Agresja jest zjawiskiem obecnie tak powszechnym, że nie da się jej nie doświadczyć. Mamy z nią do czynienia choćby jako widzowie czy użytkownicy internetu. Świat, zarówno rzeczywisty, jak i wykreowany w książkach czy filmach, podsuwa nam bardziej lub mniej wymyślne przejawy agresji, przedstawionej w lepszym lub gorszym świetle. Warto więc zadać sobie pytanie: „jak to jest z jej przedstawianiem?” i „czy te obrazy wpływają na nasze codzienne funkcjonowanie?”.
Na początek warto zdefiniować, co właściwie uważamy za agresję. Powołując się na definicję przytoczoną przez psychologa społecznego – Bogdana Wojciszke, jest to zachowanie ukierunkowane na zadanie cierpienia innemu człowiekowi, który z kolei stara się tegoż cierpienia uniknąć. Czy możemy więc powiedzieć, że wyrywanie ósemek przez dentystę jest aktem agresji? Oczywiście, że nie. Choć dentysta celowo zadaje nam cierpienie, my świadomie się na ten proces godzimy. Czy można zaś mówić o agresji, kiedy chłopiec chciał uderzyć swoją koleżankę, ale ta zdążyła mu uciec? Tak – bowiem mówimy tu o samym zachowaniu ukierunkowanym na zadanie cierpienia. Nikomu nie musiała stać się krzywda, nie zmienia to jednak faktu, że samo zachowanie miało miejsce.
Aby rozstrzygnąć, czy agresja jest lub kiedykolwiek była sposobem przystosowania ludzi do środowiska, najlepiej sięgnąć do psychologii ewolucyjnej. Współczesne jej podejście przyjmuje, że agresja faktycznie jest wykształconą adaptacją, która dawniej podnosiła szansę przeżycia i reprodukcji. Szczególne znaczenie ma ta druga.
O ile sytuacji polowania na mamuta w celu zdobycia pożywienia nie da się tak łatwo odnieść do agresji wobec drugiego człowieka, o tyle zakorzeniona w ludzkiej naturze chęć przekazania dalej swoich genów, rzuca nieco więcej światła na całą sprawę. Psychologia ewolucyjna zaznacza, że kobiety są selektywne w doborze partnerów. Co za tym idzie – mężczyźni muszą silniej konkurować między sobą o ich względy. To właśnie ma rzekomo być przyczyną przejawianej przez nich agresji.
Poparciem tej teorii mają być badania, ukazujące że mężczyźni są statystycznie bardziej agresywni od kobiet. Poziom ten zazwyczaj spada w momencie, gdy znajdą stałą partnerkę. Co więcej, zależność tę obserwuje się tylko u młodych mężczyzn tj. w wieku 15 – 29 lat.
Czy teoria ta jest trafna? Trudno stwierdzić – na pewno stanowi ona jedną z wielu prób wyjaśnienia, skąd właściwie bierze się agresja. Czy jednak w takim układzie można przymrużyć oko na agresywne zachowania młodych mężczyzn (w końcu oni tylko się adaptują)? Oczywiście takie myślenie byłoby bzdurą. Żyjąc w rozwiniętych społeczeństwach, w których nie musimy już polować na mamuty, istnieją inne sposoby na zdobycie partnerki, niż pobicie potencjalnego konkurenta. Co więcej, rozwiązania siłowe nie zyskują obecnie aprobaty społecznej, nie mówiąc już o tym, że wykraczają poza granice prawa. Nie jest jednak tajemnicą, że niektórzy dalej się do nich uciekają. Nie tylko w celu rozstrzygnięcia osobistych konfliktów, ale też w celu zdobycia tego, czego chcą.
Badania prowadzone na statystykach z ostatnich stuleci pokazują, że jest wręcz przeciwne – agresja stopniowo zanika.
Dla przykładu, w Polsce ostatniej dekady XX wieku odnotowywano ponad 1000 zabójstw rocznie, a w 2008 liczba ta wyniosła 759. Ponadto warto zauważyć, że współcześnie nie stosuje się już powszechnie tortur, a znęcanie się nad zwierzętami jest uważane za czyn naganny, a nie, jak to miało miejsce w wielu krajach XVI i XVII-wiecznej Europy, za rozrywkę. Pomimo tego wszystkiego, ludzie wciąż uważają agresję za zjawisko bardzo powszechne. Często można usłyszeć hasła, że współczesny świat to „cywilizacja śmierci”. Dzieje się tak dlatego, że agresja stała się czymś nie tylko codziennym ale i… dobrze się sprzedającym.
Media w pogoni za widownią z wielkim upodobaniem pokazują przemoc. Mowa tutaj nie tylko o kanałach informacyjnych, z zapałem przekazujących wiadomości o zabójstwach i konfliktach zbrojnych, ale również serialach i filmach, w nierealistyczny sposób pokazujących rzeczywistość. Aby zilustrować, jak duża jest to różnica, warto odwołać się do faktu, że praktycznie w każdym odcinku seriali kryminalnych policjanci i przestępcy strzelają z broni palnej. Według danych zaś, przeciętny policjant z Chicago strzela raz na 27 lat.
W kontekście tego rodzi się więc pytanie, czy to, że rzeczywistość jest nam przedstawiana jako bardziej brutalna niż jest na prawdę, ma wpływ na nasze zachowanie i codzienne funkcjonowanie.
Zapewne każdy choć raz w życiu usłyszał że „komputery i gry powodują przemoc”. Ujmując te słowa bardziej naukowym aparatem – media wpływają na nasze zachowanie wywołując w nas agresywne zachowania.
Co ciekawe, w latach 60 XX wieku, wierzono że jest wręcz przeciwnie. Agresywnym osobom zalecano oglądać przemoc, aby w ten sposób mogły niejako sobie „ulżyć”.
Wraz z współpracownikami przeprowadził eksperyment. Wprowadzono dwie grupy dorosłych do pokoju z zabawkami, wśród których był między innymi duży dmuchany pajac Bobo.
Pierwsza grupa dorosłych została poinstruowana, aby zachowywali się oni agresywnie wobec pajaca (kopali go, atakowali, okładali pięściami). Drugiej grupie polecono bawić się spokojnie innymi zabawkami. Następnie dwóm grupom dzieci pokazano pierwsze lub drugie nagranie, po czym wpuszczono je do owego pokoju z zabawkami.
Jak można się domyślić, dzieci które obejrzały agresywnego dorosłego, również zachowywały się agresywnie wobec Bobo. Dzieci, którym pokazano drugi film, spokojnie bawiły się zabawkami. Eksperyment ten dał początek badaniom nad zjawiskiem modelowania, czyli uczenia się na podstawie cudzych doświadczeń. Co również istotne, badanie Bandury po pewnym czasie rozszerzono. Oprócz dorosłego, zachowującego się agresywnie wobec pajaca, pokazano też jakie były skutki działań tegoż dorosłego, tj. czy otrzymał on karę czy nagrodę za swoje zachowanie. Okazało się bowiem, że dzieci, które widziały dorosłego bijącego lalkę, a następnie otrzymującego karę za swoje zachowanie, nie powielały jego zachowania.
Nie. Otóż obok listy wielu innych czynników w modelowaniu odgrywa rolę również to, czy obserwując modela czujemy, że jesteśmy w stanie powtórzyć wykonane przez niego czynności i czy przyniosą one wówczas taki sam skutek. Wątłej postury chłopak, który zobaczy w filmie mistrza kung-fu, pokonującego w ciemnej uliczce sześciu przeciwników, może faktycznie poczuć przypływ odwagi. Mając jednak świadomość, że nie posiada on filmowych umiejętności, raczej nie pokusi się na tak ryzykowne działanie. Sprawa jest oczywiście o wiele bardziej niebezpieczna w przypadku dzieci. Mogą one nie zdawać sobie jeszcze z sprawy ze swoich możliwości i ograniczeń.
W tym wszystkim nie da się jednak ukryć jeszcze jednego aspektu. Im więcej mamy do czynienia z treściami, dotyczącymi przemocy i agresji, tym bardziej się do nich przyzwyczajamy, stają się dla nas bardziej obojętne. Mówiąc językiem psychologii, zachodzi zjawisko habituacji. Co ciekawe, efekty odroczone (długofalowe, stwierdzone w dłuższych badaniach) są silniejsze u dzieci niż u dorosłych. Efekty natychmiastowe (zaobserwowane zaraz po obejrzeniu agresywnej treści) są za to silniejsze u dorosłych niż u dzieci.
Początkowo wykazywały one związek między wyższym poziomem agresji, a oglądaniem filmów, w których występuje przemoc, ale był to związek korelacyjny. Oznacza to, że tak naprawdę nie wiadomo było, czy to filmy powodują agresję u widzów, czy może to agresywni widzowie wybierają filmy ukazujące przemoc.
Światło na tę sprawę rzuciło dopiero badanie przeprowadzone w 2009 roku. Uczestników podzielono na dwie grupy, z których jedna miała przez 15 minut grać w grę Mortal Kombat, zaś druga w grę niezawierającą przemocy. Następnie z pomocą zaaranżowanej sytuacji sprawdzano w jakim stopniu dana osoba jest w stanie sprawić ból drugiemu człowiekowi. Nie będzie raczej niczym zaskakującym, że wyniki pokazały, że osoby grające w grę zawierającą przemoc, były do tego bardziej skłonne. Równoległe badanie wykazało, że im bardziej realistyczne jest pokazanie przemocy, tym silniejsze są agresywne odczucia i pobudzenie. Niestety więc dla wszystkich młodszych użytkowników Internetu, należy przyznać tutaj rację dorosłym, nalegającym na ograniczenie czasu grania w gry wideo.
Skoro jej oglądanie może być dla nas szkodliwe, dlaczego z taką chęcią się ją ogląda? Według statystyk sprzed dwóch lat, filmy kryminalne cieszą się ponad 80% oglądalnością.
Odpowiedź brzmi: „nie wiadomo”. Być może ma to związek z tym, że zło zawsze przyciąga swoją tajemniczą naturą osoby poszukujących wrażeń.
Nie można oczekiwać od mediów, że będą całkowicie wolne od agresji czy brutalności. Nie można też jednak powiedzieć, że zawsze zachowują one do niej negatywny stosunek. Można go raczej podsumować jako niejednoznaczny, przypominający coś w rodzaju mieszanki pogardy z fascynacją. Sposób pokazywania sprawców przestępstw nie zawsze jest bowiem potępiający. Co więcej coraz częściej pojawiają się głosy mówiące o romantyzowaniu zachowań agresywnych.
Półki w księgarniach uginają się pod przykładami historii, w których główny bohater przejawia zachowania agresywne, lecz to właśnie czyni jego postać interesującą – szczególnie jeśli porównać go do bohaterki, która raczej takowych zachowań nie przejawia.
Przy okazji tego przykładu warto poruszyć temat zjawiska jakim jest hybristofilia. Jest to rodzaj parafilii, w której romantyczne zainteresowania danej osoby zależą od świadomości popełnienia przez partnera (bądź partnerkę) czynów uważanych za niemoralne (np. zdrada) lub bestialskie (np. zabójstwo).
Wyróżniamy tutaj dwie formy tego zaburzenia. Pasywną, polegającą na zaprzeczaniu zbrodniom kochanych osób oraz aktywną, gdy dana osoba bierze udział w zbrodniach popełnianych przez partnera. Hybristofilię nazwano zespołem Bonnie i Clyde’a, na cześć amerykańskiej pary kochanków, dokonującej morderstw. Mówiąc w dużym skrócie, jest to po prostu pociąg do osób, które dopuściły się przestępstw lub czynów niemoralnych. Naturalnie, zainteresowanie wcześniej wspomnianym typem romansów nie jest czymś niezdrowym – niektóre osoby mogą w ten sposób poszukiwać niecodziennych wrażeń. Warto jednak zdawać sobie sprawę z istnienia takiego rodzaju parafilii. Dzięki temu być może prościej będzie nie ulegać zachwytowi nad zachowaniem niektórych bohaterów lektur.
Mówimy tu więc o agresji instrumentalnej, czyli będącej instrumentem do osiągnięcia jakiegoś celu. Taka agresja jest często zaplanowana, a czasem nawet akt agresji (zabójstwo) jest skrzętnie przygotowywany. W filmach i książkach pełno jest przykładów płatnych zabójców, na których patrzymy z podziwem, jak dokładnie i skrupulatnie wykonują swoją pracę. Często jednak w tych utworach pomijany jest fakt, że pracując poza granicami prawa, w pewnym momencie mogą zostać złapani, a następnie dostać najsurowszy wymiar kary.
Warto się zastanowić, dlaczego więc romantyzujemy agresywnych ludzi i ich działania? Jak się okazuje, jedną z przyczyn może być… bunt. Podczas kiedy osoba agresywna postrzegana jest jako „zła”, osoba pozostająca z nią w związku jest postrzegana jako buntownicza, przełamująca społeczne tabu i wykraczająca poza schemat. Takie działanie może wydać się szczególnie kuszące osobom młodym, chcącym pokazać swój nonkonformizm. Nie bez znaczenia pozostaje tutaj również efekt aureoli. Jest to psychologiczne zjawisko, polegające na przypisywaniu osobom bardziej urodziwym pozytywnych cech. W każdej grupie, nawet seryjnych zabójców, znajdą się osoby urodziwe, którym za sprawą tego efektu można przypisać pozytywne cechy. Co więcej, ich agresja może być momentami nietrafnie brana za siłę i oznakę niezależności. W końcu z jej pomocą mogą wywalczyć sobie to czego chcą. Oba te stwierdzenia mają niewiele wspólnego z rzeczywistością. Są to pewne automatyzmy, mogące mieć wpływ na nasze postrzeganie agresji, czy ludzi, którzy się jej dopuścili.
Nie da się zmusić mediów, aby zaprzestały publikowania treści o przemocy. Jak więc skutecznie zniechęcić ludzi do podejmowania prób agresywnego zachowania? Od wieków w tym celu stosuje się różnorakie kary, co oczywiście ma swoje uzasadnienie.
Sytuacja jest tu jednak bardzo delikatna. Jeśli kara będzie nieadekwatnie duża w stosunku do przewinienia, karany odczuje ją jako agresję ze strony karzącego. To z kolei dostarczy mu dalszych wzorców agresji na przyszłość.
Okazuje się jednak, że prócz faktycznych kar, bardzo dobrze działa samo informowanie o wykonaniu kary za przewinienie. Tutaj również zachodzi wspomniane wcześniej zjawisko modelowania – osoba widzi, że ktoś został ukarany za swoje zachowanie, więc go nie powiela. Na przykład statystyki pokazują, że po podaniu w mediach informacji o wykonanej karze śmierci, wskaźnik przestępczości na pewien czas spada. Czynnikiem decydującym tutaj nie jest jednak wysokości kary, ale jej nieuchronność. Generalna opinia psychologów i kryminologów jest taka, że o zwalczaniu przestępczości decyduje raczej procent jej wykrywalności i karalności niż surowość. W skrócie, ktoś może zlekceważyć nawet potencjalną karę 5 lat pozbawienia wolności, jeśli nie wierzy że zostanie złapany.
Reasumując, warto więc pamiętać, że choć agresja jest czymś powszechnie spotykanym w książkach, filmach i serialach, to jeśli dotyka kogoś w rzeczywistości – nie jest to wcale normą. Prawo karze wszelkie jej przejawy i choć współczesna kultura może niejako usprawiedliwiać działania agresywne. Nie znaczy absolutnie że na nie przyzwala.
Bibliografia:
Autor: Klaudia Sak, wolontariuszka Fundacji Zaginieni
Zdjęcie: unsplash.com
Kobietobójstwo, czyli morderstwo kobiet ze względu na ich płeć, to skrajna forma przemocy wobec kobiet, której skala znacznie przewyższa społeczne i kulturowe wyobrażenia. Wbrew powszechnym przekonaniom kobietobójstwa stanowią wysoki odsetek zabójstw, których ofiarami są kobiety i wydarzają się wszędzie na świecie.
Pojęcie kobietobójstwa odnosi się do zabijania kobiet lub dziewcząt ze względu na płeć, jednak dotychczas ani wśród państw członkowskich UE, ani w skali światowej nie uzgodniono standardowej definicji kobietobójstwa. W deklaracji wiedeńskiej ONZ w sprawie kobietobójstwa po raz pierwszy określono jego różne rodzaje, w tym:
Choć kobietobójstwo często kojarzy się przede wszystkim z odległymi nam zjawiskami takimi jak tzw. honor killings, zabijanie kobiet w kontekście wojen czy zabijanie noworodków płci żeńskiej, najczęściej zabójcami są partnerzy — w 2021 roku aż 56% kobiet zabitych na świecie padło ofiarą zabójstw dokonywanych przez partnerów lub członków rodziny.
Standardowo 79% wszystkich ofiar zabójstw na całym świecie to mężczyźni, a 21% to kobiety. A jaki jest stosunek sprawców zabójstw? Aż 95% wszystkich sprawców zabójstw to mężczyźni, a 5% to kobiety. Taki stosunek utrzymuje się na zasadniczo stałym poziomie niezależnie od typu zabójstwa czy użytej broni.
Tylko w 2021 roku na całym świecie około 81 100 kobiet i dziewcząt padło ofiarami kobietobójstwa. Według badań przeprowadzonych przez UNODC i UN Women, w 2021 roku 56% kobiet zabitych na świecie padło ofiarą zabójstw dokonywanych przez partnerów lub członków rodziny, podczas gdy tylko 11% mężczyzn było ofiarami podobnych przestępstw. W skali Europy, w 2017 roku 24% wszystkich zabójstw bez względu na płeć ofiary miało za sprawcę partnera lub członka rodziny, a w skali globalnej było to 18%. Raport Eurostatu z 2023 roku wykazuje, że w Unii Europejskiej, choć wskaźniki zgonów z powodu zabójstw spadły zarówno u mężczyzn, jak i u kobiet, pozostają one około dwukrotnie wyższe u mężczyzn. Niemniej jednak, choć mężczyźni ogólnie mają wyższe ryzyko, że będą ofiarą zabójstwa to kobiety mają znacznie wyższe ryzyko, że będą zabite przez swoich partnerów lub członków rodziny.
Porównywanie statystyk dotyczących kobietobójstwa na arenie międzynarodowej jest bardzo trudne. Powodem są różne definicje prawne dotyczące sprawców i ofiar, różne poziomy efektywności policyjnej oraz stygmatyzacje związaną z ujawnianiem przypadków przemocy wobec kobiet. Jak jest w Polsce? W kodeksie karnym nie ma definicji kobietobójstwa, sprawca może jednak odpowiadać za zabójstwo, nieumyślne spowodowanie śmierci, lub ciężki uszczerbek na zdrowiu. EIGE zebrał dane dotyczące kobietobójstwa w wyniku przemocy partnera w Polsce od 2016 roku. Według danych policji w 2016 ofiar kobietobójstwa ze strony partnera było 71, w 2017 liczba ta wyniosła 192, a w 2018 — 168. Oficjalne statystyki dotyczące kobietobójstwa w Polsce nie oddają w pełni skali problemu. Obserwatorium ds. Kobietobójstwa szacuje, że w Polsce rocznie ginie aż 400-500 kobiet w wyniku przemocy domowej — liczba ta, oprócz zabójstw, uwzględnia też pobicia ze skutkiem śmiertelnym i samobójstwa, których przyczyną jest przemoc ze strony partnera/członka rodziny. Obserwatorium przy Centrum Praw Kobiet jest częścią globalnej inicjatywy „Femicide Watch” mającej na celu monitorowanie i analizowanie danych dotyczących kobietobójstwa na świecie, a także wypracowanie rozwiązań legislacyjnych, instytucjonalnych i społecznych, które pozwolą chronić kobiety i dziewczynki przed przemocą.
Walka z kobietobójstwem wymaga kompleksowego podejścia, które obejmie edukację społeczeństwa, zmiany legislacyjne, instytucjonalne i społeczne oraz skuteczne interwencje. Kobiety, które doświadczają przemocy, często spotykają się z brakiem wsparcia ze strony społeczeństwa i instytucji. Wielu sprawcom udaje się uniknąć odpowiedzialności, a ofiary doświadczają wtórnej wiktymizacji ze strony pracowników instytucji, takich jak policja czy sądy. To sprawia, że wiele kobiet boi się zgłaszać przemoc i szukać pomocy. Konieczne jest promowanie równości płci, szkolenie społeczeństwa w zakresie przeciwdziałania przemocy oraz wprowadzenie surowszych kar dla sprawców przemocy. Ważne jest również inwestowanie w rozwój instytucji i programów, które zapewnią wsparcie ofiarom przemocy, takie jak ośrodki pomocy, linie telefoniczne i schroniska. Warto zwrócić uwagę na fakt, że morderstwa kobiet często są poprzedzone wielokrotnymi aktami przemocy z rąk partnera lub byłego partnera — zabójstwa nie dzieją się w próżni, dlatego konieczne jest wprowadzenie zmian mających na celu skuteczne przeciwdziałanie przemocy domowej i seksualnej.
Platforma https://femicide-watch.org/ zbiera i udostępnia publikacje dotyczące kobietobójstwa na świecie — są to zarówno raporty organizacji pozarządowych, zbiory danych statystycznych, jak i analizy oraz propozycje rozwiązań mających na celu zwalczanie kobietobójstwa. W Polsce istnieje Obserwatorium ds. Kobietobójstwa, gdzie znajdują się praktyczne informacje i artykuły dotyczące kobietobójstwa po polsku. Na https://cpk.org.pl/obserwatorium-kobietobojstwo/ można wypełnić formularz karty zagrożenia, która może pomóc w uświadomieniu sobie czy spotyka nas przemoc domowa.
Potrzebujesz pomocy psychologicznej? Napisz na psycholog@fundacjazaginieni.pl i umów się na bezpłatną konsultację.
Źródła:
Autorka: Zu, Wolontariuszka Fundacji Zaginieni
To, co dzieje się obecnie, nie jest wymysłem naszych czasów. To wszystko działo się już w każdej wcześniejszej epoce. Może nie na taką skalę, a może wówczas sprawy po prostu nie były nagłaśniane przez ograniczony dostęp do mediów. Wiele informacji zostało również zatajonych, prowadząc do idealizowania przeszłości – gdyż z czasem wypiera się pewne fakty.
Cofnijmy się na chwilę do XIX i XX wieku. Dawniej sytuacja panny, która urodziła dziecko, spotykała się z ostracyzmem społecznym. Ojciec dziecka zazwyczaj nie chciał poślubić jego matki ze względu na różnice społeczne. Zrozpaczone kobiety wolały widzieć dzieci w trumnach niż w kołyskach. Nie było antykoncepcji, było za to wiele przemocowych rodzin, gdzie mężczyzna uważał, że jego powinnością jest wybudować dom i spłodzić syna. Nieszczęśliwie rodziły się córki, które w niewyjaśnionych okolicznościach znikały…
Na przykładzie, być może najbardziej medialnym, zniknięcia małej Madzi z Sosnowca, zobaczmy, jak jest teraz. Informacje o zaginionym dziecku pojawiły się we wtorek 24 stycznia 2012 roku. Matka Madzi utrzymywała, że wracając ze spaceru została uderzona w tył głowy, wskutek czego straciła przytomność, a kiedy się ocknęła, jej półrocznej córeczki nie było już w wózku. Akcja poszukiwawcza trwała 10 dni. Internet huczał.
2 lutego Katarzyna Waśniewska, matka Madzi, wyznała, że jej córka nie została porwana, ale zginęła w wyniku nieszczęśliwego wypadku. Madzia miała upaść na podłogę i uderzyć główką o próg, po tym, jak wyślizgnęła się z kocyka. Wówczas prokuratura przedstawiła Waśniewskiej zarzut nieumyślnego spowodowania śmierci.
W lipcu 2012 roku przez specjalistów z zakresu medycyny sądowej została wydana opinia, że dziecko zmarło na skutek gwałtownego uduszenia. Waśniewska zaczęła się ukrywać, wydano za nią list gończy. 21 listopada została odnaleziona przez policjantów we wsi Turośl, gdzie spełniała swoje pasje, jeżdżąc w bikini na koniu.
Waśniewska została skazana na 25 lat pozbawienia wolności. Jeśli odsiedzi cały wyrok, wyjdzie na wolność w 2037 r. Będzie miała wtedy 47 lat.
Historia małej Madzi przypomina bulwersującą sprawę, którą żyła cała Ameryka – sprawę zniknięcia 3-letniej Caylee Anthony.
16 czerwca 2008 roku 25-letnia Casey Anthony opuściła dom rodzinny na przedmieściach Orlando ze swoją trzyletnią córeczką. Dziadkowie małej Caylee nie wiedzieli, co się dzieje z ich wnuczką, ponieważ Casey, utrzymująca z nimi kontakt jedynie telefoniczny, zapewniała, że wszystko ma pod kontrolą. Wielokrotnie chcieli porozmawiać z wnuczką, jednak Casey tłumaczyła, że ciężko pracuje, a mała Caylee jest w tym momencie pod opieką niani. Dziadkowie mieli przeczucie, że coś złego mogło przydarzyć się ich wnuczce, dlatego zgłosili jej zaginięcie.
13 lipca ojciec Casey, George Anthony, otrzymał wiadomość z posterunku o zlokalizowaniu samochodu jego córki. Po odebraniu auta zauważył, że z bagażnika wydobywa się smród porównywalny do rozkładającego się ciała. Te podejrzenia jednak się nie potwierdziły, a w bagażniku znaleziono jedynie stertę śmieci.
Matka dziewczynki została wkrótce zatrzymana i przesłuchana. Casey przyznała, że nie ma pojęcia, gdzie jest jej dziecko. Zarzekała się, że dziewczynka została porwana przez Zanaidę - rzekomą nianię, a ponieważ obawiała się podejrzliwości policji, próbowała szukać córki na własną rękę. Nikt jednak nie uwierzył w jej zeznania. Szybko ustalono, że kobieta o takich personaliach jak niania naprawdę istnieje, ale nigdy nie miała żadnej styczności z zaginioną dziewczynką. Przy okazji wyszło na jaw, że kobieta, która utrzymywała, że ciężko pracuje, w ostatnim czasie tak naprawdę bawiła się w najlepsze. Zrobiła sobie nawet tatuaż "Bella Vita" - "Życie jest piękne". Została oskarżona o składanie fałszywych zeznań. Wszyscy podejrzewali także, że Casey zabiła swoją córeczkę - sąd był jednak sceptyczny. Po wpłaceniu kaucji w wysokości 500 tys. dolarów Casey opuściła areszt.
W grudniu 2008 roku na zalesionym obszarze nieopodal domu Casey policja odnalazła plastikowy worek na śmieci, a w nim ciało dziewczynki owinięte w koc. Przypadek ten został uznano za zabójstwo, choć dokładna przyczyna śmierci pozostała niejasna. Casey oskarżono o morderstwo, co wywołało kolejny proces sądowy. Prokurator twierdził, że Casey zamordowała swoją córkę, ponieważ stała na przeszkodzie wobec preferowanego przez nią trybu życia. W trakcie procesu przedstawiono wiele dowodów, w tym worki na śmieci znalezione w domu Casey, które były identyczne z tym, w którym znajdowało się ciało dziecka. Eksperci ujawnili również, że Casey wyszukiwała w internecie podejrzane słowa, takie jak "chloroform", "uraz szyi", "łopata". W bagażniku jej samochodu odkryto ślady chloroformu i substancje chemiczne wydzielające się podczas rozkładu ciała. Odkryto tam również włosy należące do Caylee, których cebulki wykazywały ciemne obwódki, jakie powstają po śmierci.
Casey groziła kara śmierci, a sprawę śledziły miliony ludzi na całym świecie. Casey została okrzyknięta "najgorszą matką Ameryki", a opinia publiczna była zdecydowanie przeciwko niej. Podczas procesu Casey stwierdziła jednak, że razem z ojcem upozorowała morderstwo podczas jednej z kłótni, a w rzeczywistości Caylee utopiła się w basenie na ich posesji. Twierdziła, że bała się wyznać prawdę i, że miała problemy psychiczne, dlatego po "zaginięciu" Caylee wciąż prowadziła rozrywkowy tryb życia. Jej ojciec, George, który był byłym policjantem, zeznawał przeciwko córce.
Kiedy wydawało się, że sprawa jest przegrana dla Casey, nagle pojawiły się wątpliwości co do dowodów i procedur śledczych. Cindy, matka Casey, zeznała natomiast, że to ona szukała tych podejrzanych słów na komputerze córki, tłumacząc to działaniem na rzecz swojej przyjaciółki, która wcześniej uległa wypadkowi. W swoim przemówieniu końcowym prokurator Jeff Ashton oskarżył Casey Anthony o uduszenie córki, a następnie ukrycie jej ciała w lesie. Podczas tej części procesu Casey tylko się uśmiechała i nie składała już dalszych zeznań.
Kolejny przełom w tej sprawie miał miejsce w lipcu 2011 roku, kiedy Casey została uznana za niewinną i skazano ją jedynie na trzy lata więzienia za składanie fałszywych zeznań. Reakcją opinii publicznej było oburzenie, a w mediach pojawiły się materiały sugerujące jej winę jako morderczyni. Wiosną 2017 roku Anthony udzieliła serii ekskluzywnych wywiadów dla The Associated Press, w których twierdziła, że do dziś nie wie, jak zmarła Caylee. Dodała także: "Nie obchodzi mnie, co ktoś o mnie myśli; nigdy nie będzie. Nic mi nie jest. W nocy sypiam dobrze". Anthony obecnie mieszka i pracuje z Patrickiem McKenną – prywatnym detektywem, który prowadził śledztwo dla jej zespołu obrony.
Źródła:
Autor: Monika Kaleta-Saidi, wolontariuszka Fundacji Zaginieni
Zdjęcie: unsplash.com
Sylwia Podwysocka: Rozmawialiśmy ostatnio o Twoim dzieciństwie. Mówiłeś, że masz siostry, którymi opiekowałeś się, próbowałeś uchronić je przed złem. Jak potoczył się ich los?
Erik Lischka: Dziewczyny miały bardzo złe życie w domu dziecka. Dyrektor się z nich śmiał, że są Niemkami. Mówił, że nigdy nie uda się im pojechać do Niemiec. Gdy potrzebowały jakiegoś kieszonkowego, kazał im dzwonić do mnie. Bardzo chciałem je stamtąd zabrać do siebie. Po tym, jak sędzia nie zgodziła się na przyznanie mi praw rodzicielskich, cały czas myśleliśmy, co możemy zrobić dalej. Szukając pomocy, udaliśmy się do Ambasady Niemieckiej w Warszawie.Dlatego zaplanowałem z siostrami ich ucieczkę z domu dziecka. To były ferie zimowe. Dziewczyny wyskoczyły przez okno. Wsiedliśmy do taksówki i pojechaliśmy na dworzec, gdzie głośno rozmawialiśmy o tym, że jedziemy do Krakowa, żeby dać fałszywy trop dla policji. Kupiliśmy nawet bilety, po czym wróciliśmy do Sanoka do mojej koleżanki na noc. Następnego dnia pojechaliśmy nocnym pociągiem do Warszawy. Bardzo się bałem, że na jakiejś stacji wejdzie policja. Całą noc nie spałem, cały czas czuwałem w pełni skupiony. Na szczęście udało się nam dotrzeć do Warszawy, poszliśmy do mojego przyjaciela Tomka Boruca do domu, gdzie mieszkał razem ze swoją dziewczyną. Pierwsze co zrobiłem po przyjeździe, to położyłem się spać. Byłem bardzo zmęczony. Oni poszli we czwórkę na spacer po Warszawie. Gdy wrócili, zabrałem siostry do McDonalda. Pierwszy raz w życiu jadły burgery. To był super wieczór. Zajadaliśmy się jedzeniem i rzucaliśmy w siebie frytkami. Na drugi dzień pojechaliśmy do Ambasady Niemieckiej. Mieliśmy wszystkie potrzebne dokumenty świadczące o tym, że jesteśmy Niemcami. Na recepcji wszystko wytłumaczyłem kobiecie, która nas powitała. Ona odparła, że musi zawołać Ambasadora. Wzięli nas do osobnego pokoju. Opowiedziałem mu naszą historię i poprosiłem o to, abyśmy mogli we trójkę pojechać i zamieszkać w Niemczech. Ambasador odpowiedział nam, że oczywiście jesteśmy Niemcami i bardzo chciałby nam pomóc, ale siostry posługują się polskimi legitymacjami szkolnymi, przez co podlegają polskiemu prawu, a ja dodatkowo nie mam praw rodzicielskich. Powiedział, że dziewczynki muszą tutaj zostać, a mnie mogą przetransportować na lotnisko, abym mógł wrócić bezpiecznie do Berlina, żeby policja mnie nie aresztowała za uprowadzenie. Odpowiedziałem tylko, że razem tu przyszliśmy i razem stąd wyjdziemy.Zastanawialiśmy się co zrobić dalej. Pomyślałem, że pójdziemy na policję, powiemy, że siostry same uciekły do mnie i nie wiemy teraz co robić. Na komisariacie młoda policjantka nas wysłuchała, popłakała się, zrobiła nam herbatę i poczęstowała ciastkami. Później przyszedł mężczyzna, którego w książce nazwałem hyclem. Przywitał się z dziewczynkami, wyciągnął do nich rękę i wtedy założył im kajdanki na ręce. Wszyscy zaczęliśmy protestować, nawet policjantka mu zwróciła uwagę. On jednak tylko odparł, że wie, jak ma wykonywać swoją pracę i musimy pójść z nim. Pojechaliśmy na pogotowie młodzieżowe. Na miejscu musieliśmy wszystko tłumaczyć od początku. Kobieta, która nas przesłuchiwała, bardzo się wzruszyła naszą historią. Zadzwoniła nawet na komisariat w Ustrzykach Dolnych. Policjanci z naszej miejscowości wszystko potwierdzili, a ona nie mogła w to uwierzyć. Powiedziała, że musimy to załatwić w legalny sposób. Oznajmiła, że został jeszcze tydzień ferii zimowych, więc ona przekaże informację dyrektorowi domu dziecka, gdzie się znajdujemy, i że jesteśmy pod ich kontrolą. Musieliśmy się do niej codziennie zgłaszać, meldując, że wszystko z nami w porządku.To był cudowny tydzień. Zwiedzaliśmy Warszawę, jedliśmy w McDonaldzie i chodziliśmy do kina. Po feriach wróciliśmy pociągiem do domu dziecka. Gdy byliśmy już w środku, przywitał nas dyrektor. Po chwili nagle rzuciło się na mnie czterech policjantów, zaczęli mnie bić pałami. Widząc to, moje siostry wpadły w histerie, aż piana leciała im z buzi. Zaczęły bić krzesłami dyrektora i policjantów. Małe dzieci, które tam były też wpadły w panikę, płakały i krzyczały „mama, mama”. Wychowawczynie również płakały. Nie wiedziały, co się dzieje, ani co mają zrobić. Policjanci skuli mnie kajdankami i zaciągnęli do radiowozu, gdzie też od nich oberwałem. Zawieźli mnie na dołek, zrzucili ze schodów, zapalili światło i powiedzieli: „Ty, sorry, zapomnieliśmy Ci powiedzieć, że tu schody są”. Nawet nie wiem, jak długo siedziałem w celi. Byłem cały roztrzęsiony, w głowie miałem tylko obraz moich sióstr w amoku. Po jakimś czasie zabrali mnie na przesłuchanie. Wzięli mój dowód niemiecki i nie wiedzieli, co to jest. Powiedziałem im, że są debilami. Wytłumaczyłem, że jestem Niemcem, dlatego mam taki dokument. Wystraszyli się, nie wiedzieli, co mają zrobić i zadzwonili do prokuratora. Słyszałem, jak mówią, że będzie przez to zadyma i dużo roboty, więc mnie wypuścili. Stamtąd wróciłem od razu do domu dziecka. Był już wieczór, siostry spały, były po zastrzykach uspokajających. Gdy wróciłem do hotelu, biorąc kąpiel, patrzyłem na swoje posiniaczone nogi i zacząłem bić się w nie pięściami. Mówiłem sobie, że jestem nic nie warty, bo nie potrafię pomóc swoim siostrom, a tylko pakuje je w kłopoty. To zaczynało mnie przerastać.
S.P.:Co postanowiłeś zrobić dalej?
E.L.: Skontaktowałem się z wysoko postawioną osobą w Sądzie w Bieszczadach. Ta osoba dobrze znała naszą sprawę i powiedziała, że oczywiście chciałaby nam pomóc, ale ta sprawa jest „bardzo skomplikowana”. Wtedy uświadomiłem sobie, że nie ma innego wyjścia, niż zebranie kwoty na łapówkę. Aby to zrobić, musiałem się łapać różnych zajęć.
S.P.: Jak zebrałeś kwotę na łapówkę?
E.L.: Biłem ludzi, ściągałem długi. Nie miałem z tym żadnego problemu, bo ci, których, biłem, byli łobuzami. Przewoziłem też auta z Niemiec do Polski. To paradoksalne, że musisz zrobić najpierw coś złego, żeby zrobić coś dobrego.
S.P.: Pewnie nie miałeś innych możliwości do zarobienia na łapówkę?
E.L.:Innej możliwości w ogóle nie było. Mieszkałem wtedy w schronisku dla bezdomnych z przestępcami i narkomanami. Przez to dochodziło czasami do konfliktów. Wylądowałem tam po tym, jak ojciec wyrzucił mnie z domu. Przeżywałem z nim straszną gehennę, ale musiałem to znosić. Tylko on mógł pomóc w załatwianiu wszystkich potrzebnych dokumentów, które pozwoliłyby ściągnąć siostry do Niemiec. Miał jedynie ograniczone prawa nad dziewczynkami, więc dalej mógł o pewnych sprawach decydować.
S.P.: Czy to Ty znalazłeś tę pracę, czy to praca znalazła Ciebie?
E.L.: Ta praca sama mnie znajdowała przez to, że trenowałem. Wtedy nie musisz się nigdzie werbować, Ciebie już znają. Gdy mieszkałem w schronisku, doszło tam do kilku zadym, w których musiałem brać udział w samoobronie i tak rozniosła się wieść o mnie.Gdy chodziłem na lekcje niemieckiego do szkoły językowej, poznałem pewnego Rosjanina, który potrafił mówić po polsku. Opowiedziałam mu moją historię życia, on widział czasami jak płacze na przerwie, bo nie mogłem połączyć się z siostrami. Dzwoniłem wtedy z budki telefonicznej i nie zawsze udawało mi się z nimi porozmawiać przez problemy z połączeniem.Pewnego dnia ten Rosjanin wyczuł mnie i mój problem. Powiedział, że ma znajomych urzędników w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych w Berlinie, którzy pomogą mi wyciągnąć moje siostry, ale to będzie kosztować. Odpowiedziałem, że nie mam pieniędzy, na co on odparł, że w takim razie mu pomogę. Kiedyś zabrał mnie na spotkanie w centrum miasta z paroma osobami. Oni coś między sobą przekazali, wtedy doszło do sprzeczki i szarpaniny. Musiałem bronić swojego nowego znajomego. Pobiłem tych ludzi i uciekliśmy z „przesyłką”.W tamtym czasie było też modne przewożenie samochodów do Polski. Aby wywieść auto, wystarczyło mieć Niemieckie obywatelstwo. Jako że je miałem, wykorzystywałem to. Za przewiezienie auta 20 metrów przez granicę zarabiało się 50 marek. Czasami sam zgadywałem ludzi, czy nie potrzebują kogoś z niemieckim dowodem. Wtedy wskakiwałem do auta i przejeżdżałem z nimi granicę. Niestety, nie tylko ja tak sobie dorabiałem. Wielu ludzi to robiło i później zaczęło dochodzić do zadym. To był ciężkie bójki, gdy wjechała broń, to urwałem się stamtąd
.S.P.: Co jeszcze działo się w tamtym czasie?
E.L.: Pamiętam, że kiedyś przewoziłem starego Mercedesa Oldtimer do Polski. Byliśmy w cztery osoby. Z tyłu siedzieli „właściciele" auta, ja za kierownicą i kolega, który znał tych „właścicieli". Gdy zjeżdżaliśmy na autostradę, niemiecka policja blokowała zjazd i musiałem pomału hamować. W naszym kierunku szedł młody policjant, pokazując ręką, że mam całkowicie zwolnić. Nagle ten „właściciel", z tyłu za mną, wyciągnął spluwę, przystawił mi z tyłu do głowy i krzyknął: MŁODY JEDŹ KURWA, JEDŹ! Zaskoczony tą sytuacją, mimo to zwolniłem całkowicie, spuszczając rękę na pas bezpieczeństwa, żeby go szybko odpiąć. W tym samym momencie podszedł do nas policjant i powiedział po niemiecku, że musimy poczekać 20 minut, bo jedzie ciężki transport, który zajmuje całą autostradę. Wzrokiem próbowałem pokazać policjantowi, że jest coś nie tak. Niestety chyba tego nie zrozumiał. Po 20 minutach autostrada się zwolniła i pojechaliśmy dalej. Na następnym parkingu wysiadłem z samochodu i krzyczałem: Czy was pojebało!? Oni się tylko śmiali i mówili, że dobrze się sprawiłem i chcą, żebym dalej przewoził dla nich auta. Już nigdy więcej tego nie zrobiłem.Innym razem sprzedawaliśmy starego Opla Ascona. To było w jednej z przygranicznych miejscowości po stronie polskiej. Klienci chyba byli z Ukrainy. Rozmowy były bardzo przyjazne, dogadaliśmy się z tym klientem i mieliśmy z nim zrobić jazdę próbną. On wsiadł do samochodu z przodu ze swoim z kolegą. Ja siedziałem z tyłu z moim kumplem. Nagle, do tego faceta dosiadło się jeszcze dwóch kolegów. Poczułem się trochę nieswojo. Mój kumpel był wypity i w ogóle się tym nie zmartwił. Ja oczywiście byłem trzeźwy, mający wszystko pod kontrolą. Zresztą jak zwykle podczas takich „przygód” życiowych. Nagle kierowca skręcił w pole i dodał gazu. Zasuwał tym starym Oplem 80, 100, 120 na godzinę. Wszystko się trzęsło. Pojechaliśmy w kierunku małego lasku. Spytałem się go, czy dobrze się jedzie. Nic nie odpowiedział. Pomyślałem, że chyba chcą nas do tego lasu wywieźć i zakopać, o ile wcześniej wszyscy nie zginiemy przez tę jazdę. Miałem wtedy przy sobie nóż Butterfly, którym bardzo dobrze umiem się posługiwać. Powiedziałem do mojego kumpla, cicho po niemiecku, że dźgnę tego gościa, co siedział po mojej stronie i otworzę szybko drzwi, a on popchnie mnie i wyskoczymy podczas jazdy. To będzie chwila zaskoczenia. Kiedy sięgałem po nóż, w tym samym momencie kierowca skręcił na normalną drogę, mówiąc po rosyjsku i trochę po niemiecku: auto gut, auto gut . On chciał sprawdzić, jak to auto po polach jeździ, bo u nich na Ukrainie wszędzie dziury są. Odetchnęliśmy wtedy z ulgą. Pojechaliśmy z nimi, do ich „siedziby" w jednej z pobliskich wiosek. Podjechaliśmy pod dom, otworzyła się wielka brama. Na podwórku siedziały półnagie kobiety, które obierały gęsi. Obok nich faceci, którzy czyścili broń, a wokół biegały dzieciaki. Wszyscy byli dla nas bardzo mili. Dostaliśmy pieniądze za samochód, swojskie jedzenie i spiritus domowej roboty. Później odwieźli nas do miasteczka, gdzie poszliśmy z moim kumplem do klubu nocnego trochę odreagować. Zarobiłem wtedy 200 Marek i byłem o krok bliżej, aby wyciągnąć moje siostry z domu dziecka. Byłem też bogatszy o jedno doświadczenie życiowe.
S.P.: Co wydarzyło się później?
E.L.: Gdy uzbierałem 1500 marek, wykonałem telefon i umówiłem się z pewną osobą z Sądu w Bieszczadach w sprawie moich sióstr. Podczas spotkania, ta osoba powiedziała mi, że sprawa nadal jest bardzo skomplikowana. Odparłem, że ja i mój ojciec zdajemy sobie z tego sprawę i zasugerowałem, że jeśli kiedyś będzie w celach turystycznych w Berlinie, to tutaj jest nasz adres i wręczyłem mu kopertę. On wziął ją, przeliczył pieniądze i już dwa dni później dostałem telefon, że mogę zabrać dziewczyny z domu dziecka. Po tej informacji siedziałem i płakałem z radości. Ta walka trwała 5 lat i przez te 5 lat wydarzyło się tyle tragicznych rzeczy.
S.P.: Czy chciałbyś się podzielić wydarzeniem, które najbardziej Ci utkwiło w pamięci?
E.L.: To był moment, w którym mogłem odebrać moje siostry z domu dziecka. Przez lata marzyliśmy o tym, jak będzie wyglądać nasze życie, gdy w końcu będziemy razem. To był piękny, słoneczny, czerwcowy dzień. Z samego rana przyszedłem do domu dziecka. Wszyscy się cieszyli, wychowawczynie płakały. Były dumne, bo nie zostawiłem swoich sióstr. Zawsze je wspierałem. Dzwoniłem do nich kilka razy w tygodniu, wysyłałem paczki i odwiedzałem je, kiedy tylko mogłem. Gdy wyjeżdżaliśmy, załadowaliśmy cały bagażnik rzeczami dziewczyn, że aż samochód obniżył się o kilka centymetrów. Tego dnia wszystko było piękne, nawet nasze śmiechy czy muzyka, której słuchaliśmy. To była jedna wielka euforia, byłem z siebie bardzo dumny, że dopiąłem swego. Zabrałem swoje siostry, na swoje pierwsze mieszkanie w Berlinie.
Kochani rodzice! Obejmijcie wasze dzieci dzisiaj wieczorem, raz więcej niż zwykle.
Obejmijcie waszego synka i zróbcie go najsilniejszym Supermenem Świata.
Obejmijcie waszą córeczkę i zróbcie ją najpiękniejszą Księżniczką Świata.
Obejmijcie wasze dzieci, one wam tego nie zapomną! Wiem, o czym mówię.