KRS: 0000870180

Teresa Roszkowska to postać i artystka nietuzinkowa. Sposobem bycia oraz wyglądem wzbudza zainteresowanie. Jej dorobek artystyczny jest imponujący.

Pani Teresa urodziła się w Kijowie 23 listopada 1904 roku, miała korzenie Polsko-Rosyjsko-Szwajcarskie. W Kijowie spędziła dzieciństwo oraz okres nastoletni. Rodzina następnie przeniosła się do Warszawy, gdzie Teresa kontynuowała naukę rysunku. Studiowała w szkole sztuk pięknych pod opieką Tadeusza Pruszkowskiego, uczyła się również w Konserwatorium muzycznym. Przez kilka lat była zawodniczką Polonii Warszawa, gdzie grała w hazenie (to gra bardzo podobna do piłki ręcznej wywodząca się z Czech), ćwiczyła również lekkoatletykę. Angażowała się artystycznie w ugrupowaniu Pruszkowskiego, biorąc udział w wystawach w kraju i za granicą. Podróżowała po świecie, prezentując swoje prace, w Polsce również miewała wernisaże.

Pani Teresa Roszkowska słynęła ze swoich strojów.

Były one dość niezwykłe i niecodzienne, zazwyczaj projektowała sama dla siebie (szyć jednak nie potrafiła). Proszona niejednokrotnie o stworzenie czegoś dla kogoś czy też na zlecenie innego projektanta odmawiała. Styl Roszkowskiej był odważny, artystka mówiła, iż jej image nie jest przemyślany i stworzony. Twierdziła, że nosi to, co czuje.

Jej uroda, jak na tamte czasy, była – jak sama pani Teresa – niebanalna i na pewno nie mieściła się w kanonach ówczesnego piękna. Zawsze mocno opalona z kokiem umieszczonym z boku głowy, nierzadko we włosach miała wetknięte ptasie pióra. Sposób, w jaki mówiła, był równie oryginalny i nie do podrobienia. Ojciec z pochodzenia Polak, matka Szwajcarka – oboje posługiwali się ojczystymi językami, a na dodatek mieszkali w Rosji. Artystka od dziecka posługiwała się trzema językami. A może lepiej, gdybyśmy powiedzieli mieszaniną tych języków, do których w późniejszym okresie dołączył również francuski.

Jak wspominała sama Roszkowska, znajomi, zamiast poprawiać ją i uczyć poprawnej wymowy, żartowali z niej i ją naśladowali. Pani Teresa z biegiem lat zaczęła rozwijać swoją pasję jako scenograf. Współpracowała z Warszawskimi teatrami min, Polski oraz Ateneum, tworzyła również dla łódzkiego teatru Nowy. W czasie drugiej wojny zajmowała się wystrojem wnętrz, w swoim domu organizowała spotkania ludzi teatru. Jej życie, chociaż ciekawe i barwne zakończyła śmierć, niespodziewana, tragiczna i niezwykle brutalna. Kilka obrazów mogło wyjść jeszcze spod tych kruchych, delikatnych dłoni. Kobieta wolna, niezależna taką Pani Teresa została do ostatnich dni swojego życia.

Piękny dom można by rzec willa, na saskiej kępie przy Obrońców 15 był azylem artystki. Wstęp mieli nieliczni, bardzo ograniczona grupa znajomych oraz osób pomagających w utrzymaniu domu, gosposia, ogrodnik.

W 1992 roku pani Teresa Roszkowska nie była już rajskim ptakiem śmietanki towarzyskiej warszawy czy Kazimierza Dolnego a starszą osobą.

Z pewnymi zwyczajami, określoną rutyną i swego rodzaju obawami. 1992 rok był pełen wydarzeń politycznych. Zarejestrowanie samoobrony, przyjęcie uchwały dotyczącej bezprawnego wprowadzenia stanu wojennego, powołanie Suchockiej i wiele innych ważnych wydarzeń dla naszego kraju. Ustrój się zmienił, ludzie się zmienili, Polska rzeczywistość zaczynała wyglądać nieco inaczej. Mieszkańcy ul. Obrońców doskonale się znali, była to ulica spokojna, a i ówczesne władze dbały o jej bezpieczeństwo. Na Saskiej Kępie znajdowało się kilka placówek dyplomatycznych. Osoby, które nie były mieszkańcami dzielnicy lub nie były znane policji czy nadwiślańskim jednostkom wojskowym, które patrolowały i pilnowały Saskiej Kępy, musiały się legitymować.

Jak wiemy, przełom lat 80-90 był w Warszawie obfity w różnego rodzaju przestępstwa.

Kradzieże, morderstwa i rozboje były niemal na porządku dziennym. Jednak Saska Kępa zdawała się być wolna od przestępstw.

Teresa Roszkowska w październiku 1992 roku miała 88 lat. Przy Obrońców mieszkała od 70 lat, była znana sąsiadom i mieszkańcom dzielnicy, wyróżniała się.

Agnieszka Osiecka tak opisała swoją sąsiadkę „Filigranowa, smagła, aż prawie brązowa i dalekowschodnia, z owymi złocistymi kołami w uszach, z kokiem z ozdobną szpilką albo w aksamitnym berecie”. Pani Teresa zazwyczaj w październiku opuszczała Polskę, by udać się do Francji w odwiedziny do przyjaciółki w Nicei, jednak jesienią 1992 roku zdecydowała się pozostać w kraju. Nie najlepiej się czuła, miała zawroty głowy, pogorszył jej się słuch, wzrosło ciśnienie a do tego schudła, tuż przed śmiercią ważyła około 46 kg. Pani Teresa w środy zapraszała do siebie przyjaciół, była to stała grupa 5-6 osób. Jednak 21 października 1992 roku na spotkaniu pojawiły się dwie dodatkowe osoby, przyjaciel pani Teresy przyszedł z żoną oraz pani doktor, która od jakiegoś czasu zajmowała się artystką. Wszystko przebiegało tak jak zwykle, nic nadzwyczajnego się nie wydarzyło. Nic niepokojącego nie zostało powiedziane.

23.10, w piątek, Pani Teresa rozmawiała z przyjaciółką przez telefon, wspomniała, że najprawdopodobniej zgubiła klucze od domu, zamek w drzwiach wymienił niezwłocznie przyjaciel. Panie umówiły się na poniedziałek tj. 26.10. 1992 roku. W sobotę Pani Teresa rozmawiała z przyjacielem, który to wymienił jej zamki, rozmowa miała miejsce przed północą i przebiegała w normalnym tonie.

Niedzielny poranek dla znajomych Roszkowskiej był niepokojący, starsza Pani nie odbierała telefonu.

Pan R. pojechał pod dom przyjaciółki, nawet próbował dostać się do środka. Miał klucze, jednak za nic zamek nie chciał ustąpić. Mężczyzna skontaktował się z panią Izabelą. Umówili się na 10:00 pod domem artystki. Zjawiła się również gosposia, która to u pani Teresy sprzątała od 20 lat. Wszyscy przybyli próbowali dostać się do środka za pomocą klucza, bez rezultatów. Padła decyzja o wybiciu szybki w drzwiach, drzwi były zamknięte od środka na zamek, zasuwkę i łańcuszek. Kolejne drzwi do domu również stawiały opór, również wybito w nich szybę, te jednak były zamknięte na zamek, w którym znajdował się klucz. Dom artystki jest/ był pokaźnych rozmiarów, przyjaciele rozeszli się po różnych jego częściach w poszukiwaniu właścicielki.

W pokoju na pierwszym piętrze pod materacem, który znajdował się na podłodze, ujawniono ciało artystki.

Na miejsce została wezwana policja. Żaden z sąsiadów nic nie widział i nie słyszał, mogło mieć to związek z faktem, iż u jednego z nich odbywała się huczna i głośna impreza. Mało tego, w noc, w którą doszło do zbrodni, okolice ulicy Obrońców spowiła gęsta mgła. Mordercy weszli do domu najprawdopodobniej drzwiami prowadzącymi do piwnicy na tyłach domu od podwórka. Jeden z zamków był całkowicie zniszczony, drugi zaś wyłamany. Aby wejść od strony ogrodu, trzeba było wiedzieć, iż istnieje tam wąska ścieżka, która przebiega pośród drzew i krzaków.

Pojawiły się zeznania osoby, która w noc morderstwa widziała w okolicy ścieżki prowadzącej do posesji artystki trzech młodych mężczyzn.

Na schodach znaleziono odcisk buta, niestety tylko jeden. Wiadomo, iż zabezpieczono przy drzwiach pudełko z odciskami linii papilarnych (zdaje się, że było to opakowanie po kremie). Pani Teresa ewidentnie była dręczona przez mordercę lub morderców. Miała liczne złamania, zasinienia oraz jej twarz pokrywała krew, przyczyną zgonu było złamanie kręgosłupa szyjnego. Napastnik wetknął w usta kobiety knebel, z takim impetem aż złamał kręgosłup.

W tej sprawie zdaje się, iż nie było podejrzanych, chociaż motyw jest jasny.

Z domu zginęły drogocenne przedmioty oraz pieniądze. Kobieta pochodziła z zamożnej rodziny, jej matka przed zamążpójściem była damą dworu, na cesarskim dworze. Pani Teresa Roszkowska odziedziczyła po matce sporo biżuterii.

Dom Roszkowskiej był ponoć niezwykłym miejscem pełnym antyków i przedmiotów z poprzedniej epoki. Mimo iż z biegiem lat stracił swój dawny blask i wymagał pewnego nakładu pracy, miał swoją duszę. Jeden ze znajomych Pani Teresy wspominał korytarz domu, znajdowało się tam lustro, zniszczone podczas wojny, na jego tafli było pęknięcie, w które artystka wtykała pióra znalezione na spacerze, jego zdaniem był to niezwykle ciekawa kompozycja.

Z wiekiem artystka zaczęła nieco izolować się od ludzi, jednocześnie zbliżając się do zwierząt. Bezpańskie koty i psy mogły liczyć na coś do jedzenia tak jak i ptaki mieszkające w jej ogrodzie.

Pani Teresa Roszkowska niedługo przed śmiercią spisała wszystkie drogocenne przedmioty.

Pani Izabela wiedziała również o testamencie, który sporządziła przyjaciółka. Z braku bliskich krewnych artystka wszystkie swoje dobra postanowiła przekazać różnym instytucjom, piękna przedwojenna willa została zapisana ośrodkowi szkolno-wychowawczemu dla dzieci niewidomych w Laskach, książki oraz obrazy miały trafić do muzeum Narodowego, biżuteria również miała trafić do muzeum, zaś antyczne meble do Zamku królewskiego.

Jednym z najbardziej nurtujących pytań jest to, czy Roszkowska znała swojego mordercę albo morderców?

Policja sądziła, iż była jedną z wielu starszych ofiar okradzionych na terenie Warszawy z początkiem lat 90, nie widzieli nic osobistego w tej zbrodni. Uważali, że mordercą nie był nikt znajomy, ale czy na pewno?

Pani Izabela przypomniała sobie, że w domu Roszkowskiej niedługo przed jej zbrodnią pojawiło się dwóch mężczyzn, przedstawili się jako elektrycy. Mieli naprawić, piec, chociaż pani Teresa nikogo nie wzywała. Czy usterka pieca i pojawienie się dwóch mężczyzn było zbiegiem okoliczności?

Pojawiła się również kobieta z muzeum, która pomogła Roszkowskiej katalogować cenne przedmioty, mało tego zaginęły klucze od domu artystki na dzień przed morderstwem… Jakby tych zbiegów okoliczności było mało, przedmioty, które zostały skradzione, nie zostały skatalogowane, policja nie miała ich zdjęć. Tu z pomocą przyszła pani Izabela, która to wskazała, czego brakuje i pomogła narysować skradzione rzeczy. Zatem co zginęło?

Jednym z najbardziej charakterystycznych przedmiotów, który zabrał lub zabrali mordercy była broszka w kształcie ważki wysadzana diamentami, oczy szmaragdowe, oprawa złota, złote monety, dziewiętnastowieczny srebrny rosyjski dzbanek do herbaty, mały dzbanuszek na śmietankę, przykrywka od cukiernicy, solniczka oraz kieliszek. Dwie srebrne patery w kształcie koszy, srebrne łyżki oraz łyżka wazowa, porcelana i wiele innych mniejszych przedmiotów, których to znajomi nie byli w stanie konkretnie wskazać. To, że obserwowano dom artystki wydaje się być oczywiste. Istotne jest to, czy włamywacze wiedzieli jakie dobra kryją się w willi?

Jeśli tak to wzięli niewiele… Porcelana, którą wskazano jako zaginioną, jest raczej trudnym przedmiotem do przeniesienia, bez porządnego spakowania. Kim byli sprawcy? Przypadkowymi osobami, czy może jednak znali ofiarę i wiedzieli o kosztownościach?

Policja przez dekady nie trafiła na trop skradzionych kosztowności.

Antykwariaty, galerie, lombardy nigdy nie zgłosiły, aby ktoś próbował sprzedać dobra Roszkowskiej.

Zaskakująca jest brutalność, z jaką pozbawiono życia tę kruchą staruszkę, nie trzeba było tyle agresji, aby ją obezwładnić. Od morderstwa Teresy Roszkowskiej za chwilę minie 32 lat, morderstwo tej wyjątkowej kobiety, osoby przedawni się za 8 lat. Czy ta sprawa nie została rozwiązana ze względu na brak krewnych, a co za tym idzie brak nacisku na śledczych, czy faktycznie poza liniami papilarnymi i odciskiem podeszwy policja nie miała nic?

„Mam nadzieję, że Teresa Roszkowska popatrzyła w twarz swojego oprawcy z pogardą. To znaczy: wszystko mi jedno, czy była to jego kaprawa twarz, maska czy skarpeta... W każdym razie, kiedy zadano trzeci cios, spojrzała pożegnalnie w złociste oczy swoich kotów, a potem, mimochodem, już w półśnie, już odpływając, dostrzegła spanikowany pysk mordercy i gdzieś na dnie ogłuszającej czerwieni usłyszała starą melodię, gdzieś stamtąd, z jej stron, spod Kijowa” – Agnieszka Osiecka.

Źródła:

  1. https://vod.tvp.pl/informacje-i-publicystyka,205/magazyn-kryminalny-997odcinki,281775/odcinek-132,S01E132,305773
  2. http://www.hypatia.pl/web/pageFiles/attachments/11913/wysokie-obcasy-8-kwietnia-2000.pdf
  3. http://www.isztuka.edu.pl/i-sztuka/node/771
  4. https://crime.com.pl/11253/zbrodnia-na-saskiej-kepie/
  5. https://wawainfo.pl/sprawa-morderstwa-teresy-roszkowskiej-md-291021
  6. http://www.hypatia.pl/web/pageFiles/attachments/11913/super-express-nr-219-6-8-listopada1992.pdf
  7. https://newsbook.pl/2019/10/07/zbrodnia-na-saskiej-kepie/
  8. http://gazetasledcza.pl/2021/09/polskie-sprawy-kryminalne/
  9. https://mnkd.pl/opowiesc-o-t-roszkowskiej-za-pomoca-jej-strojow-dlaczego-w-domukuncewiczow-pojawila-sie-akurat-taka-wystawa
  10. https://twitter.com/SzymonWochal/status/1453581121879412743

Autorka: Marcelina Biała, wolontariuszka Fundacji Zaginieni

Zdjęcie: https://culture.pl/pl/tworca/teresa-roszkowska

Stanisława urodziła się 17 listopada 1901 roku w Warszawie, była córką Walerii oraz Antoniego. Umińscy byli rodziną wielodzietną, mieli sześć córek i trzech synów.

Młody talent i kontrowersje

Stanisława od najmłodszych lat przejawiała talent aktorski, a w wieku nastoletnim, jeszcze przed uzyskaniem pełnoletności, zaczęła uczęszczać na kurs wokalno-dramatyczny Heleny Józefy Hryniewieckiej.

Po ukończeniu kursu podjęła pracę w Teatrze Polskim. Młoda aktorka przypadła do gustu warszawiakom, krytycy również byli przychylni. Mimo młodego wieku Umińska odniosła w stolicy duży sukces; nie bała się ról, które w tamtym czasie mogły budzić niesmak u bardziej konserwatywnej publiki. Zdarzało się, iż grała role młodych chłopców, mężczyzn.

Przez pięć lat wcieliła się w 25 ról, występując w najbardziej popularnych sztukach, takich jak „Nie-Boska komedia”, „Sen nocy letniej”, „Wesele Figara”.

W roku 1923 zagrała swoją pierwszą rolę w filmie „Pan Twardowski”, otrzymała również Nagrodę Ministra Kultury i Sztuki. Teksty kabaretowe dla niej pisał nawet sam Julian Tuwim.

Talent Stanisławy stanowił przedmiot zachwytów, jej role były doceniane i podziwiane, wróżono jej wielką przyszłość.

Dobre złego początki

Na jednym z wernisaży w wieku 22 lat aktorka poznała Jana Żyznowskiego, oboje przypadli sobie do gustu niemal natychmiast. Jan był już wówczas bardzo cenionym artystą; przez wiele lat mieszkał w Paryżu, na tamtejszym uniwersytecie ukończył malarstwo i literaturę. Był wszechstronnym artystą, którego sam Stefan Żeromski chwalił za powieść „Krwawy strzęp”.

Jan był człowiekiem honorowym, w trakcie pierwszej wojny światowej należał do szeregów oddziału Bajończyków Legii Cudzoziemskiej, którego też sztandaru został współautorem.

Żyznowski w swoim życiu mimo młodego wieku osiągnął bardzo wiele. Udzielał się wielu znakomitych pismach takich jak „Pani”, „Wiadomości literackie”, „Tygodnik ilustrowany”, „Formiści”. Malował, a jego obrazy zdobiły między innymi ściany Klubu Futurystów Polskich w Hotelu Europejskim, miewał też swoje wystawy.

Choć Jan był starszy od Stanisławy o 12 lat, oboje zapałali do siebie wielkim uczuciem – para nie czekała długo z zaręczynami.

Miłość w obliczu choroby

Szczęście, radość i wielka miłość nie były im jednak pisane. Jan zachorował – być może był już chory, kiedy poznał Umińską. Diagnoza była okrutna i nie pozostawiała złudzeń – rak wątroby, w tamtych czasach praktycznie wyrok śmierci. Para jednak nie zamierzała się poddać. Szukali ratunku dla Jana, a Stanisława przestała grać, skupiając się jedynie na znalezieniu lekarza, który będzie w stanie pomóc ukochanemu. Specjaliści rozkładali ręce, nie widząc sposobu na ratunek dla chorego. Ostatecznie para przeniosła się do Paryża, gdzie podjęto się leczenia Żyznowskiego. Lekarze zdecydowali o operacji usunięcia guza, zabieg nie przyniósł jednak pożądanych rezultatów, a stan artysty znacznie się pogorszył.

Jan po operacji przebywał w szpitalu, bardzo cierpiąc, mimo podawanej mu morfiny. Stanisława dzielnie radziła sobie z sytuacją, w której się znalazła, organizowała nawet dla ukochanego dodatkowe dawki morfiny, ponieważ z racji okresu powojennego lekarze nie mogli podawać mężczyźnie wystarczającej ilości leku, aby uśmierzyć jego ból. Kobieta niemal we wszystkich czynnościach wyręczała pielęgniarki, budząc tym samym uznanie i podziw personelu szpitala. Kiedy przychodziły lepsze chwile, wolne od przygniatającego bólu, skrupulatnie notowała to, co dyktował Jan – była to ostatnia jego powieść „Z podglebia”.

Śmierć jako skrócenie cierpień

Para rozmawiała kilkukrotnie o śmierci i skróceniu cierpień Żyznowskiego. Mężczyzna prosił lekarzy o pomoc – chciał umrzeć, gdyż ból był nie do zniesienia. Lekarze starali się podawać odpowiednie dawki leków przeciwbólowych, a i Stanisława dostarczała dodatkowe racje morfiny, jej tylko znanym sposobem, mimo to ulga przychodziła jedynie na krótko.

Sytuacja była patowa, wszyscy wiedzieli, iż Jan umiera. Jego śmierć była kwestią dni, może tygodni, przeżytych w niewyobrażalnym cierpieniu.

15 lipca 1924 roku Stanisława czuwała przy Janie. Kiedy mężczyzna zasnął po przyjęciu leku przeciwbólowego, kobieta wzięła jego pistolet i strzeliła ukochanemu w skroń. Huk wystrzału poniósł się po szpitalu, a chwilę później w sali, którą zajmował Jan, zjawiły się pielęgniarki i lekarze. Stanisława Umińska zdążyła tylko powiedzieć „Zabiłam go”, po czym runęła na podłogę. Kiedy ocucono kobietę, nie była już sobą, najprawdopodobniej doznała załamania nerwowego. Jan zmarł kilka godzin później w paryskim szpitalu Paul Brousse.

Proces i wyrok

Stanisława Umińska została oskarżona o zabójstwo ukochanego Jana Żyznowskiego. Stał się to temat poruszany przez prasę w całej Europie. Kobietę okrzyknięto mianem Anioła Śmierci, a informacje, jakie przedostały się do gazet i publicznej wiadomości, miały z pewnością duży wpływ na proces.

Prokurator Donat Guigne, któremu przyszło oskarżać młodą kobietę, akt oskarżenia sformułował w taki sposób, aby tłumaczyć działania oskarżonej. Najlepsi prawnicy oferowali swoje usługi, do Paryża z Warszawy przyjechał Gustaw Beylin.

Gustaw po pierwszej wojnie światowej nawiązał współpracę ze Związkiem Artystów Sceny Polskiej. Jedną z głośniejszych spraw, w jakich brał udział i bronił oskarżonego, był proces dziennikarza Jana Seinfelda-Chłodnickiego, oskarżonego o podsłuchiwanie adiutantów Piłsudskiego i Mościckiego, który to udało mu się wygrać.

Proces Umińskiej odbywał z dużym poszanowaniem wobec oskarżonej. Można wnioskować, że wszyscy zdawali sobie sprawę, ile ten czyn kosztował Stanisławę, jak duży miał wpływ na jej psychikę.

Sama Umińska ponoć na sali sądowej była jakby nieobecna, bierna, zamyślona. Na miejscu dla świadków stanął naczelny lekarz szpitala, gdzie zajmowano się Janem. Zeznając, nie szczędził pochwał Stanisławie, mówił o jej poświęceniu ukochanemu i wspaniałej opiece nad nim. Po zeznaniach doktora Roussy Stanisława wstała i podziękowała mu za opiekę nad ukochanym i za wszystko, co dla nich zrobił. Świadkiem w sprawie była również pielęgniarka, a zarazem przyjaciółka Umińskiej, pani Gottlieb. Przed sądem stwierdziła, że była obecna podczas sytuacji, kiedy Jan prosił Stasię, aby ulżyła mu w cierpieniu. Powołano również przed sąd eksperta medycznego, który stwierdził, iż przed Żyznowskim nie było więcej niż 8 dni życia.

Odczytano także listy, które miały świadczyć na korzyść oskarżonej.

August Zamoyski, rzeźbiarz, pisał, iż Stanisława okazała niezwykłą lojalność wobec narzeczonego, a jej czyn był świadectwem miłości.

Nieobecna na sali matka Jana pisała, że wybacza niedoszłej synowej.

Ostatniego dnia przed wydaniem wyroku prokurator Donat Guigne stwierdził, że „w tej sprawie wolałby być obrońcą niż oskarżycielem, bo sprawa Umińskiej to nie historia zbrodni, ale legenda wielkiej, pięknej miłości”. Prokurator zauważył również, iż Umińska jest cudzoziemką i jej postępowanie oraz tok myślenia mogą być inne, obce, nieznane paryskim przysięgłym. Wyrok zapadł w 5 minut – tyle czasu potrzebowano, by zdecydować, że Stanisława jest niewinna.

Dalsze losy Umińskiej

Po procesie Umińska zamieszkała w zakonie Benedyktynek na terenie Francji, powoli odzyskując równowagę psychiczną. Po późniejszym powrocie do ojczyzny Stanisława miała nadzieję, że uda jej się znów stanąć na deskach teatru. Nadzieja ta okazała się złudna, bowiem kobieta nie była w stanie grać tak jak dawniej. Aktorka zdecydowała ostatecznie, że chce przywdziać habit i służyć Bogu. Po śmierci Jana nie widziała dla siebie miejsca w społeczeństwie, pragnęła zaszyć się w klasztorze. Okazało się to problematyczne, bowiem o jej czynie oraz procesie rozpisywały się gazety także w Polsce, w wyniku czego w środowisku duchownych Stanisława nie była mile widziana. Wstawił się za nią aktor Aleksander Zelwerowicz, który osobiście udał się do przełożonej domu zakonnego Sióstr Benedyktynek Samarytanek Krzyża Chrystusowego, mieszczącego się przy szpitalu św. Łazarza w Warszawie, i poprosił o przyjęcie Umińskiej. Stanisława dołączyła do zakonu 17 marca 1927 roku, mając 26 lat.

Pierwszą pracę podjęła w Zakładzie Rehabilitacyjnym dla Nieletnich Przestępczyń i Prostytutek „Przystań”. Stanisława przyjęła śluby wieczyste w 1936 roku, wybrała sobie imię Benigna, oznaczające „dobroduszna, uprzejma, przyjazna, życzliwa”.

Podczas II wojny światowej siostry w zakładzie prowadziły działalność konspiracyjną. Pomagały rannym partyzantom oraz dziewczynom, którym udało się uciec z getta, ukrywały broń. Stanisława starała się zaszczepić w tych młodych dziewczynach miłość do teatru i sztuki. Z pomocą reżysera Leona Schillera Umińska wyreżyserowała „Pastorałkę”, w której zagrały jej podopieczne. Na widowni zasiedli między innymi Czesław Miłosz, Witold Lutosławski, Jerzy Andrzejewski, Danuta Szaflarska i Andrzej Łapicki. Łapicki tak wspominał, to co zobaczył: „Niezwykłe wrażenie. Przejęcie i czystość tych dziewcząt udzieliły się widowni. Jedno z najpiękniejszych wzruszeń teatralnych, jakie przeżyłem"

Podopieczne Umińskiej zagrały około 20 przedstawień, koniec „Przystani“ nadszedł wraz z powstaniem warszawskim.

Stanisława do ostatnich swoich dni opiekowała się dziećmi, które wymagały specjalnej opieki. Zmarła w Boże Narodzenie 1977 roku, mając 76 lat.

"Chciałam oszczędzić mu świadomości, że będzie umierał. A może chciałam oszczędzić siebie, bojąc się niemożności patrzenia na nieludzkie cierpienie..."

Źródła:

Autorka: Marcelina Biała, wolontariuszka Fundacji Zaginieni

Zdjęcie: unsplash.com

Fundacja ZAGINIENI
chevron-down