Mikuszewo to mała wieś leżąca w województwie wielkopolskim, w gminie Miłosław, licząca zaledwie około 300 mieszkańców. To właśnie tu mieści się dom rodzinny Zyty Michalskiej, do którego dziewczyna przyjechała na święta wielkanocne w 1994 roku. Nic nie zapowiadało wtedy tragedii, do której miało dojść w Niedzielę Wielkanocną.
Zyta Michalska po skończeniu liceum ogólnokształcącego postanowiła wstrzymać się z pójściem na studia, ponieważ nie do końca jeszcze wiedziała, który kierunek będzie dla niej najbardziej satysfakcjonujący. W przerwie od nauki zdecydowała się zamieszkać u swojej ciotki na poznańskim Łazarzu i jednocześnie zapisać się na kurs języka angielskiego. W Poznaniu studiował również jej chłopak, Maciej, dzięki czemu młodzi mogli o wiele częściej się widywać.
Na kilka dni przed świętami wielkanocnymi, dwudziestoletnia już wtedy Zyta przyjeżdża do Mikuszewa. Niedzielę Wielkanocną, która wypadała wówczas 3 kwietnia, rodzina Michalskich spędza więc w komplecie, a po mszy świętej i obiedzie każdy z domowników udaje się w swoją stronę. Siostra Zyty – Justyna – wraz z mamą udają się na drzemkę, zaś pan Waldemar – ojciec dziewczyn – idzie podlać sadzonki.
Zyta natomiast udaje się do swojego pokoju, by rozwiązywać krzyżówki. Dwa dni wcześniej umówiła się również z Maciejem, że spotkają się w niedzielę o godzinie 17:00.
Punktualnie o umówionej godzinie Maciej zjawia się w domu Zyty. Drzwi otwiera mu Justyna i prowadzi chłopaka do pokoju siostry. Okazuje się jednak, że ani tu, ani w innych pomieszczeniach nie ma dwudziestolatki. Nie ma również butów dziewczyny, więc oboje są przekonani, że poszła na spacer. Znają doskonale trasę jej spacerów, która przebiega przez las, więc postanawiają wyjść jej naprzeciw. Niestety, nie spotykają Zyty na swojej drodze.
Na zewnątrz robi się coraz chłodniej i ciemniej, dlatego postanawiają wrócić do domu, z nadzieją, że dziewczyna już tam będzie. I tym razem spotyka ich zaskoczenie, ponieważ dwudziestolatki nadal nie ma. Zaalarmowani rodzice natychmiast udają się na poszukiwanie córki. Od jednego z sąsiadów uzyskują informację, że widział Zytę tego dnia i, że kierowała się wówczas w stronę lasu. Poszukiwania dziewczyny trwają do drugiej w nocy. Niestety, nie przynoszą żadnych rezultatów.
Następnego dnia, gdy losy dziewczyny nadal pozostają nieznane, pan Waldemar zgłasza zaginięcie córki na policję. Funkcjonariusze zjawiają się w Mikuszewie i zarządzają zorganizowane poszukiwania w terenie – dzięki obecności większości mieszkańców Mikuszewa, którzy odpowiedzieli na apel policji, stworzona zostaje tyraliera, a poszukiwania zostają skierowane na teren pobliskiego lasu.
Na ciało dwudziestolatki natyka się jej matka, pani Irena. Zwłoki dziewczyny zostały ukryte w sposób prowizoryczny, poprzez przykrycie ich ściółką leśną. Na głowie Zyty znajdują się obrażenia wskazujące na uderzanie ciężkim przedmiotem, na szyi widnieje zaś sina bruzda, świadcząca o tym, iż przed śmiercią dziewczyna mogła być duszona. Stan jej ubioru wskazuje, że napaści dokonano najprawdopodobniej na tyle seksualnym.
Sekcja zwłok oraz oględziny miejsca zdarzenia wykluczają jednak motyw seksualny zbrodni – nie zostają nigdzie odnalezione ślady nasienia. Udaje się za to ustalić, iż Zyta była ciągnięta twarzą po ziemi – w tym celu sprawca najprawdopodobniej chwycił ją za kaptur kurtki, co spowodowało obrażenia widoczne na szyi dziewczyny. Wyniki sekcji zwłok wykazują, że bezpośrednią przyczyną zgonu było uduszenie, które nastąpiło poprzez dostanie się ściółki leśnej do dróg oddechowych wskutek ciągnięcia twarzą po ziemi.
Śledztwo wszczęte w sprawie morderstwa Zyty Michalskiej już na początkowym etapie wyklucza z kręgu podejrzanych jej rodzinę oraz jej chłopaka, Macieja. Sprawa jest wyjątkowo trudna, ponieważ funkcjonariusze nie mają żadnego punktu zaczepienia – motyw zbrodni wciąż pozostaje nieznany. Pomimo podjętych na szeroką skalę działań operacyjnych, morderca pozostaje nieuchwytny. W związku z tym, po dziesięciu miesiącach śledztwa, które nie przyniosło żadnego rezultatu, prokurator podejmuje decyzję o umorzeniu sprawy.
Śledczy dysponują jednak naprawdę mocnym dowodem – pod paznokciami dziewczyny ujawniono bowiem krew mordercy. Niestety, w 1994 roku badania laboratoryjne w zakresie wyodrębniania DNA z materiału dowodowego są na niskim poziomie i istnieje ryzyko, iż dowód może zostać uszkodzony w trakcie wykonywania badań. Zostaje ostatecznie podjęta decyzja, by zachować materiał spod paznokci dziewczyny, i poczekać aż rozwój nauki pozwoli na bezpieczne przeprowadzenie badań, dzięki którym będzie można ustalić, kto jest sprawcą tego brutalnego pozbawienia życia młodej kobiety.
Jest rok 2018. Przy komendzie wojewódzkiej w Poznaniu powołany zostaje specjalny zespół zajmujący się sprawami niewyjaśnionymi – Archiwum X. Bardzo szybko zajmuje się on powrotem do sprawy Zyty Michalskiej. Jedną z pierwszych czynności podjętych przez śledczych jest zwrócenie się do biegłych z prośbą o ustalenie profilu psychologicznego sprawcy.
Sporządzona opinia wskazuje między innymi, iż z dużym prawdopodobieństwem należy przyjąć, że morderca mieszkał w okolicy i być może był nawet przesłuchiwany podczas pierwszego dochodzenia w tej sprawie. Ponadto niezwłocznie wysłany do badań zostaje materiał dowodowy spod paznokci ofiary, w celu wyodrębnienia DNA i ustalenia profilu genetycznego sprawcy morderstwa.
Uzyskany profil genetyczny zostaje wprowadzony do bazy DNA, nie przynosi to jednak przełomu w sprawie, ponieważ sprawca nie popełnił żadnego przestępstwa od 1994 roku i w związku z tym jego DNA nie figuruje w bazie. W żaden sposób nie zniechęca to śledczych z Archiwum X. Dzięki swojej determinacji i doświadczeniu typują 92 mężczyzn, którzy mogą teoretycznie stać za morderstwem Zyty Michalskiej. Jednocześnie policjanci z wielkopolski publikują na swoich stronach internetowych informację o poszukiwaniu osób, które mogą posiadać wiedzę na temat morderstwa z 3 kwietnia 1994 roku, i apelują, aby takie osoby się zgłaszały. Informację podchwycają media i na komendach rozdzwaniają się telefony. Jeden z tych telefonów kieruje podejrzenia na Waldemara B., który w czasie zabójstwa Zyty mieszkał w sąsiedniej wsi, i który był przesłuchiwany w tej sprawie we wrześniu 1994 roku.
Policjantom udaje się pozyskać niedopałki papierosów należące do podejrzanego i wysyłają je do badań porównawczych. Wykazują one zgodność. Do zatrzymania podejrzanego o morderstwo Zyty Michalskiej dochodzi 14 grudnia 2020 roku. Od Waldemara B. pobrany zostaje materiał biologiczny – ten jest ponownie wysłany do badań, które oficjalnie potwierdzają jego związek ze sprawą. Proces przeciwko Waldemarowi B. rusza w 2021 roku.
Z akt sądowych możemy się dowiedzieć, że tego feralnego dnia, po kłótni z rodziną, Waldemar B. udał się do lasu na rowerze. Na jednej z leśnych ścieżek doszło do spotkania ofiary z mordercą – Zyta Michalska weszła pod rower oskarżonego, a ten przewrócił się. Wywiązała się pomiędzy nimi kłótnia, podczas której dziewczyna uderzyła w twarz Waldemara B. Mężczyzna nie pozostał jej dłużny. W wyniku szamotaniny sprawca został następnie podrapany po twarzy.
W tym miejscu należy wspomnieć o jednej, zaskakującej kwestii – zadrapania na twarzy Waldemara B. zauważyła jego matka, która po tym, jak dowiedziała się, iż w okolicy zamordowano młodą kobietę, od razu domyśliła się całej prawdy. Nie została jednak przesłuchana w sprawie, sama zaś nie zdecydowała się złożyć obciążających jej syna zeznań.
Waldemar B. przed sądem zeznał ponadto, iż uderzył pięciokrotnie kamieniem w głowę leżącą na ziemi Zytę. Był przekonany, że dziewczyna nie żyje, dlatego też zaciągnął ją w głąb lasu i tam postanowił upozorować gwałt.
Po rozpoznaniu sprawy Sąd Okręgowy uznał winę oskarżonego i wymierzył mu karę 25 lat pozbawienia wolności – czyli maksymalny wymiar kary, który obowiązywał w Polsce w 1994 roku. Apelację od wyroku wniósł adwokat oskarżonego, jednakże w styczniu 2022 roku Sąd Apelacyjny podtrzymał orzeczenie Sądu I instancji.
Wyrok jest prawomocny.
Autor: Monika Danielska, wolontariuszka Fundacji Zaginieni
Katowice, Dąbrówka Mała, 8 listopada 1964 r., około 7 rano.
Na komendzie policji rozbrzmiewa telefon - niedaleko torów kolejowych prowadzących do kopalni Gottwald, przypadkowi przechodnie odnajdują zwłoki starszej kobiety.
Otarcia na szyi.
Siniaki na nadgarstkach.
7 ran na głowie zadanych twardym narzędziem.
Ale zacznijmy od samego początku...
18 października 1927 roku w Dąbrowie Górniczej na świat przyszedł Zdzisław Marchwicki. Miał on trójkę rodzeństwa - starszą siostrę Halinę i dwóch młodszych braci, Jana i przyrodniego Henryka. Matka Zdzisława zmarła po urodzeniu Jana, nie wychowywał go jednak jego biologiczny ojciec, Józef, a dalsza rodzina. Z drugiego małżeństwa Józefa urodził się Henryk, następnie wchodził on jeszcze w 3 kolejne związki małżeńskie, te już bezdzietne.
Zdzisław miał w szkole podstawowej problemy z nauką i chodził na wagary. Był to też moment, w którym pojawiały się pierwsze niepokojące sygnały. Nie dogadywał się z rówieśnikami, miał być wobec nich złośliwy. Przyznawał w swoim pamiętniku, że podczas gdy inni chłopcy z jego klasy uznawali za karę siedzenie obok dziewczynek, Zdzisław, kiedy dostawał takową „karę”, nie mógł się skupiać na lekcjach. Uwagę poświęcał dziewczynce, z którą siedział, a na przerwach często chodził do ubikacji, aby się masturbować.
Dodatkowo znęcał się nad zwierzętami. Z zapisków z jego pamiętnika wynika, że 2 razy odbył stosunek seksualny z krową i planował jeden z kurą, do którego finalnie nie doszło. Miało się to zdarzyć, gdy miał około 17 lat. Pracował wtedy w którymś już z kolei gospodarstwie rolnym – z poprzednich albo zostawał przeniesiony, albo uciekał. Po drugim zoofilskim incydencie z krową, na którym został nakryty przez gospodynię, został zgłoszony na policję i skazany na miesiąc pozbawienia wolności.
W tym czasie z Niemiec wróciła jego siostra Halina. Z resztą braci utworzyła grupę przestępczą dokonującą kradzieży. W działalności grupy brał udział także Zdzisław. Był znany w Katowicach jako handlarz obcą walutą. Został za to skazany na dwa miesiące aresztu.
Gdy jego żonaty z Marią brat, Henryk, siedział rok w więzieniu za kradzież, Zdzisław wprowadził się do Marii. W 1956 roku Henryk rozwiódł się z kobietą, a ta związała się formalnie ze Zdzisławem. Ich małżeństwo opiewało w awantury, przemoc, brutalność, a nawet gwałty.
We wrześniu 1964 roku Maria opuściła Zdzisława.
Już miesiąc później, w listopadzie, przypadkowi przechodnie znaleźli ciało 58-letniej kobiety w pobliżu torów prowadzących do kopalni Gottwald. W przeciągu kolejnego, 1965 roku, na terenie Będzina, Czeladzi, Sławkowa i Sosnowca, doszło do kolejnych 11 napadów na kobiety, z czego 8 zakończyło się śmiercią ofiary.
W 1966 roku na terenie Gródkowa i ponownie Będzina oraz Sosnowca zaatakowano 5 kobiet, spośród których to ataków 3 były śmiertelne. Ostatni z nich miał miejsce w październiku. Pod koniec 1966 roku Maria i Zdzisław znów zaczęli się spotykać, a raczej pisać do siebie listy. Wiadomo z nich, że Zdzisław błagał żonę o powrót, jednak Maria miała już dzieci z innym mężczyzną.
1967 rok, czerwiec i październik – kolejne dwa ataki śmiertelne w Będzinie i Wojkowicach.
W grudniu 1967 roku Maria wróciła do Zdzisława, aby po mniej niż roku, w 1968, znów odejść.
W październiku 1968 roku, znów na Śląsku, znaleziono zamordowaną kobietę, a w 1970 roku kolejną – ostatnią – którą przypisano Wampirowi z Zagłębia.
Same ofiary nie miały dużo cech wspólnych. Wszystkie były kobietami, a ich wzrost nie przekraczał 170 cm. Najmłodsza z nich miała 16 lat, a najstarsza 58 lat. Atakowane były zarówno samotne kobiety, jak i żony, matki, gospodynie, pracownice fizyczne oraz umysłowe. Morderca zatem czekał na okazję i nie szukał specjalnie konkretnych cech, ofiarą po prostu musiała być kobieta.
Natomiast gdyby przyjrzeć się okolicznościom, w jakich dochodziło do morderstw, i rodzajom obrażeń ofiar, można stwierdzić, że układały się one w tak zwany modus operandi. Są to charakterystyczne dla danych sprawców powtarzające się zachowania dotyczące wyboru ofiary, sposobu działania, miejsca, czasu, okoliczności, w których dochodzi do popełnienia przestępstwa. Dotyczyć on może również określonych okaleczeń/śladów zostawianych na ciałach/miejscach zbrodni, a także użytych narzędzi. Kluczem jest po prostu powtarzalność.
Modus operandi Wampira z Zagłębia był następujący.
W toku analizy śladów potwierdzono hipotezę o podłożu seksualnym motywu dokonywanych zbrodni oraz sadystyczne skłonności sprawcy, zwracając uwagę na jego brutalność obchodzenia się z atakowanymi kobietami.
Anna M. Pierwsza ofiara, śmiertelna. 7 listopada 1964 r.
Sprawa trafiła na policję, ale została potraktowana jako pojedynczy przypadek. Podejrzewany był mąż. Wyszedł z więzienia po 3 miesiącach.
Ewa P. Druga ofiara, śmiertelna. 20 stycznia 1965 r. (istnieją jednak wątpliwości)
Lidia N. Trzecia ofiara, śmiertelna. 17 marca 1965 r.
Irena S. Niedoszła czwarta ofiara, przeżyła. 14 maja 1965 r.
Irena została zaatakowana niespełna dwa miesiące po śmierci Lidii. Atak przebiegł w taki sam sposób jak w przypadku Lidii oraz poprzednich ofiar. Usiłowano zabić ją uderzeniem tępym narzędziem w tył głowy.
Jadwiga Z. Piąta ofiara, śmiertelna. 22 lipca 1965 r.
Modus operandi z pierwszego morderstwa powtórzył się już 5 razy. W przypadku Jadwigi podejrzewano przez jakiś czas przyjaciela ofiary, ale miał mocne alibi.
Policja dopiero po piątym ataku, a jednocześnie czwartym morderstwie, doszła do wniosku, że mają do czynienia z seryjnym mordercą. W Komendzie Wojewódzkiej Milicji Obywatelskiej w Katowicach powołano specjalną grupę śledczą o nazwie „Zagłębie”, której zadaniem było złapanie przestępcy. Zmieniono jednak jej nazwę na „Anna”, od imienia pierwszej ofiary. Naczelnikiem grupy został kapitan Jerzy Gruba.
Na ulice Sosnowca, Będzina, Czeladzi i Dąbrowy Górniczej wyszło kilkuset funkcjonariuszy.
Rozpoczęły się gorączkowe poszukiwania sprawcy.
Eleonora G. Niedoszła szósta ofiara, przeżyła. 26 lipca 1965 r.
Zofia W. Niedoszła siódma ofiara, przeżyła. 4 sierpnia 1965 r.
Maria B. Ósma ofiara, śmiertelna. 15 sierpnia 1965 r.
Genowefa Ł. Dziewiąta ofiara, śmiertelna. 25 sierpnia 1965 r.
Poszukiwania wciąż trwały. Deszcz zmywał poszlaki. Psy śledcze gubiły ślady, doprowadzały policjantów do przystanków autobusowych, a powszechnie stosowane metody wykrywania zabójstw zawodziły. Dochodziło do kolejnych morderstw, a panika społeczeństwa rosła.
Teresa T. Dziesiąta ofiara, śmiertelna. 25 października 1965 r.
Alicja D. Jedenasta ofiara, śmiertelna. 28 października 1965 r.
Irena S. Dwunasta ofiara, śmiertelna. 12 grudnia 1965 r.
Pośród ludzi szerzyły się teorie spiskowe, jak ta, że celem Wampira było zabicie tysiąca kobiet na tysiąclecie państwa polskiego. Miała to być swego rodzaju odpowiedź na nieudolność władz w schwytaniu mordercy. Służby wystawiały nawet wyszkolone milicjantki w odludne miejsca, mając nadzieję, że Wampir się „złapie”, tak jednak się nie stało.
Stanisława S. Niedoszła trzynasta ofiara, przeżyła. 19 lutego 1966 r.
Genowefa B. Czternasta ofiara, śmiertelna. 11 maja 1966 r.
Maria G. Piętnasta ofiara, śmiertelna. 15 czerwca 1966 r.
Julianna K. Niedoszła szesnasta ofiara, przeżyła. 15 czerwca 1966 r.
Jolanta G. Siedemnasta ofiara, śmiertelna. 11 października 1966 r.
Ciało Jolanty wyłowiono z Przemszy. Była ona 18-letnią bratanicą sławnego w tamtych czasach polityka, Edwarda Gierka. Wywołało to dość duże poruszenie społeczeństwa, a także Milicji. Zaczęto przypuszczać, iż przestępca, oprócz motywu seksualnego, drwi sobie z działań policjantów. Został uznany za wroga publicznego niemal od razu.
Zofia K. Osiemnasta ofiara, śmiertelna. 15 czerwca 1967 r.
Zofia G. Dziewiętnasta ofiara, śmiertelna. 3 października 1967 r.
Jadwiga S. Dwudziesta ofiara, śmiertelna. 3 października 1968 r.
Tego samego roku wydano specjalny apel do społeczeństwa. Wyznaczono nagrodę w wysokości 1 miliona złotych dla tego, kto wskaże zabójcę. Uruchomiono również specjalny numer telefonu 22 555, na który można było zgłaszać podejrzane zachowania. Dzwonił niemal bez przerwy. Milicja zasypywana była donosami, które czasami bywały żartami.
Warto pamiętać, że milicjanci dodatkowo musieli analizować każde dotychczasowe morderstwo z dwóch perspektyw. Mogło ono bowiem być tylko próbą odtworzenia „dzieła” pierwotnego zabójcy (tzw. morderstwo pozorowane) przez jakiegoś fanatyka, bądź też faktycznym efektem działania Wampira, którym zajmowała się grupa pod kryptonimem “Anna”. Jedno ze źródeł mówi, że takich pozorowanych morderstw było aż 6.
Stworzono model hipotetyczny, zawierający aż 483 cechy fizyczne, jak i psychiczne, które miał posiadać Wampir. Ustalono jeszcze, że jego miejscem zamieszkania lub trwałego związku jest Dąbrowa Górnicza. Wytypowano ponad 250 podejrzanych, a wśród nich na miejscu 4. znajdował się Zdzisław Marchwicki. Jego 56 cech osobowościowych zgadzało się z przygotowanym profilem oraz miał trwały związek z Dąbrową Górniczą…
Jadwiga K. Dwudziesta pierwsza ofiara, śmiertelna. 4 marca 1970 r.
Dr Jadwiga K. nauczała literatury na Uniwersytecie Śląskim w Katowicach. Co do jej sprawy było podejrzenie udziału osób trzecich. Ostatecznie powiązano ją z Wampirem, więc automatycznie stała się jednym z elementów układanki, nad którą pracowała grupa “Anna”. Istnieją jednak teorie, że miało być to morderstwo upozorowane na te popełnione przez autentycznego Wampira.
Komenda Miejska MO w Siemianowicach, listopad 1971 r.
Na posterunek wpłynęło podanie z prośbą o ukaranie Zdzisława Marchwickiego. Napisała je jego żona. Dokument został podpisany przez prokuratora pracującego nad sprawą Wampira.
Dom małżeństwa Marchwickich, grudzień 1971 r.
Jeden z inspektorów grupy operacyjnej „Anna” rozmawiał z żoną Zdzisława. Podczas tej rozmowy miała zostać sporządzona notatka na 6 stron, dotycząca prawdziwej strony ich małżeństwa.
Zdzisław miał nadużywać alkoholu i wymuszać na żonie zbliżenia nawet 15 razy dziennie. Gdy ta się sprzeciwiała, była bita do momentu, w którym oddawała się mężowi. Mężczyźnie dużą satysfakcję przynosić miał stosunek oralny podczas menstruacji. Zdarzało się, że specjalnie wywoływał ogromne awantury, aby wywołać u żony napady padaczki. Po omdleniu kobieta była wykorzystywana seksualnie. Budziła się z dziurawymi ubraniami, ranami i śladami nasienia na ciele. W pewnym momencie zapytała Zdzisława, czy takie stosunki, gdzie „leży jak trup”, naprawdę sprawiają mu przyjemność.
Zdzisław miał odpowiedzieć: „Grunt, że jesteś ciepła”.
W trakcie śledztwa żona Zdzisława dostarczała informacji dotyczących tego, że z jakiegoś powodu nosił damski zegarek. Dodatkowo po zabójstwie dr Jadwigi K. milicja przeprowadziła kontrolę domu małżeństwa, Marchwicki był bowiem jednym z podejrzanych. Żona zeznała, że gdy dowiedział się o wizycie, spalił swoje gumowe buty, a potem był bardzo zdenerwowany przez jakiś czas. W międzyczasie przechwalał się też, że kradnie z kolegami materiały budowlane.
Zeznania żony Marchwickiego wpisywały się bardzo dobrze w profil poszukiwanego Wampira.
Siemianowice Śląskie, 6 stycznia 1972 r.
Zdzisław Marchwicki został oficjalnie aresztowany.
Otrzymał dwa zarzuty na sam początek - znęcanie się nad rodziną i zniesławienie milicjanta. Do obu się nie przyznawał. Gdy zaczęto go pytać o Annę M. i jej morderstwo, również twierdził, że nie wie, kim jest kobieta.
Żona Marchwickiego miała zjawić się dzień po jego aresztowaniu na komisariacie, aby spytać, gdzie jest jej mąż. Gdy policjant jej odpowiedział, że raczej to ona powinna to wiedzieć, kobieta zwróciła się do swojego syna słowami: „Widzisz? Twój ojciec jest mordercą”.
Laboratorium Ośrodka Techniki Operacyjnej, 31 stycznia 1972 r.
Zdzisław Marchwicki został poddany badaniom na poligrafie, urządzeniu do wykrywania kłamstw. Podczas badania reagował na sprawę wyłowienia ciała kobiety z Przemszy, a śledczy nie pytali dotąd o żadną inną ofiarę oprócz Anny M.
Już 2 tygodnie później Zdzisław Marchwicki usłyszał zarzuty działania z zamiarem pozbawienia życia na ofiarach, którymi zajmowali się śledczy z grupy “Anna” - jednoznacznie oznaczało to oskarżenie go o bycie Wampirem. Mężczyzna po raz kolejny się nie przyznawał.
Śledztwo doprowadziło do aresztowania również rodzeństwa Zdzisława. W maju aresztowani zostali bracia Zdzisława: Jan i Henryk. Ich siostra, Halina, została aresztowana w lipcu, a jej syn Zdzisław w listopadzie. Ostatniego aresztowania dokonano w grudniu, był to kochanek Jana - Józef Klimczak.
Wykazano, że Jan, który w tamtym czasie pracował w dziale administracji Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach, nakłonił Zdzisława do zamordowania Jadwigi K., ponieważ był z nią skłócony. Bracia nie przyznawali się do morderstwa, jednak zeznania przyjaciela Jana były zbyt obciążające dla nich. Za dodatkowy dowód na winę braci powołano się na zapiski z pamiętnika Zdzisława, który pisał podczas pobytu w areszcie.
W ciągu śledztwa zgromadzono rzekomo około 150 tomów akt głównych, 500 tomów akt kontrolnych i kilkadziesiąt tysięcy teczek z materiałami operacyjnymi. Śledztwo w sprawie Wampira z Zagłębia zamknięto.
Katowice, Sąd Wojewódzki, 29 czerwca 1974 r.
Do sądu wpłynął akt oskarżenia przeciwko Zdzisławowi Marchwickiemu, Janowi Marchwickiemu, Henrykowi Marchwickiemu, Józefowi Klimczak, Halinie Flak i Zdzisławowi Flak. Akt miał 258 stron, a łącznie postawiono 40 zarzutów.
23 z nich były skierowane wobec Zdzisława Marchwickiego:
Janowi Marchwickiemu postawiono zarzuty o:
Henryk Marchwicki miał odpowiadać za:
Podobne zarzuty miał kochanek Jana, Józef Klimczak.
Halinie Flak zarzucono:
Syn Haliny, Zdzisław Flak miał odpowiadać za:
Dzisiaj dokument znajduje się w Archiwum Instytutu Pamięci Narodowej w Warszawie.
Katowice, Klub Fabryczny Zakładów Cynkowych „Silesia”, 18 września 1974 r.
Rozprawę prowadził sędzia Władysław Ochman, a oprócz niego w skład orzekający wchodzili sędzia Andrzej Rembisz i ławnicy. Oskarżycielami byli: prokurator generalny Józef Gurgul, który nadzorował postępowanie przygotowawcze, i zastępca prokuratora wojewódzkiego Zenon Kopiński. Obrońcami Marchwickiego zostali mecenas Bolesław Andrysiak oraz mecenas Mieczysław Frelich.
Wstęp na salę miały osoby tylko ze specjalną przepustką, jednak sam proces miał być jawny. Dziennikarze z radia, telewizji, prasy, oraz naukowcy z najróżniejszych dziedzin uczestniczyli w rozprawie.
Punktualnie o 9 rano dowódca konwoju nakazał wprowadzenie oskarżonych na salę sądową. Rozpoczął się proces seryjnego mordercy kobiet, a główny oskarżony milczał…
Katowice, 21 listopada 1974 r.
Zdzisław w końcu przemówił.
Zaprzeczał jednak, aby to on miał zamordować te kobiety, mimo że w trakcie śledztwa przyznawał się do zarzucanych mu czynów i dodatkowo podpisywał protokoły. Tłumaczył się tym, że słabo czyta, oraz że ma oczopląs. Gdy sędzia Ochman poprosił, aby opowiedział wszystko własnymi słowami, Zdzisław zaczął opowiadać o swoim życiu.
Szczegółową wiedzę na temat morderstw tłumaczył tym, że każdy o nich mówił. Jednak prokurator Gurgul na każdy argument Marchwickiego miał jakiś dowód rzeczowy bądź przytoczone zeznania świadków.
Podczas całego procesu sądowego Marchwicki przyznawał się do części zbrodni, potem przyznawał się do wszystkich 14 morderstw i 6 usiłowań zabójstwa, następnie zaprzeczał, czasem milczał, i tak na zmianę. W pewnym momencie powiedział nawet o 6 dodatkowych morderstwach, na które śledczy nie mieli wystarczająco dowodów aby włączyć je do sprawy Wampira.
24 i 25 lipca, 1975 r.
Sędzia Władysław Ochman poprosił Zdzisława, aby ustosunkował się do zarzucanych mu czynów. Usłyszał słowa:
„Moje życie ułożyło się tak, że wiele zawiniłem, ale cóż teraz naprawię. Sąd wie najlepiej, co zrobiłem. Żałuję, że tak postąpiłem. Obecnie nie ma to jednak żadnego znaczenia.”
Następnego dnia, zapytany, czy wczorajsze słowa mają znaczyć przyznanie się do winy, Zdzisław odpowiedział:
„Czuję się winny, boję się tego, co mnie czeka, chciałbym, ażeby jak najszybciej posłano mnie tam, dokąd mam pójść.”
28 lipca, 1975 r., 12:00
Finalnie jednak, po prawie roku tego zawiłego procesu, zebraniu mnóstwa materiału dowodowego i tomów zeznań oraz relacji świadków, Sąd ogłosił wyrok.
Areszt Śledczy w Katowicach, 26 lub 29 kwietnia 1977 r.
Zdzisława Marchwickiego powieszono w garażu Aresztu Śledczego.
Jednym z podejrzanych w toku śledztwa był Piotr Olszowy, rzemieślnik z Sosnowca. Wiadomo było wszystkim, że z jego stanem psychicznym nie było najlepiej. Miał również znęcać się nad rodziną. Podczas przesłuchania po znalezieniu ciała dr Jadwigi K. mężczyzna przyznawał się do bycia Wampirem, ostatecznie został jednak wypuszczony z powodu niewystarczającej ilości dowodów. Na posterunku pracownicy mieli nawet nie pobrać od przesłuchiwanego Olszowego odcisków palców. Parę dni później milicja dostała anonim, w którym nadawca napisał, że więcej ofiar nie będzie.
Z nocy z 14 na 15 marca 1970 roku Olszowy zabił swoją żonę i dzieci, a następnie sam popełnił samobójstwo. Rodzinę miał zabić młotkiem a samego siebie podpalić. Ciało było jednak na tyle zwęglone, że pobranie odcisków palców było praktycznie niemożliwe, przez co nie można było ich porównać z tymi znalezionymi na miejscach zbrodni.
Do dzisiaj, niemal pół wieku po tych wydarzeniach, nie ustają spekulacje i kontrowersje dotyczące morderstw dokonanych na Śląsku w latach 1964-1970. Mówi się o manipulacjach dowodami, nieszczerych intencjach sądu, związkach z polityką, oraz o przymusie jak najszybszego ujęcia byle kogo, aby tylko zaspokoić opinię publiczną. Jednak i tak nadal duża część badaczy, dziennikarzy, pisarzy oraz pasjonatów kryminalistyki zadaje sobie to jedno pytanie:
Czy Wampirem z Zagłębia rzeczywiście był Zdzisław Marchwicki?
“Opisałem całe zwoje życie i wydaje mi się że i wszystkie przeztępstwa. drudno mi było opisywać to ale jakoś sobie poradziłem i natym pragne zakończyć takimi oto słowami i wszyscy ci kturzy będą czytali ten pamiętnik niech wiedzą że nie warto jest zabijać te cierpienia które ja przechodze uniknie jedynie ten kto będzie przestrzegał piątego przykazania Bożego.
fragment z pamiętnika Zdzisława Marchwickiego
Marchwicki Zdzisław wampir Zagłębia”
Autorka: Julia Skrzypiec, wolontariuszka Fundacji Zaginieni
Zdjęcie: historia.wprost.pl
Początkowo wydawało się, że był to tragiczny wypadek, w którym zginęła kobieta, pozostawiając na brzegu zrozpaczonego partnera. Jednak gdy śledczy zagłębili się w szczegóły sprawy, okazało się, że za pozornym nieszczęśliwym zbiegiem okoliczności kryje się morderstwo z zimną krwią. Co tak naprawdę wydarzyło się tamtej nocy i jak przebiegało dochodzenie, które doprowadziło do odkrycia przerażającej prawdy o śmierci 34-latki?
W nocy z 10 na 11 lipca 2021 roku w Roszkowie, pow. raciborskim, Andrzej J. wraz z Anetą H.-M. siedzieli w samochodzie nad zbiornikiem wodnym. Spożywali razem alkohol. Po godzinie 4 nad ranem rozległ się alarm – samochód osobowy stoczył się do zbiornika wodnego.
Andrzej J. poinformował, że samochód, w którym znajduje się jego partnerka, Aneta H.-M., znalazł się w wodzie. Tłumaczył, że oboje byli w samochodzie, gdy ten stoczył się do zbiornika wodnego. Mężczyzna twierdził, że obudził się, gdy auto znajdowało się już w wodzie. Wówczas on wydostał się z samochodu o własnych siłach, jednak nie zdołał już wyciągnąć z niego swojej partnerki.
Na miejscu pojawiła się zaalarmowana straż pożarna. Przybyły aż trzy zastępy Państwowej Straży Pożarnej dysponujące łodzią motorową, dwie najbliższe jednostki Ochotniczej Straży Pożarnej oraz grupa ratownictwa wodno-nurkowego z Bytomia. Niestety, po wyłowieniu kobiety ratownikom nie udało się przywrócić czynności życiowych i stwierdzono zgon.
Wszystkim wydawało się, że był to tragiczny wypadek, a Aneta H.-M. nieszczęśliwie utonęła na oczach kochającego partnera. Nikt nie przypuszczał, że prawda jest jednak zupełnie inna.
13 lipca 2021 r. Prokuratura Rejonowa w Raciborzu wszczęła postępowanie przeciwko Andrzejowi J. o czyn z art. 155 Kodeksu Karnego, tj. nieumyślne spowodowanie śmierci Anety H.-M., za które grozi kara od 3 miesięcy do 5 lat więzienia. Śledztwo zostało umorzone 31 grudnia 2021 r. Nie był to jednak koniec tej sprawy, bowiem Prokuratura Okręgowa w Gliwicach zdecydowała się na przeprowadzenie badań aktowych, które ukazały, że śledztwo zostało umorzone przedwcześnie.
22 lutego 2022 roku postanowiono wznowić śledztwo i wydano dyspozycję o przejęciu sprawy przez Prokuraturę Okręgową w Gliwicach.
Gdy policja rozpoczynała dochodzenie w sprawie brutalnego morderstwa, nikt nie spodziewał się, że przybierze ona tak dramatyczny obrót. Wstrząsające szczegóły zbrodni wychodziły na jaw jeden po drugim, a w międzyczasie morderca, osaczony przez własne czyny i wyrzuty sumienia, podjął desperacką próbę samobójstwa. Czy ten akt rozpaczy był próbą ucieczki przed wymiarem sprawiedliwości, czy może ostatnim wołaniem o pomoc?
Andrzej J. 30 sierpnia 2021 roku poinformował swoich znajomych w mediach społecznościowych o swoich zamiarach, a ci zaalarmowali o tym odpowiednie służby. Andrzej J. wjechał samochodem do tego samego zbiornika wodnego w którym zginęła Aneta H.-M., jednak został uratowany. Okazało się, że był pod wpływem alkoholu. Przewieziono go do szpitala psychiatrycznego dla osób nerwowo i psychicznie chorych w Rybniku.
Sprawą zajęło się katowickie “Archiwum X”. Polskie Archiwum X to specjalna jednostka policyjna, zajmująca się rozwiązywaniem najtrudniejszych i najstarszych spraw kryminalnych w Polsce. Archiwum X skupia się na niewyjaśnionych zbrodniach, które często pozostawały nierozwikłane przez wiele lat. Funkcjonariusze tej jednostki, korzystając z nowoczesnych technik śledczych, analizy DNA, zaawansowanej kryminalistyki oraz współczesnych narzędzi informatycznych, podejmują próby rozwikłania spraw, które wydawały się beznadziejne.
Opinie biegłych w dziedzinie eksperymentów wodnych oraz ruchu drogowego, uzyskane w sprawie, podważyły wersję wydarzeń przedstawioną przez Andrzeja J. To rzuciło nowe światło na sprawę, która przestała być już postrzegana jako nieszczęśliwy wypadek, a stała się zabójstwem z zimną krwią.
Stwierdzono, że po śmierci ofiary Andrzej J. używał jej karty bankomatowej, za pomocą której wypłacał gotówkę i opłacał zakupy, w tym znicz, który zapalił na miejscu jej śmierci.
18 stycznia 2024 r. Sąd Rejonowy w Gliwicach na wniosek prokuratora zastosował wobec podejrzanego środek zapobiegawczy w postaci tymczasowego aresztu na okres 3 miesięcy.
Za zbrodnię przypisywaną podejrzanemu obecnie grozi mu kara pozbawienia wolności od 10 lat do dożywocia. Motyw działania Andrzeja J. na ten moment nie jest znany opinii publicznej. Możliwe jednak, że nowe informacje w tej sprawie przyniesie opinia sądowo-psychiatryczna oskarżonego.
Autor: Marta Piasecka, wolontariuszka Fundacji Zaginieni
Zdjęcie: shutterstock.com
"Naprawdę nienawidzę ludzi i zabiłabym znowu" - napisała w liście do Sądu Najwyższego na Florydzie. Czy takich słów używa osoba, która jednocześnie twierdzi, że zabijała w obronie własnej?
Seryjna zabójczyni pozbawiła życia siedmiu nieznajomych mężczyzn w przeciągu roku, jednego z ciał nigdy nie odnaleziono.
Aileen Wuornos urodziła się 29 lutego 1956 roku, w roku przestępnym, w stanie Michigan. Pomimo tego, że jej rodzice byli jeszcze nastolatkami, miała już starsze rodzeństwo. Nigdy nie poznała swojego ojca – zostawił jej matkę, Diane, kiedy była w ciąży, a ostatecznie został także skazany za molestowanie seksualne nieletnich i gwałt. Kiedy Lee miała piętnaście lat, powiesił się w celi więziennej.
Samotne macierzyństwo nie było łatwe dla jej matki. Kiedy Lee skończyła sześć miesięcy, Diane porzuciła dzieci. Trafiły one pod opiekę dziadka, Lauriego Wuornosa, i jego żony – Britty. Nie wyjawili jednak dzieciom, że tak naprawdę nie są ich rodzicami. Wydawać by się mogło, że Lee i jej brat, Keith, trafili do kochającego domu. Rzeczywistość okazała się jednak inna – jak okazało się po latach, brutalna. Wuornosowie żyli samotnie, nie integrowali się z sąsiadami, nie brali udziału w lokalnych wydarzeniach, wręcz żądali, aby nikt nie wtrącał się w ich życie. Laurie Wuornos nadużywał alkoholu, często wszczynał awantury oraz bił Lee kowbojskim skórzanym pasem z mosiężną klamrą. Kilkuletnia Lee na rozkaz dziadka musiała czyścić pas, którym była bita. Dziadek zmuszał ją, żeby rozbierała się do naga i opierała o kuchenny stół, po czym znęcał się nad nią przy użyciu pasa, który wcześniej czyściła. Zdarzało się także, że musiała kłaść się naga na swoim łóżku - na brzuchu, z rozłożonymi rękami i nogami - a następnie była brutalnie bita, molestowana i obrzucana wyzwiskami. Laurie mówił wtedy:
"Nie jesteś warta nawet powietrza, którym oddychasz!"
Dziadek stosował wobec wnuczki także inne, osobliwe kary. Pewnego razu zmusił ją, żeby patrzyła, jak topi jej kota. Zdarzało się też, że musiała jeść jedzenie znalezione w śmietniku.
Piekło, przez jakie przeszła, pozostawiło ślady w jej psychice na zawsze. Lee poznała prawdę o swoich rodzicach, kiedy miała około jedenastu lat. Była buntowniczą nastolatką, co tylko pogarszało relację z dziadkiem. Jako dziesięcioletnia dziewczynka podjęła pierwsze czynności seksualne. Z wiekiem zaczęła uprawiać seks z okolicznymi chłopcami w zamian za pieniądze i papierosy. Otrzymała nawet przezwisko „papierosowa świnka”. Wiadomo również, że zażywała narkotyki, czego konsekwencją było to, że okradała sklepy.
Kiedy w wieku 14 lat zaszła w ciążę, dziadkowie zadecydowali o odesłaniu jej do ośrodka dla samotnych matek, gdzie urodziła dziecko i przekazała je do adopcji. W 1971 roku babcia Lee, Britta Wuornos, zmarła, co doprowadziło do odnowienia kontaktu z biologiczną matką. Diane chciała zamieszkać razem z dziećmi w Texasie, jednak rodzeństwo nie wyraziło na to zgody. Lee rzuciła szkołę, zaczęła podróżować po Stanach i została pracownicą seksualną.
W 1976 roku Lee wyszła za mąż za multimilionera, który miał wówczas 69 lat. Lewis Gratz Fell próbował skłonić żonę do prowadzenia spokojniejszego trybu życia, jednak na próżno. Był przez nią bity, dlatego też udało mu się uzyskać nakaz sądowy ograniczający jej prawa, a następnie rozwód. Kobieta po rozwodzie powróciła do przestępczego trybu życia. Po śmierci brata otrzymała pieniądze z ubezpieczenia, jednak szybko je roztrwoniła.
W 1986 roku, w barze, w którym miały miejsce spotkania lesbijek, poznała Tyrię Jolene Moore. Między kobietami zrodziło się uczucie i wkrótce rozpoczęły wspólne życie, z którego obie były zadowolone. Lee twierdziła wręcz, że w końcu spotkało ją coś dobrego. Zarabiała jako pracownica seksualna, co było jedynym źródłem utrzymania kobiet. W wyniku problemów finansowych zmuszone były jednak do tułaczki. Kobiety miały na siebie bardzo duży wpływ. Z miłości do Tyrii, Lee była skłonna do wielu poświęceń.
Na Florydzie, na przełomie lat 1989-1990, zastrzelono siedmiu mężczyzn w średnim wieku. Ciała pozostawiane były przy autostradach, a ich samochody porzucane w oddalonych od miejsca zbrodni miejscach. Sprawczynią tych zabójstw była Aileen Wuornos. Kobieta przez wiele lat podróżowała autostopem i przyznała, że czasem z powodu braku pieniędzy poruszała temat seksu w trakcie jazdy. Utrzymywała, że każda z ofiar próbowała wykorzystać ją za darmo lub też zgwałcić, co doprowadzało ją ostateczności. Lee zabijała strzałem z broni palnej, którą nosiła w torebce.
Pierwszą ofiarą był Richard Mallory - zginął 30 listopada 1989 roku w wieku 51 lat. Lee nie była świadoma tego, że podróżuje z mężczyzną karanym za napaści seksualne na kobiety. Lee po dokonanej zbrodni przykryła mu twarz pobliskimi śmieciami i odjechała jego samochodem, który porzuciła kilka dni później. Z zeznań wynika, że Lee długo dochodziła do siebie po tym, co zrobiła. To pierwsze morderstwo wspominała słowami:
„Był podłym sukinsynem, gadał sprośne rzeczy. Upił się i dobierał się do mnie, więc go puknęłam i patrzyłam, jak zdycha.”
Pół roku później, w maju 1990 roku, znaleziono porzuconego kremowego pikapa. Jego oględziny wykazały, że samochodem poruszała się kobieta. Fotel kierowcy przysunięty był bardzo blisko kierownicy, na której znaleziono długi jasny włos. Na podłodze zauważono otwarte opakowanie prezerwatyw. Po dziesięciu dniach obok wysypiska śmieci przy autostradzie odkryto nagie ciało w stanie zaawansowanego rozkładu oraz sześć pocisków. Badane szczątki ważyły zaledwie osiemnaście kilogramów, przy czym za życia ofiara ważyła osiemdziesiąt osiem. Zwłoki należały do Davida Spearsa. W dniu śmierci miał 48 lat.
6 czerwca 1990 roku w pobliżu innej autostrady znaleziono ciało kolejnego mężczyzny, tym razem trafione aż dziewięcioma pociskami. Było ono nagie, przykryte liśćmi, trawą i kocem elektrycznym. Dzień później zauważono porzucony samochód. Jego właścicielem był czterdziestoletni Charles Carskaddon, którego zaginięcie zdążyła już wcześniej zgłosić jego matka.
4 lipca 1990 roku miał miejsce wypadek samochodowy, którego świadkiem była kobieta mieszkająca w pobliżu, Rhonda Bailey. Zgodnie z jej zeznaniami, pojazd opuściły dwie kobiety, które dziwnie się zachowywały, zabierając ze sobą chłodziarkę do piwa. Rhonda zapytała, czy potrzebują pomocy, jednak prosiły, aby ta nie powiadamiała policji, po czym wróciły i odjechały uszkodzonym samochodem. Niedługo później zostawiły samochód i zostały zauważone przez jadącego mężczyznę, który zadzwonił po straż pożarną, informując o zranionej kobiecie, którą była Lee Wuornos. Udało się jej jednak spławić służbę i uciec. Samochód, którym przemieszczały się Lee i Tyria, został odnaleziony. Należał do Petera Siemsa, którego ciała nigdy nie odnaleziono.
Troy Burress był kolejną ofiarą Lee. W dniu śmierci wyjechał w sprawach służbowych, i kiedy nie dawał znaku życia, jego żona zgłosiła sprawę na policję. Nocą odnaleziono jego furgonetkę, która była pusta. Po pięciu dniach na jego ciało natrafiła przypadkowa rodzina wybierająca się na piknik. Z rekonstrukcji wydarzeń wynika, że Lee oddała dwa strzały – jeden w pierś, drugi w plecy, po czym zabrała pieniądze firmowe Troya i uciekła. Troy Burress zginął 30 lipca 1990 roku mając 50 lat.
Szóstą ofiarą był Charles Richard Humphrers, były policjant. Zaginął 11 września 1990 roku, mając 57 lat. Następnego dnia odnaleziono nagie ciało Charlesa z siedmioma ranami postrzałowymi. Lee po raz kolejny zabrała pieniądze i oddaliła się jego samochodem. Według zeznań świadkini, w pojeździe znajdowały się dwie kobiety, można zatem wnioskować, że morderczyni podróżowała razem ze swoją partnerką.
Siódmą, ostatnią ofiarą, był mający 62 lata Walter Giano Antonio. Jego prawie nagie ciało (miał na sobie jedynie podkolanówki) z czterema pociskami odnaleziono w pobliżu autostrady 18 listopada 1990 roku. Należące do niego dokumenty oraz ubranie znaleziono ponad 60 kilometrów od porzuconego ciała.
„Powiem, jak było. Zawsze gdzieś jechałam i łapałam okazję. Podwoziły mnie tysiące mężczyzn i kobiet, wszystko było w porządku. Nie dobierali się do mnie. W głębi serca jestem dobra, ale kiedy się upiję bywa różnie. Po prostu […] kiedy się upiję, lepiej ze mną nie zadzierać, rozumie pan. Taka jest prawda. Nie mam nic do stracenia. Taka jest prawda.”
Aileen Wuornos została aresztowana 9 stycznia 1991 roku. Rok po zabójstwie Richarda Mallory’ego opublikowano portrety pamięciowe dwóch kobiet. Policja otrzymała setki telefonów i wiele tropów. W międzyczasie odnaleziono aparat fotograficzny Richarda Mallory’ego oraz rachunek z lombardu z odciskiem kciuka - bardzo szybko okazało się, że odcisk należy do Lee.
Jeden z policjantów, Mike Joyner, postanowił zastawić na nią pułapkę. Razem ze swoim partnerem przebrali się odpowiednio do swoich ról i odwiedzili bar, w którym mogła przebywać kobieta – po kilku dniach ta rzeczywiście się pojawiła. Mike nawiązał z nią koleżeński kontakt. Trzy dni później, pod wpływem alkoholu, Lee zwierzyła się mężczyźnie.
Mówiła, że śpi w samochodzie, kończą jej się pieniądze, a jej koleżanka wyjechała. Mike starał się działać ostrożnie, ponieważ wiedział, że może być kolejną potencjalną ofiarą. Strach przed tym, że seryjna zabójczyni może w każdej chwili zniknąć, doprowadził jednak do decyzji o jej aresztowaniu pod pretekstem nielegalnego posiadania broni. Dla niepoznaki, Mike również został aresztowany, ponieważ grupa operacyjna doszła do wniosku, że relacja Mike’a i Lee może być jeszcze przydatna w śledztwie.
Lee nie zdawała sobie sprawy, o co tak naprawdę jest podejrzewana. W trakcie jednej z rozmów przyznała się Mike’owi, że posiada skrytkę, w której przechowuje swoje rzeczy. Po jej przejrzeniu okazało się, że rzeczy, które tam się znajdowały, wiązały Lee z ofiarami.
Kluczowa okazała się współpraca Tyrii z policją. Kobieta żyła w strachu przed swoją partnerką i z racji tego, że nie brała bezpośredniego udziału w zbrodniach, istniała szansa oczyszczenia z zarzutów. Decydująca miała być rozmowa telefoniczna, w trakcie której Tyria miała naprowadzić Lee na temat zabójstw, których dokonała. Wuornos domyśliła się, że telefon może być na podsłuchu, przez co unikała rozmowy na ten temat. Skuteczna okazała się jednak groźba, że Tyria w wyniku podejrzeń zostanie aresztowana. Lee przyznała się do popełnionych zbrodni.
16 stycznia 1992 roku została skazana na karę śmierci za pomocą krzesła elektrycznego. Wyrok wykonano 9 października 2002 roku poprzez śmiertelny zastrzyk.
Autorka: Ewa Prusicka, wolontariuszka Fundacji Zaginieni
Zdjęcie: Wikipedia
20 napaści, 9 ofiar śmiertelnych. Ocalałe kobiety nigdy nie odzyskały pełnej sprawności. Paraliżujący strach towarzyszył mieszkańcom Pomorza przez bardzo długi czas. Wszechobecne poczucie niebezpieczeństwa wykluczało samotne spacery. Na kobiety wracające do miejsca zamieszkania pociągami i autobusami czekali ojcowie, mężowie i bracia, bo nie wiadomo było, kiedy i gdzie nastąpi kolejny atak oraz kto będzie następną ofiarą. Kim był Paweł Tuchlin i dlaczego przez wiele lat bezkarnie krzywdził niewinne kobiety? Oto historia jednego z najgroźniejszych seryjnych zabójców w Polsce.
Paweł Tuchlin urodził się 28 kwietnia 1946 roku w pomorskiej miejscowości Góra. Miał dziesięcioro rodzeństwa, z którym dobrze się dogadywał. Dzieciństwo Tuchlina nie należało jednak do najłatwiejszych, ze względu na agresywne metody wychowawcze, jakie stosował jego ojciec, oraz fakt, iż nadużywał on alkoholu, czego wynikiem były awantury, w trakcie których znęcał się nad swoją żoną. W odniesieniu do późniejszych wydarzeń istotne jest to, że zdarzało się mu używać do tych czynności młotka. Paweł Tuchlin także doświadczył przykrości i przemocy ze strony ojca. Powodem było to, że przez wiele lat moczył się do łóżka. Opisał on swoją przypadłość w pamiętniku.
„Moja choroba polegała na tym, że moczyłem się w nocy podczas snu. A jedynym wtedy dostępnym „lekarstwem” dla mnie w domu była pyda, splot rzemieni. Gdy się rano wstawało, to matka albo ojciec sprawdzali moje łóżko. Kiedy było mokre, to dostawało się porcję „lekarstwa" pydą. Następnego dnia scena ta się powtarzała, bo ojciec był zdania, że ja leję w łóżko złośliwie lub też z lenistwa.”
Z tego też powodu był obiektem kpin. Co więcej, cierpiał on również na epilepsję i starał się mówić wolno, żeby się nie jąkać. Wszystko to trwało do 16 roku życia.
W technikum, w momencie rozpoznania jego problemu, skierowano go na badania i rozpoczęto leczenie, jednak nie odniosło ono natychmiastowego skutku. Wynikiem tego było skreślenie go z listy mieszkańców internatu, co wiązało się z porzuceniem szkoły z uwagi na utrudniony dojazd z rodzinnej miejscowości. Po powrocie do domu leczenie nie było kontynuowane. Nie wytrzymał tam długo i po latach przemocy i upokorzeń, jako już dorosły osiemnastoletni człowiek, podjął decyzję o ucieczce z domu.
Pomimo opisanych trudności życiowych nie sprawiał on problemów wychowawczych. Uzyskiwał dobre oceny, chętnie brał udział w grach i przedstawieniach, miał poczucie humoru i był lubiany w towarzystwie. Z powodu swojej wstydliwej przypadłości nie miał jednak powodzenia u kobiet, dlatego też uważnie je obserwował i podglądał zakochane pary. Najbardziej ciekawiły go żeńskie narządy płciowe – interesowała go płeć przeciwna, a w wieku 13 lat zaczął się onanizować. Obecność kobiet przestała go krępować dopiero wtedy, kiedy zaczął z nimi więcej przebywać. Stało się to po podjęciu pracy na budowie i zamieszkaniu w hotelu robotniczym. Atmosfera tamtego miejsca sprawiła, że zaakceptował obecność alkoholu, od którego niegdyś stronił, a pojawiające się tam kobiety „lekkich obyczajów” pomogły mu przełamać wewnętrzny strach m.in. poprzez kontakt cielesny.
Kilka lat później ożenił się, jednak małżeństwo nie trwało długo z uwagi na jego niestałość w uczuciach. Niedługo po rozwodzie zawarł kolejny związek małżeński.
W 1966 roku Tuchlina przyjęto do wojska, jednak podczas ćwiczeń ze strzelania jego słuch uległ uszkodzeniu, w wyniku czego został zwolniony i wrócił do rodzinnej miejscowości. Nie wyszło mu to na dobre, ponieważ, jak się okazało, wówczas rozpoczął swoją karierę złodzieja. Za kradzież samochodu skazano go na karę dwóch lat pozbawienia wolności, jednak został wcześniej zwolniony warunkowo. Po wyjściu z zakładu karnego podjął pracę jako kierowca, ale niedługo potem stracił prawo jazdy, ponieważ prowadził samochód w stanie nietrzeźwości.
Z karty karalności Centralnego Rejestru Skazanych Ministerstwa Sprawiedliwości wynika, że od 1967 roku Tuchlin był tam notowany siedmiokrotnie. W latach 1970-1972 ponownie odbywał karę więzienia, również z powodu kradzieży. Podczas pobytu w zakładzie karnym został przyłapany na posiadaniu noża w celi oraz na wysyłaniu korespondencji nielegalną drogą. W latach 1976-1979 Paweł Tuchlin odbył kolejną karę pozbawienia wolności.
Tuchlinowi początkowo wystarczały praktyki ekshibicjonistyczne. Po jakimś czasie zapragnął jednak bardziej wyrazistych doznań. Akty ekshibicjonizmu przerodziły się w ataki na tle seksualnym.
Przeanalizowanie sposobu dokonywania zarzucanych mu czynów pozwoliło wywnioskować, że sposób jego działania ewoluował. Początkowo działał gwałtownie, w wyniku towarzyszącego mu napięcia. Wykorzystywał nadarzające się okazje, a jego ofiarami były kobiety spotkane przypadkowo – ich wiek mieścił się w przedziale 19-54, co wskazuje na to, że ten czynnik nie miał dla niego znaczenia. Często obserwował je w pociągu bądź autobusie, po czym wysiadał razem z nimi. Następnie w rejonie pozbawionym potencjalnych świadków obezwładniał je ciosami – w tym celu używał młotka lub metalowego pręta. Narzędzie nosił ze sobą, co wskazuje na to, że zawsze był przygotowany na taką okoliczność.
Z biegiem czasu jego czyny nabrały opanowania i „dojrzałości”. Tuchlin zazwyczaj atakował od tyłu, posługując się przedmiotem do obezwładnienia zawsze w ten sam sposób – zadawał kilka (zazwyczaj około siedmiu) ciosów w głowę. Jeżeli ofiara przejawiała opór lub próbowała uciekać, liczba uderzeń ulegała zwiększeniu – przyznał, że jedną z kobiet dobijał młotkiem przez około pół godziny. Następnie swoją ofiarę przemieszczał w bardziej ustronne miejsce i ją okradał. Jego zdaniem był to najprostszy i najbardziej skuteczny pod kątem technicznym sposób. Podkreślał, że czyny, jakich się dopuszczał, nie wynikały z chęci pozbawienia życia tych kobiet, tylko z potrzeby zaspokojenia popędu seksualnego. Co istotne, z żadną ze swoich ofiar nie odbył stosunku seksualnego.
„Nie wiem dokładnie, kiedy przyszedł mi do głowy pomysł napadania na kobiety i ogłuszania ich młotkiem. Pamiętałem jednak, że w ten sposób głuszy się świnie przed ubojem. Nie myślałem nigdy o jakichś bardziej bezpiecznych sposobach. Sądziłem, że nie zabijałem tych kobiet, bo zawsze słyszałem ich oddech, ruszały się i kiedy odchodziłem były żywe. Po osiągnięciu wytrysku ubierałem się, przeglądałem torebkę kobiety i zabierałem pieniądze, biżuterię, jedzenie. Przedmioty te miałem w domu, bawiłem się nimi albo dawałem żonie. Kiedy taka kobieta doszła do siebie i stwierdziła ich brak, to na pewno się martwiła. Ta myśl cieszyła mnie, ale nie wiem dlaczego.”
Poczynania Tuchlina w późniejszym okresie jego działalności zaczęły zakrawać na swoistą nonszalancję. Nie miała dla niego znaczenia pora dnia czy niesprzyjające okoliczności, przez co zaczął popełniać błędy. Istotnym tropem wydawał się być młotek, który odnaleziono na miejscu jednej ze zbrodni, jednak mimo tego mężczyzna w dalszym ciągu pozostawał na wolności.
Trudno ocenić, ilu kobietom udało się wymknąć z jego rąk, ponieważ ze swoich planów rezygnował np. w momencie spłoszenia przez pojawiające się światło czy też zbliżających się ludzi. Z każdą kolejną zbrodnią mieszkańców Pomorza ogarniał coraz większy strach. Starali się oni poruszać w grupach i wracać do domu przed zmrokiem.
Kobiety, które przeżyły ataki Tuchlina, doznały wielu urazów – niektóre z nich w ich wyniku straciły części kości czaszki, możliwość poruszania się, słuch, pamięć, czy też mowę, nie mówiąc o bliznach czy występujących tikach, które nigdy nie ustały. Ich rekonwalescencje trwały bardzo dugi czas, a głębokie urazy psychiczne z pewnością pozostały na całe życie.
W 1983 roku powołana została specjalna grupa dochodzeniowo-śledcza pod kryptonimem „Skorpion”. Nazwa ta wzięła się od sposobu działania sprawcy, który atakował niespodziewanie, bezwzględnie, skutecznie, ze skutkiem tragicznym – tak jak skorpion.
Do ostatecznego rozwikłania sprawy przyczyniły się wydarzenia z wiosny 1983 roku. Tuchlin dokonał kradzieży świń, a następnie podczas napadu na kolejną kobietę zostawił wyraźny ślad obuwia, który pozwolił zawęzić krąg podejrzanych. Nie poszukiwano kogoś całkowicie anonimowego, dlatego „Skorpiona” bardzo szybko powiązano z rysopisem seryjnego zabójcy. Niedługo później został zatrzymany, a w jego domu znaleziono rzeczy należące do ofiar, co tylko potwierdziło podejrzenia śledczych.
Podczas przesłuchania przyznał się do zarzucanych mu czynów i z każdą godziną informował o kolejnych ofiarach. Prowadzący przesłuchanie momentami wątpili, czy tak chętny do współpracy i na pozór zrównoważony człowiek może być zabójcą. Tuchlin odbierany był przez społeczeństwo jako osoba spokojna, raczej skryta, ale wesoła, nieokazująca zdenerwowania i niemająca nałogów. Podczas 19 wizji lokalnych opowiadał szczegółowo o przebiegu zdarzeń, wyjaśniając wiele niewiadomych, np. to, dlaczego młotek owijał bandażem. Okazało się, że robił to ze względu na swoją wygodę, ponieważ nosząc młotek za pasem metalowa część oziębiała jego brzuch.
W trakcie wizji lokalnych Tuchlin był podniecony rekonstrukcją wydarzeń, bardzo precyzyjnie odtwarzał swoje zbrodnie, jakby cieszył się, że przeżywa wszystko na nowo.
„(…) przeżywałem tam na miejscu wszystko jeszcze raz, ale to nie to samo, nie było tej atmosfery, co wtedy.”
Mężczyzna przyznał, że gdyby nie został zatrzymany, działałby dalej, ponieważ było to silniejsze od niego. Łącznie przesłuchano 1614 świadków i skorzystano z opinii 26 biegłych różnych specjalności. Szczególnie ważna okazała się ocena biegłych z zakresu psychiatrii.
W którymś momencie Tuchlin zwrócił się do władz więziennych o zgodę na przejście korekty płci, a potem próbował popełnić samobójstwo. Pomimo współpracy, w sądzie odwołał wszystkie zeznania, twierdząc, że były one wynikiem rzekomego układu, jaki miał mieć z funkcjonariuszem.
5 sierpnia 1985 roku został ostatecznie ogłoszony wyrok – Paweł Tuchlin został skazany na karę śmierci. Sąd uzasadnił swoje stanowisko w następujący sposób:
„Podstawowym celem kary jest oddziaływanie wychowawcze. W przypadku jednak Pawła Tuchlina nie może być mowy o tym celu kary, a kara może mieć jedynie charakter eliminacyjny. Wymierzenie kary wyjątkowej w tym przypadku czyni zadość poczuciu sprawiedliwości i oczekiwaniom społecznym.”
Paweł Tuchlin został powieszony 25 maja 1987 roku. Była to przedostatnia kara śmierci wykonana w Polsce.
Autorka: Ewa Prusicka, wolontariuszka Fundacji Zaginieni
Zdjęcie: Onet.pl
8 grudnia 2005 roku w parku Jerzmanowskim na krakowskim Prokocimiu para przechodniów odnalazła kobiecy korpus, bez głowy, rąk i nóg. 2 miesiące później, 8 lutego 2006 roku, w okolicach ul. Tynieckiej przypadkowy przechodzień znalazł odciętą głowę. Z początku nie wiadomo było, kim jest ofiara, przez długi czas nie udało się ustalić jej personaliów. Anonimowe zgłoszenie i poszlakowy proces doprowadziły w końcu do skazania za zabójstwo Zbigniewa N., mężczyzny w kryzysie bezdomności z krakowskiej „berzy”. Po czasie jednak wyszły na jaw nowe fakty, które poddają pod wątpliwość sukces policji – czy w celi rzeczywiście siedzi prawdziwy morderca?
Po odnalezieniu zwłok w Krakowie zapanowała psychoza. Kobiety bały się wychodzić z domów, a plotki o seryjnym mordercy ćwiartującym kobiece ciała przybierały najróżniejsze kształty. Atmosfera nieco uspokoiła się po informacji, że zarówno korpus, jak i głowa, należą do tej samej osoby. Nie udało się jednak ustalić jej personaliów – DNA nie pasowało do żadnego profilu posiadanego w bazie, a utworzony hipotetyczny wizerunek nie został przez nikogo rozpoznany. W identyfikacji nie pomogły również znaki szczególne widoczne na korpusie - blizna po operacji i ślady po przypalaniu. Z informacji, do jakich dotarła krakowska policja, wynikało, że ofiara mogła być pracownicą seksualną lub osobą w kryzysie bezdomności pochodzącą z tzw. „berzy” - tak nazywano w półświatku okolice dworca PKP Kraków Główny (Pawia, Planty, Kleparz, Długa).
...po dwóch tysiącach przepytanych kobiet, kilku tysiącach telefonów odebranych przez policjantów – w końcu pojawił się trop. Na policję zadzwoniła anonimowa osoba twierdząc, że wie, kto jest sprawcą z 2005 roku i że bardzo boi się tej osoby. Wskazała Zbigniewa N.
Kim był wskazany Zbigniew N.? 49-letni gangster mieszkający w Szreniawie (wieś obok Miechowa). Początkowo majętny, z dużym domem. Z zawodu tynkarz. Rozwiedziony. Wielokrotnie już karany. Podczas gdy policja potwierdzała informacje od anonimowego informatora, odbywał karę za inne przestępstwo. Od pewnego czasu Zbigniewowi N. szło fatalnie pod względem finansowym, w wyniku czego zaczął przebywać z osobami w kryzysie bezdomności na „berzy”. Wyłudzał pieniądze od ludzi, banków; wymuszał haracze od pracownic seksualnych, w razie sprzeciwu groził nożem. Zaczęto mówić na niego „Szeryf”. Na „berzy” wszyscy wiedzieli o tym, że Zbigniew N. był sprawcą zabójstwa, jednak policjantom ciężko było potwierdzić plotki i uzyskać zeznania – wszyscy bali się zemsty „Szeryfa”.
Śledczym udało się w końcu uzyskać zeznania od świadków, jednak były one chaotyczne, niespójne, często przy kolejnych przesłuchaniach padały inne wersje wydarzeń. Nikt jednak nie chciał udzielić informacji, kim jest ofiara. Nie pomogły badania DNA, badanie uzębienia, przebytych chorób i operacji. Świadkowie (w tym przyjaciółka ofiary, Bogumiła O.) milczeli, a jedyne co udało ustalić się śledczym był pseudonim kobiety - „Krakowianka” oraz prawdopodobne imię – Agnieszka.
Poszlakowe śledztwo doprowadziło do postawienia aktu oskarżenia 7 osobom. W toku śledztwa ustalono prawdopodobny przebieg zbrodni – Zbigniew N. wraz z Jerzym J. oraz Grzegorzem D. spotkali „Krakowiankę” (wtedy „dziewczynę” Zbigniewa N.) przy krakowskim Dworcu Głównym i wraz z nią udali się na bocznicę, gdzie odbyła się libacja alkoholowa. Doszło do kłótni między Zbigniewem N. a „Krakowianką”, kobieta otrzymała cios nożem w klatkę piersiową, prosto w serce.
Następnie ciało zostało przewiezione do altanki przy ul. Kapelanka, gdzie poćwiartował je Grzegorz D., były pracownik masarni. Części ciała zostały rozwiezione w różne części Krakowa, rąk i nóg do dzisiaj nie odnaleziono.
19 lipca 2012 roku, wraz ze Zbigniewem N. (skazanym na karę 25 lat więzienia), Grzegorzem D. i Jerzym J. (skazanymi na kary po 5 lat więzienia), przed sądem stanęli również Marcin J. (w toku śledztwa okazało się, że był naocznym świadkiem zabójstwa – otrzymał karę roku pozbawienia wolności w zawieszeniu na 4 lata), Bogumiła O. i Maria K. (skazane za składanie fałszywych zeznań) oraz Krystyna J., która została ostatecznie uniewinniona.
Rok po ogłoszeniu wyroku, policja poznała personalia ofiary, którą okazała się Zofia W. Kobieta mieszkała z konkubentem (który nigdy nie został przesłuchany) w bloku przy ul. Okólnej, niedaleko parku Jerzmanowskich. Zofia W. nadużywała alkoholu i jakiś czas przed znalezieniem jej zwłok jakby rozpłynęła się w powietrzu. W świetle nowych faktów policjanci z Wydziału Dochodzeniowo- Śledczego Komendy Wojewódzkiej Policji w Krakowie wystąpili o weryfikację dotychczasowych ustaleń, jednak prokurator Piotr Stryszewski nie wyraził zgody na postępowanie. Zarówno sędzia, który wydał wyrok, jak i obrońca skazanego Zbigniewa N. nie zostali poinformowani o identyfikacji ofiary.
Jest kilka kwestii, które podają w wątpliwość, czy Zbigniew N. naprawdę jest sprawcą tego zabójstwa. Po pierwsze - sam Zbigniew N. twierdzi, że policjanci zastraszali osoby w kryzysie bezdomności, które nawet nie czytały podpisywanych przez siebie zeznań. Wielu z tych ludzi miało już na koncie wyroki w zawieszeniu i mogli się obawiać kary.
Kolejną ciekawą kwestią, która nie miała odzwierciedlenia w aktach, jest ustalenie personaliów anonimowej osoby, dzięki której znaleziono sprawcę – okazało się, że jest nią była żona Zbigniewa (ustalenia ekspertów z Instytutu Ekspertyz Sądowych). Kobieta później wielokrotnie zmieniała zeznania, mówiąc, że nie pamięta tego telefonu, bo zażywa leki psychotropowe, oraz że nie wie, kto zabił. Zbigniew twierdził, że żona zatelefonowała na policję z zazdrości o kochanki. Później, gdy opadły jej emocje, przyjęła go z powrotem do domu.
Trzecią niejasnością tej sprawy są zeznania Grzegorza D., na których opierał się w dużej mierze proces – sam Grzegorz D. został jednak skazany również za składanie fałszywych zeznań. Nie umiał wskazać, gdzie zakopał kończyny ofiary, a początkowo twierdził, że do zabójstwa doszło na plantach, w miejscu, gdzie o każdej porze są przechodnie.
Pozostaje także kwestia braku możliwości oględzin altany, w której zostały poćwiartowane zwłoki – podczas procesu altana przy ul. Kapelanka była już wyburzona, a na jej miejscu deweloper stawiał blok. Z ul. Kapelanka do parku Jerzmanowskich jest 7 km, co również każe postawić pytanie – jak mężczyzna przewiózł korpus przez tyle kilometrów pozostając niezauważonym, posiadając podobno tylko wózek na kółkach?
Należy tutaj również wspomnieć o innej sprawie – 8 lutego 2009 roku w okolicy ul. Półłanki i ul. Nad Drwiną, niedaleko placu Rybitwy, znaleziono odcięte ludzkie nogi. Obok ciała leżały fragmenty ubrania i dowód osobisty. Ofiarą była 74-letnia, chorująca na Alzheimera Zofia Piątkowska, która ostatni raz była widziana w listopadzie 2008 roku na przystanku autobusowym przy ul. Opolskiej.
W tym miejscu pojawia się teoria o seryjnym mordercy – obie kobiety nosiły to samo imię, zamordowane zostały w podobnym okresie, a ich rozczłonkowane zwłoki zostały rozrzucone w miejscach ustronnych. Obok parku Jerzmanowskich płynie ta sama rzeka, co przy ul. Nad Drwiną, a odległość między tymi miejscami to niecałe 4 km. W obu przypadkach zwłoki zostały porzucone przy ścieżkach, tak, by były widoczne, ale jednocześnie lekko na uboczu.
W obliczu wielu niejasności w 2019 roku sprawą zajął się Departament Postępowania Sądowego, który miał zbadać możliwość wniesienia nadzwyczajnych środków zaskarżenia wyroku. Na chwilę obecną w tej sprawie nie pojawiły się żadne nowe ustalenia.
1. https://www.se.pl/krakow/brutalne-zabojstwo-kobiety-cialo-bez-glowy-i-konczyn-niewinny-czlowiek-w-wiezieniu-aa-d1xK-u8DY-13Lw.html
2. https://wiadomosci.onet.pl/na-tropie/ten-makabryczny-mord-wstrzasnal-krakowem/1s4pn
3. https://dziennikpolski24.pl/tajemnicze-zbrodnie-z-archiwum-x/ar/2957830
4. https://krakow.naszemiasto.pl/wraca-sprawa-pocwiartowanych-zwlok-z-parku-jerzmanowskich/ar/c1-1102205
5. https://www.radiokrakow.pl/aktualnosci/krakow/dziennikarskie-sledztwo-ws-morderstwa-sprzed-lat-zmieni-tok-sprawy-rozmowa
6. https://gazetakrakowska.pl/wyrok-za-makabryczne-morderstwo-nie-wiadomo-kim-byla-ofiara/ar/621871
7. https://detektywonline.pl/w-parku-jerzmanowskich-znaleziono-korpus-kobiety/
8. https://www.youtube.com/watch?v=MyBnDxEUoqE
9. https://www.radiokrakow.pl/aktualnosci/krakow/zakonczyl-sie-proces-ws-wstrzasajacego-zabojstwa
10. https://gazetakrakowska.pl/zabil-ja-szeryf-z-berzy/ar/314288
11. https://www.magazyndetektyw.pl/na-poczatku-sledztwa-policja-miala-tylko-niektore-czesci-zwlok-ofiary-o-nieznanej-tozsamosci/
12. https://interwencja.polsatnews.pl/reportaz/2011-02-10/odcial-rece-nogi-i-glowe_860404/
13. https://gazetakrakowska.pl/szeryf-z-berzy-pocwiartowal-swoja-kobiete/ar/456268
14. https://gazetakrakowska.pl/tajemnicze-morderstwo-w-krakowie-policja-ma-trop/ar/3537243
15. https://dziennikpolski24.pl/dzialal-chaotycznie-po-tym-jak-zabil-odrabal-jej-tulow-tepym-narzedziem/ar/4676370
16. https://gazetakrakowska.pl/morderca-stanal-na-drodze-pani-zofii-policjanci-szukaja-jej-ciala-do-dzisiaj/ar/3478581
Autorka: Karolina Seremet, wolontariuszka Fundacji Zaginieni
Zdjęcie: shutterstock.com
8 grudnia 2010 roku, Służewo, Pole koło Aleksandrowa Kujawskiego - malutka wieś licząca zaledwie 100 mieszkańców. Czternastoletnia Ewelina Skwara wsiada w śnieżny poranek na swój czerwony składak i wyrusza w drogę do szkoły. Do przejechania ma około 2 km. Nigdy jednak do szkoły nie dociera. Jedna z mieszkanek wsi przypadkiem odnajduje przy drodze jej porzucony rower, jednak po dziewczynce nie ma śladu.
Rower Eweliny odnajduje pani Mariola, szkolna kucharka, która jadąc samochodem do pracy zatrzymuje się, ponieważ zauważa leżący czerwony składak tarasujący prawy pas jezdni. Podróżujący z kobietą syn szybko orientuje się, że to rower Eweliny, mieszkającej zaledwie 500 metrów od miejsca zdarzenia. Pani Mariola od razu powiadamia rodziców dziewczynki o wypadku. Wszyscy są przekonani, że Ewelina została zabrana do szpitala, ponieważ chwilę wcześniej we wsi było słychać odgłos karetki pogotowia. Okazuje się jednak, że ani w tej placówce, ani w żadnej okolicznej, nikt nie wie o potrąconej nastolatce. Policja zakłada, że ktoś potrącił dziewczynę i bojąc się konsekwencji wywiózł gdzieś ciało.
Zrozpaczeni rodzice rozpoczynają poszukiwania swojej córki. Przy pomocy lokalnych mediów rozpowszechniana jest informacja o zaginięciu Eweliny wraz z jej rysopisem. Do akcji poszukiwawczej poza policją włącza się straż pożarna, wojsko, straż leśna oraz ochotnicy - w pewnym momencie Eweliny szuka około 200 osób. Przeszukiwane są okoliczne lasy, łąki, teren wojskowy - w sumie ponad 600 hektarów terenu. Przesłuchiwane jest kilkanaście osób, rozpytane kilkadziesiąt rodzin, w akcję zaangażowany jest też jasnowidz. Na miejscu działa helikopter z kamerą termowizyjną. Niestety te działania nie przynoszą rezultatu – Ewelina jakby rozpłynęła się w powietrzu. Poszukiwania zdecydowanie utrudnia trwająca od dłuższego czasu śnieżyca, która zaciera wszystkie ślady.
Po kilku dniach mama Eweliny przypomina sobie, że parę miesięcy wcześniej córka żaliła się rodzinie, że boi się jeździć do szkoły, bo ma wrażenie, że ktoś ją śledzi. Widywała ciągle mężczyznę w białym samochodzie. Rodzice w związku z tym poprosili braci Eweliny o eskortę córki do szkoły przez jakiś czas, chłopcy nie zauważyli jednak niczego podejrzanego i po jakimś czasie Ewelina znów przemierzała drogę do i ze szkoły sama.
Poszukiwania z dnia na dzień słabną na intensywności, jednak rodzina i ochotnicy dalej nieustannie szukają dziewczynki. 4 stycznia 2011 roku, w lesie pod wsią Chlewiska, niedaleko Dąbrowy Biskupiej, około 20 kilometrów od Służewa, leśniczy wyznacza drzewa pod wycinkę. Jego uwagę przykuwa drapieżny ptak, który przysiadł na ziemi i ewidentnie coś spożywa. Leśniczy podchodzi bliżej ptaka i zauważa leżące zwłoki w stanie znacznego rozkładu, uniemożliwiającego już identyfikację. Obok zwłok leży plecak, w którym są zeszyty i książki należące do Eweliny oraz kurtka w kratkę, którą miała na sobie w dniu zaginięcia. Badania DNA potwierdzają, że ciało należy do Eweliny Skwary.
Policja, próbując rozwiązać zagadkę zabójstwa dziewczyny, wraca do chwil zaraz po zaginięciu Eweliny i natrafia na trop - kilka dni po jej zaginięciu rodzina Jacka Urbańskiego, dwudziestosześciolatka pochodzącego ze wsi Koszczały, oddalonej od Służewa o około 20 kilometrów, zgłosiła również jego zaginięcie. Mężczyzna zniknął, a do swojego kolegi wysłał SMSa, że został porwany, o czym kolega również poinformował policję. Tego samego dnia, w okolicach starej bazy MPK we Włocławku, znaleziono spalony samochód, a obok jego właściciela, Jacka Urbańskiego. Mężczyzna twierdził, że został porwany przez mafię, która woziła go w bagażniku i porzuciła go właśnie tutaj. Policjanci wiążą tą sprawę ze sprawą Eweliny, bowiem samochód Urbańskiego to biały Peugeot, prawdopodobnie ten sam, który widywała Ewelina parę miesięcy wcześniej.
Mężczyzna, przez sąsiadów uznawany za “spokojnego i bardzo pobożnego człowieka”, a przez kolegów podejrzewany o pociąg do dziewczynek, przyznaje się na przesłuchaniu do zgwałcenia i zabójstwa Eweliny. Całą zbrodnię zaplanował wcześniej - obserwował dziewczynę, wiedział, o której i w jaki sposób przemieszcza się do szkoły, potrącił ją z premedytacją - w miejscu, w którym nie było akurat zabudowań. Po tym, jak Ewelina wpadła w zaspę, Urbański wybiegł z samochodu, uderzył ją i wciągnął ją do środka. Następnie wywiózł ją do lasu i straszył nożem; groził, że poderżnie jej gardło jak będzie głośno. Kazał się dziewczynie rozebrać i gwałcił ją. Jak mówi na sali sądowej - “podniecał go jej krzyk i płacz”. Następnie zadał jej kilka ciosów scyzorykiem w serce i poderżnął jej gardło, czym doprowadził do jej śmierci. Zeznaje również: “Udusiłem ją przez pomyłkę, a potem poderżnąłem jej gardło. Zabić jej nie chciałem. Naprawdę tego nie planowałem. Po prostu się stało”.
19 marca 2012 roku sąd skazuje go na dożywotnie pozbawienie wolności z możliwością ubiegania się o przedterminowe zwolnienie po 35 latach.
Iskierka, jak mówi o niej mama, zgasła 2 dni po swoich czternastych urodzinach, w czternastą rocznicę śmierci swojej siostry bliźniaczki. W Chlewiskach, miejscowości, gdzie znaleziono jej ciało, stoi dwutonowy głaz upamiętniający jej śmierć.
Źródła:
https://niepospolitastudencka.blogspot.com/2012/05/jak-zginea-ewelina-skwara-kim-by.html?m=1
https://www.newsweek.pl/polska/ewelina-skwara-zabojstwo-ewelina-skwara/c6rh1fg
https://www.rmf24.pl/fakty/polska/news-zabojca-14-letniej-eweliny-skazany-na-dozywocie,nId,59341
https://detektywonline.pl/ewelina-skwara-ostatnia-droga-do-szkoly/
Autorka: Karolina Seremet, wolontariuszka Fundacji Zaginieni
Zdjęcie: unsplash.com
Kobietobójstwo, czyli morderstwo kobiet ze względu na ich płeć, to skrajna forma przemocy wobec kobiet, której skala znacznie przewyższa społeczne i kulturowe wyobrażenia. Wbrew powszechnym przekonaniom kobietobójstwa stanowią wysoki odsetek zabójstw, których ofiarami są kobiety i wydarzają się wszędzie na świecie.
Pojęcie kobietobójstwa odnosi się do zabijania kobiet lub dziewcząt ze względu na płeć, jednak dotychczas ani wśród państw członkowskich UE, ani w skali światowej nie uzgodniono standardowej definicji kobietobójstwa. W deklaracji wiedeńskiej ONZ w sprawie kobietobójstwa po raz pierwszy określono jego różne rodzaje, w tym:
Choć kobietobójstwo często kojarzy się przede wszystkim z odległymi nam zjawiskami takimi jak tzw. honor killings, zabijanie kobiet w kontekście wojen czy zabijanie noworodków płci żeńskiej, najczęściej zabójcami są partnerzy — w 2021 roku aż 56% kobiet zabitych na świecie padło ofiarą zabójstw dokonywanych przez partnerów lub członków rodziny.
Standardowo 79% wszystkich ofiar zabójstw na całym świecie to mężczyźni, a 21% to kobiety. A jaki jest stosunek sprawców zabójstw? Aż 95% wszystkich sprawców zabójstw to mężczyźni, a 5% to kobiety. Taki stosunek utrzymuje się na zasadniczo stałym poziomie niezależnie od typu zabójstwa czy użytej broni.
Tylko w 2021 roku na całym świecie około 81 100 kobiet i dziewcząt padło ofiarami kobietobójstwa. Według badań przeprowadzonych przez UNODC i UN Women, w 2021 roku 56% kobiet zabitych na świecie padło ofiarą zabójstw dokonywanych przez partnerów lub członków rodziny, podczas gdy tylko 11% mężczyzn było ofiarami podobnych przestępstw. W skali Europy, w 2017 roku 24% wszystkich zabójstw bez względu na płeć ofiary miało za sprawcę partnera lub członka rodziny, a w skali globalnej było to 18%. Raport Eurostatu z 2023 roku wykazuje, że w Unii Europejskiej, choć wskaźniki zgonów z powodu zabójstw spadły zarówno u mężczyzn, jak i u kobiet, pozostają one około dwukrotnie wyższe u mężczyzn. Niemniej jednak, choć mężczyźni ogólnie mają wyższe ryzyko, że będą ofiarą zabójstwa to kobiety mają znacznie wyższe ryzyko, że będą zabite przez swoich partnerów lub członków rodziny.
Porównywanie statystyk dotyczących kobietobójstwa na arenie międzynarodowej jest bardzo trudne. Powodem są różne definicje prawne dotyczące sprawców i ofiar, różne poziomy efektywności policyjnej oraz stygmatyzacje związaną z ujawnianiem przypadków przemocy wobec kobiet. Jak jest w Polsce? W kodeksie karnym nie ma definicji kobietobójstwa, sprawca może jednak odpowiadać za zabójstwo, nieumyślne spowodowanie śmierci, lub ciężki uszczerbek na zdrowiu. EIGE zebrał dane dotyczące kobietobójstwa w wyniku przemocy partnera w Polsce od 2016 roku. Według danych policji w 2016 ofiar kobietobójstwa ze strony partnera było 71, w 2017 liczba ta wyniosła 192, a w 2018 — 168. Oficjalne statystyki dotyczące kobietobójstwa w Polsce nie oddają w pełni skali problemu. Obserwatorium ds. Kobietobójstwa szacuje, że w Polsce rocznie ginie aż 400-500 kobiet w wyniku przemocy domowej — liczba ta, oprócz zabójstw, uwzględnia też pobicia ze skutkiem śmiertelnym i samobójstwa, których przyczyną jest przemoc ze strony partnera/członka rodziny. Obserwatorium przy Centrum Praw Kobiet jest częścią globalnej inicjatywy „Femicide Watch” mającej na celu monitorowanie i analizowanie danych dotyczących kobietobójstwa na świecie, a także wypracowanie rozwiązań legislacyjnych, instytucjonalnych i społecznych, które pozwolą chronić kobiety i dziewczynki przed przemocą.
Walka z kobietobójstwem wymaga kompleksowego podejścia, które obejmie edukację społeczeństwa, zmiany legislacyjne, instytucjonalne i społeczne oraz skuteczne interwencje. Kobiety, które doświadczają przemocy, często spotykają się z brakiem wsparcia ze strony społeczeństwa i instytucji. Wielu sprawcom udaje się uniknąć odpowiedzialności, a ofiary doświadczają wtórnej wiktymizacji ze strony pracowników instytucji, takich jak policja czy sądy. To sprawia, że wiele kobiet boi się zgłaszać przemoc i szukać pomocy. Konieczne jest promowanie równości płci, szkolenie społeczeństwa w zakresie przeciwdziałania przemocy oraz wprowadzenie surowszych kar dla sprawców przemocy. Ważne jest również inwestowanie w rozwój instytucji i programów, które zapewnią wsparcie ofiarom przemocy, takie jak ośrodki pomocy, linie telefoniczne i schroniska. Warto zwrócić uwagę na fakt, że morderstwa kobiet często są poprzedzone wielokrotnymi aktami przemocy z rąk partnera lub byłego partnera — zabójstwa nie dzieją się w próżni, dlatego konieczne jest wprowadzenie zmian mających na celu skuteczne przeciwdziałanie przemocy domowej i seksualnej.
Platforma https://femicide-watch.org/ zbiera i udostępnia publikacje dotyczące kobietobójstwa na świecie — są to zarówno raporty organizacji pozarządowych, zbiory danych statystycznych, jak i analizy oraz propozycje rozwiązań mających na celu zwalczanie kobietobójstwa. W Polsce istnieje Obserwatorium ds. Kobietobójstwa, gdzie znajdują się praktyczne informacje i artykuły dotyczące kobietobójstwa po polsku. Na https://cpk.org.pl/obserwatorium-kobietobojstwo/ można wypełnić formularz karty zagrożenia, która może pomóc w uświadomieniu sobie czy spotyka nas przemoc domowa.
Potrzebujesz pomocy psychologicznej? Napisz na psycholog@fundacjazaginieni.pl i umów się na bezpłatną konsultację.
Źródła:
Autorka: Zu, Wolontariuszka Fundacji Zaginieni
To, co dzieje się obecnie, nie jest wymysłem naszych czasów. To wszystko działo się już w każdej wcześniejszej epoce. Może nie na taką skalę, a może wówczas sprawy po prostu nie były nagłaśniane przez ograniczony dostęp do mediów. Wiele informacji zostało również zatajonych, prowadząc do idealizowania przeszłości – gdyż z czasem wypiera się pewne fakty.
Cofnijmy się na chwilę do XIX i XX wieku. Dawniej sytuacja panny, która urodziła dziecko, spotykała się z ostracyzmem społecznym. Ojciec dziecka zazwyczaj nie chciał poślubić jego matki ze względu na różnice społeczne. Zrozpaczone kobiety wolały widzieć dzieci w trumnach niż w kołyskach. Nie było antykoncepcji, było za to wiele przemocowych rodzin, gdzie mężczyzna uważał, że jego powinnością jest wybudować dom i spłodzić syna. Nieszczęśliwie rodziły się córki, które w niewyjaśnionych okolicznościach znikały…
Na przykładzie, być może najbardziej medialnym, zniknięcia małej Madzi z Sosnowca, zobaczmy, jak jest teraz. Informacje o zaginionym dziecku pojawiły się we wtorek 24 stycznia 2012 roku. Matka Madzi utrzymywała, że wracając ze spaceru została uderzona w tył głowy, wskutek czego straciła przytomność, a kiedy się ocknęła, jej półrocznej córeczki nie było już w wózku. Akcja poszukiwawcza trwała 10 dni. Internet huczał.
2 lutego Katarzyna Waśniewska, matka Madzi, wyznała, że jej córka nie została porwana, ale zginęła w wyniku nieszczęśliwego wypadku. Madzia miała upaść na podłogę i uderzyć główką o próg, po tym, jak wyślizgnęła się z kocyka. Wówczas prokuratura przedstawiła Waśniewskiej zarzut nieumyślnego spowodowania śmierci.
W lipcu 2012 roku przez specjalistów z zakresu medycyny sądowej została wydana opinia, że dziecko zmarło na skutek gwałtownego uduszenia. Waśniewska zaczęła się ukrywać, wydano za nią list gończy. 21 listopada została odnaleziona przez policjantów we wsi Turośl, gdzie spełniała swoje pasje, jeżdżąc w bikini na koniu.
Waśniewska została skazana na 25 lat pozbawienia wolności. Jeśli odsiedzi cały wyrok, wyjdzie na wolność w 2037 r. Będzie miała wtedy 47 lat.
Historia małej Madzi przypomina bulwersującą sprawę, którą żyła cała Ameryka – sprawę zniknięcia 3-letniej Caylee Anthony.
16 czerwca 2008 roku 25-letnia Casey Anthony opuściła dom rodzinny na przedmieściach Orlando ze swoją trzyletnią córeczką. Dziadkowie małej Caylee nie wiedzieli, co się dzieje z ich wnuczką, ponieważ Casey, utrzymująca z nimi kontakt jedynie telefoniczny, zapewniała, że wszystko ma pod kontrolą. Wielokrotnie chcieli porozmawiać z wnuczką, jednak Casey tłumaczyła, że ciężko pracuje, a mała Caylee jest w tym momencie pod opieką niani. Dziadkowie mieli przeczucie, że coś złego mogło przydarzyć się ich wnuczce, dlatego zgłosili jej zaginięcie.
13 lipca ojciec Casey, George Anthony, otrzymał wiadomość z posterunku o zlokalizowaniu samochodu jego córki. Po odebraniu auta zauważył, że z bagażnika wydobywa się smród porównywalny do rozkładającego się ciała. Te podejrzenia jednak się nie potwierdziły, a w bagażniku znaleziono jedynie stertę śmieci.
Matka dziewczynki została wkrótce zatrzymana i przesłuchana. Casey przyznała, że nie ma pojęcia, gdzie jest jej dziecko. Zarzekała się, że dziewczynka została porwana przez Zanaidę - rzekomą nianię, a ponieważ obawiała się podejrzliwości policji, próbowała szukać córki na własną rękę. Nikt jednak nie uwierzył w jej zeznania. Szybko ustalono, że kobieta o takich personaliach jak niania naprawdę istnieje, ale nigdy nie miała żadnej styczności z zaginioną dziewczynką. Przy okazji wyszło na jaw, że kobieta, która utrzymywała, że ciężko pracuje, w ostatnim czasie tak naprawdę bawiła się w najlepsze. Zrobiła sobie nawet tatuaż "Bella Vita" - "Życie jest piękne". Została oskarżona o składanie fałszywych zeznań. Wszyscy podejrzewali także, że Casey zabiła swoją córeczkę - sąd był jednak sceptyczny. Po wpłaceniu kaucji w wysokości 500 tys. dolarów Casey opuściła areszt.
W grudniu 2008 roku na zalesionym obszarze nieopodal domu Casey policja odnalazła plastikowy worek na śmieci, a w nim ciało dziewczynki owinięte w koc. Przypadek ten został uznano za zabójstwo, choć dokładna przyczyna śmierci pozostała niejasna. Casey oskarżono o morderstwo, co wywołało kolejny proces sądowy. Prokurator twierdził, że Casey zamordowała swoją córkę, ponieważ stała na przeszkodzie wobec preferowanego przez nią trybu życia. W trakcie procesu przedstawiono wiele dowodów, w tym worki na śmieci znalezione w domu Casey, które były identyczne z tym, w którym znajdowało się ciało dziecka. Eksperci ujawnili również, że Casey wyszukiwała w internecie podejrzane słowa, takie jak "chloroform", "uraz szyi", "łopata". W bagażniku jej samochodu odkryto ślady chloroformu i substancje chemiczne wydzielające się podczas rozkładu ciała. Odkryto tam również włosy należące do Caylee, których cebulki wykazywały ciemne obwódki, jakie powstają po śmierci.
Casey groziła kara śmierci, a sprawę śledziły miliony ludzi na całym świecie. Casey została okrzyknięta "najgorszą matką Ameryki", a opinia publiczna była zdecydowanie przeciwko niej. Podczas procesu Casey stwierdziła jednak, że razem z ojcem upozorowała morderstwo podczas jednej z kłótni, a w rzeczywistości Caylee utopiła się w basenie na ich posesji. Twierdziła, że bała się wyznać prawdę i, że miała problemy psychiczne, dlatego po "zaginięciu" Caylee wciąż prowadziła rozrywkowy tryb życia. Jej ojciec, George, który był byłym policjantem, zeznawał przeciwko córce.
Kiedy wydawało się, że sprawa jest przegrana dla Casey, nagle pojawiły się wątpliwości co do dowodów i procedur śledczych. Cindy, matka Casey, zeznała natomiast, że to ona szukała tych podejrzanych słów na komputerze córki, tłumacząc to działaniem na rzecz swojej przyjaciółki, która wcześniej uległa wypadkowi. W swoim przemówieniu końcowym prokurator Jeff Ashton oskarżył Casey Anthony o uduszenie córki, a następnie ukrycie jej ciała w lesie. Podczas tej części procesu Casey tylko się uśmiechała i nie składała już dalszych zeznań.
Kolejny przełom w tej sprawie miał miejsce w lipcu 2011 roku, kiedy Casey została uznana za niewinną i skazano ją jedynie na trzy lata więzienia za składanie fałszywych zeznań. Reakcją opinii publicznej było oburzenie, a w mediach pojawiły się materiały sugerujące jej winę jako morderczyni. Wiosną 2017 roku Anthony udzieliła serii ekskluzywnych wywiadów dla The Associated Press, w których twierdziła, że do dziś nie wie, jak zmarła Caylee. Dodała także: "Nie obchodzi mnie, co ktoś o mnie myśli; nigdy nie będzie. Nic mi nie jest. W nocy sypiam dobrze". Anthony obecnie mieszka i pracuje z Patrickiem McKenną – prywatnym detektywem, który prowadził śledztwo dla jej zespołu obrony.
Źródła:
Autor: Monika Kaleta-Saidi, wolontariuszka Fundacji Zaginieni
Zdjęcie: unsplash.com