Zuzanna Czerniawska: Powiedz proszę parę słów o tym, jak wygląda Twoja praca i czym się zajmujesz.
M. Maślanka, lekarz neonatolog: Jestem zatrudniona na oddziale intensywnej terapii noworodka i patologii noworodka jako lekarz. Jest to oddział specyficzny, szczególnie na Śląsku, gdyż jest jednym z nielicznych tak szeroko wyspecjalizowanych. W związku z tym wiele dzieci, które przyjeżdżają, to dzieci z wadami wrodzonymi, dzieci z wielowadziami genetycznymi i do diagnostyki genetycznej, a także takie, które wymagają długotrwałej opieki. Przede wszystkim bardzo dużo maluchów przyjeżdża z wadami wrodzonymi. Są to wady wrodzone chirurgiczne, na przykład wady serca i wady neurochirurgiczne. Zakres tych schorzeń, które mamy i obserwujemy u siebie na oddziale, jest bardzo szeroki. Z drugiej strony mamy dzieci, które są wcześniakami do długotrwałego zaopatrzenia, bo wiadomo, że wcześniaki, zanim dojdą do siebie na tyle, żeby mogły wyjść do domu (i też wychodzą w różnym stanie, w zależności od tego, jak skrajny jest to wcześniak), wymagają leczenia kilkumiesięcznego, nawet do pół roku. Kolejną grupą pacjentów są dzieci na patologii noworodka, które przyjeżdżają do diagnostyki czy to chorób metabolicznych czy innych. Zawsze może się też znaleźć noworodek z jakimś zakażeniem. Generalnie jest to bardzo szerokie spektrum chorych dzieci i noworodków, które wymagają intensywnej opieki i zaopatrzenia. Można powiedzieć, że tak naprawdę pracujemy głównie z dziećmi, ale wiadomo, w pakiecie z każdym dzieckiem jest rodzic. Ponieważ to noworodki, wyczekane malutkie dzieciaki, to ich rodzice tak naprawdę przeżywają razem z nami podczas pobytu na oddziale swojego rodzaju traumę. To są najgorsze momenty w ich życiu, bo często się dowiadują, że ich dziecko, na przykład, nigdy nie będzie zdrowe albo że umiera.
Jak wygląda taka relacja z rodzicami? Jak reagują podczas rozmowy z lekarzem?
Szczerze mówiąc, znaczna większość z nich gdy przyjeżdża do nas, jest na samym początku w głębokim szoku. Mam wrażenie, że połowa informacji, których im udzielamy, do nich nie do końca dociera. Staramy się za bardzo nie koloryzować. Wiadomo, że nie chodzi o to, aby odebrać rodzicom nadzieję na dalsze leczenie, ale też nie można im jej dawać ponad miarę, jeżeli stan dziecka jest ciężki. Są to sytuacje zazwyczaj nagłe – dziecko się rodzi, coś się dzieje i przyjeżdża do nas w pierwszych dwóch dobrach. Później te reakcje rodziców są dosyć różne, ponieważ są tacy, którzy idą głęboko w wyparcie i tak naprawdę bez względu na to, co się im mówi i jak się przedstawia sytuację, zawsze wypierają to najgorsze i wmawiają sobie, że wszystko będzie w porządku. Z drugiej strony są tacy rodzice, którzy wpadają w stany depresyjne i bardziej się załamują, chociaż wydaje mi się, że większość najpierw przeżywa ten etap wyparcia, a rozpacz przychodzi później. W przypadku dzieci, które rzeczywiście leżą długo i się nie leczą, bądź też w przypadku dzieci, u których liczne są wady genetyczne i widać, że są zniekształcone, rodzice przechodzą szybciej do fazy rozpaczy. Mamy też oczywiście psychologa na oddziale. Jeśli się udaje to staramy się tych rodziców przygotować na moment, w którym przejmą opiekę nad dzieckiem ciężko chorym bądź uszkodzonym przewlekle również w domu. Ciężko jest mi powiedzieć, czy ci rodzice dochodzą do fazy akceptacji podczas leczenia na naszym oddziale. Myślę, że nie, bo jest to za krótki okres czasu. Nawet jeśli są pod opieką psychologa, to się zdarza bardzo rzadko, aby ci rodzice w pełni akceptowali sytuację, w której się znaleźli, ale ciężko mi tu mówić tak ogólnikowo. Każdy przypadek jest inny.
Czy odczuwasz jako lekarz pracujący na takim oddziale, że ta praca w jakiś sposób cię przytłacza? Czujesz się czasami bardziej obciążona psychicznie?
Przytłoczona może nie. Zdawałam sobie sprawę, jak wygląda praca na takim oddziale i wiedziałam, na co się piszę. Jest to praca, którą chciałam wykonywać i dalej chcę, więc nie powiedziałabym, że mnie przytłacza. Natomiast są tacy pacjenci i takie historie, którzy zostają w głowie i na pewno jest to mocno obciążające psychicznie. Niejednego pacjenta będę pamiętać jeśli nie do końca życia, to bardzo długo, i niektórych rodziców również. Jest to na pewno mocno obciążająca praca, natomiast nie wiem, czy powiedziałabym, że jest przytłaczająca. Myślę, że nie, że to zależy od cech charakteru. Nie każdy się nadawałby do pracy na takim oddziale, ale to tak jak chyba z każdym zawodem wymagającym pracy z ludźmi, gdzie się spotyka z chorobą i cierpieniem.
Jest jakiś sposób na to, aby personel oddziału radził sobie z tymi trudnymi doświadczeniami albo emocjami?
Pomaga na pewno rozmowa. Nie ma takiego magicznego sposobu odreagowywania. Myślę, że każdy odreagowuje troszeczkę po swojemu. Wiadomo, że dużo lepiej jest, jeżeli odreagowuje się w sposób mało destrukcyjny, na przykład poprzez sport. Przede wszystkim warto rozmawiać i nie chodzi nawet o jakąś superwizję z psychologiem czy terapię, ale po prostu wystarczy czasem pogadać z osobami z personelu, które też mają kontakt z danym pacjentem czy danymi rodzicami, bo to już dużo daje. Najgorszą rzeczą, którą chyba można zrobić, to trzymanie wszystkiego w sobie, tych negatywnych emocji, których czasem jest już po prostu za dużo.
Wspominałaś wcześniej, że w tej pracy trzeba mieć odpowiedni charakter. Jakie cechy należy mieć, aby móc pracować na takim oddziale i radzić sobie w pracy?
Na pewno trzeba mieć dużą dozę empatii. Tak naprawdę my na studiach jako lekarze bardzo się nastawiamy na empatię wobec pacjenta, a tu oprócz pacjenta mamy jeszcze w pakiecie rodziców. Czasami mogą być bardzo męczący, szczególnie jeśli ma się dużo pacjentów, dużo pracy. Mimo wszystko trzeba wykazać się zrozumieniem, bo to jest ich dziecko, ich mały skarb i oni potrzebują, aby im poświęcić czas, aby im wytłumaczyć wszystko na spokojnie. Rodzice nie mogą odczuć tego, że ja się śpieszę, że nie mam czasu, że wkurzają mnie ich pytania. Więc ta empatia musi być skierowana nie tylko do pacjenta, ale też do jego opiekunów i całej jego rodziny; do wszystkich tych emocji, które się rozgrywają u nich w domu. Z drugiej strony jednak trzeba mieć też umiejętność odcinania się troszeczkę od tego, bo głębokie przeżywanie wszystkich emocji razem z rodzicami niestety się nie sprawdza. Nie jesteś w stanie wtedy wykonywać swojej pracy i wyrwać się z tego. A musisz umieć zostawić pracę w pracy i przejść nad tym, co się dzieje, do porządku dziennego. Masz swoją rodzinę, a to nie jest twoje dziecko, nawet jeśli je leczysz przez trzy miesiące. To, co się dzieje, nie do końca zależy od ciebie, bo każde z nich ma inny potencjał zdrowia i niektóre przeżyją, niektóre nie przeżyją, niektóre się wyleczą, inne nie do końca, więc na pewne rzeczy człowiek, nawet jak się bardzo stara, nie ma wpływu. I myślę, że to jest najważniejsze.
W jaki sposób jako lekarze udzielacie wsparcia psychicznego rodzicom?
Nie każdy to robi, bo każdy ma inne umiejętności interpersonalne. Ja staram się, aby rodzice mieli zawsze poczucie, że na każde ich pytanie mogę odpowiedzieć. Niczego przed nimi nie ukrywam, mogę im poświęcić tyle czasu, ile tylko potrzebują, jeżeli mają potrzebę porozmawiania z jakimś konsultantem lub ze starszym lekarzem (niektórzy rodzie mają potrzebę porozmawiać z ordynatorem, żeby wiedzieli, że ich dziecko znajduje się pod najlepszą możliwą opieką), że jestem w stanie im to wszystko zapewnić. Ważne są także warunki rozmowy. Teraz już nie prowadzimy rozmów z rodzicami na korytarzach, ale staramy się zapraszać ich do pokoju, gdzie jesteśmy tylko we troje – dwoje rodziców i lekarz, aby nikt nie przeszkadzał i aby oni też mieli możliwość usłyszenia informacji w komfortowych warunkach - bez względu na to, czy te informacje są dobre czy złe.
I kierujecie ich do psychologa, tak? Czy to dotyczy wszystkich rodziców?
Nie. Nie kierujemy wszystkich, bo mamy tylko jednego psychologa na bardzo duży oddział, więc to byłoby nie do zrobienia. Wstępną rozmowę z psychologiem proponujemy wszystkim rodzicom dzieci ciężko chorych: OIOM-owych, tych, które wymagają przewlekłej opieki albo ich leczenie idzie nie w tym kierunku, w którym chcemy albo dzieci, które źle rokują. Robimy to także, gdy widzimy, że rodzice sobie nie radzą. Może się zdarzyć, że dziecko rokuje dość dobrze, ale wywiad jest obciążony, czyli w rodzinie są na przykład przypadki poronienia, śmierć innych dzieci lub choroby i widzę, że rodzice sobie niezbyt dobrze radzą z sytuacją mając kolejne dziecko narażone czy chore. Wtedy też się staramy kierować ich pod opiekę psychologa, przynajmniej na jedną rozmowę, bo rodzice nie zawsze sami są chętni. W naszym społeczeństwie cały czas jest jednak takie przekonanie, że nie każdy ufa psychologom, nie każdy chce się dzielić emocjami. Jeśli mam takich rodziców to czasem, nawet jeśli oni nie chcą, kontaktuję się z naszą panią psycholog i proszę, aby złapała ich gdzieś na korytarzu i zaproponowała rozmowę. Czasami wtedy się zgadzają, przynajmniej na jedno spotkanie, a potem już sobie oceniają sami, na ile mają potrzebę, na ile nie. Teraz jest dużo trudniej, bo jest COVID, więc te odwiedziny rodziców są niestety wstrzymane, ale zakładamy, że rozmawiamy o takiej normalnej sytuacji.
Czyli ta współpraca między lekarzem a psychologiem jest w miarę bliska?
Tak, aczkolwiek muszę powiedzieć, że nie każdy lekarz współpracuje tak ściśle z psychologiem. Patrząc na niektórych lekarzy pracujących u nas na oddziale zauważyłam, że wcale nie nawiązują takiej współpracy z naszą panią psycholog. Ciężko mi powiedzieć, od czego to zależy. Natomiast większość raczej stara się, żeby ta relacja była w miarę bliska, aby przynajmniej rodzicom zasugerować wstępną opiekę na samym początku. Potem już tak naprawdę wszystko zależy od tego, do czego dojdą razem z psychologiem na tych sesjach, czy tego potrzebują, jak często i w jakim wymiarze.
Czy w jakiś sposób praca wpływa na twoje funkcjonowanie na co dzień?
Mam nadzieję, że nie na dłuższą metę. Bywają oczywiście cięższe dni. Bywają takie też takie, kiedy na przykład wychodzę z pracy i zanim odpalę samochód, muszę w nim posiedzieć dziesięć minut, bo tak mi się trzęsą ręce i boję się jechać. Są takie dni, gdy nie jestem w stanie zasnąć, bo tak bardzo myślę o jakimś pacjencie czy o sytuacji. Jest potrzebna jednak ta umiejętność odcięcia się i zostawienia tego, co się dzieje w pracy - w pracy. Staram się, żeby tego nie przenosić aż tak do domu, natomiast na pewno to w jakiś sposób wpływa. Na pewno to zmienia charakter. Po kilku latach pracy na takim oddziale zmienia się też podejście do pewnych rzeczy, człowiek przestaje się przejmować mało istotnymi sprawami, które wcześniej były dla niego bardzo ważne i zaczyna zupełnie inaczej patrzeć.
Byłabyś w stanie określić niektóre wydarzenia jako traumatyczne dla ciebie jako lekarza?
Myślę, że tak. Na pewno nigdy nie zapomnę pierwszego dziecka, które mi umarło. Miałam kilku takich pacjentów, którzy rzeczywiście byli dla mnie bardzo ciężkimi przypadkami. Zazwyczaj to są dzieci, które przychodzą z jakimś banalnym rozpoznaniem i kończy się tak, że umierają, czego nikt się nie spodziewał przy przyjęciu. Jest to dla mnie dużo trudniejsze niż sytuacja, w której pacjent przyjeżdża z ciężkim rozpoznaniem od razu na start. Wtedy człowiek nastawia się od samego początku, że może być źle. Jeśli dziecko przyjeżdża z jakimś banalnym rozpoznaniem, a potem rozwija się na przykład sepsa i ono umiera, to jest to rzeczywiście bardzo trudne i również bardzo ciężko się rozmawia z jego rodzicami. Ta relacja nie jest łatwa, jeżeli śmierć jest gwałtowna. Było kilku takich rodziców, którzy rzeczywiście odcisnęli na mnie piętno i będę ich, jeśli nie do końca życia, to do końca kariery zawodowej, pamiętać.
A czy jako pracownicy otrzymujecie jakieś wsparcie ze względu na obciążenie psychiczne lub jesteście przeszkalani w kwestiach zdrowia psychicznego?
Mamy naszą panią psycholog, która bardzo się stara. Młodsza część kadry ma z nią dobry kontakt, taki bardziej koleżeński. Jest ona mediatorem nie tylko w kontaktach z rodzicami, ale między nami i rodzicami, rozwiązuje też konflikty między personelem. Nie ukrywajmy: praca w takich warunkach i w takim dużym zespole zwykle generuje raz na jakiś czas większe i mniejsze konflikty. Ludzie są bardzo różni i czasami ciężko jest się porozumieć. Jeśli ktoś chce z nią porozmawiać, to nigdy nie odmówiła pomocy czy to w ramach godzin pracy czy to w ramach godzin prywatnych. Natomiast myślę, że to jej prywatna inicjatywa, a nie wsparcie zapewnione przez szpital. Jeżeli zwolniłaby się z naszego oddziału i przyszedłby ktoś inny, nikt nie wie, jak to by wyglądało. Ale powiem szczerze, że z drugiej strony, gdyby pomoc ta była narzucona odgórnie przez ordynatora czy przez szpital, połowa osób by się nie otworzyła czując, że jest to na nich wymuszone. Dużo lepsza jest fachowa pomoc, ale na stopniu koleżeńskim. Wtedy to działa super. Myślę też, że na innych oddziałach i przy innej kadrze może to wyglądać inaczej. Obecnie jest odgórne zalecenie, że na wszystkich oddziałach III stopnia ma być psycholog, ale dla rodziców, nie dla kadry.
Czyli nie dostajecie żadnego tego typu wsparcia z instytucji?
Nie, nie jest to przewidziane.
Szkoleń też żadnych nie macie w tym zakresie?
Można pójść prywatnie na jakieś szkolenie, ale raczej są to szkolenia z pracy z rodzicami, a nie z przepracowywania własnej traumy lub podobnych problemów.
Rozmowę przeprowadziła Zuzanna Czerniawska - wolontariuszka fundacji Zaginieni.