KRS: 0000870180

Mikuszewo to mała wieś leżąca w województwie wielkopolskim, w gminie Miłosław, licząca zaledwie około 300 mieszkańców. To właśnie tu mieści się dom rodzinny Zyty Michalskiej, do którego dziewczyna przyjechała na święta wielkanocne w 1994 roku. Nic nie zapowiadało wtedy tragedii, do której miało dojść w Niedzielę Wielkanocną.

O Zycie słów kilka

Zyta Michalska po skończeniu liceum ogólnokształcącego postanowiła wstrzymać się z pójściem na studia, ponieważ nie do końca jeszcze wiedziała, który kierunek będzie dla niej najbardziej satysfakcjonujący. W przerwie od nauki zdecydowała się zamieszkać u swojej ciotki na poznańskim Łazarzu i jednocześnie zapisać się na kurs języka angielskiego. W Poznaniu studiował również jej chłopak, Maciej, dzięki czemu młodzi mogli o wiele częściej się widywać.

Chwile poprzedzające tragedię

Na kilka dni przed świętami wielkanocnymi, dwudziestoletnia już wtedy Zyta przyjeżdża do Mikuszewa. Niedzielę Wielkanocną, która wypadała wówczas 3 kwietnia, rodzina Michalskich spędza więc w komplecie, a po mszy świętej i obiedzie każdy z domowników udaje się w swoją stronę. Siostra Zyty – Justyna – wraz z mamą udają się na drzemkę, zaś pan Waldemar – ojciec dziewczyn – idzie podlać sadzonki.

Zyta natomiast udaje się do swojego pokoju, by rozwiązywać krzyżówki. Dwa dni wcześniej umówiła się również z Maciejem, że spotkają się w niedzielę o godzinie 17:00.

Zniknięcie i poszukiwania

Punktualnie o umówionej godzinie Maciej zjawia się w domu Zyty. Drzwi otwiera mu Justyna i prowadzi chłopaka do pokoju siostry. Okazuje się jednak, że ani tu, ani w innych pomieszczeniach nie ma dwudziestolatki. Nie ma również butów dziewczyny, więc oboje są przekonani, że poszła na spacer. Znają doskonale trasę jej spacerów, która przebiega przez las, więc postanawiają wyjść jej naprzeciw. Niestety, nie spotykają Zyty na swojej drodze.

Na zewnątrz robi się coraz chłodniej i ciemniej, dlatego postanawiają wrócić do domu, z nadzieją, że dziewczyna już tam będzie. I tym razem spotyka ich zaskoczenie, ponieważ dwudziestolatki nadal nie ma. Zaalarmowani rodzice natychmiast udają się na poszukiwanie córki. Od jednego z sąsiadów uzyskują informację, że widział Zytę tego dnia i, że kierowała się wówczas w stronę lasu. Poszukiwania dziewczyny trwają do drugiej w nocy. Niestety, nie przynoszą żadnych rezultatów.

Następnego dnia, gdy losy dziewczyny nadal pozostają nieznane, pan Waldemar zgłasza zaginięcie córki na policję. Funkcjonariusze zjawiają się w Mikuszewie i zarządzają  zorganizowane poszukiwania w terenie – dzięki obecności większości mieszkańców Mikuszewa, którzy odpowiedzieli na apel policji, stworzona zostaje tyraliera, a poszukiwania zostają skierowane na teren pobliskiego lasu.

Finał poszukiwań i wstępne ustalenia

Na ciało dwudziestolatki natyka się jej matka, pani Irena. Zwłoki dziewczyny zostały ukryte w sposób prowizoryczny, poprzez przykrycie ich ściółką leśną. Na głowie Zyty znajdują się obrażenia wskazujące na uderzanie ciężkim przedmiotem, na szyi widnieje zaś sina bruzda, świadcząca o tym, iż przed śmiercią dziewczyna mogła być duszona. Stan jej ubioru wskazuje, że napaści dokonano najprawdopodobniej na tyle seksualnym.

Sekcja zwłok oraz oględziny miejsca zdarzenia wykluczają jednak motyw seksualny zbrodni – nie zostają nigdzie odnalezione ślady nasienia. Udaje się za to ustalić, iż Zyta była ciągnięta twarzą po ziemi – w tym celu sprawca najprawdopodobniej chwycił ją za kaptur kurtki, co spowodowało obrażenia widoczne na szyi dziewczyny. Wyniki sekcji zwłok wykazują, że bezpośrednią przyczyną zgonu było uduszenie, które nastąpiło poprzez dostanie się ściółki leśnej do dróg oddechowych wskutek ciągnięcia twarzą po ziemi.

Przebieg śledztwa

Śledztwo wszczęte w sprawie morderstwa Zyty Michalskiej już na początkowym etapie wyklucza z kręgu podejrzanych jej rodzinę oraz jej chłopaka, Macieja. Sprawa jest wyjątkowo trudna, ponieważ funkcjonariusze nie mają żadnego punktu zaczepienia – motyw zbrodni wciąż pozostaje nieznany. Pomimo podjętych na szeroką skalę działań operacyjnych, morderca pozostaje nieuchwytny. W związku z tym, po dziesięciu miesiącach śledztwa, które nie przyniosło żadnego rezultatu, prokurator podejmuje decyzję o umorzeniu sprawy.

Śledczy dysponują jednak naprawdę mocnym dowodem – pod paznokciami dziewczyny ujawniono bowiem krew mordercy. Niestety, w 1994 roku badania laboratoryjne w zakresie wyodrębniania DNA z materiału dowodowego są na niskim poziomie i istnieje ryzyko, iż dowód może zostać uszkodzony w trakcie wykonywania badań. Zostaje ostatecznie podjęta decyzja, by zachować materiał spod paznokci dziewczyny, i poczekać aż rozwój nauki pozwoli na bezpieczne przeprowadzenie badań, dzięki którym będzie można ustalić, kto jest sprawcą tego brutalnego pozbawienia życia młodej kobiety.

24 lata później...

Jest rok 2018. Przy komendzie wojewódzkiej w Poznaniu powołany zostaje specjalny zespół zajmujący się sprawami niewyjaśnionymi – Archiwum X. Bardzo szybko zajmuje się on powrotem do sprawy Zyty Michalskiej. Jedną z pierwszych czynności podjętych przez śledczych jest zwrócenie się do biegłych z prośbą o ustalenie profilu psychologicznego sprawcy.

Sporządzona opinia wskazuje między innymi, iż z dużym prawdopodobieństwem należy przyjąć, że morderca mieszkał w okolicy i być może był nawet przesłuchiwany podczas pierwszego dochodzenia w tej sprawie. Ponadto niezwłocznie wysłany do badań zostaje materiał dowodowy spod paznokci ofiary, w celu wyodrębnienia DNA i ustalenia profilu genetycznego sprawcy morderstwa.

Uzyskany profil genetyczny zostaje wprowadzony do bazy DNA, nie przynosi to jednak przełomu w sprawie, ponieważ sprawca nie popełnił żadnego przestępstwa od 1994 roku i w związku z tym jego DNA nie figuruje w bazie. W żaden sposób nie zniechęca to śledczych z Archiwum X. Dzięki swojej determinacji i doświadczeniu typują 92 mężczyzn, którzy mogą teoretycznie stać za morderstwem Zyty Michalskiej. Jednocześnie policjanci z wielkopolski publikują na swoich stronach internetowych informację o poszukiwaniu osób, które mogą posiadać wiedzę na temat morderstwa z 3 kwietnia 1994 roku, i apelują, aby takie osoby się zgłaszały. Informację podchwycają media i na komendach rozdzwaniają się telefony. Jeden z tych telefonów kieruje podejrzenia na Waldemara B., który w czasie zabójstwa Zyty mieszkał w sąsiedniej wsi, i który był przesłuchiwany w tej sprawie we wrześniu 1994 roku.

Policjantom udaje się pozyskać niedopałki papierosów należące do podejrzanego i wysyłają je do badań porównawczych. Wykazują one zgodność. Do zatrzymania podejrzanego o morderstwo Zyty Michalskiej dochodzi 14 grudnia 2020 roku. Od Waldemara B. pobrany zostaje materiał biologiczny – ten jest ponownie wysłany do badań, które oficjalnie potwierdzają jego związek ze sprawą. Proces przeciwko Waldemarowi B. rusza w 2021 roku.

Co wydarzyło się 3 kwietnia 1994 roku?

Z akt sądowych możemy się dowiedzieć, że tego feralnego dnia, po kłótni z rodziną, Waldemar B. udał się do lasu na rowerze. Na jednej z leśnych ścieżek doszło do spotkania ofiary z mordercą – Zyta Michalska weszła pod rower oskarżonego, a ten przewrócił się. Wywiązała się pomiędzy nimi kłótnia, podczas której dziewczyna uderzyła w twarz Waldemara B. Mężczyzna nie pozostał jej dłużny. W wyniku szamotaniny sprawca został następnie podrapany po twarzy.

W tym miejscu należy wspomnieć o jednej, zaskakującej kwestii – zadrapania na twarzy Waldemara B. zauważyła jego matka, która po tym, jak dowiedziała się, iż w okolicy zamordowano młodą kobietę, od razu domyśliła się całej prawdy. Nie została jednak przesłuchana w sprawie, sama zaś nie zdecydowała się złożyć obciążających jej syna zeznań.

Waldemar B. przed sądem zeznał ponadto, iż uderzył pięciokrotnie kamieniem w głowę leżącą na ziemi Zytę. Był przekonany, że dziewczyna nie żyje, dlatego też zaciągnął ją w głąb lasu i tam postanowił upozorować gwałt.

Po rozpoznaniu sprawy Sąd Okręgowy uznał winę oskarżonego i wymierzył mu karę 25 lat pozbawienia wolności – czyli maksymalny wymiar kary, który obowiązywał w Polsce w 1994 roku. Apelację od wyroku wniósł adwokat oskarżonego, jednakże w styczniu 2022 roku Sąd Apelacyjny podtrzymał orzeczenie Sądu I instancji.

Wyrok jest prawomocny.

Źródła:

  1. Podcast kryminalny na kanale Tropiciele Zbrodni
  2. https://www.nowiny.pl/wiadomosci/182540-zdesperowany-mieszkaniec-powiatu-wodzislawskiego-wjechal-samochodem-do-wody-uratowali-go-policjanci-z-krzyzanowic.html

Autor: Monika Danielska, wolontariuszka Fundacji Zaginieni

Serdecznie zachęcamy do lektury poprzednich artykułów z serii "Sukcesy Archiwum X":

  1. SUKCESY ARCHIWUM X: Sprawa Grażyny Ż., 41-letniej kobiety z Gdyni
  2. SUKCESY ARCHIWUM X: Zbrodnia sprzed lat - zabójstwo pielęgniarki Agnieszki D. w Białymstoku
  3. SUKCESY ARCHIWUM X: Sprawy zamordowanych chłopców – Marcina S. i Sebastiana T.
  4. SUKCESY ARCHIWUM X: Mieczysław K. z Krakowa. Zaginięcie, które okazało się być zabójczą intrygą
  5. SUKCESY ARCHIWUM X: Ewa Pilarska ze Zbylutowa i tragiczny finał jej zaginięcia
  6. SUKCESY ARCHIWUM X: Sprawa zaginięcia 39-letniej Małgorzaty B.
  7. SUKCESY ARCHIWUM X: Bieszczadzka zmowa milczenia
  8. SUKCESY ARCHIWUM X: Na pozór nieszczęśliwy wypadek okazał się zabójstwem 34-latki w Roszkowie

Początkowo wydawało się, że był to tragiczny wypadek, w którym zginęła kobieta, pozostawiając na brzegu zrozpaczonego partnera. Jednak gdy śledczy zagłębili się w szczegóły sprawy, okazało się, że za pozornym nieszczęśliwym zbiegiem okoliczności kryje się morderstwo z zimną krwią. Co tak naprawdę wydarzyło się tamtej nocy i jak przebiegało dochodzenie, które doprowadziło do odkrycia przerażającej prawdy o śmierci 34-latki?

Nieszczęśliwy wypadek

W nocy z 10 na 11 lipca 2021 roku w Roszkowie, pow. raciborskim, Andrzej J. wraz z Anetą H.-M. siedzieli w samochodzie nad zbiornikiem wodnym. Spożywali razem alkohol. Po godzinie 4 nad ranem rozległ się alarm – samochód osobowy stoczył się do zbiornika wodnego.

Andrzej J. poinformował, że samochód, w którym znajduje się jego partnerka, Aneta H.-M., znalazł się w wodzie. Tłumaczył, że oboje byli w samochodzie, gdy ten stoczył się do zbiornika wodnego. Mężczyzna twierdził, że obudził się, gdy auto znajdowało się już w wodzie. Wówczas on wydostał się z samochodu o własnych siłach, jednak nie zdołał już wyciągnąć z niego swojej partnerki.

Źródło: archiwum/OSP Roszków

Na miejscu pojawiła się zaalarmowana straż pożarna. Przybyły aż trzy zastępy Państwowej Straży Pożarnej dysponujące łodzią motorową, dwie najbliższe jednostki Ochotniczej Straży Pożarnej oraz grupa ratownictwa wodno-nurkowego z Bytomia. Niestety, po wyłowieniu kobiety ratownikom nie udało się przywrócić czynności życiowych i stwierdzono zgon.

Wszystkim wydawało się, że był to tragiczny wypadek, a Aneta H.-M. nieszczęśliwie utonęła na oczach kochającego partnera. Nikt nie przypuszczał, że prawda jest jednak zupełnie inna.

Niespodziewany zwrot akcji

13 lipca 2021 r. Prokuratura Rejonowa w Raciborzu wszczęła postępowanie przeciwko Andrzejowi J. o czyn z art. 155 Kodeksu Karnego, tj. nieumyślne spowodowanie śmierci Anety H.-M., za które grozi kara od 3 miesięcy do 5 lat więzienia. Śledztwo zostało umorzone 31 grudnia 2021 r. Nie był to jednak koniec tej sprawy, bowiem Prokuratura Okręgowa w Gliwicach zdecydowała się na przeprowadzenie badań aktowych, które ukazały, że śledztwo zostało umorzone przedwcześnie.

22 lutego 2022 roku postanowiono wznowić śledztwo i wydano dyspozycję o przejęciu sprawy przez Prokuraturę Okręgową w Gliwicach.

Gdy policja rozpoczynała dochodzenie w sprawie brutalnego morderstwa, nikt nie spodziewał się, że przybierze ona tak dramatyczny obrót. Wstrząsające szczegóły zbrodni wychodziły na jaw jeden po drugim, a w międzyczasie morderca, osaczony przez własne czyny i wyrzuty sumienia, podjął desperacką próbę samobójstwa. Czy ten akt rozpaczy był próbą ucieczki przed wymiarem sprawiedliwości, czy może ostatnim wołaniem o pomoc?

Andrzej J. 30 sierpnia 2021 roku poinformował swoich znajomych w mediach społecznościowych o swoich zamiarach, a ci zaalarmowali o tym odpowiednie służby. Andrzej J. wjechał samochodem do tego samego zbiornika wodnego w którym zginęła Aneta H.-M., jednak został uratowany. Okazało się, że był pod wpływem alkoholu. Przewieziono go do szpitala psychiatrycznego dla osób nerwowo i psychicznie chorych w Rybniku.

Sprawa, która wciąż trwa

Sprawą zajęło się katowickie “Archiwum X”. Polskie Archiwum X to specjalna jednostka policyjna, zajmująca się rozwiązywaniem najtrudniejszych i najstarszych spraw kryminalnych w Polsce. Archiwum X skupia się na niewyjaśnionych zbrodniach, które często pozostawały nierozwikłane przez wiele lat. Funkcjonariusze tej jednostki, korzystając z nowoczesnych technik śledczych, analizy DNA, zaawansowanej kryminalistyki oraz współczesnych narzędzi informatycznych, podejmują próby rozwikłania spraw, które wydawały się beznadziejne.

Opinie biegłych w dziedzinie eksperymentów wodnych oraz ruchu drogowego, uzyskane w sprawie, podważyły wersję wydarzeń przedstawioną przez Andrzeja J. To rzuciło nowe światło na sprawę, która przestała być już postrzegana jako nieszczęśliwy wypadek, a stała się zabójstwem z zimną krwią.

Stwierdzono, że po śmierci ofiary Andrzej J. używał jej karty bankomatowej, za pomocą której wypłacał gotówkę i opłacał zakupy, w tym znicz, który zapalił na miejscu jej śmierci.

18 stycznia 2024 r. Sąd Rejonowy w Gliwicach na wniosek prokuratora zastosował wobec podejrzanego środek zapobiegawczy w postaci tymczasowego aresztu na okres 3 miesięcy.

Za zbrodnię przypisywaną podejrzanemu obecnie grozi mu kara pozbawienia wolności od 10 lat do dożywocia. Motyw działania Andrzeja J. na ten moment nie jest znany opinii publicznej. Możliwe jednak, że nowe informacje w tej sprawie przyniesie opinia sądowo-psychiatryczna oskarżonego.

Źródła:

  1. https://www.nowiny.pl/wiadomosci/227230-przelom-w-sprawie-tragedii-w-roszkowie-wedlug-sledczych-to-nie-byl-wypadek-tylko-zabojstwo.html
  2. https://www.nowiny.pl/wiadomosci/182540-zdesperowany-mieszkaniec-powiatu-wodzislawskiego-wjechal-samochodem-do-wody-uratowali-go-policjanci-z-krzyzanowic.html
  3. https://www.pap.pl/aktualnosci/policjanci-z-archiwum-x-rozwiazali-sprawe-zabojstwa-kobiety-utopionej-w-samochodzie

Autor: Marta Piasecka, wolontariuszka Fundacji Zaginieni

Zdjęcie: shutterstock.com

Serdecznie zachęcamy do lektury poprzednich artykułów z serii "Sukcesy Archiwum X":

  1. SUKCESY ARCHIWUM X: Sprawa Grażyny Ż., 41-letniej kobiety z Gdyni
  2. SUKCESY ARCHIWUM X: Zbrodnia sprzed lat - zabójstwo pielęgniarki Agnieszki D. w Białymstoku
  3. SUKCESY ARCHIWUM X: Sprawy zamordowanych chłopców – Marcina S. i Sebastiana T.
  4. SUKCESY ARCHIWUM X: Mieczysław K. z Krakowa. Zaginięcie, które okazało się być zabójczą intrygą
  5. SUKCESY ARCHIWUM X: Ewa Pilarska ze Zbylutowa i tragiczny finał jej zaginięcia
  6. SUKCESY ARCHIWUM X: Sprawa zaginięcia 39-letniej Małgorzaty B.
  7. SUKCESY ARCHIWUM X: Bieszczadzka zmowa milczenia

Na jednej z Zabrzańskich ulic, 22 października 2022 roku doszło do niecodziennej sytuacji. Funkcjonariusze policji zatrzymali 63-letniego mężczyznę.

Osobą zatrzymaną był Tadeusz P., były zastępca komendanta w Lesku.

Praca policjantów z Archiwum X z całą pewnością nie należy do najłatwiejszych. Lwia część spraw zaczyna się od akt, notatek służbowych, wielu stron dokumentów, które ktoś kiedyś napisał. Czytasz protokół przesłuchania i czekasz na to jedno pytanie, które chciałbyś zadać, a okazuje się, że nigdy nie padło.

Akta, które trafiają pod skrzydła Archiwum X, to nie są proste sprawy, z jakiegoś powodu nie zostały rozwiązane.
Bieszczadzka zmowa milczenia to sprawa niezwykle trudna, mataczenie, ukrywanie dowodów, zastraszanie świadków, morderstwa.

Dla oskarżonego cenniejsze niż ludzkie życie okazało się kilkanaście lat na wolności…

Początek tych tragicznych zdarzeń ma miejsce 21 listopada 1985 roku.

Tadeusz P. zastępca komendanta w Lesku, jego ojciec oraz ówczesny zastępca komendanta rejonowego urzędu spraw wewnętrznych jadą do Lesku. Panowie nim wsiedli do auta, spędzili wspólnie wolny czas, racząc się trunkami.

W okolicy zajazdu Pod Gruszą w Łączkach na drogę wybiegł im nietrzeźwy mężczyzna, wypadek okazał się śmiertelny dla pieszego. Osobą prowadzącą pojazd był Franciszek P. ojciec zastępcy komendanta i jedyny trzeźwy w samochodzie. Jak twierdził Franciszek P., nie miał pola manewru, pieszy pojawił się na jezdni nagle.

Świadków zdarzenia było kilkoro, kucharka z zajazdu, kolega denata, taksówkarz, który jechał z naprzeciwka oraz młody milicjant Krzysztof Pyka. Ten ostatni widząc, co się stało, miał niezwłocznie udać się do domu innego funkcjonariusza milicji, który mieszkał nieopodal, to właśnie od niego jechała wyżej wymieniona czwórka.

W domu Józefa B. telefon miał być popsuty. Obaj milicjanci tj. Krzysztof Pyka oraz Józef B., udają się na miejsce zdarzenia.

12 grudnia Krzysztof Pyka po służbie nie wrócił do domu, było to niepokojące dla jego żony. Młody milicjant nie należał do osób, które tak postępują. Sumienny, godny zaufania, cieszył się szacunkiem wśród ludzi mimo iż był obcy, przyjezdny.

Krzysztof Pyka urodził i wychował się w Częstochowie, ciągnęło go jednak w góry, ukochał sobie Bieszczady.

Po ukończeniu szkoły podjął pracę w milicji, początkowo służył w Polańczyku. Funkcjonariusze pełniący tam służbę mieli również obowiązek patrolować jezioro Solińskie, Krzysztof nie najlepiej czuł się w okolicach wody, bał się żywiołu. Nie do końca jest jasne czy to z tego powodu został przeniesiony do Leska, gdzie pełnił służbę w wydziale kryminalnym.

Kiedy mężczyzna zaginął, koledzy po fachu starali się podążać wielotorowo, ucieczka od żony i problemów, wyjazd z kochanką, wyjazd za granice, samobójstwo. Wszystkim tym teoriom zaprzeczali bliscy zaginionego. Ruszyły poszukiwania terenowe, ale nim te się na dobre rozpoczęły, do funkcjonariuszy i ochotników dotarła wieść, że poszukiwanego ktoś widział w Szczytnie. Poszukiwania zakończono.

Wszyscy, którzy znali funkcjonariusza Pyka zdawali sobie sprawę, że jest to podejrzana sprawa.

Nim Krzysztof zaginął, zdążył podzielić się z kilkoma osobami swoimi obawami. Wypadek, który się wydarzył 21 listopada 1985 roku, nie wyglądał tak, jak oficjalnie go przedstawiano.

Prawda mogła ujrzeć światło dzienne dużo wcześniej, wymagało to jednak odwagi, na którą najprawdopodobniej był gotów jedynie Krzysztof Pyka.

Dziś wszystko wydaje się klarowne, spójne, mimo że wyrok jeszcze nie zapadł.

Wieczorem 21.11.1985 roku za kierownicą małego fiata siedział Tadeusz P., funkcjonariusz był pod wpływem alkoholu.

Mężczyzna najprawdopodobniej stracił panowanie nad kierownicą i zjechał na przeciwległy pas, a następnie na pobocze. Na pasie zieleni znajdował się 37-letni Edward Krajnik, który po kilku głębszych i kłótni z kolegą biegnąc, oddalił się od zajazdu Pod Gruszą. 37-latek chwilę później znalazł się na masce samochodu prowadzonego przez Tadeusza P.

Naocznym świadkiem zdarzenia była kucharka, gdy zobaczyła, co się dzieje, wydała z siebie głośny okrzyk, który zwrócił uwagę kolegi Edwarda. Mężczyzna odwrócił się w stronę szosy i zobaczył, że bezwładne ciało kompana upada na jezdnię. Z naprzeciwka nadjechała taksówka, kierowca się zatrzymał na widok zaistniałej sytuacji, kilka sekund później zatrzymał się również autobus, którym jechał Krzysztof Pyka.

Młody milicjant chciał pomóc, w zamian za dobre chęci, od mężczyzny w okularach usłyszał, że ma wsiąść z powrotem do autokaru i „wypier..”. Kierowca taksówki usłyszał rozmowę między Tadeuszem P., a Lucjanem P., (ten drugi był zastępcą komendanta rejonowego urzędu spraw wewnętrznych i nosił okulary) „nie bój się, nic z tego nie będzie”. Możemy jedynie wnioskować, jaki był dalszy przebieg zdarzeń, nieco rozjaśniają sytuację zeznania byłej żony Tadeusza P. Kobieta twierdzi, że mąż przyjechał po ojca i zabrał go na miejsce zdarzenia. Dalsze kroki Tadeusza P., zmierzały do wyciszenia sprawy.

Krzysztof Pyka został uwzględniony w protokole z miejsca zdarzenia, mimo iż kazano mu wsiąść do autobusu i odjechać. W dokumencie napisano, że udał się do domu Józefa B., by wykonać telefon. Józef podpisał się pod tym dokumentem, natomiast Krzysztof miał wątpliwości.

Bliska przyjaciółka Krzysztofa oraz jego żony, pamięta jak mężczyzna opowiadał jej o naciskach, zastraszaniu i groźbach, był zaskoczony, że w tak małej społeczności, jego społeczności dochodzi do nieuczciwości.

Pani Maria tak wspomina, to co powiedział jej funkcjonariusz Pyka:

– Krzysiek chciał pomóc, ale podszedł do niego Lucjan P., wziął pod ramię i powiedział: ty stąd wypier… Ciebie tutaj nie było i nic nie widziałeś.

Wiedział, że nic nie wskóra. Wsiadł do autobusu i odjechał.

Pani Maria nie jest jedyną osobą, której Krzysztof coś wspomniał o feralnym wieczorze. Ewidentnie go to gryzło, nie wiedział, co ma z tym zrobić, jak się zachować.

W dniu, w którym zaginął, dyżurnemu na komisariacie zostawił pieniądze i znaczki (Krzysztof Pyka był skarbnikiem).

– Panie Staszku, oddaję w pana ręce – powiedział.

– Krzysiu, ale co się stało? – odpowiedział zdziwiony C.
Pan Staszek nie doczekał się odpowiedzi.

Pyka po pracy poszedł z kolegą się napić, po wypadku przy zajeździe nie chadzał sam wieczorami.

Feralnego wieczoru towarzyszył mu Zbigniew L., poszli do domu wczasowego Jawor, tam jednak było wielu funkcjonariuszy, a Krzysztof niekoniecznie miał ochotę na ich towarzystwo. Panowie kupili to na co mieli ochotę, po czym zeszli do kotłowni. Niedługo później w owym miejscu zjawił się Wiesław M., milicjant. Zaproponował, że odprowadzi Krzysztofa do domu, przeciwny temu był jego kolega, z którym to przyszedł się napić. Wiesław opuścił kotłownie, ale chwilę później wrócił. Krzysztof Pyka opuścił kotłownię z Wiesławem.

Palacza, który przez cały czas był obecny w pomieszczeniu, tak wspomina tę sytuację:

– Wiesiek i Krzysiek z kotłowni wyszli razem ok. 20.30. Zbigniew L. wyszedł później. Nie wiem, w którą stronę poszli. Otworzyłem drzwi, podaliśmy sobie ręce i powiedzieliśmy sobie cześć. Krzysiek chciał iść do domu. Kurtkę mu podali. On wychodząc zawołał jeszcze do mnie: Mieciu, jeszcze dwa egzaminy i będę mieć z głowy.

Zbigniew L., złożył wyjaśnienia w prokuraturze, na tę chwilę nie jest wiadome co powiedział. Wiesław M., natomiast początkowo twierdził, że odprowadził Krzysztofa pod dom, później te zeznania się zmieniały, czegoś tam nie pamiętał, był pijany itp. Wiesław poddał się nawet hipnozie… (prawdziwej wersji zdarzeń nie znamy).

Jeden z ówczesnych funkcjonariuszy wspomina rozmowę z Wiesławem:

– Tuż po zaginięciu Pyki, Wiesiek dopytywał mnie, dlaczego Jezioro Solińskie nie zamarza. Byłem zaskoczony tym pytaniem. Zaczęliśmy też rozmawiać o zaginięciu Krzyśka. Wyrwało mu się, że tamtego wieczoru „musiał się go nadźwigać".

Wszystkie te, niby drobne, niedopowiedzenia, sugestie, zeznania, układają się w całość.

Wiesław M., pełnił dyżur w noc wypadku pod zajazdem, to również on miał powiadomić grupę poszukiwawczą, że Krzysztof był widziany w Szczytnie.

3 lutego 1986 roku w jeziorze Solińskim zauważono zwłoki, jeden z kolegów Krzysztofa wyciągał je z wody, do dziś pamięta twarz kolegi, w co był ubrany, ranę na czole denata, zaciśnięte dłonie a w nich trawę.

Sprawę śmierci Krzysztofa umorzono. Prowadził ją ten sam prokurator co sprawę wypadku pod zajazdem.

Cóż za przypadek…

Tata Krzysztofa Pyki nie dał się zwieść, na klepsydrze syna poprosił o napisanie "Zamordowany przez kolegów w Bieszczadach", taki też druk widniał na nekrologu.

Mimo chęci, nadziei i wiary, rodzinie Krzysztofa nie udało się dojść do prawdy.

Kilkanaście lat później ambitny młody dziennikarz sięga po skrzynkę Pandory. Robactwo, jakie wyjdzie i ujrzy światło dzienne, nigdy nie powinno mieć miejsca.

Mali ludzie, bez zasad, kręgosłupa moralnego w imię czego popełniali te czyny?

Większość w ówczesnym czasie może czerpała z tego jakieś profity, po latach zapomniani stróże na parkingach, sprzedawcy odzieży używanej…

Żadna praca nie hańbi, ale postępowanie już tak. Królowie życia i śmierci… Ci, którzy pisali scenariusze, decydowali o tym, jak kończył się czyjś los, królewsko nie skończyli.

Marek Pomykała od zawsze marzył o karierze dziennikarskiej, do gazet zaczął pisać już na studiach.

Ostatnim miejscem pracy Pomykały była Gazeta Bieszczadzka. Dziennikarz pochodził z Sanoka oddalonego od Leska o ponad 120 km. Tata Marka Pomykały podejrzewa, że o sprawie sierżanta Krzysztofa Pyki i wypadku pod zajazdem ktoś Markowi musiał opowiedzieć. Wspomina również, że o matactwach w tych sprawach było dość głośno. Mężczyzna twierdzi, że gdyby wiedział, na jaki temat syn pisze artykuł, poradziłby odpuścić temat.

30 kwietnia 1997 roku żona Pomykały wszczęła alarm, Marek nie wrócił na noc do domu. Dla rodziców mężczyzny zachowanie synowej było zaskakujące, Pomykałowie wiedzieli, że synowi zdarzało się nie nocować w domu a i jego relacja z żoną nie była najlepsza. Rodzice dziennikarza jeszcze tego samego dnia decydują się na zgłoszenie zaginięcia. Marek jest dorosłym mężczyzną, zdrowym - jego zaginięcie nie jest traktowane priorytetowo.

Dwa dni później czyli 2 maja, na zaporze wodnej w Solinie policja odnajduje auto dziennikarza. Na miejsce przyjeżdża tata zaginionego, mały fiat jest zamknięty. Marek nie miał w zwyczaju zamykać drzwi na kluczyk, bak pojazdu jest pusty. Jednym z obecnych funkcjonariuszy na zaporze jest Wiesław M., o nim wspominałam już wcześniej…

Policja sprawdziła hotele i pensjonaty, nigdzie nie znaleziono śladu po dziennikarzu, nikt o takim nazwisku nie wynajął pokoju w tamtym czasie, w tamtej okolicy.

Zaczęły pojawiać się głosy, że Pomykała mógł popełnić samobójstwo. Mówiono o nieszczęśliwej miłości, nadużywaniu alkoholu, dwóch próbach samobójczych. Oczywiście sprawdzono jezioro, badali je nurkowie, pływano łodziami - nie udało się znaleźć śladu po Pomykale.

Policja odpuściła sprawę, ale nie rodzice zaginionego.

Ci próbowali wszystkiego łącznie z jasnowidzami, na krótką chwilę udaje się wznowić śledztwo, ale to po miesiącu ponownie zostaje umorzone.

Jak wspomina w swoim artykule dla INTERIA Wydarzenia, Dawid Serafin, w dokumentach ze śledztwa pojawia się informacja, że w wieczór kiedy zaginął Pomykała z jego domowego telefonu nikt nie wykonywał i nie odbierał połączeń. Jest to niezgodne z prawdą, tata Marka pobrał wykaz połączeń.

29.04.1997 r.
21:53
Ktoś z domu Pomykały łączy się z dyżurnym policji, rozmowa trwa ponad minutę.
21:59 Połączenie wychodzące z domu Pomykały, odbiorcą połączenia jest siostra byłego komendanta wojewódzkiego w Krośnie. Rozmowa trwa 115 sekund.

Chwilę później ponowne połączenie wychodzące z domu dziennikarza, tym razem do wyżej wspomnianego byłego komendanta. Połączenie trwa niespełna minutę.
22:05 Kolejne wychodzące połączenie do wojewódzkiego komendanta policji w Krośnie. Czas połączenia 222 sekundy.
22:18 połączenie przychodzące z baru Beerland, Pomykała rozmawia przez 112 sekund.
Ponowne przychodzące połączenie z baru trwało 33 sekundy i miało miejsce o 22:33

Po wielu latach do policji trafiają informacje, że Pomykała mógł zostać zamordowany.

Kobieta, która opowiada śledczym o zbrodni jest koleżanką byłej partnerki Tadeusza P. Kobieta twierdzi, że o zbrodni opowiedziała jej właśnie Wioletta Z.

W 2012 roku przesłuchano Wiolettę Z. Była partnerka Tadeusza P., zeznała, że mężczyzna opowiedział jej o tym co zdarzyło się pod zajazdem oraz o morderstwie Krzysztofa Pyki, niebyło to jednak wszystko co miała do przekazania. Wioletta Z., twierdzi również, że Pomykała chciał porozmawiać z P., o wypadku, w związku z pisanym przez niego artykułem. Tadeusz P., powiedział kobiecie, że zaprosił dziennikarza do swojego domku w Wołkowie gdzie go udusił.

Kolejną osobą, z którą chcą rozmawiać śledczy jest była żona Tadeusza.

Kobieta w komputerze męża znalazła zapiski, które miały się znaleźć ponoć w książce byłego komendanta. Był tam fragment opisujący wypadek, w którym zginął Edward Krajnik. Kobiecie przypomniały się również słowa męża, którymi skwitował jej zapytanie o to jak może żyć ze świadomością, że zabił dwie osoby “mylisz się, nie dwóch, a trzech, bo trzeciego zakopałem”.

Do wydawnictwa Ruthenus w 2016 roku dociera mail, to jego fragment:

"Jestem emerytowanym oficerem policji. Pracowałem w Bieszczadach. Historia tych spraw jest do dziś żywa i bulwersująca w tym regionie. Nastąpiło przedawnienie, więc może ujrzeć światło dzienne (…). Właśnie z uwagi na przedawnienie dzisiaj bez obaw o pociągnięcie do odpowiedzialności można opowiedzieć i zrzucić z siebie jarzmo tych czynów i 30 lat jarzma życia w oczekiwaniu na karę lub przedawnienie. Mogę bez obaw podać nazwiska wszystkich osób związanych i żyjących do dziś".

Autorem wiadomości jest Tadeusz P.

Wyżej wspomniane wydawnictwo nie podjęło się napisania książki, ale Tadeusz P., koniecznie chciał wydać swoją historię. Mężczyzna zgłosił się do lokalnego dziennikarza z propozycją współpracy. Książka co prawda nie powstała, ale Tadeusz P., opowiedział dziennikarzowi jeszcze jedną historię o zbrodni.

Kolega Edwarda Krajana był świadkiem wypadku, aby go uciszyć następnego dnia aresztowano Czesława pod zarzutem kradzieży. P., miał powiedzieć dziennikarzowi, że z pijanym Czesławem wsiadł do łódki i wypłynął na jezioro, gdzie wyrzucił mężczyznę za burtę. Na obecną chwilę nie ma śladów po Czesławie, nie wiadomo czy żyje i gdzie przebywa.

W 2020 roku sprawą zajęła się krakowska prokuratura oraz krakowskie Archiwum X. Dwa lata później aresztowano Tadeusza P. Byłemu funkcjonariuszowi wymiaru sprawiedliwości postawiono cztery zarzuty m.in.,. zabójstwa Krzysztofa Pyki, Marka Pomykały oraz usiłowania zabójstwa byłej żony.

Akt oskarżenia zostanie przedstawiony najprawdopodobniej w najbliższym czasie.

Źródła:

  1. https://tvn24.pl/rzeszow/archiwum-x-byly-milicjant-podejrzany-o-dwa-zabojstwa-w-1985-i-1997-roku-prawdopodobnie-sadzil-ze-te-zbrodnie-juz-sie-przedawnily-st6236793
  2. https://www.youtube.com/watch?v=3e8g8uYkvXY
  3. https://lifeinkrakow.pl/w-miescie/5658,zamordowal-trzy-osoby-prawie-40-lat-unikal-kary-krakowskie-archiwum-x-rozwiklalo-kolejna-zagadke
  4. https://nowiny24.pl/byly-policjant-podejrzany-o-zabojstwo-sanockiego-dziennikarza-spedzi-kolejne-miesiace-w-areszcie/ar/c1-18134627
  5. https://wydarzenia.interia.pl/podkarpackie/news-trzy-zbrodnie-i-tajemniczy-list-peka-bieszczadzka-zmowa-milc,nId,6456012

Autor: Marcelina Biała, wolontariuszka Fundacji Zaginieni

Zdjęcie: unsplash.com

Serdecznie zachęcamy do lektury poprzednich artykułów z serii "Sukcesy Archiwum X":

  1. SUKCESY ARCHIWUM X: Sprawa Grażyny Ż., 41-letniej kobiety z Gdyni
  2. SUKCESY ARCHIWUM X: Zbrodnia sprzed lat - zabójstwo pielęgniarki Agnieszki D. w Białymstoku
  3. SUKCESY ARCHIWUM X: Sprawy zamordowanych chłopców – Marcina S. i Sebastiana T.
  4. SUKCESY ARCHIWUM X: Mieczysław K. z Krakowa. Zaginięcie, które okazało się być zabójczą intrygą
  5. SUKCESY ARCHIWUM X: Ewa Pilarska ze Zbylutowa i tragiczny finał jej zaginięcia
  6. SUKCESY ARCHIWUM X: Sprawa zaginięcia 39-letniej Małgorzaty B.

18 lat… Tyle czasu Pani Marianna szuka swojej córki. Jej koleżanki odchowały już dawno dzieci, inne spełniają się w roli babci, ona zaś całą swoją uwagę skupia na poznaniu prawdy.

Co się stało z Justyną Kanicką?

Jest 13 stycznia 2006 roku, krótko po 19 Justyna żegna się z mamą i wychodzi. Nim 24 latka zamknęła ostatni raz drzwi od domu przy ulicy Topolowej w Kamieniu Pomorskim woła do mamy: „Tylko nie patrz w okno”.

Pani Mariana miała w zwyczaju odprowadzać wzrokiem opuszczające dom dzieci. Tym razem postąpiła zgodnie z życzeniem córki, żałować będzie po dziś dzień.

Po latach, analizując całą sytuację, widzimy, że zachowanie Justyny było niecodzienne. W zgiełku dnia nie mamy czasu na analizy, refleksja przychodzi później.

Justyna Kanicka, rozmawiając feralnego wieczoru z mamą, powiedziała, że jedzie do szkoły.

Młoda kobieta studiowała w Szczecinie. Zjazdy odbywały się w weekendy a 13 wypadał w piątek, poinformowała mamę, że zamierza zatrzymać się u koleżanki - nigdy wcześniej tego nie robiła, zawsze wracała na noc. Pani Marianna przyjęła do wiadomości informacje od córki, mimo że budziła pewne zdziwienie.

Justyna przed blokiem spotkała sąsiadkę, kobiety wymieniły kilka grzecznościowych zwrotów. Kanicka mówi, iż spieszy się na autobus do Szczecina po czym się pożegnały. Sąsiadka jest zaskoczona o tej porze żaden transport publiczny nie jedzie w tamtym kierunku.

Nikt od tego czasu nie ma kontaktu z Justyną, przez nikogo kobieta też nie jest więcej widziana. Kobieta była spokojną, skryta i życzliwa, wolny czas spędzała głównie w domu. Justyna otaczała się wąskim gronem znajomych, w dużej mierze to kobiety, kuzynki i kilka koleżanek.

Młoda kobieta miała pewien kompleks, który wpływał na jej samoocenę.

Jej prawa noga była nieznacznie krótsza. Justyna wspominała bliskim, że chciałaby poddać się operacji. Wiedziały o tym koleżanki jak i krewni można zatem wnioskować, że była to dla Justyny istotna kwestia.

Od jakiegoś czasu 24-latka spotyka się z mężczyzną. Jest to pierwszy w jej życiu poważny związek, poważny dla Justyny. Stanowczo mniej ze swojej strony daje młody mężczyzna.

Justyna Kanicka nie jest jedyną kobietą, z którą jest w bliskiej relacji Rafał.

Oficjalnie ma dziewczynę, z Kanicką spotyka się w tajemnicy zazwyczaj w jej domu. Rodzice i przyjaciółki zdają sobie sprawę, że mężczyzna wykorzystuje naiwność Justyny, kobieta jednak nie potrafi lub nie chce zakończyć tej znajomości.

14 stycznia w sobotę brat Justyny otrzymuje z jej numeru SMS, dziś nie jest w stanie sobie przypomnieć jak dokładnie brzmiał, wiadomość jest na tyle niepokojąca, że 22-latek wychodzi ze studniówki, na której przebywał jako osoba towarzysząca.

Mariusz szukał Justyny, dzwonił do niej jednak bez rezultatu.

Po kilku godzinach wraca na imprezę. Dwa dni po opuszczeniu przez Justynę domu w mieszkaniu Kanickich zjawia się Rafał. Twierdzi, że ma sprawę do Mariusza. Ponoć chce oddać chłopakowi jakiś katalog, spędza chwilę w pokoju Mariusza.

– Pożyczył go bardzo dawno, nie potrzebowałem go, zaskoczył mnie ta wizyta. – relacjonował Mariusz.

Kolejną osobą, która dostaje wiadomość z telefonu Justyny jest jej przyjaciółka.

Panie poznały się na szkoleniu, obie pracowały w banku Skok jedna w Szczecinie zaś druga w Kamieniu Pomorskim. Szczecinianka otrzymała wiadomość o treści “Wyjeżdżam jak najdalej stąd”. Kobietę zaniepokoił sposób pisania smsa, brakowało dużych liter oraz odstępów między wyrazami, Justyna zawsze pisała poprawnie. Przyjaciółka dzwoni na numer stacjonarny Państwa Kanickich zaledwie kilka minut po wyjściu Rafała. Połączenie odbiera Pani Marianna. Przekazane jej przez koleżankę informacje budzą niepokój w Pani Kanickiej. Justyna nie pojawiła się na zajęciach w szkole, nie była też umówiona z koleżanką na nocowanie.

We wtorek 17 stycznia na miejscowym komisariacie policji zjawia się mężczyzna.

Ów człowiek twierdzi, iż jest dyrektorem banku Skok. Chce zgłosić, że z kasy zginęły pieniądze.

Krótko po wizycie mężczyzny na komisariat docierają Państwo Kaniccy. Małżeństwo chce zgłosić zaginięcie córki. Funkcjonariusze policji ustalają, że Justyna w dniach poprzedzających zaginięcie zaciągnęła kilka pożyczek w bankach oraz zabrała z miejsca pracy sumę 13 549 zł 18 gr. Łączna suma, jaką dysponowała Justyna w chwili zaginięcia, wynosiła około 32 tysięcy. Policja bardzo szybko wyciąga wnioski, Justyna przywłaszczyła pieniądze i uciekła, co potwierdzają wiadomości wysłane z jej telefonu.

Z narracją policji nie zgadzała się rodzina zaginionej. Pani Marianna wielokrotnie prosiła policję o podjęcie działań. Kobieta chciała, aby sprawdzono monitoring na pobliskiej stacji paliw, gdzie Justyna spotykała się z Rafałem, chciała również, aby sprawdzono auta mężczyzny, które zostały wystawione na sprzedaż.

Sprawa przez kilka lat stała w miejscu.

Śledczy nie podzielali podejrzeń rodziny co do Rafała. Wszelkie wnioski rodziny był blokowane twierdzeniem, że młoda kobieta przywłaszczyła pieniądze i uciekła.

Prawie dwa lata po zaginięciu Justyny rodzice składają do prokuratury zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa. Odpowiedź jest odmowna. Pani Marianna nie daje za wygraną, walczy o córkę, pisze wiele listów z prośbą o pomoc i interwencję. Adresatami są między innymi Zbigniew Ziobro, Rzecznik Praw Obywatelskich, Prokuratura Generalna oraz ówczesny prezydent Lech Kaczyński. To właśnie ten ostatni interweniuje w sprawie i dzięki jego działaniom zaginięciem Justyny zajęło się Szczecińskie Archiwum X.

Udaje się zabezpieczyć jeden z samochodów należących do Rafała.

Znaleziono w nim ślady krwi, jednak nie można ustalić do kogo należała. Śledczy odzyskali również telefon Justyny. Z zebranych informacji udaje się określić, że w dniu zaginięcia, Justyna, po opuszczeniu domu, dzwoni z budki telefonicznej przy ulicy Szczecińskiej na swój numer telefonu, w którego posiadaniu w tym czasie był Rafał.

Mężczyzna został przesłuchany 5 lat po zaginięciu Justyny.

W toku przesłuchania twierdził, że nie znał Justyny, innym razem umniejszał relacji jaka ich łączyła. Narracja Rafała zmieniała się za każdym razem, gdy rozmawiał ze śledczymi. Mężczyźnie zaproponowano badanie wariografem, jednak ten nigdy na nie nie dotarł.

Śledczy na początku maju 2011 wzywają Rafała. Ponownie chcą przeprowadzić badanie wariografem. Ten nie przychodzi, pojawia się dopiero w pod koniec miesiąca i odmawia rozmowy.

Zostają wytypowane miejsca, gdzie Rafał mógł pozbyć się ciała Justyny.

W ostatnich miesiącach prowadzono tam prace poszukiwawcze, w których czynny udział brały wolontariuszki Fundacji Zaginieni.

Z zebranych informacji wynika, iż podejrzewany przez bliskich kobiety Rafał zjawił się w Kamieniu Pomorskim, kiedy rozpoczęto prace poszukiwawcze. Spędził w mieście kilka dni.

Zmowa milczenia, która tej sprawie towarzyszyła przez wiele lat, pęka. Pojawiają się świadkowie, osoby, które jeszcze kilka lat temu milczały nabierają odwagi.

Rodzina Justyny nie ma złudzeń, że uda się ją odnaleźć żywą. W 2018 roku kobieta została uznana za zmarła.

Dlaczego Justyna Kanicka zniknęła?

Hipotez jest kilka: pieniądze, niechciana ciąża, przypadek.

Kobieta, która była oficjalną partnerką Rafała zakończyła związek kilka dni przed zaginięciem Justyny. Rafał jej mieszkanie opuścił 12 stycznia 2006 roku, noc między 12 a 13 stycznia spędził w hotelu. Zaś już 14 stycznia zjawił się w domu innej kobiety, pytając, czy może się u niej zatrzymać. Z jej relacji wynika, że był przemoczony i miał wysoką temperaturę. Kobieta daje mu alibi na noc zaginięcia Justyny i twierdzi, że przez dwa tygodnie nie opuszczał jej domu.

Jest to niezgodne z prawdą. Rafał dwa dni po zaginięciu Justyny zjawił się w jej rodzinnym domu. Mało tego, znajoma wyżej wspomnianej bywała u niej po zaginięciu Justyny. Nie widziała tam Rafała.

Była partnerka mężczyzny wspomina pewną sytuację. Już po zaginięciu Justyny Rafał zjawił się w jej domu, wymachując plikiem banknotów i domagając się, aby kobieta pozwoliła mu wrócić. Ta jednak była nieugięta. Kilka miesięcy później Rafał stanął przed jej autem i wyciągnął broń. Ta sytuacja powtórzyła się dwukrotnie. Zwieńczeniem jego działań było podpalenie kobiecie auta.

Justyna Kanicka wspominała jednej z koleżanek, że ma już dość Rafała.

Powoli zaczynało do niej docierać, że on nie traktuje jej poważnie. Brał od niej pieniądze na wszystko: paliwo, doładowanie telefonu, jedzenie i rozrywkę. Na tym tle dochodziło do nieporozumień między Panią Marianną a Justyną. Mama nie rozumiała, jak młoda kobieta, która nie dokłada się do utrzymania domu i nie płaci czesnego za studia, nie ma pieniędzy, mimo stałej pracy.

Dla rodziców było jasne, że Rafał traktuje ich córkę jak źródło dochodu. Justyna przy okazji wyżej wspomnianej rozmowy z koleżanką wspomniała również o agresywnym zachowaniu mężczyzny. Twierdziła, że ją poddusza i wykręca jej ręce. Może gdyby 24-latka wiedziała, że ówczesna partnerka Rafała była traktowana przez niego w podobny sposób, zakończyła by tą relacje wcześniej.

Rafał doskonale manipulował kobietami. Wymyślał choroby, długi u niebezpiecznych ludzi, tylko po to, by wyłudzić pieniądze. Często były to duże sumy. Jedna z jego byłych partnerek wspomniała, iż bawił go jej strach wywołany jego zachowaniem. Padały również słowa: “Skończysz jak Kanicka na cygańskich stawkach”.

Bliscy Justyny zasługują na prawdę. Justyna Kanicka zasługuje na sprawiedliwość.

W ubiegłym roku Pani Marianna tak zwróciła się do osób, które mają wiedzę, co spotkało jej córkę:

„Zwracam się z apelem do wszystkich ludzi o pomoc, a w szczególności do tych co wiedzą i milczą już 17 lat, zwracam się do Waszego sumienia jako matka do matki, jak rodzic do rodzica.

Gdzie jesteś Justyna, daj nam choć drobną wskazówkę – właśnie tymi słowami często proszę Justynę o pomoc w odnalezieniu jej ciała – tak, odnalezieniu jej ciała, abyśmy mogli przeżyć żałobę, mieć miejsce pochówku, miejsce, gdzie można ukoić swój ból i cierpienie po tylu latach.

Jeśli ktokolwiek może nam pomóc, jeśli ktoś przez tyle lat wie, co stało się tej piątkowej nocy z Justyną niech przerwie milczenie.”

Jeśli posiadasz informacje na temat tego zdarzenia, skontaktuj się z Fundacją Zaginieni przez aplikację Messenger. Możesz też skontaktować się bezpośrednio z Zespołem Przestępstw Niewykrytych na ul. Kaszubskiej 35 w Szczecinie lub telefonicznie pod numerem telefonu: 47 78 11 833.

Źródła:

Autor: Marcelina Biała, wolontariuszka Fundacji Zaginieni

Zdjęcie: archiwum prywatne państwa Kanickich

Mieczysław K., mieszkaniec Krakowa, zaginął ponad 15 lat temu. W niniejszym artykule chcę przedstawić mroczną zagadkę jego zniknięcia, którą rozwiązali policjanci z Archiwum X.

Pracę policyjnego Archiwum X można często kojarzyć jedynie z ponownym otwieraniem spraw, żmudnym przeglądaniem starych dokumentów i zeznań, czy ekshumacją. Choć te skojarzenia nie mijają się z prawdą, są jedynie częścią zadań tej jednostki. Tak naprawdę wiele z tzw. ciemnej liczby przestępstw jest związanych z pracą w tym oddziale. Wszystko, co budzi wątpliwości policjantów: od tajemniczych zgonów, samobójstw, po niewyjaśnione zaginięcia.

W dniu 14 maja 2005 roku, 43-letnia Gabriela K., mieszkanka osiedla Podwawelskiego, zgłosiła na komisariacie zaginięcie męża. Twierdziła, że pojechał samochodem poprzedniego dnia do pracy i do tej pory nie wrócił. Tego samego dnia policjanci znaleźli pojazd w okolicy zalewu Kryspinów. Pomimo podjętych starań, poszukiwania mężczyzny przez policję i najbliższych nie odniosły sukcesu, w związku z tym widniał w policyjnej bazie zaginionych.

Mieczysława K. nie udało się odnaleźć.

Ze braku poszlak i dowodów oraz przez zeznania żony, która sugerowała, że mógł nawet chcieć popełnić samobójstwo, przyjęto, że jego zniknięcie wiąże się z chęcią zmiany dotychczasowego trybu życia.

Po kilku miesiącach, policyjny oddział Archiwum X zaczął przyglądać się okolicznościom zaginięcia. Postanowiono wyjaśnić kilka kwestii związanych ze zniknięciem mężczyzny.

Ponownie przesłuchano żonę i znajomych Mieczysława K.

Policjanci ustalili, że Gabriela od kilku lat spotykała się z innym mężczyzną, 43-letnim Jerzym S., który zamieszkiwał przy ul. Komorowskiego. Para poznała się w 2001 roku na planie filmu, gdzie oboje statystowali. Wkrótce potem sąsiedzi regularnie widywali ich w mieszkaniu Jerzego.

Znajomy Mieczysława zeznał, że ten wiedział o romansie żony, jednak nie chciał rozwodzić się ze względu na młodszą córkę. Gabriela również nie chciała rozwodzić się z mężem, aby nie krzywdzić córek. Dlatego, jak podobno powiedziała, uznała, że żałoba będzie dla nich łatwiejsza do zniesienia. Ta konkluzja doprowadziła do wydarzeń z 13 maja 2005 roku.

Kilka miesięcy po zaginięciu Mieczysława, Gabriela dążyła do prawnego uznania męża za zmarłego. Jerzy wprowadził się do niej, a mieszkanie na ulicy Komorowskiego wynajął studentom.

Informacje na temat domniemanego remontu, który prowadził Jerzy tuż przed wynajęciem mieszkania oraz analiza rozkładu kuchni wykazała, iż w pomieszczeniu znajduje się dodatkowa wnęka, która nie należy do standardowego elementu mieszkań w tym pionie.

Po rozkuciu ściany policjanci odkryli rozkładające się w foliowym worku zwłoki Mieczysława K. Wraz z nimi odnaleziono kilka rzeczy osobistych mężczyzny oraz drewniany, zakrwawiony przedmiot, przypominający pałkę.

ZBRODNIA

Gabriela opisała przebieg zdarzeń z 13 maja 2005 roku, z którego wynikało, że zwabiła męża do mieszkania na ul. Komorowskiego pod pretekstem pomocy chorej koleżance. Zaraz po wejściu do mieszkania, Jerzy uderzył Mieczysława kilkukrotnie drewnianym przedmiotem, aż ofiara upadła na ziemię. Jerzy podniósł go, po czym uderzał nim o framugę drzwi. Po tym, jak mąż jego partnerki stracił przytomność, założył mu na głowę plastikową siatkę i zacisnął sznur na szyi, doprowadzając do uduszenia.

Mieczysław K., o wiele mniejszy od napastnika, nie miał szans na obronę w tak zaaranżowanej sytuacji.

Po zabójstwie para udała się samochodem ofiary nad zalew Kryspinów. Tam porzucili pojazd, celem sfingowania domniemanej ucieczki denata. Pozostawiwszy samochód w krzakach, wybrali się na kolację do pobliskiej restauracji, z której wrócili do domu taksówką. Gabriela twierdziła również, że po powrocie pojechała do córek. Jerzy zaś zajął się budową sarkofagu, w którym zalał ciało Mieczysława wraz z narzędziami zbrodni. Niedługo po tym, jak żona zgłosiła zaginięcie męża, jej partner wynajął mieszkanie, w którym zabetonował zwłoki Mieczysława, studentom.

ŚLEDZTWO, PROCES I KARA

Analiza zeznań świadków oraz zachowanie Gabrieli i Jerzego naprowadziło policjantów na trop prawdziwych, makabrycznych wydarzeń towarzyszących okolicznościom zaginięcia i śmierci Mieczysława K.

Ustalono, że sprawcy od lat obnosili się ze swoim romansem. Spotykali się często w mieszkaniu matki Jerzego, co potwierdzili sąsiedzi i administrator budynku.

Zeznania znajomych ofiary i jego rodziny utwierdziły śledczych w przekonaniu, że choć Mieczysław K. wiedział o zdradzie żony – nie chciał rozwodu.

Gabriela również nie chciała krzywdzić dzieci takim rozwiązaniem, jednak pragnęła żyć z kochankiem. Policjanci dotarli również do sfałszowanych dokumentów, które świadczyły o przepisaniu samochodu Mieczysława na Jerzego, na kilka dni przed zaginięciem. Również Gabriela, zaledwie kilka miesięcy od zgłoszenia zaginięcia, próbowała uznać męża za zmarłego. Wzbudzało to coraz większe wątpliwości w szczerość jej pierwotnych zeznań.

Policjanci dotarli do mieszkania, które Jerzy wynajął studentom. Po rozmowie z administratorem i analizie planów mieszkań w pionie, odkryli niestandardową wnękę. Za pomocą georadaru prześwietlili ścianę i badanie wskazało, że we wnęce mogą znajdować się ludzkie szczątki. Po rozbiciu ściany policjanci odkryli rozkładające się w plastikowym worku zwłoki Mirosława K.

Gabriela po aresztowaniu od razu zgodziła się zeznawać. Przedstawione zdarzenia, w identyczny sposób zostały opisane podczas wizji lokalnej. Interesujący jest fakt, iż Gabriela poprosiła aby owa wizja lokalna odbyła się w innym mieszkaniu. Jak twierdziła, nie potrafiłaby przebywać w miejscu, gdzie został zamordowany i zamurowany jej mąż.

Jerzy nie przyznał się do winy. W jego wersji wydarzeń doszło do kłótni i bójki pomiędzy nim, a Mieczysławem, w wyniku, której Mieczysław K. zmarł.

Sędzia po wnikliwej analizie wszystkich dowodów i zeznań zebranych przy współpracy prokuratora i zespołu Archiwum X, nie miał wątpliwości, że Gabriela i Jerzy działali z premedytacją, a mężczyzna zabił Mieczysława bez skrupułów.

Sąd skazał Jerzego S., na 25 lat pozbawienia wolności, natomiast Gabriela K., została skazana na 12 lat pozbawienia wolności.

***

Archiwum X ma na swoim koncie wiele spraw, które początkowo traktowane jak zaginięcia, okazywały się zabójstwami.

Jak pokazuje historia morderczej intrygi uknutej przez parę kochanków, wnikliwa obserwacja, z pozoru normalnych zachowań i dociekliwość, może łatwo ujawnić prawdziwe intencje, a często pomóc w spojrzeniu na sprawę zupełnie z innej perspektywy.

Źródła:

Autor: Basia Giermek, wolontariuszka Fundacji Zaginieni

Zdjęcie: unsplash.com

Serdecznie zachęcamy do lektury poprzednich artykułów z serii "Sukcesy Archiwum X":

  1. SUKCESY ARCHIWUM X: Sprawa Grażyny Ż., 41-letniej kobiety z Gdyni
  2. SUKCESY ARCHIWUM X: Zbrodnia sprzed lat - zabójstwo pielęgniarki Agnieszki D. w Białymstoku
  3. SUKCESY ARCHIWUM X: Sprawy zamordowanych chłopców – Marcina S. i Sebastiana T.
Fundacja ZAGINIENI
chevron-down