Aby przeczytać część pierwszą, "Życie z piętnem przemocy", kliknij tutaj.
Mateusz od zawsze był mi bardzo bliski, ponieważ wspólnie przeżywaliśmy piekło. Od momentu jego narodzin wiedziałam, że zawsze będziemy blisko, bardzo go kochałam i oczywiście kocham nadal. Był ode mnie tylko rok młodszy, a więc wspomnień z dzieciństwa mam wiele. Zawsze czułam, że jako starsza siostra muszę go chronić i tak też robiłam. Czasami czułam się bardziej jak jego mama, aniżeli siostra. Nasze więzi wzmocniły się poprzez wspólne wychowywanie się w domu patologicznym, dysfunkcyjnym, zabawy oraz sprawowaną przeze mnie opiekę.
Trudne doświadczenia bardzo zbliżają i tak też było w naszym przypadku. W domu dziecka również starałam się chronić rodzeństwo, dbać o ich potrzeby i mimo wielu kłótni wiem, że każde z nas było i jest gotowe do oddania swojego życia, każde z nas poszłoby za sobą w ogień.
Wychowywaliśmy się w domu dziecka razem do wieku dorosłego. Ja opuściłam placówkę mając 25 lat, gdyż jeszcze studiowałam, brat usamodzielnił się nieco wcześniej, natomiast kontakt mieliśmy ze sobą niemal codziennie.
Początkowo Mateusz zamieszkał u mamy, ja zamieszkałam w Legnicy, a więc dzieliło nas około 310 km, dzwoniliśmy do siebie, widywaliśmy się gdy przyjeżdżałam do mamy. Po jakimś czasie Mateusz wyjechał do pracy do Niemiec. Również utrzymywaliśmy ze sobą bardzo często kontakt, wiedział, że w każdej sytuacji może na mnie liczyć, tak jak ja na niego. Wielokrotnie dawaliśmy sobie rady, rozmawialiśmy. W moim życiu również się unormowało, depresja w mniejszym stopniu dawała o sobie znać, był etap, że miałam schodzić z leków, aż nagle.
Tego feralnego dnia, rano, około godziny 5:30 miał miejsce wypadek samochodowy mojego brata. Okazało się, że był to wypadek śmiertelny, zginął na miejscu. Wypadek miał miejsce w obcym nam kraju. Informacja ta została mi przekazana koło godziny 10:00, jeszcze spałam, gdyż był to mój jedyny wolny dzień w tygodniu.
Około 10:00 zadzwoniła do mnie ciocia mówiąc, że Mateusz nie żyje, że miał wypadek samochodowy. Nie zdążyłam otworzyć jeszcze oczu a dotarła do mnie tak straszna informacja. Właściwie to na tamtą chwilę jeszcze do mnie nie doszło, co tak naprawdę się stało. Pamiętam, że siedziałam na łóżku, słuchałam co mówi ciocia, początkowo milczałam, następnie zapytałam: „Ale jak to?”. Ciocia zapytała mnie czy mogłabym przekazać mojej mamie informację, powiedziałam, że muszę się rozłączyć, bo nie wiem o czym ona mówi.
Cała się trzęsłam. W dalszym ciągu nie dochodziło do mnie, że mojego brata już nie ma. Widziałam, że Mateusz jest dostępny na Messenger, dzwoniłam do niego z nadzieją, że odbierze. Nie odbierał, w mojej głowie cały czas szumiało, że to jest nieprawda. Napisałam wiadomość, która została odczytana, nie wiedziałam o co chodzi, później okazało się, że policja zabezpieczyła Mateusza telefon, miał włączony Internet.
Oddzwoniłam do cioci, poprosiłam, aby to ona powiedziała mamie, wiedziałam, że nie będę w stanie tego zrobić. Rozłączyłam się. Nie wiedziałam co czuję, czy to jest koszmar czy stało się to naprawdę. Na tą chwilę w mieszkaniu byłam sama, gdyż mój partner pomagał rodzicom na domku, zadzwoniłam do niego. Powiedziałam, płacząc, że Mateusz nie żyje, że miał wypadek samochodowy, że zginął na miejscu. Dalej byłam w szoku, ale gdy tylko mu to przekazałam to do mnie dotarło. Nie wiedziałam, czy chcę, aby wrócił i był przy mnie czy chce być sama, byłam oszołomiona i roztrzęsiona.
Po chwili na kamerce zadzwoniła do mnie mama i siostra, zapłakane, ten widok wzmocnił moją histerię. Płakałyśmy we trójkę. W końcu opadłam z sił, gdy się rozłączyłyśmy, położyłam się, nie wiedziałam co mam ze sobą zrobić. Naprzemiennie siadałam i się kładłam. W końcu stwierdziłam, że musze wyjść, zająć czymś myśli. Ubrałam się i poszłam w stronę domku, gdzie był mój partner. Idąc miałam myśli, żeby rzucić się pod samochód, ale wiedziałam, że nie mogę tego zrobić moim bliskim.
W połowie drogi spotkałam się ze swoim partnerem, okazało się, że wracał już do domu. Wsiadłam do samochodu, spojrzałam na niego, widziałam, że pojawiły się w jego oczach łzy, milczeliśmy. Kiedy wróciliśmy do mieszkania poczułam obojętność, bezradność, strach. Myślałam tylko i wyłącznie o tym wypadku, jak to się stało oraz o tym, że już nigdy nie zobaczę Mateusza. Położyłam się na łóżku, dalej płakałam. Mój partner położył się obok, przytulił mnie a ja tylko głośno pytałam: „Dlaczego?! Dlaczego? Dlaczego? Czym on zawinił?! Dlaczego życie jest takie niesprawiedliwe? Czy mało już przeżyliśmy? Myślałam, że już nic strasznego nas nie spotka”.
Moje kolejne dwa tygodnie wyglądały tak samo, budzenie się w nocy, płacz, wstawanie rano, płacz, nie miałam sił, aby wstać, nie chciałam nic jeść, chciałam zniknąć, a z drugiej strony czułam, że nie mogę tylko leżeć w łóżku, muszę chodzić, bo zwariuję. Wtedy codziennie chodziłam z partnerem na długie spacery. Chciałam wyrzucić z głowy obraz, który tworzyła moja wyobraźnia co do wypadku, obrażeń brata.
Aby poradzić sobie ze śmiercią Mateusza pisałam listy, kierując do niego słowa. Pisałam każdego dnia, chciałam zrzucić z siebie ten ciężar, chciałam wypełnić pustkę, czułam jakby moje serce zostało wyrwane. Swoje uczucia przelewałam na papier, czytając te listy odczuwam podobny ból, który pojawił się wraz ze śmiercią brata. Każdego dnia i w każdej sekundzie myślę o Mateuszu, wracają do mnie wspomnienia zarówno z dzieciństwa jak i z dorosłego życia. Nasze wspólne zabawy, nasze rozmowy, jego odwiedziny.
Kilkakrotnie przyjechał do mnie z Niemiec tym samochodem, duży SUV. Już wtedy patrząc na ten samochód czułam strach, nie miałam pojęcia skąd się to bierze. Wiedziałam jednak, że Mateusz jeździ ostrożnie. Wiele razy były sytuacje, w których dzwoniłam do niego i krzyczał na mnie, że teraz prowadzi i nie może rozmawiać, mimo, że wcześniej przecież tego nie wiedziałam, z jednej strony mnie to bawiło, z drugiej strony cieszyłam się, że nie prowadzi rozmów prowadząc samochód.
Gdy umarł zostały mi jego piosenki, które nagrywał, tik toki, które przeglądałam kilkanaście razy dziennie płacząc, wspólne zdjęcia. Pamiętam też, że dzień przed śmiercią Mateusza, byłam u znajomych, rozmawialiśmy właśnie o nim, mówiłam, że jestem z niego bardzo dumna, mówiąc to odczułam kilkusekundowy ogromny niepokój w klatce piersiowej. Nie miałam pojęcia skąd się to bierze.
Na początku lipca Mateusz zaczął nagrywać tik toki, prowadził live, a pod koniec lipca już nie żył, wiele razy zastanawiałam się jak to możliwe, czuję jakby chciał pozostawić cokolwiek po sobie, choćby te tik toki. Mimo, że minęło pół roku, oglądając jego zdjęcia, nagrania i wszystko inne, płaczę. W głowie cały czas chodzi mi to, że nigdy go nie zobaczę, nigdy nie pozna moich dzieci, nigdy nie będzie też miał swoich.
W tym najgorszym dla siebie momencie miałam obok mojego partnera, to on całymi dniami ze mną leżał, przytulał mnie, słuchał mojego płaczu, milion pytań, lamentów, przygotowywał jedzenie, dbał żebym cokolwiek zjadła. Nic nie liczyło się dla niego bardziej.
W międzyczasie wszystko było właściwie na mojej głowie, jeśli chodzi o sprawy formalne, sprawy związane z przewozem ciała z Niemiec do Polski itp. Wszystko było pod górkę. Konsulat na początku nie pozwalał na przewiezienie ciała, leżał nie wiadomo, gdzie około 10 dni, a więc czułam ciągły niepokój. Następnie okazało się, że pomimo tego, że Mateusz chciał być spalony, nie będziemy mogli tego zrobić, ponieważ konsulat zabronił otwierać trumnę. Nie mogliśmy go zobaczyć, pożegnać tak cieleśnie. Nie bałam się widoku jego martwego ciała, ponieważ widziałam zdjęcia z sekcji zwłok. Ostatecznie stwierdziłam, że może to i lepiej, że nie widzieliśmy go w trumnie.
Załatwianie tego wszystkiego było niesamowicie bolesne, ponieważ wzmacniało to uczucie pustki, beznadziejności, ale też bezradności. Każdy dzień to była walka z instytucjami. Ambasada i konsulat, brzmi ładnie, natomiast o pomoc musiałam się prosić.
Bolało mnie również to, że wypadek miał miejsce w Niemczech, ponieważ był strach, że zostanie tam pochowany, że dojdzie do jakiegoś matactwa. Na tamtą chwilę nie ufałam niemieckiej policji, biegłym i innym odpowiedzialnym za tą sprawę osobom. Nigdzie nie mogłam uzyskać informacji, jak doszło do wypadku, co się stało, dlaczego mój brat zginął. Brak współpracy i pomocy ze strony instytucji, odbijanie się od ściany nie zniechęciły mnie i tylko dzięki temu uzyskałam informacje, dokumentację w sprawie Mateusza.
Każda instytucja, w której zakresie jest niesienie pomocy jedyne co, liczyła pieniądze, nie miałam możliwości uzyskania pomocy bezinteresownie.
Każda sekunda była walką, lecz od tego momentu wiem, że trzeba walczyć i nie można się poddawać, a w końcu otrzyma się to czego tak bardzo się pragnęło/pragnie.
Od wypadku Mateusza minęło pół roku. Niedawno stwierdzono u mnie pogłębienie się depresji, PTSD, zaburzenia lękowe oraz zaburzenia obsesyjno-kompulsywne w postaci natrętnych myśli. Na co dzień odczuwam skutki tej tragedii w postaci różnych myśli, złości, uczucia beznadziejności, a cały czas mam potrzebę niesienia pomocy innym.
Dzięki temu wydarzeniu jestem silniejsza, o wiele bardziej jestem w stanie zrozumieć uczucia innych po stracie członka rodziny, osoby bliskiej, a to również pomaga mi w pełnionym przeze mnie wolontariacie w Fundacji Zaginieni. Czasami zastanawiałam się jak wiele człowiek jest w stanie znieść, ile udźwignąć i doszłam do wniosku, że człowiek to taka istota, która jest w stanie przyzwyczaić się do wszystkiego, znieść ogrom cierpienia.
Każdy z nas jest odrębną jednostką i przeżywa na swój sposób. Każdy ma prawo do smutku, płaczu, złości, radości i innych emocji. W okresie żałoby zauważyłam jak ważne jest to, aby przyglądać się sobie, swoim emocjom. Ważne także jest pozwalanie sobie na wszystkie te emocje, przepracowanie ich, przeżycie, pozwalanie sobie na przyjemności, zadbanie o siebie.
Jeśli jesteś w kryzysie psychicznym i potrzebujesz pilnej pomocy? Skorzystaj proszę z jednego z podanych niżej kontaktów.
Autor: Magdalena, wolontariuszka Fundacji Zaginieni
Zdjęcie: unsplash.com
Po stracie bliskiej osoby warto skorzystać z bezpłatnych konsultacji psychologicznych w naszej Fundacji.
Wystarczy napisać na adres email: psycholog@fundacjazaginieni.pl.