KRS: 0000870180

Rozmowa z Erikiem Lischką cz. 1

“Przemoc to intencjonalne działanie lub zaniechanie jednej osoby wobec drugiej, które wykorzystując przewagę sił narusza prawa i dobra osobiste jednostki, powodując cierpienia i szkody” - tak definiowane jest pojęcie przemocy przez Stowarzyszenie Niebieska Linia. Wyróżnia się przemoc fizyczną, psychiczną, seksualną i ekonomiczną. Jest to bez wątpienia zjawisko globalne i wielowymiarowe. Przejawia się w różnorodnych formach i miejscach.

Przemoc może dotknąć każdego, niezależnie od statusu społecznego czy ekonomicznego. Bywa trudno dostrzegalna lub bagatelizowana, szczególnie w naszym najbliższym środowisku. Najbardziej narażone na przemoc są dzieci, które dodatkowo czują się odpowiedzialne i przeżywają ogromne poczucie winy, za to, co dzieje się w ich otoczeniu. Według statystyk policyjnych, liczba ofiar małoletnich w ubiegłym roku wyniosła 12 161. Jest to mniej niż w ubiegłych latach, jednak wciąż ogromnego problemu przemocy w Polsce nie można lekceważyć.

Erik Lischka - obecnie wychowawca, posiadacz brązowego pasa w Karate Kyokushin, dawniej osoba doznająca wieloletniej przemocy opowiedział nam o swojej niezwykłej historii. Jest autorem autobiografii, którą napisał w dwóch językach - niemieckim i polskim. Ma nadzieję wydać ją w najbliższym czasie.

Sylwia Podwysocka: Jaki jesteś?

Erik Lischka: Od dziecka towarzyszy mi maksyma, “nigdy nie zaprzestań walczyć”. Dzięki temu zawsze w siebie wierzyłem, pomimo wszystkich przeciwności. Teraz mam prawie 50 lat, jestem wychowawcą, ludzie często się za mną oglądają, bo są zdziwieni widząc mnie z gromadką dzieci. Jestem ogolony na łyso, mam tatuaże i pozdzierane pięści od treningów. Mam brązowy pas w Karate Kyokushin. Planuje zdać egzamin na czarny pas w Japonii. Moim marzeniem jest zrobienie prawa jazdy na motocykl i kupienie sobie Harleya.

S.P.: Jesteś dobrym przykładem na to, że nie warto oceniać książki po okładce.

E.L.: Kiedyś jedna z matek widząc mnie w szkole, zapytała moją mentorkę, czy uczą się tu dzieci celebrytów, bo na korytarzu stoi jakiś bodyguard. Ona z uśmiechem odpowiedziała, że jestem jednym z wychowawców. Rodzice na początku byli sceptyczni. Na szczęście gdy mnie poznali, szybko zmienili zdanie. Dzieciaki mnie uwielbiają. To mnie uskrzydla. Dzięki temu spełniam się i robię coś dobrego.

S.P.: Jak wspominasz czasy, w których sam chodziłeś do szkoły?

E.L.: W szkole wołali na mnie “mały Hitlerek”, bo byłem dzieckiem Niemców. Koledzy pluli na mnie i wyrzucali moje rzeczy. Parę razy spuścili mi głowę w toalecie. Ale gdy dostawałem od ojca z Niemiec paczki ze słodyczami, stawałem się ich najlepszym kumplem. Dzięki temu na jakiś czas miałem spokój. Nauczyciele nie reagowali. Zresztą od nich też nie raz dostałem. Obrywałem za to, że śmierdziałem papierosami albo przez to, że miałem wszy. Obrywałem nawet za źle przyszytą tarczę do mundurka. Bili mnie wtedy linijką po rękach tak mocno, że krzyczałem z bólu. Nauczyciele widzieli, że przychodzę głodny, brudny i posiniaczony do szkoły, ale nic z tym nie robili.Dopiero, gdy przyszedłem do szkoły bardzo pobity, podczas lekcji WF-u zobaczyli moje rany. Higienistka opatrzyła mnie i zawołała panią pedagog. Opowiedziałem jej co się dzieje w domu, że dzień wcześniej matka pobiła mnie sprzączką od pasa. Biła mnie tak mocno, że przegryzłem sobie język. Ojczym tylko stał i krzyczał: bij tego skur*****a! Pani pedagog słysząc to, popłakała się i przytuliła mnie mówiąc, że jestem twardym facetem. Miałem wtedy z 10 lat. Później zapytała, czy czegoś potrzebuję. Odparłem, że nie mam zbyt wielu ubrań. Zaprowadziła mnie wtedy na rynek. Kupiła mi kurtkę przeciwdeszczową i kalosze. Był to jeden z niewielu miłych gestów, których doświadczyłem. Kolejny, który pamiętam, to gdy dali na darmowe obiady w szkole. Dzięki temu nie chodziłem głodny.W domu nigdy nie było jedzenia. Czasami też musiałem kraść jedzenie z piwnic sąsiadów i ze sklepów.W swojej książce opowiadam też o sytuacji, gdy miałem może z 9 lat i na lekcji musiałem podejść do tablicy. Zasłoniłem wtedy komuś widok i wszyscy zaczęli na mnie krzyczeć. Wystraszyłem się i ze strachu zmoczyłem majtki. Wybiegłem wtedy z klasy. Na zewnątrz, było 20 stopni mrozu, a ja miałem na sobie jedynie trampki i koszulkę. Schowałem się w górach w kanale wodnym i nie wiedziałem co robić. Musiałem się na tym mrozie oporządzić, żeby jeszcze w domu nie dostać za to, że wracam w takim stanie.

S.P.: Pamiętasz początki przemocy w domu?

E.L.: Tam zawsze był alkohol. Już jako mały dzieciak zbierałem butelki i odwoziłem je do skupu. Gdy ojciec uciekł do Niemiec, ja i moje siostry mieszkaliśmy z matką Amelią, która cały czas piła. Miała wielu kochanków, dla których opuszczała nas czasami nawet na dwa tygodnie. Wtedy opiekowałem się siostrami. Młodszej przewijałem pieluchy, a starszą zaprowadzałem do przedszkola. Sam wtedy miałem 8 lat. Nikt w szkole nie interesował się tym, że nie ma mnie w szkole. Któregoś razu, gdy już miałem dosyć, poszedłem do szkoły, zostawiając siostry same w domu. Gdy wróciłem, zastałem matkę z towarzystwem. Spuściła mi manto kablem od maszynki elektrycznej za to, że zostawiłem siostry same. To był pierwszy akt przemocy z jej strony, który pamiętam.Później pojawił się w naszym życiu ojczym. Już parę dni po jego wprowadzce chciałem iść na policję i poprosić, żeby zabrali mnie do domu dziecka. Wiedział o tym kolega, który powiedział o wszystkim mojej matce. Gdy ojczym to usłyszał, razem ze swoim kolegą złapali mnie na boisku szkolnym w drodze na komisariat. Trzymali mnie we dwójkę. próbowałem się im wyrwać. Wtedy ojczym z całej siły uderzył mnie w żołądek. Zemdlałem. Gdy się ocknąłem, leżałem na boku w swoich wymiocinach. Ojczym powiedział, że jak jeszcze raz zrobię coś takiego, to nas pozabija. Później już cały czas pokazywał swoją prawdziwą, sadystyczną twarz.Bił też moją matkę. Ciągle chodziła z podbitymi oczami. W domu nie było libacji To były orgie alkoholowe. Wszystko było oblepione wymiocinami, , wszędzie leżały niedopałki po papierosach. Gdy matka z ojczymem szli na dalsze libacje, my, dzieci, musieliśmy to wszystko sprzątać. Jeśli tego nie zrobiliśmy, bili nasi. Często razem pili,a gdy coś im nie pasowało, znęcali się nad nami . Brałem wszystko na siebie, żeby bronić sióstr. Na przykład, bili mnie smyczą za niepozmywane naczynia. Gdy matka się zmęczyła, zaczynał bić ojczym. Kiedyś obudził mnie w środku nocy, pytając gdzie jest matka. Odpowiedziałem, że nie wiem, i przez to uderzył mnie kilka razy. Gdy poszedł do toalety, uciekłem przez okno do ludzi, żeby poprosić o pomoc. Krótko po tym zorientował się, że mnie nie ma i zaczął gonić po osiedlu w samych majtkach. Na szczęście sąsiedzi go złapali. Później, gdy wracaliśmy już do domu i szliśmy po schodach, on wyrwał się im i uderzył mnie tak, że wypadłem z klatki schodowej. Wtedy zawołała mnie sąsiadka, Pani Strusiewiczowa, żebym przyszedł do niej Tej samej nocy usłyszałem straszne odgłosy. Gdy wyjrzałem za okno, zobaczyłem, jak moja matka wisiała na płocie zgięta w pół, a ojczym bił ją po głowie, krzyczał, wyzywał i kopał. Ona ledwo dawała radę prosić, żeby przestał.Najniebezpieczniej było, gdy zacząłem trenować karate i poczułem się dość silny, żeby się postawić. Zadawałem im niewygodne pytania. Dlaczego przepijają wszystkie pieniądze? Dlaczego nie mamy nic do jedzenia? Od tamtego momentu niejednokrotnie próbowali mnie zabić. Ojczym wraz ze swoimi kumplami parę razy napadł mnie i bardzo brutalnie pobił. Po jednej z takich akcji ocknąłem się mając coś w buzi. Myślałem, że to kawałek odgryzionego języka, a to był kawałek ziemi, bo gdy kopali mnie i po mnie skakali, ja wbijałem się zębami w ziemię. Kiedy ze mną skończyli po prostu mnie zostawili.Innym razem zaskoczyli mnie na klatce schodowej. Dostałem bombę. Wciągnęli mnie do piwnicy, gdzie rozbili mi butelkę z piwem na głowie. Wtedy usłyszałem głos ojczyma, który mówi “dobra, dobra to już wystarczy”. Zapytał, czy go słyszę, a gdy nie odpowiedziałem, jeszcze kilka razy uderzył mnie, dopóki mu nie odpowiedziałem. Usłyszałem wtedy od niego, że jeśli zależy mi na życiu moim i moich sióstr, to mam wypierdalać do mojego ojca do Niemiec. Inaczej zabije moje siostry, moją matkę i mnie. W tej kolejności. Żebym widział jak umierają. Były sytuacje, że w nocy wpadali do mojego pokoju z siekierą. Musiałem wyskakiwać przez okno żeby mnie nie zabili. Ojczym cały czas mówił mi, że kiedyś w końcu to zrobi, i każdą taką okazję próbował wykorzystać. Kiedyś podsłuchałem rozmowę jak planowali wraz z matką poćwiartować mnie siekierą, ale zreflektowali się, że wtedy nie miał by kto płacić rachunków więc odpuścili sobie ten pomysł. Sąsiedzi widzieli te wszystkie sytuacje, ale bali się reagować. Ojczym i matka próbowali mnie też wykończyć psychicznie. Kiedyś po powrocie do domu chciałem zrobić sobie ryż na mleku. W torebce zamiast ryżu był piasek, a do butelki mleka nalali wody. Innym razem, gdy wróciłem do domu, zobaczyłem, że moja jedna papuga nie żyje, a druga ledwo się trzyma. Pies siedział wystraszony w kącie. Klatka była bardzo wysoko, pies sam by jej nie otworzył. Jestem pewien, że to oni wypuścili papugi.

S.P.: W wywiadzie na YouTube dla Berlina Po Polsku wspominałeś, że przyszła do waszego domu Pani kurator. Czy ktoś zgłosił waszą sytuację? Mogłeś jednak liczyć na wsparcie ze strony otoczenia?

E.L.: Gdy odwiedzałem ojca w Niemczech, odpowiadałem mu o sytuacji w domu, ale mi nie wierzył. On też był alkoholikiem. Na szczęście ktoś anonimowo zadzwonił do niego i potwierdził to co działo się w domu. Pod moim naciskiem napisał wtedy list, dzięki któremu przyszła kiedyś Pani kurator niespodziewanie po jednej z libacji. Ja byłem wtedy sam z siostrami. Kuratorka pierwsze co zobaczyła po przekroczeniu progu, to zużytą podpaskę. Obejrzała całe mieszkanie, cały ten syf, którego słowami nie umiem opisać. Opowiedzieliśmy jej co się dzieje. Chwilę później przyszła matka, bo chciała się przebrać. Kuratorka powiedział jej, że jeśli sytuacja się nie zmieni, będzie zmuszona zabrać dzieci do domu dziecka. Moja matka powiedziała wtedy zdanie, którego nie zapomnę do końca życia.Odparła: To proszę bardzo. Wtedy nie będę miała żadnych problemów.Po czym wyszła z mieszkania.

S.P.: Co wydarzyło się później?

E.L.: Kuratorka zobaczyła, że nie ma innego wyjścia i powiedziała, że zrobi wszystko, żebyśmy jak najszybciej trafili do domu dziecka. Przyjechała chyba już na drugi dzień z policją. Wtedy też nie było nikogo dorosłego w domu. Najpierw pojechaliśmy z siostrami do pogotowia opiekuńczego w Sanoku na 3 miesiące i stamtąd do domu dziecka. Ja wtedy byłem krótko przed 18stką, więc zostałem sam w domu. Przez następny rok byłem jeszcze w Polsce, dorabiałem sobie m.in. stojąc na bramkach w klubach. Walczyłem o prawa rodzicielskie nad siostrami. Niestety, sędzia nie zgodziła się na to, żebym zabrał siostry, pomimo dobrych opinii od znajomych i sąsiadów. Odwiedzałem je cały czas, kiedy tylko mogłem. Przywoziłem im prezenty albo zabierałem na spacery. Niestety, kupując im prezenty, czy jedzenie, sam później byłem głodny, bo nie miałem już pieniędzy.Po 3 miesiącach w domu dziecka, moja siostra Nikolette otworzyła się przed moja dziewczyną i powiedziała jej, że została zgwałcona przez naszego ojczyma i jego kumpla recydywę. Ojczym później jeszcze terroryzował ją, żeby nikomu nic nie powiedziała. Wychowawczynie też już o tym wiedziały. Powiedziały, że zrobią wszystko, żeby sprawa trafiła do sądu. Dobrze, że ojczyma nie było w domu gdy wróciłem, bo bym go zabił. Była za to matka.powiedziałem jej o tym. Odpowiedziała tylko: jeśli się Nikolette sku*****, to niech się do tego przyzna, a nie zwala na Borysa.

S.P.: Do kogo masz największy żal?

E.L.: Na pewno do rodziców. Wiem, że oni byli chorzy, byli alkoholikami. Mój ojciec przeżył II wojnę światową, później brutalność Polaków w stosunku do Niemców. Po wojnie nagle mieszkał już w Polsce a nie w Niemczech. To go skrzywiło. Moja matka też nie miała łatwego życia. Ojczym regularnie ją gwałcił. Nie tłumaczę jej, ale potrafię zrozumieć niektóre zachowania znając jej historię. Rodzice sami byli kalekami, którzy potrzebowali pomocy. Ktoś powinien był im pomóc.Mam też żal do opieki społecznej, że nie pomagała. Gdyby przeciągu tych wielu lat, ktoś z opieki przyszedł parę razy i porozmawiał z moją matką, może to coś by to zmieniło. W autobiografii dziękuję moim sąsiadom, że dawali mi coś do jedzenia i pieniądze. Fajnie, że otrzymywałem od nich taką pomoc, ale to nie wystarczyło, aby uchronić nas przed przemocą. Nikt nic nie zrobił, wszyscy się bali.Mam też żal o to, że te wszystkie wydarzenia wpłynęły na moje dorosłe życie. Musiałem wyjechać do Niemiec, żeby ratować życie moje i moich sióstr. W książce opisuję wspomnienie, gdy siedziałem i zastanawiałem się, co mam dalej zrobić. Jak wyciągnąć siostry z domu dziecka i zabrać je do Niemiec. Mieszkałem już wtedy z ojcem w Niemczech, który również był agresywny i wykańczał mnie psychicznie. Wtedy miałem 19 lat. Powinienem martwić się tym, czy jestem dobrze przygotowany do następnego turnieju karate, czy mam studiować, a jeśli tak to jaki kierunek, albo czy chcę mieć dziewczynę czy nie. Niestety nie miałem warunków do tego. Martwiłem się co zastanę po powrocie do domu i stale rozważałem powrót do Polski.

S.P.: Co pozwalało Ci przetrwać?

E.L.: Gdy byłem mały, uciekałem w świat fantazji. Oglądałem filmy i czytałem książki o Indianach i kowbojach, z którymi próbowałem się utożsamiać. Czasami szedłem do lasu, siadałem pod choinką i czekałem na wiatr, żeby gałązki głaskały mnie po twarzy, albo przytulałem się do nagrzanych słońcem drzew. Wtedy wyobrażałem sobie, że to ktoś dorosły głaskał moją twarz albo przytulał mnie. To bardzo mnie uspokajało. Później zacząłem trenować. Miałem wtedy 14 lat. Dzięki temu było trochę lepiej, bo mogłem się obronić. Zacząłem żyć treningami, oddychałem nimi, hartowałem się, robiłem pompki na betonie. Godzinami stałem przed lustrem i trenowałem techniki. Ćwiczyłem nawet, gdy uczyłem się wiersza na pamięć. Rozwiązywałem zadania z matematyki siedząc w szpagacie. Wstawałem o 4 rano i biegałem, niezależnie, czy było lato czy zima. Trenowałem razem z moim przyjacielem, Tomkiem Borucem, z którym bardzo wspieraliśmy się nawzajem.To uratowało mi życie. Dzięki treningom stałem się bardzo silny psychicznie i fizycznie.

S.P.: Co poradziłbyś osobom znajdującym się w podobnej sytuacji?

E.L.: Przede wszystkim, żeby samemu szukać gdzieś pomocnej dłoni. Żeby wierzyć i kochać siebie. Nawet jeśli wszystko się wali, nie krytykować się za to. Jeśli upadniesz, wstaniesz. Nie obwiniać się za problemy innych. Ja niestety nie zawsze potrafiłem to zrobić. Dziś istnieje tyle możliwości, że na pewno znajdzie się ta pomocna dłoń. Nie bój się płakać, żadna łza nie pójdzie na darmo, wcześniej czy później ktoś usłyszy ten płacz.-

Z każdej sytuacji jest wyjście. Są ludzie i instytucje, które mogą Ci pomóc. Potrzebujesz wsparcia? Napisz na: psycholog@fundacjazaginieni.pl

Wywiad przeprowadziła:Sylwia Podwysocka - licencjatka psychoseksuologii, obecnie magistrantka psychologii na Uniwersytecie SWPS w Sopocie. Praktykę zawodową odbyła m.in w Miejskim Ośrodku Pomocy Społecznej w Gdyni, Szpitalu Psychiatrycznym w Starogardzie Gdański oraz Poradni Seksuologicznej i Patologii Współżycia w Warszawie.

Fundacja ZAGINIENI
chevron-down