mężczyzna czaił się na swoją kolejną ofiarę (Beatrice Kiell – ośmioletnią dziewczynkę), jednakże po dwóch nieudanych próbach stwierdził, że znajdzie sobie inną ofiarę.
Albert oczywiście nie mógł przepuścić takiej okazji, a więc odezwał się do Edwarda, a w jego domu pojawił się trzy dni później. Dał się poznać jako Frank Howard, rolnik z Farmingdale w stanie Nowy Jork. Poznał tam również 10-letnią Grace. Po kilku dniach Albert wystąpił z propozycją zabrania Grace na urodziny jego siostry, na której będzie dużo dzieci. Buddowie zgodzili się, lecz po tym wydarzeniu nikt nie widział już dziewczynki.
W więzieniu spędził ponad sto dni.
W listopadzie 1934 roku państwo Budd dostali list, w którym ktoś anonimowo wyznał, iż zamordował Grace, a następnie ją zjadł. List brzmiał:
Moja droga pani Budd! W 1894 r. Mój przyjaciel został wysłany jako pomocnik na pokład parowca Tacoma kapitana Johna Davisa. Płynęli nim z San Francisco do Hongkongu w Chinach. Po przybyciu tam on i dwóch innych, gdy wyszli na brzeg poszli się upić. Kiedy wrócili, łodzi już nie było. W tym czasie w Chinach panował głód. Mięso każdego rodzaju kosztowało od 1 do 3 dolarów za funt. Cierpienie bardzo biednych było tak wielkie, że wszystkie dzieci poniżej 12 roku życia były sprzedawane rzeźnikom, aby je pocięli i przeznaczyli na żywność, by inni nie umierali z głodu. Chłopiec lub dziewczynka poniżej 14 roku życia, nie było bezpieczne samo na ulicy. Można było pójść do dowolnego sklepu i poprosić o stek albo kotlety lub duszone mięso. Część nagiego ciała chłopca lub dziewczynki była wycinana wedle uznania z tego, co chciałeś. Tylna część Chłopca lub dziewczynki jest najsłodsza część ciała i sprzedawane była niczym jak kotlet cielęcy, o najlepszym kroju i za najwyższą cenę. John pozostał tam tak długo, że zasmakował ludzkiego mięsa. Po powrocie do Nowego Jorku ukradł dwóch chłopców, jednego 7 letniego, drugiego 11, zabrał ich do domu, rozebrał do naga, zawiązał w szafie, a następnie spalił wszystko, co mieli na sobie. Kilka razy każdego dnia i nocy bił ich - torturował - aby ich mięso było dobre i delikatne. Najpierw zabił 11-letniego chłopca, bo miał najgrubszy tyłek i oczywiście najwięcej mięsa. Każda część jego ciała została przygotowana i zjedzona, oprócz głowy, kości i wnętrzności. Upiekł całość w piekarniku (cały jego tyłek). Mięso gotował, piekł, smażył i dusił na wolnym ogniu. Mały chłopiec był następny, John poszedł tą samą drogą sprawdzonych przepisów. W tym czasie mieszkałem przy 409 E 100 St, z tyłu po prawej stronie. Mówił mi tak często, jak dobre jest ludzkie mięso, że postanowiłem go skosztować. W niedzielę 3 czerwca 1928 r. zadzwoniłem do Ciebie pod adres na ul. W 15 406. Przyniosłem ci serek wiejski z truskawkami. Zjedliśmy lunch. Grace usiadła mi na kolanach i pocałowała mnie. Zdecydowałem wtedy, żeby ją zjeść, pod pretekstem zabrania jej na imprezę. Powiedziałeś, że tak, może iść. Zabrałem ją do pustego domu w Westchester, który już wybrałem. Kiedy tam dotarliśmy, powiedziałem jej, żeby została na zewnątrz. Zerwała dzikie kwiaty. Poszedłem na górę i zdjąłem całe ubranie. Wiedziałem, że jeśli tego nie zrobię, poplamię je jej krewią. Kiedy wszystko było gotowe, podszedłem do okna i zawołałem ją. Potem schowałem się w szafie, aż znalazła się w pokoju. Kiedy zobaczyła mnie całkiem nagiego, zaczęła płakać i próbowała zbiegać po schodach. Złapałem ją, a ona powiedziała, że powie mamie. Najpierw rozebrałem ją do naga. Jak ona kopała – gryźła i drapała. Udusiłem ją na śmierć, a następnie pokroiłem na małe kawałki, abym mógł zabrać mięso do swojego domu by je ugotować i zjeść. Jak słodki i delikatny był jej mały tyłek upieczony w piekarniku. Zjadłem całe jej ciało 9 dni. Jednak nie pieprzyłem jej, mogłem gdybym chciał. Umarła jako dziewica.
Mężczyzna początkowo był spokojny, natomiast w pewnym momencie zaatakował. Został zabrany na komisariat, gdzie przyznał się do zabicia Grace Budd. Początkowo twierdził, że jego ofiarą miał być Edward.
Na policję zgłosił się kierowcą tramwaju, Joseph Meehan. 11 lutego 1927 roku widział on Fisha razem z chłopczykiem podobnym do zaginionego Billy’ego Gafneya. Ciała dziecka nigdy jednak nie znaleziono. Fish przyznał się do pozbawienia życia Billego, odparł również, że pił jego krew i jadł jego mięso.
Sąd stwierdził, że Fish w momencie popełniania przestępstw był osobą poczytalną. Uznał go za winnego, a także skazał na śmierć na krześle elektrycznym. Po decyzji Sądu, Albert Fish przyznał się również do zabicia ośmioletniego Francisa X. McDonnell na Staten Island. Francis został zgwałcony, a następnie uduszony własnymi szelkami.
Bibliografia:
https://pl.wikipedia.org/wiki/Albert_Fish
Autor: Magdalena Wychowska, wolontariuszka Fundacji Zaginieni
Od początków istnienia kina, poprzez złotą erę Hollywood, aż do teraz, kryminały prowadziły nierówną grę z innymi gatunkami. Mimo tego, że często były to krwawe, osobliwe czy smutne historie, to nie zmniejszało to grona ich odbiorców. Nie dziwi fakt, że oprócz zagadek, w których detektyw, zwykle przesadzający z alkoholem, ściga odrażającego mordercę, pojawiają się też historie zaginięć. Poszukiwania młodych, pięknych kobiet, czy niewinnych dzieci. Na początku jednak należy zastanowić się, dlaczego tematyka zaginięć tak bardzo ludzi fascynuje?
Za pierwszą opowieść kryminalną uznaje się Morderstwo przy Rue Morgue Edgara Alana Poe z 1841. Utwór ten uznaje się za wstęp do trwającej do dziś tradycji kryminału. Poe przetarł szlak i otworzył furtkę dla późniejszych pisarzy, takich jak Artur Conan Doyle i Agatha Criste.
Zastanawiając się nad powodem, dlaczego to kryminały są tak bardzo popularne musimy zwrócić uwagę na kilka rzeczy.
Po pierwsze, stanowią pewien kontrast między horrorami które dla niektórych bywają zbyt straszne i powieścią obyczajową czy romansem które innym wydają się nudne lub trywialne i w przeciwieństwie do powieści fantasy są osadzone w prawdziwym świecie.
Po drugie, w pewnym stopniu oddziałują na nasze myślenie logiczne. Ponieważ czytelnik razem z bohaterami próbuje rozwiązać zagadkę i zmusza mózg do aktywnego myślenia. Chociaż tutaj należy się zatrzymać i wziąć pod uwagę, że nie tylko uwielbiamy fikcyjne historie kryminalne. Z takim samym zapałem czytamy te bazujące na faktach.
Schodząc jeszcze głębiej w temat musimy zrozumieć, dlaczego ludzie oprócz fikcji lubują się także w prawdziwych historiach. Akurat odpowiedź na to pytanie jest dość prosta. Otóż wiąże się to z możliwością zetknięcia się z tą złą stroną człowieka oraz drzemiącą w każdym z nas potrzebą sprawiedliwości. Dlatego oglądanie na ekranie jak morderca zostaje złapany daje nam satysfakcję. A zwłaszcza powinna dawać ją kobietom.
Według badań z 2010 roku z Uniwersytetu Illinois (Vicary i Fraley, 2010), true crime jest wyjątkowo popularne wśród kobiet. Próbą wytłumaczenia tego jest hipoteza, jakoby w kobiecie miał występować naturalny lęk przed byciem ofiarą. To natomiast może się wiązać z ewolucją.
Już od czasów życia w jaskiniach kobiety były postrzegane jako te bardziej narażone na ataki, słabsze od mężczyzny. Możliwe, że właśnie przez te pozostawione po przodkach lęki, kobiety uwielbiają dokumenty true crime.
Możemy przyjąć, że oglądanie dokumentów, seriali, true crime sprawia, że czujemy większą kontrolę a to prowadzi do zmniejszenia lęku. Kolejnym aspektem jest to, że dzięki nim nasza wiedza się powiększa, możemy stać się bardziej ostrożni i zwracać uwagę na różne rzeczy a to wiąże się z posiadaniem świadomości zagrożenia. Tłumacząc prosto – jeśli ktoś z nas obejrzy dokument na temat kobiety zamordowanej, gdy samotnie wracała wieczorem przez park, możliwe że mając to w pamięci wybierzemy inną drogę, tak na wszelki wypadek.
Wiedząc już skąd może brać się popularność tego typu filmów i książek, powinniśmy wreszcie odpowiedź na pytanie, kto najczęściej zaginie w filmie.
Biorąc pod uwagę kilka internetowych rankingów, takich jak: The Essential Missing Person Movies, 7 Greatest Missing Persons Mystery Movies of All Time, Twenty-One of our Favorite Films About Missing Persons, uznaje się, że jedne z najbardziej lubianych i znanych filmów opierającej się na zaginięciu bohatera to te w których szukamy kobiety a na drugim miejscu dziecka. Zauważamy to w Pikniku pod wiszącą skałą, Starszej Pani znika, Zniknięciu, Bunny Lake zagineła, Dziewczynie z tatuażem, Zaginionej dziewczynie, czy Przygodzie. Oprócz bycia kobietą, bohaterki powyższych filmów łączy w większości jeszcze jedna cecha. Wszystkie, oprócz zaginionej z filmu Hitchcocka, są młode i piękne. Dziewczęta z Pikniku… mają kilkanaście lat, tak samo jak zaginiona z Dziewczyny z tatuażem. Amy z Zaginionej dziewczyny ma niespełna 30 lat.
Dlaczego akurat je wybrano? Żeby to zrozumieć musimy wrócić do prawdziwego życia i poznać missing white woman syndrome.
Na początku jednak mały przegląd prasy. W rankingach takich jak: 15 of the best-known unsolved missing person cases in history, The top 10 most compelling missing persons cases before Gabby Petito, 11 Mysterious Disappearances That Are Still Keeping Investigators Up At Night zauważamy, że to zaginięcia kobiet uznaje się za te najsłynniejsze. Na przykład sprawa Natalii Holloway czy Tary Callico albo dzieci – zaginięcie Madeleine McCann. Też na naszym Polskim podwórku możemy wspomnieć o sprawie Iwony Wieczorek. Pokazuje nam to dość prostą korelację w filmie najchętniej oglądamy zaginione kobiety. To sprawy, w których ofiarą pada kobieta w realnym życiu będą bardziej zapamiętane. To nasze ofiary idealne. A łączy się to z missing white woman syndrome.
Dosłownie syndrom zaginionej białej kobiety odnosi się do zauważalnej w mediach fascynacji sprawami kryminalnymi, w których to ofiarą była młoda biała kobieta a przy tym ignorowaniem innych spraw. Powód występowania tego syndromu tłumaczy się tym kogo uznajemy za osobę atrakcyjną/piękną. Gdy dowiadujemy się o śmierci młodej kobiety jest nam smutno, ponieważ czujemy pewną niesprawiedliwość. Dziewczyna była młoda i piękna, jej życie nie powinno tak szybko się skończyć. Działa tu między innymi efekt aureoli (tendencja do automatycznego, pozytywnego, przypisywania cech osobowościowych na podstawie pierwszego wrażenia).
Kolejną rzeczą jest to, że świat od niepamiętnych czasów lubował się w śmierci młodej kobiety. Nie tylko można przytoczyć tu Poe, ale nawet i Szekspira. To znowu może prowadzić do ugruntowanego w kulturze od niepamiętnych czasów seksizmu. W tym kontekście możemy jako widzowie czuć wewnętrzną chęć i przeświadczenie, że my bylibyśmy wstanie tą kobietę uratować i obronić. Ona przecież była bezbronna i taka piękna. Była damą w opałach, tym typem postaci, którą od najmłodszych lat wpajał nam Disney. Jakkolwiek rozumieć missing white women syndrome, to jest jednak próba odpowiedzi na pytanie, dlaczego idąc do kina na film kryminalny, w prawie 90% przypadków zaginioną będzie kobieta albo dziecko.
Dziecko nie zaginie w filmie tak często, jak młoda i piękna kobieta. W porównaniu do mężczyzn i osób starszych jesteśmy jednak w stanie znaleźć taki przykład. Dzieci, które z natury są bezbronne, niewinne oddziałują na nas ogromnie. Po pierwsze możemy poczuć przypływ uczuć rodzicielskich, gdyż dziecko będzie nam przypominać nasze własne. Co więcej, właśnie przez jego niewinność, krzywda dziecka będzie wywoływać w nas emocje. A to będzie oddziaływać na zainteresowanie filmem i przełoży się na jego recenzję. To wszystko wiąże się z tym, że jeśli w scenariuszu umieścimy porwanie, zaginięcie dziecka na pewno ktoś się tym filmem zainteresuje. Taki zabieg zadziała na odbiorców. A to jest to czego pragną twórcy: reakcji i zainteresowania.
Tak naprawdę w dużej mierze filmowe zaginięcia bardzo różnią się od siebie. Z jednej strony bardzo często na ekranie mamy do czynienia z historiami bardzo zawiłymi. Na przykład w Labiryncie Denisa Villeneuve’a mamy bardzo zawiłe porwanie. Możemy wyszczególnić kilka podobieństw.
Przykładowo w wielu filmach lub książkach, w których dochodzi do zaginięcia dziecka, spotykamy się z motywem porwania lub pedofilii. Porwanie w takim przypadku często ma rozmaite powody. Czasami chodzi o okup lub o coś bardziej nieprawdopodobnego, jak w Mieście zaginionych dzieci w reżyserii Jeana-Pierre’a Jeuneta i Marca Caro.
W dużej mierze filmy nie przedstawiają prostego powodu zaginięcia. To coś dziwnego lub zagmatwanego, powód ma w dużej mierze szokować. Nieczęsto dostajemy łatwą odpowiedź na pytanie, dlaczego ona zniknęła.
Historie zaginięć czasami wiążą się z ucieczką osoby zaginionej jak w Zaginionej dziewczynie czy w Dziewczynie z tatuażem. Oczywiście zdarzają się proste rozwiązania jak w Zaginionym z 2014 czy w Ostatnim domu na zapomnianej ulicy Catriony Ward. W dużej mierze nie chodzi tu o rozwiązanie zagadki, a o całe śledztwo i innych bohaterów.
W innych filmach lub w książkach możemy się spotkać z motywem morderstwa czy handlem ludźmi. Co w dużej części sprawia, że nie czujemy jakoby takie zdarzenie było prawdopodobne. Ponieważ tak naprawdę nie o to chodzi w filmie fabularyzowanym. On ma wywołać emocje, zdziwić, a nawet przerazić. Jednakże, jak to wygląda naprawdę?
Rzeczywistość różni się od filmowej fikcji, o czym wszyscy w dużej mierze wiemy. Nawet często się mawia, że życie to nie film. Jednakże, jeśli chodzi o pewne klisze, to spotykamy się ze stereotypami i wyimaginowanymi oczekiwaniami. Przykładem tego zjawiska jest CSI Effect, w którym chodzi o to, że ludzie oczekują, że w prawdziwym życiu policja będzie stosować tak samo wyszukane metody kryminalistyczne, jak w serialach.
Natomiast wracając do tematu zaginięć to też spotykamy się z pewnymi nieprawdziwymi sądami.
Po pierwsze, w porównaniu do filmów, osobami zaginionymi są też mężczyźni oraz osoby starsze. Statystyki rozkładają się także inaczej. W dużej mierze, jeśli chodzi o zaginięcia mówimy o różnych historiach. Ponieważ mamy do czynienia z prawdziwymi ludźmi a nie wyobraźnią reżysera czy pisarki. I o tym należy pamiętać. Ze względu na to, że rzeczywistość bywa dużo bardziej szara niż jednoznaczna, a nie każda historia jest mrożącą krew w żyłach. Jednak każda rodzina, w której dojdzie do zaginięcia, będzie to przeżywać i potrzebować ogromnego wsparcia.
Autor: Martyna Tokarczyk, wolontariuszka Fundacji Zaginieni
Zdjęcie: unsplash.com
W ciągu mojego życia odbyłam wiele rozmów o sektach, grupach destrukcyjnych i psychomanipulacyjnych. Moją uwagę z czasem zwróciło to, że żaden z moich rozmówców nie rozważał siebie, jako potencjalnego członka takiej grupy.
“Sekta? Mi to nie grozi.”
“To jest tylko dla ludzi mało inteligentnych i fanatyków religijnych, ja jestem ateistą.”
“Nie dałabym się tak zmanipulować.”
“Przecież w Polsce to nawet nie istnieje”
No to, skoro wszyscy są tacy odporni, to jak to jest, że jednak znajdują się ludzie, którzy do takich grup wstępują? Którzy wyrzekają się na ich rzecz swojej rodziny, swojego życia i oddają masę pieniędzy? Co to w ogóle jest ta “sekta” i czy w XXI wieku możemy się na jakąś natknąć? Jakie osoby są w grupie ryzyka? Na te i inne pytania spróbuję dzisiaj odpowiedzieć zgodnie z moją dotychczasową wiedzą w temacie.
Sekty, z uwagi na ich stosunek do religii, dzielą się między innymi na:
Nie muszą być to więc organizacje religijne! Guru nie musi być przewodnikiem duchowym. Sekty to również: stowarzyszenia, fundacje, szkoły językowe, działalności gospodarcze. Członkowie sekt mogą działać nawet na podwórkach lub spotykać się u kogoś w mieszkaniu. Tego rodzaju grupy destrukcyjne mogą kryć się również pod postacią ośrodków odnowy, psychoterapeutycznych lub rehabilitacyjnych. A Guru może być CEO firmy lub Panią z ośrodka fitness. Oczywiście zdarza się również, że np. konkretny ksiądz w swojej parafii utworzy nieformalną grupę, którą prowadzić będzie tak, jak prowadzi się sektę.
“Najpopularniejsze formy prawne, jakimi posługują się sekty w Polsce, to forma kościoła lub innego związku wyznaniowego oraz stowarzyszenie. Część sekt (prawdopodobnie znaczna ilość) działa nieformalnie bez jakiejkolwiek rejestracji”.
Internet również daje dużo możliwości sektom i ruchom pokrewnym. Wystarczy założenie bloga, strony internetowej, konta na popularnym portalu. Łatwo tam szerzyć swoją doktrynę, poglądy i zdobywać wyznawców. To praktycznie przestrzeń nieograniczona, w której obecnie porusza się spora część społeczeństwa. Można w ten sposób poznawać ludzi, zyskiwać ich zaufanie, oferować miłość i zrozumienie. Później takie grupy sukcesywnie izolują nowych członków, indoktrynują, bombardują jednorodnymi treściami, manipulują i wprowadzają chaos w emocje i życie danej osoby. A co gorsze- człowiek nawet nie zdaje sobie sprawy, że został złapany.
Zgodnie z art. 12. Konst. „Rzeczpospolita Polska zapewnia wolność tworzenia i działania związków zawodowych, organizacji społeczno-zawodowych rolników, stowarzyszeń i innych dobrowolnych zrzeszeń oraz fundacji”.
We współczesnym świecie istnieje wiele nowych wyznań, wiele z nich to również próby odrodzenia starych wierzeń. Nie każdy Kościół czy Nowy Ruch Religijny to sekta, tak samo nie każda sekta to w ogóle ruch o charakterze religijnym. Fakt, najczęściej w takiej grupie mamy do czynienia z kultem, ale jego obiektem może być też pieniądz, zdrowie, energia, nauka i rozwój. Grupy destrukcyjne o charakterze religijnym często bronią się przed jakimikolwiek zarzutami wobec nich prawem do wolności religii, sumienia i wyznania, które obecne jest w samej Konstytucji RP. Jednak: ”Wolność wyznania musi mieścić się w granicach praw, w przeciwnym wypadku prowadzi do nadużyć” (art. 18 ust. 3, Międzynarodowy Pakt Praw Obywatelskich i Politycznych 1966).
Dzięki temu unika się sytuacji bezpodstawnych oskarżeń względem grup religijnych i wyznaniowych, które nie mają destrukcyjnego charakteru. Niestety również prawda jest taka, że trudno jednoznacznie postępować z grupami zgłoszonymi jako “sekta”, ponieważ terminologicznie nie jest to uzgodnione. Zazwyczaj bez udowodnienia działalności naruszającej dobro społeczne lub łamiącej prawo, nie jest się w stanie niczego zrobić.
Tak jak wspomniałam istnieje wiele problemów terminologicznych. Jedną z najbardziej trafnych prób ujęcia problemu jest definicja zaproponowana przez MSWiA w raporcie o niektórych zjawiskach związanych z działalnością sekt w Polsce. Według niej za sektę można uznać każdą grupę, która:
Sektę można również rozważać w kontekście grupy psychomanipulacyjnej, jako że wpływ wywierany na członków grupy opiera się w dużej mierze technikach psychologicznych i socjologicznych. Występują tam również wykorzystanie fizyczne, psychiczne lub/i materialne.
Grupa psychomanipulacyjna – zbiór ludzi o charakterze totalitarnym, naruszający podstawowe prawa człowieka lub zasady współżycia społecznego, która poprzez stosowanie technik psychologicznych i socjologicznych, wykorzystanie fizyczne, psychiczne lub materialne powoduje uzależnienie osoby od tej grupy lub jej przywódcy, a jej wpływ na jednostkę, rodzinę lub społeczeństwo ma charakter destrukcyjny.
Najważniejszym wyznacznikiem jest właśnie destrukcyjność grupy.
Przede wszystkim – robią to dosłownie wszędzie. Na ulicach, w szkołach, na festiwalach, pielgrzymkach, w szpitalach, ośrodkach kultury, nawet w więzieniach. Tzw. misjonarze mogą próbować nas pozyskać również w naszym własnym mieszkaniu oraz w internecie. W wielu sektach wyznawcy mają obowiązek szerzyć jej doktrynę i pozyskiwać kolejnych członków.
Na przykład tak zwaną metodą od drzwi do drzwi – ktoś puka, my otwieramy, a on ma dla nas informacje i misje, która odmieni całe nasze życie. Werbunek odbywa się również na obozach wędrownych, podczas organizowanych przez sekty wakacji językowych, pobytów rekreacyjnych, kursów medytacyjnych, wykładów. Sekty rozdają również ulotki, czasopisma, broszury, mają własne filmy promujące, spektakle, festiwale muzyczne, książki, aplikacje, strony internetowe. Nieważne jak – ważne, żeby upolować. I nieważne, kiedy – robią to cały rok. W Internecie właściwie całą dobę, nie ma okresów werbunkowych, to się dzieje cały czas, niezależnie od pory roku – organizują wyjazdy, spotkania online, fora dyskusyjne i obrzędy religijne.
Zwiększona aktywność procesów werbunkowych ma miejsce w czasie wakacji, zwłaszcza w miejscowościach kurortowych. Członkowie wykorzystują wtedy potrzebę nowych doświadczeń u swojej potencjalnej zdobyczy. Oferują możliwość doświadczenia czegoś nowego, prawdziwego, szansę spotkania wielu ludzi, rozwój, pieniądze. Zwerbowanym można zostać również na pielgrzymkach, ponieważ znajdują się tam często osoby poszukujące sensu życia, odpowiedzi, drogi do zbawienia, i wtedy właśnie to się im obiecuje. Podczas organizowanych przez siebie kursów wakacyjnych, bardzo często językowych, sekty nie tylko zapoznają z językiem, ale również z własną doktryną i budują zaufanie oraz sieć wzajemnych zależności.
Sekty bazują na potrzebach człowieka i jego słabościach. Badają teren, szukają czegoś o co mogą się zaczepić, a później wieloma technikami manipulacyjnymi łapią i przyciągają jak najbliżej siebie. Budują zaufanie, okazują zainteresowanie, zrozumienie. Słuchają, doceniają, kochają. Ofiara czuje się zrozumiana, czuje, że ci ludzie znają przepis na zaspokojenie jej wszystkich potrzeb. W końcu są tacy uśmiechnięci, szczęśliwi, rozumieją nas.
Podczas werbunku sekty bardzo często bazują na podstawowych strategiach wywierania wpływu, np. na
Tych technik jest o wiele więcej. Sekta dobiera daną technikę bezpośrednio pod osobę, z którą ma do czynienia.
Nie każdy i nie zawsze jest tak samo narażony na zostanie zwerbowanym. Niestety ludziom często wydaje się, że są odporni na “takie gierki”, że są nieufni, zbyt logicznie myślący. Nie umieją sobie wyobrazić, że spotykają na swojej drodze osobę, która robi na nich takie wrażenie, jakie Jezus robił na ludziach według Biblii. Tak naprawdę zostać ofiarą sekty jest łatwiej niż się wydaje. Czasem sytuacje zewnętrzne, niezależne od nas, sprawiają, że stajemy się bardziej podatni na manipulacje.
Do takich uwarunkowań, które zwiększają to prawdopodobieństwo należą:
To wszystko wprowadza człowieka w stan poczucia niestabilności i niepewności. Pojawia się dużo niepokoju, umierają dotychczasowe wartości i autorytety. Człowiek traci kierunkowskazy, zasady, według których żył. Wtedy z nowymi i gwarantującymi szczęście ideami wkracza sekta.
Tak samo jest z kryzysami rodzinnymi- społeczność sekty to alternatywa dla systemu, który kiedyś zawiódł. Ten nowy oferuje zaspokojenie wszystkich potrzeb, które zaniedbane zostały w rodzinie.
Ludzie z deficytami potrzeb są tymi, którzy są najbardziej podatni na techniki psychomanipulacyjne stosowane przez sekty. Są to np. potrzeby przynależności, wspólnoty, akceptacji, uznania i wyróżnienia, dążenie do integralności, alternatywy dla rzeczywistości, poszukiwanie wartości takich jak miłość, braterstwo, przyjaźń, ochrona, szukanie odpowiedzi na pytania egzystencjalne.
„To nieprawda, że wciągają cię siłą, że do czegoś zmuszają. Oni tylko są obok, gdy ich najbardziej potrzebujesz. Znają lek na smutek i sposób na uczucie bezradności. Otępiają miłością i zrozumieniem. Zaczynasz im ufać, potem kochać... ” - Cytat byłej członkini sekty
Osoby, które są bardziej podatne na dołączenie do sekty, cechować może: upodobanie do
doświadczania odmiennych stanów świadomości, obniżony krytycyzm, zwiększona potrzeba
zależności, mała asertywność, niska samoocena i poczucie własnej wartości, naiwny idealizm, poszukiwanie sensu, otwartość, poszukiwanie lepszego życia.
“Badania przeprowadzone przez Martę Rubaj wykazały, iż uważa się powszechnie, że do sekt trafiają ludzie: przeżywający trudności życiowe (98%), naiwni (84%), wrażliwi (66%), niewykształceni (49%), niezaradni (32%). Jednocześnie respondenci uważali się za odpornych na werbunek ze strony sekt”.
Grupami ryzyka, na stanie się ofiarami sekt są również:
Oczywiście oddziaływania psychomanipulacyjne nie kończą się na etapie werbunku. To dopiero początek. Później przybierają coraz bardziej wyrafinowane formy. Im członek jest bardziej uzależniony od grupy, tym trudniej będzie mu zrozumieć, że jest ona destrukcyjna. Utrudnia to odejście, zwłaszcza, że często są oni izolowani i nastawiani negatywnie do wszystkiego co poza sektą. Być może w następnych artykułach poruszę temat niektórych technik manipulacyjnych wykorzystywanych w sektach. Łatwiej będzie wtedy zrozumieć, dlaczego ludziom tak trudno jest z nich odejść. Na pewno przybliżę działalność niektórych z nich na terenie Polski. Tych głośnych, starszych, ale również tych które funkcjonują na dzień dzisiejszy. Chociaż problem może wydawać się nieaktualny i błahy- pamiętajmy że żyjemy w czasach bardzo dynamicznych. Można uznać je za kryzysowe. Zaczynając od pandemii i kończąc na wojnie w Ukrainie, która oddziałuje na świat i nasze życia w wielu płaszczyznach. To warunki, w których wiele osób staje się bardziej podatnymi na oddziaływanie grup destrukcyjnych. Zwróćmy więc uwagę na to w jakich przestrzeniach w internecie poruszają się nasi bliscy, czy nie przesyłają pieniędzy na podejrzane konta, nie zaniedbują obowiązków i rodzin na rzecz spotkań z innymi ludźmi?
Poniżej zamieszczam kilka linków i terminów pomocniczych oraz źródła. Życzę wszystkiego dobrego, a zwłaszcza tego, żeby sezon grzewczy nikogo nie pokonał!
Bibliografia:
Autorka: Marlena Wandas, wolontariuszka Fundacji Zaginieni
Zdjęcie: unsplash.com
Edmund Kolanowski urodził się 24 października w 1947 roku, zmarł 28 lipca w 1968 roku w Poznaniu. Był on polskim seryjnym mordercą oraz nekrofilem – czuł pociąg seksualny do zwłok. Edmund miał starszego brata – Andrzeja, który zmarł w wieku 2 lat, z tego też powodu matka często zabierała Edmunda na cmentarz w Miłostowie.
Czuł się niechciany i nieakceptowany przez swoich rodziców. Od matki często słyszał „żałuję, że nie utopiłam Cię w pierwszej kąpieli”. Ojciec Edmunda był byłym więźniem obozu koncentracyjnego Auschwitz. Po powrocie nie potrafił ułożyć sobie życia. Obozowe piekło przez cały czas do niego wracało, przez co pił. Gdy był pijany znęcał się nad żoną i małym Edmundem.
Przez swoje zachowanie został skierowany do zakładu dla nerwowo i psychicznie chorych, tam Edmund w wieku 11 lat przejawiał specyficzne zachowania – w szpitalu z drzewa podglądał sekcje zwłok i eksplorował poniemiecki cmentarz. Wtedy odkrył, że podniecają go kobiece zwłoki. Wraz z kolegami z ośrodka onanizował się grupowo obserwując lekarzy dokonujących sekcji. W wieku 15 lat zaczepiał kobiety w centrum Poznania.
Dostał wyrok w zawieszeniu na dwa lata. Edmund miał za sobą również próbę samobójczą, ugodził się nożem w brzuch, ale odratowano go. Te wszystkie zdarzenia jednak niczego Edmunda nie nauczyły. W 1966 roku został skazany na karę jednego roku i sześciu miesięcy pozbawienia wolności za pobicie.
Ożenił się z salową z jednego z poznańskich szpitali. Urodziły się im dwie córki, jednak mroczna strona Edmunda coraz bardziej dawała o sobie znać. W 1972 roku zaczął terroryzować kobiety nad jeziorem Rusałka. Kopał je, bił, szarpał za włosy, groził, ranił nożem. Udowodniono mu dokonanie trzech napaści i wymierzono karę na dziewięć lat pozbawienia wolności.
Kobieta miała 21 lat. Edmund pierwotnie chciał ją zwabić do swojego domu i wykorzystać, jednak po drodze zmienił zdanie. Zabił ją uderzając kilkakrotnie konarem drzewa. Gdy upewnił się, że jest martwa, wyciął jej narządy płciowe, ciała kobiety nigdy nie znaleziono.
16 marca 1981 roku zabił dwudziestoletnią kobietę w Warszawie.
Jedenastoletnia Alinka pewnego dnia nie wróciła po lekcjach do domu. Zaniepokojony tata zgłosił zaginięcie na milicję. Na poszukiwania dziewczynki wyruszyło czterdziestu milicjantów, zaangażowano również psy tropiące. Alinki nie odnaleziono. Miesiąc od zaginięcia, czyli 15 grudnia 1982 roku znaleziono martwą dziewczynkę na nasypie kolejowym. Była rozebrana, miała obrażenia takie same jak Katarzyna P. – jedna z ofiar Edmunda. Okazało się, iż dziewczynka, której zwłoki odnaleziono, to Alinka.
Prócz tego przyznał się do winy przy wykopaniu zwłok i ich profanacji w 1972 roku, okaleczenia zwłok znajdujących się w kaplicy cmentarnej w Nowej Soli w 1980 roku, porwania i okaleczenia zwłok kobiety z kaplicy cmentarnej na Naramowicach w Poznaniu w 1982 roku.
Po otworzeniu trumny okazało się, że w środku kobiety nie ma, znajdowała się tam tylko książeczka do nabożeństwa, różaniec oraz pantofle. Kobietę znaleziono kilka dni później na polu niedaleko cmentarza. Ciało było rozebrane, wycięte zostały piersi i narządy płciowe.
Wykopania i profanacji zwłok na cmentarzu Miłostowo w Poznaniu dopuścił się w tym samym roku.
Narządy te przyszywał do manekina, którego używał w celach seksualnych. Sąsiedzi z ulicy Wodnej opowiadali, że mężczyzna dziwnie się zachowuje, ma strych, na który nikogo nie wpuszcza oraz że strasznie śmierdzi z tego ustronnego miejsca. Jak się okazało, właśnie tam szył swoje manekiny.
Jednak 7 maja w 1983 roku mężczyźnie udało się z niej uciec. Na miejscu, gdzie planował kolejne przestępstwo wypadł mu skrawek papieru, na którym napisane było Pollena Łaskarzew, widoczne również były ślady stóp. Milicjantom udało się dotrzeć do zakładów Pollena – (Poznański Ziołolek), gdzie jak się okazało Edmund pracował jako palacz.
wtedy przyznał się tylko i wyłącznie do profanacji zwłok. Natomiast pogrążyła go porównana krew zamordowanej dziewczynki ze śladami krwi, które znajdowały się na kurtce należącej do Edmunda, a także zeznania złożone przez dróżniczkę z przejazdu kolejowo-drogowego na Naramowicach.
W więzieniu odwiedziła go matka i powiedziała „Synu, jeśli chcesz mieć jeszcze matkę, która będzie cię kochać do końca swoich dni, musisz wszystko powiedzieć temu panu”. Być może to była jedyna motywacja do tego, aby Edmund się przyznał.
Podczas zeznań padły słowa: „Wkładałem członek do przyszytych narządów, wykonując ruchy posuwiste, aż do wytrysku nasienia. Po dwóch-trzech dniach narządy odpruwałem i paliłem w piecu kaflowym w pokoju. Lalkę rozwalałem i wyrzucałem do śmietnika”.
Jak się okazało, Edmund nie mieszkał sam, a z konkubiną – Gabrielą, z którą miał córkę. (Edmund przed osadzeniem w więzieniu był żonaty i miał dwie córki, jednak gdy trafił do zakładu karnego, żona rozwiodła się z nim i zabroniła mu jakichkolwiek kontaktów z córkami). Gabriela zeznawała, iż Edmund był dla niej oraz dzieci dobry, nie bił jej, nie zdradzał, nie pił. Jedyne co ją w nim zaniepokoiło to, to że dwa razy znalazła w piecu fragmenty ludzkiego ciała, lecz gdy o to zapytała odburknął, że wykopuje z cmentarza zwłoki oraz że ma się tym nie interesować, bo coś jej zrobi.
Na podstawie śledztwa, które było prowadzone przez trzy lata, oskarżono go o dokonanie 3 morderstw, 5 profanacji zwłok oraz o kradzież złotego pierścionka.
Podczas procesu sądowego, który rozpoczął się 22 stycznia w 1985 roku Edmund odwołał zeznania, mówiąc, że były one wymuszone. Biegli lekarze orzekli, że nie był chory psychicznie w momencie popełniania przestępstw.
Obrońca Edmunda Kolanowskiego złożył apelację i wniosek o rewizję wyroku, natomiast Sąd Najwyższy podtrzymał wyrok wydany przez sąd niższej instancji.
Była to ostatnia wykonana egzekucja w Poznaniu. 1 sierpnia 1986 roku Edmund został pochowany na cmentarzu Miłostowo.
Autor: Magdalena Wychowska, wolontariuszka Fundacji Zaginieni
Bibliografia:
https://pl.wikipedia.org/wiki/Edmund_Kolanowski
https://naszahistoria.pl/nekrofil-kolanowski-przerazajacy-seryjny-morderca-z-lat-80/ar/c15-12113140
Kajetan Poznański – student i pracownik biblioteki. Mówi się, że jest chłopcem z dobrego domu. Matka prokurator, ojciec architekt. Kajetan ukończył renomowane liceum w Poznaniu, potem filologię klasyczną na Uniwersytecie Warszawskim, zdobył licencjat z dziennikarstwa, znał niemiecki, angielski, hiszpański i łacinę. Pewnego dnia postanowił zabić przypadkową osobę.
Kajetan na stronie internetowej znalazł, ogłaszającą jako lektorka języka włoskiego, się Katarzynę J. Kajetan zadzwonił do kobiety i umówił się na lekcje włoskiego w jej mieszkaniu na Warszawskiej Woli. Gdy Katarzyna otworzyła drzwi, Kajetan ruszył na nią. Zadawał jej ciosy nożem w szyję, następnie odciął jej głowę. Poćwiartował zwłoki i włożył je do worka oraz plecaka.
Taksówkarz zwrócił uwagę na krew znajdującą się na plecaku, Kajetan powiedział mu, iż przewozi „świeże mięso z dzika”. Mężczyzna dojechał do mieszkania, które wynajmował wraz ze swoim kolegą. Spakował część swoich rzeczy, następnie podpalił worek, w którym znajdowały się zwłoki Katarzyny i wyszedł.
Zatrzymał się w hotelu na Malcie a stamtąd zamierzał przedostać się do Tunezji. Sąsiedzi krótko po opuszczeniu mieszkania przez Kajetana spostrzegli pożar i szybko wezwali Straż Pożarną, która, wchodząc do pomieszczenia, zwróciła uwagę na duży, zajęty ogniem worek. W środku znajdowało się ciało młodej kobiety, bez głowy. Głowę natomiast odnaleziono w innym pomieszczeniu, w plecaku.
Ruszyły za nim policyjne poszukiwania. Zabezpieczone nagrania z monitoringu ukazały, iż Kajetan na początku znajdował się na Dworcu Centralnym w Warszawie, następnie na Dworcu Głównym w Poznaniu. Zanim jednak mężczyzna wsiadł w pociąg do Berlina próbował zmienić swój wygląd kupując okulary oraz kurtkę.
Tak zwana „czerwona nota Interpolu” trafiła do 190 krajów. Polska policja wyruszyła za Kajetanem do Włoch, w Bolonii czekał na nich włoski policjant. Po kilku godzinach ustalono, iż Poznański spędził noc w hotelu pod Rzymem, jednak zmienił już miejsce pobytu. Następnie pojawiła się informacja, iż poszukiwany mężczyzna znajduję się w La Valetcie na Malcie, co zostało ustalone poprzez logowanie się Kajetana na pocztę internetową. Policjanci natychmiast wyruszyli w kierunku poszukiwanego, ale ponownie okazało się, że Kajetana już w tym miejscu nie ma. Poznański na odchodne przekazał gospodyni, iż wyrusza w dalszą podróż, być może do Afryki Północnej.
Udało się ustalić, iż mężczyzna przybył do ambasady w Tunezji, chciał wyjechać do tego kraju bez paszportu, tłumacząc się, iż zgubił swój dokument. Nie pozwolono jednak Kajetanowi dostać się do Tunezji i został złapany przez funkcjonariuszy na głównym dworcu autobusowym. Obezwładniono go i przeszukano. Okazało się, że w kieszeni ma nóż. Następnie został doprowadzony do komendy policji. Maltański sąd na podstawie europejskiego nakazu aresztowania nakazał ekstradycję Kajetana P. Kilka dni później został przewieziony do Polski wojskowym samolotem Casa.
Podczas przesłuchania w prokuraturze mężczyzna nie okazywał żadnej skruchy i ze szczegółami relacjonował przebieg zbrodni. Zapytany o motyw zbrodni odpowiedział, że targały nim sprzeczne emocje, miał potrzebę „samodoskonalenia i pozbywania się swoich ludzkich słabości”.
Proces rozpoczął się jednak dopiero w maju 2018 r., ponieważ sąd wcześniej uznał, że w akcie oskarżenia są braki. Badano poczytalność Kajetana, na początku sądzono, że mężczyzna jest niepoczytalny i nie rozumie swoich czynów. Natomiast prokuratorzy twierdzili, że osoba niepoczytalna nie byłaby w stanie w tak precyzyjny sposób dokonać zbrodni.
Zrezygnował z pomocy cenionego adwokata, który został wynajęty przez rodziców. Obrońca, opierał się na opinii biegłych, która mówiła, iż Kajetan P jest osobą niepoczytalną i z tego też powodu chciał dla niego umorzenia postępowania oraz umieszczenia go w szpitalu psychiatrycznym.
Oskarżyciel z Prokuratury Okręgowej w Warszawie domagał się natomiast kary dożywotniego pozbawienia wolności.
Autor: Magdalena Wychowska, wolontariuszka Fundacji Zaginieni
Zdjęcie: https://www.se.pl/wiadomosci/polska/kajetan-poznanski-zaatakuje-po-raz-kolejny-jest-opinia-eksperta-wideo-aa-UP1G-jQLF-VdZb.html
Bibliografia:
https://gazeta.policja.pl/997/archiwum-1/2021/numer-3-032021/200773,Hannibal-z-zoliborza.html
Karl Denke był niemieckim seryjnym mordercą i kanibalem, urodzonym w 1860 roku w Kalinowicach Górnych. Zmarł 22 grudnia 1924 roku w Ziębicach (do 1945 r miejscowość nosiła nazwę Münsterberg).
Uznawano, żeby był on opóźniony w rozwoju przez stopnie, które otrzymywał w szkole. Nie był łatwym w wychowaniu dzieckiem, sprawiał wiele kłopotów. W dorosłości toczyło się postępowanie o ubezwłasnowolnienie mężczyzny.
Rodzice przed śmiercią całe gospodarstwo, które posiadali przepisali starszemu bratu Karla – Adolfowi. Ten jednak, aby pomóc w nowym starcie mężczyzny, wypłacił mu sporą kwotę w ramach rekompensaty. Miał tylko jeden warunek – Karl nigdy więcej miał się u niego nie pojawić.
W oczach sąsiadów uchodził za pobożnego i zrównoważonego ewangelika, który pomagał biednym oraz bezdomnym ludziom, nazywany był „ojczulek Denke”. Wraz z zakończeniem I wojny światowej, z powodu inflacji, mężczyzna stracił oszczędności i musiał sprzedać dom, aby przeżyć zaczął zajmować się handlem obwoźnym. Sprzedawał plony z własnego ogrodu, skórzaną galanterię oraz okazjonalnie mięso.
Karl zwabiał do swojego domu osoby z „niższych sfer społecznych” tj. włóczęgów, prostytutki i żebraków. Następnie zabijał i przerabiał ich na mięso peklowane, którym handlował na targu we Wrocławiu.
Swoje ofiary bardzo często wyszukiwał na dworcu kolejowym. W grudniu 1924 roku jedna z potencjalnych ofiar (Vincenz Olivier - włóczęga) po ucieczce od Karla udał się na policję i oskarżył szanowanego wtedy mieszkańca o próbę morderstwa (Karl miał stać przed mężczyzną z motyką gotową do zadania ciosu). Tego samego dnia Karl został zatrzymany, natomiast wieczorem popełnił on samobójstwo w swojej celi wieszając się na pętli z zrobionej z chustki do nosa.
Podczas przeszukania domu kanibala, policja znalazła ludzkie kości, kilkaset zębów, kilkadziesiąt dowodów tożsamości, stosy zakrwawionych ubrań, sznurówki z włosów oraz rzemienie, które wytwarzał z ludzkiej skóry, a także na wpół obrany z mięsa męski tors wraz z narzędziami rzeźniczymi. W kuchni stały naczynia z peklowanym mięsem, a na ścianach wisiały wyroby galanteryjne – szelki wykonane z ludzkiej skóry oraz do połowy pusty słoik z ludzkim mięsem.
W mieszkaniu znaleziono również notatki kanibala. Znajdował się w nich spis od numeru 11 do 31, pomiary podane w centymetrach oraz kilogramach, tak jakby prowadził analizę swoich ofiar. Szacuje się, że zamordował ponad 40 osób, nie znamy jednak dokładnej liczby.
Sąsiedzi niejednokrotnie słyszeli z domu Denke odgłosy piłowania. Myśleli jednak, że w tym ciężkim czasie – kryzysie i biedzie – zabijał on lokalne psy i przerabiał je na mięso na sprzedaż. Nikt jednak nie spodziewał się morderstw, przerabiania na mięso ludzi. Branża spożywcza na tamten moment dość mocno ucierpiała (zwłaszcza wytwórnia konserw Seidla). Ludzie obawiali się kupować jakiekolwiek wędliny, a także pić wodę z beczkowozów. Obawiali się, że Denke zanieczyścił wodę miejscową zwłokami zakopanymi w jego ogrodzie.
Denke pochowano na lokalnym cmentarzu (pomimo protestów mieszkańców) 31 grudnia 1924 roku w prostej trumnie, w asyście uzbrojonych funkcjonariuszy policji. Obok jego grobu podstawiono strażników z obawy, iż mieszkańcy będą chcieli zbezcześcić ciało nieżyjącego Karla Denke.
W latach 20-tych XX wieku zatrzymano Eduarda Trautmanna – rzeźnika pracującego w fabryce konserw w Münsterberg. Był on podejrzany o dokonanie ponad dwudziestu morderstw, głównie przez dopasowanie osobowości mężczyzny do dokonanej zbrodni. W procesie poszlakowym Eduarda skazano na 12 lat więzienia za zabicie Emmy Sander, w której się podkochiwał. Po 11 latach mężczyzna wyszedł z więzienia za dobre sprawowanie. W momencie, gdy odnaleziono zapiski Karla, okazało się, że zabójcą jest ziębicki kanibal.
Autor: Magdalena Wychowska, wolontariuszka Fundacji Zaginieni
Zdjęcie: https://miejscawewroclawiu.pl/karl-denke-ziebicki-hanibal-lecter-cz-3-miejscawewroclawiu-pl/
Bibliografia:
https://pl.wikipedia.org/wiki/Karl_Denke
Była sobota, dokładnie 16 kwietnia. Początek wiosny, która pomału budziła świat, wyrywając go z krótkich zimowych dni. Nadchodziła Wielkanoc a Irena Garza miała 25 lat i właśnie wybrała się wyspowiadać do Kościoła Najświętszego Serca w McAllen. Powiedziała rodzicom, że wróci około godziny 15. Niestety, nigdy już więcej nie postawiła nogi w swoim rodzinnym domu. Ale zanim nastał 1960 rok nikt nie sądził, że w Dolinie Rio Grande ktoś zamorduje piękną miss.
Była młodą i pełną życia dziewczyną, wzorem i w pewnym stopniu nawet ikoną małego miasteczka. Co wcale nie dziwi, biorąc pod uwagę, że została Miss Texasu. Jako pierwsza w rodzinie ukończyła studia i została nauczycielką w miejscowej szkole Thigpen Elementary w McAllen. W życiu Iren jeszcze jedna rzeczy była bardzo ważna – mianowicie jej wiara. Iren wierzyła w Bogu całym sercem i w kościele była w każdą Niedzielę. Wszystko to sprawia, że Iren sprawia wrażenia idealnej, wręcz mitycznej. A przez to nie wiemy, jaka była naprawdę, z czego się śmiała, czy jakie było jej ulubione danie. Iren stała się postacią ze zdjęcia wszczepioną w każdego mieszkańca McAllen na ponad pięćdziesiąt lat.
Teraz, z perspektywy czasu, ciężko jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie. Z jednej strony, żyjąc w czasach po aferach trawiących kościół katolicki, w to, kim morderca Iren się okazał, wcale nie trudno uwierzyć. Ale w 1960 roku świat był inny. Po latach okazało się, że Garza została zamordowana przez księdza – wielebnego Johna Feita. Przez ostatnią osobę jaka widziała Iren 16 kwietnia, ze względu na to, że to właśnie Feit spowiadał w tamto kwietniowe popołudnie.
Więc dlaczego nie sprawdzono księdza lepiej? Dlaczego zbagatelizowano zajście z 23 marca, w którym Feit zaatakował Marię Guerrę w kościele, za co w 1961 roku stanął przed sądem i ostatecznie musiał zapłacić karę w wysokości 500 dolarów? Ciężko uwierzyć, że mimo tak wielu dowodów, do ostatecznego skazania Feita doszło dopiero w 2017 roku. Tak naprawdę odpowiedzią na te bulwersujące pytania są jedyne plotki, jakie rozchodziły się po teksańskim miasteczku po śmierci młodej miss. Otóż wiele osób uważa, że to władze miasta oraz kościoła mogły przyczynić się do zmniejszenia zainteresowania policji postacią Feita. Sam kapłan w 1963 roku znika z McAllen i zostaje oddelegowany do klasztoru w Missouri, a następnie kilka lat później porzuca sutannę. W tym miejscu historia Irey Garzy zamiera i będzie czekać w zawieszeniu 40 lat.
Śledztwo w sprawie Iren Garzy zostaje na nowo otwarte przez Victora Rodrigueza. Wtedy też na policję zgłasza się dwóch świadków – mnich i ksiądz. Obaj mówią to samo.
Pierwszy z nich to ojciec Dale Tacheny który twierdzi, że jego były kolega z zakonu John Feit przyznał mu się do zamordowania młodej kobiety w latach 60.
Kolejną osobą jest ojciec Joseph O'Brien, który pracował w parafii Kościoła Najświętszego Serca w McAllen. Ten twierdzi to samo. Feit przyznał mu się do zabójstwa. Mimo nowych świadków prokuratura nie stawia aktu oskarżenia. Mijają kolejne lata, zmienia się prokurator okręgowy – tym razem zostaje nim Ricardo Rodriguez i obiecuje rodzinie Iren zbadać sprawę.
Znajduje go w Arizonie. Okazuje się, że kapłan po odejściu z kościoła ożenił się i ma troje dzieci. Nie przyznaje się wtedy do zamordowania Iren. Ostatecznie w 2016 roku John Feit staje przed sądem. W trakcie postępowania zeznają przyjaciele Iren i wiele innych osób, między innymi Sylvia Acevedo Stern, przyjaciółka rodziny Garzy i Dale Tacheny.
John Feit zmarł w 2020 roku w wieku 87 lat w więzieniu, odsiedział dwa lata.
Z jednej strony to dowód na to, że prawda w końcu wyjdzie na jaw i sprawiedliwości stanie się zadość – w końcu morderca został skazany, a dziewczyna wreszcie może spoczywać w spokoju.
Z drugiej strony, przez blisko 5 dekad, jej oprawca był na wolności, żył szczęśliwie, ożenił się, miał dzieci, mógł oglądać, jak dorastają. Tak naprawdę przeżył to życie.
Na początku jesteśmy szczęśliwi, że wreszcie udało się zrobić coś wręcz niemożliwego, rozwiązać sprawę po tylu latach i kogoś skazać. A potem dowiadujemy się, że morderca umarł po jedynie dwóch latach i miał 87 lat. Czujemy frustrację i niesprawiedliwość, bo to nie tak powinna się skończyć ta historia. I możemy w pewnym stopniu obwiniać tamten świat, bo pozwolił uciec komuś takiemu. Ponieważ wtedy nie do pomyślenia było oskarżyć księdza. Potrzeba było tak naprawdę zmiany, ale nie prokuratury, a bardziej myślenia całej społeczności, by skazać kapłana.
Sprawa Iren może nie wydawać się bardzo ciekawa, nie ma zwrotów akcji, nie bulwersuje już ksiądz morderca, nic nas w niej nie dziwi. Jednakże sprawa Iren Garzy jest fascynująca z tego jednego powodu, że trwała 57 lat i jest dowodem a to że mimo wszystko nie wolno nam się podawać, bo przecież prawda w końcu wyjdzie na jaw.
Autor: Martyna Tokarczyk, wolontariuszka Fundacji Zaginieni
Zdjęcie: https://www.fakt.pl/wydarzenia/swiat/usa-ksiadz-zgwalcil-i-zabil-piekna-miss-irene-garza/mh0rbtj
Bibliografia:
https://www.cbsnews.com/news/irene-garza-murder-john-feit-former-priest-dies/
https://www.cbsnews.com/pictures/evidence-photos-in-the-irene-garza-murder-case/50/
https://www.krgv.com/news/a-look-through-the-57-year-old-murder-case-of-irene-garza/
https://edition.cnn.com/2013/05/31/justice/garza-cold-case-timeline/index.html