Ania Dybowska przyszła na świat 5 października 1983 roku w Kołobrzegu. Do 1997 roku mieszkała w Kinowie, później w Jarkowie, gm. Leman. Dwudziestojednolatka dom dzieliła z rodzicami i swoimi czterema siostrami – państwo Dybowscy utrzymywali się głównie z rodzinnej plantacji truskawek.
1 września 1993 roku Ania rozpoczęła naukę w gminnej szkole podstawowej w Rymaniu, którą ukończyła z wyróżnieniem w 1998 roku. Liceum ukończyła w 2002 roku, maturę zdała z wyróżnieniem. 1 września 2002 roku rozpoczęła Studium Medyczne w Łomży na wydziale farmacji. Ukończyła je w 2004 roku uzyskując Dyplom Technika Farmacji z wyróżnieniem. Po maturze chciała studiować na Akademii Medycznej w Warszawie. Marzyła o tym, by zostać farmaceutą i prowadzić własną aptekę.
1 lipca 2004 roku, po ciężkiej pracy w polu swoich rodziców, planowała udać się do szkoły pociągiem, aby przystąpić do egzaminu. Niestety, tego dnia życie 21 latki zostało brutalnie przerwane…
1 lipca 2004 roku Ania po pracy w polu rodziców udała się na pociąg odjeżdżający o godzinie o 22:05 z Kołobrzegu, gdzie uprzednio dostała się autobusem z Gorawina. Na autobus zawiózł ją tata. Wcześniej zdarzały jej się już wyjazdy do Warszawy, jednak korzystała z pociągu ruszającego godzinę wcześniej. Niestety, ten latem nie kursuje. Dziewczyna miała ze sobą niewiele rzeczy – kilka książek, notatki, telefon, niecałe 200 zł w gotówce.
2 lipca 2004 roku około godziny 2:30 nad ranem do pociągu wszedł Artur F., który tego dnia obchodził swoje 22. urodziny. Towarzyszył mu 23-letni kolega, Dariusz M.
Artur był z zawodu piekarzem, na tamtą chwilę bezrobotnym; miał okrągłą buzię z nieco dziecięcymi rysami – na pierwszy rzut oka wyglądał bardzo sympatycznie. Pochodził z Nieszawy, małej miejscowości położonej między Toruniem a Włocławkiem. Mieszkał tam z babcią i matką. Uprzednio był karany za drobne kradzieże, a także leczony psychiatrycznie. Często zażywał alkohol i narkotyki.
Darek wychowywał się z kolei w domu dziecka, które kilkukrotnie zmieniał. Twarz miał zaciętą, kipiała złem. Oczy jego były nieufne. Ukończył wyłącznie szkołę specjalną, później utrzymywał się głównie z renty, gdyż leczył się psychiatrycznie i cierpiał na gruźlicę. Mieszkanie dzielił z ojcem, chociaż najczęściej sypiał na dworcu, czasem w wagonach.
Solenizant miał – łagodnie rzecz ujmując - nietypowe życzenie urodzinowe: postanowił, że tego dnia kogoś okradnie, zabije, a później, jak gdyby nigdy nic, uda się na imprezę, a jego kumpel mu w tym pomoże. Wszystko przez to, że nie miałby za co postawić kolegom piwa…
Ania stała się dla nich wyjątkowo łatwą ofiarą z paru względów. Jechała w ostatnim przedziale wagonowym, w którym była sama. Jej czujność była uśpiona, ponieważ skupiała się na powtarzaniu notatek przed egzaminem. Na stoliku leżał jej telefon, a na palcach widoczne były pierścionki, które łatwo miały stać się ich łupem. Mężczyźni, widząc to, od razu chętnie się do niej przysiedli i próbowali wszcząć rozmowę. Poprosili ją o rozmienienie pieniędzy, by zorientować się, czy posiada przy sobie gotówkę. Dziewczyna jeszcze wtedy nie była świadoma tego, że za trzy kwadranse mężczyźni zakończą brutalnie jej żywot…
W momencie, w którym Ania zorientowała się, że dwójka nieznajomych ma wobec niej złe zamiary, postanowiła zmienić przedział, jednak ci nie dali jej takiej możliwości. Zasłonili okna i zaczęli się nad nią znęcać.
Dziewczyna starała się wezwać pomoc, lecz bezskutecznie, gdyż znajdowali się w opustoszałej części pociągu. Zmusili ją do przesiadki do pociągu, który jechał w stronę Torunia - tam zakneblowali jej usta, w międzyczasie okradając ją jeszcze ze wszystkich wartościowych rzeczy, jakie przy sobie posiadała. Na koniec postanowili wyrzucić ją z pędzącego pociągu. Jej ciało zostało odnalezione w Zdunach, nieopodal Skierniewic.
Sprawa trafiła do Sądu w Skierniewicach. Równocześnie zajmowała się nią Kołobrzeska Prokuratura, która badała, czy do zdarzenia w jakikolwiek sposób nie przyczyniło się PKP. Sędzia ze względu na powagę sytuacji postanowił ujawnić wizerunek napastników. Rodzice zamordowanej Ani zostali wezwani na zeznania dopiero na dzień 19 marca 2005 roku.
Oprawcy w sądzie przedstawili dokładną wersję wydarzeń. Darek twierdził, że niewiele pamięta ze zdarzenia, ponieważ oboje byli pod wpływem narkotyków. Jedyne, czego był świadom, to tego, że okradli Annę. Zaznaczał, że to Artur wypchnął dziewczynę z pociągu, a on sam jedynie otwarł drzwi, lecz nie znał zamiarów kolegi.
Zgodnie natomiast przyznali, że przysiadając się do dziewczyny próbowali podszyć się pod studentów, lecz skutek wyszedł mizerny. Odczekali moment, gdy konduktor się oddalił, Artur chwycił Anię za twarz i uprzedził ją, że jeśli zacznie krzyczeć, to ją zabije. Gdy dziewczyna próbowała opuścić przedział, zatrzymali ją siłą, wbrew jej woli. Zamknęli drzwi przedziału tzw. „kwadratem” – jest to klucz uniwersalny - zasłonili okna, skrępowali i bili ofiarę. Gdy pozbawili ją rzeczy wartościowych, dziewczyna błagała o litość, więc pod groźbą zmusili ją do zmiany pociągu. Tam udali się na sam koniec przedziałów, bo był on opustoszały. Zaciągnęli ją do ubikacji, gdzie dusili i bili dziewczynę - by ta nie krzyczała, wypchali jej buzię papierem. Półprzytomną dziewczynę wyrzucili z pędzącego pociągu.
Sekcja wykazała, że Ania po upadku konała jeszcze w bólu przez 3 minuty, mimo że uderzyła głową o nasyp kolejowy w momencie upadku z pociągu, co powinno spowodować gwałtowny zgon. Dziewczyna miała zmiażdżony tył głowy, co zdaniem biegłych było bezpośrednią przyczyną śmierci. Około godziny 6 napastnicy opuścili pociąg i na dworcu w Toruniu oczekiwali na otwarcie lombardu, w którym mieli upłynnić skradzione przedmioty.
Dwudziestolatkowie poznali się przypadkiem, jak później wspominali. Artur pojechał do Torunia, gdzie został zaczepiony przez jakąś parę. Pytali, czy posiada przy sobie jakiś towar. Mimo, że nie posiadał, i tak starał się podtrzymać rozmowę, ponieważ w jego głowie już kreował się plan. Po chwili przyłączył się do nich chłopak imieniem Darek, który znał parę, z którą rozmawiał Artur. Postanowili więc wspólnie pojechać do miasta, by dostać gdzieś amfetaminę. Problem był jeden - nie mieli pieniędzy. Wtedy to Artur opowiedział nowo poznanym znajomym o tym, że jutro ma urodziny i, że planuje okraść kogoś w pociągu, licząc na to, że ktoś przyłączy się do tego pomysłu. Parę przeraził ten pomysł i szybko odłączyli się od Darka i Artura, Darek natomiast poparł jego wizję i wspólnie czekali na pociąg. W tym czasie Artur miał mu powiedzieć, że w razie gdyby coś poszło nie tak, to po prostu wyrzucą ofiarę z pociągu i problem się rozwiąże.
Dwudziestotrzylatek przystał na to.
Sprawcy zostali zatrzymani zaledwie tydzień po tragicznym zdarzeniu. W toku śledztwa wykazano, że w czasie popełnienia morderstwa obaj byli poczytalni.
Rodzina Anny na podstawie art. 776 kodeksu cywilnego i art. 14 prawa przewozowego, które mówi: "Przewoźnik jest obowiązany do zapewnienia podróżnym odpowiednich warunków bezpieczeństwa i higieny oraz wygody i należytej obsługi" postanowiła zaskarżyć PKP. Zawierając umowę przewozu, czyli kupując bilet, pasażer nabywa prawo do bezpiecznej podróży, zatem mieli do tego podstawy.
W piątek 4 lutego ruszył proces. Rodzice Anny zasiadali jako oskarżyciele posiłkowi, tuż obok swojego adwokata, a naprzeciw morderców ich córki. W jednym z wywiadów ojciec Anny wspomina, iż Artur nie sprawiał wrażenia bestii, dziwiła go jego przyjaźnie wyglądająca twarz, jednak oczy miał bardzo puste i beznamiętne. Państwo Dybowscy byli rozdrażnieni faktem, że sprawcy śmierci ich córki nie mieli nawet za grosz czelności, by spojrzeć im w oczy. Nie zauważyli w nich ani skruchy, ani żalu, nie usłyszeli nawet słowa przeprosin.
Dwudziestolatkowie zostali oskarżeni o morderstwo ze szczególnym okrucieństwem. W toku sprawy zostali przesłuchani pracownicy kolei oraz wszyscy świadkowie, którzy widzieli sprawców na dworcu kolejowym. W czasie śledztwa ustalone zostało także to, iż mężczyźni wręczyli konduktorowi 30 zł łapówki w zamian za odstąpienie od wypisania biletów.
Mama Ani po jej śmierci nie mogła się rozstać z lekami na uspokojenie. Spędziła nawet trochę czasu z objawami załamania nerwowego w szpitalu.
5 września 2005 roku zapadł wyrok. Dariusz M. został skazany na 25 lat więzienia, a Artur F., jako inicjator całego zdarzenia, na dożywotnie pozbawienie wolności z możliwością ubiegania się o przedterminowe zwolnienie po 35 latach.
W czasie orzeczenia wszędzie roiło się od dziennikarzy i reporterów, sprawa stała się mocno medialna, słyszała o niej chyba cała Polska.
Pojawił się tam również ojciec Darka. 60-letni mężczyzna wyglądał na starszego niż w rzeczywistości. Był zgorzkniały. Przed reporterami wspominał o trudnym w wychowaniu Darku – jego ucieczkach z domu, włamaniach, narkotykach, chorobie. Nie potrafił zrozumieć, dlaczego jego syn dopuścił się morderstwa.
Tuż przed ogłoszeniem wyroku ostatni raz do głosu dopuszczono Artura F. Mężczyzna wypowiedział beznamiętnym tonem:
„Chciałbym wykrzyczeć swemu odczłowieczeniu – NIE! Chcę wykrzyczeć NIE dla strasznej śmierci Ani. Nie byłoby tej tragedii, gdyby młodzież w Polsce miała właściwą opiekę, zajęcie, pracę i łatwiejsze, tańsze nauczanie.”
Autorka: Angelika Więcław, wolontariuszka Fundacji Zaginieni
Zdjęcie: Shutterstock