KRS: 0000870180

Mikuszewo to mała wieś leżąca w województwie wielkopolskim, w gminie Miłosław, licząca zaledwie około 300 mieszkańców. To właśnie tu mieści się dom rodzinny Zyty Michalskiej, do którego dziewczyna przyjechała na święta wielkanocne w 1994 roku. Nic nie zapowiadało wtedy tragedii, do której miało dojść w Niedzielę Wielkanocną.

O Zycie słów kilka

Zyta Michalska po skończeniu liceum ogólnokształcącego postanowiła wstrzymać się z pójściem na studia, ponieważ nie do końca jeszcze wiedziała, który kierunek będzie dla niej najbardziej satysfakcjonujący. W przerwie od nauki zdecydowała się zamieszkać u swojej ciotki na poznańskim Łazarzu i jednocześnie zapisać się na kurs języka angielskiego. W Poznaniu studiował również jej chłopak, Maciej, dzięki czemu młodzi mogli o wiele częściej się widywać.

Chwile poprzedzające tragedię

Na kilka dni przed świętami wielkanocnymi, dwudziestoletnia już wtedy Zyta przyjeżdża do Mikuszewa. Niedzielę Wielkanocną, która wypadała wówczas 3 kwietnia, rodzina Michalskich spędza więc w komplecie, a po mszy świętej i obiedzie każdy z domowników udaje się w swoją stronę. Siostra Zyty – Justyna – wraz z mamą udają się na drzemkę, zaś pan Waldemar – ojciec dziewczyn – idzie podlać sadzonki.

Zyta natomiast udaje się do swojego pokoju, by rozwiązywać krzyżówki. Dwa dni wcześniej umówiła się również z Maciejem, że spotkają się w niedzielę o godzinie 17:00.

Zniknięcie i poszukiwania

Punktualnie o umówionej godzinie Maciej zjawia się w domu Zyty. Drzwi otwiera mu Justyna i prowadzi chłopaka do pokoju siostry. Okazuje się jednak, że ani tu, ani w innych pomieszczeniach nie ma dwudziestolatki. Nie ma również butów dziewczyny, więc oboje są przekonani, że poszła na spacer. Znają doskonale trasę jej spacerów, która przebiega przez las, więc postanawiają wyjść jej naprzeciw. Niestety, nie spotykają Zyty na swojej drodze.

Na zewnątrz robi się coraz chłodniej i ciemniej, dlatego postanawiają wrócić do domu, z nadzieją, że dziewczyna już tam będzie. I tym razem spotyka ich zaskoczenie, ponieważ dwudziestolatki nadal nie ma. Zaalarmowani rodzice natychmiast udają się na poszukiwanie córki. Od jednego z sąsiadów uzyskują informację, że widział Zytę tego dnia i, że kierowała się wówczas w stronę lasu. Poszukiwania dziewczyny trwają do drugiej w nocy. Niestety, nie przynoszą żadnych rezultatów.

Następnego dnia, gdy losy dziewczyny nadal pozostają nieznane, pan Waldemar zgłasza zaginięcie córki na policję. Funkcjonariusze zjawiają się w Mikuszewie i zarządzają  zorganizowane poszukiwania w terenie – dzięki obecności większości mieszkańców Mikuszewa, którzy odpowiedzieli na apel policji, stworzona zostaje tyraliera, a poszukiwania zostają skierowane na teren pobliskiego lasu.

Finał poszukiwań i wstępne ustalenia

Na ciało dwudziestolatki natyka się jej matka, pani Irena. Zwłoki dziewczyny zostały ukryte w sposób prowizoryczny, poprzez przykrycie ich ściółką leśną. Na głowie Zyty znajdują się obrażenia wskazujące na uderzanie ciężkim przedmiotem, na szyi widnieje zaś sina bruzda, świadcząca o tym, iż przed śmiercią dziewczyna mogła być duszona. Stan jej ubioru wskazuje, że napaści dokonano najprawdopodobniej na tyle seksualnym.

Sekcja zwłok oraz oględziny miejsca zdarzenia wykluczają jednak motyw seksualny zbrodni – nie zostają nigdzie odnalezione ślady nasienia. Udaje się za to ustalić, iż Zyta była ciągnięta twarzą po ziemi – w tym celu sprawca najprawdopodobniej chwycił ją za kaptur kurtki, co spowodowało obrażenia widoczne na szyi dziewczyny. Wyniki sekcji zwłok wykazują, że bezpośrednią przyczyną zgonu było uduszenie, które nastąpiło poprzez dostanie się ściółki leśnej do dróg oddechowych wskutek ciągnięcia twarzą po ziemi.

Przebieg śledztwa

Śledztwo wszczęte w sprawie morderstwa Zyty Michalskiej już na początkowym etapie wyklucza z kręgu podejrzanych jej rodzinę oraz jej chłopaka, Macieja. Sprawa jest wyjątkowo trudna, ponieważ funkcjonariusze nie mają żadnego punktu zaczepienia – motyw zbrodni wciąż pozostaje nieznany. Pomimo podjętych na szeroką skalę działań operacyjnych, morderca pozostaje nieuchwytny. W związku z tym, po dziesięciu miesiącach śledztwa, które nie przyniosło żadnego rezultatu, prokurator podejmuje decyzję o umorzeniu sprawy.

Śledczy dysponują jednak naprawdę mocnym dowodem – pod paznokciami dziewczyny ujawniono bowiem krew mordercy. Niestety, w 1994 roku badania laboratoryjne w zakresie wyodrębniania DNA z materiału dowodowego są na niskim poziomie i istnieje ryzyko, iż dowód może zostać uszkodzony w trakcie wykonywania badań. Zostaje ostatecznie podjęta decyzja, by zachować materiał spod paznokci dziewczyny, i poczekać aż rozwój nauki pozwoli na bezpieczne przeprowadzenie badań, dzięki którym będzie można ustalić, kto jest sprawcą tego brutalnego pozbawienia życia młodej kobiety.

24 lata później...

Jest rok 2018. Przy komendzie wojewódzkiej w Poznaniu powołany zostaje specjalny zespół zajmujący się sprawami niewyjaśnionymi – Archiwum X. Bardzo szybko zajmuje się on powrotem do sprawy Zyty Michalskiej. Jedną z pierwszych czynności podjętych przez śledczych jest zwrócenie się do biegłych z prośbą o ustalenie profilu psychologicznego sprawcy.

Sporządzona opinia wskazuje między innymi, iż z dużym prawdopodobieństwem należy przyjąć, że morderca mieszkał w okolicy i być może był nawet przesłuchiwany podczas pierwszego dochodzenia w tej sprawie. Ponadto niezwłocznie wysłany do badań zostaje materiał dowodowy spod paznokci ofiary, w celu wyodrębnienia DNA i ustalenia profilu genetycznego sprawcy morderstwa.

Uzyskany profil genetyczny zostaje wprowadzony do bazy DNA, nie przynosi to jednak przełomu w sprawie, ponieważ sprawca nie popełnił żadnego przestępstwa od 1994 roku i w związku z tym jego DNA nie figuruje w bazie. W żaden sposób nie zniechęca to śledczych z Archiwum X. Dzięki swojej determinacji i doświadczeniu typują 92 mężczyzn, którzy mogą teoretycznie stać za morderstwem Zyty Michalskiej. Jednocześnie policjanci z wielkopolski publikują na swoich stronach internetowych informację o poszukiwaniu osób, które mogą posiadać wiedzę na temat morderstwa z 3 kwietnia 1994 roku, i apelują, aby takie osoby się zgłaszały. Informację podchwycają media i na komendach rozdzwaniają się telefony. Jeden z tych telefonów kieruje podejrzenia na Waldemara B., który w czasie zabójstwa Zyty mieszkał w sąsiedniej wsi, i który był przesłuchiwany w tej sprawie we wrześniu 1994 roku.

Policjantom udaje się pozyskać niedopałki papierosów należące do podejrzanego i wysyłają je do badań porównawczych. Wykazują one zgodność. Do zatrzymania podejrzanego o morderstwo Zyty Michalskiej dochodzi 14 grudnia 2020 roku. Od Waldemara B. pobrany zostaje materiał biologiczny – ten jest ponownie wysłany do badań, które oficjalnie potwierdzają jego związek ze sprawą. Proces przeciwko Waldemarowi B. rusza w 2021 roku.

Co wydarzyło się 3 kwietnia 1994 roku?

Z akt sądowych możemy się dowiedzieć, że tego feralnego dnia, po kłótni z rodziną, Waldemar B. udał się do lasu na rowerze. Na jednej z leśnych ścieżek doszło do spotkania ofiary z mordercą – Zyta Michalska weszła pod rower oskarżonego, a ten przewrócił się. Wywiązała się pomiędzy nimi kłótnia, podczas której dziewczyna uderzyła w twarz Waldemara B. Mężczyzna nie pozostał jej dłużny. W wyniku szamotaniny sprawca został następnie podrapany po twarzy.

W tym miejscu należy wspomnieć o jednej, zaskakującej kwestii – zadrapania na twarzy Waldemara B. zauważyła jego matka, która po tym, jak dowiedziała się, iż w okolicy zamordowano młodą kobietę, od razu domyśliła się całej prawdy. Nie została jednak przesłuchana w sprawie, sama zaś nie zdecydowała się złożyć obciążających jej syna zeznań.

Waldemar B. przed sądem zeznał ponadto, iż uderzył pięciokrotnie kamieniem w głowę leżącą na ziemi Zytę. Był przekonany, że dziewczyna nie żyje, dlatego też zaciągnął ją w głąb lasu i tam postanowił upozorować gwałt.

Po rozpoznaniu sprawy Sąd Okręgowy uznał winę oskarżonego i wymierzył mu karę 25 lat pozbawienia wolności – czyli maksymalny wymiar kary, który obowiązywał w Polsce w 1994 roku. Apelację od wyroku wniósł adwokat oskarżonego, jednakże w styczniu 2022 roku Sąd Apelacyjny podtrzymał orzeczenie Sądu I instancji.

Wyrok jest prawomocny.

Źródła:

  1. Podcast kryminalny na kanale Tropiciele Zbrodni
  2. https://www.nowiny.pl/wiadomosci/182540-zdesperowany-mieszkaniec-powiatu-wodzislawskiego-wjechal-samochodem-do-wody-uratowali-go-policjanci-z-krzyzanowic.html

Autor: Monika Danielska, wolontariuszka Fundacji Zaginieni

Serdecznie zachęcamy do lektury poprzednich artykułów z serii "Sukcesy Archiwum X":

  1. SUKCESY ARCHIWUM X: Sprawa Grażyny Ż., 41-letniej kobiety z Gdyni
  2. SUKCESY ARCHIWUM X: Zbrodnia sprzed lat - zabójstwo pielęgniarki Agnieszki D. w Białymstoku
  3. SUKCESY ARCHIWUM X: Sprawy zamordowanych chłopców – Marcina S. i Sebastiana T.
  4. SUKCESY ARCHIWUM X: Mieczysław K. z Krakowa. Zaginięcie, które okazało się być zabójczą intrygą
  5. SUKCESY ARCHIWUM X: Ewa Pilarska ze Zbylutowa i tragiczny finał jej zaginięcia
  6. SUKCESY ARCHIWUM X: Sprawa zaginięcia 39-letniej Małgorzaty B.
  7. SUKCESY ARCHIWUM X: Bieszczadzka zmowa milczenia
  8. SUKCESY ARCHIWUM X: Na pozór nieszczęśliwy wypadek okazał się zabójstwem 34-latki w Roszkowie

Początkowo wydawało się, że był to tragiczny wypadek, w którym zginęła kobieta, pozostawiając na brzegu zrozpaczonego partnera. Jednak gdy śledczy zagłębili się w szczegóły sprawy, okazało się, że za pozornym nieszczęśliwym zbiegiem okoliczności kryje się morderstwo z zimną krwią. Co tak naprawdę wydarzyło się tamtej nocy i jak przebiegało dochodzenie, które doprowadziło do odkrycia przerażającej prawdy o śmierci 34-latki?

Nieszczęśliwy wypadek

W nocy z 10 na 11 lipca 2021 roku w Roszkowie, pow. raciborskim, Andrzej J. wraz z Anetą H.-M. siedzieli w samochodzie nad zbiornikiem wodnym. Spożywali razem alkohol. Po godzinie 4 nad ranem rozległ się alarm – samochód osobowy stoczył się do zbiornika wodnego.

Andrzej J. poinformował, że samochód, w którym znajduje się jego partnerka, Aneta H.-M., znalazł się w wodzie. Tłumaczył, że oboje byli w samochodzie, gdy ten stoczył się do zbiornika wodnego. Mężczyzna twierdził, że obudził się, gdy auto znajdowało się już w wodzie. Wówczas on wydostał się z samochodu o własnych siłach, jednak nie zdołał już wyciągnąć z niego swojej partnerki.

Źródło: archiwum/OSP Roszków

Na miejscu pojawiła się zaalarmowana straż pożarna. Przybyły aż trzy zastępy Państwowej Straży Pożarnej dysponujące łodzią motorową, dwie najbliższe jednostki Ochotniczej Straży Pożarnej oraz grupa ratownictwa wodno-nurkowego z Bytomia. Niestety, po wyłowieniu kobiety ratownikom nie udało się przywrócić czynności życiowych i stwierdzono zgon.

Wszystkim wydawało się, że był to tragiczny wypadek, a Aneta H.-M. nieszczęśliwie utonęła na oczach kochającego partnera. Nikt nie przypuszczał, że prawda jest jednak zupełnie inna.

Niespodziewany zwrot akcji

13 lipca 2021 r. Prokuratura Rejonowa w Raciborzu wszczęła postępowanie przeciwko Andrzejowi J. o czyn z art. 155 Kodeksu Karnego, tj. nieumyślne spowodowanie śmierci Anety H.-M., za które grozi kara od 3 miesięcy do 5 lat więzienia. Śledztwo zostało umorzone 31 grudnia 2021 r. Nie był to jednak koniec tej sprawy, bowiem Prokuratura Okręgowa w Gliwicach zdecydowała się na przeprowadzenie badań aktowych, które ukazały, że śledztwo zostało umorzone przedwcześnie.

22 lutego 2022 roku postanowiono wznowić śledztwo i wydano dyspozycję o przejęciu sprawy przez Prokuraturę Okręgową w Gliwicach.

Gdy policja rozpoczynała dochodzenie w sprawie brutalnego morderstwa, nikt nie spodziewał się, że przybierze ona tak dramatyczny obrót. Wstrząsające szczegóły zbrodni wychodziły na jaw jeden po drugim, a w międzyczasie morderca, osaczony przez własne czyny i wyrzuty sumienia, podjął desperacką próbę samobójstwa. Czy ten akt rozpaczy był próbą ucieczki przed wymiarem sprawiedliwości, czy może ostatnim wołaniem o pomoc?

Andrzej J. 30 sierpnia 2021 roku poinformował swoich znajomych w mediach społecznościowych o swoich zamiarach, a ci zaalarmowali o tym odpowiednie służby. Andrzej J. wjechał samochodem do tego samego zbiornika wodnego w którym zginęła Aneta H.-M., jednak został uratowany. Okazało się, że był pod wpływem alkoholu. Przewieziono go do szpitala psychiatrycznego dla osób nerwowo i psychicznie chorych w Rybniku.

Sprawa, która wciąż trwa

Sprawą zajęło się katowickie “Archiwum X”. Polskie Archiwum X to specjalna jednostka policyjna, zajmująca się rozwiązywaniem najtrudniejszych i najstarszych spraw kryminalnych w Polsce. Archiwum X skupia się na niewyjaśnionych zbrodniach, które często pozostawały nierozwikłane przez wiele lat. Funkcjonariusze tej jednostki, korzystając z nowoczesnych technik śledczych, analizy DNA, zaawansowanej kryminalistyki oraz współczesnych narzędzi informatycznych, podejmują próby rozwikłania spraw, które wydawały się beznadziejne.

Opinie biegłych w dziedzinie eksperymentów wodnych oraz ruchu drogowego, uzyskane w sprawie, podważyły wersję wydarzeń przedstawioną przez Andrzeja J. To rzuciło nowe światło na sprawę, która przestała być już postrzegana jako nieszczęśliwy wypadek, a stała się zabójstwem z zimną krwią.

Stwierdzono, że po śmierci ofiary Andrzej J. używał jej karty bankomatowej, za pomocą której wypłacał gotówkę i opłacał zakupy, w tym znicz, który zapalił na miejscu jej śmierci.

18 stycznia 2024 r. Sąd Rejonowy w Gliwicach na wniosek prokuratora zastosował wobec podejrzanego środek zapobiegawczy w postaci tymczasowego aresztu na okres 3 miesięcy.

Za zbrodnię przypisywaną podejrzanemu obecnie grozi mu kara pozbawienia wolności od 10 lat do dożywocia. Motyw działania Andrzeja J. na ten moment nie jest znany opinii publicznej. Możliwe jednak, że nowe informacje w tej sprawie przyniesie opinia sądowo-psychiatryczna oskarżonego.

Źródła:

  1. https://www.nowiny.pl/wiadomosci/227230-przelom-w-sprawie-tragedii-w-roszkowie-wedlug-sledczych-to-nie-byl-wypadek-tylko-zabojstwo.html
  2. https://www.nowiny.pl/wiadomosci/182540-zdesperowany-mieszkaniec-powiatu-wodzislawskiego-wjechal-samochodem-do-wody-uratowali-go-policjanci-z-krzyzanowic.html
  3. https://www.pap.pl/aktualnosci/policjanci-z-archiwum-x-rozwiazali-sprawe-zabojstwa-kobiety-utopionej-w-samochodzie

Autor: Marta Piasecka, wolontariuszka Fundacji Zaginieni

Zdjęcie: shutterstock.com

Serdecznie zachęcamy do lektury poprzednich artykułów z serii "Sukcesy Archiwum X":

  1. SUKCESY ARCHIWUM X: Sprawa Grażyny Ż., 41-letniej kobiety z Gdyni
  2. SUKCESY ARCHIWUM X: Zbrodnia sprzed lat - zabójstwo pielęgniarki Agnieszki D. w Białymstoku
  3. SUKCESY ARCHIWUM X: Sprawy zamordowanych chłopców – Marcina S. i Sebastiana T.
  4. SUKCESY ARCHIWUM X: Mieczysław K. z Krakowa. Zaginięcie, które okazało się być zabójczą intrygą
  5. SUKCESY ARCHIWUM X: Ewa Pilarska ze Zbylutowa i tragiczny finał jej zaginięcia
  6. SUKCESY ARCHIWUM X: Sprawa zaginięcia 39-letniej Małgorzaty B.
  7. SUKCESY ARCHIWUM X: Bieszczadzka zmowa milczenia

Na jednej z Zabrzańskich ulic, 22 października 2022 roku doszło do niecodziennej sytuacji. Funkcjonariusze policji zatrzymali 63-letniego mężczyznę.

Osobą zatrzymaną był Tadeusz P., były zastępca komendanta w Lesku.

Praca policjantów z Archiwum X z całą pewnością nie należy do najłatwiejszych. Lwia część spraw zaczyna się od akt, notatek służbowych, wielu stron dokumentów, które ktoś kiedyś napisał. Czytasz protokół przesłuchania i czekasz na to jedno pytanie, które chciałbyś zadać, a okazuje się, że nigdy nie padło.

Akta, które trafiają pod skrzydła Archiwum X, to nie są proste sprawy, z jakiegoś powodu nie zostały rozwiązane.
Bieszczadzka zmowa milczenia to sprawa niezwykle trudna, mataczenie, ukrywanie dowodów, zastraszanie świadków, morderstwa.

Dla oskarżonego cenniejsze niż ludzkie życie okazało się kilkanaście lat na wolności…

Początek tych tragicznych zdarzeń ma miejsce 21 listopada 1985 roku.

Tadeusz P. zastępca komendanta w Lesku, jego ojciec oraz ówczesny zastępca komendanta rejonowego urzędu spraw wewnętrznych jadą do Lesku. Panowie nim wsiedli do auta, spędzili wspólnie wolny czas, racząc się trunkami.

W okolicy zajazdu Pod Gruszą w Łączkach na drogę wybiegł im nietrzeźwy mężczyzna, wypadek okazał się śmiertelny dla pieszego. Osobą prowadzącą pojazd był Franciszek P. ojciec zastępcy komendanta i jedyny trzeźwy w samochodzie. Jak twierdził Franciszek P., nie miał pola manewru, pieszy pojawił się na jezdni nagle.

Świadków zdarzenia było kilkoro, kucharka z zajazdu, kolega denata, taksówkarz, który jechał z naprzeciwka oraz młody milicjant Krzysztof Pyka. Ten ostatni widząc, co się stało, miał niezwłocznie udać się do domu innego funkcjonariusza milicji, który mieszkał nieopodal, to właśnie od niego jechała wyżej wymieniona czwórka.

W domu Józefa B. telefon miał być popsuty. Obaj milicjanci tj. Krzysztof Pyka oraz Józef B., udają się na miejsce zdarzenia.

12 grudnia Krzysztof Pyka po służbie nie wrócił do domu, było to niepokojące dla jego żony. Młody milicjant nie należał do osób, które tak postępują. Sumienny, godny zaufania, cieszył się szacunkiem wśród ludzi mimo iż był obcy, przyjezdny.

Krzysztof Pyka urodził i wychował się w Częstochowie, ciągnęło go jednak w góry, ukochał sobie Bieszczady.

Po ukończeniu szkoły podjął pracę w milicji, początkowo służył w Polańczyku. Funkcjonariusze pełniący tam służbę mieli również obowiązek patrolować jezioro Solińskie, Krzysztof nie najlepiej czuł się w okolicach wody, bał się żywiołu. Nie do końca jest jasne czy to z tego powodu został przeniesiony do Leska, gdzie pełnił służbę w wydziale kryminalnym.

Kiedy mężczyzna zaginął, koledzy po fachu starali się podążać wielotorowo, ucieczka od żony i problemów, wyjazd z kochanką, wyjazd za granice, samobójstwo. Wszystkim tym teoriom zaprzeczali bliscy zaginionego. Ruszyły poszukiwania terenowe, ale nim te się na dobre rozpoczęły, do funkcjonariuszy i ochotników dotarła wieść, że poszukiwanego ktoś widział w Szczytnie. Poszukiwania zakończono.

Wszyscy, którzy znali funkcjonariusza Pyka zdawali sobie sprawę, że jest to podejrzana sprawa.

Nim Krzysztof zaginął, zdążył podzielić się z kilkoma osobami swoimi obawami. Wypadek, który się wydarzył 21 listopada 1985 roku, nie wyglądał tak, jak oficjalnie go przedstawiano.

Prawda mogła ujrzeć światło dzienne dużo wcześniej, wymagało to jednak odwagi, na którą najprawdopodobniej był gotów jedynie Krzysztof Pyka.

Dziś wszystko wydaje się klarowne, spójne, mimo że wyrok jeszcze nie zapadł.

Wieczorem 21.11.1985 roku za kierownicą małego fiata siedział Tadeusz P., funkcjonariusz był pod wpływem alkoholu.

Mężczyzna najprawdopodobniej stracił panowanie nad kierownicą i zjechał na przeciwległy pas, a następnie na pobocze. Na pasie zieleni znajdował się 37-letni Edward Krajnik, który po kilku głębszych i kłótni z kolegą biegnąc, oddalił się od zajazdu Pod Gruszą. 37-latek chwilę później znalazł się na masce samochodu prowadzonego przez Tadeusza P.

Naocznym świadkiem zdarzenia była kucharka, gdy zobaczyła, co się dzieje, wydała z siebie głośny okrzyk, który zwrócił uwagę kolegi Edwarda. Mężczyzna odwrócił się w stronę szosy i zobaczył, że bezwładne ciało kompana upada na jezdnię. Z naprzeciwka nadjechała taksówka, kierowca się zatrzymał na widok zaistniałej sytuacji, kilka sekund później zatrzymał się również autobus, którym jechał Krzysztof Pyka.

Młody milicjant chciał pomóc, w zamian za dobre chęci, od mężczyzny w okularach usłyszał, że ma wsiąść z powrotem do autokaru i „wypier..”. Kierowca taksówki usłyszał rozmowę między Tadeuszem P., a Lucjanem P., (ten drugi był zastępcą komendanta rejonowego urzędu spraw wewnętrznych i nosił okulary) „nie bój się, nic z tego nie będzie”. Możemy jedynie wnioskować, jaki był dalszy przebieg zdarzeń, nieco rozjaśniają sytuację zeznania byłej żony Tadeusza P. Kobieta twierdzi, że mąż przyjechał po ojca i zabrał go na miejsce zdarzenia. Dalsze kroki Tadeusza P., zmierzały do wyciszenia sprawy.

Krzysztof Pyka został uwzględniony w protokole z miejsca zdarzenia, mimo iż kazano mu wsiąść do autobusu i odjechać. W dokumencie napisano, że udał się do domu Józefa B., by wykonać telefon. Józef podpisał się pod tym dokumentem, natomiast Krzysztof miał wątpliwości.

Bliska przyjaciółka Krzysztofa oraz jego żony, pamięta jak mężczyzna opowiadał jej o naciskach, zastraszaniu i groźbach, był zaskoczony, że w tak małej społeczności, jego społeczności dochodzi do nieuczciwości.

Pani Maria tak wspomina, to co powiedział jej funkcjonariusz Pyka:

– Krzysiek chciał pomóc, ale podszedł do niego Lucjan P., wziął pod ramię i powiedział: ty stąd wypier… Ciebie tutaj nie było i nic nie widziałeś.

Wiedział, że nic nie wskóra. Wsiadł do autobusu i odjechał.

Pani Maria nie jest jedyną osobą, której Krzysztof coś wspomniał o feralnym wieczorze. Ewidentnie go to gryzło, nie wiedział, co ma z tym zrobić, jak się zachować.

W dniu, w którym zaginął, dyżurnemu na komisariacie zostawił pieniądze i znaczki (Krzysztof Pyka był skarbnikiem).

– Panie Staszku, oddaję w pana ręce – powiedział.

– Krzysiu, ale co się stało? – odpowiedział zdziwiony C.
Pan Staszek nie doczekał się odpowiedzi.

Pyka po pracy poszedł z kolegą się napić, po wypadku przy zajeździe nie chadzał sam wieczorami.

Feralnego wieczoru towarzyszył mu Zbigniew L., poszli do domu wczasowego Jawor, tam jednak było wielu funkcjonariuszy, a Krzysztof niekoniecznie miał ochotę na ich towarzystwo. Panowie kupili to na co mieli ochotę, po czym zeszli do kotłowni. Niedługo później w owym miejscu zjawił się Wiesław M., milicjant. Zaproponował, że odprowadzi Krzysztofa do domu, przeciwny temu był jego kolega, z którym to przyszedł się napić. Wiesław opuścił kotłownie, ale chwilę później wrócił. Krzysztof Pyka opuścił kotłownię z Wiesławem.

Palacza, który przez cały czas był obecny w pomieszczeniu, tak wspomina tę sytuację:

– Wiesiek i Krzysiek z kotłowni wyszli razem ok. 20.30. Zbigniew L. wyszedł później. Nie wiem, w którą stronę poszli. Otworzyłem drzwi, podaliśmy sobie ręce i powiedzieliśmy sobie cześć. Krzysiek chciał iść do domu. Kurtkę mu podali. On wychodząc zawołał jeszcze do mnie: Mieciu, jeszcze dwa egzaminy i będę mieć z głowy.

Zbigniew L., złożył wyjaśnienia w prokuraturze, na tę chwilę nie jest wiadome co powiedział. Wiesław M., natomiast początkowo twierdził, że odprowadził Krzysztofa pod dom, później te zeznania się zmieniały, czegoś tam nie pamiętał, był pijany itp. Wiesław poddał się nawet hipnozie… (prawdziwej wersji zdarzeń nie znamy).

Jeden z ówczesnych funkcjonariuszy wspomina rozmowę z Wiesławem:

– Tuż po zaginięciu Pyki, Wiesiek dopytywał mnie, dlaczego Jezioro Solińskie nie zamarza. Byłem zaskoczony tym pytaniem. Zaczęliśmy też rozmawiać o zaginięciu Krzyśka. Wyrwało mu się, że tamtego wieczoru „musiał się go nadźwigać".

Wszystkie te, niby drobne, niedopowiedzenia, sugestie, zeznania, układają się w całość.

Wiesław M., pełnił dyżur w noc wypadku pod zajazdem, to również on miał powiadomić grupę poszukiwawczą, że Krzysztof był widziany w Szczytnie.

3 lutego 1986 roku w jeziorze Solińskim zauważono zwłoki, jeden z kolegów Krzysztofa wyciągał je z wody, do dziś pamięta twarz kolegi, w co był ubrany, ranę na czole denata, zaciśnięte dłonie a w nich trawę.

Sprawę śmierci Krzysztofa umorzono. Prowadził ją ten sam prokurator co sprawę wypadku pod zajazdem.

Cóż za przypadek…

Tata Krzysztofa Pyki nie dał się zwieść, na klepsydrze syna poprosił o napisanie "Zamordowany przez kolegów w Bieszczadach", taki też druk widniał na nekrologu.

Mimo chęci, nadziei i wiary, rodzinie Krzysztofa nie udało się dojść do prawdy.

Kilkanaście lat później ambitny młody dziennikarz sięga po skrzynkę Pandory. Robactwo, jakie wyjdzie i ujrzy światło dzienne, nigdy nie powinno mieć miejsca.

Mali ludzie, bez zasad, kręgosłupa moralnego w imię czego popełniali te czyny?

Większość w ówczesnym czasie może czerpała z tego jakieś profity, po latach zapomniani stróże na parkingach, sprzedawcy odzieży używanej…

Żadna praca nie hańbi, ale postępowanie już tak. Królowie życia i śmierci… Ci, którzy pisali scenariusze, decydowali o tym, jak kończył się czyjś los, królewsko nie skończyli.

Marek Pomykała od zawsze marzył o karierze dziennikarskiej, do gazet zaczął pisać już na studiach.

Ostatnim miejscem pracy Pomykały była Gazeta Bieszczadzka. Dziennikarz pochodził z Sanoka oddalonego od Leska o ponad 120 km. Tata Marka Pomykały podejrzewa, że o sprawie sierżanta Krzysztofa Pyki i wypadku pod zajazdem ktoś Markowi musiał opowiedzieć. Wspomina również, że o matactwach w tych sprawach było dość głośno. Mężczyzna twierdzi, że gdyby wiedział, na jaki temat syn pisze artykuł, poradziłby odpuścić temat.

30 kwietnia 1997 roku żona Pomykały wszczęła alarm, Marek nie wrócił na noc do domu. Dla rodziców mężczyzny zachowanie synowej było zaskakujące, Pomykałowie wiedzieli, że synowi zdarzało się nie nocować w domu a i jego relacja z żoną nie była najlepsza. Rodzice dziennikarza jeszcze tego samego dnia decydują się na zgłoszenie zaginięcia. Marek jest dorosłym mężczyzną, zdrowym - jego zaginięcie nie jest traktowane priorytetowo.

Dwa dni później czyli 2 maja, na zaporze wodnej w Solinie policja odnajduje auto dziennikarza. Na miejsce przyjeżdża tata zaginionego, mały fiat jest zamknięty. Marek nie miał w zwyczaju zamykać drzwi na kluczyk, bak pojazdu jest pusty. Jednym z obecnych funkcjonariuszy na zaporze jest Wiesław M., o nim wspominałam już wcześniej…

Policja sprawdziła hotele i pensjonaty, nigdzie nie znaleziono śladu po dziennikarzu, nikt o takim nazwisku nie wynajął pokoju w tamtym czasie, w tamtej okolicy.

Zaczęły pojawiać się głosy, że Pomykała mógł popełnić samobójstwo. Mówiono o nieszczęśliwej miłości, nadużywaniu alkoholu, dwóch próbach samobójczych. Oczywiście sprawdzono jezioro, badali je nurkowie, pływano łodziami - nie udało się znaleźć śladu po Pomykale.

Policja odpuściła sprawę, ale nie rodzice zaginionego.

Ci próbowali wszystkiego łącznie z jasnowidzami, na krótką chwilę udaje się wznowić śledztwo, ale to po miesiącu ponownie zostaje umorzone.

Jak wspomina w swoim artykule dla INTERIA Wydarzenia, Dawid Serafin, w dokumentach ze śledztwa pojawia się informacja, że w wieczór kiedy zaginął Pomykała z jego domowego telefonu nikt nie wykonywał i nie odbierał połączeń. Jest to niezgodne z prawdą, tata Marka pobrał wykaz połączeń.

29.04.1997 r.
21:53
Ktoś z domu Pomykały łączy się z dyżurnym policji, rozmowa trwa ponad minutę.
21:59 Połączenie wychodzące z domu Pomykały, odbiorcą połączenia jest siostra byłego komendanta wojewódzkiego w Krośnie. Rozmowa trwa 115 sekund.

Chwilę później ponowne połączenie wychodzące z domu dziennikarza, tym razem do wyżej wspomnianego byłego komendanta. Połączenie trwa niespełna minutę.
22:05 Kolejne wychodzące połączenie do wojewódzkiego komendanta policji w Krośnie. Czas połączenia 222 sekundy.
22:18 połączenie przychodzące z baru Beerland, Pomykała rozmawia przez 112 sekund.
Ponowne przychodzące połączenie z baru trwało 33 sekundy i miało miejsce o 22:33

Po wielu latach do policji trafiają informacje, że Pomykała mógł zostać zamordowany.

Kobieta, która opowiada śledczym o zbrodni jest koleżanką byłej partnerki Tadeusza P. Kobieta twierdzi, że o zbrodni opowiedziała jej właśnie Wioletta Z.

W 2012 roku przesłuchano Wiolettę Z. Była partnerka Tadeusza P., zeznała, że mężczyzna opowiedział jej o tym co zdarzyło się pod zajazdem oraz o morderstwie Krzysztofa Pyki, niebyło to jednak wszystko co miała do przekazania. Wioletta Z., twierdzi również, że Pomykała chciał porozmawiać z P., o wypadku, w związku z pisanym przez niego artykułem. Tadeusz P., powiedział kobiecie, że zaprosił dziennikarza do swojego domku w Wołkowie gdzie go udusił.

Kolejną osobą, z którą chcą rozmawiać śledczy jest była żona Tadeusza.

Kobieta w komputerze męża znalazła zapiski, które miały się znaleźć ponoć w książce byłego komendanta. Był tam fragment opisujący wypadek, w którym zginął Edward Krajnik. Kobiecie przypomniały się również słowa męża, którymi skwitował jej zapytanie o to jak może żyć ze świadomością, że zabił dwie osoby “mylisz się, nie dwóch, a trzech, bo trzeciego zakopałem”.

Do wydawnictwa Ruthenus w 2016 roku dociera mail, to jego fragment:

"Jestem emerytowanym oficerem policji. Pracowałem w Bieszczadach. Historia tych spraw jest do dziś żywa i bulwersująca w tym regionie. Nastąpiło przedawnienie, więc może ujrzeć światło dzienne (…). Właśnie z uwagi na przedawnienie dzisiaj bez obaw o pociągnięcie do odpowiedzialności można opowiedzieć i zrzucić z siebie jarzmo tych czynów i 30 lat jarzma życia w oczekiwaniu na karę lub przedawnienie. Mogę bez obaw podać nazwiska wszystkich osób związanych i żyjących do dziś".

Autorem wiadomości jest Tadeusz P.

Wyżej wspomniane wydawnictwo nie podjęło się napisania książki, ale Tadeusz P., koniecznie chciał wydać swoją historię. Mężczyzna zgłosił się do lokalnego dziennikarza z propozycją współpracy. Książka co prawda nie powstała, ale Tadeusz P., opowiedział dziennikarzowi jeszcze jedną historię o zbrodni.

Kolega Edwarda Krajana był świadkiem wypadku, aby go uciszyć następnego dnia aresztowano Czesława pod zarzutem kradzieży. P., miał powiedzieć dziennikarzowi, że z pijanym Czesławem wsiadł do łódki i wypłynął na jezioro, gdzie wyrzucił mężczyznę za burtę. Na obecną chwilę nie ma śladów po Czesławie, nie wiadomo czy żyje i gdzie przebywa.

W 2020 roku sprawą zajęła się krakowska prokuratura oraz krakowskie Archiwum X. Dwa lata później aresztowano Tadeusza P. Byłemu funkcjonariuszowi wymiaru sprawiedliwości postawiono cztery zarzuty m.in.,. zabójstwa Krzysztofa Pyki, Marka Pomykały oraz usiłowania zabójstwa byłej żony.

Akt oskarżenia zostanie przedstawiony najprawdopodobniej w najbliższym czasie.

Źródła:

  1. https://tvn24.pl/rzeszow/archiwum-x-byly-milicjant-podejrzany-o-dwa-zabojstwa-w-1985-i-1997-roku-prawdopodobnie-sadzil-ze-te-zbrodnie-juz-sie-przedawnily-st6236793
  2. https://www.youtube.com/watch?v=3e8g8uYkvXY
  3. https://lifeinkrakow.pl/w-miescie/5658,zamordowal-trzy-osoby-prawie-40-lat-unikal-kary-krakowskie-archiwum-x-rozwiklalo-kolejna-zagadke
  4. https://nowiny24.pl/byly-policjant-podejrzany-o-zabojstwo-sanockiego-dziennikarza-spedzi-kolejne-miesiace-w-areszcie/ar/c1-18134627
  5. https://wydarzenia.interia.pl/podkarpackie/news-trzy-zbrodnie-i-tajemniczy-list-peka-bieszczadzka-zmowa-milc,nId,6456012

Autor: Marcelina Biała, wolontariuszka Fundacji Zaginieni

Zdjęcie: unsplash.com

Serdecznie zachęcamy do lektury poprzednich artykułów z serii "Sukcesy Archiwum X":

  1. SUKCESY ARCHIWUM X: Sprawa Grażyny Ż., 41-letniej kobiety z Gdyni
  2. SUKCESY ARCHIWUM X: Zbrodnia sprzed lat - zabójstwo pielęgniarki Agnieszki D. w Białymstoku
  3. SUKCESY ARCHIWUM X: Sprawy zamordowanych chłopców – Marcina S. i Sebastiana T.
  4. SUKCESY ARCHIWUM X: Mieczysław K. z Krakowa. Zaginięcie, które okazało się być zabójczą intrygą
  5. SUKCESY ARCHIWUM X: Ewa Pilarska ze Zbylutowa i tragiczny finał jej zaginięcia
  6. SUKCESY ARCHIWUM X: Sprawa zaginięcia 39-letniej Małgorzaty B.

18 lat… Tyle czasu Pani Marianna szuka swojej córki. Jej koleżanki odchowały już dawno dzieci, inne spełniają się w roli babci, ona zaś całą swoją uwagę skupia na poznaniu prawdy.

Co się stało z Justyną Kanicką?

Jest 13 stycznia 2006 roku, krótko po 19 Justyna żegna się z mamą i wychodzi. Nim 24 latka zamknęła ostatni raz drzwi od domu przy ulicy Topolowej w Kamieniu Pomorskim woła do mamy: „Tylko nie patrz w okno”.

Pani Mariana miała w zwyczaju odprowadzać wzrokiem opuszczające dom dzieci. Tym razem postąpiła zgodnie z życzeniem córki, żałować będzie po dziś dzień.

Po latach, analizując całą sytuację, widzimy, że zachowanie Justyny było niecodzienne. W zgiełku dnia nie mamy czasu na analizy, refleksja przychodzi później.

Justyna Kanicka, rozmawiając feralnego wieczoru z mamą, powiedziała, że jedzie do szkoły.

Młoda kobieta studiowała w Szczecinie. Zjazdy odbywały się w weekendy a 13 wypadał w piątek, poinformowała mamę, że zamierza zatrzymać się u koleżanki - nigdy wcześniej tego nie robiła, zawsze wracała na noc. Pani Marianna przyjęła do wiadomości informacje od córki, mimo że budziła pewne zdziwienie.

Justyna przed blokiem spotkała sąsiadkę, kobiety wymieniły kilka grzecznościowych zwrotów. Kanicka mówi, iż spieszy się na autobus do Szczecina po czym się pożegnały. Sąsiadka jest zaskoczona o tej porze żaden transport publiczny nie jedzie w tamtym kierunku.

Nikt od tego czasu nie ma kontaktu z Justyną, przez nikogo kobieta też nie jest więcej widziana. Kobieta była spokojną, skryta i życzliwa, wolny czas spędzała głównie w domu. Justyna otaczała się wąskim gronem znajomych, w dużej mierze to kobiety, kuzynki i kilka koleżanek.

Młoda kobieta miała pewien kompleks, który wpływał na jej samoocenę.

Jej prawa noga była nieznacznie krótsza. Justyna wspominała bliskim, że chciałaby poddać się operacji. Wiedziały o tym koleżanki jak i krewni można zatem wnioskować, że była to dla Justyny istotna kwestia.

Od jakiegoś czasu 24-latka spotyka się z mężczyzną. Jest to pierwszy w jej życiu poważny związek, poważny dla Justyny. Stanowczo mniej ze swojej strony daje młody mężczyzna.

Justyna Kanicka nie jest jedyną kobietą, z którą jest w bliskiej relacji Rafał.

Oficjalnie ma dziewczynę, z Kanicką spotyka się w tajemnicy zazwyczaj w jej domu. Rodzice i przyjaciółki zdają sobie sprawę, że mężczyzna wykorzystuje naiwność Justyny, kobieta jednak nie potrafi lub nie chce zakończyć tej znajomości.

14 stycznia w sobotę brat Justyny otrzymuje z jej numeru SMS, dziś nie jest w stanie sobie przypomnieć jak dokładnie brzmiał, wiadomość jest na tyle niepokojąca, że 22-latek wychodzi ze studniówki, na której przebywał jako osoba towarzysząca.

Mariusz szukał Justyny, dzwonił do niej jednak bez rezultatu.

Po kilku godzinach wraca na imprezę. Dwa dni po opuszczeniu przez Justynę domu w mieszkaniu Kanickich zjawia się Rafał. Twierdzi, że ma sprawę do Mariusza. Ponoć chce oddać chłopakowi jakiś katalog, spędza chwilę w pokoju Mariusza.

– Pożyczył go bardzo dawno, nie potrzebowałem go, zaskoczył mnie ta wizyta. – relacjonował Mariusz.

Kolejną osobą, która dostaje wiadomość z telefonu Justyny jest jej przyjaciółka.

Panie poznały się na szkoleniu, obie pracowały w banku Skok jedna w Szczecinie zaś druga w Kamieniu Pomorskim. Szczecinianka otrzymała wiadomość o treści “Wyjeżdżam jak najdalej stąd”. Kobietę zaniepokoił sposób pisania smsa, brakowało dużych liter oraz odstępów między wyrazami, Justyna zawsze pisała poprawnie. Przyjaciółka dzwoni na numer stacjonarny Państwa Kanickich zaledwie kilka minut po wyjściu Rafała. Połączenie odbiera Pani Marianna. Przekazane jej przez koleżankę informacje budzą niepokój w Pani Kanickiej. Justyna nie pojawiła się na zajęciach w szkole, nie była też umówiona z koleżanką na nocowanie.

We wtorek 17 stycznia na miejscowym komisariacie policji zjawia się mężczyzna.

Ów człowiek twierdzi, iż jest dyrektorem banku Skok. Chce zgłosić, że z kasy zginęły pieniądze.

Krótko po wizycie mężczyzny na komisariat docierają Państwo Kaniccy. Małżeństwo chce zgłosić zaginięcie córki. Funkcjonariusze policji ustalają, że Justyna w dniach poprzedzających zaginięcie zaciągnęła kilka pożyczek w bankach oraz zabrała z miejsca pracy sumę 13 549 zł 18 gr. Łączna suma, jaką dysponowała Justyna w chwili zaginięcia, wynosiła około 32 tysięcy. Policja bardzo szybko wyciąga wnioski, Justyna przywłaszczyła pieniądze i uciekła, co potwierdzają wiadomości wysłane z jej telefonu.

Z narracją policji nie zgadzała się rodzina zaginionej. Pani Marianna wielokrotnie prosiła policję o podjęcie działań. Kobieta chciała, aby sprawdzono monitoring na pobliskiej stacji paliw, gdzie Justyna spotykała się z Rafałem, chciała również, aby sprawdzono auta mężczyzny, które zostały wystawione na sprzedaż.

Sprawa przez kilka lat stała w miejscu.

Śledczy nie podzielali podejrzeń rodziny co do Rafała. Wszelkie wnioski rodziny był blokowane twierdzeniem, że młoda kobieta przywłaszczyła pieniądze i uciekła.

Prawie dwa lata po zaginięciu Justyny rodzice składają do prokuratury zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa. Odpowiedź jest odmowna. Pani Marianna nie daje za wygraną, walczy o córkę, pisze wiele listów z prośbą o pomoc i interwencję. Adresatami są między innymi Zbigniew Ziobro, Rzecznik Praw Obywatelskich, Prokuratura Generalna oraz ówczesny prezydent Lech Kaczyński. To właśnie ten ostatni interweniuje w sprawie i dzięki jego działaniom zaginięciem Justyny zajęło się Szczecińskie Archiwum X.

Udaje się zabezpieczyć jeden z samochodów należących do Rafała.

Znaleziono w nim ślady krwi, jednak nie można ustalić do kogo należała. Śledczy odzyskali również telefon Justyny. Z zebranych informacji udaje się określić, że w dniu zaginięcia, Justyna, po opuszczeniu domu, dzwoni z budki telefonicznej przy ulicy Szczecińskiej na swój numer telefonu, w którego posiadaniu w tym czasie był Rafał.

Mężczyzna został przesłuchany 5 lat po zaginięciu Justyny.

W toku przesłuchania twierdził, że nie znał Justyny, innym razem umniejszał relacji jaka ich łączyła. Narracja Rafała zmieniała się za każdym razem, gdy rozmawiał ze śledczymi. Mężczyźnie zaproponowano badanie wariografem, jednak ten nigdy na nie nie dotarł.

Śledczy na początku maju 2011 wzywają Rafała. Ponownie chcą przeprowadzić badanie wariografem. Ten nie przychodzi, pojawia się dopiero w pod koniec miesiąca i odmawia rozmowy.

Zostają wytypowane miejsca, gdzie Rafał mógł pozbyć się ciała Justyny.

W ostatnich miesiącach prowadzono tam prace poszukiwawcze, w których czynny udział brały wolontariuszki Fundacji Zaginieni.

Z zebranych informacji wynika, iż podejrzewany przez bliskich kobiety Rafał zjawił się w Kamieniu Pomorskim, kiedy rozpoczęto prace poszukiwawcze. Spędził w mieście kilka dni.

Zmowa milczenia, która tej sprawie towarzyszyła przez wiele lat, pęka. Pojawiają się świadkowie, osoby, które jeszcze kilka lat temu milczały nabierają odwagi.

Rodzina Justyny nie ma złudzeń, że uda się ją odnaleźć żywą. W 2018 roku kobieta została uznana za zmarła.

Dlaczego Justyna Kanicka zniknęła?

Hipotez jest kilka: pieniądze, niechciana ciąża, przypadek.

Kobieta, która była oficjalną partnerką Rafała zakończyła związek kilka dni przed zaginięciem Justyny. Rafał jej mieszkanie opuścił 12 stycznia 2006 roku, noc między 12 a 13 stycznia spędził w hotelu. Zaś już 14 stycznia zjawił się w domu innej kobiety, pytając, czy może się u niej zatrzymać. Z jej relacji wynika, że był przemoczony i miał wysoką temperaturę. Kobieta daje mu alibi na noc zaginięcia Justyny i twierdzi, że przez dwa tygodnie nie opuszczał jej domu.

Jest to niezgodne z prawdą. Rafał dwa dni po zaginięciu Justyny zjawił się w jej rodzinnym domu. Mało tego, znajoma wyżej wspomnianej bywała u niej po zaginięciu Justyny. Nie widziała tam Rafała.

Była partnerka mężczyzny wspomina pewną sytuację. Już po zaginięciu Justyny Rafał zjawił się w jej domu, wymachując plikiem banknotów i domagając się, aby kobieta pozwoliła mu wrócić. Ta jednak była nieugięta. Kilka miesięcy później Rafał stanął przed jej autem i wyciągnął broń. Ta sytuacja powtórzyła się dwukrotnie. Zwieńczeniem jego działań było podpalenie kobiecie auta.

Justyna Kanicka wspominała jednej z koleżanek, że ma już dość Rafała.

Powoli zaczynało do niej docierać, że on nie traktuje jej poważnie. Brał od niej pieniądze na wszystko: paliwo, doładowanie telefonu, jedzenie i rozrywkę. Na tym tle dochodziło do nieporozumień między Panią Marianną a Justyną. Mama nie rozumiała, jak młoda kobieta, która nie dokłada się do utrzymania domu i nie płaci czesnego za studia, nie ma pieniędzy, mimo stałej pracy.

Dla rodziców było jasne, że Rafał traktuje ich córkę jak źródło dochodu. Justyna przy okazji wyżej wspomnianej rozmowy z koleżanką wspomniała również o agresywnym zachowaniu mężczyzny. Twierdziła, że ją poddusza i wykręca jej ręce. Może gdyby 24-latka wiedziała, że ówczesna partnerka Rafała była traktowana przez niego w podobny sposób, zakończyła by tą relacje wcześniej.

Rafał doskonale manipulował kobietami. Wymyślał choroby, długi u niebezpiecznych ludzi, tylko po to, by wyłudzić pieniądze. Często były to duże sumy. Jedna z jego byłych partnerek wspomniała, iż bawił go jej strach wywołany jego zachowaniem. Padały również słowa: “Skończysz jak Kanicka na cygańskich stawkach”.

Bliscy Justyny zasługują na prawdę. Justyna Kanicka zasługuje na sprawiedliwość.

W ubiegłym roku Pani Marianna tak zwróciła się do osób, które mają wiedzę, co spotkało jej córkę:

„Zwracam się z apelem do wszystkich ludzi o pomoc, a w szczególności do tych co wiedzą i milczą już 17 lat, zwracam się do Waszego sumienia jako matka do matki, jak rodzic do rodzica.

Gdzie jesteś Justyna, daj nam choć drobną wskazówkę – właśnie tymi słowami często proszę Justynę o pomoc w odnalezieniu jej ciała – tak, odnalezieniu jej ciała, abyśmy mogli przeżyć żałobę, mieć miejsce pochówku, miejsce, gdzie można ukoić swój ból i cierpienie po tylu latach.

Jeśli ktokolwiek może nam pomóc, jeśli ktoś przez tyle lat wie, co stało się tej piątkowej nocy z Justyną niech przerwie milczenie.”

Jeśli posiadasz informacje na temat tego zdarzenia, skontaktuj się z Fundacją Zaginieni przez aplikację Messenger. Możesz też skontaktować się bezpośrednio z Zespołem Przestępstw Niewykrytych na ul. Kaszubskiej 35 w Szczecinie lub telefonicznie pod numerem telefonu: 47 78 11 833.

Źródła:

Autor: Marcelina Biała, wolontariuszka Fundacji Zaginieni

Zdjęcie: archiwum prywatne państwa Kanickich

Mieczysław K., mieszkaniec Krakowa, zaginął ponad 15 lat temu. W niniejszym artykule chcę przedstawić mroczną zagadkę jego zniknięcia, którą rozwiązali policjanci z Archiwum X.

Pracę policyjnego Archiwum X można często kojarzyć jedynie z ponownym otwieraniem spraw, żmudnym przeglądaniem starych dokumentów i zeznań, czy ekshumacją. Choć te skojarzenia nie mijają się z prawdą, są jedynie częścią zadań tej jednostki. Tak naprawdę wiele z tzw. ciemnej liczby przestępstw jest związanych z pracą w tym oddziale. Wszystko, co budzi wątpliwości policjantów: od tajemniczych zgonów, samobójstw, po niewyjaśnione zaginięcia.

W dniu 14 maja 2005 roku, 43-letnia Gabriela K., mieszkanka osiedla Podwawelskiego, zgłosiła na komisariacie zaginięcie męża. Twierdziła, że pojechał samochodem poprzedniego dnia do pracy i do tej pory nie wrócił. Tego samego dnia policjanci znaleźli pojazd w okolicy zalewu Kryspinów. Pomimo podjętych starań, poszukiwania mężczyzny przez policję i najbliższych nie odniosły sukcesu, w związku z tym widniał w policyjnej bazie zaginionych.

Mieczysława K. nie udało się odnaleźć.

Ze braku poszlak i dowodów oraz przez zeznania żony, która sugerowała, że mógł nawet chcieć popełnić samobójstwo, przyjęto, że jego zniknięcie wiąże się z chęcią zmiany dotychczasowego trybu życia.

Po kilku miesiącach, policyjny oddział Archiwum X zaczął przyglądać się okolicznościom zaginięcia. Postanowiono wyjaśnić kilka kwestii związanych ze zniknięciem mężczyzny.

Ponownie przesłuchano żonę i znajomych Mieczysława K.

Policjanci ustalili, że Gabriela od kilku lat spotykała się z innym mężczyzną, 43-letnim Jerzym S., który zamieszkiwał przy ul. Komorowskiego. Para poznała się w 2001 roku na planie filmu, gdzie oboje statystowali. Wkrótce potem sąsiedzi regularnie widywali ich w mieszkaniu Jerzego.

Znajomy Mieczysława zeznał, że ten wiedział o romansie żony, jednak nie chciał rozwodzić się ze względu na młodszą córkę. Gabriela również nie chciała rozwodzić się z mężem, aby nie krzywdzić córek. Dlatego, jak podobno powiedziała, uznała, że żałoba będzie dla nich łatwiejsza do zniesienia. Ta konkluzja doprowadziła do wydarzeń z 13 maja 2005 roku.

Kilka miesięcy po zaginięciu Mieczysława, Gabriela dążyła do prawnego uznania męża za zmarłego. Jerzy wprowadził się do niej, a mieszkanie na ulicy Komorowskiego wynajął studentom.

Informacje na temat domniemanego remontu, który prowadził Jerzy tuż przed wynajęciem mieszkania oraz analiza rozkładu kuchni wykazała, iż w pomieszczeniu znajduje się dodatkowa wnęka, która nie należy do standardowego elementu mieszkań w tym pionie.

Po rozkuciu ściany policjanci odkryli rozkładające się w foliowym worku zwłoki Mieczysława K. Wraz z nimi odnaleziono kilka rzeczy osobistych mężczyzny oraz drewniany, zakrwawiony przedmiot, przypominający pałkę.

ZBRODNIA

Gabriela opisała przebieg zdarzeń z 13 maja 2005 roku, z którego wynikało, że zwabiła męża do mieszkania na ul. Komorowskiego pod pretekstem pomocy chorej koleżance. Zaraz po wejściu do mieszkania, Jerzy uderzył Mieczysława kilkukrotnie drewnianym przedmiotem, aż ofiara upadła na ziemię. Jerzy podniósł go, po czym uderzał nim o framugę drzwi. Po tym, jak mąż jego partnerki stracił przytomność, założył mu na głowę plastikową siatkę i zacisnął sznur na szyi, doprowadzając do uduszenia.

Mieczysław K., o wiele mniejszy od napastnika, nie miał szans na obronę w tak zaaranżowanej sytuacji.

Po zabójstwie para udała się samochodem ofiary nad zalew Kryspinów. Tam porzucili pojazd, celem sfingowania domniemanej ucieczki denata. Pozostawiwszy samochód w krzakach, wybrali się na kolację do pobliskiej restauracji, z której wrócili do domu taksówką. Gabriela twierdziła również, że po powrocie pojechała do córek. Jerzy zaś zajął się budową sarkofagu, w którym zalał ciało Mieczysława wraz z narzędziami zbrodni. Niedługo po tym, jak żona zgłosiła zaginięcie męża, jej partner wynajął mieszkanie, w którym zabetonował zwłoki Mieczysława, studentom.

ŚLEDZTWO, PROCES I KARA

Analiza zeznań świadków oraz zachowanie Gabrieli i Jerzego naprowadziło policjantów na trop prawdziwych, makabrycznych wydarzeń towarzyszących okolicznościom zaginięcia i śmierci Mieczysława K.

Ustalono, że sprawcy od lat obnosili się ze swoim romansem. Spotykali się często w mieszkaniu matki Jerzego, co potwierdzili sąsiedzi i administrator budynku.

Zeznania znajomych ofiary i jego rodziny utwierdziły śledczych w przekonaniu, że choć Mieczysław K. wiedział o zdradzie żony – nie chciał rozwodu.

Gabriela również nie chciała krzywdzić dzieci takim rozwiązaniem, jednak pragnęła żyć z kochankiem. Policjanci dotarli również do sfałszowanych dokumentów, które świadczyły o przepisaniu samochodu Mieczysława na Jerzego, na kilka dni przed zaginięciem. Również Gabriela, zaledwie kilka miesięcy od zgłoszenia zaginięcia, próbowała uznać męża za zmarłego. Wzbudzało to coraz większe wątpliwości w szczerość jej pierwotnych zeznań.

Policjanci dotarli do mieszkania, które Jerzy wynajął studentom. Po rozmowie z administratorem i analizie planów mieszkań w pionie, odkryli niestandardową wnękę. Za pomocą georadaru prześwietlili ścianę i badanie wskazało, że we wnęce mogą znajdować się ludzkie szczątki. Po rozbiciu ściany policjanci odkryli rozkładające się w plastikowym worku zwłoki Mirosława K.

Gabriela po aresztowaniu od razu zgodziła się zeznawać. Przedstawione zdarzenia, w identyczny sposób zostały opisane podczas wizji lokalnej. Interesujący jest fakt, iż Gabriela poprosiła aby owa wizja lokalna odbyła się w innym mieszkaniu. Jak twierdziła, nie potrafiłaby przebywać w miejscu, gdzie został zamordowany i zamurowany jej mąż.

Jerzy nie przyznał się do winy. W jego wersji wydarzeń doszło do kłótni i bójki pomiędzy nim, a Mieczysławem, w wyniku, której Mieczysław K. zmarł.

Sędzia po wnikliwej analizie wszystkich dowodów i zeznań zebranych przy współpracy prokuratora i zespołu Archiwum X, nie miał wątpliwości, że Gabriela i Jerzy działali z premedytacją, a mężczyzna zabił Mieczysława bez skrupułów.

Sąd skazał Jerzego S., na 25 lat pozbawienia wolności, natomiast Gabriela K., została skazana na 12 lat pozbawienia wolności.

***

Archiwum X ma na swoim koncie wiele spraw, które początkowo traktowane jak zaginięcia, okazywały się zabójstwami.

Jak pokazuje historia morderczej intrygi uknutej przez parę kochanków, wnikliwa obserwacja, z pozoru normalnych zachowań i dociekliwość, może łatwo ujawnić prawdziwe intencje, a często pomóc w spojrzeniu na sprawę zupełnie z innej perspektywy.

Źródła:

Autor: Basia Giermek, wolontariuszka Fundacji Zaginieni

Zdjęcie: unsplash.com

Serdecznie zachęcamy do lektury poprzednich artykułów z serii "Sukcesy Archiwum X":

  1. SUKCESY ARCHIWUM X: Sprawa Grażyny Ż., 41-letniej kobiety z Gdyni
  2. SUKCESY ARCHIWUM X: Zbrodnia sprzed lat - zabójstwo pielęgniarki Agnieszki D. w Białymstoku
  3. SUKCESY ARCHIWUM X: Sprawy zamordowanych chłopców – Marcina S. i Sebastiana T.

W kolejnym artykule z serii "Sukcesy Archiwum X" przyjrzymy się sprawom tajemniczych morderstw dwóch chłopców: Marcina Skotarka i Sebastiana Talarka.

2 września 2002 roku w miejscowości Lisew Malborski, tuż przy drodze numer 128, między Starą Wisłą a Lisewem, odnaleziono ciało chłopca, na oko 10/12 lat. Na wyjeździe, na polu uprawnym, leżał składak koloru bordowego z białymi błotnikami. 30 metrów dalej, w głębi pola, leżały zwłoki chłopca, ubranego w czerwoną koszulkę oraz niebieskie spodenki, a wokół niego krew. Bardzo dużo krwi.

Z początku Policja była przekonana, że zdarzenie to było potrąceniem, a sprawca zbiegł z miejsca wypadku, przez co Policja wydała oświadczenie o poszukiwaniu potencjalnego sprawy.

Długo jednak nie trzeba było czekać, aby dowiedzieć się, że tak naprawdę chłopiec nie zginął pod kołami auta, a został brutalnie zamordowany. Informacja ta obiegła Polskę dwa dni od tragicznej informacji o śmierci chłopca. Dlaczego więc z początku mówiono tutaj o wypadku drogowym, a nie zabójstwie?

W tej sprawie zabrała głos Gabriela Sikora z Komendy Wojewódzkiej Policji w Gdańsku, mówiąc: „Wszystko na to wskazywało. Rower obok ciała na drodze”. Po szczegółowych oględzinach miejsca zbrodni, funkcjonariusze stwierdzili, iż na ciele chłopca znajdywało się 12 ran kłutych, które prawdopodobnie zostały zadane nożem.

Pomoc przy identyfikacji policjanci otrzymali od okolicznych mieszkańców. Kto był ofiarą tej makabrycznej zbrodni?

Był to 11-letni Marcin Skotarek, mieszkaniec Lisewa.  A co tak naprawdę chłopiec robił sam, na polnej drodze? Głos zabrała babcia zamordowanego – Stefania Skotarek, która zamieszkiwała sąsiednią wioskę Stara Wisła: „Marcin bawił się pod domem, nie widziałam, aby rozmawiał z obcymi osobami. Pożegnał się jak zawsze. Powiedział: »babciu, jadę do domu«. I odjechał. Był to jeden z moich najgrzeczniejszych wnuków”.

Jaki był tak naprawdę Marcin S.?

Kolega Marcina wyraził się o nim w następujący sposób: „Zbierał puszki i wszystkie wrzucał do komórki. Raz w miesiącu jeździł z ojcem do Tczewa, by je sprzedać. Słuchał rodziców. O 21.00 szedł z festynu do domu, bo mama go wołała. Inne dzieci wracały o 1.00 w nocy”.

Sam ojciec opisywał Marcina jako dobrego dzieciaka. Pracowity, ciekawy świata. W szkole też szło mu dobrze, był dobrym uczniem.

Jak wyglądało śledztwo?

Z początku było dość trudne. Mieszkańcy zapamiętują podejrzanego mężczyznę, który kręcił się po wsi. Oto fragmenty zeznań kilku świadków:

Dagmara M., z Lisewa: „Wielokrotnie widziałam mężczyznę w wieku 25–30 lat, wzrost około 185 centymetrów, o szczupłej sylwetce, w bluzie lub koszulce ciemnego koloru, spodnie za kolana z kieszeniami. Jechał rowerem, włosy długie, spięte w kitkę, czasem zarost na twarzy, srebrne okulary, dość przystojny. Na szyi nosił łańcuszek, srebrny, z krzyżykiem. Często był widziany w drodze do Lisewa między 15.00 a 17.00 i jak wracał – koło godziny 20.00. Wygląd z twarzy głupkowaty, delikatny szyderczy uśmiech”.

Zeznania innej kobiety, która widziała podejrzaną postać: „13 lipca około 11.00 na drodze do Starej Wisły zauważyłam rodzinę Skotarek: Krzysztofa, Lidię, Martę i Marcina. W odległości 20–30 metrów jechał za nimi na rowerze mężczyzna. Cechą charakterystyczną były jego włosy: związane w kitek, lekko falowane. I broda. Miał górala z kierownicą w kształcie rogów, zagiętych do wewnątrz”.

Sprawą z początku zajmowała się prokurator Mariola Bartkowiak. Ustalenie, kto tak naprawdę jest zabójcą, zajęło śledczym nieco ponad tydzień.

11 września 2002 roku, jak podał aspirant sztabowy Mirosław Kamiński „W trakcie wykonywania czynności służbowych dokonano ustalenia, że osobą odpowiadającą rysopisem mężczyźnie z portretu pamięciowego jest Tomasz Kułaczewski”.

Teraz zadajmy sobie kolejne pytanie, kim tak naprawdę był Tomasz K.?

Tomasz K. był wówczas 24-letnim chłopakiem, urodzonym 21 września. Z zawodu był ogrodnikiem. Leczył się w Poradni Zdrowia Psychicznego z powodu nerwicy, otrzymywał także rentę w wysokości 400 złotych miesięcznie.

Dalsze działania jakie podejmuje policja to przewiezienie podejrzanego na miejsce zbrodni. W obecności prokuratora, Tomasz K., poproszony jest o relację w jaki sposób zabił młodego chłopca. Tomasz w swoich zeznaniach powiedział: „Trzech chłopaków zaczepiło mnie o papierosa… Potem zaczęli wyzywać mnie od brudasów i śmieciarzy. Dwóch uciekło, a chłopak od Skotarków został. Dałem mu w twarz. Pobiegł w pole, ja za nim. Przewrócił się, a obok leżał nóż, który miał na rękojeści biały sznurek. Jak leciał w pole, to jeszcze do mnie wrzeszczał: – Śmieciarzu! Betonie! Tak, tak... Rozpoznałem ten nóż, że to mój. Dwa lata wstecz skradziono mi go z ogródka”.

Z jego relacji wynikało, że uderzył chłopca nożem w brodę i rękę.

Nie chciał jednak zrobić mu krzywdy: „Była krew na nożu, ale nie pamiętam, czy moja, czy Marcina. Walnąłem go rękojeścią. Nigdy nie uderzyłem nożem w brzuch ani w szyję. Chciałem tylko postraszyć. O śmierci Marcina dowiedziałem się z telewizji".

Jak się później okazuje, policjant z Archiwum X, mówi, że wszystkie dowody jak i samo prowadzenie sprawy dają wiele do życzenia.

Sam stwierdza, że popełniono tu dużo błędów, samo postepowanie przygotowawcze, a później sądowe to czysta farsa, za którą prokurator prowadząca sprawę, powinna ponieść konsekwencje.

28 października 2002 roku, badania biologiczne oraz badania DNA wykluczają obecność krwi Marcina na ubraniach podejrzanego Tomasza K., porównanie włókien z ubrań również nie dawało żadnego rezultatu. Wyglądało to tak, jakby oskarżony nigdy chłopca nie dotknął.

W listopadzie 2003 roku zapadł wyrok w sprawie Tomasza K., sąd skazał go na 15 lat pozbawienia wolności, za zabójstwo 11-letniego Marcina S. W lutym 2004 roku do Sądu apelacyjnego wpływa wniosek, w którym prokurator żąda, aby podniesiono karę do 25 lat, jednak sąd ten wniosek odrzuca.

Dlaczego więc Tomasz K., przyznał się do zbrodni, której tak naprawdę nie popełnił, a wszystkie dowody, także wskazywały jego niewinność?

Skazany siedząc w więzieniu, pisał listy do swojego adwokata, w których tłumaczył, że przyznał się do zbrodni, ponieważ policja obiecała mu spodnie moro, a także leczenie psychiatryczne w szpitalu i uniknięcie skazania, w momencie, w którym się przyzna, więc po prostu to zrobił.

Przenieśmy się do 2005 roku, a mianowicie do sprawy zabójstwa Sebastiana T., który został równie bestialsko zamordowany przez nieznanego sprawcę.

Sebastian T., wraz ze swoimi kolegami łowił ryby, nad rzeką Kłodawka w Łęgowie, zbliżył się do nich nieznany mężczyzna, który skłonił chłopca do rozmowy, po chwili oboje oddalili się od miejsca, w którym przebywał z kolegami. Mężczyzna wydawał się miły, więc chłopiec utrzymywał z nim rozmowę. W oddali sprawca zobaczył szopę na narzędzia, więc pod pretekstem „zobaczenia jak rosną pieczarki”, zwabił chłopca do środka, gdzie później pozbawił go życia. Chłopiec został odnaleziony martwy 30 września 2005 roku, w niewielkiej wsi Łegowo. Sprawca udusił Sebastiana, a także zadał mu kilka ciosów nożem w obojczyk, ramię i szyję.

Na szczęście ta sprawa rozwijała się bardzo szybko. Rolnik zauważył uciekającego przez pola mężczyznę, ruszył swoim traktorem do bunkru, z którego wybiegł długowłosy mężczyzna. Po ujawnieniu zwłok Sebastiana, wezwał policję. Został sporządzony rysopis podejrzanego: „długie czarne włosy, kucyk, spodnie moro, okulary.”, a policjanci, którzy pojechali na dworzec PKP w Tczewie około godziny 15:30 zauważyli mężczyznę, który odpowiadał rysopisowi. Tą osobą okazał się Piotr Trojak, mieszkaniec Tczewa, urodzony w 1977 roku. W chwili zatrzymania mężczyzna miał w swoim plecaku dwa noże, jeden wojskowy z ostrzem około 20 centymetrów, a drugi to nóż kuchenny siedmiocentymetrowy. Dodatkowo posiadał w plecaku rzeczy, które miały pomóc mu doprowadzić się do porządku po zabójstwie.

Podejrzany o zabójstwo, został przewieziony na komisariat i tam przesłuchany.

Przyznał się do winy, mówiąc następujące słowa „Noże zabrałem z domu z zamiarem zabójstwa przypadkowej osoby. Było mi bez różnicy, czy to będzie kobieta, mężczyzna czy dziecko. Jestem biseksualny. Zabójstwa chciałem dokonać na tle seksualnym”. Policjant zadał Piotrowi pytanie, czy było to jego pierwsze zabójstwo. Mężczyzna odpowiedział, "Chciałbym dobrowolnie powiedzieć, że to nie było moje pierwsze zabójstwo. Był 2002 rok. Jeździłem wówczas rowerem, czerwonym Rometem, miałem bojówki w kolorze wyblakłej zieleni, koszulkę z logo Dimmu Borgir...”, dla policjantów był to szok, ponieważ podejrzany opisał dokładnie całą zbrodnię z 2002 roku, a w systemach policyjnych widniała informacja, że sprawca tamtego zabójstwa, został ujęty.

Jakie były dalsze kroki, które zostały podjęte w tej sprawie?

Zaczęto badać Piotra T. Psychologowie podejrzewali, że oskarżony ma osobowość dyssocjalną i psychopatyczną. Na pytanie co odczuwał podczas zabijania, odpowiedział krótko: „Odczuwam swoją siłę. Podnieca mnie poddanie się kogoś.” Z jego relacji wynikało również, że człowiek to tylko mięso i kości. W związku z tym nie relacjonował nigdy emocji oraz uczuć ofiar, tylko ich zachowania.

Ponadto, na komputerze Piotra znaleziono dziecięcą pornografię. Plik ten nazywał się: „Ach te dzieci”.

Jednakże seksuolog profesor Zbigniew Lew-Starowicz, miał wątpliwości czy Piotr T. mógł być pedofilem. Jego zdaniem oskarżony nie czuł pożądania. Rozebrał chłopca, ponieważ chciał go obejrzeć. Zabił, ponieważ zrobił coś niewłaściwego, „zaczepił chłopca”. A pornografia, którą znaleźli w jego komputerze, była tam tylko z ciekawości.

Pierwsza sprawa odbyła się 27 kwietnia 2006 roku.

Drugą sprawę odroczono do września 2006 roku, ponieważ nie było opancerzonej furgonetki.

Powołano nowych biegłych z Zakładu Seksuologii Sądowej Instytutu Seksuologii Polskiego Towarzystwa Seksuologicznego – oddział w Koszalinie. Biegli stwierdzili, iż oskarżony jest seryjnym zabójcą niezorganizowanym i istnieje duże prawdopodobieństwo, iż czyny tego typu będą przez niego powtarzane.

W listopadzie 2007 roku, oskarżony Piotr T. zostaje skazany na karę dożywotniego pozbawienia wolności, z prawem do ubiegania się o zwolnienie warunkowe po 30 latach swojej odsiadki za zabicie Sebastiana T.

W 2008 roku adwokat Piotra T. wniósł apelację, jednak Sąd Apelacyjny potrzymał wyrok.

Jednocześnie w 2006 roku, uchylono wówczas prawomocny wyrok Tomasza K. Uniewinniono go w sprawie zabicia 10-letniego Marcina z Lisewa. Po niecałych 4 latach opuścił mury więzienne jako osoba niewinna zarzucanych mu czynów. W 2010 roku, otrzymał on zadośćuczynienie w wysokości 300 tysięcy złotych.

W sierpniu 2012 roku, Prokurator Okręgowy w Gdańsku, V Wydział Śledczy, na nowo podjął umorzone postepowanie. 

Sprawę powierzono Komendzie Wojewódzkiej Policji w Gdańsku, a do akcji wkroczyło policyjne Archiwum X.

Sprawę tą prowadzili Paweł Mrozowski oraz Jacek Gilewski.

Mężczyźni zaczęli od przesłuchania wszystkich policjantów, którzy mieli cokolwiek wspólnego z nożem, którym zabito 11-latka. Jeden z policjantów powiedział o białych drobinach, a Trojak sam przyznał, że nóż owijał białą linką z tarasu.

Za zgodą prokuratora, policjanci Archiwum X, otrzymali zgodę na przeszukanie zabytkowego wiatraka, w którym mieszkał podejrzany Piotr T.

Oczywiście znaleźli poszukiwany przedmiot oraz zabezpieczyli go.

Policja przeprowadziła rozmowę ze współosadzonymi Piotra T., którzy mówili o nim w następujący sposób:

Policjanci, idąc dalej tropem popełnianych przed laty błędów, przesłuchali na nowo wszystkich świadków, w tym kolegów Trojaka. Jeden z kolegów od razu rozpoznał na portrecie pamięciowym podejrzanego.

Mężczyzna wspomniał, że już wcześniej był przesłuchiwany, jednak to policjanci z Archiwum X, pokazali mu pierwszy raz portret podejrzanego.

Dopiero 12 września 2012 roku, Piotr Trojak przyznał się do zabójstwa Marcina S. Stwierdził: „Powodem tego, że chcę złożyć wyjaśnienia, jest chęć skrócenia cierpienia rodziny ofiary. Nie wiem, czemu to zrobiłem. Przepraszam. Bardzo tego żałuję”.

20 stycznia 2014 roku, sąd skazał Piotra T. na dożywotnie pozbawienie wolności.

Adwokat skazanego chciał lżejszego wyroku. Sąd był jednak nieugięty, uważając, że w tej sprawie nie ma żadnych podstaw do złagodzenia kary, poprzez charakter czynu, którego się dopuścił. Piotra T. pozbawiono praw obywatelskich na okres 10 lat.

Źródła:

Autor: Paulina Jabłońska, wolontariuszka Fundacji Zaginieni

Zdjęcie: unsplash.com

Serdecznie zachęcamy do lektury poprzednich artykułów z serii "Sukcesy Archiwum X":

  1. SUKCESY ARCHIWUM X: Sprawa Grażyny Ż., 41-letniej kobiety z Gdyni
  2. SUKCESY ARCHIWUM X: Zbrodnia sprzed lat - zabójstwo pielęgniarki Agnieszki D. w Białymstoku

W 2009 roku zaginęła 41-letnia Grażyna Żelazna. Według męża kobieta wyszła z domu i już nie wróciła. Jaka jednak była prawda i kim była denatka? Jak Grażyna zapoznała się ze Sławomirem?

Grażyna Ż., wywodziła się z dobrego domu. Matka nauczycielka (w późniejszym czasie dyrektorka szkoły). Grażyna w wieku 19 lat przygotowywała się do matury, jednak – podobnie jak i o dwa lata starszy, chodzący do innej szkoły, Sławomir – miała problemy z matematyką. Oboje uczęszczali w związku z tym na korepetycje. Od momentu poznania darzyli się sympatią, zaczęli się spotykać, wkrótce zostali parą.

W wieku 24 lat Grażyna wraz z 26-letnim Sławomirem postanowili się pobrać.

Na początku państwo młodzi zamieszkali w domu rodziców Sławomira. W lokalu tym mieszkała również siostra mężczyzny wraz ze swoją rodziną. Przed maturą Grażyna podjęła pracę jako spedytor, gdzie była chwalona za swoją sumienność oraz zaangażowanie. Sławomir również miał stabilne zatrudnienie. Mama mężczyzny była właścicielką kiosków Ruchu i właśnie w tym zawodzie zatrudniała swojego syna, zajmował się on dostawą towaru. W pierwszym okresie małżeństwa, niczego im nie brakowało, byli szczęśliwi. Wkrótce małżonkom urodził się syn – Grzegorz. Wtedy też Grażyna pracowała mniej, aby móc sprawować opiekę nad dzieckiem. W późniejszym etapie zrezygnowała całkowicie z pracy.

W 2000 roku rodzice Sławomira sprzedali dom i kupili dwa mniejsze w innej lokalizacji.

Siostra Sławomira przeprowadziła się do jednego z lokali, a Sławomir i Grażyna otrzymali dom znajdujący się W Rumii, zostali jego właścicielami.

Gdy syn małżonków uczęszczał do IV klasy podstawowej, zdecydowali oni, iż kobieta założy własną działalność gospodarczą. Tak też się stało, natomiast z nieznanego powodu zarejestrowali oni firmę na nazwisko matki Sławomira. Kobieta prowadziła wówczas firmę spedycyjną, którą ostatecznie zamknęła. Warto również wspomnieć, iż od momentu zamieszkania w Rumii, zarówno Grażyna, jak i Sławomir, zaczęli nadużywać alkoholu. Według znajomych kobieta o wiele gorzej radziła sobie z nałogiem, nie potrafiła funkcjonować bez trunku. Sławomir niejednokrotnie miał zachęcać żonę do terapii, zawoził ją dwukrotnie na odwyk do szpitala w Starogardzie Gdańskim, tzw. Kocborowa. Grażyna jednak opuszczała placówkę na żądanie, obiecując Sławomirowi, że jeśli ją odbierze, przestanie pić – tak też się działo, lecz nie na długo.

W 2008 roku, podczas pobytu na terapii, zdiagnozowano u kobiety zespół depresyjny.

W najgorszym okresie swojego życia, Grażyna nie była w stanie wstać choćby z łóżka, z racji swojego nałogu oraz depresji. Wtedy też synem i domem miał zajmować się Sławomir. W ekstremalnych sytuacjach małżonek miał wzywać psychiatrę do Grażyny, wówczas pojawiała się u nich pielęgniarka, której zadaniem było podłączanie kroplówek na wzmocnienie. Nadszedł czas, gdy matka mężczyzny doradzała mu, aby rozwiódł się z Grażyną, Sławomir przyznawał rodzicielce rację, jednakże nic nie robił w tej sprawie, zdecydowanie jednak małżeństwo nie było już ze sobą szczęśliwe. W domu coraz częściej dochodziło do awantur, bijatyk. Sławomir miał grozić żonie rozwodem, jeśli ta nie przestanie pić. Ostatecznie do tego nie doszło.

Feralnego dnia mama Grażyny zadzwoniła na numer stacjonarny.

Odebrał jej wnuk, mówiąc, że mama nie może rozmawiać, ponieważ jest na górze z tatą i rozmawiają. Kobieta zadzwoniła więc po półtorej godziny. O 14:30 ponownie odebrał wnuk. Poinformował babcię, że mama kilka chwil temu wyszła do sklepu. Mama Grażyny zadzwoniła do niej na komórkę, w dalszym ciągu jednak nie odbierała. Kilkukrotnie też dzwoniła zarówno na numer komórkowy jak i stacjonarny. Kobieta miała napisać do córki SMS o treści: „Gdzie jesteś? Odezwij się”. Następnie o 8:24 napisała „Jak się nie odezwiesz, dzwonię na policję”.

Następnego dnia, mama Grażyny ponownie próbowała ponowić z córką kontakt.

Po braku odpowiedzi skontaktowała się ze Sławomirem, mówiąc, że nie może dodzwonić się do Grażyny oraz że się martwi. Mężczyzna miał powiedzieć jej, że Grażyna zostawiła telefon w domu, ponieważ się ładuje. Matka Grażyny była jednak przestraszona, że córka tak długo nie daje znaku życia. Wkrótce kobieta pojawiła się w domu małżonków. Zapytała zięcia, czy zgłosił on zaginięcie. On natomiast odparł, że nie ma takiej potrzeby, gdyż to nie jest pierwsza taka sytuacja, że przepadła na całą noc. Uspokajał mamę Grażyny, mówiąc, że na pewno w niedługim czasie się pojawi.

Jednak ona nie dawała za wygraną. Obdzwaniała koleżanki i znajomych Grażyny oraz szpitale. Po kobiecie jednak nie było śladu. Brat Grażyny poszedł do sklepu, do którego miała się udać. Ekspedientki potwierdziły, że była ona w sklepie zeszłego popołudnia. Kupowała alkohol, jednak nie były w stanie przypomnieć sobie o której godzinie dokładnie przebywała w lokalu. Pomocny, jednakże, był zapis z monitoringu, na którym zauważono, że Grażyna pojawiła się ok. godziny 14:30. Po wyjściu ze sklepu ślad po niej zaginął.

17 czerwca rodzina podjęła poszukiwania bez udziału policji, lecz nie przyniosły one efektów.

Sławomir Ż., 49-letni mąż Grażyny Ż., dwa dni po „zaginięciu” pojawił się na Komisariacie Policji i zawiadomił o zaginięciu żony (18 czerwca). Zdaniem matki Grażyny mężczyzna poszedł tam niechętnie, pod presją. Policjant przyjmujący zgłoszenie miał dociekać, dlaczego Sławomir postanowił zgłosić zaginięcie po dwóch dniach. Mężczyzna wyjaśniał, że żonie zdarzało się znikać już wcześniej, a więc myślał, że, tak jak zawsze, prędzej czy później, pojawi się w domu. Zgłosił on także zaginięcie w Fundacji Itaka.

Rodzina kobiety zauważyła jednak, że Sławomir nie angażuje się w poszukiwania, tak jak powinien angażować się zmartwiony mąż. Mama Grażyny 5-krotnie spotykała się z Krzysztofem Jackowskim, aby dowiedzieć się coś więcej na temat losów córki. Każdą wersję jasnowidza policja weryfikowała, sprawdzane były miejsca wytypowane przez Jackowskiego, organizowano poszukiwania, w których udział brał również Sławomir. Kiedy po raz trzeci przeszukiwano teren, Sławomir odmówił pomocy w kolejnych pooszukiwaniach, gdy Krzysztof Jackowski chciał wejść do domu małżonków, Sławomir również odmówił. Mężczyzna odmówił także wydania ubrań żony, twierdząc, że wszystkie wyprał. To zachowanie dało do myślenia funkcjonariuszom policji.

Sławomir, wraz z synem Grzegorzem przez cały czas mieszkał w domu w Rumii, przez lata z nikim się nie związał tłumacząc, że cały czas czeka na swoją ukochaną żonę.

Przez lata zastanawiano się, co stało się z Grażyną Ż. Policja badała różne hipotezy, przesłuchano również wiele osób, które oznajmiały, że niemożliwe jest, aby kobieta spontanicznie opuściła dom i rodzinę.

25 stycznia 2016 roku rodzice Grażyny Ż., skierowali prośbę do KWP w Gdańsku, aby sprawą zaginięcia zajęło się pomorskie Archiwum X[1].

Rodzice przedstawiali wątki, które uważali, że trzeba sprawdzić, twierdzili, że to zięć przyczynił się do zaginięcia Grażyny. Zaczęto ponownie zapoznawać się z aktami sprawy. Pewne szczegóły, które były tam umieszczone zainteresowały funkcjonariuszy. Stwierdzono, że warto byłoby to ponownie zbadać. Na telefon Sławomira założono również podsłuch, przeprowadzane rozmowy sugerowały, że jego żona nie żyje.

Przełomowy okazał się rok 2016.

Na początku września 2016r., w obecności biegłego i przy wykorzystaniu georadaru, sprawdzano stan ziemi w ogrodzie. Policja w tym czasie przeszukiwała dom oraz ogród małżonków. W pewnej chwili w georadarze wystąpiły zakłócenia, które wskazywały, że coś znajduje się pod ziemią. Powierzchnię oznaczono i ogrodzono. Zaczęto w tym miejscu kopać. Dokopano się do betonowej płyty, którą następnie odsunięto. Pod płytą była cienka betonowa wylewka, kolejno warstwa ziemi. Gdy wszystko wykopano i odsłonięto, ukazała się kość, mająca ok. 30 cm długości. Zaprzestano dalszych czynności i wezwano na miejsce patomorfologa, który stwierdził, że kość zdecydowanie należy do człowieka. Po tym znalezisku ponowiono dalsze działania i ujawniono szkielet ludzki. Czaszka jednak była w foliowym worku. Szczątki zabrano, w celu ich zbadania. Budowa szkieletu uwidaczniała, że należał on do kobiety, następnie ustalono tożsamość denatki. Była to bez wątpienia Grażyna Ż.

Mężczyznę bezzwłocznie aresztowano.

Ustalono, że Sławomir Ż. od kilku lat znęcał się nad żoną fizycznie i psychicznie. 16 czerwca 2009 roku zabił swoją małżonkę, zakładając jej foliowy worek na głowę, co doprowadziło do uduszenia. Po tym wydarzeniu mężczyzna postanowił pozbyć się zwłok, wykopał dół i wrzucił tam ciało, następnie przykrył je wapnem, płytami betonowymi, a także ziemią.  Po odnalezieniu szczątek okazało się, że były one zakopane na głębokości kilkudziesięciu centymetrów.

Śledczy zgromadzili, bardzo obciążające Sławomira Ż., dowody – ślady biologiczne i genetyczne. Kilka dni przed morderstwem mężczyzna przeszukiwał Internet w celu znalezienia informacji na temat skutecznych metod pozbawienia kogoś życia. Mimo to, nie przyznał się on do popełnienia zbrodni, a tylko i wyłącznie do posiadania nielegalnej amunicji.

Komenda Wojewódzka Policji w Gdańsku przekazała do mediów oficjalny komunikat:

Z zebranych wówczas materiałów wynikało, że 41-latka wyszła do sklepu i już nie wróciła. Przez wiele lat nie udało się tej wersji wykluczyć. W ostatnim czasie policjanci z zespołu ds. przestępstw niewykrytych oraz funkcjonariusze sekcji poszukiwań i identyfikacji osób KWP w Gdańsku dotarli do informacji, które pozwoliły im na wytypowanie prawdopodobnego miejsca ukrycia zwłok kobiety. Prokuratura podzieliła zdanie policji, wydając stosowne postanowienie o przeszukaniu wskazanej posesji w powiecie wejherowskim. W czynnościach brał udział prokurator, kilkudziesięciu policjantów z komendy wojewódzkiej, technicy kryminalistyki z Wejherowa oraz biegli z zakresu badań terenowych i medycyny sądowej – relacjonuje podkom. Sienkiewicz[2].

Sławomira skierowano na obserwację psychiatryczną, gdzie stwierdzono, że w chwili popełnienia zbrodni był poczytalny.

Na przesłuchaniu mężczyzny poruszono również kwestię znęcania się nad małżonką. Sławomir zaprzeczył, aby takie działania miały miejsce. Śledczy posiadali informację, że najprawdopodobniej mężczyzna uwiązywał Grażynę przy grzejniku, temu również zaprzeczył.

Sławomir o swojej żonie wypowiadał się pozytywnie, zachwalał ją, mówił, że ją kocha i nigdy nie wyrządziłby jej krzywdy. O sobie mówił, że zawsze był wsparciem dla Grażyny i troszczył się o nią, interesował się jej stanem zdrowia i nałogiem. Odnosząc się do tego co znaleziono na jego komputerze powiedział, że strony lustrował w latach 2012-2013, kilka lat po śmierci małżonki, ponieważ kolega mówił mu, iż odurza się chloroformem i czuję się po tym fenomenalnie, sam chciał tego wypróbować, zobaczyć, jak to jest. Twierdził również, że w strony o duszeniu wszedł przypadkiem. 

Do tej sprawy został zatrzymany mężczyzna, któremu przedstawiono już w Prokuraturze Rejonowej w Wejherowie zarzuty nieumyślnego spowodowania śmierci. Decyzją sądu został tymczasowo aresztowany na okres trzech miesięcy. Zarzuty przedstawione zatrzymanemu mogą ulec zmianie po przeprowadzeniu badań oraz uzupełnieniu materiału dowodowego – dodaje podkom. Sienkiewicz[3].

W kwietniu 2017 roku do sądu trafił akt oskarżający Sławomira o posiadanie nielegalnej broni i amunicji, a także znęcanie się nad żoną i jej morderstwo. Mężczyźnie groziło dożywocie.

1 czerwca 2017 roku rozpoczęło się postępowanie sądowe przeciwko Sławomirowi Ż. W tym dniu przyznał się do posiadania nielegalnej broni oraz amunicji i opowiedział pierwszy raz o tym co pamięta z dnia 16 czerwca 2019 roku. Nie przyznawał się jednak w dalszym ciągu do zbrodni.

Sławomir wyjaśniał, że żona pojawiła się w domu wieczorem z zakupionym alkoholem, następnie udała się do swojego pokoju.

Zaciekawiony co robi sama na górze, udał się do niej, tam zobaczył szklankę do drinków i wywiązała się kłótnia. Następnie chciał zobaczyć, czy Grażyna schowała alkohol pod łóżko, ona jednak zagrodziła mu drogę. W trakcie awantury pomiędzy małżonkami miało dojść do szarpaniny. Grażyna miała stracić na chwilę równowagę i podeprzeć się o stół, następnie objąć brzuch mówiąc „ała”. Sławomir bez pytania co się stało, zdenerwowany wyszedł, położył się przed telewizorem, po czym zasnął. Obudził się kilka godzin później, w środku nocy, wyłączył telewizor i poszedł na górę do swojego pokoju. Przechodząc obok sypialni Grażyny, ujrzał, iż leży w ubraniu. Podszedł, aby ją obudzić, lecz nie było żadnej reakcji z jej strony. Spróbował ponownie, jednak i ta próba nie przyniosła efektów.

W pewnym momencie zorientował się, że małżonka nie oddycha, nie czuć jej tętna oraz bicia serca, a ciało jest zimne.

Zdał sobie sprawę, że Grażyna nie żyje, mimo to reanimował ją – bez rezultatów. Tłumacząc, dlaczego nie wezwał służb, mówił, że nie chciał, aby ktoś ją zabrał. Z tej właśnie przyczyny pochował ją w ogrodzie, nie miał jednak żadnych materiałów, aby zrobić dla niej trumnę. Ciało owinął więc w ręcznik kuchenny a na głowę założył foliowy worek. Płacząc nad ciałem żony zakopał ją. W trakcie przesłuchania tłumaczył, że był w szoku i działał w amoku. Na pytanie co mogło być przyczyną śmierci żony, odpowiedział, że pewnie zmieszała alkohol z lekami, zatruła się, co doprowadziło do zgonu.

Zeznania Sławomira nie pokrywały się jednak z zeznaniami syna – Grzegorza, ponieważ Sławomir nie wspomniał o bardzo ważnej rzeczy.

Grzegorz zeznał, iż 16 czerwca 2009 roku, w dniu, gdy miała zaginąć jego mama, ojciec podjął się poszukiwań na własną rękę w godzinach wieczornych. Po zmierzchu, w ich domu pojawili się dziadkowie, gdyż Sławomir poprosił ich aby zaopiekowali się synem, kiedy ten będzie prowadził poszukiwania. Niewykluczone, że w tym jednak czasie mężczyzna zakopywał zwłoki.

Na sali sądowej pojawiła się również siostra Sławomira, która od kilku lat nie utrzymywała z nim kontaktu, dlatego też miała być najbardziej obiektywna. Kobieta twierdziła, że bardzo dobrze zna niedoskonałości swojego brata, a jego małżeństwo nie było szczęśliwe, nie kochali się, a do samego poślubienia Grażyny, Sławomir miał być nakłoniony przez matkę. Siostra Sławomira zwróciła również uwagę na nadmierne spożywanie alkoholu przez jej brata.

Według znajomych Grażyny, małżonek miał ją dusić i gwałcić, zakładać worek na głowę, co miało sprawiać mu przyjemność.

Koleżanki zeznały, że niejednokrotnie widziały, że Grażyna ma siniaki pod oczami, na rękach. Wiele osób miało wspomnieć również, że było świadkami upokarzania Grażyny przez jej męża, miał mówić do niej: „syfiaro, gnojówko, pijaczko”.

Przesłuchiwana była także matka Sławomira, która twierdziła, że jej syn nie ma problemu z alkoholem, za to Grażyna przesadnie piła.

Kobieta miała nie wiedzieć nic na temat śmierci synowej, a o zaginięciu dowiedziała się 17 czerwca 2009 roku. Według Grzegorza babcia miała spędzić u nich noc z 16 na 17 czerwca. Wnioskowano, że kobieta miała być świadoma tego, że Grażyna nie żyje. Miało to wynikać z rozmowy telefonicznej ze Sławomirem, podczas której powiedział, że będzie musiał przenieść zwłoki. Konwersacja ta została nagrana 29 lipca 2016 roku.

26 października 2017 roku na kolejnej rozprawie zadano pytanie Sławomirowi dotyczące sposobu odcięcia głowy żonie.

Mężczyzna zapierał się, aby miał tego dokonać, twierdził, że głowa musiała oderwać się w trakcie rozkładu ciała bądź nieudolnego wyciągania szczątek, biegli jednak nie zgodzili się z tą wersją, gdyż głowa Grażyny była ciasno obwiązana foliowym workiem, poza tym dopatrzono się, że brakuje drugiego kręgu szyjnego, który zdaniem specjalisty mógł zostać zgruchotany podczas ścięcia głowy.

Po zapoznaniu się z wszelką dokumentacją, zeznaniami, badaniami prokuratura sporządziła potencjalną chronologię zdarzenia.

Wersja prokuratury wygląda następująco.

  1. Grażyna wraca ze sklepu o godzinie około 15.
  2. Dochodzi do awantury pomiędzy małżonkami, tymczasem syn małżonków przebywa w pokoju na piętrze, grając na komputerze, prawdopodobnie mając założone słuchawki.
  3. Podczas kłótni dochodzi do zabójstwa.
  4. Najbardziej prawdopodobną wersją mechanizmu śmierci jest uduszenie.
  5. Następnie ciało na pewien czas Sławomir trzymał w ukryciu.
  6. W nocy wykopał dół w wyznaczonym przez siebie miejscu, takim które nie było często uczęszczane.
  7. Kolejno odciął żonie głowę i zapakował do reklamówki.
  8. Pospiesznie ukrył ciało, głowę wrzucił do wykopanej dziury.

Sąd Okręgowy w Gdańsku wyrokiem z dnia 23.10.2018 r. skazał Sławomira Ż. za zabójstwo na karę 25 lat pozbawienia wolności oraz za posiadanie amunicji bez zezwolenia na karę 6 miesięcy pozbawienia wolności. Sąd wymierzył karę łączną 25 lat pozbawienia wolności[4] – mówi sędzia Tomasz Adamski, rzecznik Sądu Okręgowego w Gdańsku.

Mężczyzna został także pozbawiony praw publicznych na 8 lat.

W opinii składu sędziowskiego zabójstwo zostało dokonane z niskich pobudek, zamierzeniem było pozbycie się żony ze swojego życia.

30 czerwca 2020 roku Sąd apelacyjny w Gdańsku skrócił karę Sławomirowi Ż., a więc ostatecznie został skazany na karę 15 lat pozbawienia wolności, a więc koniec kary wypada w 2031 roku.

Z racji, iż sprawą zajmowało się Archiwum X, postanowiłam, że warto zadać kilka pytań.

Ile osób było zaangażowanych w sprawę?

W sprawę zaangażowani byli funkcjonariusze Zespołu Przestępstw Niewykrytych i funkcjonariusze Wydz. Kryminalnego, którzy wspomagali naszą pracę - w zależności od potrzeb i rodzaju zadań jak również policjanci z innych wydziałów.

Jakie techniki i metody w sprawie zostały wykorzystane?

W toku prowadzonych czynności wykonywano standardowe czynności procesowe oparte głównie na przesłuchaniu jak największej liczby osób w charakterze świadka, łącznie z rodziną p. Grażyny i p. Sławomira Ż. Przeprowadzano też liczne rozpytania i rozmowy mające na celu uzyskanie jak największej liczby informacji na temat p. Grażyny, jej otoczenia i relacji z osobami z jej kręgu. Prowadzono również czynności operacyjne w stosunku do osób wstępnie wytypowanych jako mogące mieć związek z zaginięciem p. Grażyny. Na końcowym etapie przed zatrzymaniem i postawieniem zarzutów wykorzystano biegłego w celu weryfikacji wyznaczonego obszaru terenu działania w celu ewentualnego ustalenia miejsca ukrycia zwłok - badania georadarowe.

Czy od początku Pan Sławomir wg Państwa wydawał się być podejrzanym i była to tylko kwestia udowodnienia zbrodni?

Po analizie materiałów ze sprawy poszukiwawczej oraz wstępnych czynnościach – rozmowach z kręgiem znajomych p. Grażyny – jako najbardziej prawdopodobną hipotezę przyjęto, iż sprawcą (naówczas jeszcze "najprawdopodobniej") zabójstwa może być mąż pani Grażyny.

Pozostałe hipotezy dosyć szybko zweryfikowano jako nie mające racji bytu. Miały to być m. in. uprowadzenie czy wyjazd za granicę bez jakichkolwiek dokumentów czy środków do życia.

Zebrany podczas rozmów materiał dowodowy w postaci przesłuchań świadków, analiza tego, co wydarzyło się w rodzinie Ż. przed, i co działo się po zaginięciu p. Grażyny, a także zachowanie Sławomira Ż., który wydawał się kompletnie niezainteresowany czynnościami Policji, a mimo to przejawiał irracjonalne zachowanie podczas przesłuchania, jedynie potwierdzało coraz mocniej nasze przypuszczenia co do tego, co mogło stać się z p. Grażyną i kto ponosi za to odpowiedzialność. Ujawnienia zwłok p. Grażyny całkowicie potwierdziło słuszność naszych przypuszczeń.

Dlaczego według Państwa dojście do prawdy i odnalezienia szczątek, kości Pani Grażyny zajęło 7 lat?

Czasami potrzebne jest inne spojrzenie, dogłębna analiza, która pozwoli na wysnucie wniosków dobitniej uprawdopodabniających pewne zakładane tezy.

Źródła:

  1. https://dziennikbaltycki.pl/final-sprawy-z-archiwum-x-mial-zabic-zone-a-jej-zwloki-ukryc-zapadl-nieprawomocny-wyrok-25-lat-wiezienia-za-zabojstwo-w-rumi/ar/13616292
  2. https://dziennikbaltycki.pl/rozwiklano-sprawe-zaginionej-sprzed-lat-grazyny-z-sa-zarzuty-wideo-zdjecia/ar/10612334
  3. https://rumia.naszemiasto.pl/sprawa-zaginionej-7-lat-temu-grazyny-z-rozwiklal-ja-zespol/ar/c1-3853612
  4. https://www.trojmiasto.pl/wiadomosci/Odnaleziono-szczatki-kobiety-zaginionej-siedem-lat-temu-n100416.html
  5. https://www.trojmiasto.pl/wiadomosci/Zabil-zone-i-zakopal-w-ogrodku-Jest-akt-oskarzenia-n111580.html
  6. https://www.youtube.com/watch?v=9PBqnHKSmDM

[1] „Archiwum X to specjalny wydział Komendy Wojewódzkiej Policji w Gdańsku, zajmujący się przestępstwami niewykrytymi. Utworzono go w 2005 roku w Wydziale Dochodzeniowo-Śledczym KWP w Gdańsku. W skład zespołu wchodzą doświadczeni funkcjonariusze z tego wydziału, w jego pracę angażowani są również policjanci z Wydziału Kryminalnego KWP w Gdańsku”. Def. za: Dziennik Bałtycki, [https://dziennikbaltycki.pl/rozwiklano-sprawe-zaginionej-sprzed-lat-grazyny-z-sa-zarzuty-wideo-zdjecia/ar/10612334]

[2] Cyt. za: trojmiasto.pl, [https://www.trojmiasto.pl/wiadomosci/Odnaleziono-szczatki-kobiety-zaginionej-siedem-lat-temu-n100416.html].

[3] Tamże.

[4] Cyt. za: Dziennik Bałtycki, [https://dziennikbaltycki.pl/final-sprawy-z-archiwum-x-mial-zabic-zone-a-jej-zwloki-ukryc-zapadl-nieprawomocny-wyrok-25-lat-wiezienia-za-zabojstwo-w-rumi/ar/13616292].

Autor: Magdalena Wychowska, wolontariuszka Fundacji Zaginieni

Zdjęcie: unsplash.com

Fundacja ZAGINIENI
chevron-down