Ta historia zaczyna się w mroźny styczniowy wieczór 2006 roku, od słów, które pani Marianna zapamięta na zawsze.
„Tylko nie patrz w to okno…”
Tymi słowami, w piątek 13 stycznia, około godziny 19:15, Justyna żegna się z matką, zamykając drzwi mieszkania przy ulicy Topolowej w Kamieniu Pomorskim. Wychodząc z bloku, spotyka sąsiadkę. Kobiety wymieniają kilka uprzejmości, ale Justyna szybko ucina rozmowę. Informuje, że spieszy się na autobus do Szczecina, bo ma zjazd na studiach. Sąsiadka przez chwilę odprowadza wzrokiem młodą kobietę, gdy ta pośpiesznie kieruje się w stronę ulicy Szczecińskiej. Nikt wtedy jeszcze nie wie, że Justyna nie widnieje już na liście studentów Akademii Rolniczej, gdzie studiowała zaocznie finanse. Nie kursują również żadne autobusy w kierunku Szczecina.
Następnego dnia młodszy o dwa lata brat Justyny – Mariusz – przebywa na studniówce, gdy około północy otrzymuje wiadomość z numeru telefonu siostry. Choć dziś trudno mu sobie przypomnieć dokładnie treść SMS-a, zapamiętał, że wspominała ona w nim o kłótni z matką i wyjeździe. Wiadomość wywołała w nim niepokój. Próbował się skontaktować z siostrą, lecz jej telefon był nieaktywny. Opuścił studniówkę i podjął próbę odnalezienia siostry. Do szkoły wrócił dopiero po kilku godzinach, gdy jego poszukiwania nie przyniosły żadnych rezultatów.
W niedzielę rano do domu państwa Kanickich przychodzi kolega Mariusza – Rafał S. Zjawia się pod pretekstem oddania magazynu motoryzacyjnego. Mężczyzna jest dobrze znany pani Mariannie. Bywał u nich wcześniej, a jego relacja z Justyną była powodem wielu spięć między matką a córką. Pani Kanicka początkowo nie chce go wpuścić do syna, który jeszcze śpi, ale pod wpływem jego nacisków otwiera drzwi. Ta krótka wizyta wzbudza jej podejrzliwość, zwłaszcza, że dotyczy Mariusza, a nie Justyny, jak to miało miejsce wcześniej.
Nieco później do domu Kanickich dzwoni koleżanka Justyny ze Szczecina. Magda, podobnie jak zaginiona, pracowała w banku SKOK. Justyna pracowała w placówce w Kamieniu Pomorskim, a jej koleżanka w oddziale szczecińskim. Poznały się na jednym ze szkoleń dla pracowników. Magda dzwoni, by dowiedzieć się, czy Justyna już wróciła. Dowiaduje się, że Justyna pojechała do Szczecina na uczelnię i zamierza nocować u koleżanki o imieniu Magda. Zgodnie z informacjami przekazanymi przez Justynę przed piątkowym wyjściem z domu, miała wrócić ze Szczecina w niedzielę po zajęciach.
Magda przyjmuje tę wiadomość, ale nie daje jej ona spokoju. Analizuje wcześniejsze rozmowy z Justyną. Nigdzie w nich nie pojawia się wzmianka o innej Magdzie mieszkającej w Szczecinie. Dzwoni ponownie do Kanickich, dzieląc się informacją o nietypowym SMS-ie, jaki otrzymała rano z numeru telefonu Justyny: „WyjezdzamJakNajdalejStad”. Zarówno szczeciniankę, jak i panią Mariannę, zaniepokoiła nie tylko treść wiadomości, ale również jej forma – Justyna zawsze dbała o poprawną pisownię.
Matkę Justyny dręczą coraz gorsze przeczucia. Jak wspomina w rozmowie z nami, „po tym telefonie wiedziała już, że coś złego jej się stało”. Chce zgłosić sprawę na policję, jednak inni członkowie rodziny sugerują, by zachować spokój i jeszcze chwilę poczekać. Kiedy w poniedziałek Justyna nie wraca do domu, pani Marianna stara się dodać sobie otuchy, tłumacząc, że być może córka musiała zostać dłużej w Szczecinie, by pozałatwiać swoje sprawy.
Na komisariat policji w Kamieniu Pomorskim zgłasza się dyrektor SKOK-u, w którym pracowała Justyna. Informuje, że z sejfu placówki, do którego miała dostęp jedynie Justyna, zniknęło 13 549,18 zł. Jednocześnie wskazuje, że Justyna była pracownicą o nieposzlakowanej opinii – odpowiedzialną, sumienną i uczciwą. Na wieść o tych wydarzeniach pani Marianna nie czeka dłużej i niezwłocznie udaje się na policję, by zgłosić zaginięcie córki.
Rozmawiając z rodziną i znajomymi Justyny, wyłania się obraz spokojnej, otwartej i ufnej dziewczyny. Opisują ją jako serdeczną, uczynną osobę, zawsze chętną do pomocy. Podkreślają jej odpowiedzialność i sumienność. Kochała muzykę i literaturę, pragnęła się rozwijać. Ambitnie podchodziła do kursu nauki jazdy, który przerwało jej nagłe zaginięcie. Jak wiele młodych kobiet w jej wieku, marzyła o miłości na dobre i złe, oraz o założeniu rodziny. To było jedno z jej głównych pragnień.
Miała też swoje kompleksy, ale kto ich nie ma? Justyna nosiła okulary z powodu wady wzroku, a jej prawa noga była o 2 cm krótsza od lewej. Ta ostatnia dolegliwość najbardziej jej doskwierała. Zwierzała się rodzinie, że chciałaby poddać się operacji, która mogłaby zniwelować tę różnicę. Te drobne niedoskonałości, choć dla innych mogłyby być niezauważalne, dla Justyny były źródłem kompleksów i wpływały na jej samoocenę. Bliscy wspominają, że preferowała domowe zacisze, choć nie unikała też dyskotek. Nie miała szerokiego kręgu znajomych – jej bliscy to głównie kilka koleżanek i kuzynki.
Justyna była bardzo związana ze swoim młodszym bratem. To właśnie dzięki niemu poznała Rafała, wielkiego fana motoryzacji, podobnie jak Mariusz. Rafał wyróżniał się na tle mieszkańców Kamienia Pomorskiego początku lat dwutysięcznych. Słynął ze swojego zamiłowania do sportowych samochodów, które sprowadzał z zagranicy i nimi handlował. Lubił szybkie samochody, szybkie życie, kobiety i pieniądze. Był stałym uczestnikiem wyścigów na lotnisku w Śniatowie oraz innych zachodniopomorskich pasach startowych. Jego dostrzegalny na pierwszy rzut oka urok osobisty, nieprzewidywalność i nonszalancja przyciągały kobiety. Również Justynie trudno było się oprzeć temu zwodniczemu czarowi, mimo że mężczyzna nie cieszył się dobrą reputacją.
Ich związek rozwijał się w tajemnicy. Para spotykała się na Cmentarzu Wojennym przy ulicy Szczecińskiej i w zakamarkach uliczki przy piekarni, które trudno było dostrzec z okien domu państwa Kanickich. Czasami Rafał bywał u Justyny, innym razem spędzali czas w mieszkaniu sąsiadki, którym opiekowała się Justyna podczas jej wyjazdów. Rafał nalegał, by ich znajomość utrzymywać w sekrecie. Justynie to nie odpowiadało, ale zgadzała się na to, by tylko utrzymać relację. Zakochana dziewczyna nie wiedziała, że jej wybranek skrywa mroczną stronę.
Rafał miał swoje powody, by trzymać tę znajomość w ukryciu. Oficjalnie był w wieloletnim związku z kobietą, z którą mieszkał. Justyna wiedziała o ich romantycznej przeszłości, ale nie była pewna ich aktualnego statusu. Gdy dopytywała, Rafał zapewniał, że mieszka z byłą partnerką wyłącznie ze względu na łączące ich interesy. Uspokajał ją, twierdząc, że nie ma między nimi żadnej bliższej więzi.
Wszyscy, poza Justyną, zdawali sobie sprawę, że zapewnienia Rafała były kłamstwami. Wiedziała o tym również mama Justyny, która z bólem obserwowała, jak córka zmienia się pod wpływem tej znajomości. Stała się bardziej skryta, coraz częściej brakowało jej pieniędzy. Pani Marianna podejrzewała, że córka oddawała zarobione pieniądze swojemu chłopakowi. To było źródłem wielu napięć między nimi. Jak się okazało, podejrzenia matki były słuszne. Justyna większość swoich pieniędzy przeznaczała na ukochanego; kupowała mu doładowania do telefonu, finansowała części do samochodów, wspierała jego życie i przyjemności. Zaniedbywała własne potrzeby do tego stopnia, że tuż przed zaginięciem nie było jej stać na nowe zimowe buty. Owijała sobie stopy reklamówkami, by izolować je od przemokniętych podeszw.
Rodzina i koleżanki coraz bardziej martwili się o Justynę. Zdaniem wszystkich Rafał manipulował nią dla własnych korzyści, wykorzystując jej łatwowierność. Na krótko przed zaginięciem, w jednej z rozmów, Justyna zwierzyła się koleżance, że Rafał nie pracuje i traktuje ją jak „bankomat” – ciągle pożycza pieniądze, których nie oddaje. Skarżyła się, że ją poddusza, wykręca ręce, mówi, że jest słaba, sprawdza, ile wytrzyma bez powietrza. Justyna rozważała odejście od niego, ale jeszcze w innych rozmowach opowiadała o planach wspólnego zamieszkania, które były przedmiotem dialogu między nimi.
Justyna nie była jedyną ofiarą Rafała, który równocześnie spotykał się z kilkoma kobietami. Nie szczędził kolegom opowieści o swoich seksualnych podbojach w ościennych miejscowościach. Kłamstwa, manipulacje, tajemnice i izolowanie partnerek od innych osób były codziennością związanych z nim kobiet. Mieszkańcy Kamienia Pomorskiego pamiętają go jako osobę powiązaną z podpaleniami, wymuszeniami, kradzieżami i nielegalnymi interesami. Rafał wyłudzał od kobiet mniejsze lub większe sumy pieniędzy pod różnymi pretekstami, na przykład na fikcyjne leczenie onkologiczne czy spłatę długów. Przemoc była na porządku dziennym, a sam Rafał zdawał się nią bawić.
Jedna z kobiet wspominała, jak pewnego razu podczas kłótni padła ofiarą jego napaści fizycznej. Wspominała, że cieszył się z jej strachu, z tego, że ma nad nią władzę. Inna opowiadała, jak po kłótni przyniósł w reklamówce serce jej pupila. To nie był pierwszy pies, którego tak brutalnie się pozbył. Mieszkańcy miasta pamiętają, jak jeszcze jako nastolatek otworzył drzwi znajomym w zakrwawionym fartuchu, w trakcie rozczłonkowywania truchła zwierzęcia. Nie wyglądało na to, by sam fakt przyłapania go na gorącym uczynku w jakikolwiek sposób go speszył. Trudno było dostrzec u niego jakiekolwiek adekwatne emocje w związku z dokonanym czynem. Szerszy „repertuar” swoich agresywnych skłonności Rafał miał jednak dopiero zaprezentować.
Na początku stycznia 2006 roku związek Rafała i jego długoletniej partnerki osiąga apogeum kryzysu. Po rozmowach z bratem i psychologiem kobieta utwierdza się w przekonaniu, że ich relacja daleka jest od normalności. Przemoc, której doświadcza, zaczyna coraz bardziej na nią oddziaływać. Ma już dość złego traktowania, upokorzeń i ciągłego pożyczania pieniędzy, które rzadko kiedy są jej zwracane. W nocy z 8 na 9 stycznia, podczas kolejnej kłótni, postanawia wyrzucić Rafała z domu i zakończyć związek. Rafał nie zgadza się z jej decyzją. W trakcie eskalującej awantury demonstruje broń, grożąc samobójstwem. Kobieta pozostaje nieugięta i wystawia jego rzeczy za drzwi.
Następnego dnia Rafał zjawia się u swojej znajomej w Dziwnowie. Prosi o możliwość pomieszkania u niej, dopóki nie znajdzie stancji. Kobieta zgadza się. Mimo że zostawia swoje rzeczy u znajomej, nie zostaje tam zbyt długo. Już nazajutrz znika na kilka dni, by wrócić cały przemoczony i z gorączką w sobotni poranek.
Trudno określić, gdzie przebywał przez większość swojej nieobecności w Dziwnowie. Wiemy, że to człowiek „wielu miejsc”, który, mimo stałego lokum u dziewczyny, ma dostęp do innych mieszkań, w których prowadzi podwójne życie. Widać, że wiele jego działań ma na celu odzyskanie byłej partnerki. W desperackich próbach posuwa się do wyrafinowanego stalkingu: dzwoni do niej z różnych numerów, obserwuje ją, pojawia się w pobliżu jej domu.
W tym czasie przejmuje numer komórkowy Justyny, z którego ta kontaktowała się z bliskimi. Teraz również z niego dzwoni do byłej partnerki. Wiemy, że noc z czwartku na piątek spędza w hotelu niedaleko jej domu. Z okien tego hotelu jeszcze wielokrotnie będzie ją obserwował w przyszłości.
W międzyczasie Justyna zaczyna zaciągać zobowiązania finansowe w kilku bankach. Pożycza również pieniądze od brata i mamy, argumentując, że potrzebuje na szkołę.
Jak co dzień, Justyna rano je śniadanie z rodzicami. Tego dnia wydaje się bardziej zamyślona, jakby coś ją martwiło. Rozpoczyna rozmowę o pożyczkach klientów banku, dziwiąc się, dlaczego ludzie nie spłacają długów. Ojciec, nie chcąc, by córka zamartwiała się cudzymi problemami, ucina temat. Nikt nie podejrzewa, że kryją się za tym jej własne kłopoty, a nie problemy banku. Po pracy udaje się na lekcje jazdy, a następnie kontaktuje się z budki telefonicznej z numerem, który wcześniej odebrał jej Rafał S.
Około godziny 18:00 centrala ochrony banku odnotowuje sygnał otworzenia drzwi do SKOK-u. Alarm podnosi również pies właścicielki zakładu fryzjerskiego, mieszczącego się na tym samym piętrze co bank. Pies, który znał Justynę i nigdy nie szczekał, gdy przychodziła do pracy, tym razem reaguje inaczej. Wszystko wskazuje na to, że tym razem wchodząc do banku Justyna nie była sama.
Po godzinie 18:00 Justyna pojawia się w lokalnym sklepiku z plikiem banknotów stuzłotowych, które próbuje wymienić na większe nominały. Ekspedientka, nie mając odpowiednich nominałów, odmawia wymiany. Po powrocie do domu Justyna mówi matce, że jedzie na zjazd uczelniany do Szczecina i planuje zatrzymać się u koleżanki, a wróci w niedzielę. Informacja ta zaskakuje matkę, ponieważ zwykle córka wyjeżdżała rano i wracała tego samego dnia. Uwagę pani Marianny zwraca także podejrzanie pusta torba, którą Justyna zwykle zabierała. W pośpiechu pakuje trzy banany i wychodząc, rzuca matce: „tylko nie patrz w to okno…”.
Szacuje się, że wychodząc z domu Justyna miała przy sobie około 32 tysiące złotych, które zdobyła w ostatnich dniach. O godzinie 19:17 wykonuje połączenie z budki telefonicznej przy ul. Szczecińskiej do Rafała. To ostatni ślad, jaki po sobie zostawia.
Krótko po zaginięciu Justyny Rafał pojawia się w mieszkaniu byłej dziewczyny z plikiem blisko 20 tysięcy złotych. Błaga, by do niego wróciła, obiecując, że zajmie się nią. Kobieta odrzuca jego propozycję, co w kolejnych miesiącach sprowokuje nasilenie przemocy. Rafał rozwiesza ogłoszenia matrymonialne z jej numerem, śledzi ją, obserwuje jej dom z okien hotelowych, a nawet próbuje ją wciągnąć do samochodu. Ostatecznie podpala jej samochód. Mimo zgłoszeń na policję, sprawy są umarzane.
Ponad pół roku później, brat Rafała, Sebastian, podczas rozmowy z kolegą przyznaje, że Rafał kontaktował się z nim, prosząc o pożyczenie łopaty, twierdząc, że zakopał się samochodem. Początkowo zaprzecza, by taka rozmowa miała miejsce, ale później przyznaje, że mogło się to wydarzyć, choć nie pamięta szczegółów. To ten sam Sebastian, który podczas kłótni mówi do swojej konkubiny: „zginiesz jak Kanicka na Cygańskich Stawkach”. Cygańskie Stawki to rozległy obszar borowinowy, dobrze znany Rafałowi, gdzie często przebywał, pomagając koledze.
Zaginięcie Justyny zostało od razu zakwalifikowane przez śledczych jako ucieczka. Uznali, że dziewczyna dobrowolnie zerwała więzi rodzinne, a skradzione pieniądze miały jej pomóc w rozpoczęciu nowego życia. Śledczy zignorowali inne możliwe scenariusze. W początkowej fazie poszukiwań zablokowano rodzinie możliwość nagłaśniania sprawy, a wnioski o wydanie bilingów złożono z opóźnieniem i niekompletnie. W rezultacie, wielu połączeń z feralnego weekendu nie dało się już odzyskać. Nie przeprowadzono także podstawowych działań, takich jak rozpytanie świadków. Wszelkie prośby rodziny o przesłuchanie chłopaka Justyny, czy zabezpieczenie jego samochodu, były odrzucane jako bezpodstawne.
Po dwóch latach pani Kanicka podjęła walkę o zmianę kwalifikacji sprawy i zgłosiła zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa. Kamieński prokurator odrzucił ten wniosek, ale matka Justyny nie ustawała w walce. Zwróciła się o pomoc do Rzecznika Praw Obywatelskich, Prokuratury Generalnej, Zbigniewa Ziobro oraz ówczesnego Prezydenta, Lecha Kaczyńskiego. To właśnie Prezydent Kaczyński interweniował, a w 2010 roku sprawę przejęła szczecińska jednostka Archiwum X pod nadzorem tamtejszej prokuratury. Śledztwo zostało przekwalifikowane na sprawę bezprawnego pozbawienia wolności i nabrało tempa. Rozpoczęły się przesłuchania świadków, udało się dotrzeć do sprzedanego samochodu Rafała, którym poruszał się w okresie zaginięcia Justyny. Analiza kryminalistyczna wykazała obecność ludzkiej krwi w aucie, ale niestety materiał dowodowy nie pozwalał jednoznacznie ustalić jej pochodzenia.
Śledczy odtworzyli także historię telefonu Rafała, który kontaktował się z numerem należącym do Justyny. Wciąż jednak rodzina czeka na odpowiedzi, jak kolega Rafała S., wszedł w posiadanie jej telefonu. Rafał S. nie przyznaje się do bliskiej znajomości z Justyną ani do jakiegokolwiek związku z jej zaginięciem. Podczas dwóch przesłuchań konsekwentnie zaprzeczał, odmawiając także badania wariografem. Badania poligrafem za to poddali się brat Justyny, Mariusz, oraz jeden z kolegów Rafała, co wykluczyło ich z kręgu podejrzanych.
Nowi świadkowie ujawnili luki w alibi Rafała. Jego znajomi potwierdzili, że styl, w jakim napisano wiadomość do Magdy ze Szczecina, odpowiadał sposobowi pisania Rafała. Informacje od dziewczyn o jego zachowaniu jednoznacznie wskazywały, że jest osobą zdolną do przemocy i wyrachowanego, strategicznego okrucieństwa.
Szczecińscy policjanci wytypowali kilka miejsc jako potencjalne miejsca ukrycia ciała Justyny. Niestety, ich przeszukiwania nie przyniosły dotąd żadnych rezultatów.
„Dopóki nie zamknę oczu, nie odpuszczę” – mówi Marianna, która już 19 lat walczy o sprawiedliwość dla swojej ukochanej córki. Nie liczy już na to, że Justyna zapuka pewnego dnia do domu i rozweseli go swoim śmiechem. Jedyne, o czym marzy, to godny pochówek dla córki i miejsce, gdzie mogłaby ukoić swój matczyny ból.
Czas nie leczy ran, lecz roznieca je na nowo. W tej ciszy, która zapadła po Justynie, kryje się głos, który wciąż czeka na sprawiedliwość. Prawda jest ukryta głęboko, ale matczyna miłość nigdy nie ustaje w jej poszukiwaniach.
W wymiarze sprawiedliwości nie ma miejsca na obojętność, bo to w tej obojętności kryją się kolejne tragedie. Każda niewyjaśniona historia jest jak otwarta rana społeczeństwa, które nie może spojrzeć sobie w oczy. I choć sprawiedliwość czasem się spóźnia, są ludzie, którzy nie spoczną w walce o nią aż do momentu, kiedy wreszcie nadejdzie.
W trakcie trwania Świąt Bożego Narodzenia i zbliżającego się wielkimi krokami Nowego Roku aż ciężko napisać artykuł o jakiejś tragicznej opowieści, brutalnym morderstwie. Chociaż pewnie w momencie w którym to czytasz, mamy już 2025 😉
Dzisiejszy tytuł to jeden wielki spoiler, ale prawda jest taka, że właśnie takie historie pokazują, że nic nie jest nigdy do końca stracone. Motywacja, nadzieja, uważność i aktywne działanie absolutnie nie są naiwnością, wręcz przeciwnie! Nadają sens. Dlatego zajmiemy się dwiema sprawami zaginięć, które wybrałam nie bez powodu. Rozegrały się na zupełnie przeciwnych krańcach Stanów Zjednoczonych, jedna z nich ciągnęła się aż 18 lat a druga zaledwie 1 dzień, obie zaczęły się praktycznie w ten sam sposób, i zarówno jedna, jak i druga zakończyły się najlepszym możliwym skutkiem.
I didn't want to give one more minute to Phillip and Nancy … they took 18 years of my life, I would like to see them in jail for the rest of their lives. … I don't really believe in the death penalty. It's just hard knowing that you're paying, being a taxpayer now, knowing that you're paying for his meals three times a day.
-Jaycee Dugard
Zachodnie wybrzeże Stanów Zjednoczonych, Meyers w stanie Kalifornia. Przenosimy się w przeszłość do 1991 roku, a na kalendarzu widnieje data 10 czerwca. 11-letnia Jaycee podąża chodnikiem w kierunku przystanku autobusowego, aby dostać się, jak co dzień, do szkoły. W pewnym momencie przy dziewczynce zatrzymuje się szare auto. Kierowca używa paralizatora na dziecku, a pasażerka nieprzytomną ofiarę wciąga do wnętrza pojazdu. W trójkę odjeżdżają z piskiem w podróż, która trwa aż 3 godziny.
Auto wkrótce zatrzymuje się w Antioch, w tym samym amerykańskim stanie. Dziewczynka jest tutaj przetrzymywana w dźwiękoszczelnej szopie przez pierwszy tydzień uprowadzenia - po prawie 2 miesiącach zostaje przeniesiona do większego pokoju. Ma dostęp do telewizora, ale bez wiadomości – nieświadoma jest więc toczących się gorączkowych poszukiwań. Mimo dużej liczby świadków porwania, ślad po dziewczynce zaginął i bardzo trudno było odnaleźć cokolwiek. Jaycee w międzyczasie jest regularnie parę razy w tygodniu molestowana seksualnie i gwałcona przez mężczyznę, który sam siebie uważa za wybrańca Boga. Sprawcą jest kierowca, Phillip Garrido, uzależniony od narkotyków i skazywany już kiedyś za przestępstwa na tle seksualnym. Był na zwolnieniu warunkowym za gwałt, którego dopuścił się w 1976 roku, przez co czasem były przeprowadzane kontrole przez służby – a dokładniej tylko odwiedziny przez próg… Niestety.
Przez następne prawie 8 miesięcy Jaycee ani razu nie wychodzi na zewnątrz, a jej porywacze zakazują jej używać swojego prawdziwego imienia, nawet w pamiętniku, jaki dziewczynka prowadzi. Ma wyrwać wszystkie kartki, gdzie w ogóle wspomina o swojej tożsamości. Tak też robi. A gdy po raz pierwszy wychodzi na zewnątrz, oczywiście pod okiem Garrido, i ma kontakt z sąsiadem, przedstawiając się swoim prawdziwym imieniem, Phillip buduje wokół domu ponad 2-metrowe ogrodzenie.
Dopiero po 3 latach od zniewolenia, czyli około 1994 roku, Jaycee dostaje pozwolenie na chodzenie bez kajdanek w określonych ramach czasowych, a z okazji Świąt Wielkanocnych po raz pierwszy dostaje gotowane jedzenie - wcześniej dostawała jedynie fast foody… Okazjonalnie. W latach 1994-1997 dziewczynka rodzi swojemu oprawcy dwie córki, wychowując je na podstawie tego, co widzi w telewizji. Jednak Phillip wkrótce każe jej mówić, że to Nancy Garrido, druga porywaczka, jest matką córek. Sama Jaycee ma być dla nich tylko starszą siostrą.
Garrido od jakiegoś czasu prowadzi drukarnię, w której Jaycee działa jako graficzka, mając dostęp do telefonu służbowego i konta e-mail. Jednak nigdy nie wspomina o uprowadzeniu ani o swojej prawdziwej tożsamości. Świadkowie twierdzą, że dziewczynka była widziana w domu Garrido i czasami otwierała drzwi wejściowe, aby porozmawiać z ludźmi, ale nigdy nie wspomniała, że jest jakiś problem, nie próbowała też uciec. Podczas gdy „rodzina” trzymała się z dala od siebie, Jaycee z córkami były czasami widywane bawiące się na podwórku za domem, gdzie uważa się, że znajdowały się pomieszczenia mieszkalne uprowadzonej teraz już 17/18-latki.
Pracuję w policji od 21 lat i nigdy nie widziałem tak heroicznego aktu odwagi popełnionego przez 7-latka.
-William Colarulo, inspektor policji w Filadelfii
Północno-wschodnie wybrzeże Stanów Zjednoczonych, Filadelfia. Mamy 22 maja 2002 roku. Po chodniku chodzą dwie małe dziewczynki w wieku odpowiednio 7 i 6 lat, Erica Pratt i Rani Byrd. Nagle obok dzieci zatrzymuje się białe auto z tajemniczo zaciemnionymi szybami. W pojeździe siedzi dwóch mężczyzn, nawołujących starszą z koleżanek, aby wsiadła do pojazdu. Ta odmawia.
Zaledwie kilka sekund później Rani leży na ziemi, zapłakana, po tym, jak została chwilę temu powalona przez jednego z mężczyzn. Białe auto już odjechało z miejsca zdarzenia, a razem z nim zniknęła także 7-letnia Erica. Rani, nie tracąc czasu, od razu udaje się do babci starszej koleżanki, relacjonując, co się stało. Kobieta powiadamia służby, a w międzyczasie rozpoczynają się gorączkowe poszukiwania dziecka przez jej najbliższych.
Przez ulice Filadelfii pędzi rozpędzone białe auto, a w jego środku rozgrywa się scena niczym z horroru. Porwana 7-latka walczy o życie krzycząc o pomoc i próbując uciec z poruszającego się pojazdu. Erica zostaje pozbawiona możliwości ruchu rąk i nóg przez taśmę klejącą, a wkrótce przestaje też cokolwiek widzieć przez tajemniczy materiał zasłaniający jej pole widzenia.
Przez następne 24 godziny Erica jest przetrzymywana w opuszczonym domu. Jej kończyny są ciągle zaklejone, przez co dziewczynka na ten moment nie ma praktycznie żadnych możliwości aby się uratować… ale czy aby napewno?
Rodzina państwa Pratt dostaje tajemniczy telefon. Jak to w większości przypadków takich nagłych uprowadzeń sprzed domu ofiary, główny motyw, jaki podejrzewa policja, właśnie się potwierdza - okup. Kwota, jaka ma być dostarczona w zamian za żywą 7-latkę, wynosi aż 150 tys. dolarów. Jednak jej bliscy jeszcze nie wiedzą, że młoda Erica jest o krok od ucieczki.
Sprytna dziewczynka, gryząc taśmę na nadgarstkach, zyskuje bardzo cenny czas. Jednak przede wszystkim udaje jej się uwolnić – najpierw z zacisku na rękach, a dzięki temu o wiele łatwiej idzie z unieruchomionymi nogami. Rozbija okno, przechodzi przez nie na zewnątrz i ile sił w płucach zaczyna krzyczeć o pomoc. Dzieci bawiące się w okolicy, zaniepokojone tymi dźwiękami, dzwonią na policję. Tym właśnie sposobem Erica zostaje znaleziona zaledwie dzień po porwaniu.
Już trzy dni po porwaniu aresztowani zostają Edward Johnson i James Burns. Jaki podają powód porwania? Była nim plotka o tym, że rodzina Pratt otrzymała ubezpieczenie na życie, zatem mieli pieniądze na okup. Ciekawym jest również fakt, że jeden z oskarżonych przed uprowadzeniem miał do czynienia z bliskimi Eriki – mianowicie pośród akt sądowych użytych w sprawie znalazł się akt oskarżenia wobec Jamesa, który został oskarżony o próbę zastrzelenia wujka dziewczynki. Natomiast Johnson został zidentyfikowany przez Erikę. Mężczyzna przyznał się do winy w maju 2003 roku, a Burns został skazany miesiąc później.
Można powiedzieć, niestety, że rok 2002 zapisał się nieco w kryminalnej historii Stanów Zjednoczonych. Latem tego roku doszło do szeregu głośnych uprowadzeń dzieci. Dodatkiem były szerokie relacje medialne dotyczące wybranych przypadków, a był to bardzo „dobry” sposób na wywołanie ogólnokrajowej paniki. Mimo wszystko, skupienie się na uprowadzeniach dzieci skłoniło rząd do podjęcia działań. Wiele stanów wprowadziło systemy tzw. Amber Alerts.
Amber Alert, najprościej mówiąc, jest wiadomością rozpowszechnioną przez specjalny system do całego społeczeństwa, w celu zwróceniu większej uwagi na potencjalne zauważenie poszukiwanego dziecka. Cały proces rozpoczął się w USA, jednak dziś jest już rozpowszechniony na dużą część świata, nawet w Polsce – pod tą samą nazwą lub zwykłym Child Alert.
Jest to bardzo ciekawy temat, więc może kiedyś doczekasz się o nim artykułu spod mojej ręki. Wróćmy jednak do przeciwległej do Filadelfii Kalifornii i tego, co w międzyczasie dzieje się z Jaycee.
W czerwcu 2002 roku straż pożarna w Antiochii odpowiada na zgłoszenie pewnej nieletniej osoby z urazem barku. Do incydentu miało dojść w basenie na terenie należącym do państwa Garrido. Informacja ta jednak nie jest przekazana dalej, gdyż w rejestrze nie widnieje żadna informacja o nieletnim – lub nawet basenie – pod adresem domu rodziny Garrido.
W 2006 roku jeden z sąsiadów Garrido dzwoni pod 911, aby poinformować, że na podwórku znajdują się tajemnicze namioty, w których mieszkają dzieci. Zastępca szeryfa przyjeżdża na miejsce i rozmawia z Phillipem przed domem przez około 30 minut. Jednak i z tej interwencji nic nie wynika - policjant odchodzi, jedynie informując, że naruszeniem prawa jest „mieszkanie” poza domem na terenie własnej posesji.
4 listopada 2009 roku kalifornijskie Biuro Inspektora Generalnego wydaje raport, według którego Phillip Garrido jest nieprawidłowo sklasyfikowany jako wymagający jedynie niskiego poziomu nadzoru. W dokumencie opisany jest przypadek z przeszłości, około 1992 roku, gdzie agent do spraw zwolnień warunkowych spotkał w domu dwunastoletnią dziewczynkę, ale przyjął wyjaśnienie Garrido, że dziecko było córką jego brata.
Brat Garrido potwierdził potem telefonicznie, że nie ma dzieci.
Takich policyjnych pomyłek było więcej – z perspektywy osoby zbierającej informacje o tej sprawie, praktycznie karygodnych oraz pozbawionych logicznego myślenia; myślę, że ty również to widzisz.
24 sierpnia 2009 roku Garrido odwiedza biuro Federalnego Biura Śledczego w San Francisco, gdzie zostawia esej zawierający jego poglądy na temat religii i seksualności – pisze w nim, w jaki sposób wyleczył swoje dewiacyjne zachowanie, a także jak te informacje mogą być wykorzystane w leczeniu innych seksualnych przestępców. Tego samego dnia Phillip razem ze swoimi dwiema córkami (dziećmi jego i Jaycee) przychodzi na teren Uniwersytetu Kalifornijskiego w Berkeley. Miasto to znajduje się około 40 minut autem od Antioch. Na miejscu, w biurze policji kampusu, mężczyzna prosi o pozwolenie na zorganizowanie wydarzenia, które ma być częścią autorskiego programu “God’s Desire”. Przez swoje dziwne zachowanie jest poproszony o pojawienie się następnego dnia, a przy okazji pobrane zostają jego dane osobowe.
Właśnie wtedy pracownicy biura zyskują cenny czas na dogłębne sprawdzenie, kim w ogóle jest Phillip Garrido - w rejestrach ciągle przecież widnieje jako zwolniony warunkowo przestępca na tle seksualnym. Oczywistym jest, że ta informacja od razu budzi w pracownikach biura policji ogromny niepokój. Związek z tym mają też dwie małe dziewczynki, które wyglądały podejrzanie blado…
25 sierpnia 2009 roku Garrido ponownie zjawia się w biurze, razem z córkami, aby ponowić prośbę. Oprócz swojego ekscentrycznego sposobu bycia, pracownikom kampusu rzuca się w oczy bardzo podejrzane uległe zachowanie dzieci. To, wraz z kilkukrotnym naruszeniem warunków swojego zwolnienia, daje podstawę do pełnoprawnego umożliwienia zatrzymania Phillipa. Jednak ani on, ani dziewczynki nie wracają do swojego domu.
Do biura ds. zwolnień warunkowych przychodzi wiadomość głosowa od jednej z oficerek na terenie kampusu. Po jej wysłuchaniu dwóch agentów jedzie do domu Phillipa jeszcze tego samego dnia. Po przybyciu na miejsce Garrido zostaje skuty, ale przeszukanie domu nie przynosi oczekiwanych efektów – nie udaje się odnaleźć dziewczynek, jedynie Nancy i jej własną mamę. Tłumaczone jest to tym, że dziewczynki są tak naprawdę córkami krewnego, a przestępca dostał pozwolenie od ich rodziców, aby się nimi opiekować.
Po zapoznaniu się z aktami, Garrido zostaje odwieziony do domu, ale następnego dnia ma ponownie zgłosić się do biura w celu omówienia jego wizyty w Berkeley, a także podejrzeń co do dziewczynek, które mu wówczas towarzyszyły.
Właśnie w ten sposób, 26 sierpnia 2009 roku, w Concord, również w Kalifornii, Garrido wchodzi do biura zwolnień warunkowych w towarzystwie Nancy, dwóch dziewczynek i Jaycee. Ta ostatnia na miejscu przedstawiana jest jednak jako Allissa. Oficer oddziela wszystkie trzy dziewczynki od ich “opiekunów”, aby móc porozmawiać z nimi na osobności. Jaycee przyznaje, że te dwie młodsze są jej córkami. Broni także Garrido w odniesieniu do jego przestępstw na tle seksualnym, uznając, że jest wspaniałym i dobrym dla dzieci człowiekiem. Dwie dziewczynki również potwierdzają tą wersję.
Jednak lód zaczyna się kruszyć gdy oficer kładzie nacisk na szczegóły dotyczące tożsamości “Allissy”. Jaycee natychmiast przyjmuje postawę obronną, denerwując się i twierdząc, że rodzina Garrido pomaga jej ukrywać się przed przemocowym mężem z Minnesoty.
Brzmi to trochę jak syndrom sztokholmski, nie sądzisz?
Gdy na miejscu w końcu pojawia się sama policja, Garrido przyznaje się do porwania i zgwałcenia “Allissy”, która właśnie zostaje zidentyfikowana jako zaginiona od 18 lat Jaycee Dugard.
The phrase Stockholm Syndrome implies that hostages cracked by terror and abuse become affectionate towards their captors... Well, it's, really, it's degrading, you know, having my family believe that I was in love with this captor and wanted to stay with him. I mean, that is so far from the truth that it makes me want to throw up... I adapted to survive my circumstance.
-Jaycee Dugard 7 lat po wyzwoleniu
Już 27 sierpnia 2009 roku Jaycee zostaje ponownie połączona ze swoją mamą, zachowując przy okazji pieczę rodzicielską nad swoimi dwiema córeczkami.
28 kwietnia 2011 roku para Garrido przyznaje się do porwania i gwałtu z użyciem siły. 2 czerwca tego samego roku Phillip zostaje skazany na 431 lat do dożywocia. Nancy zostaje skazana na 36 lat do dożywocia, co oznacza, że w sierpniu 2029 roku będzie kwalifikować się do zwolnienia warunkowego.
Co dzieje się z obiema kobietami na stan dzisiejszy?
Niestety na temat Eriki nie jestem w stanie znaleźć rzetelnie potwierdzonych informacji - trzeba też przyznać, że sprawa jej porwania nie odbiła się aż tak dużym echem, jak sprawa Jaycee, dlatego na jej temat w sieci jest znacznie mniej wiadomości. To, czego można być pewnym, jest to, że Erica ma dzisiaj około 30 lat. Warto pamiętać jednak o heroicznym zachowaniu tej zaledwie 7-letniej (w chwili porwania) dziewczynki, jako przykład przede wszystkim ogromnej odwagi!
Jaycee natomiast dość aktywnie udziela się w świecie mediów, dzieląc się swoją historią. W 2011 wydała książkę “A Stolen Life: A Memoir”, w której opisuje 18 lat niewoli, m.in. jak radziła sobie w traumatycznych sytuacjach. 5 lat później ukazała się kolejna książka jej autorstwa “Freedom: My Book of Firsts”, gdzie pisze o swoim życiu po wyzwoleniu.
Jaycee ma obecnie 44 lata, a w internecie można znaleźć mnóstwo wywiadów z jej udziałem. W traumie i połączeniu się na nowo ze swoją biologiczną rodziną pomagała jej np. terapia z udziałem koni, o czym również głośno mówi. Ba, ma nawet własną fundację, dzięki której niesie pomoc rodzinom doświadczającym poważnych kryzysów, wyzwań lub konfliktów. Głównym mottem organizacji jest “Just Ask Yourself To Care”.
Ciężko zmieścić 18 lat historii na paru stronach, i na pewno ten artykuł mógłby być o wiele dłuższy, jednak nie chciałam się skupiać na tych brutalniejszych aspektach aż tak szczegółowo. Ten materiał ma bowiem pokazać, jak bardzo różnić mogą się od siebie zaginięcia, jak bardzo ważne jest skrupulatne i aktywne działanie, jak bardzo ważna, np. w procesie śledczym, jest uważność i wrażliwość na subtelne – i nie tylko – zmiany.
Co by się stało, gdyby Erica nie uwolniła się z taśmy klejącej na jej nadgarstkach? Lub gdyby nie udało jej się wybić okna?
Co by się stało gdyby Jaycee powiedziała spotkanemu na początku sąsiadowi prawdę? Lub gdyby Garrido nie zjawił się ze swoim planem wydarzenia w Berkeley?
Na te pytania nie będziemy już nigdy znać odpowiedzi, możemy jedynie spekulować. Mimo to warto przypomnieć sobie historie szczęśliwych zakończeń i zreflektować, jak bardzo różnie mogły się one potoczyć…
Autorka: Julia Skrzypiec, wolontariuszka Fundacji Zaginieni
Zdjęcie: People.com, Wikipedia, Medium.com