KRS: 0000870180

Rozmowa z Erikiem Lichką cz. 2 Walka o rodzinę i wartości

Sylwia Podwysocka: Rozmawialiśmy ostatnio o Twoim dzieciństwie. Mówiłeś, że masz siostry, którymi opiekowałeś się, próbowałeś uchronić je przed złem. Jak potoczył się ich los?

Erik Lischka: Dziewczyny miały bardzo złe życie w domu dziecka. Dyrektor się z nich śmiał, że są Niemkami. Mówił, że nigdy nie uda się im pojechać do Niemiec. Gdy potrzebowały jakiegoś kieszonkowego, kazał im dzwonić do mnie. Bardzo chciałem je stamtąd zabrać do siebie. Po tym, jak sędzia nie zgodziła się na przyznanie mi praw rodzicielskich, cały czas myśleliśmy, co możemy zrobić dalej. Szukając pomocy, udaliśmy się do Ambasady Niemieckiej w Warszawie.Dlatego zaplanowałem z siostrami ich ucieczkę z domu dziecka. To były ferie zimowe. Dziewczyny wyskoczyły przez okno. Wsiedliśmy do taksówki i pojechaliśmy na dworzec, gdzie głośno rozmawialiśmy o tym, że jedziemy do Krakowa, żeby dać fałszywy trop dla policji. Kupiliśmy nawet bilety, po czym wróciliśmy do Sanoka do mojej koleżanki na noc. Następnego dnia pojechaliśmy nocnym pociągiem do Warszawy. Bardzo się bałem, że na jakiejś stacji wejdzie policja. Całą noc nie spałem, cały czas czuwałem w pełni skupiony. Na szczęście udało się nam dotrzeć do Warszawy, poszliśmy do mojego przyjaciela Tomka Boruca do domu, gdzie mieszkał razem ze swoją dziewczyną. Pierwsze co zrobiłem po przyjeździe, to położyłem się spać. Byłem bardzo zmęczony. Oni poszli we czwórkę na spacer po Warszawie. Gdy wrócili, zabrałem siostry do McDonalda. Pierwszy raz w życiu jadły burgery. To był super wieczór. Zajadaliśmy się jedzeniem i rzucaliśmy w siebie frytkami. Na drugi dzień pojechaliśmy do Ambasady Niemieckiej. Mieliśmy wszystkie potrzebne dokumenty świadczące o tym, że jesteśmy Niemcami. Na recepcji wszystko wytłumaczyłem kobiecie, która nas powitała. Ona odparła, że musi zawołać Ambasadora. Wzięli nas do osobnego pokoju. Opowiedziałem mu naszą historię i poprosiłem o to, abyśmy mogli we trójkę pojechać i zamieszkać w Niemczech. Ambasador odpowiedział nam, że oczywiście jesteśmy Niemcami i bardzo chciałby nam pomóc, ale siostry posługują się polskimi legitymacjami szkolnymi, przez co podlegają polskiemu prawu, a ja dodatkowo nie mam praw rodzicielskich. Powiedział, że dziewczynki muszą tutaj zostać, a mnie mogą przetransportować na lotnisko, abym mógł wrócić bezpiecznie do Berlina, żeby policja mnie nie aresztowała za uprowadzenie. Odpowiedziałem tylko, że razem tu przyszliśmy i razem stąd wyjdziemy.Zastanawialiśmy się co zrobić dalej. Pomyślałem, że pójdziemy na policję, powiemy, że siostry same uciekły do mnie i nie wiemy teraz co robić. Na komisariacie młoda policjantka nas wysłuchała, popłakała się, zrobiła nam herbatę i poczęstowała ciastkami. Później przyszedł mężczyzna, którego w książce nazwałem hyclem. Przywitał się z dziewczynkami, wyciągnął do nich rękę i wtedy założył im kajdanki na ręce. Wszyscy zaczęliśmy protestować, nawet policjantka mu zwróciła uwagę. On jednak tylko odparł, że wie, jak ma wykonywać swoją pracę i musimy pójść z nim. Pojechaliśmy na pogotowie młodzieżowe. Na miejscu musieliśmy wszystko tłumaczyć od początku. Kobieta, która nas przesłuchiwała, bardzo się wzruszyła naszą historią. Zadzwoniła nawet na komisariat w Ustrzykach Dolnych. Policjanci z naszej miejscowości wszystko potwierdzili, a ona nie mogła w to uwierzyć. Powiedziała, że musimy to załatwić w legalny sposób. Oznajmiła, że został jeszcze tydzień ferii zimowych, więc ona przekaże informację dyrektorowi domu dziecka, gdzie się znajdujemy, i że jesteśmy pod ich kontrolą. Musieliśmy się do niej codziennie zgłaszać, meldując, że wszystko z nami w porządku.To był cudowny tydzień. Zwiedzaliśmy Warszawę, jedliśmy w McDonaldzie i chodziliśmy do kina. Po feriach wróciliśmy pociągiem do domu dziecka. Gdy byliśmy już w środku, przywitał nas dyrektor. Po chwili nagle rzuciło się na mnie czterech policjantów, zaczęli mnie bić pałami. Widząc to, moje siostry wpadły w histerie, aż piana leciała im z buzi. Zaczęły bić krzesłami dyrektora i policjantów. Małe dzieci, które tam były też wpadły w panikę, płakały i krzyczały „mama, mama”. Wychowawczynie również płakały. Nie wiedziały, co się dzieje, ani co mają zrobić. Policjanci skuli mnie kajdankami i zaciągnęli do radiowozu, gdzie też od nich oberwałem. Zawieźli mnie na dołek, zrzucili ze schodów, zapalili światło i powiedzieli: „Ty, sorry, zapomnieliśmy Ci powiedzieć, że tu schody są”. Nawet nie wiem, jak długo siedziałem w celi. Byłem cały roztrzęsiony, w głowie miałem tylko obraz moich sióstr w amoku. Po jakimś czasie zabrali mnie na przesłuchanie. Wzięli mój dowód niemiecki i nie wiedzieli, co to jest. Powiedziałem im, że są debilami. Wytłumaczyłem, że jestem Niemcem, dlatego mam taki dokument. Wystraszyli się, nie wiedzieli, co mają zrobić i zadzwonili do prokuratora. Słyszałem, jak mówią, że będzie przez to zadyma i dużo roboty, więc mnie wypuścili. Stamtąd wróciłem od razu do domu dziecka. Był już wieczór, siostry spały, były po zastrzykach uspokajających. Gdy wróciłem do hotelu, biorąc kąpiel, patrzyłem na swoje posiniaczone nogi i zacząłem bić się w nie pięściami. Mówiłem sobie, że jestem nic nie warty, bo nie potrafię pomóc swoim siostrom, a tylko pakuje je w kłopoty. To zaczynało mnie przerastać.

S.P.:Co postanowiłeś zrobić dalej?

E.L.: Skontaktowałem się z wysoko postawioną osobą w Sądzie w Bieszczadach. Ta osoba dobrze znała naszą sprawę i powiedziała, że oczywiście chciałaby nam pomóc, ale ta sprawa jest „bardzo skomplikowana”. Wtedy uświadomiłem sobie, że nie ma innego wyjścia, niż zebranie kwoty na łapówkę. Aby to zrobić, musiałem się łapać różnych zajęć.

S.P.: Jak zebrałeś kwotę na łapówkę?

E.L.: Biłem ludzi, ściągałem długi. Nie miałem z tym żadnego problemu, bo ci, których, biłem, byli łobuzami. Przewoziłem też auta z Niemiec do Polski. To paradoksalne, że musisz zrobić najpierw coś złego, żeby zrobić coś dobrego.

S.P.: Pewnie nie miałeś innych możliwości do zarobienia na łapówkę?

E.L.:Innej możliwości w ogóle nie było. Mieszkałem wtedy w schronisku dla bezdomnych z przestępcami i narkomanami. Przez to dochodziło czasami do konfliktów. Wylądowałem tam po tym, jak ojciec wyrzucił mnie z domu. Przeżywałem z nim straszną gehennę, ale musiałem to znosić. Tylko on mógł pomóc w załatwianiu wszystkich potrzebnych dokumentów, które pozwoliłyby ściągnąć siostry do Niemiec. Miał jedynie ograniczone prawa nad dziewczynkami, więc dalej mógł o pewnych sprawach decydować.

S.P.: Czy to Ty znalazłeś tę pracę, czy to praca znalazła Ciebie?

E.L.: Ta praca sama mnie znajdowała przez to, że trenowałem. Wtedy nie musisz się nigdzie werbować, Ciebie już znają. Gdy mieszkałem w schronisku, doszło tam do kilku zadym, w których musiałem brać udział w samoobronie i tak rozniosła się wieść o mnie.Gdy chodziłem na lekcje niemieckiego do szkoły językowej, poznałem pewnego Rosjanina, który potrafił mówić po polsku. Opowiedziałam mu moją historię życia, on widział czasami jak płacze na przerwie, bo nie mogłem połączyć się z siostrami. Dzwoniłem wtedy z budki telefonicznej i nie zawsze udawało mi się z nimi porozmawiać przez problemy z połączeniem.Pewnego dnia ten Rosjanin wyczuł mnie i mój problem. Powiedział, że ma znajomych urzędników w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych w Berlinie, którzy pomogą mi wyciągnąć moje siostry, ale to będzie kosztować. Odpowiedziałem, że nie mam pieniędzy, na co on odparł, że w takim razie mu pomogę. Kiedyś zabrał mnie na spotkanie w centrum miasta z paroma osobami. Oni coś między sobą przekazali, wtedy doszło do sprzeczki i szarpaniny. Musiałem bronić swojego nowego znajomego. Pobiłem tych ludzi i uciekliśmy z „przesyłką”.W tamtym czasie było też modne przewożenie samochodów do Polski. Aby wywieść auto, wystarczyło mieć Niemieckie obywatelstwo. Jako że je miałem, wykorzystywałem to. Za przewiezienie auta 20 metrów przez granicę zarabiało się 50 marek. Czasami sam zgadywałem ludzi, czy nie potrzebują kogoś z niemieckim dowodem. Wtedy wskakiwałem do auta i przejeżdżałem z nimi granicę. Niestety, nie tylko ja tak sobie dorabiałem. Wielu ludzi to robiło i później zaczęło dochodzić do zadym. To był ciężkie bójki, gdy wjechała broń, to urwałem się stamtąd

.S.P.: Co jeszcze działo się w tamtym czasie?

E.L.: Pamiętam, że kiedyś przewoziłem starego Mercedesa Oldtimer do Polski. Byliśmy w cztery osoby. Z tyłu siedzieli „właściciele" auta, ja za kierownicą i kolega, który znał tych „właścicieli". Gdy zjeżdżaliśmy na autostradę, niemiecka policja blokowała zjazd i musiałem pomału hamować. W naszym kierunku szedł młody policjant, pokazując ręką, że mam całkowicie zwolnić. Nagle ten „właściciel", z tyłu za mną, wyciągnął spluwę, przystawił mi z tyłu do głowy i krzyknął: MŁODY JEDŹ KURWA, JEDŹ! Zaskoczony tą sytuacją, mimo to zwolniłem całkowicie, spuszczając rękę na pas bezpieczeństwa, żeby go szybko odpiąć. W tym samym momencie podszedł do nas policjant i powiedział po niemiecku, że musimy poczekać 20 minut, bo jedzie ciężki transport, który zajmuje całą autostradę. Wzrokiem próbowałem pokazać policjantowi, że jest coś nie tak. Niestety chyba tego nie zrozumiał. Po 20 minutach autostrada się zwolniła i pojechaliśmy dalej. Na następnym parkingu wysiadłem z samochodu i krzyczałem: Czy was pojebało!? Oni się tylko śmiali i mówili, że dobrze się sprawiłem i chcą, żebym dalej przewoził dla nich auta. Już nigdy więcej tego nie zrobiłem.Innym razem sprzedawaliśmy starego Opla Ascona. To było w jednej z przygranicznych miejscowości po stronie polskiej. Klienci chyba byli z Ukrainy. Rozmowy były bardzo przyjazne, dogadaliśmy się z tym klientem i mieliśmy z nim zrobić jazdę próbną. On wsiadł do samochodu z przodu ze swoim z kolegą. Ja siedziałem z tyłu z moim kumplem. Nagle, do tego faceta dosiadło się jeszcze dwóch kolegów. Poczułem się trochę nieswojo. Mój kumpel był wypity i w ogóle się tym nie zmartwił. Ja oczywiście byłem trzeźwy, mający wszystko pod kontrolą. Zresztą jak zwykle podczas takich „przygód” życiowych. Nagle kierowca skręcił w pole i dodał gazu. Zasuwał tym starym Oplem 80, 100, 120 na godzinę. Wszystko się trzęsło. Pojechaliśmy w kierunku małego lasku. Spytałem się go, czy dobrze się jedzie. Nic nie odpowiedział. Pomyślałem, że chyba chcą nas do tego lasu wywieźć i zakopać, o ile wcześniej wszyscy nie zginiemy przez tę jazdę. Miałem wtedy przy sobie nóż Butterfly, którym bardzo dobrze umiem się posługiwać. Powiedziałem do mojego kumpla, cicho po niemiecku, że dźgnę tego gościa, co siedział po mojej stronie i otworzę szybko drzwi, a on popchnie mnie i wyskoczymy podczas jazdy. To będzie chwila zaskoczenia. Kiedy sięgałem po nóż, w tym samym momencie kierowca skręcił na normalną drogę, mówiąc po rosyjsku i trochę po niemiecku: auto gut, auto gut . On chciał sprawdzić, jak to auto po polach jeździ, bo u nich na Ukrainie wszędzie dziury są. Odetchnęliśmy wtedy z ulgą. Pojechaliśmy z nimi, do ich „siedziby" w jednej z pobliskich wiosek. Podjechaliśmy pod dom, otworzyła się wielka brama. Na podwórku siedziały półnagie kobiety, które obierały gęsi. Obok nich faceci, którzy czyścili broń, a wokół biegały dzieciaki. Wszyscy byli dla nas bardzo mili. Dostaliśmy pieniądze za samochód, swojskie jedzenie i spiritus domowej roboty. Później odwieźli nas do miasteczka, gdzie poszliśmy z moim kumplem do klubu nocnego trochę odreagować. Zarobiłem wtedy 200 Marek i byłem o krok bliżej, aby wyciągnąć moje siostry z domu dziecka. Byłem też bogatszy o jedno doświadczenie życiowe.

S.P.: Co wydarzyło się później?

E.L.: Gdy uzbierałem 1500 marek, wykonałem telefon i umówiłem się z pewną osobą z Sądu w Bieszczadach w sprawie moich sióstr. Podczas spotkania, ta osoba powiedziała mi, że sprawa nadal jest bardzo skomplikowana. Odparłem, że ja i mój ojciec zdajemy sobie z tego sprawę i zasugerowałem, że jeśli kiedyś będzie w celach turystycznych w Berlinie, to tutaj jest nasz adres i wręczyłem mu kopertę. On wziął ją, przeliczył pieniądze i już dwa dni później dostałem telefon, że mogę zabrać dziewczyny z domu dziecka. Po tej informacji siedziałem i płakałem z radości. Ta walka trwała 5 lat i przez te 5 lat wydarzyło się tyle tragicznych rzeczy.

S.P.: Czy chciałbyś się podzielić wydarzeniem, które najbardziej Ci utkwiło w pamięci?

E.L.: To był moment, w którym mogłem odebrać moje siostry z domu dziecka. Przez lata marzyliśmy o tym, jak będzie wyglądać nasze życie, gdy w końcu będziemy razem. To był piękny, słoneczny, czerwcowy dzień. Z samego rana przyszedłem do domu dziecka. Wszyscy się cieszyli, wychowawczynie płakały. Były dumne, bo nie zostawiłem swoich sióstr. Zawsze je wspierałem. Dzwoniłem do nich kilka razy w tygodniu, wysyłałem paczki i odwiedzałem je, kiedy tylko mogłem. Gdy wyjeżdżaliśmy, załadowaliśmy cały bagażnik rzeczami dziewczyn, że aż samochód obniżył się o kilka centymetrów. Tego dnia wszystko było piękne, nawet nasze śmiechy czy muzyka, której słuchaliśmy. To była jedna wielka euforia, byłem z siebie bardzo dumny, że dopiąłem swego. Zabrałem swoje siostry, na swoje pierwsze mieszkanie w Berlinie.

Kochani rodzice! Obejmijcie wasze dzieci dzisiaj wieczorem, raz więcej niż zwykle.

Obejmijcie waszego synka i zróbcie go najsilniejszym Supermenem Świata.

Obejmijcie waszą córeczkę i zróbcie ją najpiękniejszą Księżniczką Świata.

Obejmijcie wasze dzieci, one wam tego nie zapomną! Wiem, o czym mówię.

Fundacja ZAGINIENI
chevron-down