Od kiedy pamiętam w moim domu zawsze była przemoc, alkoholizm, pełno nieznanych mi pijanych ludzi. Nie wiem, czy miałam wtedy choć jeden szczęśliwy dzień, zawsze brakowało mi miłości, nigdy nie widziałam rodziców przytulających się, zawsze była szarpanina, pobicia.
Zacznijmy od początku. Od pierwszego do piątego roku życia nie jestem w stanie przypomnieć sobie jakichkolwiek wydarzeń, natomiast wiem, że od urodzenia była u mnie patologia.
Tęskniłam za nim i cieszyłam się jednocześnie, że go nie ma i nie skrzywdzi mamy. Kiedy był w domu jedyne co dało się wyczuć w powietrzu to totalne przerażenie. Siedziałam przy mamie wiedząc, że za chwilę tata pobije ją kolejny raz do nieprzytomności, że znowu będę musiała błagać go, aby przestał, bo ją zabije, płakać, krzyczeć, straszyć, że zrobię sobie albo jemu krzywdę. Psychicznie byłam wrakiem, 6-7 letnią dziewczynką, która wszystkie obowiązki przejęła po to, aby mamie było lżej, aby tata był zadowolony, że jest czysto, mimo że sam robił z naszego mieszkania melinę. Bałam się każdego dnia, nie wiedziałam co tym razem stanie się z mamą, czy będziemy miały coś do jedzenia, czy przeżyje.
Nie mogłam nic zrobić. Widok krwi nie jest mi obcy, to była moja codzienność, dodatkowo dochodził strach o moje rodzeństwo, wszystkim musiałam się zająć. Rodziców często nie było w domu, jak byli to pijani i wtedy zaczynały się awantury, które kończyły się pobiciem mojej rodzicielki do takiego stopnia, że na ścianę pryskała krew.
Nie wiem tak właściwie kim był ten człowiek, jakiś kolejny kolega od kieliszka mojego taty. Leżałam na łóżku, na podłodze spało kilkoro pijanych osób. Udawałam, że śpię, chciałam zniknąć. Nagle pod piżamą poczułam dużą, męską, ohydną rękę, usłyszałam głośne, dziwne oddechy. Kiedy otworzyłam oczy, żeby to przerwać zobaczyłam pijanego faceta, który robił sobie dobrze. Miałam dość. Czułam się okropnie. Po raz kolejny chciałam zniknąć. Mój tata wszedł akurat do pokoju i zobaczył co się dzieje, pobił faceta i wyrzucił go z domu, nie pamiętam jednak co było dalej. Nikomu o tym nie mówiłam, tata również później milczał.
Nikt inny nie pomógł, nikt nie chciał widzieć cierpienia mojego rodzeństwa, mojego oraz mamy. Sąsiedzi wiedzieli co u nas się dzieje, jednak bali się taty. Kiedy kurator przychodził do domu wszystko było zawsze odpicowane, mama robiła porządki, w lodówce było jedzenie. Na co dzień byłam sama ze swoim młodszym rodzeństwem, w brudzie i bez jedzenia. Jednak kurator nie dał się zwieść, wiedział, że dzieje się u nas źle. Nie wiem, czy ktoś zna tak dobrze jak ja uczucie nienawiści i miłości do swoich rodziców, zawsze martwiłam się o mamę, mogłabym oddać za nią, mimo wszystko, życie.
Posłuchaliśmy jej, natomiast policjanci nie mieli problemu, aby nas ściągnąć z szafy czy wyciągnąć z pod stołu. Byłam oszołomiona, słyszałam krzyk mamy, wyrywałam się, aby zobaczyć co jej robią, bałam się, że już nigdy jej nie zobaczę. Pierwsze co usłyszeliśmy, to że zawiozą nas do babci, po zamknięciu drzwi w radiowozie powiedzieli, że jedziemy do domu dziecka. Płakałam, nie z powodu, że nas zabierają, na tamtą chwilę nie wiedziałam czym jest dom dziecka, ale ze strachu co będzie z mamą, że zostawiają ją samą z tatą, że nie będzie miał kto jej ochronić. Wszystko działo się tak szybko.
Przez pierwsze miesiące w domu dziecka płakaliśmy wraz z moim rodzeństwem, pytaliśmy o mamę, kiedy nas zabierze, jednak to nigdy nie nastąpiło. Z biegiem czasu myślę, że to dobrze natomiast jako mała dziewczynka nie bardzo rozumiałam, że mogę zostać tam bez mamy, cierpiałam, bo wiedziałam, że nie będzie w stanie wygrać z alkoholizmem, strachem przed tatą.
Z biegiem czasu przyzwyczaiłam się do życia w domu dziecka, miałam tam bardzo dużo wsparcia w wychowawcach, miłości, czułam się bezpiecznie. Mama odwiedzała nas tyle na ile mogła, tata odwiedził nas raz, dwa razy max. Najbardziej bolały mnie momenty, kiedy mieliśmy jechać do domu na przepustkę a mama nie przyjeżdżała po nas, mimo że było ustalone to dwa tygodnie wcześniej. Wtedy siedziałam wraz z rodzeństwem na parapecie z przyklejoną głową do okna i płakałam, że nas zostawiła, że nie możemy się z nią zobaczyć. Takich sytuacji było wiele, mama od zawsze traktowała mnie bardziej jako przyjaciółkę, aniżeli córkę, więc z każdym problemem dzwoniła do mnie, każdy swój smutek, ból przelewała na mnie. Wtedy myślałam, że to normalne. Patrzyłam na jej cierpienie, nie mogąc nic zrobić.
Moja mama związała się z innym mężczyzną po jakimś czasie od rozwodu z tatą, ten również okazał się być alkoholikiem, doczekała się z nim dzieci. Pamiętam, że wtedy byłam bardzo zła, bałam się, że te dzieci również trafią do domu dziecka.
Pewnego dnia, kiedy siedziałam w swoim pokoju w domu dziecka, zadzwonił do mnie wujek. Powiedział, że nie mogą znaleźć mamy i mojego najmłodszego brata, że zabrała go i gdzieś wyszła nic nie mówiąc. Na początku byłam w szoku, później się rozpłakałam, chciałam jechać do miasta, w którym mieszkała moja mama, żeby ją szukać, ale nie mogłam, byłam za mała. Przez cały czas byłam w kontakcie z wujkiem, szukali jej wraz z facetem, z którym się związała. Cały czas siedziałam na telefonie czekając na jakąkolwiek informacje. W głowie miałam najgorsze myśli, że ktoś ją porwał, zabił a brata sprzedał na czarnym rynku. Nie mam pojęcia skąd przyszło mi to do głowy. Dzień w dzień czekałam na informację czy mamę znaleźli, jednak mijały 2 miesiące. Przez ten czas płakałam codziennie, zadręczałam się, ponownie zaczęłam myśleć, że już nigdy nie zobaczę jej oraz mojego kilkumiesięcznego brata.
Okazało się, że przez ten czas piła codziennie, była w ciągu alkoholowym. Ta sytuacja była dla mnie na tyle traumatyczna, że kiedy tylko wracała do nałogu ja panikowałam, błagałam ją, żeby poszła na leczenie, za każdym razem płakałam, wpadałam w histerię.
Po tej sytuacji czułam się jak robot, wszystko robiłam automatycznie. Myślami byłam przy mamie, jednak już wtedy nie łudziłam się, że nas zabierze z domu dziecka. Wtedy dziękowałam Bogu, że nas zabrali, dziękowałam za to, że w końcu jestem bezpieczna, nie brakuje mi schronienia, jedzenia, dziękowałam za to, że nie muszę się już bać. Nikt natomiast nie rozumiał mojej tęsknoty i strachu o życiu mamy.
Nie jest dla mnie obce to, jaką krzywdę są w stanie wyrządzić sobie ludzie. Sytuacji było o wiele więcej, jednak ten list byłby zbyt długi gdybym miała wszystko opisać.
Zaczęło się od rozdrażnienia, upijania się a skończyło na próbach samobójczych. Tak bardzo chciałam wtedy umrzeć. Każdy dzień był katorgą. Chciałam tylko spać, nic nie czuć. Przy każdej kłótni z partnerem szantażowałam go, że coś sobie zrobię. Nie radząc sobie z emocjami krzywdziłam się, drapałam ręce do krwi, gryzłam się, nacinałam skórę nożyczkami, każdym ostrym przedmiotem, przynosiło mi to ulgę. Nie wiedziałam jak inaczej mam poradzić sobie z natłokiem myśli, z emocjami. Kiedy byłam zła stawałam się kimś innym, jakimś potworem.
Nadszedł dzień, kiedy po kłótni z partnerem zaczęłam sobie ciąć ręce. Szantażowałam go, że się zabije, tak bardzo chciałam wtedy czuć się zaopiekowana. I wiecie co? Nie wytrzymał i zadzwonił na 112.
Byłam w ogromnym szoku, dla mnie to było tylko straszenie, a tu nagle miałam jechać do szpitala psychiatrycznego. Kiedy przyjechał medyk zapytał mnie czy pójdę sama czy mają zastosować środki przymusu, zapiąć w pasy. Mój partner był w takim samym szoku jak ja. Nie wiedział, że będą chcieli zabrać mnie do szpitala, na zewnątrz byłam twarda, ale wewnątrz cała się trzęsłam. Zapytał medyka czy może ze mną jechać, żeby przy mnie być. Mógł pojechać za nami.
Przyjechałam do szpitala, weszłam do gabinetu, porozmawiałam z psychiatrą. Pokazałam jej ręce. Zapytała mnie czy chce zostać w szpitalu na obserwacji. Nie wyobrażałam sobie jak mogę pozostawić nagle studia, nie zgodziłam się. Na drugi dzień po tej akcji udałam się do psychiatry. Tam dowiedziałam się, że cierpię na depresję utajoną. Zostały mi przepisane leki. Przez 2 miesiące dochodziłam do siebie i w końcu poczułam, że wróciłam prawdziwa ja, spokojna, wrażliwa, empatyczna.
Myślę, że jako dziecko wiele rzeczy, sytuacji wyparłam, ale ogromna miłość do mamy, pomimo tego całego zła, pozwoliła mi wierzyć, że kiedyś to się skończy. Miałam nadzieję na lepsze jutro. Biorąc na siebie obowiązki rodziców czułam się w jakimś stopniu ważna. Byłam potrzebna mojemu rodzeństwu. Myśl o nich sprawiała, iż wiedziałam, że nie mogę się poddać i muszę walczyć o nasze życie, szczęście.
Depresja próbowała zaćmić moje myślenie o przyszłości, natomiast dla mnie było na tyle ważne, że zawsze widziałam malutkie światełko, nadzieję na to, że musi być lepiej. Być może nauczyłam się tego już jako dziecko i z tego też powodu było mi łatwiej to światełko zauważyć. Poza tym kochałam i kocham życie – to najcenniejszy dar od Boga.
Autor: Magdalena, wolontariuszka Fundacji Zaginieni
Zdjęcie: unsplash.com