“I thought it was an accident, except he took a sudden left. He went right for it. It was so creepy. I thought, ‘Oh my God, I just saw 300 people die.’ ”
~ relacja jednego ze świadków ataku na World Trade Center
Lotnisko Logan, Boston, godzina 7:59 - 8:14
Lot 11 American Airlines właśnie wystartował. Samolot wiózł 81 pasażerów i 11-osobową załogę na zachód, w kierunku Los Angeles. Piętnaście minut później lot 175 United Airlines także opuścił Logan, również kierując się do Los Angeles. Na pokładzie znajdowało się 56 pasażerów i 9-osobowa załoga. Oba z samolotów były modelami Boeing 767.
źródło: mapy Google, własny zrzut ekranu
Niedawno znad horyzontu wyłoniło się słońce, witając wschodnie wybrzeże Ameryki Północnej nowym dniem - wtorkiem. Nowojorczycy tłumami mijali siebie nawzajem ulicami metropolii, w większości podążając do pracy.
Flight Explorer, firma z siedzibą w Wirginii, śledziła loty. Według Waltera Krossa, jednego ze specjalistów technicznych firmy, jeden z samolotów leciał na wysokości 29 000 stóp (9 kilometrów) w pobliżu Albany w stanie Nowy Jork, kiedy nagle gwałtownie zboczył na południowy wschód.
źródło: mapy Google, własny zrzut ekranu
Standardowy samolot, którego celem jest przewóz ludzi, lata z prędkością 800-1000 km/h na wysokościach od 10 do 14 kilometrów nad poziomem morza. Tymczasem prędkość jednego z Boeingów 767 spadła z około 450 węzłów (833 km/h) do 340 węzłów (630 km/h). Samolot leciał szybciej w kierunku Nowego Jorku, osiągając prędkość 500 węzłów (926 km/h). Następnie zwolnił do około 300 węzłów (555 km/h), gdy zbliżał się do World Trade Center.
“You could tell it was a passenger plane, that it was in trouble or trying to get close for a view. You’d never think a plane would go dead center into a building. It was like a missile.”
~ relacja kolejnego ze świadków ataku na World Trade Center
Clyde Ebanks, wiceprezes firmy ubezpieczeniowej, był na spotkaniu na 103 piętrze wieżowca, kiedy jego szef powiedział: „Spójrz na to!”.
Ebanks odwrócił się, aby zobaczyć przelatujący samolot, który na jego oczach uderzył w północną wieżę.
Rozpoczął się właśnie jeden z najtragiczniejszych ataków terrorystycznych znanych w historii. W 110-piętrowy budynek uderzył pierwszy z samolotów pasażerskich, lot 11.
Huk, dym, ogień. Głowy ludzi na ulicy od razu odwróciły w stronę źródła tego przerażającego dźwięku.
“All this stuff started falling [...] and all this smoke was coming through. People were screaming, falling and jumping out of the windows.”
~ relacja kolejnego ze świadków ataku na World Trade Center
Reakcje były różne, jedni zaczęli nagrywać, inni zaczęli uciekać, znalazły się też osoby stojące w bezruchu, wpatrując się w spadające na ulice Manhattanu kartki papieru biurowego. Docierały one na odległość prawie 5 kilometrów od miejsca wybuchu.
“I heard the largest, loudest collective scream I’ve ever heard.”
~ Melissa Easton, która obserwowała zdarzenie z dachu swojego apartamentowca w ChinaTown, oddalonego o około 20 przecznic
Pasażerski lot 175 właśnie uderzył w drugą z wież. Panika i chaos tylko się pogłębiała, przecież to co rozgrywa się przed oczami tak wielu Amerykanów, a także prawie całego świata, jest nie do pojęcia.
Rodziny ofiar oglądają transmisje na żywo z ataków terrorystycznych, nie mogąc nic zrobić. Przechodnie i obywatele oglądają dymiące budynki i spadające kartki pod ich stopami, nie mogąc nic zrobić. Strażacy i oficerowie, ze względu na tak duże niebezpieczeństwo zawalenia, robią co mogą, ale to i tak za mało aby uratować wszystkie ofiary tej katastrofy.
Spośród krzyków, płaczu, syren, dźwięków płomieni i walących się kondygnacji pojawia się inny dźwięk…
Jedna, druga, trzecia osoba…
Z okien wieżowców spadają ludzie. Jedni przez przypadek, jedni celowo.
Kiedy to się wreszcie skończy?
Na zachodnim skrzydle Pentagonu rozbił się trzeci z samolotów.
O godzinie 9:58 operator 911 w hrabstwie Westmoreland w Pensylwanii odebrał telefon od mężczyzny, który powiedział, że zamknął się w łazience porwanego samolotu.
„Zostaliśmy porwani, zostaliśmy porwani!” - powiedział mężczyzna przez telefon komórkowy.
Ostatni z samolotów leciał w okolice Waszyngtonu, twierdzi się, że miał uderzyć
w Biały Dom lub Kapitol, czyli siedzibę Kongresu Stanów Zjednoczonych. Jednak dzięki heroicznym działaniom pasażerów, którzy po dowiedzeniu się, że ich samolot właśnie został uprowadzony, zapobiegli temu, atakując porywaczy.
Niestety, ostatecznie samolot rozbił się na polach nieopodal Shanksville.
Wszystkie 4 ataki w tak krótkim czasie nie mogły być przypadkiem. Czarne skrzynki dostarczyły kluczowych informacji.
“Niech nikt się nie rusza. Wszystko będzie OK. Jeśli spróbujecie wykonać jakiś ruch, narazicie na niebezpieczeństwo siebie i samolot. Po prostu zachowajcie spokój.”
~ słowa jednego z porywaczy samolotu lotu nr 11
Około 08:20 kontrolerzy z centrum lotów w Bostonie uznają, że lot 11 został prawdopodobnie porwany. Jakieś 15 minut później lot 175 dostrzega porwany lot 11 w odległości 16 km na południe od siebie i melduje o tym kontrolerom. Niedługo po tym, także lot 175 zostaje porwany i zaczyna się poruszać na południe. Oba uderzają w krótkim czasie po sobie w wieże WTC. O 09:24 pojawia się podejrzenie porwania lotu 77 American Airlines, który rozbija się o Pentagon. Natomiast o 09:28 porywacze atakują kokpit lotu 93 i przejmują samolot. Atak jest słyszany przez kontrolerów lotu
w Cleveland. To ten samolot jako ostatni spada na polach Pensylwanii.
Prezydent Bush po wygłoszeniu do Amerykanów specjalnego orędzia związanego
z atakami terrorystycznymi spotyka się z pełnym składem Rady Bezpieczeństwa Narodowego, a później z mniejszą grupą swych głównych doradców. Ich zdaniem za atakami stoi Osama bin Laden.
“Powiedz talibom, że z nimi skończyliśmy.”
~ Prezydent Bush
Władze federalne spekulowały, że maszyny zostały wybrane przez porywaczy, ponieważ ich transkontynentalny ładunek paliwa lotniczego skutecznie uczynił z nich latające bomby.
Do dzisiaj nie ma ostatecznej wersji tego, co działo się w środku samolotów…
Al-Ka’ida to islamistyczna organizacja terrorystyczna, działająca niezmiennie od prawie 40 lat. Jej cechą charakterystyczną jest to, że jej oddziały są skoncentrowane na praktycznie całym świecie - w przypadku upadku jednego z nich, inne jednostki dalej mogą funkcjonować. Na stan dzisiejszy grupie przypisuje się około 18 zamachów, w którym łącznie zginęło około 3000 - 4000 osób, jednak ta liczba może się różnić.
Organizacja ta została oskarżona o ataki na WTC, a sam Osama bin Laden w swoim wystąpieniu telewizyjnym dopiero 3 lata po katastrofie przypisał je Al-Ka’idzie, dodatkowo grożąc ich powtórzeniem.
Jednak państwo amerykańskie zaczęło działać o wiele szybciej. Funkcjonujący wtedy Prezydent Bush wystosował ultimatum wobec ugrupowaniu islamistycznemu, żądając wydania Osamy bin Ladena Stanom Zjednoczonym. Ultimatum zostało odrzucone,
a w związku z tym w ciągu 3 tygodni od katastrofy na WTC amerykańskie siły powietrzne rozpoczęły bombardowanie wyznaczonych celów w Afganistanie.
Łącznie zginęło 2977 osób - cywilów, funkcjonariuszy policji, w tej liczbie znajduje się także 8 obywateli naszego kraju - dodatkowo 19 terrorystów. Rannych było więcej niż 25 000. Ludzie próbowali się rozpaczliwie ewakuować z centrum Nowe Jorku
i z innych dużych miast w jego obrębie, w obawie przed kolejnymi atakami. Samo oczyszczanie z licznych gruzów terenu zawalonych wież trwało aż 8 miesięcy. Odnotowano także przypadki zgonów osób, które wdychały przez kilka lat śmiercionośne związki rozpuszczone w powietrzu po zawaleniu się wież.
Czy człowiek jest w ogóle w stanie wykorzystać taką tragedię w celu zdobycia sławy?
W feralny wtorek Tania Head prowadziła konferencję na 78 piętrze wieżowca południowej wieży World Trade Center. Nagle rozległ się hałas a jej wzrok powędrował do okna, z którego zobaczyła jak północna wieża zamienia się w kulę ognia. Jej pierwszą myślą był jej narzeczony, pracujący na setnym piętrze budynku. Nie miała jednak czasu na zbyt długie przemyślenia, gdyż sama stała się jedną z potencjalnych ofiar uderzenia drugiego samolotu parę minut później.
Ocknęła się, gdy jakiś mężczyzna gasił jej płonące ubranie. Wtedy również zauważyła, że jej prawa ręka ledwo trzyma się ciała. Jednak wola walki była silniejsza od bólu. Ratując swoje życie biegła w tłumie w kierunku wind, jednak te już były zapełnione. Schodami udało jej się zbiec aż 50 pięter, po czym znowu straciła przytomność.
Budząc się zobaczyła zarys czyjejś sylwetki, był to strażak. Początkowo szli razem schodami, jednak za chwile miał jednak wziąć obolałą kobietę na ręce i znieść. Po wyciągnięciu Tani z budynku płonącej wieży poszkodowana została przekazana innym strażakom. Ból, hałas, krzyki przeplatały się ze sobą nawzajem, aby wkrótce dźwięk łamiącego się metalu i walących się materiałów wieżowca zagłuszył je wszystkie. Kobieta została schowana pod wóz strażacki, a na dodatek przykryta ciałem jednego ze strażaków.
Po odzyskaniu przytomności, już w szpitalu, od razu zaczęła wypytywać o narzeczonego. Nie miała o nim żadnych wieści przez kolejne 8 miesięcy, dopóki oficjalnie nie dostała telefonu z wiadomością, że Dave 11 września był jedną z ofiar śmiertelnych. Przez następne miesiące zmagała się z ciężką depresją, dopuszczała się prób samobójczych, uzależnień aby uciec od problemów, co niszczyło ją dogłębnie. Nie potrafiła rozgraniczyć swojej nowej codzienności od tragedii, aż pewnego dnia zdecydowała się zmienić swoje życie.
Po przeprowadzce do innego miasta znalazła grupę World Trade Center Survivors’ Network, na której podzieliła się swoimi doświadczeniami. Odzew w postaci ofert pomocy i wsparcia jaki otrzymała był dla niej tak bardzo cenny, że postanowiła szerzyć swoją historię jeszcze dalej. Wokół jej niesamowitej historii narastała rzesza fanów,
a pozostałe ofiary podziwiały Tanię za jej heroizm i otwartość. Sama kobieta zapewniała, że jej historia jest jedną z wielu i niczym się nie wyróżnia, jednak ludzie wokół sądzili nieco inaczej.
Tania jako pierwsza umożliwiła ocalałym odwiedzenie ruin WTC w 2004 roku. Oprowadzała przybyłą rzeszę fotografów i dziennikarzy, wspominając swoją pracę
w wieżowcu, a także sam dzień 11 września.
Sława wokół Tani rosła. Była znana ze swojej serdeczności, z tego jak bez skrupułów dzieliła się swoją historią, jak nie bała się kamer i stawiała czoła traumatycznym doświadczeniom przez jakie przeszła. Dla pozostałych ocalałych była symbolem walki i osobą, dzięki której ich głos mógł być w końcu usłyszany.
W Ameryce bowiem właśnie relacje osób ocalałych były pomijane. Spotykały się
z opinią, że skoro są szczęśliwcami bo wyszli z katastrofy w całości, powinni być za to wdzięczni. Ich użalanie się nad sobą było zbędne - szerzyć powinno się historie ofiar śmiertelnych, a nie celebrować te osoby, którym udało się przeżyć.
Ten pogląd dynamicznie zmieniał się między innymi dzięki Tani Head. Do czasu…
W 2007 roku, gdy zbliżała się rocznica ataku, dziennikarze z New York Times chcieli przeprowadzić z Tanią wywiad. Aby to zrobić, chcieli najpierw oczywiście zebrać najpotrzebniejsze informację. Po przyjechaniu do domu rodziny Dave’a usłyszeli potwierdzenie, że mężczyzna zginął w ataku, ale… nie był nigdy w związku Tanią. No cóż, relacje z rodziną mogą być czasem skomplikowane a jej członkowie nie muszą wiedzieć wszystkiego prawda?
Niby tak, ale najbliżsi znajomi Dave’a także potwierdzili, że mężczyzna nawet nie poznał takiej kobiety jak Tania Head.
Skóra dziennikarzy pokryła się gęsią skórką, a ich potrzeba do spotkania się
z kobietą rosła coraz bardziej. Jednak Head z jakiegoś powodu unikała konfrontacji
z mężczyznami, tłumacząc odwołanie i przekładanie terminów na swoje podupadające zdrowie psychiczne.
A tak naprawdę po prostu grunt pod nogami Tani zaczął się palić.
Studia prawnicze jakie zyskała na Harvardzie? Nikt o niej tam nie słyszał. Wspólny pies jej i Dave’a, którego jakimś trafem nigdy nie było w domu bo był na spacerach
z pokojówką? Takowy nigdy nie istniał. Praca w banku jaką deklarowała?
Też kłamstwo.
Tania Head? To nie ona.
Alicia Esteve Head urodziła się 31 lipca 1973 roku w Hiszpanii, a jej pierwsza wizyta
w Stanach Zjednoczonych miała miejsce dopiero… w 2003 roku - 2 lata po tragedii. W miarę ujawniania prawdziwych szczegółów jej historii, prawdziwi ocaleni byli naprawdę rozdarci. Chociaż byli przerażeni jej kłamstwami, członkowie Survivors’ Network nie mogli odrzucić tego, co pomogła im osiągnąć.
"She did a lot of good for our network. It’s hard to discredit it all. But she didn’t have to lie. She could have done those things without needing to lie."
~ opinia jednej z ocalałych
Wśród opinii publicznej i tak krążyło jedno pytanie - dlaczego? Nagłówki gazet mówiły praktycznie o jednym, czyli prawdziwej tożsamości Tani Head i całej afery jaką wokół siebie stworzyła. Nawet rany na jej ręce okazały się skutkiem wypadku jakiego doznała w dzieciństwie, a nie obrażeniami jakie doznała w ataku na południową wieżę.
Przyjaciele z Survivors’ Network na początku błagali kobietę o jakiekolwiek potwierdzenie jej historii. Przecież to niemożliwe, że od 6 lat mogła kłamać wszystkim prosto w twarz w obliczu takiej katastrofy narodowej. Jednak Alicia nic takiego nie mogła dostarczyć, za to próbowała jeszcze zmieniać detale w swojej bajce, którą finalnie porzuciła, znikając całkowicie z oka publicznego.
Sytuacja z Alicią wygląda tak samo jak z wnętrzem samolotów porwanych przez terrorystów. Nigdy już raczej nie dowiemy się ani o motywacji kobiety, ani o tym, gdzie znajduje się teraz.
Historia Alicii jest przerażająca. W obliczu tak wielkiej tragedii stawała naprzeciw kamer i prasy, rozpowiadając kłamstwa na temat jej przeżyć. Kto wie jak potoczyłoby się to wszystko, gdyby nie decyzja magazynu New York Times o przeprowadzeniu
z nią wywiadu i napisaniu o niej reportażu. Na początku rozważano motywację finansową, jednak Alicia i tak pochodziła z bogatej rodziny. Może pociągała ją sława
i podziw jakie dostawała od praktycznie każdego gdziekolwiek by się nie pojawiła?
Na prawdziwy podziw zasługują funkcjonariusze policji, strażacy, każda osoba jaka włożyła realną cegiełkę w pomoc ofiarom ataku na World Trade Center, a także rodziny ofiar śmiertelnych i rannych. Na rozgłos zasługują ich głosy, głosy ocalałych, a także historie tych, których niestety już nie usłyszymy.
Pamięć o jednym z najbardziej dramatycznych atakach terrorystycznych utrzymuje 9/11 Memorial&Museum w Nowym Jorku, otwarte 6 dni w tygodniu. Zwiedzając to miejsce można na własne oczy zobaczyć, posłuchać i przeczytać o wtorku 11 września. Zamrożone na powierzchni prawie 10 000 metrów kwadratowych w czasie artefakty, obrazy, osobiste historie pomogą w dogłębnym zrozumieniu katastrofy.
źródło: https://www.911memorial.org/visit/museum
Na całym świecie “11 września” stało się określeniem kojarzącym się tylko z jednym - parę państw wprowadziło nawet oficjalnie w swoje kalendarze dnie żałoby narodowej, upamiętniające ofiary.
W Polsce rok po tragedii odsłonięto płytę poświęconą pamięci ofiar, a zobaczyć ją można w Warszawie, w parku Skaryszewskim.
Bibliografia:
- https://pl.wikipedia.org/wiki/Alicia_Esteve_Head
- https://kronikidziejow.pl/porady/tania-head-oszustwo-na-world-trade-center/
- https://www.cosmopolitan.com/uk/reports/a37525762/where-is-tania-head-now-fake-911-survivor/
- https://pl.wikipedia.org/wiki/Al-Ka%E2%80%99ida#Cele
-https://pl.wikipedia.org/wiki/Przebieg_zamach%C3%B3w_z_11_wrze%C5%9Bnia_2001
- https://pl.wikipedia.org/wiki/Wojna_z_terroryzmem
- https://en.wikipedia.org/wiki/World_Trade_Center_site
- https://www.911memorial.org/visit/museum
Autor: Julia Skrzypiec, Wolontariuszka Fundacji Zaginieni
Bruno Muschalik, 24-letni Polak z Zabrza, zaginął w Indiach w sierpniu 2015 roku, w Dolinie Parvati.
Dolina Paravati skrywa wiele sekretów. Krajobraz jest piękny: góry, wielkie drzewa iglaste, rwąca rzeka, wspaniałe miejsce na piesze wycieczki. Jednak zagłębiając się w to miejsce, można usłyszeć muzykę. Muzykę, której nikt się raczej nie spodziewa usłyszeć w lesie: trance, techno, imprezy rave – muzyka niemalże wprowadzająca w trans. A to wszystko “wzbogacone” narkotykami, ogólnodostępnymi na tym obszarze. Trawka i hasz rosną tam niemal jak chwasty. Są ludzie, którzy przyjeżdżają tu tylko, by się zabawić.
Wielką zagadką jest, co dzieje się z ludźmi zaginionymi w dolinie. W większości to turyści. Liczba obcokrajowców, którzy przepadli tam bez śladu wynosi około 20 osób, ale miejscowi uważają, że to zdecydowanie zaniżona liczba. W porównaniu z turystami z Indii, to niewiele. Hindusów, którzy postanowili odwiedzić dolinę i nigdy nie wrócili do domów, a także nie nawiązali kontaktu z bliskimi, liczy się w tysiącach.
Nie byłoby może w tym nic zagadkowego i tajemniczego, gdyby policja odnajdywała ciała, gdyby los osób zaginionych z czasem udawało się poznać. Ale tak nie jest.
Piękny słoneczny letni dzień. Zerkam na wyświetlacz telefonu. Nim odbiorę, pierwszą myślą jest, że coś trzeba będzie zrobić na cito. Właściwie niewiele się pomyliłam. Entuzjazm Angeliki udziela się i mnie, od jakiegoś czasu ta dziewczyna działa na mnie jak włoskie espresso. Może dwa dni później, kiedy podsyłam jej propozycje okładki do książki, dostaję krótką odpowiedź: „Bierzemy projekt numer 3. Dopisz swoje nazwisko!”.
Angelika, jadąc do Zabrza, nie ma żadnych obaw. To dzielna kobieta, ja za to przez cztery godziny siedzę jak na szpilkach.
Pan Piotr Muschalik jest świetnym rozmówcą: konkretny, opanowany, wie, co chce powiedzieć i o czym mówił nie będzie.
— Kim jest Bruno, jakim był dzieckiem? — pyta Angelika.
— To, co go wyróżniało, to upartość. Jak czegoś się podjął, to konsekwentnie doprowadzał to do finału, i to od dziecka. Poniekąd efektem tej determinacji, którą zawsze miał, był ten wyjazd. Kiedy postanowił tam samotnie pojechać, to mimo, że nie tyle mu to odradzałem, co zaproponowałem, że pojadę z nim. On się uparł przy swoim. Poleciał sam.
30 lipca Bruno opuścił Polskę. Tuż po lądowaniu w New Delhi i zameldowaniu się w hotelu, wysyła maila do mamy:
Kolejne dni przebiegają na zwiedzaniu miasta, odwiedzaniu innych obszarów Indii. 24-latek jest w stałym kontakcie z rodzicami. Pani Alina otrzymuje od syna zdjęcia, informacje o samopoczuciu i wrażeniach jakie na nim wywarły miejsca, które odwiedził.
Pani Alina dość szybko zaczyna się niepokoić. Rozmawia o tym z tatą Bruna. Mężczyzna uspokaja byłą żonę, zdaje sobie sprawę, że mogą być problemy z zasięgiem. Kiedy sytuacja się przedłuża, rodzice kontaktują się z policją i ambasadą Polską w Indiach.
Bruno jest dorosłym mężczyzną. 72 godziny bez kontaktu z bliskimi nie muszą świadczyć, że wydarzyło się coś złego. Państwo Muschalik są uspokajani. Znają swoje dziecko, wiedzą, że nie jest to zwyczajna sytuacja. Polska ambasada w Indiach wysyła przedstawiciela w okolice Doliny, zostają rozwieszone plakaty. Przy okazji tej wizyty okazuje się, że w ostatnim czasie padały ulewne deszcze. Drogi są częściowo nieprzejezdne, a niektóre miejsca niedostępne.
Rodzice Bruna przez następne kilka dni żyją nadzieją, licząc, że to z powodu pogody ich jedyne dziecko nie może się z nimi skontaktować.
Bardzo szybko znajomi i krewni organizują sztab kryzysowy. Przepływ informacji i chęć pomocy, z jaką spotykają się państwo Muschalik jest budująca i daje ogromne wsparcie.
W dniu, kiedy Bruno ma wracać, na lotnisku w New Delhi zjawia się przedstawiciel ambasady. Rodzice potrzebują zapewnienia, że ich syn wsiadł do samolotu. Mimo iż ambasada nie nawiązała z nimi kontaktu, nadzieja umiera.
Na drugi dzień po tym, gdy Bruno nie zjawia się na lotnisku, jego tata razem ze swoim przyjacielem lecą do Indii.
— Po przylocie do Indii mieliśmy już na miejscu osoby, które zadeklarowały się nam pomóc. Moi przyjaciele i znajomi mi pomagali, utworzyli swoisty sztab kryzysowy. Osoby zgłaszały się z pomocą. Miejscowi zaproponowali nam nawet pomoc swoich rodzin. — mówi pan Piotr. — Pewna Polka, która mieszka w Delhi, jak dowiedziała się o tej sprawie, to zaoferowała nam pomoc. I faktycznie – jak przylecieliśmy nad ranem do Indii, to mieliśmy od razu przewodnika na miejscu, nawet i nocleg, takie kwestie bytowe zostały nam zapewnione. Musieliśmy być pierwsze dwa dni w Delhi w ambasadzie. Potem jechaliśmy tam na miejsce.
Chcemy wiedzieć, czy jest coś, co można dla nich zrobić teraz. Pomóc, by ułatwić tę drogę. Wiemy, że są już zmęczeni latami oczekiwań, sfrustrowani brakiem pomocy polskich władz.
Mama Bruna uważa, że „[...] wszystkie osoby dookoła nas, które wykazują zainteresowanie, wspierają dobrym słowem, słowem nadziei – to już jest bardzo dużo. Natomiast największe oczekiwania mam w stosunku do osób, które powinny coś zrobić, które są decyzyjne, powinny coś zrobić a nie robią”.
Tata Bruna w Indiach był 16, może 17 razy. Towarzyszyli mu niejednokrotnie przyjaciele, detektywi.
Jakie były efekty tej współpracy i jak przebiegały poszukiwania Bruna, dowiesz się z książki Zaginąć może każdy Angeliki Więcław i Marceliny Białej.
Nasza Fundacja jest patronem medialnym tej pozycji. O dacie premiery poinformujemy Cię jeszcze w tym roku.
W dzisiejszych czasach Internet dla nas wszystkich stał się oknem na świat, a dla niektórych również centrum życia towarzyskiego i przestrzenią do poszukiwania miłości. Poznawanie ludzi na grupach Facebookowych, Instagramie czy aplikacjach randkowych stało się już codziennością. Codziennością, niestety, niepozbawioną wad i zagrożeń.
Co jakiś czas można usłyszeć historię o kobietach oszukanych “na amerykańskiego żołnierza” czy “na pracownika platformy wiertniczej”. Kobiety omamione wizją wielkiej miłości, której przecież tak bardzo pragną, przesyłają swoim “partnerom” pieniądze, aby im pomóc lub umożliwić przyjazd do siebie. W rezultacie nigdy do tego nie dochodzi.
Znane jest nam również zjawisko “catfishu”, czyli podszywania się pod kogoś innego w sieci i nawiązywania kontaktów pod tą fałszywą tożsamością. Słyszymy też o spotkaniach aranżowanych w ustronnych miejscach. Dziwnie zachowujących się mężczyznach i kobietach, którym w porę udało się wyjść z takich “randek”. Zaginięciach bezpośrednio po umówionych spotkaniach z nieznajomymi z Internetu.
Czy po “przetrwaniu” pierwszego spotkania już jesteśmy bezpieczni? Skąd wiadomo, że możemy komuś zaufać?
Edyta poznała Arkadiusza na portalu sympatia.pl w sierpniu 2005 roku. Przedstawił się jej jako Arkadiusz Bareja, syn “tego” sławnego reżysera, Stanisława Barei. “Romantyczny i poszukujący szczęścia” mężczyzna opowiadał Edycie, że studiuje w Warszawie i nie może narzekać na finanse - prowadzi z kolegami firmę, która montuje sieci teletechniczne. Kiedyś był żołnierzem stacjonującym w Chorwacji. Jego rodzina po sprzedaży domu w Warszawie, wyprowadziła się do Trabucco we Włoszech. Edyta była dobrze zarabiającą w austriackiej firmie księgową, z własnym mieszkaniem w Ząbkach i samochodem, do szczęścia potrzebowała jedynie miłości. I w Arkadiuszu zobaczyła na nią szansę.
Mężczyzna co prawda rzadko miał czas na spotkania, jednak dość szybko padły z jego strony wyznania miłości. Prosił jednak, aby ich związek Edyta utrzymywała w tajemnicy, uzasadniając to tym, że musi przygotować się do poznania jej rodziny, zrobienia dobrego wrażenia. Po niespełna miesiącu znajomości Arkadiusz oświadczył się Edycie. Miał nawet zarezerwować termin w urzędzie stanu cywilnego na grudzień.
W niedługim czasie Arkadiusz zaczął opowiadać Edycie o swoich interesach. Mówił jej o brakującej kwocie na sfinalizowanie zakupu komputerów z Niemiec. Namawiał ją na pożyczkę pieniędzy, jednak kobieta nie miała, aż takiej kwoty, mimo swojej dobrej sytuacji materialnej. Wizja większego mieszkania i wesela, którą roztaczał nad nią Arkadiusz, sprawiła jednak, że kobieta wzięła pożyczkę z kilku banków. Zapożyczyła się też u rodziny i znajomych. W sumie kwota pożyczona Arkadiuszowi wyniosła ponad 70 tysięcy złotych.
Arkadiusz miał dobijać targu w Szczecinie, a kilka dni później, 10 listopada, świętować z Edytą sukces romantyczną kolacją w mieszkaniu Arkadiusza. Tego dnia Edyta prosto po pracy udała się do ukochanego. Wtedy była widziana po raz ostatni.
Nie odbierała też telefonów, co bardzo niepokoiło rodzinę, która zgłosiła jej zaginięcie na policję. Po przeszukaniu jej mieszkania okazało się, że zaginął również jej komputer oraz kosztowności. Podejrzenia padają na Arkadiusza. Mężczyzna zeznał, że to Edyta pożyczyła od niego 70 tysięcy i teraz zapewne uciekła gdzieś, porzucając go. Jednak zeznania świadków zaprzeczyły jego słowom. Arkadiusz zaprzeczył również, aby miało dojść do jakiegokolwiek ślubu.
W toku policyjnego dochodzenia, okazało się, że jedyną prawdziwą rzeczą jaką Arkadiusz o sobie powiedział, było jego imię i nazwisko. Jego rodzina nie wyjechała do Trabucco we Włoszech (które tak de facto nie istnieje). Matka żyła w Warszawie, co więcej – Arkadiusz mieszkał u niej i żył na jej koszt, ponieważ nie miał żadnej firmy. Był przemocowym mężem i po rozwodzie musiał zamieszkać u matki. W mieszkaniu znaleziono nóż, książki dot. kryminologii oraz umowę najmu mieszkania Arkadiusza, zawartą miesiąc przed ostatnią kolacją pary. Z relacji kobiety, od której wynajął mieszkanie, wynikało, że bardzo śpieszyło mu się z wynajmem i nie targował się.
Podczas rzekomego “finalizowania transakcji” w Szczecinie, Arkadiusz bawił się w Warszawie z inną kobietą. A kiedy Edyta zbierała dla niego pieniądze, on podszył się pod swoją byłą partnerkę i wysłał do Edyty wiadomość, że to ona go uszczęśliwi tymi pieniędzmi i to z nią Arkadiusz będzie, nie z Edytą.
Podczas przeszukania mieszkania, które wynajmował Arkadiusz, nic nie znaleziono. Jednak po miesiącu właścicielka zgłosiła na policji, że fugi są zabrudzone, a z rozliczenia rachunków wynika zużycie 700 litrów wody. Policja rozkręciła kabinę prysznicową, gdzie znaleziono brunatną ciecz i włosy – należące do Edyty. Z relacji sąsiadów wynikało, że w listopadzie przez dwa dni Arkadiusz wietrzył mieszkanie, a którejś ze swoich kobiet pisał, że tam, gdzie mieszka “śmierdzi trupem”.
Arkadiusz w pierwszej kolejności został skazany jedynie za oszustwo finansowe. Po 9 latach procesu i licznych odwołaniach, sąd w 2014 roku skazał go na dożywocie za zabójstwo Edyty Wieczorek. Ciała kobiety nigdy nie odnaleziono.
Edyta, tak bardzo oczarowana i spragniona uczucia, nigdy nie sprawdziła, czy jej ukochany mówił prawdę o sobie i swoich przedsięwzięciach. Zapłaciła za swoją ufność i pragnienie miłości najwyższą cenę.
Bibliografia:
https://detektywonline.pl/zabojstwo-edyty-wieczorek-ciala-nigdy-nie-znaleziono/
https://newsbook.pl/2019/01/12/sprawa-edyty-wieczorek-tragiczny-final-randki/
https://www.ofeminin.pl/czas-wolny/najpierw-ja-uwiodl-potem-okradl-i-zamordowal-policja-do-dzis-nie-odnalazla-jej-zwlok/f06c6c0
Podcast Olgi Herring – Narzeczony z Internetu, [online:] https://www.youtube.com/watch?v=0pOIAWQRzr4
Autor: Karolina Seremet, wolontariuszka Fundacji Zaginieni
Zdjęcie: unsplash.com
Czy zastanawiałaś/eś się kiedykolwiek, jak rozkłada się ciało człowieka w różnych środowiskach, warunkach? Jakie są etapy i fazy rozkładu ciała człowieka?
Przeważnie, na co dzień nie zastanawiamy się nad tym, co dzieje się z człowiekiem po śmierci. Gdy umiera człowiek ustają wszystkie funkcje życiowe, wówczas ciało, narządy zaczynają się rozkładać.
Uwidacznia się ona już chwilę po śmierci. Dzieję się tak, ponieważ serce przestaje bić, ustępuje krążenie, a krew w wyniku grawitacji spływa do najniżej umiejscowionych organów. Bladość pośmiertna może być wskazówką dla biegłych z medycyny sądowej, ponieważ jeśli zgon jest rezultatem gwałtownego, intensywnego zatrucia tlenkiem węgla (czad), ciało za wyjątkiem plam opadowych nie blednie lecz ma różowe zabarwienie.
Zgodnie z zasadą stygnięcia według Newtona, temperatura ciała sukcesywnie dostosowuje się do temperatury otoczenia. Temperatura u denata spada około 1°C na godzinę (od 0,5 do 1,5) w 6 godzin po zgonie. Ciało zmarłego wyziębia się definitywnie po około 5 godzinach, a odsłonięte części ciała o wiele szybciej, bowiem już po 2 godzinach od zgonu. Na oziębianie się zwłok mają wpływ takie czynniki jak:
Oznacza to, że kilka godzin po śmierci następuje faza kurczenia się mięśni, do 5 godzin od zgonu kurczą się drobne mięśnie, natomiast 12 do 24 godzin następuje całkowite stężenie. Ekspert od zgonów informuje, iż stężenie pośmiertne może, także wystąpić o wiele wcześniej, bądź nie wystąpić w ogóle w sytuacji gdy ktoś utonął w zimnej wodzie. Stężenie pośmiertne może nie wystąpić również u osób starszych ze względu na zanik mięśni, ale także u małych dzieci, ponieważ mięśnie jescze się nie wykształciły. Gdy przed śmiercią występowała duża aktwyność fizyczna lub silne emocje występuje natychmiast, tzw. stężenie kataleptyczne, które utrwala pozycje zmarłego. Jest to charakterystyczny rodzaj skurczu mięśni i trwa do chwili wyewoluowania się stężenia pośmiertnego, z tego też powodu bardzo często stężenie kataleptyczne jest mylone ze stężeniem pośmiertnym. Temperatura przy stężeniu pośmiertnym również ogdrywa swoją rolę, gdy jest ona wysoka stężenie następuje o wiele szybciej, ale też prędzej ono ustępuje. Gdy temperatura jest niższa niż 5 °C stężenie prawdopodobnie nie ustanie przez kilka tygodni.
Powstają one na skutek przemieszczania się krwi do najniżej położonych części ciała, mogą utworzyć się nawet po 20-30 minutach od zgonu, nie mniej jednak do całkowitego wykształcenia się potrzebują 4-6 godzin. Plamy mogą być koloru ciemnoczerwonego po sine, uwidaczniają się na całym ciele. W chwili gdy serce przestaje bić, nie pompuje już tlenu. Zatrzymuje się również krążenie a krwinki czerwone przemieszczają się do najniżej położonych części ciała. Jeśli denat leży na plecach, plamy pojawiają się na plecach, na udach oraz na łydkach. Plamy opadowe, nie pojawiają się jednak w miejscu ucisku. Oznacza to, że zmarły leżący na plecach nie będzie miał plam opadowych w tych miejscach, w których plecy dociskały do podłoża, ale też nie będzie ich na łydkach czy też udach, gdyż te części ciała dociśnięte są w takiej pozycji do podłoża. Plamy opadowe mogą się także przemieszczać, np. przy zmianie pozycji denata. Po 6 godzinach od śmierci plamy opadowe mogą się przemieszczać już tylko częściowo, natomiast po 10 -12 h lub więcej, plamy utrwalają się.
Przyczyną gnicia ciała są wszelkie kwasy, płyny ustrojowe występujące u człowieka, komórki zaczynają się rozpadać. W ciele zmarłego człowieka kumulują się gazy, na wskutek czego denat puchnie. Jednocześnie wytwarza się tzw. trupi jad oraz skatol, czyli substancja o silnym, odrażającym zapachu (fekaliów), co zwabia owady np. muchy.
Według antropologa Daniela Wescotta, standardowo ciało, które pochowane zostało w trumnie rozkłada się w ciągu roku, zupełny rozkład może trwać nawet dziesięć lat. Wtedy pozostaje tylko i wyłącznie szkielet ludzki.
Zdaniem Nicholasa Passalacqua zwłoki, które zostały pochowane bez trumny, nie są w żaden sposób zabezpieczone przed insektami zazwyczaj rozkładają się w przeciągu 5 lat. Do szybszego rozkładu ciała przyczynia się, także kwaśna gleba.
Badaniami nad rozkładem zwłok zajmują się naukowcy w największej placówce na całym świecie w Knoxville. Ośrodek ten należy do University of Tennessee, potocznie nazywany jest trupią farmą. Farma ta została założona w roku 1971 przez patologa sądowego Billa Bassa, który zauważył brak wiedzy w tejże tematyce. Mężczyzna swoje badania rozpoczął mając fragment ziemi i jedno ciało. Obecnie jest w posiadaniu całego hektaru, a ponad 200 osób zaobowiązało się do przeznaczenia swojego ciała po śmierci do jego dyspozycji.
Antropolodzy sądowi badają, jak rozkładają się w różnych środowiskach zwłoki. W związku z tym zakopują je, pozostawiają na nawierzchni, w wodzie, we wrakach itd., uwzględniając warunki atmosferyczne, odmianę gleby, wilgoć.
Ciało umieszczono w starym baraku, tam pozostawiano zwłoki do samodzielnego rozkładu, proces ten obserwowano. Oględziny rozkładu zwłok głównie mają na celu zbadanie faz, etapów, czasu rozkładu oraz działanie owadów i konsekwencji ich aktywności na zwłokach. Tego typu placówek powstało wiele, w USA, Zachodniej Karolinie, Teksasie (dwie lokalizacje), Południowym Illinois, Kolorado i Południowej Florydzie. Okoliczni mieszkańcy nie są jednak zadowoleni z działalności ośrodków, ze względu na fetor, potencjalne zakażenie wody gruntowej, a także widok rozkładających się ciał. Trupie farmy w znacznym stopniu przyczyniły się do szczegółowego określenia czasu zgonu, istotności warunków atmosferycznych, odzieży, obecności wody, na rozkładające się zwłoki.
Naukowcy spostrzegli, że ciała pozostawione na terenie otwartym, z dostępem do powietrza "poruszają się", nie dlatego, że powróciły funkcje życiowe, człowiek ożył – jak kiedyś myślano – lecz na wskutek aktywności zwierząt. Zwłoki rozkładające się na ziemi sprawiają, że otaczająca ją roślinność niknie, pojawia się ciemny ślad, jednakże po czasie wyrasta ponownie i jest zdecydowanie bardziej rozrośnięta.
Trupie farmy pomocne są również w dociekaniu tożsamości odnalezionych ciał. Opierając się na szczątkach osób umiejscowionych na trupich farmach tworzy się rekonstrukcje twarzy zgodnie z czaszką denata, co może być pomocne w identyfikacji tychże zwłok.
Ciała, które docierały do antropologa z Kansas znacznie różniły się od tych z Tennessee, a mianowicie zwłoki z Kansas zazwyczaj były czyste, poblakłe od słońca, natomiast te z Tennessee były zgniłe, a w nich wylęgało się wszelkiego rodzaju robactwo. Dzieje się tak ze względu na położenie terenu oraz populację. Kansas ma dwukrotnie większy obszar, aniżeli Tennessee, bo aż ponad 212 000 kilometrów kwadratowych. Mimo to prawdopodobieństwo odnalezienia świeżych zwłok w Kansas są czterokrotnie mniejsze niż w Tennessee. W Kansas ze względu na nader suche warunki atmosferyczne, ciała bardzo często są zmumifikowane, oznacza to, że ciało obkurcza się, a następnie ulega przesuszeniu. W Tennessee panuje wilgotny klimat, zwłoki rozkładają się a to są warunki, które sprzyjają robactwu – wilgoć i gnijące ciało.
Pierwsze obserwacje na "Trupich farmach" ukazały, że leżące, rozkładające się zwłoki i krew zwabiają bardzo szybko chmarę much tzw. plujek. Owady zasiadają na zwłokach, poszukują pożywienia oraz składają jaja. W ciepłe dni rozkład zachodzi o wiele szybciej, a więc owady równie szybko zagnieżdżają się w ciele. Do złożenia jednocześnie setek jaj potrzebna jest jedna samica, w przeciągu kilku godzin wykluwa się tysiące larw. Robactwo jednak nie lubi słońca, a więc gdy zwłoki znajdują się np. w lesie, parku - ukrywają się pod skórą zmarłego.
Opisy badanych przypadków w książce pt. Trupia Farma są dosyć drastyczne, dlatego też zamieszczam ogólne informacje, książkę tę oczywiście serdecznie polecam.
Wyniki badań ukazują również, że zwłoki, które zostały pochowane głęboko, rozkładały się ośmiokrotnie dłużej aniżeli te, które spoczywały na powierzchni. Ciała otyłe przeistaczały się w szkielety o wiele żwawiej, ponieważ ich masa była pożywieniem dla wszelkiego rodzaju robactwa. Antropolodzy analizowali również każdego dnia utratę wagi, u niezwykle otyłego mężczyzny zarejestrowano utratę aż 18 kg w przeciągu 24h.
Rozkład zwłok na otwartej powierzchni następuje szybko z powodu pojawiających się insektów, które są zwabiane "trupim jadem". Muchy składają na ciele jaja, aby larwy mogły żywić się martwym ciałem. Insekty te potrafią w przeciągu miesiąca pozbawić tkanek miękkich zmarłego. Bardzo często zdarza się też tak, że zwłoki są nadjedzone przez zwierzęta, najczęściej odrywają one dłonie i stopy, gdyż jest to o wiele łatwiejsze do przegryzienia i zabrania ze sobą, bądź odłożenia na bok.
W środowisku suchym, ciało denata przesusza się przed rozkładem, a w następnej kolejności mumifikuje się, oznacza to, że ciało człowieka podlega pełnemu strupieszeniu szacunkowo po roku od śmierci, natomiast tkanki łączne np. chrząstki, więzadła, części ścięgien od 2 do 4 lat. Szybciej przeistaczają się jednak zwłoki dzieci ze względu na na małą powierzchnię ciała.
Ciało nie ulega, także całkowitemu rozkładowi na terenach, gdzie temperatura jest bardzo niska. Wtedy po prostu się zamraża, rozkład więc jest bardzo opóźniony.
W środowisku wilgotnym, w miejscach gdzie jest słaby dostęp do tlenu, może dojść do przeobrażenia tłuszczowo-woskowego. Dzieje się tak w momencie gdy tłuszcze przeobrażają się w woski. Polega to na przekształceniu się tkanki tłuszczowej w żółto-brunatne substancje tłuszczowo-woskowe. Zwłoki po takiej przemianie pozostawiają zazwyczaj dostatecznie dobre kształty, dostrzegalne są rysy twarzy. Skóra w przypadku przemiany tłuszczowo-woskowej jest koloru szaro-białego lub brudno-żółtego, a wysychając staje się krucha.
Zwłoki znajdujące się w torfowiskach, po części się konserwują, mogą zachować się w stanie bardzo dobrym bądź pozostać może sama skóra. W torfowiskach występują kwaśne wody, niskie temperatury oraz brak dostępu do powietrza. Dzięki temu ciało może pozostać niezmienione, jednakże to również przyczynia się do znacznego pociemnienia skóry. Zazwyczaj kości, w porównaniu do skóry, są w bardzo złym stanie. Dzieje się tak, ponieważ kwasy znajdujące się w bagnach rozpuszczają fosforan wapnia, występujący w kościach ludzkich. Torfowiska wysokie konserwują zwłoki, natomiast torfowiska niskie, przejściowe przez dłuższy czas konserwują tkanki twarde, czyli kości.
Śmierć w następstwie utonięcia następuje szacunkowo po 3-5 minut. Na zmiany w budowie komórek, tkanek i narządów ma wpływ temperatura wody, a także czas pobytu ciała pod wodą. Wyższa temperatura wody sprawia, że zwłoki rozkładają się szybciej, aniżeli w niskiej temperaturze. U osób przebywających w wodzie już po 2-3 godzinach występuje tzw. skóra praczek. Na jej rozwój mają wpływ takie czynniki, jak stopień nawilżenia skóry i jej grubość.
Zwłoki przebywające w wodzie, szczególnie w niskich temperaturach, rozkładają się zdecydowanie wolniej. Po wyciągnięciu zwłok z wody, rozkład następuje dwukrotnie szybciej, aniżeli normalnie. Zwłoki znajdujące się w m. in. w środowisku wodnym są w stanie utrwalić się na bardzo długi czas w dobrym stanie, ponieważ ciało te nie jest wyeksponowane na działanie destrukcyjnych czynników zewnętrznych, tj. wiatr czy też temperatura.
Zwłoki, które sytuują się w w wodzie bardzo często przyjmują charakterystyczną pozycję. Najczęściej głowa skierowana jest w stronę dna akwenu wodnego (ponieważ jest ona ciężka), pośladki zwrócone są ku górze a kończyny zwisają. Jeśli zwłoki nie przetransportują się nigdzie w akwenie, plamy opadowe mogą być widoczne na czole, łokciach bądź. Może być też tak, że ciało znajduje się w zbiorniku wodnym, w którym są silne prądy, konsekwencją tego jest przemieszczanie się zwłok na olbrzymie odległości, to natomiast prowadzi do tego, że kończyny oraz głowa mogą ponownie ulec pośmiertnym obrażeniom.
Jeśli temperatura wody jest niska plamy opadowe są w koloru malinowego, jasno czerwonego.
Sekcja zwłok ukazuje, że u osób, które utonęły występuje tzw. rozedma wodna płuc, która sprawia, że płuca zdecydowanie powiększają się. Jeśli przekrój płuc jest suchy oznacza to, że osoba utopiła się w wodzie słodkiej, a w momencie wytworzenia się w przekroju pienistej substancji – można domniemywać, iż osoba utonęła wodzie morskiej.
Aby ciało ludzkie uległo spaleniu potrzebna jest olbrzymia temperatura. Ciało płonie nadzwyczajnie dobrze i szybko, ponieważ w naszym organizmie zawarte są węgle oraz tłuszcz. Palący się człowiek przeobraża się w postawę tzw. bokserską. To znaczy, że w następstwie wysokiej temperatury woda wyparowuje a mięśnie, wraz ze ścięgnami, zmniejszają się, dłonie układają się w pięść, natomiast ręce układają się jak do gardy. Nogi zginają się stopniowo w kolanach, a plecy układają w łuk. Jeśli znalezione ciało nie jest takie jak opisałam wyżej, może oznaczać, że w czasie zgonu osoba była spętana. W przypadku gdy temperatura jest bardzo wysoka, kości ludzkie pękają, zostają odłamki.
Bibliografia:
Bass B., Jefferson J., Trupia Farma. Jak dzięki zmarłym naukowcy rozwiązują kryminalne zagadki?, tłum. J. Ochab, Kraków: 2021.
http://www.amsik.pl/archiwum/4_2008/4_08e.pdf
https://ciekawostkihistoryczne.pl/2022/05/13/czym-sa-trupie-farmy/
https://pl.wikipedia.org/wiki/Cia%C5%82a_z_bagien
https://pl.wikipedia.org/wiki/Przeobra%C5%BCenie_t%C5%82uszczowo-woskowe
https://przystaneknauka.us.edu.pl/artykul/jak-dlugo-rozklada-sie-cialo
https://www.focus.pl/artykul/m10-booker-amerykanski-czolg-przyszlosci
https://www.kastelnik.pl/blog/na-czym-polega-proces-rozkladu-zwlok-7-faz-posmiertnych/
https://www.zesmiercianaty.pl/smierc/procesy-zachodzace-w-ciele-po-smierci-czesc-4/
Autor: Magdalena Wychowska, wolontariuszka Fundacji Zaginieni
Zdjęcie: unsplash.com
To słowa Alberta Bandury, który w latach sześćdziesiątych przeprowadził eksperyment pokazujący, że dzieci są w stanie naśladować osoby dorosłe, które biły lalkę Bobo. Małe dzieci robiły to samo, co kobieta, którą obserwowały – uderzały młotkiem w zabawkę. Czy były one złe? A może ich poziom agresji był ponad przeciętny?
W istocie nie chodzi o agresję, a o władzę, autorytet i konformizm. Dzieci biły lalkę dlatego, że wydawało im się, iż jest to dozwolone. Uważały, że skoro podstawiona kobieta może tak robić, nie występują żadne przeciwwskazania, że tak nie wolno. Dzieci miały od 37 do 69 miesięcy. Idąc za teorią moralności Kohlberga prawdopodobnie część z nich, gdyby była świadoma kary za ich zachowanie, nie biłaby lalki. Jest możliwe zrozumienie, że małe dzieci, niemające jeszcze sześciu lat, naśladowały dorosłą kobietę, skoro ich rozwój moralny był w powijakach, nie mieli dobrze rozwiniętej empatii i poznawczo nie potrafili postawić się w miejscu drugiej osoby, byli po prostu dziećmi.
O sprawie zrobiło się głośno, gdy odkryto zdjęcie, na których dobitnie były pokazane tortury i niemoralne zachowanie Amerykanów. Prawdopodobnie, gdyby nie zdjęcia, to sprawa nie wyszłaby na jaw. Podobne słowa wypowiedziała po latach jedna z żołnierek, skazana za torturowanie Irańczyków w więzieniu Abu Ghraib. Zapewne miała rację, bo przecież nie ma się w tym przypadku czymkolwiek chwalić. Dlaczego jednak żołnierze robili zdjęcia? Tak naprawdę oni sami nie wiedzą, czemu. Jednak zrobili je i stały się one dowodem na zbrodnię, która nigdy nie powinna mieć miejsca.
A w dniu, gdy Amerykanie przyjechali do Iraku na wojnę. Na początku rozmyślania nad przyczynami Abu Ghraib zwróćmy uwagę na czynniki środowiskowe. Po pierwsze, Irak to obcy kraj, nieznane miejsce, w którym żołnierze nie wiedzieli, jak się zachować. Obca ziemia, gdzie temperatury w lecie sięgają prawie 44 stopni. Samo więzienie było budynkiem, w którym warunki były skrajne: brud, zapach uryny, w ścianach ślady po bombardowaniu. Dodajmy do tego jeszcze strach przed więźniami, potencjalnymi terrorystami, mordercami, którzy mogą zrobić nam krzywdę. I po trzecie, brak zasad. Jeden z żołnierzy po latach zaznaczał, że gdy po raz pierwszy przyjechał do Iraku i siedząc na ciężarówce miał wypatrywać wroga, zapytał swoich kolegów, do kogo dokładnie ma strzelać, odpowiedziano mu, że do każdego, ponieważ każdy jest potencjalnym terrorystą. Nie ważne było, jak wygląda.
Warto pamiętać, że część osadzonych w więzieniu w Abu Ghraib to byli niewinni ludzie, którzy znaleźli się po prostu w złym miejscu i o złej porze. Jednak, dlaczego te czynniki mogły przyczynić się do późniejszych wydarzeń?
Frustracja to zespół przykrych emocji związanych z niemożliwością realizacji potrzeby lub osiągnięcia określonego celu. Złe warunki życia, niemożność osiągnięcia celu, jakim było przyznanie się więźniów do terroryzmu, wywoływały frustrację u żołnierzy. Zgodnie z teorią, mogły przyczynić się do zachowań agresywnych. Jednakże niejedynie z frustracją mamy do czynienia, próbując zrozumieć Abu Ghraib. Zgodnie z późniejszymi pracami Leonarda Berkowitza, nie tylko frustracja powoduje agresję, musi pojawić się także dostrzeżenie w sytuacji, sygnałów wywołujących zachowania agresywne. Czyli bodźce skojarzone z czynnikami wzbudzającymi gniew aktualnie lub w przeszłości. Własność takiego sygnału mogą mieć też obiekty mające jakiś związek z agresją w ogólności.
Amerykanie żyli w przeświadczeniu, że są oni bardzo niebezpieczni i mieli w pamięci wcześniejsze ataki terrorystyczne, takie jak na przykład jedenasty września. Jednakże tak samo ważne wydaje się samo zrozumienie, kim dokładniej dla żołnierzy mogli być więźniowie Abu Ghraib.
Otóż autor przyjął, że krzywdzenie innych osób jest spowodowane tym, że oprawca przestaje postrzegać go, jako człowieka, czyli go dehumanizuje (proces zanegowania człowieczeństwa drugiej osoby, czyli zmiany stosunków interpersonalnych, w wyniku, którego zaczyna się postrzegać drugiego człowieka, jako zwierzę lub przedmiot pozbawiony jakichkolwiek uczuć, afektów i emocji).
Sam ten proces występuje wraz z erozją empatii. Oznacza to, że zwykle, kiedy widzimy krzywdę drugiej osoby jesteśmy wstanie postawić się na jego miejscu, zrozumieć, co czuje, właśnie dzięki empatii, czyli zdolności człowieka do rozpoznawania myśli lub uczuć innej osoby oraz reagowania na jej uczucia odpowiednią emocją. U żołnierzy doszło do erozji empatii, przestali oni widzieć w więźniach ludzi, a zaczęli postrzegać ich jako przedmioty, środek do celu. Dla Amerykanów nie byli oni na tym samym poziomie, byli gorsi, niebezpieczni, nie godni traktowania, jak normalny człowiek, a przynajmniej tak się wydaje. Tortury, jakimi byli poddawani Irańczycy były haniebne i wiązały się ze złamaniem ich psychiki i nikt nigdy nie powinien być tak traktowany. Co więcej ciężko nam wyobrazić sobie, że można w taki sposób postępować z drugim człowiekiem.
Do erozji empatii dochodzi bardzo często, a nawet wiele osób nie zauważa, kiedy przestaje postrzegać drugiego człowieka jako równego sobie. Jednakże proces ten u Amerykanów pojawił się także w związku z tym, że opierali się oni na przyzwoleniu na takie zachowania. Pamiętajmy, że nikt z wyżej postawionych dowódców nie oponował, a wręcz zachęcali oni do tak okrutnych praktyk.
Żołnierz musi być posłuszny swoim przełożonym. W Polsce było to określone nawet w Dekrecie z dnia 26 czerwca 1945 roku, czyli w wojskowych przepisach dyscyplinarnych. Możemy z niego przytoczyć: Żołnierz polski winien być sprawiedliwy, wymagający, dbały o podwładnych, posłuszny wobec przełożonych, szanujący starszych i współobywateli, koleżeński dla równych sobie, rycerski wobec wroga. To tylko przykład tego jak bardzo posłuszeństwo jest wpisane w żołnierza. Mając na uwadze ten aspekt nie powinno dziwić to jak ważne jest spojrzenie przez ten pryzmat na Abu Ghraib.
W 1963, gdy opublikowano wyniki eksperymentu, który miał przejść do historii i przerazić część społeczeństwa. Stanley Miligram w swoim badaniu pokazał, że zwykły szary człowiek pod wpływem autorytetu, jakim w przypadku jego badania był Eksperymentator (aktor w kitlu lekarskim) będzie wstanie razić prądem drugiego człowieka. W przypadku Abu Grahib tym autorytetem byli dowódcy.
Biorąc to pod uwagę, trudno oczekiwać, że żołnierze mieliby oponować, wręcz przeciwnie – można nawet stwierdzić, że nie byliby wstanie. Wielu sprawców po latach przyznawało, że ze względów etycznych nie chcieli torturować więźniów, wiedzieli, że to, co robią jest moralnie złe, ale mieli nad sobą rozkazy, więc je wykonywali.
Dzięki nim jesteśmy wstanie pojąć, że pod wpływem autorytetu zwykły człowiek jest wstanie dopuścić się strasznych rzeczy. Dlatego można zrozumieć żołnierzy, którzy wykonywali rozkazy swojego dowódcy, autorytetu i nie potrafili się mu sprzeciwić. Należy pamiętać, że w wojsku panują zasady i dyscyplina, a na żołnierza nieprzestrzegającego ich można nałożyć karę. Może oni także obawiali się tego, że jeśli sprzeciwią się dowódcy, to zostaną w jakiś sposób ukarani? Tego niestety nie wiem, ale za to jesteśmy wstanie zauważyć, że ciężko wyjść przed szereg i powiedzieć otwarcie, iż coś jest złe, gdy wszyscy twoi koledzy tak nie uważają.
Sprawia to, iż ciężko jest spojrzeć na nich przychylniej, zwłaszcza gdy spostrzeżemy, że ostatecznie oskarżono 17 żołnierzy i oficerów, a jedenastu żołnierzy zostało oskarżonych o zaniedbanie obowiązków, maltretowanie, kwalifikowaną napaść i pobicie. Daje to nam dość dużą grupę ludzi, mężczyzn i kobiet.
Konformizm to zmiana zachowania na skutek rzeczywistego bądź wyobrażonego wpływu innych ludzi. Podporządkowanie się wartościom, poglądom, zasadom i normom postępowania obowiązującym w danej grupie społecznej. Można zgodzić się, że mając na uwadze definicję, żołnierze amerykańscy podlegali konformizmowi. Pamiętając warunki, jakie panowały w Iraku, specyficzność grupy, jaką są żołnierze, to wszystko mogło spotęgować zaistnienie konformizmu. Dodajmy do tego też relacje, jakie wytworzyły się w tej grupie osób mających wspólny cel, pochodzących z tego samego miejsca. Reasumując, możemy sobie wyobrażać, jak mało prawdopodobne było sprzeciwienie się torturom czy robieniu zdjęć, gdy jest to traktowane jako coś normatywnego, a wręcz potrzebnego. Co więcej z samym konformizmem spotykamy się, na co dzień.
Pod wpływem tego, że kilka osób odwróciło się w jedną stronę, reszta robiła to samo. Dlatego z perspektywy konformizmu do przewidzenia było, że żołnierze nie będą się sprzeciwiać, zwłaszcza gdy dodamy też posłuszeństwo autorytetowi-dowódcy, frustrację i nietraktowanie więźnia, jako człowieka. To wszystko daje nam pewien obraz żołnierza z Abu Ghraib, ale jednocześnie ważne wydaje się poruszenie jeszcze jednego zjawiska, jakiemu mogli podlegać Amerykanie.
Dysonans poznawczy to stan nieprzyjemnego napięcia psychicznego, pojawiający się u danej osoby wtedy, gdy jednocześnie występują dwa elementy poznawcze (np. myśli i sądy), które są niezgodne ze sobą. To właśnie tym zjawiskiem możemy tłumaczyć fakt tego, że żołnierze amerykańscy po latach podkreślali, że byli świadomi, że to, co robią jest nieetyczne i złe, a mimo tego i tak je wykonywali. Jednocześnie u tych młodych ludzi pojawiały się dwie siły, jedna była związana z ich moralnością, etyką, prawami i ta część mówiła im, że tortury są złe. Druga zaś mówiła o posłuszeństwie wobec dowódcy, dehumanizacji więźnia, ta część przyzwalała na tortury.
Poprzez przeformułowanie jednego z elementów, które są ze sobą w niezgodzie. Idąc tym tokiem można domniemywać, że żołnierze amerykańscy stwierdzili, iż torturowanie Irańczyków nie jest złe, ponieważ są oni terrorystami i są bardzo niebezpieczni, a nie tak, jak zwykli osadzeni, na przykład w Amerykańskich więzieniach.
Drugą możliwością jest zmiana jednego z elementów, będących ze sobą w kolizji. W tym przypadku żołnierze amerykańscy mogli po prostu odrzucić to, że tortury są złe i o tym nie myśleć.
Istnieje jeszcze trzecia możliwość, jaką jest dodanie nowego elementu poznawczego, którego zadaniem jest zredukowanie sprzeczności między dotychczasowymi elementami. Wydaje mi się, że tu mogło pojawić się stwierdzenie, iż tortury nie są złe, ponieważ dzięki nim możemy nie dopuścić do możliwego zamachu terrorystycznego, którego autorami byliby osadzeni. Dlatego jest to sytuacja w pewnym stopniu wyjątkowa. Tak naprawdę jakakolwiek droga, została wybrana w celu zredukowania dysonansu poznawczego, jak się potem okazało przyzwalała na tortury Irańczyków.
Czy jednak pomaga to nam w pewien sposób zrozumieć żołnierzy? Dalej nie usprawiedliwia to ich zachowań, a jedynie pozwala nam mieć nadzieję, że w przyszłości, jeśli ktoś znajdzie się w podobnym dysonansie poznawczym, to skłoni się w stronę etyki i moralności.
Wręcz przeciwnie – to jedna z wielu takich samych sytuacji. Mieliśmy drugą wojnę światową, Wietnam, Guantanamo, i mimo tego wszystkiego, nie udało się nam przewidzieć tego, do czego mogło dojść w Abu Ghraib.
Na Uniwersytecie Stanfordzkim Philippa Zimbardo przeprowadził bardzo kontrowersyjny eksperyment, któremu można zarzucić wiele błędów metodologicznych. Jednak samo badanie, zwłaszcza w kontekście Abu Ghraib wydaje się bardzo wartościowe.
Sama koncepcja eksperymentu była prosta: w piwnicy uniwersytetu Stanford zbudowano prowizoryczne więzienie, w którym to przez sześć dni dwadzieścia cztery osoby udawały strażników i więźniów. Szybko zaczęło jednak dochodzić do niepokojących sytuacji. Już drugiego dnia pojawił się bunt, a jeden z więźniów przeszedł coś na kształt załamania nerwowego. Strażnicy zaczęli znęcać się psychicznie nad więźniami. Późniejsze wnioski wyciągnięte przez Zimbardo były następujące: po pierwsze ludzie zdrowi psychicznie w specyficznych warunkach mogą się wcielać się w role oprawców i ofiar. Może być to spowodowane wpływem otoczenia na jednostkę. Drugim wnioskiem było to, że odgrywanie ról społecznych może wpływać na osobowości jednostki, a zwłaszcza w sytuacji, gdy nie może ona wyjść z tego schematu lub ta rola nie pozwala na margines swobody postępowania.
Co więcej, stwierdził on, że powody, przez które do nich doszło są następujące:
Zjawisko, które było jedynym z występujących w badaniu naukowym Zimbardo to dezindywiduacja czyli proces psychologiczno-społeczny, który prowadzi do utraty osobowości oraz zdolności rozpoznawania swoich cech jednostkowych, zanik tożsamości jednostkowej, anonimowość, identyfikacja z tłumem. Powoduje zastępowanie własnej tożsamości tożsamością grupy społecznej.
Wydaje mi się, że w pewnym stopniu tak, ponieważ pozwala nam to między innymi wyjaśnić, dlaczego żołnierze tak szybko porzucili swój kodeks moralny, a osadzeni w żaden sposób nie próbowali się buntować.
Jednak w momencie, gdy zaczniemy interpretować te wydarzenie, patrząc na to wszystko z perspektywy psychologii społecznej, to okazuje się, że wcale nie jest ciężko odnaleźć teorię, która tłumaczy zachowania żołnierzy. Tak naprawdę, jakkolwiek na te wydarzenie spojrzymy, czy to z perspektywy eksperymentu Miligrama, czy dysonansu poznawczego w Abu Ghraib doszło do wydarzeń, do których nigdy nie powinno dojść. Mając dostęp do ogromu teorii i potwierdzających je badań/eksperymentów można było domniemywać, że to nie skończy się dobrze. Mimo tego historia nam pokazała, że tragedie, do których dochodziło w więzieniu Iraku się wydarzyły i miały przerażające konsekwencje dla osadzonych. Co więcej kary, jakie otrzymali żołnierze Amerykańscy wydają się marne w porównaniu do tortur, jakich się oni dopuszczali.
Co więcej należy pamiętać, że ci młodzi ludzie nie byli potworami, czy psychopatami, byli zwykłymi ludźmi, którzy ze względu na wpływające na nich czynniki i wybory, dopuścili się haniebnych rzeczy. Dzięki spojrzeniu na żołnierzy Amerykańskich z właśnie takiej perspektywy łatwiej nam wytłumaczyć, dlaczego w cywilizowanych czasach dochodzi do tak przerażających wydarzeń.
Nie ma wytłumaczenia dla zachowań żołnierzy z etycznego punktu widzenia, ale z perspektywy psychologicznej już możemy próbować to zrozumieć samą przyczynę. Dla mnie Abu Ghraib to namacalny przykład wielu koncepcji czy eksperymentów o jakich usłyszałam na psychologii społecznej. To żywy obraz, który możemy przytaczać i nie może zostać skrytykowany, jak Stanfordzki eksperyment czy eksperyment Miligrama, ponieważ wydarzył się naprawdę.
Wydaje mi się, że pamięć o wydarzeniach z Abu Ghraib pomoże nam nie dopuścić do podobnych sytuacji w przyszłości albo, chociaż możemy próbować im zapobiec. I może kiedyś okaże się, że tortury z więzienia Abu Ghraib są jednymi z ostatnich tak przerażających wydarzeń, a jednocześnie tak dobrze obrazujących to, że Albert Bandura miał rację.
Autor: Martyna Tokarczyk
Zdjęcie: https://www.tvp.info/9453476/standardowa-procedura-operacyjna-o-abu-ghraib
Bibliografia:
https://www.youtube.com/watch?v=FGpaOp6_I7M – The Ghost of Abu Grahib 2007
https://www.youtube.com/watch?v=rdrKCilEhC0 – The Miligram Experiment 1962
https://www.youtube.com/watch?v=L0AwTFJQb3s – Cicha furia – Stanfordzki eksperyment więzienny
https://www.prawo.pl/akty/dz-u-1951-6-55,16781411.html
Baron-Cohen, S. The science of evil: On empathy and the origins of cruelty, New York City, 2012.
Wojciszke, B., Psychologia społeczna, Warszawa 2022.
Zimbardo, P., The Lucifer effect: How good people turn evil, New York City 2008.
Ur. 19 maja 1870, zm. 16 stycznia 1936. Był amerykańskim wielokrotnym mordercą, kanibalem, bestią, masochistą i pedofilem, podejrzanym o mord na przynajmniej pięciorgu dzieci, a także o katowanie małoletnich ofiar.
Mężczyzna urodził się w Waszyngtonie. Gdy jego ojciec zmarł, matka nie była w stanie poradzić sobie z wychowaniem czwórki dzieci. Najmłodszego z potomków oddała do Sierocińca Świętego Jana w Waszyngtonie. Tak się składa, że najmłodszy był Albert Fish. W Sierocińcu panowały rygorystyczne zasady. Dzieci bito, chłostano i to właśnie w tym miejscu rozwinął się masochizm Alberta. W 1879 roku matka mogła opiekować się już chłopcem, dzięki czemu opuścił on sierociniec.
Albert podglądał również w łaźniach publicznych nagich chłopców. Mężczyzna przyznał, że około 1890 roku zgwałcił kilku młodocianych. W 1898 roku Hamilton pobrał się z 9 lat młodszą kobietą, z którą doczekał się sześcioro dzieci. Od roku 1898 Albert przyznał, że w tym okresie zgwałcił około setkę dzieci, z reguły byli to chłopcy poniżej szóstego roku życia. W tym też czasie Fish w Muzeum Figur Woskowych był oczarowany przekrojem męskich narządów płciowych, co zdecydowanie wzmożyło zainteresowanie Fisha kastracją.
Fish uważał, że oboje zgodzili się na nawiązanie sadomasochistycznej relacji, natomiast nie wiadomo czy 19-latek jak się okazało z niepełnosprawnością intelektualną nie był zmuszany do różnych czynności seksualnych. Po kilku dniach Fish namówił Thomasa na kolejne spotkanie, na którym zaczął go torturować. Fish znęcał się nad Thomasem ponad dwa tygodnie, dążył do tego, aby wykastrować Keddena, gdyż związał mężczyznę i odciął mu połowę penisa.
Robił to poprzez nakłuwanie swojego ciała igłą (prześwietlenie wykazało przynajmniej 29 igieł osadzonych w miednicy), wielokrotne uderzanie się wiosłem, które miało wbite gwoździe, umieszczanie w odbycie wacika, który był namoczony benzyną do zapalniczek i podpalanie go. Po tych wszystkich wydarzeniach Fish zaczął interesować się kanibalizmem.
W 1919 roku Albert Fish zabił w Waszyngtonie chorego psychicznie chłopca, natomiast 11 lipca 1924 roku mężczyzna czaił się na swoją kolejną ofiarę (Beatrice Kiell – ośmioletnią dziewczynkę), jednakże po dwóch nieudanych próbach stwierdził, że znajdzie sobie inną ofiarę.
Albert oczywiście nie mógł przepuścić takiej okazji, a więc odezwał się do Edwarda, a w jego domu pojawił się trzy dni później. Dał się poznać jako Frank Howard, rolnik z Farmingdale w stanie Nowy Jork. Poznał tam również 10-letnią Grace. Po kilku dniach Albert wystąpił z propozycją zabrania Grace na urodziny jego siostry, na której będzie dużo dzieci. Buddowie zgodzili się, lecz po tym wydarzeniu nikt nie widział już dziewczynki.
W więzieniu spędził ponad sto dni.
W listopadzie 1934 roku państwo Budd dostali list, w którym ktoś anonimowo wyznał, iż zamordował Grace, a następnie ją zjadł. List brzmiał:
Moja droga pani Budd! W 1894 r. Mój przyjaciel został wysłany jako pomocnik na pokład parowca Tacoma kapitana Johna Davisa. Płynęli nim z San Francisco do Hongkongu w Chinach. Po przybyciu tam on i dwóch innych, gdy wyszli na brzeg poszli się upić. Kiedy wrócili, łodzi już nie było. W tym czasie w Chinach panował głód. Mięso każdego rodzaju kosztowało od 1 do 3 dolarów za funt. Cierpienie bardzo biednych było tak wielkie, że wszystkie dzieci poniżej 12 roku życia były sprzedawane rzeźnikom, aby je pocięli i przeznaczyli na żywność, by inni nie umierali z głodu. Chłopiec lub dziewczynka poniżej 14 roku życia, nie było bezpieczne samo na ulicy. Można było pójść do dowolnego sklepu i poprosić o stek albo kotlety lub duszone mięso. Część nagiego ciała chłopca lub dziewczynki była wycinana wedle uznania z tego, co chciałeś. Tylna część Chłopca lub dziewczynki jest najsłodsza część ciała i sprzedawane była niczym jak kotlet cielęcy, o najlepszym kroju i za najwyższą cenę. John pozostał tam tak długo, że zasmakował ludzkiego mięsa. Po powrocie do Nowego Jorku ukradł dwóch chłopców, jednego 7 letniego, drugiego 11, zabrał ich do domu, rozebrał do naga, zawiązał w szafie, a następnie spalił wszystko, co mieli na sobie. Kilka razy każdego dnia i nocy bił ich - torturował - aby ich mięso było dobre i delikatne. Najpierw zabił 11-letniego chłopca, bo miał najgrubszy tyłek i oczywiście najwięcej mięsa. Każda część jego ciała została przygotowana i zjedzona, oprócz głowy, kości i wnętrzności. Upiekł całość w piekarniku (cały jego tyłek). Mięso gotował, piekł, smażył i dusił na wolnym ogniu. Mały chłopiec był następny, John poszedł tą samą drogą sprawdzonych przepisów. W tym czasie mieszkałem przy 409 E 100 St, z tyłu po prawej stronie. Mówił mi tak często, jak dobre jest ludzkie mięso, że postanowiłem go skosztować. W niedzielę 3 czerwca 1928 r. zadzwoniłem do Ciebie pod adres na ul. W 15 406. Przyniosłem ci serek wiejski z truskawkami. Zjedliśmy lunch. Grace usiadła mi na kolanach i pocałowała mnie. Zdecydowałem wtedy, żeby ją zjeść, pod pretekstem zabrania jej na imprezę. Powiedziałeś, że tak, może iść. Zabrałem ją do pustego domu w Westchester, który już wybrałem. Kiedy tam dotarliśmy, powiedziałem jej, żeby została na zewnątrz. Zerwała dzikie kwiaty. Poszedłem na górę i zdjąłem całe ubranie. Wiedziałem, że jeśli tego nie zrobię, poplamię je jej krewią. Kiedy wszystko było gotowe, podszedłem do okna i zawołałem ją. Potem schowałem się w szafie, aż znalazła się w pokoju. Kiedy zobaczyła mnie całkiem nagiego, zaczęła płakać i próbowała zbiegać po schodach. Złapałem ją, a ona powiedziała, że powie mamie. Najpierw rozebrałem ją do naga. Jak ona kopała – gryźła i drapała. Udusiłem ją na śmierć, a następnie pokroiłem na małe kawałki, abym mógł zabrać mięso do swojego domu by je ugotować i zjeść. Jak słodki i delikatny był jej mały tyłek upieczony w piekarniku. Zjadłem całe jej ciało 9 dni. Jednak nie pieprzyłem jej, mogłem gdybym chciał. Umarła jako dziewica.
Mężczyzna początkowo był spokojny, natomiast w pewnym momencie zaatakował. Został zabrany na komisariat, gdzie przyznał się do zabicia Grace Budd. Początkowo twierdził, że jego ofiarą miał być Edward.
Na policję zgłosił się kierowcą tramwaju, Joseph Meehan. 11 lutego 1927 roku widział on Fisha razem z chłopczykiem podobnym do zaginionego Billy’ego Gafneya. Ciała dziecka nigdy jednak nie znaleziono. Fish przyznał się do pozbawienia życia Billego, odparł również, że pił jego krew i jadł jego mięso.
Sąd stwierdził, że Fish w momencie popełniania przestępstw był osobą poczytalną. Uznał go za winnego, a także skazał na śmierć na krześle elektrycznym. Po decyzji Sądu, Albert Fish przyznał się również do zabicia ośmioletniego Francisa X. McDonnell na Staten Island. Francis został zgwałcony, a następnie uduszony własnymi szelkami.
Bibliografia:
https://pl.wikipedia.org/wiki/Albert_Fish
Autor: Magdalena Wychowska, wolontariuszka Fundacji Zaginieni
Od początków istnienia kina, poprzez złotą erę Hollywood, aż do teraz, kryminały prowadziły nierówną grę z innymi gatunkami. Mimo tego, że często były to krwawe, osobliwe czy smutne historie, to nie zmniejszało to grona ich odbiorców. Nie dziwi fakt, że oprócz zagadek, w których detektyw, zwykle przesadzający z alkoholem, ściga odrażającego mordercę, pojawiają się też historie zaginięć. Poszukiwania młodych, pięknych kobiet, czy niewinnych dzieci. Na początku jednak należy zastanowić się, dlaczego tematyka zaginięć tak bardzo ludzi fascynuje?
Za pierwszą opowieść kryminalną uznaje się Morderstwo przy Rue Morgue Edgara Alana Poe z 1841. Utwór ten uznaje się za wstęp do trwającej do dziś tradycji kryminału. Poe przetarł szlak i otworzył furtkę dla późniejszych pisarzy, takich jak Artur Conan Doyle i Agatha Criste.
Zastanawiając się nad powodem, dlaczego to kryminały są tak bardzo popularne musimy zwrócić uwagę na kilka rzeczy.
Po pierwsze, stanowią pewien kontrast między horrorami które dla niektórych bywają zbyt straszne i powieścią obyczajową czy romansem które innym wydają się nudne lub trywialne i w przeciwieństwie do powieści fantasy są osadzone w prawdziwym świecie.
Po drugie, w pewnym stopniu oddziałują na nasze myślenie logiczne. Ponieważ czytelnik razem z bohaterami próbuje rozwiązać zagadkę i zmusza mózg do aktywnego myślenia. Chociaż tutaj należy się zatrzymać i wziąć pod uwagę, że nie tylko uwielbiamy fikcyjne historie kryminalne. Z takim samym zapałem czytamy te bazujące na faktach.
Schodząc jeszcze głębiej w temat musimy zrozumieć, dlaczego ludzie oprócz fikcji lubują się także w prawdziwych historiach. Akurat odpowiedź na to pytanie jest dość prosta. Otóż wiąże się to z możliwością zetknięcia się z tą złą stroną człowieka oraz drzemiącą w każdym z nas potrzebą sprawiedliwości. Dlatego oglądanie na ekranie jak morderca zostaje złapany daje nam satysfakcję. A zwłaszcza powinna dawać ją kobietom.
Według badań z 2010 roku z Uniwersytetu Illinois (Vicary i Fraley, 2010), true crime jest wyjątkowo popularne wśród kobiet. Próbą wytłumaczenia tego jest hipoteza, jakoby w kobiecie miał występować naturalny lęk przed byciem ofiarą. To natomiast może się wiązać z ewolucją.
Już od czasów życia w jaskiniach kobiety były postrzegane jako te bardziej narażone na ataki, słabsze od mężczyzny. Możliwe, że właśnie przez te pozostawione po przodkach lęki, kobiety uwielbiają dokumenty true crime.
Możemy przyjąć, że oglądanie dokumentów, seriali, true crime sprawia, że czujemy większą kontrolę a to prowadzi do zmniejszenia lęku. Kolejnym aspektem jest to, że dzięki nim nasza wiedza się powiększa, możemy stać się bardziej ostrożni i zwracać uwagę na różne rzeczy a to wiąże się z posiadaniem świadomości zagrożenia. Tłumacząc prosto – jeśli ktoś z nas obejrzy dokument na temat kobiety zamordowanej, gdy samotnie wracała wieczorem przez park, możliwe że mając to w pamięci wybierzemy inną drogę, tak na wszelki wypadek.
Wiedząc już skąd może brać się popularność tego typu filmów i książek, powinniśmy wreszcie odpowiedź na pytanie, kto najczęściej zaginie w filmie.
Biorąc pod uwagę kilka internetowych rankingów, takich jak: The Essential Missing Person Movies, 7 Greatest Missing Persons Mystery Movies of All Time, Twenty-One of our Favorite Films About Missing Persons, uznaje się, że jedne z najbardziej lubianych i znanych filmów opierającej się na zaginięciu bohatera to te w których szukamy kobiety a na drugim miejscu dziecka. Zauważamy to w Pikniku pod wiszącą skałą, Starszej Pani znika, Zniknięciu, Bunny Lake zagineła, Dziewczynie z tatuażem, Zaginionej dziewczynie, czy Przygodzie. Oprócz bycia kobietą, bohaterki powyższych filmów łączy w większości jeszcze jedna cecha. Wszystkie, oprócz zaginionej z filmu Hitchcocka, są młode i piękne. Dziewczęta z Pikniku… mają kilkanaście lat, tak samo jak zaginiona z Dziewczyny z tatuażem. Amy z Zaginionej dziewczyny ma niespełna 30 lat.
Dlaczego akurat je wybrano? Żeby to zrozumieć musimy wrócić do prawdziwego życia i poznać missing white woman syndrome.
Na początku jednak mały przegląd prasy. W rankingach takich jak: 15 of the best-known unsolved missing person cases in history, The top 10 most compelling missing persons cases before Gabby Petito, 11 Mysterious Disappearances That Are Still Keeping Investigators Up At Night zauważamy, że to zaginięcia kobiet uznaje się za te najsłynniejsze. Na przykład sprawa Natalii Holloway czy Tary Callico albo dzieci – zaginięcie Madeleine McCann. Też na naszym Polskim podwórku możemy wspomnieć o sprawie Iwony Wieczorek. Pokazuje nam to dość prostą korelację w filmie najchętniej oglądamy zaginione kobiety. To sprawy, w których ofiarą pada kobieta w realnym życiu będą bardziej zapamiętane. To nasze ofiary idealne. A łączy się to z missing white woman syndrome.
Dosłownie syndrom zaginionej białej kobiety odnosi się do zauważalnej w mediach fascynacji sprawami kryminalnymi, w których to ofiarą była młoda biała kobieta a przy tym ignorowaniem innych spraw. Powód występowania tego syndromu tłumaczy się tym kogo uznajemy za osobę atrakcyjną/piękną. Gdy dowiadujemy się o śmierci młodej kobiety jest nam smutno, ponieważ czujemy pewną niesprawiedliwość. Dziewczyna była młoda i piękna, jej życie nie powinno tak szybko się skończyć. Działa tu między innymi efekt aureoli (tendencja do automatycznego, pozytywnego, przypisywania cech osobowościowych na podstawie pierwszego wrażenia).
Kolejną rzeczą jest to, że świat od niepamiętnych czasów lubował się w śmierci młodej kobiety. Nie tylko można przytoczyć tu Poe, ale nawet i Szekspira. To znowu może prowadzić do ugruntowanego w kulturze od niepamiętnych czasów seksizmu. W tym kontekście możemy jako widzowie czuć wewnętrzną chęć i przeświadczenie, że my bylibyśmy wstanie tą kobietę uratować i obronić. Ona przecież była bezbronna i taka piękna. Była damą w opałach, tym typem postaci, którą od najmłodszych lat wpajał nam Disney. Jakkolwiek rozumieć missing white women syndrome, to jest jednak próba odpowiedzi na pytanie, dlaczego idąc do kina na film kryminalny, w prawie 90% przypadków zaginioną będzie kobieta albo dziecko.
Dziecko nie zaginie w filmie tak często, jak młoda i piękna kobieta. W porównaniu do mężczyzn i osób starszych jesteśmy jednak w stanie znaleźć taki przykład. Dzieci, które z natury są bezbronne, niewinne oddziałują na nas ogromnie. Po pierwsze możemy poczuć przypływ uczuć rodzicielskich, gdyż dziecko będzie nam przypominać nasze własne. Co więcej, właśnie przez jego niewinność, krzywda dziecka będzie wywoływać w nas emocje. A to będzie oddziaływać na zainteresowanie filmem i przełoży się na jego recenzję. To wszystko wiąże się z tym, że jeśli w scenariuszu umieścimy porwanie, zaginięcie dziecka na pewno ktoś się tym filmem zainteresuje. Taki zabieg zadziała na odbiorców. A to jest to czego pragną twórcy: reakcji i zainteresowania.
Tak naprawdę w dużej mierze filmowe zaginięcia bardzo różnią się od siebie. Z jednej strony bardzo często na ekranie mamy do czynienia z historiami bardzo zawiłymi. Na przykład w Labiryncie Denisa Villeneuve’a mamy bardzo zawiłe porwanie. Możemy wyszczególnić kilka podobieństw.
Przykładowo w wielu filmach lub książkach, w których dochodzi do zaginięcia dziecka, spotykamy się z motywem porwania lub pedofilii. Porwanie w takim przypadku często ma rozmaite powody. Czasami chodzi o okup lub o coś bardziej nieprawdopodobnego, jak w Mieście zaginionych dzieci w reżyserii Jeana-Pierre’a Jeuneta i Marca Caro.
W dużej mierze filmy nie przedstawiają prostego powodu zaginięcia. To coś dziwnego lub zagmatwanego, powód ma w dużej mierze szokować. Nieczęsto dostajemy łatwą odpowiedź na pytanie, dlaczego ona zniknęła.
Historie zaginięć czasami wiążą się z ucieczką osoby zaginionej jak w Zaginionej dziewczynie czy w Dziewczynie z tatuażem. Oczywiście zdarzają się proste rozwiązania jak w Zaginionym z 2014 czy w Ostatnim domu na zapomnianej ulicy Catriony Ward. W dużej mierze nie chodzi tu o rozwiązanie zagadki, a o całe śledztwo i innych bohaterów.
W innych filmach lub w książkach możemy się spotkać z motywem morderstwa czy handlem ludźmi. Co w dużej części sprawia, że nie czujemy jakoby takie zdarzenie było prawdopodobne. Ponieważ tak naprawdę nie o to chodzi w filmie fabularyzowanym. On ma wywołać emocje, zdziwić, a nawet przerazić. Jednakże, jak to wygląda naprawdę?
Rzeczywistość różni się od filmowej fikcji, o czym wszyscy w dużej mierze wiemy. Nawet często się mawia, że życie to nie film. Jednakże, jeśli chodzi o pewne klisze, to spotykamy się ze stereotypami i wyimaginowanymi oczekiwaniami. Przykładem tego zjawiska jest CSI Effect, w którym chodzi o to, że ludzie oczekują, że w prawdziwym życiu policja będzie stosować tak samo wyszukane metody kryminalistyczne, jak w serialach.
Natomiast wracając do tematu zaginięć to też spotykamy się z pewnymi nieprawdziwymi sądami.
Po pierwsze, w porównaniu do filmów, osobami zaginionymi są też mężczyźni oraz osoby starsze. Statystyki rozkładają się także inaczej. W dużej mierze, jeśli chodzi o zaginięcia mówimy o różnych historiach. Ponieważ mamy do czynienia z prawdziwymi ludźmi a nie wyobraźnią reżysera czy pisarki. I o tym należy pamiętać. Ze względu na to, że rzeczywistość bywa dużo bardziej szara niż jednoznaczna, a nie każda historia jest mrożącą krew w żyłach. Jednak każda rodzina, w której dojdzie do zaginięcia, będzie to przeżywać i potrzebować ogromnego wsparcia.
Autor: Martyna Tokarczyk, wolontariuszka Fundacji Zaginieni
Zdjęcie: unsplash.com
W ciągu mojego życia odbyłam wiele rozmów o sektach, grupach destrukcyjnych i psychomanipulacyjnych. Moją uwagę z czasem zwróciło to, że żaden z moich rozmówców nie rozważał siebie, jako potencjalnego członka takiej grupy.
“Sekta? Mi to nie grozi.”
“To jest tylko dla ludzi mało inteligentnych i fanatyków religijnych, ja jestem ateistą.”
“Nie dałabym się tak zmanipulować.”
“Przecież w Polsce to nawet nie istnieje”
No to, skoro wszyscy są tacy odporni, to jak to jest, że jednak znajdują się ludzie, którzy do takich grup wstępują? Którzy wyrzekają się na ich rzecz swojej rodziny, swojego życia i oddają masę pieniędzy? Co to w ogóle jest ta “sekta” i czy w XXI wieku możemy się na jakąś natknąć? Jakie osoby są w grupie ryzyka? Na te i inne pytania spróbuję dzisiaj odpowiedzieć zgodnie z moją dotychczasową wiedzą w temacie.
Sekty, z uwagi na ich stosunek do religii, dzielą się między innymi na:
Nie muszą być to więc organizacje religijne! Guru nie musi być przewodnikiem duchowym. Sekty to również: stowarzyszenia, fundacje, szkoły językowe, działalności gospodarcze. Członkowie sekt mogą działać nawet na podwórkach lub spotykać się u kogoś w mieszkaniu. Tego rodzaju grupy destrukcyjne mogą kryć się również pod postacią ośrodków odnowy, psychoterapeutycznych lub rehabilitacyjnych. A Guru może być CEO firmy lub Panią z ośrodka fitness. Oczywiście zdarza się również, że np. konkretny ksiądz w swojej parafii utworzy nieformalną grupę, którą prowadzić będzie tak, jak prowadzi się sektę.
“Najpopularniejsze formy prawne, jakimi posługują się sekty w Polsce, to forma kościoła lub innego związku wyznaniowego oraz stowarzyszenie. Część sekt (prawdopodobnie znaczna ilość) działa nieformalnie bez jakiejkolwiek rejestracji”.
Internet również daje dużo możliwości sektom i ruchom pokrewnym. Wystarczy założenie bloga, strony internetowej, konta na popularnym portalu. Łatwo tam szerzyć swoją doktrynę, poglądy i zdobywać wyznawców. To praktycznie przestrzeń nieograniczona, w której obecnie porusza się spora część społeczeństwa. Można w ten sposób poznawać ludzi, zyskiwać ich zaufanie, oferować miłość i zrozumienie. Później takie grupy sukcesywnie izolują nowych członków, indoktrynują, bombardują jednorodnymi treściami, manipulują i wprowadzają chaos w emocje i życie danej osoby. A co gorsze- człowiek nawet nie zdaje sobie sprawy, że został złapany.
Zgodnie z art. 12. Konst. „Rzeczpospolita Polska zapewnia wolność tworzenia i działania związków zawodowych, organizacji społeczno-zawodowych rolników, stowarzyszeń i innych dobrowolnych zrzeszeń oraz fundacji”.
We współczesnym świecie istnieje wiele nowych wyznań, wiele z nich to również próby odrodzenia starych wierzeń. Nie każdy Kościół czy Nowy Ruch Religijny to sekta, tak samo nie każda sekta to w ogóle ruch o charakterze religijnym. Fakt, najczęściej w takiej grupie mamy do czynienia z kultem, ale jego obiektem może być też pieniądz, zdrowie, energia, nauka i rozwój. Grupy destrukcyjne o charakterze religijnym często bronią się przed jakimikolwiek zarzutami wobec nich prawem do wolności religii, sumienia i wyznania, które obecne jest w samej Konstytucji RP. Jednak: ”Wolność wyznania musi mieścić się w granicach praw, w przeciwnym wypadku prowadzi do nadużyć” (art. 18 ust. 3, Międzynarodowy Pakt Praw Obywatelskich i Politycznych 1966).
Dzięki temu unika się sytuacji bezpodstawnych oskarżeń względem grup religijnych i wyznaniowych, które nie mają destrukcyjnego charakteru. Niestety również prawda jest taka, że trudno jednoznacznie postępować z grupami zgłoszonymi jako “sekta”, ponieważ terminologicznie nie jest to uzgodnione. Zazwyczaj bez udowodnienia działalności naruszającej dobro społeczne lub łamiącej prawo, nie jest się w stanie niczego zrobić.
Tak jak wspomniałam istnieje wiele problemów terminologicznych. Jedną z najbardziej trafnych prób ujęcia problemu jest definicja zaproponowana przez MSWiA w raporcie o niektórych zjawiskach związanych z działalnością sekt w Polsce. Według niej za sektę można uznać każdą grupę, która:
Sektę można również rozważać w kontekście grupy psychomanipulacyjnej, jako że wpływ wywierany na członków grupy opiera się w dużej mierze technikach psychologicznych i socjologicznych. Występują tam również wykorzystanie fizyczne, psychiczne lub/i materialne.
Grupa psychomanipulacyjna – zbiór ludzi o charakterze totalitarnym, naruszający podstawowe prawa człowieka lub zasady współżycia społecznego, która poprzez stosowanie technik psychologicznych i socjologicznych, wykorzystanie fizyczne, psychiczne lub materialne powoduje uzależnienie osoby od tej grupy lub jej przywódcy, a jej wpływ na jednostkę, rodzinę lub społeczeństwo ma charakter destrukcyjny.
Najważniejszym wyznacznikiem jest właśnie destrukcyjność grupy.
Przede wszystkim – robią to dosłownie wszędzie. Na ulicach, w szkołach, na festiwalach, pielgrzymkach, w szpitalach, ośrodkach kultury, nawet w więzieniach. Tzw. misjonarze mogą próbować nas pozyskać również w naszym własnym mieszkaniu oraz w internecie. W wielu sektach wyznawcy mają obowiązek szerzyć jej doktrynę i pozyskiwać kolejnych członków.
Na przykład tak zwaną metodą od drzwi do drzwi – ktoś puka, my otwieramy, a on ma dla nas informacje i misje, która odmieni całe nasze życie. Werbunek odbywa się również na obozach wędrownych, podczas organizowanych przez sekty wakacji językowych, pobytów rekreacyjnych, kursów medytacyjnych, wykładów. Sekty rozdają również ulotki, czasopisma, broszury, mają własne filmy promujące, spektakle, festiwale muzyczne, książki, aplikacje, strony internetowe. Nieważne jak – ważne, żeby upolować. I nieważne, kiedy – robią to cały rok. W Internecie właściwie całą dobę, nie ma okresów werbunkowych, to się dzieje cały czas, niezależnie od pory roku – organizują wyjazdy, spotkania online, fora dyskusyjne i obrzędy religijne.
Zwiększona aktywność procesów werbunkowych ma miejsce w czasie wakacji, zwłaszcza w miejscowościach kurortowych. Członkowie wykorzystują wtedy potrzebę nowych doświadczeń u swojej potencjalnej zdobyczy. Oferują możliwość doświadczenia czegoś nowego, prawdziwego, szansę spotkania wielu ludzi, rozwój, pieniądze. Zwerbowanym można zostać również na pielgrzymkach, ponieważ znajdują się tam często osoby poszukujące sensu życia, odpowiedzi, drogi do zbawienia, i wtedy właśnie to się im obiecuje. Podczas organizowanych przez siebie kursów wakacyjnych, bardzo często językowych, sekty nie tylko zapoznają z językiem, ale również z własną doktryną i budują zaufanie oraz sieć wzajemnych zależności.
Sekty bazują na potrzebach człowieka i jego słabościach. Badają teren, szukają czegoś o co mogą się zaczepić, a później wieloma technikami manipulacyjnymi łapią i przyciągają jak najbliżej siebie. Budują zaufanie, okazują zainteresowanie, zrozumienie. Słuchają, doceniają, kochają. Ofiara czuje się zrozumiana, czuje, że ci ludzie znają przepis na zaspokojenie jej wszystkich potrzeb. W końcu są tacy uśmiechnięci, szczęśliwi, rozumieją nas.
Podczas werbunku sekty bardzo często bazują na podstawowych strategiach wywierania wpływu, np. na
Tych technik jest o wiele więcej. Sekta dobiera daną technikę bezpośrednio pod osobę, z którą ma do czynienia.
Nie każdy i nie zawsze jest tak samo narażony na zostanie zwerbowanym. Niestety ludziom często wydaje się, że są odporni na “takie gierki”, że są nieufni, zbyt logicznie myślący. Nie umieją sobie wyobrazić, że spotykają na swojej drodze osobę, która robi na nich takie wrażenie, jakie Jezus robił na ludziach według Biblii. Tak naprawdę zostać ofiarą sekty jest łatwiej niż się wydaje. Czasem sytuacje zewnętrzne, niezależne od nas, sprawiają, że stajemy się bardziej podatni na manipulacje.
Do takich uwarunkowań, które zwiększają to prawdopodobieństwo należą:
To wszystko wprowadza człowieka w stan poczucia niestabilności i niepewności. Pojawia się dużo niepokoju, umierają dotychczasowe wartości i autorytety. Człowiek traci kierunkowskazy, zasady, według których żył. Wtedy z nowymi i gwarantującymi szczęście ideami wkracza sekta.
Tak samo jest z kryzysami rodzinnymi- społeczność sekty to alternatywa dla systemu, który kiedyś zawiódł. Ten nowy oferuje zaspokojenie wszystkich potrzeb, które zaniedbane zostały w rodzinie.
Ludzie z deficytami potrzeb są tymi, którzy są najbardziej podatni na techniki psychomanipulacyjne stosowane przez sekty. Są to np. potrzeby przynależności, wspólnoty, akceptacji, uznania i wyróżnienia, dążenie do integralności, alternatywy dla rzeczywistości, poszukiwanie wartości takich jak miłość, braterstwo, przyjaźń, ochrona, szukanie odpowiedzi na pytania egzystencjalne.
„To nieprawda, że wciągają cię siłą, że do czegoś zmuszają. Oni tylko są obok, gdy ich najbardziej potrzebujesz. Znają lek na smutek i sposób na uczucie bezradności. Otępiają miłością i zrozumieniem. Zaczynasz im ufać, potem kochać... ” - Cytat byłej członkini sekty
Osoby, które są bardziej podatne na dołączenie do sekty, cechować może: upodobanie do
doświadczania odmiennych stanów świadomości, obniżony krytycyzm, zwiększona potrzeba
zależności, mała asertywność, niska samoocena i poczucie własnej wartości, naiwny idealizm, poszukiwanie sensu, otwartość, poszukiwanie lepszego życia.
“Badania przeprowadzone przez Martę Rubaj wykazały, iż uważa się powszechnie, że do sekt trafiają ludzie: przeżywający trudności życiowe (98%), naiwni (84%), wrażliwi (66%), niewykształceni (49%), niezaradni (32%). Jednocześnie respondenci uważali się za odpornych na werbunek ze strony sekt”.
Grupami ryzyka, na stanie się ofiarami sekt są również:
Oczywiście oddziaływania psychomanipulacyjne nie kończą się na etapie werbunku. To dopiero początek. Później przybierają coraz bardziej wyrafinowane formy. Im członek jest bardziej uzależniony od grupy, tym trudniej będzie mu zrozumieć, że jest ona destrukcyjna. Utrudnia to odejście, zwłaszcza, że często są oni izolowani i nastawiani negatywnie do wszystkiego co poza sektą. Być może w następnych artykułach poruszę temat niektórych technik manipulacyjnych wykorzystywanych w sektach. Łatwiej będzie wtedy zrozumieć, dlaczego ludziom tak trudno jest z nich odejść. Na pewno przybliżę działalność niektórych z nich na terenie Polski. Tych głośnych, starszych, ale również tych które funkcjonują na dzień dzisiejszy. Chociaż problem może wydawać się nieaktualny i błahy- pamiętajmy że żyjemy w czasach bardzo dynamicznych. Można uznać je za kryzysowe. Zaczynając od pandemii i kończąc na wojnie w Ukrainie, która oddziałuje na świat i nasze życia w wielu płaszczyznach. To warunki, w których wiele osób staje się bardziej podatnymi na oddziaływanie grup destrukcyjnych. Zwróćmy więc uwagę na to w jakich przestrzeniach w internecie poruszają się nasi bliscy, czy nie przesyłają pieniędzy na podejrzane konta, nie zaniedbują obowiązków i rodzin na rzecz spotkań z innymi ludźmi?
Poniżej zamieszczam kilka linków i terminów pomocniczych oraz źródła. Życzę wszystkiego dobrego, a zwłaszcza tego, żeby sezon grzewczy nikogo nie pokonał!
Bibliografia:
Autorka: Marlena Wandas, wolontariuszka Fundacji Zaginieni
Zdjęcie: unsplash.com
Edmund Kolanowski urodził się 24 października w 1947 roku, zmarł 28 lipca w 1968 roku w Poznaniu. Był on polskim seryjnym mordercą oraz nekrofilem – czuł pociąg seksualny do zwłok. Edmund miał starszego brata – Andrzeja, który zmarł w wieku 2 lat, z tego też powodu matka często zabierała Edmunda na cmentarz w Miłostowie.
Czuł się niechciany i nieakceptowany przez swoich rodziców. Od matki często słyszał „żałuję, że nie utopiłam Cię w pierwszej kąpieli”. Ojciec Edmunda był byłym więźniem obozu koncentracyjnego Auschwitz. Po powrocie nie potrafił ułożyć sobie życia. Obozowe piekło przez cały czas do niego wracało, przez co pił. Gdy był pijany znęcał się nad żoną i małym Edmundem.
Przez swoje zachowanie został skierowany do zakładu dla nerwowo i psychicznie chorych, tam Edmund w wieku 11 lat przejawiał specyficzne zachowania – w szpitalu z drzewa podglądał sekcje zwłok i eksplorował poniemiecki cmentarz. Wtedy odkrył, że podniecają go kobiece zwłoki. Wraz z kolegami z ośrodka onanizował się grupowo obserwując lekarzy dokonujących sekcji. W wieku 15 lat zaczepiał kobiety w centrum Poznania.
Dostał wyrok w zawieszeniu na dwa lata. Edmund miał za sobą również próbę samobójczą, ugodził się nożem w brzuch, ale odratowano go. Te wszystkie zdarzenia jednak niczego Edmunda nie nauczyły. W 1966 roku został skazany na karę jednego roku i sześciu miesięcy pozbawienia wolności za pobicie.
Ożenił się z salową z jednego z poznańskich szpitali. Urodziły się im dwie córki, jednak mroczna strona Edmunda coraz bardziej dawała o sobie znać. W 1972 roku zaczął terroryzować kobiety nad jeziorem Rusałka. Kopał je, bił, szarpał za włosy, groził, ranił nożem. Udowodniono mu dokonanie trzech napaści i wymierzono karę na dziewięć lat pozbawienia wolności.
Kobieta miała 21 lat. Edmund pierwotnie chciał ją zwabić do swojego domu i wykorzystać, jednak po drodze zmienił zdanie. Zabił ją uderzając kilkakrotnie konarem drzewa. Gdy upewnił się, że jest martwa, wyciął jej narządy płciowe, ciała kobiety nigdy nie znaleziono.
16 marca 1981 roku zabił dwudziestoletnią kobietę w Warszawie.
Jedenastoletnia Alinka pewnego dnia nie wróciła po lekcjach do domu. Zaniepokojony tata zgłosił zaginięcie na milicję. Na poszukiwania dziewczynki wyruszyło czterdziestu milicjantów, zaangażowano również psy tropiące. Alinki nie odnaleziono. Miesiąc od zaginięcia, czyli 15 grudnia 1982 roku znaleziono martwą dziewczynkę na nasypie kolejowym. Była rozebrana, miała obrażenia takie same jak Katarzyna P. – jedna z ofiar Edmunda. Okazało się, iż dziewczynka, której zwłoki odnaleziono, to Alinka.
Prócz tego przyznał się do winy przy wykopaniu zwłok i ich profanacji w 1972 roku, okaleczenia zwłok znajdujących się w kaplicy cmentarnej w Nowej Soli w 1980 roku, porwania i okaleczenia zwłok kobiety z kaplicy cmentarnej na Naramowicach w Poznaniu w 1982 roku.
Po otworzeniu trumny okazało się, że w środku kobiety nie ma, znajdowała się tam tylko książeczka do nabożeństwa, różaniec oraz pantofle. Kobietę znaleziono kilka dni później na polu niedaleko cmentarza. Ciało było rozebrane, wycięte zostały piersi i narządy płciowe.
Wykopania i profanacji zwłok na cmentarzu Miłostowo w Poznaniu dopuścił się w tym samym roku.
Narządy te przyszywał do manekina, którego używał w celach seksualnych. Sąsiedzi z ulicy Wodnej opowiadali, że mężczyzna dziwnie się zachowuje, ma strych, na który nikogo nie wpuszcza oraz że strasznie śmierdzi z tego ustronnego miejsca. Jak się okazało, właśnie tam szył swoje manekiny.
Jednak 7 maja w 1983 roku mężczyźnie udało się z niej uciec. Na miejscu, gdzie planował kolejne przestępstwo wypadł mu skrawek papieru, na którym napisane było Pollena Łaskarzew, widoczne również były ślady stóp. Milicjantom udało się dotrzeć do zakładów Pollena – (Poznański Ziołolek), gdzie jak się okazało Edmund pracował jako palacz.
wtedy przyznał się tylko i wyłącznie do profanacji zwłok. Natomiast pogrążyła go porównana krew zamordowanej dziewczynki ze śladami krwi, które znajdowały się na kurtce należącej do Edmunda, a także zeznania złożone przez dróżniczkę z przejazdu kolejowo-drogowego na Naramowicach.
W więzieniu odwiedziła go matka i powiedziała „Synu, jeśli chcesz mieć jeszcze matkę, która będzie cię kochać do końca swoich dni, musisz wszystko powiedzieć temu panu”. Być może to była jedyna motywacja do tego, aby Edmund się przyznał.
Podczas zeznań padły słowa: „Wkładałem członek do przyszytych narządów, wykonując ruchy posuwiste, aż do wytrysku nasienia. Po dwóch-trzech dniach narządy odpruwałem i paliłem w piecu kaflowym w pokoju. Lalkę rozwalałem i wyrzucałem do śmietnika”.
Jak się okazało, Edmund nie mieszkał sam, a z konkubiną – Gabrielą, z którą miał córkę. (Edmund przed osadzeniem w więzieniu był żonaty i miał dwie córki, jednak gdy trafił do zakładu karnego, żona rozwiodła się z nim i zabroniła mu jakichkolwiek kontaktów z córkami). Gabriela zeznawała, iż Edmund był dla niej oraz dzieci dobry, nie bił jej, nie zdradzał, nie pił. Jedyne co ją w nim zaniepokoiło to, to że dwa razy znalazła w piecu fragmenty ludzkiego ciała, lecz gdy o to zapytała odburknął, że wykopuje z cmentarza zwłoki oraz że ma się tym nie interesować, bo coś jej zrobi.
Na podstawie śledztwa, które było prowadzone przez trzy lata, oskarżono go o dokonanie 3 morderstw, 5 profanacji zwłok oraz o kradzież złotego pierścionka.
Podczas procesu sądowego, który rozpoczął się 22 stycznia w 1985 roku Edmund odwołał zeznania, mówiąc, że były one wymuszone. Biegli lekarze orzekli, że nie był chory psychicznie w momencie popełniania przestępstw.
Obrońca Edmunda Kolanowskiego złożył apelację i wniosek o rewizję wyroku, natomiast Sąd Najwyższy podtrzymał wyrok wydany przez sąd niższej instancji.
Była to ostatnia wykonana egzekucja w Poznaniu. 1 sierpnia 1986 roku Edmund został pochowany na cmentarzu Miłostowo.
Autor: Magdalena Wychowska, wolontariuszka Fundacji Zaginieni
Bibliografia:
https://pl.wikipedia.org/wiki/Edmund_Kolanowski
https://naszahistoria.pl/nekrofil-kolanowski-przerazajacy-seryjny-morderca-z-lat-80/ar/c15-12113140
Kajetan Poznański – student i pracownik biblioteki. Mówi się, że jest chłopcem z dobrego domu. Matka prokurator, ojciec architekt. Kajetan ukończył renomowane liceum w Poznaniu, potem filologię klasyczną na Uniwersytecie Warszawskim, zdobył licencjat z dziennikarstwa, znał niemiecki, angielski, hiszpański i łacinę. Pewnego dnia postanowił zabić przypadkową osobę.
Kajetan na stronie internetowej znalazł, ogłaszającą jako lektorka języka włoskiego, się Katarzynę J. Kajetan zadzwonił do kobiety i umówił się na lekcje włoskiego w jej mieszkaniu na Warszawskiej Woli. Gdy Katarzyna otworzyła drzwi, Kajetan ruszył na nią. Zadawał jej ciosy nożem w szyję, następnie odciął jej głowę. Poćwiartował zwłoki i włożył je do worka oraz plecaka.
Taksówkarz zwrócił uwagę na krew znajdującą się na plecaku, Kajetan powiedział mu, iż przewozi „świeże mięso z dzika”. Mężczyzna dojechał do mieszkania, które wynajmował wraz ze swoim kolegą. Spakował część swoich rzeczy, następnie podpalił worek, w którym znajdowały się zwłoki Katarzyny i wyszedł.
Zatrzymał się w hotelu na Malcie a stamtąd zamierzał przedostać się do Tunezji. Sąsiedzi krótko po opuszczeniu mieszkania przez Kajetana spostrzegli pożar i szybko wezwali Straż Pożarną, która, wchodząc do pomieszczenia, zwróciła uwagę na duży, zajęty ogniem worek. W środku znajdowało się ciało młodej kobiety, bez głowy. Głowę natomiast odnaleziono w innym pomieszczeniu, w plecaku.
Ruszyły za nim policyjne poszukiwania. Zabezpieczone nagrania z monitoringu ukazały, iż Kajetan na początku znajdował się na Dworcu Centralnym w Warszawie, następnie na Dworcu Głównym w Poznaniu. Zanim jednak mężczyzna wsiadł w pociąg do Berlina próbował zmienić swój wygląd kupując okulary oraz kurtkę.
Tak zwana „czerwona nota Interpolu” trafiła do 190 krajów. Polska policja wyruszyła za Kajetanem do Włoch, w Bolonii czekał na nich włoski policjant. Po kilku godzinach ustalono, iż Poznański spędził noc w hotelu pod Rzymem, jednak zmienił już miejsce pobytu. Następnie pojawiła się informacja, iż poszukiwany mężczyzna znajduję się w La Valetcie na Malcie, co zostało ustalone poprzez logowanie się Kajetana na pocztę internetową. Policjanci natychmiast wyruszyli w kierunku poszukiwanego, ale ponownie okazało się, że Kajetana już w tym miejscu nie ma. Poznański na odchodne przekazał gospodyni, iż wyrusza w dalszą podróż, być może do Afryki Północnej.
Udało się ustalić, iż mężczyzna przybył do ambasady w Tunezji, chciał wyjechać do tego kraju bez paszportu, tłumacząc się, iż zgubił swój dokument. Nie pozwolono jednak Kajetanowi dostać się do Tunezji i został złapany przez funkcjonariuszy na głównym dworcu autobusowym. Obezwładniono go i przeszukano. Okazało się, że w kieszeni ma nóż. Następnie został doprowadzony do komendy policji. Maltański sąd na podstawie europejskiego nakazu aresztowania nakazał ekstradycję Kajetana P. Kilka dni później został przewieziony do Polski wojskowym samolotem Casa.
Podczas przesłuchania w prokuraturze mężczyzna nie okazywał żadnej skruchy i ze szczegółami relacjonował przebieg zbrodni. Zapytany o motyw zbrodni odpowiedział, że targały nim sprzeczne emocje, miał potrzebę „samodoskonalenia i pozbywania się swoich ludzkich słabości”.
Proces rozpoczął się jednak dopiero w maju 2018 r., ponieważ sąd wcześniej uznał, że w akcie oskarżenia są braki. Badano poczytalność Kajetana, na początku sądzono, że mężczyzna jest niepoczytalny i nie rozumie swoich czynów. Natomiast prokuratorzy twierdzili, że osoba niepoczytalna nie byłaby w stanie w tak precyzyjny sposób dokonać zbrodni.
Zrezygnował z pomocy cenionego adwokata, który został wynajęty przez rodziców. Obrońca, opierał się na opinii biegłych, która mówiła, iż Kajetan P jest osobą niepoczytalną i z tego też powodu chciał dla niego umorzenia postępowania oraz umieszczenia go w szpitalu psychiatrycznym.
Oskarżyciel z Prokuratury Okręgowej w Warszawie domagał się natomiast kary dożywotniego pozbawienia wolności.
Autor: Magdalena Wychowska, wolontariuszka Fundacji Zaginieni
Zdjęcie: https://www.se.pl/wiadomosci/polska/kajetan-poznanski-zaatakuje-po-raz-kolejny-jest-opinia-eksperta-wideo-aa-UP1G-jQLF-VdZb.html
Bibliografia:
https://gazeta.policja.pl/997/archiwum-1/2021/numer-3-032021/200773,Hannibal-z-zoliborza.html