KRS: 0000870180

Zastanawiałeś się kiedyś, drogi Czytelniku, jak zachowywałbyś się gdybyś miał kompletną władzę nad innymi? W którą stronę kierowałaby tobą władza? Sprawiedliwą i uzasadnioną? A może w tą okrutniejszą?

Powiem Ci tak, gdybyś żył w 1971 roku jako młody mężczyzna na studiach, mógłbyś to sprawdzić.

źródło: https://en.wikipedia.org/wiki/Stanford_prison_experiment

Bowiem pewnego dnia w jednej z amerykańskich gazet pojawiło się takie ogłoszenie. 15 dolarów za dzień w mającym trwać maksymalnie dwa tygodnie eksperymencie w… więzieniu?

Hm… To co, skusiłbyś się?

Zbieranie i selekcja chętnych

Na ogłoszenie odpowiedziało ponad 70 chętnych. Spośród nich wybrano zaledwie 24 na podstawie oceny stabilności psychicznej i umiejętności psychoruchowych. Dodatkowo, osoby biorące udział w badaniu nie mogły mieć żadnych konfliktów z prawem ani uzależnień.

“Aby wyeliminować kandydatów z kryminalną przeszłością, problemami narkotykowymi, psychologicznymi lub fizycznymi, zostali oni poddani wywiadom diagnostycznym i testom osobowościowym. (…) Wybrani przez nas przeszli wszystkie przeprowadzone przez nas testy i reagowali normalnie we wszystkich zaobserwowanych przez nas sytuacjach.”

~ Philip Zimbardo

Po selekcji odpowiednich kandydatów spełniających obowiązkowe warunki, należało przydzielić im odpowiednie role. Trzeba przyznać, że sposób wybrany przez naukowca był nieco… nietuzinkowy.

“Na podstawie wybranej grupy zwykłych, zdrowych, inteligentnych mężczyzn – przedstawicieli klasy średniej – zaczęło się nasze badanie więziennego życia. W wyniku rzutu monetą, chłopcy zostali podzieleni na dwie grupy (…). Należy pamiętać, że na początku naszego eksperymentu nie było żadnych różnic pomiędzy odgrywającymi strażników i tymi, którym przypadła w udziale rola uwięzionych.”

~ Philip Zimbardo

Następnie spośród zakwalifikowanych 24 chętnych, dziewięciu plus trzech potencjalnych zastępców zostało strażnikami, a druga połowa (również dziewięciu plus trzech potencjalnych zastępców) więźniami.

Przygotowanie “więzienia”

Z przyczyn nieco oczywistych takiego badania niezbyt dało się przeprowadzić w normalnym, funkcjonującym areszcie. W związku z tym piwnicę Uniwersytetu Stanforda w Kalifornii przerobiono w całkiem niezły zamiennik.

Eksperyment został przeprowadzony na korytarzu mierzącym 11 metrów w piwnicy Jordan Hall wydziału psychologii. Dodatkowo, przy wejściu i przy ścianie celi, aby zablokować obserwację, postawiono po jednej ścianie. Mały korytarz prowadził na dziedziniec więzienny. Oprócz tego zaaranżowano izolatkę, przebieralnię i większy pokój naprzeciwko więźniów dla strażników i naczelnika. Stał się nim asystent Zimbardo, David Jaffe. Pomysłodawca badania przyjął rolę przełożonego obiektu.

Philip Zimbardo był jednym z najbardziej znanych naukowców w świecie psychologii. Jego badania głównie obejmowały próbę zrozumienia jak można wpływać na zachowanie drugiego człowieka. Największych dokonań z jego strony można szukać w szeroko pojętej psychologii społecznej. Oprócz tytułowego, i dość kontrowersyjnego, eksperymentu więziennego zajmował się badaniem nieśmiałości, terroryzmu, zjawiska dehumanizacji. Bardzo aktywnie uczestniczył w empirycznym świecie psychologicznym, niestety zmarł w październiku tego roku w Kalifornii. Mimo to, nawet w Polsce pozostawił po sobie ślad. Na katowickim Nikiszowcu od 2014 roku działa Centrum Zimbardo, w którym młodzież może uczestniczyć w lokalnych akcjach jako wolontariusze, tworząc przy okazji poczucie przynależności a także czyniąc dobro.

Wróćmy jednak z Nikiszowca do Kalifornii. Każda cela więzienna zamiast drzwi była wyposażona w stalowe kraty. Jej wymiary sięgały zaledwie 2 metrów na 3 i była nieoświetlona, a w każdej miały mieścić się 3 osoby. Aby dodać szczyptę luksusu każdy z więźniów miał swoje łóżko – czyli materac, prześcieradło i poduszkę. Więźniowie mieli pozostać w swoich celach zamknięci na cały dzień i noc, aż do zakończenia badania. Wychodzili z celi tylko i wyłącznie na rozkaz funkcjonariuszy. Natomiast strażnicy mieli przebywać w innym środowisku, oddzielonym od więźniów. Posiadali również dostęp do specjalnych obszarów odpoczynkowych, a ich zadaniem było pracować w trzyosobowych zespołach na ośmiogodzinnych zmianach.

Jak to w więzieniu, obraz tego co się działo rejestrowała kamera z końca korytarza. Nie dość, że osadzeni nie mieli dostępu do zegarów, to ich rozmowy były także podsłuchiwane…

Aresztowania

Do tej pory ten eksperyment brzmi naprawdę ciekawie, ale nieco niepokojąco, nie sądzisz? Cóż, to nie koniec.

Wyobraź sobie, że faktycznie zgłosiłeś się na chętnego, a rzut monetą przypisał ci rolę więźnia. Siedzisz w tym momencie na kanapie w swoim mieszkaniu, oglądasz telewizję, może nawet popijasz sobie herbatkę lub kawę, gdy nagle do twojego mieszkania dobija się policja.

Co?

Oficerzy oskarżają Cię o napad z bronią i włamanie.

CO?!

Starasz się wytłumaczyć, że to przecież niemożliwe, ale zanim jesteś w stanie cokolwiek powiedzieć na twoich dłoniach lądują kajdanki. Na komisariacie zostajesz spisany, pobierane są od Ciebie odciski palców, a na twoich oczach zacieśnia się jakiś materiał, przez co nic nie widzisz…

Słyszysz, że gdzieś jedziesz.

Tylko gdzie?

Wysiadasz. Znowu możesz widzieć.

Hm, długi korytarz z celami…

Naczelnik więzienia tłumaczy tobie i innym przybyłym zasady.

Chwila, czy to nie jest ten eksperyment do którego się zgłosiłeś? Czyli on JUŻ się zaczął?!

Jesteś przeszukiwany.

Ale dobra, przynajmniej wiesz, że nie jesteś na serio aresztowany, co nie?

Niby tak, ale właśnie teraz naczelnik rozkazał wam, dostarczonym osadzonym, zdjąć wszystkie ubrania aby was zdezynfekować, bo przecież jesteście brudni i nie wiadomo co przynieśliście z zewnątrz.

15 dolarów za dwa tygodnie… niech zacznie się zabawa.

Pierwsze godziny

Ochotnicy wybrani na strażników otrzymali mundury zaprojektowane specjalnie w celu ich wyodrębnienia, imitując prawdziwe ubrania dozorców więziennych. Ciekawe było to, że nosili także lustrzanki w celu “zachowania anonimowości”. Po drugiej stronie barykady więźniowie nosili niewygodne, niedopasowane fartuchy bez bielizny i czapki z pończochami, a także łańcuch wokół kostki.

Strażnicy zostali poinstruowani, aby zwracać się do więźniów po przydzielonych im numerach wyszytych na mundurach, odczłowieczając ich. Na podstawie tych cyfr, parę razy w ciągu dnia, odbywały się liczenia. Służyły jako sposób na zapoznanie więźniów z ich numerami. Co ważniejsze, stanowiły one regularną okazję dla strażników do sprawowania kontroli, bowiem na samym początku chętni będący w tej roli niezbyt wiedzieli jak mają się do tego zabrać. Jako karę za nieposłuszeństwo wprowadzono pompki. Czasem (często) jeden ze strażników wchodził na plecy więźniów podczas ich wykonywania lub zmuszał innych osadzonych do siedzenia na plecach wykonujących karę.

Już drugiego dnia zaczął się bunt więźniów. Odmawiali wychodzenia z cel, zrywali identyfikatory z numerami, zdejmowali pończochy i obrażali strażników. Aby przywrócić kontrolę osadzeni zostali potraktowani gaśnicami. Usunięto wszystkie ubrania więźniów, materace i skazali głównych podżegaczy na pobyt w specjalnej jednostce penitencjarnej.

Aby ograniczyć dalsze akty nieposłuszeństwa, strażnicy nagradzali więźniów, którzy nie brali udziału w buncie – nagrodą był czas w „dobrej” celi, gdzie otrzymali ubrania, łóżka i jedzenie. Po około 12 godzinach cała AŻ trójka wróciła do swoich starych cel, w których brakowało łóżek. Wkrótce strażnicy zaczęli ograniczać dostęp do łazienek i zmuszali do załatwiania się w wiadrze w celi. Bardzo szybko doprowadziło to do nieprzyjemnego zapachu, brudnych ubrań, a w połączeniu z brakiem dostępu do odpowiedniej higieny koło dehumanizacji tylko się napędzało.

Niepokojące zdarzenia

Mniej niż 36 godzin po rozpoczęciu eksperymentu, więzień o numerze 8612 zaczął cierpieć na ostre zaburzenia emocjonalne, zdezorganizowane myślenie, niekontrolowany płacz i wściekłość. Po spotkaniu ze strażnikami, którzy powiedzieli mu, że jest słaby, 8612 wrócił do innych więźniów i powiedział: „Nie możesz odejść. Nie możesz przerwać”.

Wkrótce 8612 zaczął zachowywać się nadzwyczajnie. Zaczął krzyczeć, przeklinać, wpadać w szał, który wydawał się wymykać spod kontroli. Dopiero w tym momencie psychologowie zdali sobie sprawę, że muszą go wypuścić.

Kolejny z więźniów, o numerze 819, zaczął płakać w swojej celi. Sprowadzono księdza, aby z nim porozmawiał, ale młody człowiek odmówił rozmowy z nim i zamiast tego poprosił o lekarza. Po wysłuchaniu jego płaczu, Zimbardo starał się mu uświadomić to, że wcale nie jest więźniem – psycholog dosłownie musiał przypomnieć mężczyźnie jego własną tożsamość przez tak duże zatracenie w eksperymencie. Przez dość ciężki stan badanego podjęto decyzję o jego zwolnieniu z udziału w dalszych losach badania. Kiedy 819 wychodził, strażnicy namawiali pozostałych więźniów do głośnego i wielokrotnego wykrzykiwania.

„819 zrobił coś złego! Więzień numer 819 jest złym więźniem! Z powodu tego, co zrobił więzień numer 819, w mojej celi panuje bałagan, panie funkcjonariuszu!”

Jaki inny skutek mogło przynieść oddzielanie “posłusznych” od tych buntujących się?

W takich warunkach faworyzacja nie przynosiła zbyt dużo dobrego. Widząc, że strażnicy dzielą więźniów na podstawie ich dobrego lub buntowniczego zachowania, osadzeni zaczęli się od siebie oddalać. Buntownicy uważali innych więźniów za donosicieli i vice versa. W miarę jak więźniowie stawali się coraz bardziej ulegli, niczym sprzężenie łańcuchowe strażnicy stawali się coraz bardziej agresywni, żądając coraz większego posłuszeństwa. Osadzonym kazano np. czyścić muszle klozetowe gołymi rękoma, nosić torby na głowach, dokonywać masturbacji podczas zgromadzeń, symulować akty homoseksualne.

Słuszna decyzja

Około 5 dnia umożliwiono tradycyjne wizyty dla bliskich osób badanych. Zimbardo i strażnicy zmuszali odwiedzających do długiego oczekiwania na widzenie z ukochaną osobą. Dodatkowo, czas takiej wizyty został ograniczony do 10 minut, a strażnik miał dokładnie się wszystkiemu przyglądać.

Oprócz bliskich na terenie “aresztu” pojawili się psychologowie, między innymi Christina Maslach, która stanowczo potępiła to, co działo się w piwnicy Uniwersytetu Stanforda. Kobieta nawet bezpośrednio w stosunku do Philipa Zimbardo mówiła, że nie poznaje go. Ciekawostka jest taka, że pani Christina w 1972 została żoną pomysłodawcy eksperymentu. Może to właśnie ta wartość emocjonalna była kluczowa w przerwaniu tego idącego w bardzo złą stronę badania. Sam naukowiec później stwierdził, że za bardzo wdał się w rolę kierownika aresztu, zamiast od początku skupiać się na roli badacza.

Ze względu na sprzeciw pani Maslach, obawy rodziców osadzonych i rosnącą brutalność wykazywaną przez strażników w eksperymencie, Zimbardo zakończył badanie w szóstym dniu.

The Lucifer Effect

Po przymusowo, ale jednocześnie słusznie, zakończonym eksperymencie więziennym Philip Zimbardo zebrał wszystkich jego uczestników i zapłacił im za ten sześciodniowy pobyt w jego małym “areszcie”. Indywidualne spotkania z więźniami, strażnikami, a na koniec całą grupą pozwoliły na zebranie wniosków z obserwacji, ale również na wewnętrzny wgląd z różnych perspektyw na to co działo się za stalowymi kratami cel. Spotkania trwały po kilka godzin, a każdy uczestnik dostał do wypełnienia i odesłania indywidualnie kwestionariusz.

Dzięki zdobytym informacjom Zimbardo sformułował Efekt Lucyfera, mówiący o tym jak każdy z nas, niezależnie od osobowości i skłonności, w odpowiednio ukierunkowanym środowisku jest w stanie krzywdzić drugiego człowieka. Sami badani utrzymywali kontakt z Zimbardo i regularnie uczęszczali na terapię, twierdząc, że sam eksperyment mimo swojego nieoczekiwanie brutalnego obrotu nie wpłynął zbyt negatywnie na ich życie – wręcz przeciwnie – zgłaszali, że ich samoświadomość zwiększyła się.

Mimo tego wokół eksperymentu więziennego do dzisiaj krąży wiele kontrowersji, Zimbardo znajdywał nie raz odniesienie wyników i wniosków ze swojego badania do realiów jakie panowały np. na drugim końcu świata.

Abu Ghraib

Abu Ghraib jest autentycznym więzieniem położonym w Iraku, a działało od lat 60-tych do 2014 roku. Charakteryzował je zaostrzony rygor, ale również pozapolityczne egzekucje i brutalne praktyki stosowane wobec osadzonych. Nad obiektem władzę miał rząd Saddama Husajna, irackiego dyktatorskiego prezydenta.

W kwietniu 2004 roku amerykański telewizyjny magazyn informacyjny 60 Minutes opublikował artykuł, w którym opisano tortury i upokarzanie irackich więźniów przez amerykańskich żołnierzy i zakontraktowanych cywilów. Artykuł zawierał zdjęcia przedstawiające znęcanie się nad więźniami. Wydarzenia te wywołały poważny skandal polityczny przede wszystkim w USA, ale jak możesz się domyślać – w innych zakątkach świata też. Dla zainteresowanych zostawiam w źródłach całkiem długi i obszerny wpis z Wikipedii (ostatni link), ale ostrzegam, że zawiera również nieco drastyczne zdjęcia.

Kiedy akty torturowania i znęcania się nad więźniami w więzieniu Abu Ghraib zostały nagłośnione, Zimbardo zaniepokoiło pewne zjawisko. Przedstawiciele wojska przerzucili winę za tortury i nadużycia na tamtejsze powiedzenie „jedno złe jabłko może zepsuć beczkę”. W wolnym tłumaczeniu oznacza to, że jedna niewłaściwa osoba z destrukcyjnym podejściem może siać spustoszenie w grupie i przenosić na innych swoje złe wpływy.

"I argue that we all have the capacity for love and evil—to be Mother Theresa, to be Hitler or Saddam Hussein. It's the situation that brings that out"

~ Philip Zimbardo

Psycholog jednak uważał, że powinno się szczególną uwagę zwrócić na problemy formalnie ustanowionego wojskowego systemu więziennictwa –  w skrócie, środowiska i zasad panujących w areszcie. Postulował także o umożliwienie sięgnięcia po pomoc psychologiczną dla żołnierzy i więźniów, aby zminimalizować ryzyko samobójstw, poczucia winy, podobnych tragedii. Podzielasz jego zdanie?

Teraźniejsze skutki eksperymentu

Nie jestem w stanie stwierdzić, co myślisz w tym momencie o samej postaci Philipa Zimbardo i o jego eksperymencie. Jedno jest pewne – jest on kontrowersyjny, i to do dzisiaj. Nie można jednak powiedzieć, że nie wniósł też do świata psychologii i więziennictwa parę pozytywów.

Szkodliwe traktowanie uczestników doprowadziło do formalnego uznania wytycznych dotyczących etyki prowadzenia badań przez Amerykańskie Towarzystwo Psychologiczne. Badania muszą obecnie zostać poddane szczegółowemu przeglądowi przez instytucjonalną komisję rewizyjną lub etyczną, zanim zostaną wdrożone. Większość instytucji, takich jak uniwersytety, szpitale i agencje rządowe, wymaga przeglądu planów badawczych. Sprawdzane jest dokładnie, czy potencjalne korzyści z badań są uzasadnione w świetle możliwego ryzyka szkód fizycznych lub psychicznych.

Przede wszystkim badanie zagłębiło się w interakcjonistyczną relację osoba-sytuacja. W końcu w uniwersyteckim areszcie osadzeni byli zdrowi psychicznie, zatem można pokusić się o stwierdzenie, że specyficzne warunki mogą wyjaśniać niektóre mechanizmy prowadzące do agresji. Również można uznać, że odgrywane przez nas role społeczne są w stanie ukształtować naszą osobowość – szczególnie w sytuacji, gdzie jesteśmy zamknięci w konkretnej przestrzeni bez możliwości odegrania innego schematu, innej roli.

Teraz masz już całkiem spory wgląd do tego jakże ciekawego i dość kontrowersyjnego etycznie badania. Z tą wiedzą, ponowię pytanie zadane przeze mnie na początku…

Dalej skusiłbyś się na udział, Czytelniku?

Bibliografia:

Autorka: Julia Skrzypiec, wolontariuszka Fundacji Zaginieni

Zdjęcie: https://en.wikipedia.org/wiki/Stanford_prison_experiment

Mary Shelley w jednej ze swoich książek napisała, że „nikt nie wybiera zła: jest ono mylone ze szczęściem i dobrem, którego każdy poszukuje”. I faktycznie, gdy przyjrzeć się nawet złym i okrutnym zachowaniom ludzi, mało które z nich jest przez kogoś podejmowane dlatego, że po prostu jest „złe”. Należy bowiem zauważyć, ze każde działanie ma jakiś cel i sens: celem kradzieży jest zdobycie danego przedmiotu lub dóbr materialnych, na które dany przedmiot można wymienić; celem porwania drugiego człowieka może być zdobycie pieniędzy z okupu, bądź nielegalnej sprzedaży, czy zasianie strachu w społeczeństwie. A więc jeśli jakieś działanie uznane jest przez nas za bezsensowne, oznacza to mniej więcej tyle, że my tego sensu (jeszcze) nie widzimy.

Jakie więc ludzkie cele, poza korzyściami finansowymi, mogą popychać ludzi do czynów uznawanych ogólnie za złe czy okrutne?

Po pierwsze, wyobraźmy sobie, że zostaliśmy wychowani w środowisku, które zamiast cenić postępowanie zgodnie z prawem, daje nam komunikaty, że musimy je łamać, aby przetrwać. I mowa tutaj nie tylko o środowiskach, w których bieda i niski status społeczny zmuszają ludzi do postępowania wbrew prawu, ale i o zorganizowanych grupach przestępczych, czy środowiskach, w których status wywalcza się sobie przemocą i okrucieństwem. Osoba przebywająca długo w takiej grupie przejmuje jej normy – zasady, którymi należy się kierować, aby pozostać członkiem grupy i być jako taki członek akceptowany.

W pewnych momentach, do głosu dochodzi również konformizm, czyli taka jednostka zaczyna zmieniać swoje zachowania i opinie, aby dostosować się do większości. Jeśli więc grupa mówi, że należy być okrutnym, jest duża szansa że jednostka się do tych wymagań dostosuje. Jaki ma w tym cel? Nie zostać wyśmianym oraz wykluczonym. Takie zjawisko jak się okazało zachodzi nie tylko u dorosłych, ale i u dzieci i młodzieży.

A można się z nim spotkać choćby w… szkołach.

Znęcanie się, rozumiane jako długotrwałe stosowanie agresji fizycznej i/lub psychicznej przez jednostkę bądź grupę w stosunku do innej jednostki, również można nazwać aktem okrucieństwa.[1] Oczywiście podejmowane przez dzieci będzie się opierało na działaniach, na które są one w stanie się zdobyć. A więc rzadziej będzie to poważne pobicie, częściej raczej przepychanki, wyśmiewanie, pomijanie czy zabieranie przedmiotów. Znęcanie opiera się na tym, że ofiara zazwyczaj niczym nie zawiniła swojemu oprawcy. Po co więc oprawca to robi? Aby zdobyć bądź zaznaczyć swoją pozycję w grupie rówieśniczej. Osobom zaś biernie przyglądającym się aktom agresji, przyświecać może cel, o którym była mowa w powyższym akapicie – nie chcą one zostać wyrzucone z grupy, aby nie podzielić losu ofiary. Warto tutaj zaznaczyć, że dla dzieci i młodzieży pozycja w grupie rówieśniczej jest niezwykle istotna, stąd nawet dobrze wychowane dzieci, które dobrze wiedzą, że mogą zostać ukarane za takie zachowanie, mogą je podejmować.

A co z autorytetami?

Nauczycielami i rodzicami, którzy mogliby zatrzymać nieodpowiednie zachowania? Owszem, rola autorytetów jest tutaj nieoceniona. Niemniej, zostawiając na chwilę podwórko szkolne, warto zauważyć, że wpływ autorytetów nie ogranicza się tylko do wpływu na dzieci i młodzież, ale również na dorosłych. Pod ich naciskiem ludzie myślący, można by pomyśleć, w pełni krytycznie, potrafią robić złe i okrutne rzeczy.

Przykładem tego, może być eksperyment Stanleya Milgrama. Zapraszał on ludzi do specjalnie przygotowanego pokoju, w którym mieli się oni wcielić w rolę „nauczycieli” i uczyć innego uczestnika (w rzeczywistości pozoranta) par słów. Jeśli ich „uczeń” udzielał złej odpowiedzi na pytanie, mieli oni wymierzać mu wstrząsy elektryczne o coraz to większym natężeniu. Wszystkiemu przyglądał się rzekomy eksperymentator, czyli w rzeczywistości niezbyt doświadczona osoba w białym kilcie, która gdy tylko „nauczyciel” się zawahał, zachęcała go do kontynuowania badania. Jak się okazało, pomimo próśb i krzyków „ucznia” aby w pewnym momencie przerwać badanie, „nauczyciele” nadal wymierzali mu coraz to większe wstrząsy elektryczne. Nawet, gdy pod koniec badania „uczeń” przestawał się w ogóle odzywać, co oznaczałoby, że zemdlał lub nawet nie żyje, duża część badanych nadal decydowała się wymierzać mu wstrząsy, choć na zdrowy rozsadek, nie dało się już takiego człowieka niczego nauczyć.

Skąd więc w ludziach taka postawa i brak krytycyzmu?

Okazuje się, że za wszystkim stoi owy człowiek w białym kilcie, który zachęca do kontynuowania eksperymentu. Niejako ściąga w ten sposób z osoby wymierzającej karę część odpowiedzialności, co ułatwia wytłumaczenie sobie, że nie robi się nic złego, a jedynie wykonuje polecenia. Ale skoro, jak już było wspomniane, nie ma działań bezcelowych, to jaki jest cel bezkrytycznego słuchania drugiego człowieka? Otóż owo zjawisko działa wtedy, gdy drugi człowiek postrzegany jest jako autorytet, a więc ktoś cieszący się uznaniem. Do głosu dochodzi wtedy strach przed popełnieniem błędu w obliczu tak znaczącej jednostki, a także strach przed sprzeciwieniem się jej. Być może w niektórych przypadkach również chęć zaimponowania. Badanie pokazało, że nieistotne są tu cechy osobowości badanego, ani nawet jego płeć, a to właśnie obecność autorytetu odgrywała tu najistotniejszą rolę.

A co w przypadku, kiedy wcale nie stoi nad nami autorytet?

Kiedy nie zależy nam aż tak na zdobyciu pozycji w grupie, a nasze normy mówią, aby postępować zgodnie z prawem? Czy wtedy jesteśmy skazani na dobre postępowanie? Okazuje się, że nie jest to takie proste. Dochodzi tutaj jeszcze istotna rola systemu, w którym działamy.

Aby zilustrować wpływ systemu na jednostkę Philip Zimbardo przeprowadził „stanfordzki eksperyment więzienny”. Podzielił on losowo swoich studentów na dwie grupy – więźniów i strażników, a następnie zamknął ich w specjalnie przygotowanych pomieszczeniach imitujących więzienie. Studenci będący strażnikami mieli w tym stworzonym systemie władzę, podkreślaną choćby przez mundury wojskowe, czy noszone przy pasie pałki policyjne i kajdanki. „Więźniowie” zaś, mieli być im posłuszni. Jak się okazało, z dnia na dzień podczas trwania eksperymentu, „strażnicy” stawali się coraz bardziej wrodzy i dopuszczali się coraz okrutniejszych aktów wobec „więźniów”, ci drudzy zaś, stawali się coraz bardziej posłuszni. Mimo, że początkowo wszyscy byli zwykłymi studentami o niewyróżniającym się rysie osobowościowym, w zależności od roli jaką dostali w systemie potrafili stać się bardzo agresywni lub bierni i wycofani. Eksperyment, mimo że zaplanowany był na 2 tygodnie, zakończono po 6 dniach ze względu na poniżanie i akty sadyzmu, które były podejmowane wobec części badanych.

Co więc zmusiło tych młodych ludzi do takiego traktowania swoich rówieśników? Przecież mieli już pozycję w grupie, której nie mogli utracić, a nie stał nad nimi żaden autorytet. Okazuje się, że zadziałał zgubny wpływ systemu. Posiadając w nim określoną rolę, wypełniali ją, działając zgodnie z systemem. Aż w końcu się w danej roli zatracali, widząc że działania przynosiły zamierzony skutek - wzmacniali je.

Powstaje więc pytanie, czy skoro tak łatwo jest poddać się złu, każdy będzie źle postępował?

Jak pokazuje życie, istnieją na tym świecie bohaterowie, którzy potrafią postawić odpowiednie postępowanie ponad wpływem grupy, systemu czy autorytetu. Czytając to, większość osób ma nadzieję, że oni byliby właśnie takimi wyjątkowymi jednostkami, jednak psychologia pokazuje, że taka postawa jest niezwykle trudna. Często wiąże się z byciem niezrozumianym, wykluczonym i działaniem samotnie przeciw całemu systemowi. W ekstremalnych przypadkach może wiązać się z zagrożeniem życia zarówno jednostki, jak i jej bliskich. Niemniej, popkultura daje nam obraz bohaterów jako uwielbianych przez tłum, wdzięczny za ich dokonania. I choć jest wielu, których właściwe czyny nie wychodzą na światło dzienne, odpowiednie postępowanie ostatecznie bywa zazwyczaj chwalone i nagradzane. Stąd mimo trudności, które stawia przed nami nasza psychika oraz środowisko, warto choć próbować odróżniać dobro od zła i nie pozostawać biernym.


[1] Według PWN „okrucieństwo” to „skłonność do znęcania się”.

Bibliografia:

  • Asch, S. E. (1956). Studies of independence and conformity: I. A minority of one against a unanimous majority. Psychological monographs: General and applied70(9), 1.
  • Bocchiaro, P., & Zimbardo, P. G. (2010). Defying unjust authority: An exploratory study. Current Psychology29, 155-170.
  • Milgram, S. (1965). Some conditions of obedience and disobedience to authority. Human relations18(1), 57-76.
  • Milgram, S. (2008). Posłuszeństwo wobec autorytetu. Kraków: Wydawnictwo WAM.
  • Zimbardo, P. G., Johnson, R. L., McCann, V., Materska, M., Radzicki, J.(2017). Psychologia: kluczowe koncepcje. Człowiek i jego środowisko. Wydawnictwo Naukowe PWN.

Autorka: Klaudia Sak, wolontariuszka Fundacji Zaginieni

Zdjęcie: https://tygodnikits.pl/

Fundacja ZAGINIENI
chevron-down