Mówiąc jeszcze jaśniej, chodzi o zjawisko zachodzące gdy w zatłoczonym miejscu jakaś osoba na przykład zasłabnie. Wówczas często dochodzi do sytuacji, w której tę osobę otacza wianuszek przechodniów, spoglądających na siebie nawzajem i niepodejmujących żadnych kroków. Czy to oznacza, że są oni całkowicie obojętni i niewrażliwi na ludzką krzywdę? Absolutnie nie. Takie zachowanie jest właśnie skutkiem rozproszenia odpowiedzialności. Jego świadomość jest o tyle istotna, że wiedząc o jego istnieniu, możemy mu przeciwdziałać.
Cała scena miała miejsce pod domem ofiary i jak początkowo donoszono, była obserwowana przez aż 37 osób. Żadna z nich jednak nie zadzwoniła na policję. Karetka została wezwana dopiero około godzinę po rozpoczęciu zdarzenia, w skutek czego Kitty zmarła w drodze do szpitala.
Dwa tygodnie później, na łamach New York Times pojawił się artykuł o tytule „37 świadków morderstwa i nikt nie zadzwonił na policję”. Choć późniejsze badania wykazały, że liczba świadków była w rzeczywistości mniejsza, wydarzenie to stało się dla większości ludzi symbolem znieczulicy panującej w społeczeństwie. Dla psychologów i socjologów zaś – pierwszą kostką domina, która zapoczątkowała serię badań na temat rozproszenia odpowiedzialności.
W trakcie realizacji przez nich tego zadania, nagle z otworu wentylacyjnego zaczynał wydobywać się dym, mający świadczyć o pożarze. Zmienną niezależną, którą manipulowano, była liczba pomocników eksperymentatora również obecnych w pomieszczeniu. Mieli oni udawać inne osoby badane i zachowywać całkowitą obojętność wobec nadzwyczajnej sytuacji. Okazało się, że jeśli osoba badana przebywała sama w pomieszczeniu, zazwyczaj już po dwóch minutach odnajdowała eksperymentatora, by powiadomić go o domniemanym pożarze (tak robiła ponad połowa badanych). Jeśli zaś przebywała w pomieszczeniu z innymi, niereagującymi na dym, jakiekolwiek działanie podejmowało już tylko 12% osób badanych.
W miarę wzrostu liczby obserwatorów, ich gotowość do pomocy maleje. Dzieje się tak, ponieważ człowiek w takiej sytuacji zadaje sobie nie tylko pytanie: „czy ta osoba potrzebuje pomocy?”, ale też pytania: „czy ta osoba potrzebuje MOJEJ pomocy?”, „czy potrafię jej pomóc?”, „czy w ogóle chcę jej pomóc?”. Często pojawia się również stwierdzenie: „na pewno ktoś inny podejmie działanie”. Powoduje to wpadnięcie w błędne koło, jeśli ta sama myśl pojawi się u wszystkich świadków zdarzenia.
Gdy mamy do czynienia z niecodzienną, bądź niejednoznaczną sytuacją, często nie wiedząc jak się zachować, staramy się czerpać wiedzę z zachowania innych. To zaś prowadzi do kolejnego błędnego koła – jeśli nikt z obserwatorów nie wie jak się zachować, wszyscy będą tkwili w bezruchu, stwierdzając, że najwyraźniej tak ma być. Zjawisko to w psychologii nazywane jest „ignorancją pluralistyczną”, bądź bardziej przyjaźnie „niewiedzą wielu”.
Okazało się, że osoby, które miały zapas czasu, udzielały pomocy aż sześć razy częściej niż osoby spieszące się. Czy to oznacza, że pośpiech może tłumaczyć nas z nieudzielenia pomocy? I tak, i nie. Osoby będące w pośpiechu, skupione na tym, by zdążyć dotrzeć w dane miejsce, czasami po prostu nie zauważają rozgrywającej się koło nich sytuacji kryzysowej, a w skutek tego, nie ma szans zaistnieć u nich nawet myśl o udzieleniu pomocy. Wedle jednak artykułu 162 kodeksu karnego, zaniechanie udzielenia jakiejkolwiek pomocy osobie potrzebującej, jeśli było to możliwe bez narażania własnego życia lub zdrowia, karane jest pozbawieniem wolności nawet do 3 lat, a bycie w pośpiechu nie stanowi tutaj okoliczności łagodzących.
Wśród przyczyn obojętnej postawy można wymienić jeszcze jedną, wydawałoby się banalną – konformizm. Niektórzy ludzie po prostu obawiają się wyjść przed tłum, stąd mimo dobrych chęci, mogą nie podejmować próby pomocy.
Powstaje zatem pytanie, czy będąc w tłumie ludzi jesteśmy skazani na brak pomocy, lub bycie biernym obserwatorem? Jak się okazuje, wcale nie. Już sama świadomość istnienia zjawiska rozproszenia odpowiedzialności często wystarczy, by wyłamać się z błędnego koła i podjąć jakiekolwiek działanie. Choćby najprostsze, takie jak zadzwonienie na numer alarmowy. Dzieje się tak dlatego, że nasza świadomość faktu, że najprawdopodobniej nikt z obserwatorów nie udzieli pomocy, sprawia, że czujemy się bardziej odpowiedzialni za losy ofiary, w skutek czego opisane zjawisko automatycznie znika.
Co zaś w sytuacji, kiedy my sami potrzebujemy pomocy? Otóż można zacytować w tym miejscu słowa Krzysztofa Kaniastego, mówiącego że „pomoc otrzymują ci przede wszystkim, którzy o nią potrafią poprosić”[1]. Bowiem jeśli zamiast zwracać się do wszystkich, poprosimy jedną konkretną osobę, automatycznie wydobywamy ją z bezimiennego tłumu i niejako narzucamy jej odpowiedzialność. Dodatkowo, jak się okazuje, ludzie nie są aż tak skłonni do publicznego odmawiania pomocy, jeśli zostaną o nią wprost poproszeni. W takich sytuacjach tłum może działać więc wręcz na naszą korzyść.
[1] K. Kaniasty ”Klęska żywiołowa czy katastrofa społeczna”.
Bibliografia:
Ciążela, A. (2017). Dlaczego ludzie postępują niezgodnie z obowiązującymi normami moralnymi? Konfrontacja perspektywy etycznej z badaniami psychologicznymi. Studies in Global Ethics and Global Education, (8), 80-93.
Darley, J.M., Latane, B. (1968). Bystander intervention in emergencies: Diffusion of responsibility. Journal of Personality and Social Psychology, 8 (4, Pt.1), 377–383.
Kaniasty K. (2003). Klęska żywiołowa czy katastrofa społeczna. Gdańsk: Gdańskie Wydawnictwo Psychologiczne.
Kassin, S. M. (2017). The Killing of Kitty Genovese: What Else Does This Case Tell Us?Perspectives on Psychological Science, 12(3), 374–381.
Łukaszewski, W. (2012). Psychologia podzielona. Chowanna, 36(special), 15-29.
Wojciszke, B (2011). Rozdział 14. Prospołeczność. W: B Wojciszke Psychologia Społeczna. WN Scholar: Warszawa.
Autor: Klaudia Sak, wolontariuszka Fundacji Zaginieni
Zdjęcie: unsplash.com